- Opowiadanie: Bogus022 - Mali bogowie

Mali bogowie

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Mali bogowie

 

 

Otrzymując tytuł doktora nauk biotechnologicznych Uniwersytetu MIT, nawet przez myśl mi nie przeszło, że kiedyś sam mogę stać się przedmiotem badań. Ten spisywany przeze mnie dziennik, jest formą wypełniającą nadmiar mojego wolnego czasu, którego nawiasem mówiąc mam całkiem sporo. Nie traktuję go jako spadku dla przyszłych pokoleń. Chociaż kto wie… Wszystko wyjaśnię na jego dalszych stronach. W tym momencie nie mam pojęcia, co stanie się z przyszłymi pokoleniami. Raczej nie wyginą. Sądzę, że powoli zostają cofane do rozwoju cechującego pokolenia pierwotne. Już zacząłem obserwować niepokojące symptomy. Oczywiście z punktu widzenia naszej planety, będzie to dla niej zbawienne – zupełnie jakby Bóg wysłał ją do sanatorium, by w ciszy i spokoju odpoczęła od niesfornych wnuków. Jednak Stworzyciel – taki jakiego kiedyś znaliśmy – nie ma tu nic do gadania. Przynajmniej ja zdaję sobie z tego sprawę. Nie będę rozwodził się nad ekologicznymi wartościami dodatnimi, jakie z tytułu zaistniałej sytuacji zyskała Ziemia. Zmieniło to postrzeganie świata przez nas, ludzi. I to liczy się teraz najbardziej. Sami myślimy o sobie w odmienny sposób. W ogóle inaczej myślimy i żyjemy. Starając patrzeć się na to wszystko obiektywnie, czyli dokładnie z miejsca, w którym ja nie siedzę, można powiedzieć, że ludzkość znalazła się ciemnej dupie.

***

Jestem doktor Aaron Stekoski. Przez piętnaście lat i osiemdziesiąt dziewięć dni zajmowałem się biotechnologią, będąc pracownikiem MIT i hobbistycznie mikrobiologią. Moja kariera skończyła się na otrzymaniu ultimatum w sierpniu roku 2023. Czas ten, uważam również za początek końca, karier ludzi na całym świecie.  

Całkiem stereotypowo – przyszli w nocy. Wszystko musiało wyglądać jak na filmach sensacyjno-szpiegowskich. Przynajmniej tak to sobie wyobrażam, ponieważ przez większość czasu nie byłem świadom tego, co się ze mną dzieje.  

Wracałem z uczelni. Godzina była dosyć późna – badałem wtedy, zdawać by się mogło ciekawy przypadek rozwiązania niektórych problemów chorobowych za pomocą nowo stworzonej przez nas bakterii. Przekręciłem klucz w drzwiach, wszedłem do środka i chciałem zwyczajnie je zamknąć. Na karku poczułem delikatne ukłucie i widocznie straciłem przytomność, albowiem następne czego jestem świadom, to rozmowa z dwójką z moich porywaczy, przeprowadzona pięć tysięcy metrów nad poziomem morza.

– Co to ma znaczyć? – Nie pamiętam pierwszych słów, które wypowiedziałem w tamtym samolocie zaraz po przebudzeniu. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że musiało to być pytanie, zapewne równie bezsensowne jak to, które podaję tutaj, w moich zapiskach. Obok mnie siedziało dwóch ludzi. Jeden miał potężną posturę greckiego herosa. Drugi nieco niższy, ale barczysty a jego ruchy przywodziły na myśl świetnie wyszkoloną maszynę do zabijania. Obydwaj nosili czarne stroje szturmowe, takie jakich używają komandosi. Wielkolud spoglądał na mnie przez dwa otwory na oczy w swojej kominiarce. Niższy podwinął ją do góry, robiąc tym sposobem czapkę stylem przypominającą Leona Zawodowca. – Doktorze Stekowski, został pan oficjalnie porwany – powiedział niższy głosem zabarwionym swego rodzaju wesołą drwiną. – Ale proszę się nie martwić. Nie będziemy robić panu żadnej krzywdy. My tu jesteśmy tylko od wyciągania delikwentów nocą z ich mieszkań. Taka robota niestety… – zwiesił głowę udając smutek spowodowany wykonywanym zawodem. – O wszystkim decydują nasi pracodawcy. Na razie kazali bezpiecznie przenieść pana z jego mieszkania w Bostonie do pewnego zimnego miejsca, gdzie jest pan niezbędny. Jeżeli po drodze dostanę rozkaz wetknięcia w pański odbyt mojej beretty i oddania serii strzałów to… – zawiesił głos. – Niestety, ale z wielką nieprzyjemnością to uczynię. Jednakowoż…  

– Nie pieprz tyle – odezwał się wielkolud z wyraźnym rosyjskim akcentem.  

– Ależ Aleksy! Gościmy tego pana w naszym samolocie, więc powinniśmy zabawić go rozmową. Co się stało z twoimi dobrymi manierami?

Olbrzym nazwany Aleksym tylko burknął coś niezrozumiale i oparł głowę o ściankę samolotu. Początek rozmowy ani trochę mnie nie uspokoił. Zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że nie jest to pierwsze porwanie tych dwojga. Skoro niski zabawia się w jajcarza, w zawód musiała wkraść się odrobina rutyny i nudy, którą próbował rozproszyć. Nie wróżyło to niczego dobrego. Po chwili rozmowniś zaprezentował mi wspomnianą berettę i dokładnie wskazał palcem, do którego momentu jest w stanie wepchnąć ją w moją dupę. Jak dla mnie było to o wiele za daleko.  

– Ale! Ale! Jak widać nie tylko Aleksy jest jak ten chłop dopiero od pługa oderwany! Gdzie podziały się moje maniery? Nazywam się Ricardo de la Gomez. A mój nieszczęsnej postury towarzysz to Aleksy Komsomolskaj. Robimy różne dziwne rzeczy dla naszej wspaniałej organizacji. Tu kogoś porwiemy, tam zabijemy. Jak karzą odetkać zlew lub kibel to też damy radę. Chociaż Aleksy nadal boi się wiertarki, więc z grubszymi pracami remontowymi muszę radzić sobie sam. Wie pan jak to u nich w Rosji jest. Zero techniki. Nawet dywany do ścian za pomocą gwoździa i młotka przybijają.  

Aleksy nie zwracał żadnej uwagi na zaczepki swojego kolegi. Siedział oparty o kadłub i zdawał się spać. Jednak gdy z przodu doleciał charczący głos pilota od razu zapiął pasy i pokazał Ricardo, żeby to samo zrobił ze swoimi. Ja byłem związany i przez całą podróż przypięty trzema pasami. De la Gomez mrugnął do mnie po czym naciągnął kominiarkę na całą twarz. 

– Na dole pewnie nieźle wieje! – krzyknął. – Niech pan żałuje, że cieplej się nie ubrał.

Istotnie. Zaraz po wylądowaniu bardzo tego pożałowałem.

Moje obawy dotyczące całego zajścia nie zostały rozwiane tak szybko, jakbym sobie tego życzył. Pamiętam, że gdy już wystarczająco wytrzeźwiałem po podanym mi specyfiku, przez który straciłem przytomność, w mojej głowie powstał kocioł myśli. Czy porwała mnie jakaś międzynarodowa grupa przestępcza, abym produkował im narkotyki? Szybko przypomniałem sobie, że jestem biologiem a nie chemikiem. A jak oni o tym nie wiedzą? Wykluczyłem to rozwiązanie. Terroryści? Obcy wywiad? A może nasz, amerykański? Nie wiedziałem co o tym wszystkim sądzić. Postanowiłem zachować największy spokój na jaki było mnie stać. I tak nie uciekłbym tym ludziom. Bez względu na to, kogo reprezentowali, wiedziałem na pewno, że byli zawodowcami.

Wylądowaliśmy gdzieś na północy. Moi porywacze nie chcieli zdradzić dokąd mnie zabierają, jednak śnieżna zawierucha mówiła sama za siebie. Aż wstyd przyznać, ale nie rozpoznałem kontynentu. Nie byłem pewien jak długo lecimy a do dokładniejszej obserwacji roślinności nie miałem ochoty i nawet sposobu. Prawie siłą poprowadzone mnie przez sam środek polowego lotniska do betonowej bazy, schowanej w śnieżnych zaspach. W środku przewiązano mi oczy jakimś czarnym materiałem i prowadzono dalej. Głupota. I tak bym nie uciekał. Opaskę zdjęto w – cóż za subtelność – klasycznym pokoju służącym do przesłuchań. Weneckie lustro, pancerne drzwi, tłumiące dźwięk ściany. Czekałem około pół godziny zanim przyszedł człowiek, który miał ze mną porozmawiać.  

Od początku dziwiła mnie formacja – zapewne militarna – na której łasce się znalazłem. Różne języki, pochodzenie, nietypowe mundury. Mężczyzna, który usiadł naprzeciw mnie na barku miał cztery białe sępy a na głowie oficerską czapkę. Czarny mundur niezwykle kontrastował z jego śnieżnobiałymi wąsami. Wyglądał jak podręcznikowy przykład generała. I jak się później okazało, niewiele się z tym osądem pomyliłem.

– Witam doktorze Stekowski – rzekł wąsacz. – Mniemam, że podróż przebiegła bez… eee.. komplikacji?  

– Zostałem porwany. Jestem obywatelem Stanów Zjednoczonych Amer…

– Doskonale wiemy kim pan jest – przerwał mi rozmówca. – Powiem krótko i niezwykle szczerze: Stany już niedługo mogą przestać istnieć. I nie tylko one. Niech zachowa pan spokój i dokładnie mnie wysłucha.

Początkowo nie przejąłem się wizją unicestwienia mojego kraju. Chyba obejrzałem zbyt wiele filmów z terrorystami i tak dalej. Mężczyzna, na którego patrzyłem utwierdził mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z takimi właśnie ludźmi. Wtedy tak pomyślałem, jednak moje zdanie w niedługim czasie miało ulec radykalnej zmianie.  

– Był nam potrzebny mikrobiolog. Dobry mikrobiolog. I to potrzebny natychmiast. Sprawa jest delikatna i to na tyle, że musieliśmy nieoficjalnie, ze skutkiem natychmiastowym przenieść pana do naszej bazy na Syberii. Nie pytając nikogo o zgodę.

Syberia. Rosjanie? Ale, ale…  

– Po pierwsze jest kilku lepszych mikrobiologów ode mnie. – Mimochodem wtrąciłem swoje trzy skromne grosze. – Doktor Henslow, doktor Grundschaft…

Wąsacz uniósł dłoń, ucinając moją wypowiedź.

– Grudnschafta nie udało nam się ściągnąć. Niestety nie wytrzymał porwania. Jego serce…

Zdębiałem. Ci ludzie nie cofali się przed niczym. Mówił o śmierci jednego z najlepszych naukowców na tej planecie, w taki sposób jakby złamał się jego ulubiony śrubokręt.

– Co do reszty… Są zbyt wielkimi radykałami w mikrobiologii. Trzymają się założeń a nam chodzi o otwarty umysł i delikatną a zarazem celną radę. Widzi pan doktorze, znaleźliśmy się w sytuacji, która najprawdopodobniej okaże się bez wyjścia.  

– Co ty człowieku insynuujesz?! – Moje nerwy puściły wtedy jak struny dziecięcej gitary, gdy zagra na niej stary naszprycowany metalowiec. – Zabiliście Grundschafta! Jesteście mordercami! Nie będę z wami współpracował! Za nic w świecie nie…

– Okazało się, że nie jesteśmy przedstawicielami najinteligentniejszej rasy, zamieszkującej Ziemię.

Krzyczałem. Nie dla tego, że człowiek mnie przesłuchujący, wygłosił coś, co było zwyczajnym kretynizmem, w który nawet dziecko nie uwierzy. Strach, trwoga, gniew i chęć uczynienia bólu – emocje, które nosiłem w sobie odkąd obudziłem się w tym nieszczęsnym samolocie. To wszystko wtedy eksplodowało. Na przemian krzyczałem na wąsacza, że jest mordercą i porywaczem. Śmiałem się z jego słów. Nazwałem go i całą tą – zacytuje sam siebie – „zasraną organizację” za bandę zwyczajnych paranoików, morderców i dzieci w śmiesznych mundurkach. Nie potrafię teraz racjonalnie wytłumaczyć mojego ówczesnego zachowania. Powinienem był rozegrać to inaczej. Z rozwagą.

On nie odezwał się nawet jednym słowem. Siedział i patrzył na mnie w milczeniu. Zacząłem bić rękoma o lustro weneckie i lichy stolik. Podniosłem z podłogi swoje krzesło i roztrzaskałem je na ścianie. Wciąż na przemian krzyczałem, płakałem i śmiałem się. Do pokoju weszło trzech żołnierzy. Dwóch złapało mnie w żelazny uścisk a trzeci wbił igłę w moją szyję.

Nie wiem czy straciłem przytomność. Pamiętam tylko, że wszystkie emocje ze mnie odpłynęły. Wąsacz coś mówił. Później wyszedł i po jakimś czasie wrócił w towarzystwie kilku ludzi. Wszyscy usiedli przy stoliku i zaczęła się rozmowa. Powoli dochodziłem do władania zmysłami. I bezwiednie przyłączyłem się do dyskutujących. Na razie słuchając.

Oficer, który mnie przesłuchiwał, nazywał się Djego McCorwin. Był wysokiej rangi pułkownikiem. Dowódcą syberyjskiej bazy. Przyprowadził kilku naukowców – biologów, chemików i fizyków. Wszyscy ubrani byli w czarne mundury z białymi sepami na ramionach. Nie wiem dlaczego, ale kompletnie nie pamiętam dyskusji, która zaszła między nami w tamtym czasie. Poczytuję to za wynik działania specyfiku, którym mnie uspokojono lub za emocje spowodowane zaraz po tej dyskusji.

Przyprowadzono mojego kolegę po fachu. Doktora Malcolma Smitha. Studiowałem z nim na MIT.

Opowiadając nam swoją historię, Malcolm cały drżał. Zorientowałem się, że nie zabrano mi dyktafonu, który zawsze noszę w wewnętrznej kieszeni kurtki lub – gdy jest ciepło – tylniej spodni. Włączyłem go. Wtedy pomyślałem, że zawsze to jakiś dowód dla FBI,  gdy uda mi się uciec albo mnie wypuszczą… Nagranie i tak się przydało, dzięki niemu mogę zacytować w miarę spójnie przekaz wystraszonego człowieka z rozbieganymi oczyma, którego niegdyś przezywano Osa. I takiego musiałem go zapamiętać. W nagraniu zdarzają się przerwy, w czasie których naukowiec dostawał ataków, symptomami przypominających nieco epilepsję. Jednak treść jest jasna i pełna ważnych informacji. W tym momencie uważam ją za… Nie tyle teorię ale… Postulat. Odkrycie najważniejsze ze wszystkich. Pierwszy Kontakt. Całość cytuję, nie przemilczając ani słowa.

„Obudziłem się dokładnie o czwartej trzydzieści rano, czternastego sierpnia 2023 roku. Jeden dzień po naszym niezwykłym odkryciu. Obóz był całkowicie opustoszały. Dwudziestu ośmiu pracowników naukowych i fizycznych przepadło. Żadnej wiadomości. Zero krwi i innych śladów walki. Wszędzie staranny porządek, zupełnie jakbym w środku pustyni Gobi był całkiem sam. Sprzęt elektroniczny nie działał. Pojemniki z zebranymi próbkami leżały puste. Obszedłem wszystko dookoła, sprawdzając dokładnie każdy centymetr kwadratowy naszej tymczasowej wioski. W pewnym momencie powietrze zaczęło gęstnieć i szarzeć a wtedy…

… nie pamiętam dokładnie jak do tego doszło. Nie wiem, czy widziałem to swoimi oczami, czy tylko wszystko wyświetliło mi się w głowie. Zresztą… To akurat jest najmniej istotne.

To była forma jakiegoś systemu. Układu. Ale nie modelu uproszczonego. Tam było wszystko. Widziałem to i nie potrafiłem pojąć ogromu owego obrazu. Wiem, że był niepojmowalny. Żywe mikroorganizmy, tworzące cywilizację przewyższającą nas tak, jak my przewyższamy buraki cukrowe. Wszystko pulsowało kolorami niebieskimi, zielonymi i przewlekane było nićmi czerwieni. Przemówili do mnie…

… nie mam pojęcia, czy słyszałem to za pomocą uszu czy tylko w mojej głowie. Ale chyba w głowie, bo opowieść była długa. Tak długa jak istnienie naszej planety. Zobaczyłem piękną eksplozję, zupełnie inną od tej, z naszych żałosnych symulacji. Czas przyspieszył. Na nieprzystępny glob spadły komety a z nich wypłynęły kolory – zielony, niebieski i biały. Zaczęły się kotłować. Przy czym kolor zielony wyraźnie poddawał się niebieskiemu a biały zachowywał tak, jakby był bezwolny. Po chwili znikł całkowicie. Wtedy morza i oceany ożyły a na lądach pojawiły się drzewa. Świat powstawał tak, jak domyślaliśmy się tego dzięki teorii ewolucji Darwina. Powoli pasma dwóch kolorów skupiły się w różnych rejonach świata. W pustych rejonach. I tez zniknęły. A mój wgląd przeniknął skorupę ziemską razem z nimi. Wtedy zobaczyłem…

… To co znamy pod nazwą cywilizacji i społeczeństw, w porównaniu z tym co dostrzegłem, jest zwyczajnym pyłkiem na wietrze. Oni tworzyli nasz świat, sami pozostając w niezwyklej kooperacji ze sobą. Eksperymentowali. Bawili się życiem na planecie Ziemia. Życiem, które sami na nią sprowadzili. Pokazali mi swoje jednostki, kilkakrotnie mniejsze od najmniejszych bakterii, które znamy. Ich wygląd ciężko opisać. Nie był bakteryjny bardziej ludzki ale nie do końca. Prowadzili życia długie i przepełnione poznawaniem. Nie byli całkowicie nieśmiertelni. A raczej nie są nieśmiertelni. Za to bardziej długowieczni niż jakikolwiek inny organizm żywy. Posiadają wiedzę, której ogromu nie jesteśmy sobie w stanie nawet wyobrazić. To co mi przekazali, jest tylko uproszczeniem przyswajalnym przez nasze mózgi. A zrobili to w celu kolejnego eksperymentu naukowego! Rozumiecie to!? Oni doprowadzili do tego co znamy pod nazwą świata! Życia! Cywilizacji! Uczynili nas i nasze myśli! A teraz przekazali nam te informacje, żeby zobaczyć jak zareagujemy. Jesteśmy jednym pierdolonym eksperymentem behawioralnym!

… wyginięcie dinozaurów. Cywilizacja, którą my znamy pod nazwą Atlantydy. Upadki super mocarstw. Średniowiecze. Wynalazki, wojny i zbrodnie. Rozumiecie co chcę wam powiedzieć? Czy zdajecie sobie sprawę z tego, w jaki sposób otworzono nam oczy? Podobieństwa cywilizacyjne pomimo przepaści geograficznej. Wymieranie gatunków. Wyspa Wielkanocna. Stonehenge. Zasrane kręgi w zbożu! Jesteśmy ich zabawkami! Kształtowanie nas jest dla Nich jak hobby! Zbieranie znaczków albo dzierganie na drutach!

… przekazali mi też co mają zamiar uczynić. Wiedzieli, że ludzkość nie uwierzy w moje słowa – a uzna mnie za wariata. Powiedzieli, bym przekazał tym, którzy będą się mną zajmować – patrzcie na Amerykę Południową i Północną. – Lepiej zróbcie co karzą.”

Później dowiedziałem się, że historię tę usłyszałem gdy było już po fakcie. Dwie minuty przed tym jak Malcolm zaczął mówić, wszyscy ludzie na obydwu Amerykach przestali istnieć. Zniknęli. Pozostały miasta, drogi, wycięte lasy i góry śmieci. Rośliny i zwierzęta również. Ale ani jednego człowieka. Jednak ja w to nie wierzyłem. Co miałem myśleć? Po przemowie Malcolma utwierdziłem się w przekonaniu, że mam do czynienia z groźnymi terrorystami. Nie wiedziałem czego mogą ode mnie chcieć. Widocznie nie dostali tego od Osy, więc go zakatowali i poddali praniu mózgu. A teraz będą próbować wyciągnąć to wszystko ze mnie.  

Do pokoju przesłuchań wpadł jakiś człowiek i wykrzyczał krótki komunikat po francusku. Wszyscy zerwali się ze swoich miejsc i wybiegli. Zostałem sam z Malcolmem.

Patrzył na mnie. Jego oczy były dziwnie zamglone. Pochyliłem się nad krzesłem, na którym siedział i obejrzałem jego ciało z każdej strony. Nigdzie nie było widać śladów katowania. Podniosłem koszulę – nie zaprotestował – na gołej skórze to samo. Nie znęcali się nad nim fizycznie.  

– Malcolm. Co oni Ci zrobili? – Przekręcił głowę i utkwił we mnie spojrzenie, którego tak naprawdę nie było. Milczał poruszając niemo ustami, jakby mielił w nich słowa, które chciał wypowiedzieć ale coś mu zabraniało.

– Cholera jasna! – Złapałem go pod ręce chcąc postawić na nogi. Szansa na ucieczkę była niewielka, ale co nam pozostało innego? Gdy tylko zabrałem swoje ręce spod pach Malcolma, ten zwalił się na betonową podłogę jak marionetka, której ktoś przeciął wszystkie sznurki. Nie wiedziałem co zrobić. Uciekać samemu? Zostawić kolegę? Stałem i patrzyłem na niego bezradnie. Znów na mnie spojrzał. I powiedział dziwnym głosem:

– Pokazali mi ciebie. Wszystko znajdzie się w twoich rękach. Największy, największy… Wszystko będzie inaczej.  

Kucnąłem przy Malcolmie ale on tylko patrzył pusto i ruszał ustami. Drzwi otworzyły się zamaszyście i wszedł pułkownik McCorwin, który uprzednio mnie przesłuchiwał.

– To pana bardzo zaciekawi. – Wskazał mi ręką kierunek, w którym mam iść. – Proszę za mną. Niech pan się nie przejmuje swoim kolegą. Sanitariuszki zaraz tu będą.

Dwie dziewczyny w czarnych mundurach weszły do pokoju i uklęknęły obok leżącego na podłodze Malcolma. Co miałem robić? Poszedłem za moim porywaczem…

 Przez krótki korytarzyk przedostaliśmy się do pokoju wyglądającego jak pomieszczenie sądu i dalej do przestronnego, owalnego pokoju pełnego ekranów LCD. Na wszystkich zobaczyłem ludzi emocjonalnie wygłaszających coś do trzymanych w dłoniach mikrofonów.  

– To jest tak zwane „Oko Sępa”. Mamy tu wgląd we wszystkie kanały informacyjne z całego świata. Widzi pan co się dzieje?

Widziałem. Ale nie wierzyłem. To nadal mogła być maskarada. Uciążliwa i trudna w wykonaniu ale maskarada. Z monitorów patrzyli na mnie reporterzy stojący na otwartych przestrzeniach lub prowadzący programy ze studia. Wszyscy niby różni, ale jednak tacy sami. Gesty, pozycje, emocje. Ludzie ci byli przejęci do granic możliwości.

– Przetłumaczcie doktorowi Stekowskiemu z niemieckiego Tagesschau24.  

Usłyszałem głos lektora nałożony niezręcznie na mowę wysokiego blondyna z przylizaną grzywką.

… najprawdopodobniej całe kontynenty są opustoszałe. Nie możemy nawiązać żadnej łączności. Nie dochodzą do nas żadne komunikaty. Satelity nie potrafią wykonać zdjęcia człowieka. Ameryka Północna i Ameryka Południowa opustoszały. Dziś o godzinie…

Dźwięk przyciszono. – Chce pan usłyszeć BBC? Albo Al Jazeerę?  

Nie chciałem. Nie ze strachu. Wydawało mi się, że doskonale ich przejrzałem. Byłem pewny. Stwierdziłem, że zagram ich kartami. Co innego mi wtedy pozostało? Nie musiałem im wierzyć, ale chciałem przetrwać. Dalszy opór nie byłby wskazany. W ten sposób mogłem  dowiedzieć się do czego właściwie jestem im potrzebny.

– Co na to ludzie? Pewnie na całym świecie zapanował chaos?

Pułkownik spojrzał na mnie z politowaniem. W jego wzroku dostrzegłem zrezygnowanie. Teraz wiem, że był wtedy w tym samym położeniu co ja. Nie wierzył, że im wierzę. Ale nie miał innego wyjścia. Musiał to zignorować.  

– Panie doktorze… – westchnął. – Oni. – Jego palec zakręcił się na ścianie zapełnionej ekranami. – Mówią tylko do nas. Przejęliśmy wszystkie sygnały i zablokowaliśmy odbiorniki na całym świecie. Internet i radia też. Wszelkie przekazy medialne kierowane są tylko do naszych centrali. Niech się pan nie dziwi. Do tej pory sam nie zdawałem sobie sprawy jakie możliwości ma Padlinożerca. Tak – wtrącił, gdy zobaczył moje rozszerzające się ze zdumienia oczy. – Właśnie tak się nazywamy. Ponadnarodowa organizacja. Zachowanie pokoju, likwidacja zagrożeń i takie tam… Ale nie sprowadziliśmy tutaj pana na wycieczkę krajoznawczą. Potrzebny nam mikrobiolog, tylko i wyłącznie po to, żeby pomóc nam zabijać. – Kogo?  

 – Eksperymentatorów.

– To jest wszystko co o nich wiemy. – Przeszliśmy z pułkownikiem do innego pomieszczenia. Przypominało tak zwany mostek – centrum dowodzenia łodziach podwodnych. – Są jak połączenie bakterii z ludźmi. Tworzą coś w rodzaju społeczności i zamieszkują pod pustynią Gobi. Niektórzy sądzą, że to przybysze z kosmosu, którzy niedawno osiedlili się na naszej planecie. Pamięta pan meteoryt nad Mongolią? No właśnie…

Według tej teorii przylecieli na nim. Inni skłaniają się do historii, którą przekazali nam poprzez nieszczęsnego doktora Malcolma Smitha. Tak czy inaczej… Zainteresowaliśmy się zniknięciem naukowców prowadzących badania na Gobi. Znaleźliśmy jednego ocalałego. Wysłuchaliśmy jego opowieści. Wysłaliśmy ekipę, żeby zrobiła coś w rodzaju zbierania próbek i rozpoznania. Nikt nie wrócił. Słuch po nich zaginął. Porwaliśmy dwóch mikrobiologów, by nam pomogli prowadzić badania i podjąć decyzję. Jeden zmarł. Panu przekazaliśmy naszą wiedzę, w którą jak sądzę nie uwierzył pan. A teraz… Nie mamy czasu. Ponad półtora miliarda ludzi z obu Ameryk przestało istnieć. Nie robimy sobie jaj. Co pan o tym sądzi?

Dalej im nie wierzyłem. Chociaż w głowie powstał mi pewien mętlik. Po co mnie tak okłamują? W jakim celu to robią. Postanowiłem wskoczyć na tą falę i zobaczyć dokąd mnie poniesie. Zresztą nie miałem innego wyjścia.  

– Uważam, że jesteście mordercami i zapewne w jakiś misterny i nielegalny sposób chcecie się dorobić. – Jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. – Ale… Jeżeli na Gobi faktycznie istnieje wroga nam populacja bakterii. To nie jesteśmy w stanie zrobić nic. Możemy tylko ogłosić stan zagrożenia epidemiologicznego a kolonię postarać się zniszczyć. Oczywiście przy użyciu…  

– Do ludzi już wyciekła informacja o tym co stało się w Nowym Świecie. – Pułkownik był bardzo poważny. – Zaczęła się panika, która przetrzebi populację bardziej niż cokolwiek do tej pory. Włączając w to ostatnie wydarzenia. Powiem krótko: chcemy uratować ludzkość i jej dotychczasowy kształt. Czy zbombardowanie Gobi wystarczy? Broń atomowa?

– Macie głowicę? – Mimowolnie zadrżałem.

Pułkownik kiwnął głową.  

– Głowice – odpowiedział.

– Jeżeli to jest Gobi. I zagrożenie naprawdę jest wysokie…. To nie pozostaje wam nic innego. Chyba, że chcielibyście dogadać się z tymi…  

– Eksperymentatorami. Tak ich nazwaliśmy. Próbowaliśmy, ale oni milczą. Sądzimy, że jakby chcieli pertraktować, to sami by się zgłosili.

Nastąpiła cisza Po chwili pułkownik znów kiwnął mi głową, podał mi rękę i po prostu wyszedł.

Tajna organizacja. Ci ludzie coś mi przypominali. Książkę, którą czytałem dawno, dawno temu… Różne narodowości, kolory skóry, języki. Najwyraźniej stali ponad interesami wszystkich rządów. Czy działali za ich wiedzą i zgodą? Tego nie wiem i już nigdy się nie dowiem. Ściąganie mnie na Syberię wydało mi się bezsensowne. Tylko po to, żebym utwierdził ich w przekonaniu, że użycie broni nuklearnej jest słuszne? To bez sensu. Przecież i tak by to zrobili. Nie było innego wyjścia. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, w jak misterny sposób to wszystko było sterowane. I wcale nie poczułem się przez to lepiej. Chociaż teraz jest to dla mnie naturalne. Jak wydalanie.  

Mikroby, które nami sterują? Które nas stworzyły? Śmieszne! Naukowa ciekawość jednak przezwyciężyła. Ta chęć do snucia analiz i przypuszczeń głęboko osadzona w mojej podświadomości. Byłem niezmiernie ciekawy, co też Padlinożercy mają zamiar zrobić. Naprawdę sięgną po broń nuklearną?  

Wyszedłem z pokoju i błąkałem się przez kilka minut po korytarzach bazy. Pomimo biegających wszędzie ludzi w czarnych mundurach, nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Tak dotarłem do największego hangaru, jaki przyszło mi widzieć w życiu.  

Sęp ruszał na wojnę z Eksperymentatorami.  

Samoloty, do których wsiadali odziani na czarno piloci, najprawdopodobniej stanowiły jakąś najnowszą technologię, o której nie dane było mi słyszeć. Najwyraźniej zdecydowali się zbombardować głowicami termojądrowymi obszar pustyni Gobi. Rozpaczliwy zryw w obronie cywilizacji. Do kokpitów wsiadali po dwóch – pilot i egzekutor. Czterdzieści sześć myśliwców z naszej bazy. Usłyszałem, że na całym świecie baz jest jeszcze osiem. Było jedenaście, jednak trzy znajdowały się na terenie ameryk. Ryknęły silniki i…  

Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek spotka mnie coś podobnego. Wpatrując się w rozpalany do czerwoności silnik samolotu odrzutowego – mrugnąłem. I wtedy zapadła cisza. Zgiełk setek ludzi bytujących w bazie na Syberii ucichł. Rumor silników też. Otworzyłem oczy. Wokół mnie nie było już nikogo. Wszyscy zniknęli. Prawdopodobnie tak, jak miało to miejsce w Amerykach.

Obiegłem całą bazę w poszukiwaniu kogokolwiek, choć czułem, że nikogo tu nie ma. W głowie ciągle waliły mi najróżniejsze pytania – dlaczego mnie zostawili? Dlaczego ja te nie zniknąłem. Nie było sępów. Malcolm też zniknął. Wszystko leżało uporządkowane. Wydawało mi się nawet, że było o wiele czyściej niż przed wyludnieniem. Znowu nie wiedziałem co robić. Nie znałem wyjścia. Nie miałem ciepłych ubrań. Nie wiedziałem gdzie jest coś do jedzenia i picia. Zacząłem filozofować.

Wymyśliłem sobie teorię, według której wcale mnie nie oszczędzono tylko również zostałem unicestwiony. A to co mam przed sobą teraz jest „życiem” po śmierci. Wiecznym tułaniem w miejscu gdzie znajdowaliśmy się w chwili końca. Straszny sposób na wieczność. Potwierdzał to pewien niezwykły fakt – nie głodniałem.

Zacząłem szukać wyjścia by sprawdzić, czy jest to w ogóle możliwe. Jeżeli nie żyję, to nie zamarznę. Ale wtedy też z nie wyjdę z centrum Padlinożercy. Słyszałem, że przed bazą znajdują się jakiegoś rodzaju samochody terenowe. Chyba śnieżne łaziki.

Hangar, w którym znajdowały się samoloty nie miał otwartego wyjścia. Wrota wylotowe były zamknięte na głucho a komputer, który nimi sterował przestał działać. Szukałem więc wszędzie. Baza była ogromna. Biura, sypialnie, łazienki. Sale wykładowe i pozamykane na głucho drzwi pancerne. Szukanie zajęło mi ogromnie dużo czasu, a w ogóle się nie męczyłem, nie głodniałem i nie zaschło mi w ustach. Przerażało mnie to.

W końcu znalazłem wyjście. Moja stopa dotknęła śniegu…  

To wtedy do mnie przemówili.

Z biegiem lat doszedłem do wniosku, że najlepsze narzędzie jakim kiedykolwiek dysponował człowiek – jego umysł – jest tak bardzo uproszczone i niedoskonałe, że nie mogę z pełną, naukową dokładnością oddać słowami mojego Porozumienia z Eksperymentatorami.

Jego częścią była – o ironio! – rozmowa z niezwykle ponętną blondynką. Musieli przeprowadzić analizę moich odczuć i wyciągnąć optymalne rozwiązanie. Osobę i sposób na porozumienie, który będzie dla mnie najbardziej komfortowy. Za bardziej niezwykłą uznaję wiedzę, którą przekazali mi chyba wprost do mózgu. Moje odczucia są podobne do tych, które opisywał świętej pamięci doktor Malcolm Smith. Nie wiem jak to zobaczyłem, ale jestem utwierdzony w przekonaniu, że była to szczera prawda. Zresztą, potwierdziła do przyszłość, która – jak to zwykle ma w zwyczaju – nadeszła wraz z upływem czasu.  

Spróbuję w prosty, raczej modelowy sposób opisać to, co w dalszych częściach moich wspomnień będę określał patetycznym mianem Wizji.

Miliard osiemset milionów ludzi zamieszkujących Amerykę Północą i Południową przestało istnieć. Zostali zamiecieni pod dywan historii. Oczywiście reszta świata po chwili się o tym zorientowała i wtedy zaczęło się najlepsze. Wszystkie demokratyczne rządy upadły w jednej chwili. Ludy Afryki, Państwo Islamskie wierzy, że na stany spadł miecz Allacha i wraz z Koreą Północną rzuca się do wyścigu o plądrowanie Nowego Świata. Europa, poprzez NATO i amerykańskie wojska nadal stacjonujące na Bliskim Wschodzie, próbowała coś zrobić ale zostały stłumione przez wybuchające wciąż rewolucje. 28% populacji popełniło samobójstwa. Wzmocniły się ortodoksyjne związki wyznaniowe tworząc paramilitarne oddziały nazywane bojówkami chrześcijańskimi, katolickimi, islamskimi, prawosławnymi, judaistycznymi itp. Zresztą każdy oddział nazywał się inaczej, nawet jak przed całym ambarasem członkowie chodzili do jednego kościoła, to później się podzielili i walczyli miedzy sobą. Europa stanęła w ogniu. Afryka rzuciła się na Amerykę. Rosjanie ruszyli na zachód zajmując całą Ukrainę, Białoruś, Łotwę, Litwę, Estonię i wkroczyli powoli do Polski. Indie spłynęły krwią licznych rzezi na tle religijnym. Chiny ruszyły z ekspansją w każdą stronę zajmując w pierwszej kolejności Japonię i wchodząc do Rosji od południa. Wojna światowa praktycznie się rozpoczęła, choć nikt jej oficjalnie nie ogłosił.

Wtedy wmieszali się Eksperymentatorzy.  

W pierwszej kolejności wyłączyli każdą nowoczesną broń. Po prostu przestała działać. Nie zgłębiałem tego, w jaki sposób mogli to uczynić. Nie posiadam niezbędnej wiedzy i umiejętności. Zresztą znając Ich możliwości najprawdopodobniej potrafią wszystko. W mojej Wizji wszystko było dokładnie pokazane. Chcę to tak opisać. Ale nie znajduje słów.

Później odsunęli od wszystkiego Australię. Odgrodzili ją od reszty świata. Nie wiem co stało się z jej mieszkańcami. Gdy mi to pokazywano, miałem w głowie myśli obrazujące rezerwat lub skansen. Połączenie jednego i drugiego.  

Następnie wzniecili płomień w umysłach Afrykańczyków, a ci poczęli się z niespotykaną zajadłością mordować. Tak jak jeszcze nikt wcześniej tego nie robił. W Europie spowodowali „wyparowanie” elit politycznych. O ile w zachodniej i środkowej nie wywołało to większego rezultatu – sporo polityków i tak już nie żyło. To Rosja została sparaliżowana. A jej marsz na zachód zatrzymany. Przy braku dowództwa i odpowiedniej broni, potomkowie carów wychowani w komunizmie zostali zatrzymani.  

Chińczycy powoli zajmowali Azję, Afrykę i Amerykę Południową. Pomimo braku nowoczesnego uzbrojenia jakoś sobie poradzili. A wtedy Eksperymentatorzy zrobili przedostatnią rzecz w swojej nietypowej zabawie.  

Uwstecznili naszą technologię.  

Spowodowało to śmierć większej części populacji. Głód, zimno, nieradzenie sobie w otaczającym nas świecie. Ludzie padali jak muchy.

Osiem procent.

Tyle zostało z ośmiu miliardów.  

Na koniec Eksperymentatorzy wpuścili w niektóre umysły coś na kształt objawienia. Opowieść o tym jak czcić swoich bogów, by ci się odwdzięczyli. Dali ludzkości sprawiedliwość i ład społeczny pod wodzą mądrego proroka. Męża, który rozmawiając z bogami naprawi zło tego świata i pokaże Ludowi Wybranemu jak żyć. Wszyscy ci ludzie mieli podążać do miejscowości kiedyś zwanej North Platte w niegdysiejszych Stanach Zjednoczonych. Kto się tam dostanie w drodze pokoju, postu i miłości do bliźniego, ten dozna zaszczytu by stać się jednym z protoplastów cywilizacji ludzi szlachetnych i szczęśliwych. Czczących swoich bogów i wierzących w nich bezgranicznie.

Potem był pokój. Mój pokój z dzieciństwa. Wszystko ułożone tak samo, jak to zapamiętałem i czasem przywoływałem do swojego umysłu. Jednoosobowe łóżko stojące pod oknem, przez które widać rozłożysty dąb o intensywnie zielonych liściach. Kołdra i poduszka ubrane w białą pościel z japońskimi znakami, których nigdy nie poznałem ale bardzo mi się podobały. Przy lewej ścianie małe biureczko, na którym leży parę komiksów, książek i stoi zwyczajna, niebieska, biurkowa lampka. Przy biurku krzesło kuchenne. Na ścianach kilka plakatów z super bohaterami: Spider-Man, Batman, Zielona Latarnia, Wolverine. I jeden prawdziwy, ale chyba największy z nich wszystkich – przynajmniej dla mnie. Larry Bird składający się do rzutu, ubrany w zieloną koszulkę z numerem trzydzieści trzy. Przy ścianie obok biurka stoi szafa a dalej regał z książkami, czytanymi przeze mnie w dzieciństwie. Po przeciwnej stronie kaktus w doniczce, który był ode mnie większy jeszcze w pierwszej klasie liceum.  

Mój kochany pokój.

Na łóżku siedziała blondynka, żywcem wyrwana z pierwszej strony magazynu dla mężczyzn. Ubrana w prostą, niebieską sukienkę koktajlową, jednak jej dekolt odsłaniał tyle, że można było określić go mianem „niegrzeczny”.

Patrzyła wprost na mnie. A w jej oczach było coś dziwnego. Niezwykłe przeciwieństwo pustki. Blask nie do uchwycenia.  

– Aaronie – powiedziała. – Usiądź na krześle. Musimy z tobą porozmawiać.

Posłusznie zrobiłem to, co mi kazano. Chciałem coś powiedzieć. W głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Nie do ogarnięcia i zwyczajnego wyartykułowania.  

– Niczego nam nie powiesz. Nie dlatego, że nie chcesz. Dlatego, że nie możesz i nie musisz. – Patrzyła na mnie uważnie, przekręcając leciutko głowę w lewa stronę. – Wiemy o czym myślisz i zaraz wszystko ci wyjaśnimy. Jednak zaczniemy od początku.

Od wydarzeń na Syberii minęło dwadzieścia lat. Według waszej rachuby jest rok 2043. Wszystko to, co widziałeś przed spotkaniem ze mną naprawdę się wydarzyło, a ty byłeś tego świadkiem. Wyciągnęliśmy cię z nurtu czasu i postawiliśmy nieco z boku. Funkcja przypominająca w swym zastosowaniu to, co wy znacie pod prymitywną nazwą śmierci.

Świat wygląda inaczej. A ty już niedługo do niego wrócisz. Wrócisz jako nasz posłaniec. Łącznik pomiędzy nami – waszymi Stworzycielami – a wami – naszymi wiernymi. Poprowadzisz nowy lud do przodu tak, jak robiło to przed tobą wielu innych ludzi. Wiemy, że tego pragniesz.

Istotnie. Wtedy, tam pragnąłem tego najbardziej na świecie. I dalej tak jest. Choć sam nie jestem w stanie tego do końca zrozumieć. Z jednej strony jestem w pełni oddany mojej misji a drugiej spisuję wspomnienia, które wydają się dosyć krytyczne wobec moich… Nazwijmy ich Zwierzchnikami.

– Wszystko, co się z tobą działo od samego urodzenia było w pełni przez nas kontrolowane – kontynuowała blondynka. – Czasami spuszczaliśmy cię ze smyczy, żeby sprawdzić jak się zachowujesz ale zawsze wracaliśmy.  

Zostałeś porwany przez Padlinożercę dlatego, że chcieliśmy cię przenieść w bezpieczne miejsce. A Ameryka Północna i Południowa wydały nam się najlepsze do uświadomienia całej ludzkości. Chcieliśmy zobaczyć jak zareagują naprawdę. Pierwszy raz w dziejach byliśmy z wami szczerzy.  

I skończyło się to katastrofą. Waszą katastrofą.

Dla nas bowiem było to niezwykłe doświadczenie naukowe. Jedna z największych chwil w historii naszej rasy. Oczywiście odkąd przybyliśmy na tę planetę. I przywieźliśmy waszych protoplastów.  

Teraz przyszedł czas iść do przodu. Musimy działać dalej. Dostaniesz instrukcje, które będę bezpośrednio zamieszczone w twoim mózgu. Czasem będziemy się z tobą komunikować, w sprawach dotyczących wspólnoty, na której czele będziesz stał. Wielu było przed tobą. Ludzie, których wybieraliśmy dla pożądanych przez nas cech. W zamian daliśmy im władzę i długowieczność. Noe żył dziewięćset pięćdziesiąt lat. Abraham sto siedemdziesiąt pięć. Wszystko zależne jest od danego eksperymentu i jego założeń. Ale nie będziesz narzekał Aaronie. W twojej głowie wciąż ciśnie się jedno pytanie. – Dlaczego? – Nie jestem w stanie ci tego powiedzieć. To tak, jakbyś próbował wytłumaczyć źdźbłu trawy człowieczą chęć poznania. Naukę. Religię. Moralność. Zwyczajnie niemożliwe jest, by Twój umysł mógł to pojąć.  

Do zobaczenia i usłyszenia Aaronie.  

 

***

Wszystko potoczyło się niezwykle sprawnie. Pojawiłem się w North Platte wraz z potężnym hukiem i błyskawicą spadającą z niebios. Tak przynajmniej opisywali to ludzie, gdy już odzyskałem przytomność. Efekciarski sposób, ale niezwykle skuteczny. Wszyscy z miejsca zobaczyli we mnie proroka, na którego czekali już od kilku lat.  

Byłem taki sam, jak w momencie wyjścia z bazy Padlinożercy na Syberii. Taki sam wiek, ubranie wygląd. A w kieszeni dyktafon. Tylko mój umysł się zmienił. Było w nim o wiele więcej treści niż przedtem. Treści, których nigdy nie przyswajałem.

Obserwowałem osadę powstającą na gruzach starego miasteczka. Mianowano mnie przywódcą i okrzyknięto prorokiem, jeden starałem wprowadzać się jak najwięcej funkcji republikańskich. W mojej głowie rodziły się kolejne pomysły, mające za zadanie usprawnić społeczność i chronić jej mieszkańców. Eksperymentatorzy nie kontaktowali się ze mną od czasu rozmowy z wspomnianą blondynką. Jednak mam świadomość, że wciąż pompują do mojej głowy to, co mam czynić w ich imieniu.

Ludzie młodsi ode mnie umierali. Ja trwałem. Starzałem się, ale tak jak starzeje się wino. I nic mi nie dokuczało.  

Zbudowaliśmy nową osadę na gruzach starego miasta. Nazwaliśmy ją Początek. Nazwa dosyć patetyczna ale w demokratycznym głosowaniu to ona wygrała.

Czasem przyłączają się do nas nowi. Przychodzą z różnych stron świata i przynoszą ze sobą wieści. Ostatnio dowiedzieliśmy się o wymarciu chińskich kolonizatorów w Ameryce Południowej. Wcześniej, że Europą rządza trzy klany a w Azji Chiny. O Afryce i Australii żadnych informacji nie słyszeliśmy.  

Niepokoi mnie ciągły spadek inteligencji wśród nowych pokoleń. Postarałem się o zorganizowanie systemu edukacyjnego. Za wiele to nie dało. Ludzie wraz z upływem lat stają się coraz głupsi. Nie mam pojęcia dokąd to zmierza, ale widocznie taka jest wola Eksperymentatorów. Słowa o „ciemnej dupie” z początku mojego dziennika wynikają z troski o rozwój technologiczny i emocjonalny człowieka. Nie wiem dokąd to zmierza. Boję się dewastacji tradycji moralnych towarzyszących każdej ludzkiej cywilizacji. Chyba po to zostawili mnie. Wygląda to tak, jakby Eksperymentatorzy chcieli cofnąć nas do średniej inteligencji, która cechował ludzkość kilka tysięcy lat temu. A późnej chcą wcisnąć przycisk play na swoim pilocie. Czyli na mnie.  

Ostatnio w moich myślach pojawiła się chęć na zorganizowanie ekspedycji naukowej. Dotrzemy do wybrzeża. Odremontujemy jakiś statek i wyruszymy w świat poszukiwać wiernych i nieść Wiedzę. Musimy zakładać nowe miasta i rozszerzać swoje wpływy. Może nie jesteśmy jedynymi Wyznawcami?

Wiem doskonale kto osadza mi te pomysły w umyśle.  

Sam chyba nigdy tego nie chciałem.

Ze skrajności w skrajność… 

Może jednak te zapiski się kiedyś komuś przydadzą.  

 Nazywam się doktor Aaron Stekowski. W Początku nazywają mnie Aaron Wielki. Nie wiem czy ktoś wie co oznacza słowo doktor. Wole nie pytać.  

Pomimo upływu czasu zachowuję sprawność fizyczną i intelektualną. Nigdy nie choruję. Nawet się nie kaleczę. Wszystko doskonale pamiętam. Dzieje się tak dzięki Im. Od czasu mojego zmaterializowania minęło dokładnie siedemdziesiąt trzy lata i trzynaście dni. Według starej rachuby jest rok dwa tysiące sto szesnasty. Według nowej dziewięćdziesiąty trzeci Najnowszej Ery. Ludzkość zaczyna od początku.

Koniec

Komentarze

OK, motywy ciekawe. Ale tekst jakoś tak mnie nie porwał i trochę się dłużył. Może zbyt dużo wody, a może byłam zmęczona.

Sporo literówek, interpunkcja szwankuje.

Otrzymując tytuł doktora nauk biotechnologicznych Uniwersytetu MIT, nawet przez myśl mi nie przeszło,

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu.

Jak karzą odetkać zlew

Oj, sprawdź w słowniku, co znaczy “karzą”. Możesz się zdziwić. Ten błąd chyba jeszcze gdzieś się powtarza.

Wygląda to tak, jakby Eksperymentatorzy chcieli cofnąć nas do średniej inteligencji, która cechował ludzkość kilka tysięcy lat temu.

Jedna z literówek, ale mniejsza o to. Nie jestem pewna, czy ludzie kilka tysięcy lat temu byli mniej inteligentni niż teraz. Opracowali podstawy rolnictwa, matematyki, wymyślili pismo. Do licha, ten, kto wpadł na pomysł liter zamiast piktogramów, był geniuszem! Zbudowanie piramidy dla faraona to też nie jest banalne zadanie.

Babska logika rządzi!

Zgadzam się z Finklą, że wziąłeś się za ciekawy temat i trochę jednak przynudziłeś. Na początku sporo dodatkowych przecinków 

Czas ten, uważam również za początek końca, karier ludzi na całym świecie.  

O tu oba są niepotrzebne.

Plus za niektóre całkiem teksty bohaterów całkiem niezłe.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Pomysł nie najgorszy, ale podany w sposób dość nużący. Wykonanie pozostawia trochę do życzenia, ale mam wrażenie, że Autor nie jest zainteresowany ani opiniami czytelników, ani poprawkami, więc na tym poprzestanę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem opowiadanie i muszę stwierdzić, że jest jak najbardziej w moim typie. Kunsztownie przedstawiona historia naukowca w odmętach zagłady świata, napisana na naprawdę wysokim poziomie – przemyślana pod względem geopolitycznym. Uważam, że podanie treści tekstu w formie dziennika, bardzo mu pomogło.

 

Jeżeli na Gobi faktycznie istnieje wroga nam populacja bakterii. To nie jesteśmy w stanie zrobić nic. Możemy tylko ogłosić stan zagrożenia epidemiologicznego a kolonię postarać się zniszczyć.

 

Odniosłem wrażenie, że w tym zdaniu jest drobny błąd na poziomie interpunkcji.

Większość dialogów jest zgrabnie napisana i nie mam do nich zastrzeżeń. Przeczytałem trochę opowiadań w podobnym tonie, a dzisiaj od Marinera79 otrzymujesz 6/6. Pozdrawiam!

Koniec życia, ale nie miłość

Nowa Fantastyka