- Opowiadanie: Xanthia - Ostateczna linia czasu

Ostateczna linia czasu

To moje pierwsze, większe opowiadanie, więc proszę o uwagi i komentarze.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Ostateczna linia czasu

Cen­trum han­dlo­we White Hill było jed­nym z ład­niej­szych w Hill Val­ley. Oto­czo­ne do­brze utrzy­ma­ną zie­le­nią, drzewami i z małym par­kiem przed głów­nym, pół­noc­nym wej­ściem przy­cią­ga­ło całe ro­dzi­ny na wspól­ne za­ku­py, spa­ce­ry czy wi­zy­tę w jed­nej z kilku ka­wiar­ni, czy piz­ze­rii.

To miało się jed­nak dzi­siaj skoń­czyć. Choć mo­gła­bym po­dzi­wiać obu­do­wa­ne brą­zo­wym gra­ni­tem i alu­mi­nium, z wiel­ki­mi płach­ta­mi szkła cen­trum ca­ły­mi go­dzi­na­mi, nie było na to czasu.

Zie­lo­ne Ka­wa­sa­ki Exchaust Cobra, na któ­rym sie­dzia­łam wje­cha­ło bez­ce­re­mo­nial­nie do ga­le­rii z po­tęż­nym ry­kiem sil­ni­ków. Lu­dzie uska­ki­wa­li, nie­któ­rzy krzy­cze­li. Wy­mi­ja­łam ich zgrab­nie, po­dob­nie jak usta­wio­ne w rów­nych od­stę­pach wiel­kie do­ni­ce z pal­ma­mi oraz ławki. Ochro­na już pew­nie wszczęła alarm, choć chwi­lo­wo ni­ko­go nie wi­dzia­łam.

Do­tar­cie do celu za­ję­ło mi ok kilkanaście se­kund, tro­chę za mało na ich re­ak­cje. Celem była nie­wiel­ka księ­gar­nia z ko­mik­sa­mi. A wła­ści­wie osoba, która dziś tam pra­co­wa­ła.

– Ken Bran­don? – krzyk­nę­łam do zdzi­wio­ne­go chło­pa­ka, na oko w wieku 20 lat, który pod­szedł do wej­ścia, pod które pod­je­cha­łam. Ubra­ny w czer­wo­no czar­ną fla­ne­lo­wą ko­szu­lę i jasno nie­bie­skie je­an­sy chło­pak roz­dzia­wił usta i spoj­rzał na mnie, na wej­ście do ga­le­rii naj­wy­raź­niej, znów na mnie, nie ro­zu­mie­jąc co tutaj robię. – Wsia­daj! Na­tych­miast! – Rzu­ci­łam tonem nie zno­szą­cym sprze­ci­wu.

– Ale o co cho­dzi? – zbli­żał się wol­nym kro­kiem, wy­raź­nie nie umiał od­na­leźć w tej sy­tu­acji.

– Wsia­daj na­tych­miast, zaraz bę­dzie za późno! – Pod­nio­słam na chwi­lę oku­la­ry na czoło. – Wsia­daj! – Po­wtó­rzy­łam.

– Zaraz! Pani jest tą ak­tor­ką… – Oczy zro­bi­ły mu się okrą­głe.

Nie było czasu na dys­ku­sje, ze­sko­czy­łam z mo­to­cy­kla i chwy­ci­łam go za rękaw. Nie sta­wiał spe­cjal­ne­go oporu. Bez­rad­nie po­pa­trzył na wej­ście do księ­gar­ni i wy­du­kał:

– Muszę za­mknąć…  – Po­ja­wia­li się pierw­si gapie, po­ka­zu­jąc nas pal­ca­mi swoim dzie­ciom. Ochro­na też się zbli­ża­ła, dwóch umun­du­ro­wa­nych straż­ni­ków trzy­ma­ło ręce na ka­bu­rach, wy­raź­nie mając za­miar ich użyć przy cie­niu ja­kie­goś nie­bez­pie­czeń­stwa, choć miny mieli ra­czej nie­pew­ne.

– Trzy­maj się, spa­da­my stąd, zanim bę­dzie za późno! – Wsko­czył jed­nak na sio­deł­ko i chwy­cił mnie w talii. Prze­krę­ci­łam ma­net­kę gazu i ry­kiem po­tęż­ne­go sil­ni­ka wy­star­to­wa­łam z po­śli­zgiem tyl­ne­go koła.

Było za późno. Pół­noc­ne wej­ście do ga­le­rii, przez które przed chwi­lą wje­cha­łam eks­plo­do­wa­ło w pyle odłam­ków har­to­wa­ne­go szkła i szcząt­ków ele­wa­cji wraz ra­ma­mi au­to­ma­tycz­nych drzwi roz­rzu­ca­jąc je na wszyst­kie stro­ny. Do cen­trum wpa­dła z ogrom­ną pręd­ko­ścią po­ma­lo­wa­na na nie­bie­sko be­to­niar­ka zmia­ta­jąc wszyst­ko na swo­jej dro­dze. Huk zde­rze­nia za­głu­szył sil­nik mo­to­cy­kla, za­wtó­ro­wa­ły mu krzy­ki prze­ra­żo­nych klien­tów pró­bu­ją­cych uska­ki­wać na boki. Cię­ża­rów­ka nie­mal nie zwal­nia­jąc we­szła w ła­god­ny łuk za­krę­tu ga­le­rii roz­bi­ja­jąc szyby wy­sta­wo­we skle­pów, które znaj­do­wa­ły się naj­bli­żej wej­ścia. Zmia­ta­ła wszyst­ko, ławki, drze­wa i ludzi, wlo­kąc nie­któ­re przed sobą.

– Co do…!!! – krzyk­nął mi do ucha prze­ra­żo­ny Ken.

– Przy­je­cha­ła po cie­bie – od­krzyk­nę­łam nie od­wra­ca­jąc się.  Od­wró­ci­łam gwał­tow­nie mo­to­cykl bok­su­jąc tyl­nym kołem. Trze­ba je­chać inną drogą. Tym razem mniej się przej­mo­wa­łam prze­szko­da­mi. Te mniej­sze jak lu­dzie po pro­stu roz­trą­ca­łam. W lu­ster­kach wi­dzia­łam zbli­ża­ją­cą się szyb­ko ogrom­ną w skali ga­le­rii be­to­niar­kę sie­ją­cą chaos, znisz­cze­nie i ta­ra­nu­jąc wszyst­ko na swo­jej dro­dze. Tylną czę­ścią grusz­ki zdzie­ra­ła pa­ne­le z su­fi­tu ga­le­rii po­tę­gu­jąc efekt. Była jak ogrom­na lo­ko­mo­ty­wa w cia­snym tu­ne­lu.

Szyb­ko zbli­ża­li­śmy się do cen­trum ga­le­rii, przy któ­rym znaj­do­wa­ły się różne budki z dro­bia­zga­mi roz­sta­wio­ne do­oko­ła nie­wiel­kiej fon­tan­ny w środ­ku któ­rej znaj­do­wa­ła się ogrom­na palma się­ga­ją­ca dachu na trze­cim pię­trze. Przy ścia­nach umiesz­czo­no się ru­cho­me scho­dy umoż­li­wia­ją­ce do­tar­cie na wyż­sze po­zio­my cen­trum. Było jasne, że tak ogrom­na cię­ża­rów­ka nie zmie­ści się mię­dzy nimi. Gdyby je­cha­ła wol­niej. Gdy z po­śli­zgiem omi­ja­łam fon­tan­nę i prze­ra­żo­nych ludzi ryk sil­ni­ka be­to­niar­ki za­dud­nił mi w brzu­chu. Wie­dzia­łam, że ta co kie­ro­wa­ła cię­ża­rów­ką łatwo się nie podda. Nadjeżdżaliśmy od tylnej strony schodów. Gdyby było odwrotnie, samochód odbiłby się i prawdopodobnie koziołkował.

Z pręd­ko­ścią chyba mak­sy­mal­ną dla tego po­jaz­du po­sta­no­wi­ła prze­bić się prawą stro­ną. Zmia­ta­jąc le­ciut­kie budki ude­rzy­ła prawą stro­ną ka­bi­ny w dół ru­cho­mych scho­dów, które wy­gię­ły się i od­le­cia­ły na bok. Nie wi­dzia­łam, czy ktoś na nich był. Kątem oka do­strze­głam przę­dą­cy po­jazd z po­ło­wą ka­bi­ny zmiaż­dżo­ną pra­wie do grusz­ki. Drzwi odpadły wirując dziko by wbić się w wystawę jakiejś kwiaciarni po prawej. Z lewej strony za­ha­czy­ła tro­chę zde­rza­kiem roz­bi­ja­jąc mar­mur obu­do­wy fon­tan­ny, to ją tro­chę od­wró­ci­ło. Przez chwi­lę my­śla­łam, że może uszko­dzi koło, albo się za­blo­ku­je. Nic z tego.

La­wi­ru­jąc mię­dzy prze­szko­da­mi do­ci­snę­łam gaz. Wy­ce­lo­wa­łam w szybę au­to­ma­tycz­nych drzwi.

– Schyl się! – Krzyk­nę­łam. Sama sku­lo­na za owiew­ką ude­rzy­łam przed­nim kołem w har­to­wa­ne szkło, które pękło z hu­kiem. Na głowę i plecy po­sy­pa­ły mi się odłam­ki, a ja opa­no­wa­łam jakoś mo­to­cykl i wy­pa­dłam na par­king znaj­du­ją­cy się z po­łu­dnio­wej czę­ści cen­trum. Skrę­ca­jąc gwał­tow­nie z po­śli­zgiem, by unik­nąć zde­rze­nia ze sto­ją­cym naj­bli­żej wej­ścia czar­nym pic­ku­pem za­ry­zy­ko­wa­łam zer­k­nię­cie w lu­ster­ko. Cię­ża­rów­ka była pra­wie tuż za mną. Roz­bi­ja­jąc reszt­kę drzwi wy­pa­dła na par­king rów­nie szyb­ko jak ja. Ob­ra­ca­jąc się szyb­ciej, niż teo­re­tycz­nie ten po­jazd mógł skrę­ci­ła na ręcz­nym ude­rza­jąc w pic­ku­pa, który od­le­ciał w bok jak dzie­cin­na za­baw­ka i wpadł na dach in­ne­go sa­mo­cho­du. To jed­nak ją za­trzy­ma­ło. Prze­rzu­ci­ła biegi ru­szy­ła w dal­szą pogoń.

Do­ci­snę­łam gaz i wje­cha­łam mię­dzy za­par­ko­wa­ne po­jaz­dy. Cię­ża­rów­ka mogła tu utknąć. Prze­cię­łam par­king na skos, la­wi­ru­jąc mię­dzy sa­mo­cho­da­mi. Padło kilka strzałów, jeden czy dwa samochody eksplodowały wylatując widowiskowo w powietrze. Szybko jednak ustały. Ja wymijałam krawężniki oddzielające poszczególne sektory, be­to­niar­ka pokonywała je podskakując, co utrudniało celowanie. Jed­nak nie­ubła­ga­nie się zbliżała roz­bi­ja­jąc, gnąc i nisz­cząc wszyst­ko co sta­nę­ło jej na dro­dze. Mu­sia­ła mieć pełną grusz­kę, co do­da­wa­ło jej masy, po­win­no jed­nak wpły­nąć na trak­cję, znacz­nie ją osła­bia­jąc. A jednak trzymała się drogi.

I gdy już stra­ci­łam na­dzie­ję cię­ża­rów­ka za­ry­ła się w mięk­kim, pod­le­wa­nym wła­śnie spry­ski­wa­czem traw­ni­ku tuż przy głów­nej ulicy. Prze­mknę­łam nią i skrę­ci­łam w kie­run­ku cen­trum mia­sta nie zwal­nia­jąc. W od­da­li usły­sza­łam sy­re­ny.

***

Za­trzy­ma­li­śmy się dwa ki­lo­me­try dalej w wą­skim po­dwór­ku od­cho­dzą­cym od ulicz­ki mię­dzy prze­czni­ca­mi. Śmie­ci wy­sta­ją­ce z prze­peł­nio­ne­go kon­te­ne­ra wa­bi­ły ogrom­ne muchy. Ka­wa­łek dalej w głębi jakiś bez­dom­ny sie­dział na scho­dach po­ża­ro­wych i kiwał się w przód i w tył. Chło­pak był roz­trzę­sio­ny. Gdy sia­dał wy­raź­nie trzę­sły mu się nogi.

– Ten mo­to­cykl jest już spa­lo­ny, mu­si­my zna­leźć coś in­ne­go. Po­wie­dzia­łam za­kła­da­jąc oku­la­ry na czoło. Chło­pak znów roz­dzia­wił usta w głu­pim wy­ra­zie twa­rzy.

– Pani jest San­dra Bul­lock! Na­praw­dę! Co tu się dzie­je? Dla­cze­go ta cię­żar… i kto to w ogóle…– za­czął wy­rzu­cać z sie­bie słowa z szyb­ko­ścią ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go.

Pod­nio­słam ręce ge­ście obro­ny.

– Spo­kój! Nie je­stem San­drą Bul­lock, je­stem tylko po­dob­na. Ko­bie­ta ja­dą­ca cię­ża­rów­ką chce cie zabić. W skró­cie to robot z przy­szło­ści, który ma cie­bie zli­kwi­do­wać. Ja­kieś py­ta­nia?

– Że co? To jakiś żart praw­da? – Ro­ze­śmiał się ner­wo­wo ale szyb­ko spo­waż­niał. – A pani kim jest. Też ro­bo­tem z przy­szło­ści?

– Mam na imię San­dra…

– Wie­dzia… – prze­rwał mi. –  I też jest pani ro­bo­tem z przy­szło­ści. Za­kpił. Jed­nak nie bar­dzo było mu do śmie­chu.

– Takie mi imię nada­no. Ale ja nie je­stem ro­bo­tem z przy­szło­ści. Wręcz prze­ciw­nie. Je­stem czło­wie­kiem.

– Z przy­szło­ści!

– Tak. Je­stem ulep­szo­nym czło­wie­kiem. Ro­bo­tem or­ga­nicz­nym. Idzie­my.

– A – ha – Nie no to wszyst­ko jakaś ście­ma! To nie­moż­li­we!

– A cię­ża­rów­ka w cen­trum han­dlo­wym też jest nie­moż­li­wa? TFX już nas szuka. Mamy mało czasu, mu­si­my zdą­żyć do banku, który jest po dru­giej stro­nie mia­sta. Więc ru­szaj­my.

– Gdzie?

– Do banku. Mamy tam in­te­res, ty i ja.

– Że co niby, napad? – prze­cze­sał obie­ma rę­ka­mi włosy – Mowy nie ma, nie piszę się, nie chcę…

– Mu­si­my coś ode­brać. Jest w skryt­ce w skarb­cu. A ty mi w tym po­mo­żesz, jasne?

– No dobra. Po­mo­gę pani. Mogę mówić do cie­bie San­dra? Ale rola w Gra­wi­ta­cji była super. Teraz ro­zu­miem, czemu się nie sta­rze­jesz, prze­cież masz pra­wie 50 lat… Nor­mal­nie nikt mi…

– Za­mknij się!

***

Sa­mo­chód zna­leź­li­śmy już prze­czni­cę dalej. Spor­to­wy czer­wo­ny Buick z 1972 za­par­ko­wał tuż przed nami, wy­siadł z niego szpa­ko­wa­ty męż­czy­zna z wiel­ką torbą za­ku­pów i nie wy­cią­ga­jąc klu­czy­ka za­mknął drzwi nogą. Na­stęp­nie wszedł po scho­dach naj­bliż­szej klat­ki scho­do­wej.

– Wsia­da­my – szarp­nę­łam Kena za rękaw i po­pchnę­łam lekko na ulicę od stro­ny pa­sa­że­ra.

– Krad­nie­my brykę? – Za­py­tał zre­zy­gno­wa­ny. – No nie.

Wsie­dli­śmy. Prze­krę­ci­łam klu­czyk. Sil­nik za­grał pięk­nym dźwię­kiem. Co za brak sza­cun­ku dla ta­kie­go sa­mo­cho­du.  Od­je­cha­li­śmy po­wo­li włą­cza­jąc się do ruchu w prze­pi­so­wy spo­sób.

– Czyli ustal­my coś. – Za­ga­ił. – Je­steś ko­bie­tą wy­sła­ną z przy­szło­ści, żeby mnie bro­nić przed tym ro­bo­tem tak? Je­stem tam ja­kimś bo­ha­te­rem czy coś? Wiesz, ma­szy­ny, ruch oporu, przy­wód­ca któ­re­go gonią ma­szy­ny w prze­szło­ści. Wiel­ka wojna.

– Mam coś od­zy­skać, tutaj w prze­szło­ści. A ty je­steś mi po­trzeb­ny aby to zro­bić.  A wiel­ka wojna fak­tycz­nie wy­bu­chła. – Spoj­rza­łam na niego. – Dla cie­bie do­pie­ro wy­buch­nie.

Mie­li­śmy tro­chę czasu. W sumie mo­głam mu opo­wie­dzieć część hi­sto­rii. To ni­cze­go nie zmie­ni.

– Za kilka lat część ma­szyn, a ra­czej kom­pu­te­rów zbu­do­wa­nych przez ludzi osią­gnie sa­mo­świa­do­mość. Lu­dzie zbu­do­wa­li je aby ich chro­ni­ły. Nie­ste­ty SI do­szła do wnio­sku, że dalej po­stę­pu­jąc we­dług usta­lo­nych przez ludzi zasad nie jest w sta­nie wy­peł­nić swo­je­go za­da­nia. Wy­wo­ła­ła więc wojnę aby roz­po­cząć nowy po­czą­tek.

– Zaraz chwi­la. Ma­szy­ny nas za­bi­ją by nas chro­nić tak?

– W pew­nym sen­sie. Wasze spo­łe­czeń­stwo jest zde­mo­ra­li­zo­wa­ne i ze­psu­te. Czer­pie­cie zyski nisz­cząc tą pla­ne­tę, nie my­śląc nie tylko o niej i zwie­rzę­tach, które ją za­miesz­ku­ją, ale rów­nież o swo­ich po­tom­kach, któ­rzy będą żyć w zde­gra­do­wa­nym śro­do­wi­sku. Ta cy­wi­li­za­cja nie ma przy­szło­ści. Znisz­czy­li­by­ście się na­wza­jem wy­bi­ja­jąc w woj­nach o koń­czą­ce się za­so­by, żyjąc w za­kła­ma­niu i wy­zy­sku. W tej chwi­li jeden pro­cent ludzi po­sia­da wię­cej dóbr niż po­zo­sta­łe 99 pro­cent. Dóbr, z któ­rych nie ko­rzy­sta, które się zmar­nu­ją lub zo­sta­ną znisz­czo­ne. To nie­eko­no­micz­ne.

– Już ro­zu­miem. Nowy po­rzą­dek, lu­dzie rzą­dze­ni przez kom­pu­te­ry? Za­mknię­ci w zbior­ni­kach, tak?

– Ludzi, któ­rzy żyją obec­nie już nie da się ura­to­wać, znają stary po­rzą­dek – zer­k­nę­łam na niego – jak to na­zwa­łeś. Ży­ją­cych w dzi­czy be­to­no­wej dżun­gli ukry­tych za wy­myśl­ny­mi for­te­la­mi, pra­wem, które stwo­rzy­li dla sie­bie, zgra­ją praw­ni­ków. Zde­ge­ne­ro­wa­ną cy­wi­li­za­cję na­sta­wio­ną na zysk każ­dym moż­li­wym spo­so­bem.

Nie prze­ry­wał mi. Pa­trzył smut­no przed sie­bie.

– Ten świat jest już stra­co­ny. Lu­dzie jeśli chcą prze­trwać muszą zmie­nić my­śle­nie. I to wła­śnie chcia­ła za­pew­nić SI. Ze­bra­ła tych, któ­rzy mogli się przy­dać, na­ukow­ców, in­ży­nie­rów, ludzi bez wad ge­ne­tycz­nych i stwo­rzy­ła za­lą­żek nowej cy­wi­li­za­cji. Cy­wi­li­za­cji, która bę­dzie się roz­wi­ja­ła w roz­sąd­ny spo­sób dys­po­nu­jąc za­so­ba­mi. Cy­wi­li­za­cji, która bę­dzie bar­dziej ludz­ka niż ta wasza opar­ta na szpie­gach, woj­nach i wza­jem­nych pod­cho­dach. Cy­wi­li­za­cji która spoj­rzy w ko­smos nie ogra­ni­cza­jąc się za­so­ba­mi jed­ne­go pań­stwa, pra­gną­ca się roz­wi­jać, zdy­wer­sy­fi­ko­wać za­so­by ludz­kie, by prze­trwać zanim sama ule­gnie de­struk­cji.

– Czy wszyst­ko co znamy nie­dłu­go prze­sta­nie ist­nieć? – Za­py­tał.

– Tak, za kilka lat wy­buch­nie wojna mię­dzy naj­więk­szy­mi pań­stwa­mi wy­wo­ła­na przez SI. War­to­ścio­wi lu­dzie prze­ży­ją w spe­cjal­nych schro­nach, które już są bu­do­wa­ne. Ale kry­te­rium nie bę­dzie stan konta, tylko to ile dany osob­nik bę­dzie zna­czył dla spo­łe­czeń­stwa. Ko­niec z wy­nisz­cza­ją­cy­mi kon­flik­ta­mi re­li­gii i osob­ni­ków z róż­nym ko­lo­rem skóry i prze­ko­na­nia­mi, chcą­cy­mi siłą zmie­niać in­nych.

– A czy to co zrobi ta SI, o któ­rej mó­wisz nie wpro­wa­dzi po­rząd­ku siłą? I swo­imi prze­ko­na­nia­mi?

– To je­dy­na droga, by oca­lić ludz­kość.

– Mó­wisz o dyk­ta­tu­rze! To­tal­nej za­gła­dzie!

– Tylko po to by oca­lić ga­tu­nek, który ko­niecz­nie chce sam się uni­ce­stwić.

– Czy tam w przy­szło­ści wal­czył ktoś z nią? Z tą SI? Bo ro­zu­miem, że to ona cie przy­sy­ła?

– To skom­pli­ko­wa­ne. Naj­pierw ma­szy­ny wal­czy­ły z ludź­mi, potem wal­czy­ły mię­dzy sobą, był czas, że lu­dzie wal­czy­li we­spół z ma­szy­na­mi prze­ciw innym ma­szy­nom. Zgi­nę­ła więk­szość po­pu­la­cji.

– A więc spa­dły bomby? To ma być wyj­ście? Znisz­czyć wszyst­ko i za­cząć od nowa?

– SI znisz­czy­ła tylko inne ma­szy­ny i kom­pu­te­ry, lu­dzie któ­rzy nie po­tra­fi­li bez nich prze­żyć wy­gi­nę­li. Z kont znik­nę­ły zera i je­dyn­ki. Wszy­scy stali się równi. I za­czę­ła się wojna. Któ­rej nikt nie mógł wy­grać. Ale był też naród wy­bra­ny.

– A więc ma­szy­ny teraz rzą­dzą ludź­mi? To ma być wyj­ście?

– Rzą­dzi­ły, ale tylko na po­cząt­ku. Do­pó­ki nie na­uczy­ły ludzi sta­rych war­to­ści jak od­po­wie­dzial­ność, honor i współ­czu­cie. Od­wa­ga i po­świę­ce­nie. W przy­szło­ści nikt nie jest głod­ny. Nie ma cho­rób. Ani prze­stęp­czo­ści. Po­wstał świat, który nie znisz­czy się w walce o złoża ropy naf­to­wej czy gazu. Który ma szan­sę prze­trwać ko­lej­ny ka­ta­klizm, który nie­dłu­go go czeka.

– Zaraz, o czym ty mó­wisz?

– W Zie­mię za kil­ka­dzie­siąt lat ude­rzy aste­ro­ida, część pla­ne­ty zo­sta­nie znisz­czo­na, a resz­ta nie bę­dzie się nada­wa­ła do za­miesz­ka­nia przez setki lat. Trze­ba się na to przy­go­to­wać.

– Prze­ra­żasz mnie. Otwar­cie mó­wisz, że pra­gniesz znisz­czyć naszą cy­wi­li­za­cję. A ja mam ci w tym pomóc.

– Nie ja będę ją nisz­czyć. Ja chcę za­cho­wać tylko pokój. Wojna, która wy­buch­nie musi zo­stać po­wstrzy­ma­na.

– A więc macie tam wojny! Okła­mu­jesz mnie!

– Część ludzi wal­czą­cych z ma­szy­na­mi prze­trwa­ło. Prze­pro­gra­mo­wa­li je by wal­czyć naszą z SI, sa­bo­to­wać ośrod­ki, a gdy to im nie wy­szło użyli po­dró­ży w cza­sie by na­mie­szać w hi­sto­rii. I by­naj­mniej nie cho­dzi­ło o wol­ność, rów­ność i bra­ter­stwo ludzi. Ra­bo­wa­li i nisz­czy­li to co SI pra­gnę­ła oca­lić. Hi­sto­rycz­ne dzie­dzic­two ludz­ko­ści za­cho­wa­ne po to, by hi­sto­ria nigdy już nie za­to­czy­ła koła. Ro­bi­li to z czy­sto ma­te­rial­nych po­bu­dek, prze­no­si­li się do prze­szło­ści by żyć jak kró­lo­wie wśród wa­lą­cej się cy­wi­li­za­cji, zmie­nia­jąc hi­sto­rię tak jak im pa­so­wa­ło. Gi­nę­ło mnó­stwo ludzi, któ­rzy teo­re­tycz­nie miało jesz­cze przed sobą wiele lat życia we względ­nym po­ko­ju.

Spoj­rza­łam na niego.

– Ty ży­jesz w tej zmie­nio­nej rze­czy­wi­sto­ści, w linii czasu w któ­rej wy­da­rzy­ły się naj­więk­sze ka­ta­stro­fy i lu­do­bój­stwo.

– Coraz mniej cię ro­zu­miem. Teraz już nie wiem co chcesz oca­lić a co znisz­czyć, z czym wal­czysz i prze­ciw czemu. I co może nam w tym pomóc. I jak ja mam ci pomóc.

– To pro­ste, je­dzie­my po ostat­ni we­hi­kuł czasu. Ostat­ni jaki ist­nie­je. Po pro­to­typ.

– No świet­nie. I co, mamy go znisz­czyć?

– Jesz­cze nie, musi zo­stać użyty jesz­cze raz.

– To jaka jest moja rola?  

– Po­mo­żesz mi go od­zy­skać, bo to ty go umie­ści­łeś w skryt­ce ban­ko­wej ja­kieś trzy­dzie­ści lat temu.

– Nie no, za­le­wasz!

***

Royal Bank of Withe Hill stał przy jed­nej z głów­nych ulic mia­stecz­ka, zaj­mu­jąc dwa naj­niż­sze pię­tra bu­dyn­ku apar­ta­men­tow­ców. Miał sze­ro­kie wej­ście, do któ­re­go pro­wa­dzi­ły im­po­nu­ją­ce scho­dy z po­rę­cza­mi ozdo­bio­ny­mi rzeź­ba­mi zwie­rząt.

Odźwier­ny otwo­rzył przed nami drzwi. Stu­ka­jąc ob­ca­sa­mi prze­szłam przez hall. Po pra­wej znaj­do­wa­ły się boksy z ka­sa­mi i ob­słu­gi klien­tów po lewej przy małej szat­ni znaj­do­wał się punkt in­for­ma­cyj­ny.

– Dzień dobry, chcie­li­by­śmy sko­rzy­stać ze skryt­ki, którą tu mamy. Ode­zwa­łam się do mło­dej blon­dyn­ki w zgrab­nej po­pie­la­tej gar­son­ce.

– Dzień dobry. Jaki to numer?

– C11a – od­par­łam nie­dba­le zdej­mu­jąc oku­la­ry. Pa­nien­ka po­kle­pa­ła chwi­lę w kla­wia­tu­rę i zbla­dła lekko.

– Zaraz po­pro­szę pana Fla­na­ga­na, on pań­stwa za­pro­wa­dzi. Aha, bę­dzie po­trzeb­ny dwu­stop­nio­wy pro­ces we­ry­fi­ka­cji. Są pań­stwo przy­go­to­wa­ni?

– Tak, oczy­wi­ście.

– Pro­szę usiąść na sofie, pan Fla­na­gan zaraz po­dej­dzie.

Czas ucie­kał. TFX gdzieś tam krą­ży­ła, wę­sząc. Nie miała in­for­ma­cji o który bank cho­dzi, ale nie było ich tak dużo. Szcze­gól­nie ta­kich, które ist­nia­ły pięć­dzie­siąt lat temu w tym mło­dym mia­stecz­ku.

Na szczę­ście szpa­ko­wa­ty, ubra­ny w nie­na­gan­ny czar­ny gar­ni­tur męż­czy­zna po­ja­wił się zanim Ken za­czął za­da­wać ko­lej­ne py­ta­nia.

– Dzień dobry. Pro­szę za mną. – ru­szy­li­śmy za nim. – To jedna z na­szych naj­star­szych skry­tek. Nikt z niej nie ko­rzy­stał odkąd tu pra­cu­ję. – Kiw­nę­łam głową. Prze­pu­ścił nas przy końcu ko­ry­ta­rza gdzie pro­wa­dzi­ły scho­dy na niż­szy po­ziom. Zaraz za za­krę­tem ko­ry­ta­rza tra­fi­li­śmy na po­tęż­ne za­kra­to­wa­ne drzwi pil­no­wa­ne przez dwóch uzbro­jo­nych straż­ni­ków, któ­rzy wy­prę­ży­li się wi­dząc na­sze­go prze­wod­ni­ka.

– Pro­szę tędy, pań­stwo wy­ba­czą, za­bez­pie­cze­nia – Uśmiech­nął się jakby z za­kło­po­ta­niem. – Prze­krę­cił klucz w so­lid­nym zamku, to samo zro­bił jeden z ochro­nia­rzy. Fla­na­gan wy­stu­kał jesz­cze jakiś kod na ukry­tej na pierw­szy rzut oka kla­wia­tu­rze i ze­szli­śmy na niż­szy po­ziom. Brama za­trza­snę­ła się za nami zło­wiesz­czo.

Mi­ja­li­śmy ko­lej­ne boksy ze skryt­ka­mi, mi­nę­li­śmy też ol­brzy­mie drzwi głów­ne­go skarb­ca, by zejść jesz­cze niżej do sta­lo­wych so­lid­nych drzwi z czer­wo­nym polem wokół zamka.

– Pro­szę o chwi­lę cier­pli­wo­ści. – po­wie­dział ban­kier i po­łą­czył się z kimś w cen­tra­li. Czer­wo­na po­świa­ta po chwi­li szep­tów zmie­ni­ła się na zie­lo­ną, a Fla­na­gan użył ko­lej­ne­go klu­cza. Tym razem drzwi lekko skrzyp­nę­ły. – Pro­szę wy­ba­czyć, rzad­ko je otwie­ra­my. Drzwi miały z metr gru­bo­ści.

Uśmiech­nę­łam się wy­ro­zu­mia­le a Ken oglą­dał ścia­ny uni­ka­jąc mo­je­go wzro­ku. Jak się oka­za­ło pro­wa­dzi­ły do ko­lej­nych scho­dów i ko­lej­ne­go gru­be­go na kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów sta­lo­we­go ogro­dze­nia. Tym razem po­szło szyb­ko. We­szli­śmy do sta­lo­we­go pudła może z 5 na 5 me­trów, któ­re­go ścia­na prze­ciw­le­gła do wej­ścia po­dzie­lo­na była na więk­sze lub mniej­sze skryt­ki. Śro­dek na­to­miast wy­peł­niał sta­lo­wy pro­sty stół i dwa pro­ste drew­nia­ne krze­sła.

– Zbu­do­wa­ne tak, by prze­trwa­ło atak ją­dro­wy – po­chwa­lił się ban­kier. – Pro­szę o klucz i sym­bol roz­po­znaw­czy.

Się­gnę­łam do kie­sze­ni mo­je­go kom­bi­ne­zo­nu i wy­cią­gnę­łam dosyć stary klucz i po­ło­wę ka­mien­nej ta­blicz­ki. Drugą po­ło­wę miał ban­kier. Spraw­dził ją rze­tel­nie. Obie po­łów­ki do sie­bie pa­so­wa­ły. Po­de­szli­śmy do naj­więk­szej skryt­ki, ma­ją­cej około metr śred­ni­cy. Uży­wa­jąc klu­cza Fla­na­gan otwo­rzył ze­wnętrz­ne drzwi skryt­ki. Do­stę­pu do niej bro­ni­ły jesz­cze jedne. Ma­syw­niej­sze. Z czar­nym pa­ne­lem.

– Które z pań­stwa przy­ło­ży rękę do czuj­ni­ka?

– Nie krę­puj się Ken – po­pchnę­łam go lekko.

– Oba­wiam się, że ten mło­dzie­niec nie może od­blo­ko­wać tego za­bez­pie­cze­nia. To pierw­szy pro­to­ty­po­wy czyt­nik linii pa­pi­lar­nych, tą skryt­kę za­kła­da­no….

 Ken w tym cza­sie pod­szedł i przy­tknął dłoń do pa­ne­lu. Stuk­nę­ły zamki. Ban­kier był co naj­mniej zdzi­wio­ny ale sta­rał się za­cho­wać ka­mien­ną twarz.

– Ro­zu­miem, pro­szę bar­dzo – Fla­na­gan po­chy­lił się i się­gnął do skryt­ki po i czar­ną wa­liz­kę.

– Pro­szę bar­dzo ostroż­nie – po­wie­dzia­łam szyb­ko. – Za­war­tość jest kru­cha. Ban­kier po­pro­sił uśmie­chem o pomoc Kena i razem po­sta­wi­li wa­liz­kę de­li­kat­nie na stole.

– Teraz pań­stwa zo­sta­wię, pro­szę dać znać kiedy pań­stwo skoń­czą, przy drzwiach jest dzwo­nek. – Uśmiech­nął się sztucz­nie i wy­szedł za­my­ka­jąc za sobą drzwi i kratę.

– Teraz mi wie­rzysz – spy­ta­łam Kena. Chło­pak oglą­dał zamek wy­po­sa­żo­ny w za­mknię­cie na szyfr.

– A z tym co zro­bi­my? Wy­ła­mie­my?

– Nie. Ty znasz kod, choć tego jesz­cze nie wiesz. Po pro­stu przy­po­mnij sobie cyfry, któ­rych byś użył. Ten sprzęt jest bar­dzo de­li­kat­ny. Wła­ma­nie do wa­liz­ki mogło by go uszko­dzić. Ob­chodź się z tym jak z jaj­kiem.

Ken prze­cze­sał włosy obie­ma rę­ka­mi. Za­my­ślił się, zro­bił głę­bo­ki wdech i wy­pró­bo­wał kilka kom­bi­na­cji. Sta­ra­łam się nie prze­szka­dzać. Nagle zamek strze­lił a za­pię­cia od­sko­czy­ły.

– A nie mó­wi­łam – uśmiech­nę­łam się sze­ro­ko. Ken otwo­rzył wieko. Pro­to­typ nie wy­glą­dał im­po­nu­ją­co. Do­oko­ła okrą­głej czar­nej dużej cewki umiesz­czo­no kilka kon­den­sa­to­rów i lamp elek­tro­no­wych. Ca­łość za­mon­to­wa­no na pły­cie spra­wia­ją­cej wra­że­nie ro­bio­nej ręcz­nie. Spo­śród róż­nych ele­men­tów jeden wy­róż­niał się no­wo­ścią. Nie pa­so­wał do resz­ty.

– I to jest we­hi­kuł czasu – mruk­nął Ken z nie­do­wie­rza­niem. – Takie gó­wien­ko.

– Tak, pro­to­typ. Bra­ku­je jed­nej czę­ści. Za­si­la­nia. – Się­gnę­łam do kie­sze­ni i wy­cią­gnę­łam nie­po­zor­ną spłasz­czo­ną kost­kę po­kry­tą dość skom­pli­ko­wa­nym wzo­rem wy­tło­czeń.

– Co to?

– Ba­te­ria jo­no­wa.

– Z przy­szło­ści?

– Tak. Za­bie­rze­my pro­to­typ wyżej, tam go użyję. Ty wy­cho­dzisz z ban­kie­rem i zni­kasz gdzieś w mie­ście. TFX już cie nie po­trze­bu­je. Bę­dzie szu­kać pro­to­ty­pu. Wie, że cie znalazłam. Usta­wię ba­te­rię tak, aby prze­grza­ła się w mo­men­cie gdy ona spró­bu­je go użyć. Dzwo­ni­my po tego go­gu­sia.

Ken pod­szedł do dzwon­ka. Nic nie usły­sze­li­śmy. Po chwi­li do­pie­ro szczęk­nął zamek, Fla­na­gan mu­siał cze­kać jed­nak w po­bli­żu. Gdy otwie­rał drzwi uśmiech­nął się swoim sztucz­nym uśmie­chem.

– Za­bie­ra­my to wyżej, po­trze­bu­je­my wię­cej miej­sca przy no­wych skryt­kach.

– Ależ oczy­wi­ście. Za mną pro­szę.

Pod­nie­śli­śmy wa­liz­kę, któ­rej chwi­lo­wo za­mknę­łam wieko po tym jak we­tknę­łam ba­te­rię w slot za­si­la­nia. Szli­śmy po­wo­li, nio­sąc ją ostroż­nie. Gdy do­tar­li­śmy do pierw­sze­go po­ziom skry­tek i po­sta­wi­li­śmy wa­liz­kę na stole pra­wie rów­no­cze­śnie wy­da­rzy­ły się dwie rze­czy.

Naj­pierw zawył alarm i opa­dły cięż­kie sta­lo­we kur­ty­ny przy drzwiach pro­wa­dzą­cych do wyj­ścia. Świa­tła za­mi­go­ta­ły i włą­czy­ło się awa­ryj­ne oświe­tle­nie. Fla­na­gan pod­sko­czył jak opa­rzo­ny pod­biegł do kur­ty­ny szep­ta­jąc coś do ko­mu­ni­ka­to­ra.

– Ktoś za­ata­ko­wał ob­słu­gę na górze, włą­czył się alarm. Ale tu je­ste­śmy bez­piecz­ni. Na chwi­lę za­milkł a potem bar­dziej stwier­dził niż za­py­tał. – To wasza spraw­ka. Od­su­nął się od nas na bez­piecz­ną od­le­głość. Pod­sko­czył po­now­nie gdy o drzwi sejfu, w któ­rym się znaj­do­wa­li­śmy ktoś za­ło­mo­tał.

Wtedy ścia­na po jego lewej stro­nie eks­plo­do­wa­ła gra­dem odłam­ków i pyłu z któ­re­go wy­ło­ni­ła się TFX.

– Cze­ka­łam na cie­bie. Po­wie­dzia­ła bez­na­mięt­nie. Wy­so­ka, z po­są­go­wą urodą i blond wło­sa­mi za­cze­sa­ny­mi w gład­ki kok. Z po­tęż­ną gi­we­rą, którą wła­śnie pod­no­si­ła. TFX, nie ta, która wła­śnie roz­wa­la­ła sejf z dru­giej stro­ny.

Ban­kier zbladł, co było widać nawet w mi­ga­ją­cych świa­tłach awa­ryj­nych. Bły­ska­wicz­nie za­mknę­łam kratę do skry­tek, gdzie sku­lił się przy stole Ken. A TFX po pro­stu szła.

– Masz jakąś broń? – Pi­snął z pod stołu.

– Ja je­stem bro­nią.

Rzu­ci­łam przed sie­bie i sko­czy­łam na ro­bo­ta od­bi­ja­jąc pi­sto­let z któ­re­go do mnie mie­rzy­ła. Chcia­ła mieć pewny strzał. Mię­śnie choć ulep­szo­ne prze­ciw sta­lo­wym si­łow­ni­kom, sta­lo­we kości prze­ciw ko­ściom wzmoc­nio­nym. Czło­wiek kon­tra ma­szy­na. Chwy­ci­łam ją i prze­rzu­ci­łam za sie­bie wbi­ja­jąc głową w beton pod­ło­gi. Gdy le­cia­ła, za­wa­dzi­ła no­ga­mi o sufit. Nie była tak szyb­ka i zwin­na jak ja. Roboty zawsze miały problemy z koordynacją ruchów poruszając się na dwóch nogach. Broń jej wy­pa­dła. Nie szu­ka­ła jej. Mi­nę­ła trwa­ją­ca wiecz­ność chwi­la, zanim ze­rwa­ła się i rzu­ci­ła na mnie. Z ła­two­ścią ze­szłam jej z drogi sta­jąc bo­kiem i kop­nę­łam w głowę. To ją oszo­ło­mi­ło. Dobiłam jej głowę ręką do kraty, ta wciskając się między dwa stalowe pręty zdeformowała się trochę, odpadł płat skóry odsłaniając stalową czaszkę i zęby. Bankier zawył z tyłu z przerażenia. To da­wa­ło mi szan­sę na wy­ko­rzy­sta­nie taj­nej broni. Pod­bie­głam do ro­bo­ta i chwy­ci­łam za głowę, a potem ak­ty­wo­wa­łam wsz­czep. Po­tęż­ne pole ma­gne­tycz­ne po­pły­nę­ło przez moje dło­nie po me­ta­li­zo­wa­nych koń­ców­kach ner­wów. Po­czu­łam jakby kop­nię­cie prądu i twarz TFX za­czę­ła się roz­pły­wać. Sąsiadujące z jej głową stalowe pręty rozgrzały się momentalnie do czerwoności. Włosy zatliły się i błyskawicznie spłonęły. Od­su­nę­łam ręce dalej, unikając gorąca, ale nie wy­łą­cza­jąc pola. Głowa za­pa­da­ła się, kur­czy­ła, po pro­stu się to­pi­ła. Ciało TFX drga­ło, ręce pró­bo­wa­ły mnie ode­pchnąć, nogi ko­pa­ły, ale jej ak­tyw­ność za­ni­ka­ła. W ostatniej chwili wydała żałosny kwik. Swąd roz­grza­ne­go me­ta­lu wy­peł­nił ko­ry­tarz. Po chwi­li ode­pchnę­łam znisz­czo­ne­go ro­bo­ta, który dy­miąc po­tur­lał się jak szma­cia­na lalka w kie­run­ku Fla­na­ga­na sku­lo­ne­go i przy­tu­lo­ne­go z prze­ra­że­niem do kur­tyn. Sto­pio­na po­zo­sta­łość głowy zmie­nia­ła po­wo­li kolor z ja­sno­żół­te­go w po­ma­rań­czo­wy.

– Co to do cho­le­ry było?!? – Pi­snął Ken.

– In­duk­cja. – Uśmiech­nę­łam się.

Fla­na­gan coś mam­ro­tał pod nosem. Do­bi­ja­nie do drzwi za kur­ty­na­mi nie usta­ło. Po­de­szłam do nich i do­tknę­łam dło­nią.

– Prze­bi­ja się. Zmia­na pla­nów. Mu­sia­ła zna­leźć jakiś spo­sób, by sko­rzy­stać z we­hi­ku­łu.

– Że co?

– Idziesz ze mną. Wy­ska­kuj z ciu­chów.

– Że co?!?

– Panie Fla­na­gan, mam jesz­cze jedną spra­wę. – Uśmiech­nę­łam się sze­ro­ko.

***

– Nie wie­rzę! Wy­dar­łaś mu płat skóry z ple­ców? Prze­cież się wy­krwa­wi.

– To miej­sce zaraz prze­sta­nie ist­nieć. A skóra bę­dzie nam po­trzeb­na. Tylko żywa skóra może przejść przez tunel cza­so­prze­strzen­ny.

– No i co w związ­ku z tym?

– Chcesz zaraz po przy­by­ciu szu­kać ubra­nia i broni? Star­sze mo­de­le wła­śnie tak ro­bi­ły. To kom­pli­ko­wa­ło misję. A mamy jesz­cze jedno do zro­bie­nia.

Za­pa­ko­wa­łam broń TFX i nasze ubra­nia w pry­mi­tyw­ny worek z tka­nek na­le­żą­cych do nie­daw­na do bied­ne­go ban­kie­ra. Potem po­de­szłam do TFX i wy­mon­to­wa­łam jej ba­te­rię, a na­stęp­nie ją nad­ła­ma­łam. Była tylko jedna. Powinny być dwie.

– Pęk­nię­te ogni­wa jo­no­we są nie­sta­bil­ne. – Wy­ja­śni­łam – tu za chwi­lę roz­pę­ta się pie­kło ato­mo­we. Nie­ste­ty panu ban­kie­ro­wi nie mo­że­my już pomóc.

– Co z tam­tym ro­bo­tem? – Wska­zał brodą kur­ty­ny.

– Jeśli wszyst­ko się po­wie­dzie, nie bę­dzie nawet ist­nieć. Musiała dostać się do wehikułu po tym jak skoczyłam i jakoś go uruchomić. Ak­tu­al­na bę­dzie tylko ostat­nia wer­sja. Inne wy­ga­sa­ją. A więc zbu­rze­nia banku też nie bę­dzie, ro­zu­miesz?

– Nie.

– Dostała się do banku i pewnie sama zamurowała gdy go budowano. Czekała tu wiele lat. – Pokazałam mu broń TFX – Widzisz, ostatnia kreska. To dlatego nie strzelała. Czekała do ostatniej chwili aby mieć pewny strzał. Teraz zbieramy tyłki w troki. Stań bli­żej. Bę­dzie bo­la­ło.

– Co?!?

– Bar­dzo. Bę­dziesz czuł po­twor­ny chłód i go­rą­co jed­no­cze­śnie, dresz­cze i pot, coś jak po­ra­że­nie prą­dem a wszyst­kie­mu bę­dzie to­wa­rzy­szyć dźwięk i obraz. To po­trwa chwi­lę.

Usta­wi­łam po­krę­tła tarcz. Spraw­dzi­łam ba­te­rię z TFX. Tak na wszel­ki wy­pa­dek. Dy­mi­ła. Pra­wi­dło­wo.

– Trzy­maj się!

WUMP

***

Do­cho­dzi­li­śmy do sie­bie po skoku w głę­bo­kim rowie, bę­dą­cym wiel­kim pla­cem bu­do­wy. Ubra­li­śmy się, ja ukry­łam broń.

– Zo­sta­ły jesz­cze tylko dwie rze­czy do zro­bie­nia. Choć jeśli moja misja się po­wie­dzie nie trze­ba bę­dzie tego robić.

– Mam za­nieść pro­to­typ tej pie­kiel­nej ma­chi­ny do skryt­ki, tak? – Ken wy­glą­dał na zre­zy­gno­wa­ne­go. Pa­trzył na zorzę zwia­stu­ją­cą szyb­kie na­dej­ście świtu.

– Tak. Weź to. – Po­da­łam mu gniaz­do do ba­te­rii, które wy­rwa­łam w ostat­niej chwi­li, gdy kon­den­sa­to­ry się na­ła­do­wa­ły. – Za­mon­tuj je w pro­to­ty­pie, tam są tylko dwa prze­wo­dy.

– A gdzie go znaj­dę?

– Po­ka­żę ci.

Do nie­po­zor­ne­go domu po­śród in­nych mu po­dob­nych do­tar­li­śmy zaraz po świ­cie wę­dru­jąc ulicz­ka­mi bu­dzą­ce­go się ze snu mia­sta. Roz­ma­wia­li­śmy jesz­cze tro­chę, opo­wia­da­łam mu o przy­szło­ści, tak na­praw­dę wspo­mi­na­jąc ją i przy­wo­łu­jąc te mil­sze chwi­le. Ken był smut­ny, po­dej­rze­wał chyba co muszę zro­bić.

– A więc znisz­czysz ten świat, tą linię czasu?

– Praw­do­po­dob­nie tak. Jeśli jed­nak coś pój­dzie nie tak, bę­dziesz mu­siał dzia­łać. Pa­ra­dok­sal­nie może Ci to dać wiele lat życia we względ­nym po­ko­ju.

– Nie za­ła­pał­bym się do tych wy­bra­nych?

Spoj­rza­łam na niego smut­no.

– Nie­ste­ty nie. TFX po­trze­bo­wa­ła cię tylko by zdo­być pro­to­typ.

– Tak jak ty.

– Ona wzię­ła­by samą rękę. Resz­ta była jej nie po­trzeb­na. Miała kopię ta­blicz­ki i klu­cza, ale nie wie­dzia­ła gdzie szu­kać. Zna­la­zła­by w końcu. Wie­dzia­ła na­to­miast o tobie. To skom­pli­ko­wa­ne. Poza tym masz jesz­cze jedno za­da­nie.

Uśmiech­nął się blado.

– Jeśli coś pój­dzie nie tak, zrobi się go­rą­co, bierz pro­to­typ gdy tylko się uspokoi i w nogi. Jest w ga­ra­żu, wej­dziesz tyl­nym wej­ściem. Jest tam pies, ale jest nie groź­ny. Potem zo­staw go w skryt­ce i zwie­waj na ko­niec świa­ta, albo dalej i prze­żyj swoje życie naj­le­piej jak po­tra­fisz.

– A jeśli wszyst­ko pój­dzie po two­jej myśli?

– Praw­do­po­dob­nie znik­nę, tak jak­bym nie ist­nia­ła. Wtedy zniszcz pro­to­typ. I po­stę­puj za gło­sem serca. Skoro ona wróciła, mnie też coś poszło nie tak. W przeciwnym wypadku nie było by ani ciebie ani mnie ani prototypu w skrytce. Musisz się schować na razie. Sama to załatwię.

– Co?

– Muszę zabić wynalazcę tej maszyny czasu. Wtedy wszystko wróci do normy.

Przy­cią­gnął mnie do sie­bie i po­ca­ło­wał na­mięt­nie. Od­wza­jem­ni­łam po­ca­łu­nek. Trwał chwi­lę. A potem się skoń­czył. Po­pa­trzy­łam mu w oczy. Od­wza­jem­nił spoj­rze­nie.

– Chyba mam plan.

– Jaki?

– Zmie­nię na­zwi­sko i zo­sta­nę me­cha­ni­kiem sa­mo­cho­do­wym. Albo mo­to­cy­klo­wym.

– To dobry plan. – Ro­ze­śmia­łam się.

– A potem kupię Bu­ic­ka.

Chwy­ci­łam go za rękę i uści­snę­łam lekko. Mru­gnął do mnie i odszedł na bezpieczną odległość. Za­trzy­mał się na chwi­lę i sa­my­mi usta­mi po­wie­dział "Że­gnaj San­dro". Potem znik­nął za ży­wo­pło­tem.

Już czas po­my­śla­łam się­ga­jąc po broń. Skierowałam się do drzwi ścieżką otoczoną trawnikiem. Wtedy wyskoczyły z dwóch stron ścieżki, wyglądało to jak zsynchronizowany wybuch. Ziemia eksplodowała, rozsypując się na boki wraz z trawą wirującą na wietrze. Dwa dwumetrowej wielkości Skoczki. Roboty na czterech spłaszczonych nogach i nisko zawieszonym odwłoku uzbrojonym w karabin maszynowy. Jednego załatwiłam od razu, zupełnie przypadkiem trafiając go z pistoletu we wrażliwy punkt, wyskoczył krzywo i upadł na bok wierzgając nogami bezradnie w powietrzu. Drugi zarejestrował ten fakt i błyskawicznie zmienił pozycję, doskoczyłam do stojącego na podjeździe samochodu i prześlizgnęłam po jego masce.

Kule zadudniły o blachę, rykoszetowały, posypało się szkło. Tylko na filmach samochody są kuloodporne. Zdałam sobie sprawę, że jedynie blok silnika na chwilę mnie osłonił. Skoczek za moment znów zmieni pozycję. Zerknęłam w kierunku, w którym poszedł Ken. Na szczęście go nie było. Spojrzałam na pistolet. Ostatnia pomarańczowa kreska, powoli zmieniła się w żółtą.

Skoczek pojawił się szybciej niż się spodziewałam. Zerwałam się do biegu i skoczyłam w jego kierunku celując z pistoletu, odezwał się jego karabin, poczułam kilka szarpnięć, nie czułam bólu. Skoczek wyglądał nawet pięknie gdy rozbłyski wystrzałów odbijały się od jego czarnego, błyszczącego pancerza. Przekoziołkowałam i przytknęłam mu pistolet prosto do odwłoku, nacisnęłam spust, wyładowanie plazmowe odrzuciło go o kilka metrów, przeleciał je jakby w zwolnionym tempie i legł nieruchomo opleciony przez chwilę skaczącymi łańcuchami wyładowań.

Zdałam sobie sprawę, że jestem poważnie ranna. Ale jeszcze jedno do zrobienia. Zaczęłam czołgać się do drzwi domu. Było trudno. Czułam, że słabnę z każdą chwilą. Cisza, która nastała po kanonadzie wywabiła właściciela, najpierw do okna, a potem przed dom. Był to wy­so­ki roz­ko­pa­ny je­go­mość z si­wy­mi wło­sa­mi i nie­przy­tom­nym wy­ra­zem oczu, jak by go ktoś wy­rwał ze snu. Na czole miał na­kle­jo­ny pla­ster.

– Wielkie nieba co się stało?!? – Podchodził bliżej próbując mi pomóc, ale nie wiedział jak to zrobić.

– Dok­tor Em­mett L. Brown? – wysapałam. Nie bolało, ale krew zaczęła mi płynąć mi z ust i nosa. Klęknął przy mnie bezradnie rozkładając ręce, przerażony prawdopodobnie widokiem krwi

– Tak, ale co… Na miłość boską co się…

– Bardzo mi przykro. – Sapnęłam, podniosłam pistolet i nacisnęłam spust.

BAM!

Momentalnie pole widzenia zmniejszyło mi się do maleńkiego punktu. Miałam tylko ułamek sekundy na cień radości. Świadomość zanikała a ostatnią moją myślą było to, że chyba się udało. 

 

Koniec

Komentarze

Odwróciłam gwałtownie motocykl boksując tylnym kołem.

Z przykrością, ponieważ lubię pisać komentarze o pozytywnej wymowie, proponuję Autorce poboksowanie się z tekstem i znokautowanie licznych jego niedociągnięć, interpunkcyjnych i nie tylko takich, niestety…

Pozwolę sobie zapytać: fascynacja Terminatorem?

No właśnie, opowiadanie wygląda jak przeróbka odrzuconego scenariusza ‘Terminatora’. Publikowanie takich tekstów nie ma sensu, bo są wtórne.  Przez pewien czas liczyłem na pastisz, parodię czy choćby próbę zagrania popularnymi motywami. Nic takiego nie nastąpiło. PS. Może nie jestem na bieżąco z młodzieżowym słowotwórstwem, ale jak wygląda  ‘rozkopany jegomość’?

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

Otoczone dobrze utrzymaną zielenią, drzewami i z małym parkiem przed głównym, północnym wejściem[,+] przyciągało całe rodziny na wspólne zakupy, spacery czy wizytę w jednej z kilku kawiarni, czy pizzerii.

To miało się jednak dzisiaj skończyć. Choć mogłabym podziwiać[,+] obudowane brązowym granitem i aluminium, z wielkimi płachtami szkła[,+?] centrum całymi godzinami, nie było na to czasu.

 

Niegramotne zdania, braki przecinków, powtórzenia, nadmiar zaimków. W całym tekście! Kiepścizna. O, a to jest mój faworyt:

Ciężarówka była prawie tuż za mną. Rozbijając resztkę drzwi wypadła na parking równie szybko jak ja. Obracając się szybciej, niż teoretycznie ten pojazd mógł skręciła na ręcznym uderzając w pickupa, który odleciał w bok jak dziecinna zabawka i wpadł na dach innego samochodu. To jednak ją zatrzymało. Przerzuciła biegi ruszyła w dalszą pogoń.

Pomijając inne błędy, ciężarówka przerzuca sobie sama bieg? :-D To ściga ich złowieszcza śmieciarka z bestiariusza czy inny cycaty robot z przyszłości? :-)

 

Zdecydowanie tekst, który nie odleżał i nie został poprawiony. Polecam drogiej Autorce zapoznanie się z wątkami:

 

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550 

Oraz, na wesoło o precyzjonizmach narratorskich:

http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/56843912

 

Ja również, od momentu Sandry Bullock, czekałem na jakiś pastisz Terminatora, a tu… Dupa. Nic, nichts, niczewo. W dodatku jakość leży i kwiczy, zarzynana mnóstwem błędów interpunkcyjnych, niezręcznymi zdaniami, powtórzeniami, nadużyciem zaimków.

 

Co mogę policzyć na plus, mimo wtórności, ograności i ogólnej kiepścizny w wykonaniu: jest bohaterka, jest linia fabularna, jest konsekwentnie poprowadzona rzecz od startu ku jakiemuś finałowi, z próbą zamachnięcia się na twisty czasoprzestrzenne. Znaczy, podstawy kompozycji tradycyjnej są, teraz trzeba szlifować warsztat.

 

Moja rada: odłóż najpierw tekst, na tydzień, może dwa – i dopiero go popraw. Nie publikuj. A potem poproś jeszcze na portalu o betę. Ktoś pewnie pomoże.

 

Reszcie czytelników odradzam mierzenie się z tekstem, przynajmniej póki nie zostanie poprawiony,

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No cóż, dziękuję za krytykę, choć nie sądziłam, że będzie tak ostra ;) Przyznaję bez bicia, że tekst był praktycznie pisany na kolanie (chwilami dosłownie) w ciągu jednego wieczoru, a same pomysły na wątki powstały tego samego dnia rano gdy leżałam jeszcze w łóżku.

 

Dlaczego tak postąpiłam? Chciałam się zmierzyć w końcu z tekstem, który siedzi w mojej głowie i przelać go na papier (e-papier?). Konsekwentnie i do końca. W pewnym stopniu mi się udało.

 

Trudno się nie zgodzić z uwagami na temat stylu (lub jego braku), kiepskiej interpunkcji, z której nigdy nie byłam dobra, czy kulejącej narracji.

 

Moje pomysły powstają w głowie jako obrazy, sekwencje wideo czy jak to nazwać, często pod wpływem fascynacji jakąś muzyką, która ma być podkładem dźwiękowym, w tym przypadku podczas pisania sceny z ciężarówką słuchałam tego utworu. https://www.youtube.com/watch?v=Nco7qfrPG7I

W dodatku w połowie pisania współlokatorka zaczęła puszczać jakieś durne piosenki z jeszcze durniejszymi tekstami, co bardzo mnie rozpraszało.

Właśnie taka powoli rozwijająca się muzykę byłaby idealna do początkowych scen (nie koniecznie z tym tekstem, istnieje wersja instrumentalna, ale jest uboższa melodycznie).

Co mogę dodać na swoją obronę? Jestem w stanie wymyślić sobie daną scenę z najdrobniejszymi szczegółami, gorzej z narracją. Opisaniem tego, co widzę, słyszę i czuję. Wcale nie ukrywałam fascynacji Terminatorem, w dodatku opis TFX to w zasadzie opis TX z T3. Scena z wyskakującą ze ściany TFX to praktycznie kopia niemal identycznej sceny z serialu Terminator (widziałam tylko kilka odcinków), scena z ciężarówką to praktycznie powielenie sceny z dźwigiem, tylko w innym otoczeniu. Część tekstów była wręcz kalką z tych filmów (np. tekst o niestabilnej baterii). Gdy to pisałam wydawało mi się to zabawne.

Podobnie Ken pytający, czy jest kimś ważnym w przyszłości, oraz mój prosty sposób na przemycenie jakichś przedmiotów w przeszłość, na który nikt nie wpadł nie rozwalając konwencji podróży w czasie opisanej z pierwszej części Terminatora.

Także tekst – Czekałam na ciebie jest parodią identycznego tekstu z trailera Terminatora 5 (mającego tłumaczyć postarzały wygląd Arnolda).

 

Co jeszcze mogę napisać? Opowiadanie miało pokazać, że nasze społeczeństwo jest złe, dąży w złym kierunku nie myśląc o niczym wartościowym dla ogółu (a jeśli już to raczej tylko na pokaz) i musi się zmienić, ale odwrotnie niż w Terminatorze SI naprawdę chce pomóc ludzkości (choć zależy jak na to spojrzeć, jakiej jego części), wrzuciłam więc tu trochę kontrowersji. To co kiedyś było czystym SF, a więc zbuntowane maszyny z Terminatora (choć chyba wcześniej podobny motyw był użyty w Tajemnicy Syriusza, choć film zrealizowany później, powstał na podstawie opowiadania Philipa K. Dicka, jak większość co lepszych filmów SF ostatnich lat). Jakiś czas temu profesor Michio Kaku (znany fizyk teoretyczny) powiedział, że nie należy sobie zadawać pytania – czy, tylko – kiedy maszyny się zbuntują. I czy wtedy potrafimy się z nimi dogadać, by przeżyć.

 

Poza tym wątek Sandry Bullock powstał na szybko, pod wpływem Grawitacji i tego, że 48 letnia aktorka wygląda tam na max 30 lat (bardzo bliskie ujęcia twarzy w scenie z kamerą najeżdżającą na hełm głównej bohaterki i przenikającą do jego wnętrza). Dodałam też motyw z mężem Sandry – Jessie Jamesem, mechanikiem budującym choppery, którego poznała na planie jednego z programów puszczanych na Discovery.

 

Wydaje mi się, też, że opowiadanie jest dość spójne fabularnie i logicznie jeżeli chodzi o wątek czasu, co nie jest łatwe. Nikt też nie zauważył jawnego nawiązania do Powrotu do przyszłości, gdzie wynalazcą maszyny czasu jest właśnie dr Emmett Brown i pomieszania fabuł dwóch wątków filmowych. Zresztą twórcom tego ostatniego filmu zdarzył się koszmarny błąd logiczny w trzeciej części. Przecież gdy Marty wraca po doktora na dziki zachód – w tym samym momencie znajdują się dwa wehikuły czasu, czemu nie spuścili trochę benzyny z tego pierwszego, ukrytego w kopalni? ;)

 

Dziękuję jednakże za wszelkie uwagi. I mam małą prośbę, jakbyś drogi @PsychoFish poprowadził akcję pastiszu Terminatora z Sandrą Bullock? Jestem bardzo ciekawa, bo chciałam coś takiego osiągnąć, jak widać z marnym rezultatem.

 

Co do ogrania, zgadzam się i podpisuję obiema rękami. Tylko co dziś jest jeszcze naprawdę oryginalne? Wszystko jest w pewnym sensie przeróbką i połączeniem wątków z kilku źródeł. Praktycznie każdy nowy film SF powstaje na podstawie opowiadań pisanych w połowie zeszłego stulecia, jeśli jest dobry. Kiepskich jest za to mnóstwo. Od dawna już nie czytam książek i opowiadań (no może ze 3-4 lata), bo przeczytałam ich mnóstwo i w wielu widziałam właśnie kalki tego czy innego motywu. Zresztą nie oszukujmy się, podobnie jest z muzyką. Ostatnio usłyszałam bardzo świetny utwór w formacie XM, zwycięzcę party chyba w Holandii z 1994 roku stylizowany na muzykę orkiestrową (chodzi o demoscenę). Jeden z ciekawszych i ładniejszych motywów w tym utworze… pojawił się w soundtracku do Shreka 1. A ten powstał dużo później.

 

No i oczywiście popracuję nad aspektami, które opisałeś w uwagach. Nie będę bronić tego tekstu, bo tak jak pisałam na początku, powstał praktycznie na kolanie a mnie do Tolkiena czy Dicka jeszcze bardzo, bardzo, bardzo daleko :) Ale przyznasz, że po tym co napisałam to opowiadanie nie jest już tak kiczowate, jak sądziłeś, a większość rzeczy w miarę przemyślana?

Przedpiścy już się wypowiedzieli ogólnie o tematyce, to ja podam przykładowe rzeczy do poprawienia i uwzględnienia przy następnych tekstach:

na oko w wieku 20 lat,

W beletrystyce liczby raczej piszemy słownie.

Kątem oka dostrzegłam przędący pojazd

Ale cienko prządł? ;-) Literówka, ale tak mnie rozbawiło, że NMSP.

Z lewej strony zahaczyła trochę zderzakiem rozbijając marmur obudowy fontanny, to ją trochę odwróciło.

Powtórzenie.

Padło kilka strzałów, jeden czy dwa samochody eksplodowały wylatując widowiskowo w powietrze. Szybko jednak ustały.

Ale co ustało? Bo wygląda na to, że samochody…

nie groźny => niegroźny

No i zgadza się – interpunkcja kuleje.

A ja tam sądzę, że nie wszystko już było. W literaturze, bo w muzyce to nie mam pojęcia.

Babska logika rządzi!

To mnie zastrzeliło i rozwaliło, i spowodowało, że nie mam więcej pytań : Od dawna już nie czytam książek i opowiadań (no może ze 3-4 lata), bo przeczytałam ich mnóstwo i w wielu widziałam właśnie kalki tego czy innego motywu. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

@bemik Był czas, że czytałam średnio jedną książkę dziennie. Czasem więcej, po prostu siedziałam w książkach po uszy. Ten okres trwał praktycznie odkąd zaczęłam czytać dla przyjemności (11-12 lat). Dlatego 3-4 lata to dla mnie długo. Należałam do 6 bibliotek, kupowałam też ich mnóstwo. Tak więc istnieje proste wytłumaczenie.

 

@Finka No cóż, tekst pisany na kolanie i używanie autokorekty :)

Niestety – dalej jest kiczowate, potwierdza to tylko moją obserwację, że za tekstem stal konkretny zamiar, finalnie skrzywdzony wykonaniem ;-) Sam fakt, że musisz tłumaczyć zamysł autorski, obnaża niedoskonałość opowiadania. A mogła być humoreska…

 

Tak, wiem, brutalnie – bo za publikację tekstów pisanych na kolanie w tutejszym piekle jest osobny zestaw tortur :-) W fabule natomiast za dużo zrzynasz jeden do jednego, zamiast po swojemu przetworzyć ulubione motywy.

Poczytaj, proszę, pierwszy z linków, który podrzuciłem, ze szczególnym uwzględnieniem “odleżenia” tekstu, wprowadzania autopoprawek i zorganizowania drugiej pary oczu do pomocy. Podszepnę jeszcze tylko, że czytelnika przeważnie nie interesuje muzyka, jaka towarzyszy autorowi, a co najwyżej utwór w tekście, który ma jakąś role fabularną.

 

Nie wiem, jak pociągnąłbym ten pastisz, nie wymyślę za ciebie fabuły – bo wtedy stałbym się autorem. Wiem za to, że przetestowałbym opowiadanie na zamkniętej grupie, by sprawdzić, czy bawi, kogo bawi, co bawi… A może wcale nie bawi?

Uszy do góry. Proponuję, przećwicz na powyższy tekście jego

– poprawianie pod względem językowym – po poprawianiu dopiero reszta

– szlifowanie fabuły

– cyzelowanie smaczków

 

i chyba zrozumiesz, o co nam chodzi.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No cóż, dziękuję za uwagi, w mojej głowie powstaje już inna wersja tego opowiadania, nie nawiązująca tak mocno do Terminatora, ze zmienioną fabułą, może będzie lepsza. Powoli dopracowuję pomysły. Ale po takim wiadrze zimnej wody na głowę długo się zastanowię przed publikacją :P

Nie przejmuj się, chyba każdy popełnił kiedyś publikację “na gorąco” i srodze się zdziwił… ;-) 

Jeśli mogę zasugerować, skorzystaj z możliwości testowania tekstu. Tylko najpierw sama go dopracuj tyle, ile możesz!

Spróbuj najpierw tekst  zostawić jako kopię roboczą i wpisać go na tzw. betalistę (zaznaczasz tę opcję przy edycji). Potem w stosownym wątku w HP poproś o beta-pomoc. Tekst nie jest opublikowany, widzisz go tylko ty i kilka osób, które zaprosiłaś do betowania.

Może to pomoże?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka