- Opowiadanie: zewsnu - Krwawy Festiwal

Krwawy Festiwal

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krwawy Festiwal

PRZEBUDZENIE

 

„Czwarty rok trwał krwawy festiwal.” Z takim zdaniem obudził się i usiadł na łóżku. Słowa uderzyły go swoją prawdziwością. Skonsternowany siedział chwilę trąc czoło dłonią. Miał okropnie dziwny sen. Koszmar, ale nie taki zwyczajny. Nie bał się w nim. To jego się bali. Niesamowite. Skąd wzięło mu się te parę słów, które wymówił po przebudzeniu?

Czwarty rok… cztery lata…godzina osiemnasta… Nie. To bez znaczenia że osiemnasta. Nieprawda. Zaraz powinien być na rozpoczęciu. Właśnie. Festiwalu Dorsza.

Z wielkim trudem wrócił myślami do liczby cztery. Obracał wypowiedziane przed chwilą zdanie próbując przypomnieć sobie ostatnie cztery lata. Co było wtedy?

Zsunął się z łóżka na zapleczu biura i nie ubierając poszedł pod prysznic. Hmm. Musiał zacząć od siebie. Aż dziwne, że to wymagało wysiłku.

Cztery lata temu był rozwiedzionym i łożącym na utrzymanie córki zastępcą dyrektora handlowego. Z desperacją przeglądał kiepskie wyniki sprzedaży i rosnącą tabelkę kosztów. Chcieli zrobić firmę przyjazną dla pracownika. Sprzedawali hodowane w sztucznych basenach ryby. Ryby trwające na ciasnej przestrzeni miały gorsze mięso i klienci woleli dopłacać, by jeść te lepsze.

Tak. Właśnie cztery lata temu, wymyślili rewelacyjną metodę zmuszania ryb do wysiłku, a on sam wypromował Festiwal Dorsza. Jakby nie patrzeć miał on sporo wspólnego z krwią. Świerzych rybek.

Co się zmieniło? Był teraz członkiem zarządu i arcyszefem sprzedaży. Procent od zysków zasilał jego konto potężnym strumieniem. Żona sądziła się z nim o podwyższenie alimentów, a córka skończyła studia i wyszła za maż. Grywał w golfa na dachu „Fabryki Dorsza”, toczył boje z ekologami i od czasu do czasu kochał się ze swoją asystentką. Prawie nie wychodził z firmy, ale w jej obrębie czuł się szczęśliwy. Pracownicy wysuwali jego kandydaturę do miana najlepszego szefa. Dużo się zmieniło.

Rozległo się donośne pukanie do drzwi. Zawinął się ręcznikiem i ociekając wodą pośpieszył otworzyć. W drzwiach stała wydekoltowana kobieta o 15 lat młodsza od niego. Bo i kogoż miałby się spodziewać.

„Jeśli się nie pośpieszysz, zaczniemy bez ciebie. Radni już czekają.”

Pocałował ją w policzek i pomknął założyć odpowiedni na tę okazję strój robotnika. Po chwili podążał już za asystentką by uroczyście rozpocząć festiwal. Pół miasteczka pracowało u niego i w ogromnych halach tłoczyło się teraz kilka tysięcy ludzi.

Kobieta skręciła ku części produkcyjnej, ale on przez roztargnienie poszedł korytarzem prosto. Przez roztargnienie, albo i nie.

Patrzył w oczy niziutkiej dziewczyny, lat może piętnastu. Piwne oczy wyglądały spod bujnych, jasnobrązowych włosów. Wydawała się nieobecna. Skąd się tu wzięła?

Po Fabryce kręciło się mnóstwo dzieci. Były dla nich place zabaw, stanowiska komputerowe. Starsze przesiadywały na kręgielni, albo dorabiały sobie na wakacje. Mogła tu być z tysiąca powodów, nie licząc samego festiwalu. Ale coś w niej przypominało, że… czwarty rok trwał krwawy festiwal.

Wyciągnął z kieszeni zwitek banknotów i wcisnął dziewczynie kilka setek. Dygnęła w podziękowaniu, ale nic nie odpowiedziała. Nie miał czasu. Odwrócił się i pobiegł za asystentką. Ledwie wyhamował przed ostatnimi drzwiami i schodami na podium. Reszta banknotów wypadła mu z ręki, ale nie zauważył tego.

Zgromadzony tłum przyjął go oklaskami. Współpracownicy pokiwali mu głowami z mieszaniną szacunku i zazdrości. Przed nim, na kokpicie leżał doskonały nóż i biały ręcznik. Z takim samym ręcznikiem stała w pogotowiu dyrektor produkcji. Obok niej w akwarium pluskał nieświadomy swego przeznaczenia dorsz. Całą halę wypełniał smakowity zapach rybek przyrządzanych na sto i jeden sposobów. Pracownicy czekali z szampanami, hostessy z tacami przekąsek i kieliszków wódki.

Na pewno miał wygłosić przemówienie, ale przecież nie miał go przygotowanego. Jak grom uderzyła go myśl. Nigdy nie miał. Żadnego nie pamiętał. Ale to wszystko… już się zdarzyło.

Nadludzkim wysiłkiem woli oderwał się od sytuacji. Poczuł się słabo, z wysiłku spływał mu pot po skroniach, ale nikt nie zwrócił uwagę na jego niedyspozycję. Nikt! Wszystko było w porządku!

Potrafił uświadomić sobie, że jest w jakimś dziwnym transie, ale nie potrafił go przerwać. Mógł tylko patrzeć własnymi oczami.

Jak entuzjastycznie przyjmują jego natchnione słowa. Jak pani dyrektor niesie mu żywego dorsza, by mógł otworzyć festiwal. Otwierając dorsza oczywiście. Jak sam wprawnym ruchem obcina rybie głowę i podnosi resztę na widok zebranych. Jak krew skapuje na biały ręcznik. Jak strzelają korki szampanów. Jak następuje eksplozja radości i zaczyna się Festiwal Dorsza.

Całym sobą próbował się opierać, ale toasty wznoszone przez prezesa odbierały mu jasność myśli. Wszyscy chcieli być blisko niego. Uścisnąć mu dłoń. Był gwiazdą jaśniejącą pośród błyszczących bielą uśmiechów.

Już nie chciał się opierać magii chwili. Wiedział, że to wszystko zaistniało dzięki niemu. Kochał tę firmę. Kochał tych, w większości pracowitych i uczciwych, ludzi. Odnalazł wzrokiem asystentkę. Chciał kazać jej przygotować dokumenty. Wypłacić dodatkową premię pracownikom niższego szczebla. Prezes powinien się zgodzić…

Kobieta nie pozwoliła mu wypowiedzieć słowa. Przylgnęła ustami do jego ust przy akompaniamencie oklasków. Wyciągnęła go z hali i nikt nie zaprotestował. Na pewno nie on…

 

Nie miał pojęcia ile czasu minęło. Zapewne całe godziny. Dotykał jej ciała, całował usta, wciskał się w nią głębiej. Piękna i chętna, jak jego żona nigdy nie była. Krzyczała i drapała jego plecy.

Kiedy skończył i zsunął się z niej wyjęczała tylko „Cztery razy…” Ciężko oddychając położyła białą dłoń na łonie. Słowo cztery jakby obudziło go z pięknego snu. Przyćmiło satysfakcję i męską dumę.

Wtedy rozległ się krzyk. Tłumiony przez ściany pomieszczenia i zniekształcony. Jeszcze chwilę temu by go nie usłyszał. Gdyby nie cholerna liczba 4 nie zwrócił by nań uwagi.

Jeśli coś się działo, była to sprawa ochrony. Tylko że…

Przypomniał sobie mgliście uczucie niemożności zmienienia czegokolwiek. Nie tylko on grał w tym przedstawieniu. Wszyscy grali i wszyscy są teraz pijani. A ochroniarze pewnie podobnie jak on posuwają po kątach dziewczyny z administracji i marketingu.

Chciał wezwać ochronę. Nie mógł. Chciał… spojrzał na nagie ciało wciąż dyszącej kobiety. Nie teraz! Powinien chociaż do kogoś zadzwonić, ale wzrok omijał słuchawkę, a dłoń nie chciała do niej sięgnąć. Chciał chociaż wyjść z biura z powrotem do fabryki i zobaczyć co się dzieje.

Wyszedł zapominając, że jest nie do końca ubrany. Zapiął po drodze rozporek i kiedy myślał, że górna część stroju też by mu się przydała usłyszał to po raz drugi. Krzyk przerażenia.

Pobiegł w tamtą stronę i zderzył się z zaśmiewającym się pijacko pracownikiem.

„Co się dzieje? Szybko!” Potrząsnął brodatym grubaskiem.

Tamten odpowiadał wciąż wesoło, ale tak jakby chodziło o coś oczywistego.

„Nie wiesz? Przecież to twój festiwal. Chyba pobiegł do piwnic. Krzycz gdyby wrócił.”

Odstawił pijaka pod ścianę i ruszył biegiem na główną salę. Tym razem poślizgnął się na śliskiej, czerwonej mazi. Przed nim wyrosła scena jak z horroru.

Jeden z radnych walczył z nieznanym mu sprzątaczem. Obaj jako broni używali okaleczonych rybich zwłok trzymanych za ogony. Bawili się doskonale. Wrzeszczeli radośnie i rozbryzgiwali kawałki stworzeń.

„Dawaj go tato!” Dopingował 10 letni syn radnego.

„Nie może wygrać. To walka klas.” Z uczoną miną wtrącił jeden ze związkowców.

Musiał oprzeć się o podium z wrażenia. Zaraz ktoś postawił go na nogi i wmusił w niego kielicha. Przełknął duszkiem spoglądając na podtrzymującą go grubą kontrolerkę jakości.

„Jeszcze nie padaj! Jeszcze wszyscy żyją!”

„Zaraz! Kto ma nie żyć?”

„Nie żartuj. Przecież to twój festiwal. Baw się!”

Oszołomiony, nawet zdruzgotany uznał że coś mu się śni, albo wydaje. Z rezygnacją powlókł się do biura. To musiał być sen. Asystentka minęła go wciąż bez ubrania. Nawet nie wydawała się obrażona. Ktoś inny złapał jej piersi. Zmusił się by nie zareagować. To był tylko sen.

Zanim dotarł do siebie znów trafił na dziewczynę, której dał pieniądze.

„To znowu ty.” Bardziej westchnął niż powiedział. Gęsia skórka pokryła mu ramiona. Dlaczego nie potrafił do końca uwierzyć że trzeba się po prostu obudzić.

„Przy tobie jest bezpieczniej. On cię nie ruszy.”

„Kto? Jaki on? Co się w ogóle dzieje? Dziewczyno powiedz mi jak głupiemu! Proszę!”

„Jak co roku. Wszyscy się bawią, jeden umiera, a ja się chowam u ciebie w biurze.”

Pies z tym, że piętnastolatka zwracała się doń jak do kolegi. Dzisiaj wszyscy tak robili. Pies z tym, że się chowa. Niech sobie siedzi. Ale mówiła z taką absolutną pewnością… jak pracownik i kontrolerka.

„Chodź ze mną.” Pociągnął ją do swojego „domu”.

„Powiedz mi wszystko, co wiesz o festiwalu.”

„Wiem tyle co ty. Nie mogę ci pomóc.”

„Zrozumiałem. Przynajmniej krzycz na mnie ja zacznę wracać… do nich wszystkich. Krzycz CZTERY, dobrze?”

„Tak, ale nie wychodź stąd, proszę.”

Umysł mglił mu się znowu i raz po raz dziewczyna wrzeszczała mu do ucha. Nie potrafił sobie przypomnieć nic z poprzednich festiwali, a musiał jakoś zaprzeczyć słowom dziewczyny …, albo je potwierdzić.

„Ludzi można oszukać. Ludzie oszukają się sami.” Brzmiały mu w głowie słowa, którym nie potrafił przypisać autora. Ale oszukać maszyny to już inna sprawa. Wszedł na stronę miasteczka i odnalazł link do spisu narodzin i zgonów mieszkańców.

Sprawdził daty i nazwiska. Nie kojarzył żadnego i wstępnie odrzucił idiotyczną hipotezę zgonów na imprezie. „Ludzi można oszukać. Ludzie sami się oszukują.” Poszperał chwilę w zasobach netu. Kolejny krótkie okrzyki i szarpnięcia za ramię przypominały mu po co to robi.

Dwóch mężczyzn umarło rok po roku w dniu festiwalu. Jeden zaginął. Wszyscy pracowali w jego firmie. Nie pamiętał nikogo z nich, chociaż jeden… pracował w sprzedaży. Powiedział na głos nazwisko. Stojąca na wprost niego, po drugiej stronie ekranu dziewczyna powiedziała spokojnie.

„To ten łysy z zeszłego roku.”

„Ja go nawet nie pamiętam!”

„Nikt nie pamięta.”

„Jak to nikt. A ty?”

„Ja się nie liczę.”

Był bliski uderzenia jej w twarz, ale powstrzymał się i trafił pięścią w blat.

„Jak to? Wiesz i nic cię to nie obchodzi? Czemu nie zawiadomiłaś policji?”

„To nie mój festiwal.”

Jej spokojne, puste oczy wytrzymały spojrzenie trzy razy starszego i dwa razy roślejszego faceta. Spuścił wzrok. Miała rację. To był jego festiwal. I trwał już czwarty rok. Złapał się za rzednące włosy.

Kolejny krzyk przywrócił go rzeczywistości. Potem nadeszła fala hałasu. Dziewczyna skuliła się i wcisnęła pod biurko.

„Nie wychodź” Poprosiła beznamiętnie. Nie słuchał jej. Sięgnął do osobistej szafki w poszukiwaniu jakiejś broni. Nie miał pistoletu, ale pierwszy kij golfowy zespawał sobie ze stalowych prętów jako dzieciak. Wyciągnął go z najniższej szuflady, a palce otarły się o zakurzoną skórę. Okładkę książki.

Hałas z zewnątrz biura nie dał mu czasu na sięgnięcie poń, ale już wiedział. To był jego festiwal. Musiał go zakończyć. Wybiegł ścigany cichnącym. „Nie wychodź proszę.”

Spóźnił się. Właściwie nawet zdążył na finalną scenę, ale widok hali sparaliżował go na kilka sekund.

Większość gości i pracowników uciekła, zostało ledwie kilkoro wyjących z przerażenia po kątach. Między ścianą, a tablicą z wynikami zobaczył to czego się spodziewał. Finał krwawego festiwalu.

Potworna humanoidalna kreatura, z obrzydliwie poparzoną twarzą podrzynała właśnie gardło jakiemuś gościowi, który posuwał tam jego asystentkę. Z ust kobiety wyrywał się niemilknący krzyk przerażenia, a krew chlustał na jej nagie ciało z przeciętej tętnicy.

W mężczyźnie zawrzał gniew, który zagłuszył przerażenie. Zagłuszył wszystko.

„Chodź tchórzu! To mnie szukasz! Ja cię stworzyłem! Dawaj!”

Monstrum wyrwało nóż do ryb z szyi ofiary. Próbowało coś odkrzyknąć, ale zdołało wydobyć z siebie tylko charkot. Ruszyło do ataku.

Nie przestając krzyczeć na to coś, cofał się w głąb korytarza. Chciał odciągnąć potwora od asystentki, w pełni świadom, że do walki stanie zupełnie sam.

Niektórym w chwilę przed śmiercią przewija się obraz całego życia. Jemu przed starciem przewijały się zapomniane sceny Festiwalu Dorsza.

„Nie dałeś mi wtedy rady! Teraz też nie dasz!”

Krzyczał bezwiednie cofając się w stronę biura. Co chwila robił wypad i uderzał kijem idącego wciąż zbyt wolno potwora. Nim dotarli do jego gabinetu trafił przynajmniej pięć razy. Człowieka już by zabił. Zabił… Człowieka…

Przypomniał sobie dziewczynę schowaną pod biurkiem. Markując kolejny cios odskoczył i kilkoma susami znalazł się w biurze.

„Uciekaj stąd. Z tyłu jest drugie wyjście do piwnic! Kod jeden-dwa-trzy-cztery!” Wrzasnął zatrzaskując sosnowe drzwi gabinetu.

Natychmiast stwór uderzył o nie wyłamując kawałek deski.

Uderzył weń kijem łamiąc kości nadgarstka. Słyszał że dziewczyna wydostała się z pod biurka, ale nie żeby zaczęła uciekać. Monstrum potężnymi uderzeniami przebijało się przez drzwi.

„Wiej! Jesteś wolna!”

„Nie jestem. Umowa.”

„Jesteś do cholery! Biorę to na siebie!”

W tej chwili rzeczywiście wziął. Cofnął się o krok pozwalając wyważyć drzwi do końca. Stanęli na przeciw siebie. Nóż uderzył, kij sparował. Zaczęli wymieniać ciosy z furią i siłą tygrysów.

Wydawało mu się że to trwa długo. A jednak ryczał i bił. Jeszcze raz i znowu. Stalowy pręt wygiął mu się w dłoni, a on bił dalej. Napierdalał. Wreszcie sięgnął skroni potwora i rozbił czaszkę. Monstrum zachwiało się i ciężko zwaliło na ziemię.

Mężczyzna jeszcze nie skończył. Sięgnął dłonią ku krtani leżącego. Dosłownie wyrwał mu z szyi kawał ciała.

„Teraz już nie wstaniesz!”

 

EPILOG

 

Odłożył z namaszczeniem swój pierwszy kij do golfa. Wygięty prawie pod kątem prostym. Odwrócił się do nastolatki.

Stała przed nim dość otyła dziewczyna lat może dwudziestu o bezbarwnej twarzy i zapadniętych oczach. Cztery lata bez duszy nie wpłynęło na nią korzystnie, choć jako piętnastka zapowiadała się nieźle.

„Oddałeś mi duszę.”

„Przepraszam, że kiedyś ją wziąłem. Nie wiem jak…”

Dziewczyna przytknęła palec do ust.

„Dobrze mi zapłaciłeś. To tylko 4 lata. Niecałe. Po co ci była?”

Ukląkł przed nią czując pierwsza być może w życiu potrzebę wyspowiadania się.

„Pragnąłem mocy. Żyłem tą firmą, a ona umierała. Zakląłem los, ale do tego trzeba wielkiej ofiary. Przepraszam…”

Dziewczyna zamyśliła się na chwilę widząc przed sobą walczącego ze swą przeszłością mężczyznę.

„Coś jest nie tak. Gdybyś użył mojej duszy, to przecież nie mógłbyś mi jej oddać. A ja czuję.”

„Wziąłem to na siebie.” Przypomniał wstając z klęczek. Tylko że,… wcale nie czuł się jakby czegoś mu brakowało.

„Przecież jesteś normalny. Nic nie oddałeś.”

„To skąd…”

Nie dokończył zdania. Popatrzył na zwłoki mężczyzny, którego zabił po dwakroć. Raz jako człowieka i raz jako potwora. Już wiedział.

Zginęło czterech ludzi i setki dorszy. Ich krew wsiąkła już, ale nie w podłogę, a w zaklęcie. W Krwawy Festiwal.

 

WSPOMINKI

 

Wrócił z urlopu zdrowotnego. Było tydzień po festiwalu, ale on czuł się jakby nie było go tu wieczność. Układał w myślach cały ciąg zdarzeń.

A że wszystko się kiedyś zaczyna otworzył oprawioną w skórę książkę. Nie wielkie tomiszcze, lecz mały i trochę podniszczony egzemplarz pisany ręcznie najdalej przed I wojną światową.

Przypomniał sobie, jak wraz z trójką przyjaciół plądrował strych budynku straży pożarnej czterdzieści z góra lat temu. Jego kolega wyniósł wspaniały i zabytkowy strażacki wąż. Jemu przypadła książka. Miał 8 lat.

To był prolog. Pierwszy rozdział napisały cztery lata temu niepomyślne wyniki finansowe firmy i utrata kontaktu z córką. Wtedy przypomniał sobie o księdze. Po nocy spędzonej na czytaniu wyszedł w przepastne korytarze firmy i spotkał dziewczynę rozdająca ulotki. Bez znaczenia jakie. Zapytał jej ile według niej jest warta dusza.

„Sto tysięcy.” Odparła wtedy bez wahania. Jej matka potrzebowała operacji właśnie za tyle.

Trzecim etapem był tęgi gość po czterdziestce, który dowiedział się o tym jakoś i przyszedł „wyperswadować” mu zawieranie diabelskich umów. Nie był ojcem dziewczyny, ale mógł być jej wujem lub opiekunem. Ostatecznie mógł podbijać do ładnej wtedy piętnastki. W każdym razie z jakiegoś powodu chciał chronić dziewczynę, a za najlepszą obronę uważał atak. Zginął wtedy, a jego ciało wylądowało w piecu wędzarni. Jak się okazało – zmartwychwstał. Zdążył zabić jeszcze trzy osoby. Żeby było śmieszniej, jego zmasakrowane zwłoki do tego pieca wróciły.

Nikt nie pamiętał festiwalu, ale wszyscy wiedzieli, że świetnie się bawili. To była ostatnia taka impreza, ale nie zamierzał ich wyprowadzać z błędu. Anonimowo wysłał spore kwoty rodzinom trzech zabitych. Dziewczynie zapłacił za stypendium za granicą. Radnemu wysłał zdechłą rybę, związkowcowi zamówił dzieła Lenina.

Najtrudniej było z asystentką, ale już nie mógł się cofnąć. W szufladzie jej biurka czekał pierścionek i krótki liścik. Powinien dawno to zrobić, ale bał się jej przyjścia jak jasna cholera. Bardziej niż oni wszyscy razem potwora.

 

Koniec

Komentarze

Podobało mi się. Wciągnęło. Ciekawy pomysł.
Znalazłam literówkę w epilogu. Jest "a", powinno być "ą".

Pochłonęlam jednym tchem.
Świetny pomysł, świetne wykonanie.
6, glębokie ukłony i czekam na więcej ;)

Nowa Fantastyka