- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Piasek zachodu

Piasek zachodu

Cie­ka­wość- przy­sło­wie mówi, że to pierw­szy sto­pień do pie­kła, ale ja z chę­cią ten pierw­szy krok zro­bię. W końcu, bez ko­men­ta­rzy nie ma za­ba­wy, a ja lubię wie­dzieć, co inni myślą o moich wy­po­ci­nach.

Po­wo­dze­nia w do­trwa­niu do końca fan­ta­stycz­ni czy­tel­ni­cy i pi­sa­rze.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Piasek zachodu

Otwo­rzy­ła bu­tel­kę wi­śnio­we­go wina i upiła z niej spory łyk. Po­ło­ży­ła ją na wy­po­le­ro­wa­nym bla­cie z drew­na czar­ne­go orze­chow­ca, opar­ła się na nim, po czym spoj­rza­ła na ety­kie­tę. Na­pi­sa­ne było, że wino zo­sta­ło wy­pro­du­ko­wa­ne w wi­niar­ni Char­le­sa Kru­ge­ra, a spro­wa­dzo­ne z re­jo­nu Napa Val­ley zwa­ne­go przez In­dian Wappo. Nie wie­rzy­ła takim bred­niom. Skrzyn­ka kosz­to­wa­ła­by znacz­nie wię­cej i nie cze­ka­ła­by na jej dowóz tyle czasu. Towar pra­wie eks­klu­zyw­ny, gdyby nie był pod­ro­bio­ny, o czym świad­czy­ła na­lep­ka na bu­tel­ce.

Nie pa­mię­ta­ła, kiedy ostat­nio tak się nu­dzi­ła. Ro­zej­rza­ła się po sa­lo­onie, po czym wes­tchnę­ła i pod­par­ła pod­bró­dek ręką. Tego dnia nie było wielu klien­tów, nawet mia­sto świe­ci­ło pust­ka­mi. Od rana wi­dzia­ła je­dy­nie kilku chłop­ców prze­bie­ga­ją­cych przed bu­dyn­kiem, krzy­czą­cych coś do sie­bie i roz­bie­ga­ją­cych się w różne stro­ny. Przez wa­ha­dło­we drzwi wpa­dał je­dy­nie świsz­czą­cy wiatr, a potem prze­my­kał mię­dzy sto­ła­mi i krze­sła­mi, śmie­jąc się z niej.

Do­cho­dzi­ła dwu­na­sta, od­po­wied­ni czas na strze­la­ni­nę na środ­ku mia­sta. Zda­rza­ło się to nie­mal co­dzien­nie, jed­nak po­trzeb­ni do tego byli za­du­fa­ni w sobie kow­bo­je i paru pi­ja­ków sie­dzą­cych nad szklan­ką whi­skey, pró­bu­ją­cych skle­cić kilka słów. Dzi­siaj nie­ste­ty bra­ko­wa­ło wszyst­kich tych czyn­ni­ków, po­mi­ja­jąc oczy­wi­ście whi­skey, któ­rej w lo­ka­lu nigdy nie bra­ko­wa­ło. 'Steam' świet­nie pro­spe­ro­wał, gdy przed jego okna­mi do­cho­dzi­ło do strze­la­ni­ny. Wi­dzo­wie lu­bi­li w mię­dzy­cza­sie wypić coś moc­niej­sze­go.

Na­pi­ła się jesz­cze wina i opar­ła głowę o blat. Gor­set nieco uwie­rał ją w talii, po­pra­wi­ła go, pod­nio­sła głowę i ze­rwa­ła się na równe nogi uśmie­cha­jąc miło do klien­ta, któ­re­go nie sły­sza­ła, jak wcho­dził. Jego głowę okry­wał be­żo­wy ka­pe­lusz kow­bo­ja. Czar­na ban­da­na za­kry­wa­ła twarz, a ciem­ny płaszcz wi­siał na jego ra­mio­nach. Wy­glą­dał dość nie­ty­po­wo, choć do tej pory, spo­tka­ła wielu dziw­nych ludzi w swoim barze.

– Co podać? – spy­ta­ła bez­barw­nym gło­sem.

– Wody – wy­char­czał cicho, od­chrzą­ku­jąc chry­pę.

– Nasz klient nasz pan – od­po­wie­dzia­ła od­wra­ca­jąc się do półki z na­po­ja­mi. Na­la­ła wody z bu­tel­ki i po­sta­wi­ła przed nim pełną szklan­kę.

Zła­pał szklan­kę wy­su­szo­ną ręką, drugą zsu­nął ban­da­nę i od­wró­cił się bo­kiem do lady. Jego palce przy­po­mi­na­ły kości po­wle­czo­ne suchą, ła­mią­cą się skórą, ni­czym u wy­chu­dzo­ne­go star­ca. Kiedy wypił całą wodę ścią­gnął ka­pe­lusz i uśmiech­nął się zimno uno­sząc tylko jeden kącik ust. Bez­ce­lo­wo po­ło­żył drugą dłoń pła­sko na bla­cie. Nie spo­sób było nie zer­k­nąć na nią, nosił tyle zło­tych pier­ście­ni, że cał­ko­wi­cie od­no­wi­ła­by bar. Była pewna, co wi­dzia­ła wcze­śniej, jed­nak zwąt­pi­ła. Jego skóra wy­glą­da­ła nor­mal­nie, a nawet de­li­kat­nie, jak u dziec­ka.

– Musi pani ucie­kać – wy­szep­tał zbli­ża­jąc twarz do jej. Jego od­dech był nie­świe­ży, jakby jadł spa­lo­ną słoń­cem pa­dli­nę. – W tym mie­ście już nie jest bez­piecz­nie, cho­ciaż nigdy tak na­praw­dę nie było – koń­cząc zda­nie wzru­szył bez­tro­sko ra­mio­na­mi.

Wy­cią­gnął z rę­ka­wa za­pał­kę i wło­żył ją sobie do ust. Szu­ka­jąc cze­goś w kie­sze­ni po­chy­lił głowę, a dłu­gie do ra­mion włosy, w ko­lo­rze gorz­kiej cze­ko­la­dy, opa­dły mu na twarz. Od­gar­nął je na bok lewą ręką, i jej oczom uka­za­ło się wy­pa­lo­ne zna­mię o dziw­nym kształ­cie. Przy­po­mi­na­ło wię­zien­ne kaj­da­ny. Nie­spo­dzie­wa­nie za­czę­ło się ja­rzyć ośle­pia­ją­co nie­bie­skim świa­tłem. Męż­czy­zna do­tknął go ręką i jęk­nął bo­le­śnie. Wy­pluł za­pał­kę i po­stu­kał pal­cem o drew­no.

– Mogę pro­sić o jesz­cze jedną szklan­kę? – spy­tał nie pod­no­sząc wzro­ku.

Ski­nę­ła głową, ale uświa­do­miw­szy sobie, że nie­zna­jo­my na nią nie pa­trzy, od­po­wie­dzia­ła na głos. Po chwi­li ko­lej­na szklan­ka stała pusta na bla­cie.

Kow­boj zła­pał swój ka­pe­lusz, wy­trze­pał go o skó­rza­ny płaszcz i za­ło­żył, wy­cho­dząc w go­rą­ce, po­łu­dnio­we słoń­ce.

Nie po­trze­bo­wa­ła sza­ma­na by wie­dzieć, że ten czło­wiek jesz­cze tu wróci, i to nie sam. Na szczę­ście ona też miała kilka asów w rę­ka­wie. Na pewno po­sta­ra się, by jego zna­jo­mi wy­szli z jej baru z pu­sty­mi rę­ka­mi, i na wszel­ki wy­pa­dek rów­nież z opróż­nio­ny­mi kie­sze­nia­mi. Nie po raz pierw­szy bę­dzie mu­sia­ła wal­czyć z gan­giem ra­bu­siów pu­sto­szą­cych jej uko­cha­ny lokal. 'Steam' jesz­cze nigdy nie ugię­ło się pod na­po­rem ban­dy­tów – oczy­wi­ście i tym razem to się nie sta­nie.

Wszy­scy myślą, że jak ko­bie­ta stoi za ladą, to można ją do woli okra­dać, bo jest słaba i sobie nie po­ra­dzi. Dla każ­de­go typa my­ślą­ce­go w ten spo­sób, ma przy­szy­ko­wa­ną dwu­rur­kę i świet­nie nią ope­ru­je w każ­dej sy­tu­acji. Dla tych bar­dziej opor­nych, po­wi­nien wy­star­czyć przy­tro­czo­ny do pasa sze­ścio­strza­ło­wy re­wol­wer za­pro­jek­to­wa­ny przez Sa­mu­ela Colta dla jej ojca.

Wzię­ła szklan­ki, umyła i scho­wa­ła. Prze­tar­ła ladę, bo z rę­ka­wów męż­czy­zny mu­sia­ło wy­sy­pać się tro­chę pia­sku. Mię­dzy ziar­na­mi zna­la­zła złotą mo­ne­tę. Do­sta­ła spory na­pi­wek, ale i tak nie ufała temu kow­bo­jo­wi.

Usia­dła na krze­śle i pa­trzy­ła przez okno skie­ro­wa­ne na ulicę. Drob­ny pia­sek uno­sił się na wie­trze. Wokół pa­no­wa­ła cał­ko­wi­ta pust­ka, jakby przed świ­tem wszy­scy w po­śpie­chu opu­ści­li swoje domy. Po chwi­li na­my­słu wy­szła przed lokal i sta­nę­ła na scho­dach. Ani żywej duszy, w oknach nikt się nie po­ja­wiał, psy nie szcze­ka­ły. Spoj­rza­ła na ko­ry­ta dla koni, które za­wsze były na­peł­nia­ne przez Roba. Teraz były puste, a po chło­pa­ku nie było śladu. Zde­cy­do­wa­nie coś było nie tak. To mia­stecz­ko za­wsze tęt­ni­ło ży­ciem.

Do De­mons Town coś się zbli­ża­ło. Wy­szła na śro­dek drogi by zo­ba­czyć, kto przy­by­wa. Uj­rza­ła tylko chmu­rę kurzu uno­szą­cą się wy­so­ko nad zie­mią, zbli­ża­ją­cą się do gra­nic mia­sta. Nie sły­sza­ła nawet tę­ten­tu kopyt, który za­wsze to­wa­rzy­szył nad­jeż­dża­ją­cym dy­li­żan­som.

Chmu­ra sta­wa­ła się coraz ciem­niej­sza, aż utwo­rzy­ła ścia­nę pia­sku i wia­tru, przez którą nie mogła nic zo­ba­czyć. Po­czu­ła je­dy­nie, że coś zwala ją z nóg, a w chwi­lę póź­niej jest w pu­łap­ce z siat­ki. Sku­lo­na pró­bo­wa­ła osło­nić się od ostrych zia­re­nek pia­sku. Nie­spo­dzie­wa­nie jed­nak wiatr ucichł, a pia­sek opadł.

Ro­zej­rza­ła się by stwier­dzić, że ni­ko­go nie było. Le­ża­ła zwią­za­na i bez­bron­na. Pró­bo­wa­ła się uspo­ko­ić i pod­czoł­gać do baru nie­ste­ty, nie zdą­ży­ła. Spod ziemi wybił srebr­ny topór obo­siecz­ny z czar­nym na­lo­tem na ostrzach i wbił się w pod­ło­że tuż przy jej gło­wie. Kilka cen­ty­me­trów w bok i by­ło­by po niej. Czer­wo­na ręka z pa­zu­ra­mi trzy­ma­ła trzon to­po­ra i wy­nu­rzy­ła się na po­wierzch­nię zaraz za bro­nią. Dziew­czy­na zo­ba­czy­ła czer­wo­ne­go po­two­ra tak okrop­ne­go, że pa­trze­nie na niego wy­wo­ły­wa­ło u niej zimne dresz­cze. Wiel­kie, bło­nia­ste skrzy­dła przy­po­mi­na­ją­ce nie­to­pe­rze – roz­po­starł na całą sze­ro­kość, za­sła­nia­jąc ośle­pia­ją­ce ją pro­mie­nie sło­necz­ne. Wy­rwał topór z ziemi, z uśmie­chem za­ostrzo­nych w szpi­kul­ce zębów za­rzu­cił go sobie na ramię. Nie był je­dy­ny – ko­lej­ni wy­cho­dzi­li spod ziemi, jakby wy­nu­rza­li się z wody.

Czer­wo­ny demon zła­pał siat­kę z nią w środ­ku i za­cią­gnął po scho­dach do baru. W lo­ka­lu roz­ciął sznu­ry, a na­stęp­nie zła­pał ją za szyję wbi­ja­jąc pa­zu­ry w cien­ką skórę karku. Pod­niósł ją wy­so­ko nad zie­mię i rzu­cił nią o ścia­nę. Jęk­nę­ła gło­śno upa­da­jąc na twar­dą pod­ło­gę. Chcia­ła wstać pod­pie­ra­jąc się, ale po­now­nie ją zła­pał i oparł wy­so­ko o ścia­nę, tuż przy wy­sta­ją­cych ro­gach za­bi­te­go ba­wo­ła. Zer­k­nę­ła w prawo – gdyby demon chciał ją zabić, na­bił­by ją na te rogi. To miała być dla niej prze­stro­ga i do­sko­na­le ją zro­zu­mia­ła.

Prze wa­ha­dło­we drzwi wcho­dzi­ły czar­ne i czer­wo­ne po­two­ry. Przy­po­mi­na­ły ludzi, ale pa­zu­ry, skrzy­dła i rogi świad­czy­ły o czymś zu­peł­nie innym. Każdy demon wy­ma­chi­wał za­do­wo­lo­ny swoją bro­nią, szcze­rząc kły w groź­nym uśmie­chu. Po­two­ry były bar­dziej pewne sie­bie, niż zu­chwa­li, pi­ja­ni kow­bo­je pod­czas po­łu­dnio­wej strze­la­ni­ny.

– Gdzie są te suche dra­nie? – czer­wo­ny po­twór zadał gar­dło­wo py­ta­nie, plu­jąc czar­ną śliną pro­sto w jej oczy.

– Nie wiem – wy­ję­cza­ła cicho. Za­sta­na­wia­ła się, o co mu cho­dzi. Na za­cho­dzie wszyst­ko było suche, a być dra­niem w ta­kich wa­run­kach też jest łatwo.

Ści­snął moc­niej jej szyję, po czym pu­ścił ją i od­wró­cił się tyłem. Wy­char­czał coś do resz­ty po­two­rów i usiadł na bla­cie baru. Za­ostrzo­nym koń­cem ogona ry­so­wał drew­no.

Chcia­ła się po­zbie­rać, ale nie miała siły wstać. Jej wzrok stał się za­ma­za­ny, a myśli to­nę­ły w czar­nej cze­lu­ści. Od­nio­sła wra­że­nie, że od­pły­wa, jed­nak czyjś szorst­ki dotyk jej na to nie po­zwo­lił. Prze­tar­ła oczy otrze­pu­jąc rękę od czar­nej, lep­kiej mazi. Walka już trwa­ła. Kow­boj, który był u niej wcze­śniej, teraz po­mógł jej usiąść, a po chwi­li wal­czył z jed­nym z de­mo­nów. Jej lokal wy­glą­dał, jak pole bitwy. Lu­dzie ubra­ni w dłu­gie płasz­cze i kow­boj­skie ka­pe­lu­sze wal­czy­li z de­mo­na­mi, mimo braku broni. Nie ustę­po­wa­li jed­nak pola. Wy­da­wa­li się być dużo sil­niej­si niż prze­cięt­ny czło­wiek i, zde­cy­do­wa­nie szyb­si. De­mo­ny w po­rów­na­niu z nimi zda­wa­ły się ospa­łe i le­ni­we.

Kow­boj uni­kał cio­sów i z taka samą zwin­no­ścią ata­ko­wał. Wy­da­wał się być ni­czym pu­styn­na żmija. Krą­żył wokół prze­ciw­ni­ka, a potem ata­ko­wał znie­nac­ka. De­mo­ny ku­li­ły się z bólu nie umie­jąc od­pa­ro­wy­wać cio­sów. Umie­ra­jąc, roz­pły­wa­ły się po­zo­sta­wia­jąc je­dy­nie czar­ny, smo­li­sty po­piół.

Kiedy się ro­zej­rza­ła, do­strze­gła, że naj­więk­szy z de­mo­nów wal­czył z dłu­go­wło­sym kow­bo­jem, a jego topór leżał nie­da­le­ko niej. Ten po­twór wy­da­wał się być sil­niej­szy niż po­zo­sta­li, zatem mu­sia­ła pomóc kow­bo­jo­wi.

Pod­czoł­ga­ła się do to­po­ra i pod­pie­ra­jąc na nim wsta­ła. Prze­tar­ła spo­co­ne z wy­sił­ku czoło, zła­pa­ła mocno obie­ma rę­ka­mi topór i po­cią­gnę­ła go za sobą bie­gnąc w stro­nę czer­wo­ne­go po­two­ra. Kiedy roz­po­starł skrzy­dła, z le­d­wo­ścią unio­sła broń, sko­czy­ła na jego plecy, i z roz­ma­chem wbiła mu w głowę ostrze to­po­ra. Z głowy de­mo­na pły­nę­ła czar­na krew, a jego ciel­sko na­tych­miast za­czę­ło się chwiać. Nie zdą­ży­ła ze­sko­czyć. Przy­gniótł ją do ziemi, aż bra­kło jej tlenu. Kow­boj po­mógł jej się wy­do­stać i przy­trzy­mał ją, mdle­ją­cą. Ciało po­two­ra roz­pu­ści­ło się i po­zo­stał po nim czar­ny, wy­pa­lo­ny ślad i smród pa­lo­ne­go mięsa.

Lu­dzie prze­go­ni­li resz­tę de­mo­nów, za­do­wo­le­ni usie­dli przy sto­li­kach i pa­trzy­li na nią wy­cze­ku­ją­co. Zer­k­nę­ła na kow­bo­ja, a ten krę­cił prze­czą­co głową, na za­da­ne przez nich nieme py­ta­nie. Spoj­rza­ła na swoje spodnie i roz­pacz­li­wie mu­sia­ła stwier­dzić, że wiele z nich nie zo­sta­ło.

Za­krę­ci­ło jej się w gło­wie, po chwi­li ze­mdla­ła. Za dużo jak na jeden dzień.

Obu­dzi­ła się z bu­tel­ką wina w ręce, sto­jąc przy la­dzie. Sa­lo­on był pełny ludzi słu­cha­ją­cych no­we­go ze­spo­łu i są­czą­cych drin­ki ze szkla­nek. Ro­bi­ło się ciem­no na ze­wnątrz, a lu­dzie wciąż scho­dzi­li do baru z róż­nych stron. Prze­szła się po lo­ka­lu by po­za­pa­lać wszyst­kie świe­ce. Spo­strze­gła, że wszę­dzie było pełno pia­sku. Nie pa­mię­ta­ła, co dzia­ło się przez cały dzień.

Ze­spół za­czął grać ko­lej­ną pio­sen­kę. Tym razem so­lów­kę miała har­mo­nij­ka ustna, potem we­szły skrzyp­ce i banjo. For­te­pian przy­gry­wał ca­ło­ści, a lu­dzie w płasz­czach ba­wi­li się na środ­ku sa­lo­onu. Mu­zy­ka męż­czyzn sto­ją­cych na drew­nia­nym pod­wyż­sze­niu wy­da­wa­ła się być nie z tej ziemi. Zła­pa­ła się za głowę i upa­dła na zie­mię, sku­li­ła się. Oni wszy­scy mieli dziw­ne zna­mio­na, i dłu­gie płasz­cze. Pia­sek. Wszę­dzie pia­sek, susza, śmierć.

– Trze­ba ją zabić – stwier­dził jeden z klien­tów ubra­ny w płaszcz. – Przy­po­mnia­ła sobie.

– Ja się tym zajmę – stwier­dził szorst­kim gło­sem dłu­go­wło­sy kow­boj, ski­nął wszyst­kim na po­że­gna­nie, prze­rzu­ca­jąc prze­ra­żo­ną dziew­czy­nę przez swoje ramię.

Pró­bo­wa­ła wy­rwać się i uciec, ale nie miała wy­star­cza­ją­co sił. Tłu­kła pię­ścia­mi w jego plecy, on jed­nak nie­wzru­szo­ny, wy­niósł ją z baru. Syk­nął tylko, kiedy szarp­nę­ła mocno jego włosy, a ka­pe­lusz spadł na zie­mię. Cmok­nął z dez­apro­ba­tą i rzu­cił ją tuż obok ka­pe­lu­sza, który pod­niósł i otrze­pał z pia­chu.

– Nie­grzecz­na – po­krę­cił głową ze sła­bym uśmie­chem. – Mam dla cie­bie pro­po­zy­cję nie do od­rzu­ce­nia. – Przy­kuc­nął obok niej. – Je­stem ich nie­wol­ni­kiem – wska­zał 'Steam' głową. – Ty po­mo­żesz mi się uwol­nić spod ich wła­dzy, ja, da­ru­ję ci życie. Masz trzy se­kun­dy na od­po­wiedź. – Po chwi­li usły­sza­ła – Jaka jest twoja de­cy­zja?

– Zga­dzam się.

Koniec

Komentarze

Opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne tro­chę nie­po­rad­nie. Ogól­nie wi­du­ję tu bar­dzo mało tek­stów w kli­ma­tach we­ster­no­wych i tym bar­dziej smut­no mi, że kiedy już taki tekst się po­ja­wia, oka­zu­je się, że jego we­ster­no­wość jest wła­ści­wie tylko pła­ską sce­no­gra­fią. Bra­ku­je tu ja­kichś smacz­ków, głębi – wła­ści­wie to sa­lo­on z po­wo­dze­niem można by za­mie­nić na karcz­mę, a strze­la­ni­ny na po­je­dyn­ki szer­mie­rzy i wy­dźwięk tek­stu wła­ści­wie by się nie zmie­nił. 

Sama hi­sto­ria jest cał­kiem fajna, choć widać, że nie masz do­świad­cze­nia w li­te­rac­kim rze­mio­śle. Widać to wy­raź­nie w kilku miej­scach. Na przy­kład kiedy akcja za­czy­na się roz­krę­cać, a ty ni stąd, ni zowąd wrzu­casz do­kład­ny opis to­po­ra – taki długi opis nie jest prze­cież ważny dla fa­bu­ły, a sto­pu­je akcję. A po co?

Otwo­rzy­ła bu­tel­kę wi­śnio­we­go wina i upiła z niej spory łyk. Po­ło­ży­ła ją […].

I nie prze­ję­ła się, że z po­ło­żo­nej bu­tel­ki na­tych­miast za­cznie wy­pły­wać wino?

Po­ło­ży­ła ją na wy­po­le­ro­wa­nym bla­cie z drew­na czar­ne­go orze­chow­ca, opar­ła się na nim, po czym spoj­rza­ła na ety­kie­tę.

Ety­kie­ta, jak wy­ni­ka ze zda­nia, na­kle­jo­na była na bla­cie w drew­na czar­ne­go orze­chow­ca.

<><>

Zga­dzam się, w pełni, z vy­zar­tem. Nic poza pu­sty­mi stwier­dze­nia­mi, że to Dziki Za­chód. Poza tym urwa­na akcja.

Drogi Edy­to­rze,

 

Piszę do Cie­bie tę oto re­kla­ma­cję.

Do­star­czy­łeś mi tekst nie­kom­plet­ny, ot, za­wią­za­nie akcji, ucię­te w mo­men­cie pre­zen­ta­cji głów­ne­go Pro­ble­mu. Zi­ry­to­wa­łem sie odro­bin­kę, o mało nie rozk…jąc tego i owego, bo nawet cie­ka­wie sie za­po­wia­da­ło, a tak, nie­wie­le można po­wie­dzieć o hi­sto­rii jako ca­ło­ści. Po­wi­nie­neś był, drogi Edy­to­rze, leniu cuch­ną­cy, za­sy­gna­li­zo­wać Au­to­ro­wi, że frag­men­ty ozna­cza­my opcją “Frag­ment”! 

No, nic to.

Na­wa­li­łeś gdzie in­dziej, Edy­to­rze. Tu i ów­dzie tra­fia­ją się nie­zręcz­ne, zbyt dłu­gie zda­nia, pre­cy­zjo­ni­zmy nar­ra­tor­skie (tak, wiem, sam nie je­stem od nich wolny), źle po­sta­wio­ne prze­cin­ki. Tra­ge­dii unik­ną­łeś, ale tekst prosi się o ko­rek­tę jak menel  o prytę, tym bar­dziej, że do przy­zwo­ite­go po­zio­mu da­le­ko nie ma. Po­wi­nie­neś, drogi Edy­to­rze, sam takie spra­wy za­ła­twiać z Au­to­rem i cho­wać opcję na pu­bli­ka­cję, nim to się nie sta­nie.

To twoja wina, Edy­to­rze – bo prze­cież nie Au­to­ra!

Otwo­rzy­ła bu­tel­kę wi­śnio­we­go wina i upiła z niej spory łyk.

„Wi­śnio­we­go” w zna­cze­niu ko­lo­ru czy ze wzglę­du na su­ro­wiec? Słyn­ne win­ni­ce Napa Val­ley to Ka­li­for­nia, a wi­śnio­we sady – Mi­chi­gan. Na do­da­tek wi­śnio­we wino ra­czej trud­no uznać za wy­kwint­ne. Czy nie cho­dzi­ło ci przy­pad­kiem o zwy­czaj­nie czer­wo­ne wino, na przy­kład Ca­ber­net Sau­vi­gnon?

Po­ło­ży­ła ją na wy­po­le­ro­wa­nym bla­cie z drew­na czar­ne­go orze­chow­ca

Orze­chow­ce to rząd ro­ślin nie ga­tu­nek. Blat mógł być więc wy­ko­na­ny z drew­na czar­ne­go orze­cha nie orze­chow­ca.

Towar pra­wie eks­klu­zyw­ny, gdyby nie był pod­ro­bio­ny, o czym świad­czy­ła na­lep­ka na bu­tel­ce.

O czym wła­ści­wie świad­czy­ła na­lep­ka? Że wi­niacz był pod­ro­bio­ny czy że był pra­wie eks­klu­zyw­ny? I po co czy­tel­ni­kom ta in­for­ma­cja?

Gor­set nieco uwie­rał ją w talii, po­pra­wi­ła go

Nie ma ta­kiej opcji! Żeby po­pra­wić uwie­ra­ją­cy gor­set mu­sia­ła­by ścią­gnąć z sie­bie kiec­kę i po­lu­zo­wać ści­śnię­tą sznu­rów­kę, bo ina­czej ani by drgnął. „Sta­ro­żyt­ne” gor­se­ty były ni­czym pasy cnoty – „towar” w nich tkwią­cy trud­no było na­ru­szyć.

Na­la­ła wody z bu­tel­ki i po­sta­wi­ła przed nim pełną szklan­kę.

Mi­ne­ral­nej z bu­tel­ki PET mu na­la­ła? Za­pew­ne w sa­lo­onach w ja­kimś ce­brzy­ku prze­cho­wy­wa­no wodę choć­by po to, aby czymś  blat zmyć, ale na pewno jej nie bu­tel­ko­wa­no.

Wy­cią­gnął z rę­ka­wa za­pał­kę i wło­żył ją sobie do ust.

Cie­ka­we – nosił w rę­ka­wie jedną za­pał­kę? I wło­żył ją do ust jak lan­dryn­kę? Cud, że się nie za­dła­wił. Cho­dzi­ło ci o coś in­ne­go niż  z tek­stu wy­ni­ka. Wsu­nąć do ust a wło­żyć sobie do ust to nie to samo.

Prze­tar­ła ladę, bo z rę­ka­wów męż­czy­zny mu­sia­ło wy­sy­pać się tro­chę pia­sku. Mię­dzy ziar­na­mi zna­la­zła złotą mo­ne­tę.

Albo z rę­ka­wów za­susz­ka wy­sy­pa­ła się cała wydma pia­sku albo mo­ne­ta była mi­kro­sko­pij­na, skoro nie za­uwa­ży­ła jej od razu, tylko „zna­la­zła mię­dzy ziar­na­mi” pod­czas prze­cie­ra­nia kon­tu­aru.

Wy­rwał topór z ziemi, z uśmie­chem za­ostrzo­nych w szpi­kul­ce zębów za­rzu­cił go sobie na ramię.

Nikt, nawet nie­to­pe­rzo­skrzy­dłe bydlę, nie uśmie­cha się zę­ba­mi. Ow­szem, można je od­sło­nić w uśmie­chu.  (Oso­bi­ście je­stem jed­nak zda­nia, że jeśli po­sia­da­ny przez nas gar­ni­tur uzę­bie­nia przy­po­mi­na szpi­kul­ce, to le­piej nie uśmie­chać się wcale albo cho­ciaż robić to pół­gęb­kiem.) Poza wszyst­kim innym – zda­nie jest tak skon­stru­owa­ne, że wi­dzi­my jak drań za­rzu­ca sobie na plecy topór wraz z uśmie­chem.

 

Itd, itp. etc.

 

Twój głów­ny pro­blem, we­dług mnie, po­le­ga na tym, że co in­ne­go chcesz na­pi­sać, a co in­ne­go ci wy­cho­dzi. Nad pre­cy­zją ję­zy­ka bę­dziesz mu­siał/a mocno po­pra­co­wać. Jeśli akcję umiesz­czasz w kon­kret­nej epoce, do­brze jest tro­chę bar­dziej wni­kli­wie za­po­znać się z re­alia­mi, żeby nie za­ska­ki­wać nie­mi­le ana­chro­ni­zma­mi – fan­ta­sty­ka czy nie i tak naj­waż­niej­sza jest rze­tel­ność. Tra­ge­dii nie ma ale za do­brze także nie jest.

Ano­ni­mie, pod­pi­szę się pod zda­niem przed­mów­ców. Raz – szko­da, że za­miesz­czo­ny tekst to tylko frag­ment. Może gdyby dane nam było po­znać hi­sto­rię od po­cząt­ku do końca i zo­ba­czyć, jak ją pro­wa­dzisz, ła­twiej by­ło­by udzie­lić pew­nych rad i na­le­ży­cie wszyst­ko oce­nić i sko­men­to­wać.

Dwa – język pol­ski jesz­cze nie jest Twoim przy­ja­cie­lem, ale może nim się stać przy odro­bi­nie wy­sił­ku. W_Ba­ske­rvil­le ład­nie wy­mie­ni­ła przy­kła­dy nie­zręcz­no­ści.

Tro­chę kli­ma­tu w tym frag­men­cie wy­czu­wam. Nie jest to wpraw­dzie kli­mat we­ster­no­wy, jed­nak pia­sko­wi lu­dzie dość mnie za­cie­ka­wi­li – kim są, czego chcą, czemu wal­czą z de­mo­na­mi mimo że sami nie wy­da­ją się szcze­gól­nie do­brzy? Je­że­li tylko masz plan, jak ta hi­sto­ria dalej się roz­wi­ja to – po pod­szli­fo­wa­niu warsz­ta­tu – mo­żesz stwo­rzyć z tego coś cie­ka­we­go. Nie dzi­siaj i nie jutro, ale kie­dyś na pewno.

 

Po­zdra­wiam.

Za­po­wia­da­ło się nie­źle, a skoń­czy­ło na ni­czym. Uwagi przed­pi­ś­ców jak naj­bar­dziej słusz­ne.

Czy­ta­ło się gład­ko, ale rze­czy­wi­ście w tek­ście da­ło­by się jesz­cze wiele po­pra­wić. No i fa­bu­ła prak­tycz­nie o ni­czym póki nie mamy ciągu dal­sze­go.

To ra­czej frag­ment niż opo­wia­da­nia.

Spoj­rza­ła na swoje spodnie i roz­pacz­li­wie mu­sia­ła stwier­dzić, że wiele z nich nie zo­sta­ło.

Ko­bit­ka cho­dzi­ła w gor­se­cie i w spodniach? Ory­gi­nal­nie…

Nowa Fantastyka