
Publikuję, bo i tak jeśli jeszcze kiedyś coś napiszę, “dziać się” będzie najprawdopodobniej w świecie tutaj naszkicowanym.
Publikuję, bo i tak jeśli jeszcze kiedyś coś napiszę, “dziać się” będzie najprawdopodobniej w świecie tutaj naszkicowanym.
Bóg jest jedyną odpowiedzią i jedynym wyborem. Bóg nie ma przy tym nic wspólnego z jakąkolwiek religią. Tam gdzie wiara w Boga zyskuje wymiar instytucjonalny, zaczyna się kontrola i manipulacja.
Z pamiętników Katheriny Wielkiej, Pierwszej Nauczycielki Piątego Wymiaru
***
Juliet szła już od kilku minut krętymi korytarzami, prowadzona przez Przewodnika – wysokiego, wychudzonego mężczyznę, ubranego w płócienne, luźne i jednocześnie eleganckie ubranie. Korytarze były wąskie i długie, oświetlone jedynie słabym światłem z podłogi.
Dziewczynka czuła się mocno zdezorientowana i oszołomiona. Wszystko, co wydarzyło się w przeciągu ostatniego tygodnia, napawało ją zdumieniem. Nieustannie spotykała ludzi, którzy różnili się od sąsiadów z wioski. Pozornie wyglądali tak samo. W miejscach publicznych tak samo głośno i żarliwie okazywali posłuszeństwo Duchowieństwu. Ubierali się zgodnie z wymogami Uświęconej Tradycji i przestrzegali codziennych rytuałów. Jednak poza miejscami publicznymi, między sobą, zachowywali się w sposób, którego Juliet nie znała i nie do końca rozumiała. “Czyżby poza rodzinnym dystryktem istniały inne tradycje, akceptowane przez Duchowieństwo? Czyżby tutaj kary za nadużycia wobec rytuałów nie były tak surowe i automatyczne?” Nieustannie zadawała sobie wiele pytań, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał, by na razie zachowywała je dla siebie.
Jej rozmyślania przerwane zostały przez Przewodnika, który zatrzymał się i pokazał gestem, by zrobiła to samo. Następnie podszedł do jednej ze ścian, nacisnął na niej kilka punktów i otworzył wewnętrzny schowek. Wyciągnął z niego cienki, podłużny, metalowy przedmiot. Potem odwrócił się do niej i zimnym, obojętnym głosem powiedział:
– Chodź dalej, dziecko, jeszcze kilka metrów.
Została poprowadzona dalej krętymi schodami w dół. Szli jeszcze przez jakiś czas, po czym nagle znaleźli się w dziwnym pokoju. Ściany jakby pulsowały. Przewodnik przystanął, znieruchomiał i przez chwilę Juliet musiała mocno powstrzymywać się, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Mężczyzna zachowywał się bowiem jak jej pobożny ojciec podczas odmawiania wspólnej, wieczornej modlitwy przed snem. Miał podobną, skupioną, poważną minę, podobnie jak on wznosił oczy w górę. Na tym jednak podobieństwo się skończyło. Przewodnik nie rozpoczął codziennej nowenny dziękczynnej, on podszedł do jednej ze ścian i zaczął rysować na niej wzory. Jednocześnie jego ciało wykonywało ruchy, układające się w jakimś tajemniczym, nie znanym dotąd rytmie.
“Co ten człowiek powie, kiedy będzie musiał odbywać cotygodniową rozmowę u Duchownego? U nas na pewno zostałby wysłany na miesiąc prac w kamieniołomie już za sam taniec, wykonywany poza Uświęconą Uroczystością”– pomyślała mimowolnie Juliet.
Mężczyzna nie przejmował się w ogóle widmem kary. Wykonując nieustannie swój dziwny taniec, oddalał się od Juliet.
Dziewczynka westchnęła i pomyślała, że widocznie w innych dystryktach Reguły Uświęconej Tradycji są nieco zmodyfikowane. Tymczasem wygląd ściany w pomieszczeniu, w którym się znajdowali, zdecydowanie się zmienił, trudno było nie odnieść wrażenia, iż ona “żyje” i „zachowuje się”. Po chwili Juliet zauważyła, że cienie zaczęły układać się w wirujące okręgi, obracające się coraz szybciej i szybciej. Kiedy owalne figury osiągnęły maksymalne zagęszczenie barwy i natężenie wibracji, Przewodnik, który zdążył już dotrzeć do przeciwległej części sali, odwrócił się nagle i wrzucił w środek wirującego obrazu ten sam, wyciągnięty wcześniej ze schowka, podłużny kawałek metalu.
Pręt wpadł w sam środek okręgu na ścianie, ale nie odbił się od niej, tak jak to bywa z przedmiotami uderzającymi w inne rzeczy materialne. Wszedł w ścianę jak w masło, a ona sama rozprysła się bezgłośnie. Mała zamarła. Przez chwilę oślepiła ją jasność uniemożliwiającą rozeznanie w tym, gdzie tak naprawdę się znalazła.
Kiedy już odzyskała ostrość wzroku, miejsce, w którym przebywała, wprawiło ją w osłupienie, nie przypominało bowiem niczego, co do tej pory znała. Znalazła się w dużej, przestronnej sali o kształcie prostokąta. Słowo „duża” nie oddawało w pełni przytłaczających wręcz rozmiarów pomieszczenia, sala była przepastna i olbrzymia. Juliet miała wrażenie, że rozmiarem “przerastała” jej wiejski kościół, a był to największy budynek, jaki dotychczas miała okazję poznać. Podłoga w sali wytłoczona została marmurem. Ściany w całości pokryto lustrami, widziała więc odbicie swoje i Przewodnika w sposób zwielokrotniony.
Od początku nie lubiła tej sali i czuła się w niej nieswojo. Wiele lat później zdefiniowała to uczucie – pojawiało się zawsze miejscach tak sterylnych i doskonałych, iż odnosiła wrażenie, że popełnia niestosowność będąc człowiekiem. Niestosowne było to, że się pociła. Niestosowne było to, iż generowała brud. Że była ludzka ze wszystkimi swoimi funkcjami życiowymi: wydalaniem, trawieniem, poceniem się…
To, co wydawało się szczególnie “wrogie” to podłoga, niewyobrażalnie czysta i lśniąca. Juliet stała na niej w tych swoich podniszczonych, rozklejonych po bokach, przemakających przy byle okazji, wieśniackich butach. Stała i czuła się podle. Zdruzgotana, przytłoczona i złamana. Czuła się nikim.
Uczucia te potęgował fakt, że cała ta powierzchnia pokryta została niezliczoną ilością małych kawałeczków puzzli. Tysiące, jeśli nie setki tysięcy elementów o boku nie większym niż centymetr, które same w sobie nie przedstawiały nic.
– Czy wiesz, co to jest, dziecko? – Zapytał Przewodnik cichym głosem
– Tak… to puzzle. Eeee.. Przynajmniej tak mi się wydaje – odpowiedziała i automatycznie podrapała się po głowie. “Czyżby zobaczyła na ustach jego beznamiętnej twarzy lekki uśmiech”?
– Tak, to puzzle – powiedział – I to będzie Twoje zadanie. Twój test. Musisz ułożyć tyle kawałków, ile zdołasz. Możesz na to poświęcić dowolną ilość czasu. Hmm… to znaczy taką, jaką będziesz w stanie tutaj wytrzymać – mężczyzna uśmiechnął się do siebie, wypowiadając te ostatnie słowa.
– W czasie testu nie można opuszczać tej sali. Nie możesz nic jeść. Nie możesz nic pić. Możesz stąd wyjść w dowolnym momencie, ale jeśli to zrobisz, nie wolno Ci już tutaj powrócić. Test zostaje zakończony. Jeśli zdecydujesz się przerwać test, naciśnij czerwony guzik, który znajduje się tu, w tym miejscu, na lustrzanej ścianie… – Przewodnik wyrecytował zasady automatycznie, jakby to robił wiele razy wcześniej.
– Kolejna zasada dotyczy sposobu poruszania się. Jak widzisz, puzzle ułożone są w kwadratach, pomiędzy nimi wyznaczone są alejki. Poruszać wolno ci się jedynie po alejkach, pod żadnym pozorem nie możesz wchodzić na kwadraty. Myślę, że ścieżki są wystarczająco szerokie i wygodne, więc nie będziesz miała problemów z tym, aby się w nich zmieścić. Podobnie jak kwadraty z puzzlami – one są wystarczająco wąskie, byś bez trudu dostała się do każdego elementu, którym jesteś zainteresowana.
– Jak rozumiem, obrazek będę mogła układać w tym dużym, czarnym kwadracie na środku sali? – zapytała Juliet.
Bezceremonialnie postawione pytanie wywołało u mężczyzny lekki wstrząs. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do bezpośredniości i braku zahamowań. Zlustrował ją przeciągle wzrokiem, po czym odpowiedział dziwnym tonem:
– Tak, do tego właśnie służy ten obszar. To jest tablica, po której możesz również swobodnie się poruszać.
– Czy masz jeszcze jakieś pytanie? – odezwał się ostatni dość apodyktycznie, jednocześnie podnosząc do góry prawą brew i, po raz pierwszy, popatrzył w jej oczy.
– Tak, właściwie jedno. Eee… A co jeśli będę chciała siku? – padło nieśmiałe pytanie.
Przewodnik popatrzył na nią, jakby powiedziała coś wręcz nieprawdopodobnego. Niebywałego. Odpowiedział z nutką pogardy w głosie:
– Cóż, żeby skorzystać z ubikacji trzeba wyjść z sali. Znasz zasady, zgodnie z nimi to oznacza koniec testu – opowiedział, a w jego głosie słychać było ledwo dostrzegalną nutkę ironii…
– “Nie będziecie chyba musieli marnować zbyt dużo czasu” – pomyślała do siebie Juliet – ”Nie korzystałam z ubikacji od rana”.
***
To zabawne. My, jako ludzkie wspólnoty, wychowujemy dzieci po to, by „przystosować je do życia w społeczeństwie”, poświęcamy wiele wysiłku, by potrafiły w dorosłym życiu żyć, by osiągnęły „sukces”. Uczymy, co wypada, a co nie, wpajamy im jak powinna zachowywać się dobra żona, a jakie obowiązki ma dobry mąż. A potem te “wychowane“ dzieci mają do nas żal, że im coś narzucaliśmy i poświęcają niemal całe swoje dorosłe życie, by się od tych uwarunkowań uwolnić.
Z pamiętników Katheriny Wielkiej, Pierwszej Nauczycielki Piątego Wymiaru
Przewodnik jeszcze raz zapytał, czy zrozumiała wszystkie zasady, a potem nacisnął czerwony guzik i lustrzana ściana rozstąpiła się. Kiedy zniknął za automatycznie zasuwającymi się drzwiami, Juliet została całkiem sama i wybuchnęła głośnym śmiechem. Nie wiedziała dlaczego. Być może była to forma odreagowania silnego stresu, pod wpływem którego znajdowała się przez ostatni tydzień. Niemalże wszystko, co w przeciągu tego czasu widziała i słyszała, stanowiło zaprzeczenie porządku świata, jaki znała, jakiego ją uczono, i w jaki nakazywano wierzyć.
Dziewczynka nie do końca rozumiała, co się dzieje oraz dlaczego W OGÓLE się tutaj znalazła. Tydzień temu zabrano ją z domu, udzielając jedynie enigmatycznych wyjaśnień – miała rozpocząć nauki w szkole, w Dystrykcie Centralnym. Na pytania dotyczące tego, z czego będzie żyła i gdzie będzie mieszkać usłyszała, iż jeśli dobrze wypadnie podczas testu, otrzyma stypendium oraz miejsce w Internacie. Na pytanie dotyczące tego, gdzie będzie się uczyć, słyszała odpowiedź, że wszystko zależy od wyników testu. Na pytanie dotyczące tego, co będzie jeśli nie zaliczy testu – nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Nie usłyszała również jakiejkowiek wskazówki dotyczącej tego, na czym ten test ma polegać.
– Dowiesz się w swoim czasie – to jedyne, co wtedy usłyszała.
Teraz się dowiedziała… To był TEN test! To było TO arcyważne i tajemnicze zadanie. Po TO została oderwana od rodziny. Miała ułożyć puzzle.
Doprawdy, jak w takiej sytuacji można powstrzymać się śmiechu?
To z tego powodu tydzień temu dwaj panowie w długich płaszczach stanęli przed jej domem i zaprosili ojca na konwersację. Rozmowa miała miejsce w domu parafialnym, matka nie mogła w niej uczestniczyć. Treść rozmowy nie była znana nikomu z postronnych. W każdym bądź razie ojciec – niezwykle pobożny człowiek, który wielokrotnie wygłaszał mowy na temat konieczności zachowania jedności w rodzinie oraz wystrzegania się wpływów wyzwolonych ideologii – nagle wyraził zgodę na to, by Juliet uzyskała możliwość pobierania nauk nie tylko poza lokalną szkołą parafialną, ale także w innym dystrykcie.
Tajemnicą pozostało, jaki argument miał ostateczny wpływ na decyzję ojca. Niewątpliwie ważne okazały się zapewnienia nieznajomych, że dzięki szkole zdobędzie kwalifikacje niezbędne do tego by być służebnicą świątyni, a zdobyta wiedza przybliży ją do Boga. Obecność przy rozmowie dwóch przedstawicieli Duchowieństwa, w tym samego Pastora, na pewno utwierdziła go w przekonaniu, że córka zostanie oddana w dobre ręce, a wykształcenie, które otrzyma, będzie służyło “właściwym” celom. Nie bez znaczenia również pozostawał fakt, że w trakcie konwersacji przekazano ojcu małą, białą, szczelnie zamkniętą kopertę.
Tak czy owak, ojciec wrócił do domu i oznajmił, iż Juliet będzie pobierać nauki w Dystrykcie Centralnym – Rodan. Dodał, że wyjeżdża już następnego dnia rano – więc rodzina ma tylko dzisiejsze popołudnie, by się pożegnać, a ona sama ma tylko to jedno popołudnie, by się spakować.
Następnie położył białą kopertę na stole. Na ten widok matka zbladła, zaczęła się trząść. Podeszła do stołu, chwyciła pakunek i rzuciła z wściekłością w wielką metalową skrzynię, stojącą w rogu kuchni.
Ostatniego popołudnia w domu panowała fatalna atmosfera. Do końca nie wiadomo, co najbardziej wszystkim doskwierało – poczucie winy niektórych członków rodziny (tych bardziej przyzwoitych z rodzeństwa), zazdrość czy też radość innych, ponieważ pozbywają się „konkurencji”. Jedynie w zachowaniu matki i najmłodszej Bernadetty, dało się wyczuć szczery, nieskrywany żal.
Trudno było nie zauważyć nagłego spadku napięcia, kiedy Juliet wstała od stołu i powiedziała, że musi się spakować i położyć wcześniej przed podróżą. Korzystając z pretekstu, dziewczynka udała do drugiego pokoju, stanowiącego zarazem ich jedyną sypialnię.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, odczuła olbrzymią ulgę. Ten jeden, jedyny raz okazało się, że nieustanny brak pieniędzy miał swoje pozytywne aspekty. Przynajmniej pakowanie nie stanowiło dla niej zbyt dużego problemu. Dziewczynka miała bowiem do zabrania tylko jeden komplet ubrań i jedną parę butów. Chociaż buty akurat chętnie by wyrzuciła. Najbardziej w całej tej biedzie nienawidziła tego, że nie miała porządnych, wygodnych trzewików. Takich lekkich, elastycznych, z miękkim podbiciem. Takich, które nie przemakałyby przy najmniejszym deszczyku, i nie stanowiłyby atrapy jakiegokolwiek obuwia.
Była piątym, ale nie ostatnim dzieckiem Teodora i Marii, miała sześć lat. Siódemka rodzeństwa odziedziczyła wygląd po ojcu. Wszyscy, za wyjątkiem Juliet, byli krępi, masywni i powolni. Na swoje nieszczęście, wyróżniała się na ich tle dość znacznie. Podobnie tak jak matka, poruszała się z gracją, lekko i zwinnie. Potrafiła, jak nikt z rodziny, wspinać się na drzewa i okoliczne góry, czym wielokrotnie drażniła starsze rodzeństwo. Lepiej zakładała sidła, lepiej grała w piłkę i strzelała z łuku.
Odkąd pamięta, zadawała dużo pytań, pytań, na które matka odpowiadać nie chciała, a ojciec, słysząc je, bardzo się złościł. Ostatnimi czasy zrezygnowała więc z tego zwyczaju, zwłaszcza, że nikt z pozostałych członków rodziny nie wykazywał takiej dociekliwości. Okazało się jednak, że nic się nie zmieniło w zachowaniu ojca. W jej towarzystwie nader często stawał się rozdrażniony…
Na wspomnienie ojca, dziewczyna wzdrygnęła się i zaczęła przechadzać się po sali, trzymając się – zgodnie z instrukcją – wytyczonych alejek. Patrzyła na tą niezliczoną ilość elementów, zastanawiając się jednocześnie nad tym, jakim cudem miałaby dopasować do siebie choćby dwa. Wiedziała, co prawda, na czym polega zabawa w puzzle, układała je kilka razy w życiu w domu Patrycji – córki Pastora (nie można powiedzieć by była to czynność, którą uważała za pasjonującą). Ale tamte puzzle składały się ze stu kawałków, dodatkowo na pudełeczku znajdował się obrazek, stanowiący dość istotną podpowiedź.
Natomiast tutaj, w tej sali, tych elementów było tysiące, wręcz tysiące tysięcy, a jakiejkolwiek podpowiedzi lub elementarnych wskazówek mówiących chociażby o tym, jak zacząć, jakoś nigdzie nie było widać. Juliet chodziła więc miarowym krokiem wzdłuż alejek, patrząc bezmyślnie na elementy układanki. Krok za krokiem, krok, krok, krok, skręt w prawo, krok, krok, krok, skręt w lewo, krok, krok, krok, krok, krok, krok…
Trudno określić, jak długo spacerowała, jednak po pewnym doznała czegoś w rodzaju oczopląsu. Ogarnęło ją dziwne uczucie, podobne do tego, które towarzyszyło jej chwilę przed tym, jak weszła do sali testowej. Usłyszała dziwny szum w uszach, rytm marszu uległ automatycznemu spowolnieniu. Ku swojemu zdziwieniu, znów miała wrażenie, jakby otaczające ją lustrzane ściany pulsowały, a na ich powierzchni zaczęły się pojawiać okręgi. Puzzle pulsowały. Niektóre jakby jaśniały, inne stawały się brudne, ciemne i zamglone. Ogarnął ją niesamowity spokój, serce i oddech zwolniły, sala zdawała się przemawiać do niej grą światła i cieni… Popadła w uczucie błogostanu i pełnej, nieskończonej wolności. Nagle nieistotne stało się to, kim była do tej pory, nieistotne stało się poczucie winy, uraza, jaką żywił do niej ojciec, bieda, religia i fakt, że w hierarchii lokalnej społeczności zawsze musiała stać na końcu. Nieważne było, jak potoczą się jej dalsze losy. Była wolna…. Absolutnie wolna. Wolność i pokój ponad wszelkie zrozumienie…
***
Ludzkość osiągnęła stan rozwoju, w którym sama może kierować swoją ewolucją. Każdy pojedynczy człowiek ma możliwość wyboru. Z tych pojedynczych jednostkowych wyborów tworzy się proces. A wynikający z tego procesu rozłam będzie miał w przyszłości skutki tak poważne, że ich konsekwencje są trudne do przewidzenia. Już teraz bowiem, obok ludzi pracujących intensywnie nad własnym rozwojem po to, by osiągnąć głębszy poziom świadomości, wciąż jeszcze są inni, uparcie przywiązani do form i własnego ego, są wreszcie tacy, którzy w ogóle negują istnienie procesu ewolucji…
Z pamiętników Katheriny Wielkiej, Pierwszej Nauczycielki Piątego Wymiaru
Przewodnik wszedł do Pokoju Obserwacji, gdzie siedział już przed pulpitem komputera dzisiejszy współpracownik – Nikodem. Nikodem miał status Operatora, mimo że jeszcze nie ukończył wszystkich szkoleń i nie przeszedł Testu Końcowego. To niewątpliwie dobrze świadczyło o jego dotychczasowych umiejętnościach.
– Cześć, Jake – usłyszał na przywitanie. – I jakie masz przeczucia á propos tej małej?
Przewodnik popatrzył się na towarzysza i westchnął. “Jakiż on młody, irytująco wręcz młody” – pomyślał, popadając jednocześnie w przygnębiającą melancholię.
Ostatnio często dopadał go tego typu nastrój, co było o tyle niebezpieczne, iż generowało negatywną energię. Jake zanotował w pamięci, że musi nad tym popracować, oczyścić się, zanim energia zaburzy jego kontakt z Uniwersalną Świadomością. Tymczasem postanowił zrobić wszystko, by nie pokazać po sobie nie najlepszego humoru. Dlatego też, kiedy zadał pytanie, nadał swojemu tonowi wyraz neutralny i profesjonalny.
– Ona chyba pochodzi z dystryktu typowo rolniczego, czyż nie? – zapytał z ciekawości.
– Chyba tak – odpowiedział Nikodem w charakterystyczny dla siebie, niefrasobliwy sposób – a czemu pytasz?
Po raz kolejny uderzyła go młodość i lekkość bytu towarzysza. Wygląd fizyczny nie zdradzał w żaden sposób, istniejącej między nimi, aż tak dużej różnicy wieku. Na pozór Jake wyglądał na starszego o około dwadzieścia ziemskich, starych lat. W rzeczywistości jednak urodził się sto trzydzieści osiem lat wcześniej. Sto trzydzieści osiem długich lat … o tyle lat dłużej doświadczał wszystkich emocji.
Przewodnik wiedział z całą pewnością, iż wiek Nikodema nie przekroczył jeszcze dwudziestu czterech wiosen. Widział go kiedyś na korytarzu uczelni, biegnącego za rękę ze swoją dziewczyną. Byli zakochani, beztroscy, świadomi, piękni… Takiego uczucia można doświadczyć raz, dwa, no może trzy razy w życiu. On sam wyglądał na nie więcej niż czterdzieści pięć lat. „Na takie smakowite, przystojne czterdzieści pięć”, jak to określiły kiedyś koleżanki Nikodema. W rzeczywistości miał ponad sto sześćdziesiąt. Dokładnie sto sześćdziesiąt dwa. Tak duża, czasowa przepaść powodowała również różnicę w przeżywaniu rzeczywistości. Nie chodzi o to, że nie mógłby się już zakochać… Niestety, po takim czasie nawet w przeżywaniu miłości pojawiają się schematy, brak w niej świeżości i podstawowych elementów zaskoczenia… A to dla Jake’a stawało się coraz bardziej przytłaczające.
Co gorsza, samo uczucie przytłoczenia było dla niego czymś niebezpiecznym i w sposób bezpośredni zagrażało wypracowanym przez lata umiejętnościom. Bezwzględnie musiał dotrzeć do prawdziwej ich przyczyny. Postanowił jednak swoje obawy „odłożyć na później”, by w bardziej intymnym momencie to, co niebezpieczne, poddać głębszej analizie.
Koncentrując się ponownie na pracy, odpowiedział:
– Widać socjalizację charakterystyczną dla dystryktów rolniczych. Dziecko biedne i zaniedbane emocjonalnie. Mała wykazuje duże przywiązane do symboli związanych z wiarą, ponadto w jej wychowaniu religijnym stosowano lęk i przymus. Sam nie wiem, co myśleć, jak dla mnie ona jest już za bardzo uwarunkowana. Ale, jak wiemy, moje wrażenie niczego nie przesądza i o niczym nie świadczy. Prawdę, jak zawsze, powie nam Algorytm – wypowiadając te słowa wrócił myślami do samych podstaw ich Zgromadzenia.
Nie było już tajemnicą, zwłaszcza wśród Intuicyjnych, że cały ten pokój był po prostu jednym wielkim komputerem. Ściany pomieszczenia wyłożone zostały małymi diodami, każda dioda była odpowiednikiem jednego z kawałków puzzli znajdujących się w sali testowej. Dioda rozświetlała się, gdy dziecko wzięło do ręki odpowiadający jej element. Podczas egzaminu ważne było wszystko. Ważna okazywała się nawet kolejność dotykanych elementów oraz kolor światła diody. Obie sale, testową i obserwacji, obsługiwał procesor umieszczony na piętrze poniżej.
Wszystko, cokolwiek działo się w sali testowej, było nagrywane i monitorowane. Nagrywane było więc zachowanie zdających, każdy ich ruchu i oddech (ataki śmiechu także). Nagrywane było każde położenie puzzli, każda konfiguracja powstała w wyniku pracy młodych adeptów. Natomiast podłoga w sali była niczym innym jak wielkim, elektronicznym panelem, wychwytującym nie tylko ruchy pojedynczego elementu, ale również ich konfiguracje.
Powstały w ten materiał był niezwykle cenny. Poddawano go szczegółowej, kilkuetapowej analizie. W zamierzchłych, zabobonnych czasach praktykowano czasami wróżenie z fusów. To, co tutaj się działo przypominało wróżenie z puzzli, z tą różnicą jednak, że wynik “wróżby” nie tworzył dwuznaczności, nie pozwalał na jakiekolwiek interpretacje.
Trzech niezależnych Drapieżników analizowało behawioralne aspekty testu, biorąc pod uwagę między innymi dotychczasowe uwarunkowania, ideologię, dystrykt pochodzenia i warunki społeczne, w których dzieci były dotychczas wychowywane.
Obserwator stwierdzał, czy małemu kandydatowi udało się prawidłowo złożyć ze sobą chociażby dwa kawałki. Puzzli było bowiem tak wiele i tak niewiele się między sobą różniły, iż często miało miejsce tak zwane „pozorne dopasowanie elementów”. W takiej sytuacji puzzle wyglądały na ułożone, również dziecko przekonane było o tym, że złożyło dwa pasujące do siebie kawałki. Było to jednak jedynie wrażenie, bliskie prawdy, aczkolwiek mylące. Niemniej jednak, w przypadku gdy miało miejsce „pozorne dopasowanie” trzech i więcej elementów, czyniło to z dziecka słuchacza Szkoły Matematyków, niezależnie od wyników pozostałych etapów. Świadczyło to bowiem o wrodzonej, wysokiej umiejętności analizy przestrzennej, a jej posiadanie wiązało się z niezwykle obiecującą dla celów Intuicyjnych strukturą umysłu.
Na trzecim, najważniejszym, kluczowym poziomie całą powstałą konfigurację poddawano analizie przez program komputerowy oparty na Algorytmie.
“Czym w istocie jest Algorytm”? Jake zadał to pytanie sam sobie, po raz kolejny ulegając tajemniczej nostalgii. Przypomniał sobie z rozrzewnieniem czasy, w których poznawał Go po raz pierwszy, ponownie poczuł te emocje, pulsujący szum w uszach… to wszystko, co pojawiało się zawsze, gdy poznawał prawdę.
“Algorytm… Wielki Algorytm. Wielki w swojej prostocie i nieomylności”. Jake automatycznie zaczął cytować aksjomaty algorytmiczne.
Algorytm napisany był ponad dwa tysiące lat temu przez Pięciu Pierwszych z Wglądem w Piąty Wymiar. Od tego czasu umożliwiał rozpoznanie Intuicyjnych, osób z pogranicza Czwartego i Piątego Wymiaru. Oddzielał ziarna od plew. Wskazywał obdarzonych darem w sposób jednoznaczny i nieomylny. “Rozpoznawał” tych, którzy posiadali potencjalną umiejętność intuicyjnego wyczuwania wskazówek płynących z Piątego Wymiaru, dla których życie w czterech wymiarach okazywało się ograniczające. Dlaczego to robił? Gdyż jedynie przy odpowiedniej technice i wcześnie rozpoczętym szkoleniu osoby te nabywały, raz lepiej, raz gorzej rozwiniętą, umiejętność wglądu w pięciowymiarową rzeczywistość.
“Święty Algorytm”…
Dowód na to, że Ci, którzy stworzyli cały ten system byli prawdziwi, a Piąty Wymiar istnieje. Pośredni dowód prawdziwości teorii, zakładających istnienie znacznie większej ilości wymiarów. Gdyby nie Algorytm, łatwo można by zacząć myśleć, że cały ten system, wszystkie rytuały Zgromadzenia Intuicyjnych są po prostu kolejną religią, nakazującą wierzyć w dogmaty i zachowywać się według narzuconych z góry zasad. Jednak ani Intuicyjni nie stanowili formacji religijnej (chociaż jedynie pod taką przykrywką ich istnienie było w obecnym Podziale Władzy możliwe), ani sam test nie stanowił kolejnego rytuału religijnego.
“Wielka Macierz, która się nie myli”…
Algorytm dowodził, że pozostałe wymiary istnieją nie tylko w sensie matematycznym. Każdy kończący podstawowy kurs matematyki potrafi wykonać proste działania na macierzach. Oczywistym staje się wtedy fakt, że działania te można również wykonywać na n-nieskończonej liczbie wymiarów. Boleśnie ograniczony zdaje się być umysł przeciętnego człowieka, kiedy staje wobec tej “teoretycznej”, ale w gruncie rzeczy dość prostej w zapisie nieskończoności . Większość przedstawicieli ludzkości w sposób naturalny rozumie jedynie trzy wymiary: długość, szerokość i wysokość. Macierz trójwymiarowa. Na to nakładamy czas. Macierz czterowymiarowa. Piątego wymiaru nie jesteśmy sobie wyobrazić. Nasze umysły są zbyt ograniczone. Dowodzi, iż ludzkość utknęła w 3+1 wymiarowej podprzestrzeni pełnego wszechświata.
“Przepowiednia”…
Algorytm został napisany w systemie binarnym, a następnie zdefiniowany w języku programowania stworzonym specjalnie dla tego działania. Język programowania raczej „nie pochodził z tego świata”. Od ponad dwóch wieków nie udało się go skutecznie zaimplementować w żadną inną maszynę liczącą, stworzoną przez istoty czterowymiarowe (lub 4+ wymiarowe).
Algorytm jest ściśle związany z przepowiednią, jest jednocześnie narzędziem jej realizacji. Pięciu Pierwszych z Wglądem w Piąty Wymiar pojawiło się samorodnie ponad dwa tysiące lat temu, by uratować ludzkość, stojącą wtedy u progu samozagłady. Przepowiednia zaś mówi, że pojawią się ponownie istoty rozumiejące Piąty Wymiar w sposób równie bezpośredni. Osoby, dla których czas stanie się niczym pagórek, po którym będą swobodnie spacerować. Pojawienie się ludzi o takich zdolnościach okaże się dla ludzkości przełomem, wielką szansą i szczęściem. Najprawdopodobniej zwiastować będzie jednocześnie zbliżające się, wielce prawdopodobne, niebezpieczeństwo zagłady.
Przygnębiony Jake zaczął zadawać sobie pytania:
“Do czego tak naprawdę sprowadza się nasza rola? Kim byliśmy przez wieki? “
Prawdą było to, iż do Zgromadzenia przyjmowano jedynie osoby wytypowane przez Algorytm. Tylko te. Z reguły, wśród społeczeństw centralnych, posiadanie Intuicyjnego w rodzinie uchodziło za powód do dumy i podnosiło rangę społeczną. Wielu bogaczy z Dystryktu Środkowego usiłowało „przygotować” swoje dzieci do testu, co w ostatecznym rozrachunku okazywało się działaniem zupełnie bezsensownym.
Z kolei dystrykty marginalne miały “konserwatywno–wyznaniowy” charakter. Od tysięcy lat Duchowieństwo manipulowało tam pojęciem wolności, cierpliwie budując swój monopol na kształtowanie moralności i zarządzanie ludzką duchowością. Intuicyjni wyznaczali do testu dzieci z tamtych okolic jedynie w przypadku, gdy istniały ku temu wyraźne przesłanki. Samo przystąpienie do egzaminu wywierało bowiem dramatyczny wpływ dalsze życie młodego człowieka. Ponadto, wychowywanie takiego dziecka wiązało się z poczuciem wstydu, a niekiedy, wręcz z ostracyzmem społecznym.
Ponad dwa tysiące lat temu Zgromadzenie Intuicyjnych i Duchowieństwo (przedstawiciele ówcześnie dzierżących władzę religii) zawarli pakt. Na jego mocy, niezależnie od planety pochodzenia, należało wydać Intuicyjnym każde dziecko, którym Zgromadzenie było zainteresowane. Warunek ten miał charakter bezwzględny, pod rygorem zerwania porozumienia i natychmiastowego zaprzestania świadczenia przez Intuicyjnych usług na rzecz Duchowieństwa. Młodzi adepci poddawani byli od wieków testowi, czy tego chcieli, czy nie. Z tą różnicą, iż dzieci pochodzące z dystryktów konserwatywnych, niezależnie od wyników testów, zostawały objęte opieką Zgromadzenia już do końca ich życia. One nie miały potem do czego wracać. W ich dotychczasowych środowiskach były już “wyklęte”. Lepiej, jeśli kontynuowały swoje życie z dala od rodziny.
“Zresztą, jak takie dziecko jak Juliet miałoby wrócić do domu? – pomyślał Jake – Przecież ona myślała, iż Dystrykt Centralny znajduje się w odległości niewiele dalszej niż stolica jej dotychczasowego powiatu. Boże, ona chyba do tej pory nie zdaje sobie sprawy z tego, iż odbyła podróż przez cztery galaktyki”.
Intuicyjni to Zgromadzenie Sług Świadomości. Ich podstawowe założenie sprowadza się do stwierdzenia, że wszystko we wszechświecie jest w mniejszym lub większym stopniu obdarzone świadomością. Oznacza to, iż nie jest ona wynikiem istnienia materii ożywionej (np. człowieka), ale podstawą istnienia wszelkiej materii[1]. Uznają fizykę świadomości, według której życie jest fundamentalnie jedno. U podstaw wszelkich różnorodności życia istnieje JEDNOŚĆ. U naszych podstaw TY i JA jesteśmy JEDNYM i tą JEDNIĄ u podstaw umysłu i materii jest ŚWIADOMOŚĆ – UNIWERSALNA ŚWIADOMOŚĆ. Świadomość nie jest stworzona przez mózg, nie jest jedynie wynikiem molekularno-chemicznych procesów, ale jest fundamentalna w naturze. Jest samym jej sednem, we wszystkich istniejących wymiarach. Jedynie poprzez nią ludzkość może przekroczyć swoje ograniczenia. Innymi słowy, wszystko cokolwiek istnieje, jest świadome.
Świadomość jest więc zasadą powszechną, przenikającą wszystkie wymiary. Stanowi klucz. Na obecnym, ewolucyjnym etapie rozwoju ludzkości jest jednocześnie jedyną platformą umożliwiającą międzywymiarową komunikację. Pozwala na kontakt z innymi wymiarami! Z istotami stamtąd…
Na samą myśl Jake poczuł dreszcz.
Intuicyjni od ponad dwóch tysięcy lat szukali możliwości wglądu w Piąty Wymiar. Opracowywali techniki, które stworzyłyby chociażby cień szansy na przekroczenie ograniczeń ludzkiej egzystencji.
Kluczowym zadaniem było coś jeszcze…
Stanie na straży…
Na posterunku…
Pilnowanie, by to, co powstało w wyniku kontaktu z Piątym Wymiarem, cała zdobyta wiedza, wynalazki, technika, nie zostały wykorzystane przeciwko samej ludzkości, nie przyczyniły się do jej destrukcji.
“Trudno doprawdy sobie wyobrazić, że wiedza, której pilnujemy, stała się dobrem powszechnym. Gdyby dotarła do osób znajdujących się na zbyt niskim poziomie świadomości, całkowita zagłada światów jakie znamy, struktur społecznych i cywilizacji byłaby kwestią kilku miesięcy. No, może kilku lat. Gdyby zostawić ludzi samych sobie, z tym swoim dążeniem do władzy, gdyby nie łagodzić destrukcyjnych procesów, unicestwienie nastąpiłoby już dwa tysiące lat temu. Zabiliby się sami w szaleńczej walce, w szale nienawiści, broniąc swojej tożsamości, honoru, ambicji, kobiet… Tylko dzięki nam ludzie uniknęli zagłady” – pomyślał Przewodnik, nie bez ironii.
Zgromadzenie odkryło istnienie pola świadomości. “Niezwykle pole”, które rozprzestrzenia się miliardy razy szybciej niż światło i przenika każdą materię, nie tracąc przy tym na intensywności. Nie wiadomo dokładnie, jak szybko się porusza, nie udało się tego zmierzyć. Intuicyjni dowiedzieli się, jak wykorzystać własności tego pola, na tej podstawie stworzyli wynalazki o miażdżącej wręcz sile.
Pojawił się system łączności, za pomocą którego połączenie z najodleglejszymi miejscami w kosmosie dokonuje się w czasie rzeczywistym, natychmiast, bez zakłóceń. Nadajnik obsługujący wynalazek wymagał minimalnej ilości energii.
Do użytku powszechnego wprowadzono statki kosmiczne, podróżujące między galaktykami w czasie, który nie jest mierzony w latach świetlnych. Od tego momentu przemieszczanie się z planety na planetę odbywało się w przeciągu kilku godzin lub dni.
“Bez nas, bez naszych umiejętności, niemożliwe byłyby międzygalaktyczne podróże. Bez nas nie działałby system łączności… I zapewne upadłaby cała Międzygalaktyczna Republika. Gwarantujemy przetrwanie cywilizacji, a jednocześnie traktowani jesteśmy jak psy. Podstawowym powodem, dla którego Duchowieństwo w ogóle pozwala nam istnieć jest to, że nikt poza nami nie jest w stanie tych maszyn obsługiwać. Są świadome, jak my” – myśl ta stanowiła dla Jake niewielkie pocieszenie.
Pomimo to opanował go niepokój, musiał więc wprowadzić się w głęboki stan beta, by się od niego uwolnić.
***
Po przekroczeniu pewnego etapu nie ma już odwrotu. W sferze duchowej następuje przemiana, której siłę i konsekwencje porównać można jedynie do przemiany genetycznej. Świadomość zobowiązuje, bardziej niż cokolwiek innego. Rodzi się nowy człowiek. Ta przemiana to dar, który staje się błogosławieństwem, lub przekleństwem.
Z pamiętników Katheriny Wielkiej, Pierwszej Nauczycielki Piątego Wymiaru
Nikodem z niepokojem przyglądał się swojemu współpracownikowi. Od kilku tygodni obserwował u niego oznaki zbliżającego się kryzysu. Jake bronił się przed nim, jak tylko umiał, ale najwyraźniej kryzys pogłębiał się.
“Oby dał radę” – pomyślał. Już od jakiegoś czasu Operator, podczas wspólnego dyżuru, dyskretnie wykonywał za towarzysza niektóre z obowiązków. Przewodnik popadał bowiem, aż nader często, w charakterystyczne otępienie.
“Niby wszyscy wiedzą, że to może nadejść, że to konsekwencja naszego uwarunkowania. Ale, jak widać, to niczego nie ułatwia w momencie, kiedy trzeba się zmierzyć ze zwątpieniem. Zdaje się, że lada moment nastąpi kryzys, a on sam będzie musiał zdecydować, czy podejmuje się dalej nieść ciężar Zgromadzenia” – zauważył ze współczuciem.
Intuicyjni – wszyscy po ukończeniu pełnego cyklu szkoleń stawali się Oświeconymi. Aby jednak utrzymać ten stan, musieli przestrzegać w sposób bezwzględny zasad opartych na rozszerzonym imperatywie moralnym.
“Należy postępować zawsze wedle takich reguł, które wynikają z wglądu w Świadomość, i są z nią zgodne, oraz co do których chcielibyśmy, aby były one stosowane przez każdego i zawsze. Oznacza to, iż jedynie żyjąc w kontakcie z trwałą, niezmienną cząstką, która stanowi esencję naszego ja, możemy nawiązać kontakt z istotami z Piątego Wymiaru” – powtórzył w myślach Nikodem.
“Należy przestrzegać zasad moralności i zachowywać pokorę. Trzeba przyjąć, iż nic nie dzieje się przypadkiem. Za wszystko, co nam się przytrafia, jesteśmy odpowiedzialni, jesteśmy zatem odpowiedzialni za wszystkie osoby, które spotykamy, i wszystkie informacje, które do nas docierają” – wyrecytował formuły bezgłośnie, sam dla siebie.
Podstawowym obowiązkiem Intuicyjnego jest dokonywać takich wyborów, które maksymalnie ograniczą pojawienie się karmy. Zachowania dzielą się bowiem na karmiczne i niekarmiczne. Kryterium ich rozróżnienia jest proste – karmiczne zachowania zawsze generują cierpienie, cierpienie dotyczące nas samych lub innych ludzi. Zachowania niekarmiczne nie wywołują cierpienia u nikogo.
Aby czyny ludzkie nie nakręcały spirali dalszego cierpienia, czerpać powinny z tej części wnętrza duszy, która jako jedyna jest trwała i niezmienna. Z samej esencji człowieczego JA. Ta część osobowości jest niczym niezagrożona, czysta. Przez wieki mędrcy tego świata: filozofowie, duchowni, a nawet psycholodzy nadawali tej cząstce wiele nazw, próbowali ją definiować i sterować. Intuicyjni przyjmują, że jest to bezcelowe. To osobista świadomość, element szeroko rozumianej Świadomości Wszechświata. Niezależnie od przyjętej nazwy i definicji, utrata wewnętrznego kontaktu ze świadomością powodowała, iż członkowie zakonu przestawali być Intuicyjnymi.
Tracili swoje dary i umiejętności.
Tracili swoją tożsamość.
Tracili kontakt z wyższą zasadą, pokój ponad wszelkie zrozumienie.
Tracili wszystko, co ważne.
Konsekwencje wiązały się zawsze z olbrzymim dramatem, dotykały do głębi, łamały życie. Aby temu zapobiec, należało nieustannie oczyszczać samego siebie. Oczyszczać się, realizować pomysły, które powstały w stanie oczyszczenia, a następnie oczyszczać się z uczuć jakie powstały w wyniku ich realizacji. Nigdy nie tracić pokory. Nigdy nie służyć sobie. Być sługą ludzkości, gotowym do absolutnego poświęcenia w imieniu prawdy i poczucia estetycznego smaku. Nie dopuszczać do siebie negatywnych uczuć, wyrzekać się zawiści, zazdrości, urazy, niechęci, pychy, chciwości. Żyć jedynie „teraz”.
Intuicyjni nie służyli żadnej religii, nie mieli takiej potrzeby. Nie istniało również w starych i nowych religiach jakiekolwiek pojęcie, które umożliwiałoby porównanie tego bólu, tej straty, pojawiających się w momencie utraty kontaktu ze Świadomością.
Posługiwano się, co prawda, koncepcją grzechu, rozumianego jako dobrowolne zerwanie przymierza z Bogiem. Zgodnie z nią, popełnienie grzechu powodowało oddalenie od życia, którego źródłem jest Stwórca. Jednak praktyka zdecydowanie większej części ludzkości pokazywała, iż nie miał on tak rygorystycznych i natychmiastowych konsekwencji. Grzech generował zło, był przyczyną nieszczęść, ale nie działo się to natychmiast.
Wydaje się również, iż ludzie w większości nie mają bezpośredniego kontaktu z Bogiem. Od dawien dawna uczyło się ich, że kontakt z Nim bez pośredników – bez przedstawicieli Duchowieństwa – jest niemożliwy. Pielęgnowało się to przekonanie, być może dlatego, że w praktyce założenie takie działało jak wygodny sposób ułatwiający manipulację, wyzysk i sprawowanie władzy.
Dla członka Zakonu, utrata stanu oświecenia okazywała się znacznie gorsza niż grzech. Konsekwencje pojawiały się natychmiastowo, były bolesne i niezwykle osobiste. Odwrócenie tego procesu wymagało wysiłku, na którego nie wszystkich stać. I wielu nie znajdowało w sobie na to siły, skazując się tym jednocześnie na życie poza…
***
Początki mają naturę niezwykle delikatną. Początki rzeczy ważnych budzą niepokój trudny do opanowania. Ale po to posiedliście wiedzę i dostąpiliście oświecenia, by umieć rozpoznać takie sytuacje, być ich strażnikiem i nie dopuścić do tego, by cokolwiek zakłóciło ich właściwy rozwój. By to, co musi i tak się stać, wydarzyło się we właściwym czasie i w sposób najbardziej optymalny.
Z pamiętników Katheriny Wielkiej, Pierwszej Nauczycielki Piątego Wymiaru
Jake wybudził się nagle z letargu. Nikodem chodził nerwowo po pokoju, podnosił co chwilę ramiona do góry, mamrocząc: – To niemożliwe, to nie mogło się teraz wydarzyć. W sali obserwacji działo się coś dziwnego. Diody świeciły, układając się w koncentryczne wzory. Na ścianach formowały się obrazy, które falowały, przybierały rozmaite kształty.
Nagle sala pociemniała, po czym na ekranie pojawiło się piękne, symetryczne odwzorowanie piramidy. Obaj zamarli. Znali znaczenie tego symbolu.
Mimo to pozostali bez ruchu, wpatrując się, jak zaczarowani, w figurę na ścianie. Po chwili usłyszeli z głębi korytarza dźwięk otwieranych, przesuwanych drzwi i tupot dziecięcych nóg na podłodze.
I oto stanęła w drzwiach. W brzydkiej, za dużej bluzie, spodniach po starszym bracie i rozlatujących się butach. Była wysoka i chuda, miała potargane, długie, blond włosy; piękne, duże, piwne oczy i inteligentny, ale nieco zacięty wyraz twarzy. Samorodek, dziecko Piątego Wymiaru, jeszcze nie obudzone, nie w pełni świadome, ale posiadające umiejętności o których Jake’owi się nie śniło.
Doskonała.
Na pewno wielka.
Na pewno w pewien sposób święta.
Stanęła w drzwiach i powiedziała:
– Już więcej nic nie ułożę. Skończyłam. Muszę siku…
[1] John Hagelin – jest tylko JEDNO uniwersalne POLE INTELIGENCJI ( Zunifikowane Pole ) u podstaw wszystkiego: Materii i Umysłu. Teoria zunifikowanego Pola, tzw. Pola Superstrun.
Cóż, jest to świetny pomysł na oryginalny świat, oparty na stworzonym przez ciebie (lub złożonym z wymieszanych puzzli innych systemów, lecz w przypadku filozofii to niemal to samo), przedstawiony przy użyciu bardzo dobrego, profesjonalnego języka. Co prawda każdy, kto nie pisze "Spadło w dół na mnie że bynajmniej kucłem" jest profesjonalistą dla mnie, ale to szczegół… Krótko mówiąc, jest to znakomity szkic, ale szkic tylko. Przy odrobinie talentu i mnóstwie samozaparcia, możnaby ukuć z tego dobrą powieść. Ubrać w fabułę, zapełnić krwistymi, nie tylko naprędce zarysowanymi postaciami… Tak to świetny materiał wyjściowy. Powodzenia!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Tu dj już był…
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066