- Opowiadanie: Adenn - Nadchodzący Zmierzch

Nadchodzący Zmierzch

Krótka historia o ewakuacji ostatnich mieszkańców planety znajdującej się blisko linii frontu. Jednak zenit planety dawno minął i teraz nadciągała Noc, a z nią nie da się walczyć. Można tylko uciekać przez zapadającym mrokiem.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Nadchodzący Zmierzch

Pokład transportowca wydawał się opuszczony, pogrążony w mroku i ciszy. Tylko blade światło lamp awaryjnych wyciągało z cienia zarysy skrzyń i pasażerów skulonych za nimi. Część była ewidentnie żołnierzami, odzianymi w pancerze wspomagane. Cała reszta ubrana w cywilne ubrania to mieszkańcy niedawno ewakuowani z linii frontu. W zalegającej ciszy słychać tylko terkot pracujących silników i jęki przeciążonych elementów kadłuba. Pomimo swej siły wzmacnianej przez cisze milkły przy innym dźwięku. Od czasu do czasu cisze przerywał wibrujący w uszach syk. Po nim kolejny i tak w regularnych odstępach. Dwa syki – cisza – dwa syki. Szzz – Szzz, Szzz –Szzz. Złowrogie echo niosło się przez pokład, pogłębiając przeraźliwy mrok dookoła. Wszyscy spoglądali w stronę z której dochodził. Na jednej z skrzyń siedział żołnierz. Jego szarą zbroję z niewielkim zielonymi malowaniami, szpeciły ślady wypaleń jakby po kwasie. Siedział schylony w lekkim rozkroku opierając łokcie na udach. Ręce miał opuszczone. Z oby karwaszy raz po raz wysuwały i chowały się ostrza. Szzz – Szzz, Szzz – Szzz. Jakby melodia, czar, mantra. Siedział w ciszy, nieruchomy, raz po raz ruchami nadgarstków wysuwając i chowając ostrza. Po mimo że siedział spokojnie, w jego umyśle szalał huragan. Myślał o dawnych latach, minionych dniach i nieznanych godzinach. W śród niespokojnych myśli przewijała się jedna sylwetka, utkana z cieni. Wyciąga do niego rękę. Szzz– Szzz, Szzz – Szzz. Niespokojne myśli zawędrowały do ostatnich godzin, ostatniej misji. Miał być to rutynowy lot, zwykła ewakuacja spóźnionych maruderów. Planeta znajdowała się blisko linii frontu a wykryto wrogie siły zmierzające w jej kierunku. Ewakuację zaplanowano na kilka dni przed spodziewanym pojawieniem się sił wroga. Dzięki temu układ będzie opuszczony gdy pojawią się Oni. Jednak zawsze zostają jacyś maruderzy, ale mieli sporo czasu, łatwizna. Szzz– Szzz, Szzz – Szzz.

Prom mknął przez atmosferę planety, przecinając ją jasną smugą. W tym czasie on siedział z resztą oddziału w przedziale transportowym. Wszyscy milczeli jak to przed misją. Każdy zajmował się sobą, zresztą nie było o czym gadać, na odprawie poruszono wszystkie kwestie. Gdy prom zszedł po niżej chmur, zobaczyli na wyświetlaczach krajobraz rozciągający się po niżej. Dokoła jak okiem sięgnąć rozciągała się pustynia, poprzecinana kanionami i wzgórzami. W oddali majaczyło osiedle do którego zmierzali. Prom zniżył pułap. Maszyna leciała tuż nad ziemią, wzbijając tumany kurzu. Tysiąc metrów do celu. Włączyły się światła alarmowe. Szzz – Szzz. Szzz– Szzz. Żołnierze zaczęli wstawać i ustawiać się w parach przed rampą. Maszyna osiadła z zgrzytem na nierównym piaszczystym podłożu. Rampa opadła zalewając wnętrze promu ostrym czerwonawym światłem. Wybiegli z maszyny i ustawili się szpalerem przed rampą, z którą już stał tłum gotowych do ewakuacji istot. Kapitan zszedł spokojnym krokiem z pokładu. Stanął przed zgromadzonym ludem. Rozejrzał się i zaczął.

– No leniwe ćwoki, że też musimy nadstawiać za was kark – burknął, tłum się skulił i jęknął przerażony, ale żołnierze ledwie powstrzymywali się od śmiechu. Nie mogli odpuścić sobie takiej zabawy, a kapitan się na nią zgodził. Po chwili milczenia kontynuował

– Ładować się do promu, po kolei, żadnego dużego bagażu i spieszyć się!

Powoli, niemrawo tłum ruszył po rampie. Szli niepewnie, zerkając na żołnierzy, stojących dumnie z bronią w rękach. Z tłumu wyszła dwójka osadników. Chyba małżeństwo. Stanęli przed Kapitanem.

– Ja, my… – zaczął wysoki postawny miejscowy.

– Szybko, nie mamy czasu – ponaglił kapitan, partnerka postawnego samca niewytrzymała napięcia i rzuciła się kapitanowi do nóg zanosząc się czymś co miało być płaczem brzmiącym jak czkanie przerywanie bulgotaniem – Proszę, nie zostawiajcie go, proszę, Proszę! – zawodziła. Kapitan tylko pochylił głowę w hełmie i westchnął na samca.

– No bo nasz syn wdrapał się na drzewo i nie chcę zejść, próbowaliśmy go ściągnąć, ale nie chciał nas słuchać – wytłumaczył się szybko Mąż. Kapitan tylko westchnął teatralnie co przez filtry hełmu brzmiało jak ciche warknięcie.

– Gdzie to drzewo?

– Na dziedzińcu, zaprowadzę was.

Szzz-Szzz, Szzz-Szzz

Dowódca rozejrzał się. Jego wzrok padł na dwóch żołnierzy stojących na końcu szpaleru. Jeden miał zielone zdobienia drugi pomarańczowe.

– Kuvor, Nachi! Do mnie! – wskazani żołnierze wyszli z szeregu i podeszli.

– Idźcie za tym kretynem – wskazał ruchem głowy na Męża – i ściągnijcie jego gówniarza z drzewa, jeśli będzie się stawiał zezwalam na użycie siły. – facet był tak przestraszony że nie zareagował na wyzwisko. Kuvor i Nachi spojrzeli po sobie, przytaknęli i ruszyli za „tym kretynem” ponaglając go raz po raz. Szli szybko, oddalając się od zawodzącej „niewiasty” z czego się cieszyli, tym bardziej że to Kapitan musi jej pilnować. Prom został daleko w tyle gdy wkroczyli między niezbyt wysokie zabudowania z piaskowca. Niewielkie, nieogrodzone osiedle, złożone z kilku podłużnych budynków. Po środku znajdował się mały gaj złożony z paru drzew o szarej korze i srebrnych podłużnych liściach. W koronie najwyższego drzewa, jedna z kępek liści ostro drgała i szeleściła, po mimo braku wiatru. Stanęli w trójkę okrążając pień. Nad ich głowami, niespełna trzy metry powyżej na grubej gałęzi siedziało owłosione coś. Kuvor nie wiedział jakie rasy zamieszkują ten świat, ale dzieciak jeśli można to tak nazwać, był paskudny. Długie ręce, krótkie nogi, duża głowa z kartoflastym nosem zza którego wyglądały małe paciorkowate oczy. Spojrzał na ojca.  Ojciec był wysokim osobnikiem z długimi rękami i nogami. O średniej głowie z krótkim pyskiem i twarzą otoczoną szarą grzywą. No ale cóż począć muszą zdjąć szczeniaka z drzewa, niezależnie czy jest paskudny czy nie. Żołnierze Porozumieli się bez słowa. Nachi zawsze lepiej się wspinał, więc zarzucił karabin na plecy i ruszył. Chwilę rozglądał się po koronie. Ustawił się pod najniższą gałęzią. Podskoczył i złapał się obiema rękami zawisając swobodnie. Dzieciak patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, przysiadł na gałęzi powyżej Nachiego i obcesowo wypróżnił się na hełm żołnierza. Ojciec jęknął donośnie i już chciał coś powiedzieć gdy ponury cień padł na okolice. Nie był to cień chmury zasłaniającej słońce. Kojarzył się bardziej z zaćmieniem słońca powstającą gdy księżyc znajdzie się między gwiazdą a planetą. Tyle że ten świat nie posiadał księżyca.

Szzz-Szzz, Szzz-Szzz

Kuvor wyszedł z pod korony i spojrzał w niebo. Ledwie zdławił jęk przerażenia. Czerwona tarcza gwiazdy opleciona została ciemną pajęczyną rozrastających się włókien. Światło nikło pod czarnym całunem. W niknącym szybko świetle Kuvor zobaczył jak jedna z nici odrywa się od sieci oplatającej gwiazdę i rusza w stronę planety.

Szzz-Szzz, Szzz-Szzz

Rzucił się biegiem pod drzewo. Wbiegł pod koronę w Momocie gdy Nachi złapał gówniarza za nogę przy akompaniamencie wrzasków ojca.

– Ściągaj zasrańca ale już! Zapadł Zmierzch! – Nic więcej nie musiał mówić. Tyle wystarczyło. Nachi odepchnął się od gałęzi i trzymając cały czas bachora za nogę. Upadł zgrabnie na obie nogi a obok niego runął na ziemię dzieciak. Nachi podniósł nieprzytomnego gówniarza i zarzucił go sobie przez ramię jak worek.

– Co wy robicie?! Tak nie można! – rozległ się gniewny glos ojca. Ucichł jednak gdy Kuvor chwycił go za koszulę i szarpnął – Zamknij ryj! Jeszcze żyje. A teraz biegiem do promu – puścił go i niepatrząca za siebie ruszył pędem do statku a Nachi za nim. Ciemność tężała z sekundy na sekundę. Biegł na oślep wykorzystując przyrządy zamontowane w hełmie. Kierował się na sygnał promu.

– Kuvor Nachi gdzie jesteście? – rozległ się zagniewany głos Kapitana w komunikatorze.

– Już biegniemy, jesteśmy jakieś sto metrów od promu – odparł Kuvor. Nagle coś go potrąciło. Runął na ziemię z głuchym jękiem. Ciemność rozjaśnił pojedynczy błysk uwolniony przez duszącą się gwiazdę. Zobaczył matkę gówniarza biegnącą w kierunku Nachiego. Rzuciła się wściekle na żołnierza chcąc wyrwać syna. Głupia suka –pomyślał Kuvor podnosząc się z szarego pyłu. Słyszał strzępki krzyków dobiegających od strony szamotaniny do której Dołączył się ojciec.

– Oddawaj go.. Coś mu zrobił?! – Wywrzaskiwała Matka

– Zostaw! Zostaw Go! Musimy uciekać – krzyczał mąż

– Odczep się suko,! Do promu bo ZABIJĘ! – odpierał ataki Nachi, broniąc się przed wściekłą napaścią. Dzięki przebłyskowi światła Kuvor mógł rozeznać się w sytuacji. Czarna macka już dotarła do planety i przywarła do jej powierzchni bijąc w niebo niczym ogromna kolumna utkana z czarnego dymu. Była daleko za nimi ale po mimo ogromnej odległości przytłaczała swym rozmiarem. Kuvor widział już macki odchodzące od głównej kolumny i rozchodzące się w wszystkich kierunkach. Kilka z nich szło w ich stronę. Mieli coraz mniej czasu. Podbiegł do obleganego kolegi. Złapał obiema rękami Matkę za pas i odrzucił ją w bok, Męża ogłuszył uderzeniem w twarz i zarzucił go sobie na ramię. Ciemność tężała, macki były coraz bliżej. Podszedł do leżącej i próbował ją pociągnąć w stronę promu ale wyrwała się rycząc wściekle i rzuciła się w stronę Nachiego. Ten był teraz przygotowany i powalił napastnika kopnięciem. Złapał ją wolną ręką i ruszył do promu. Kuvor biegł trochę z tyłu trzymając odbezpieczony karabin w prawej ręce. Na tle zapadającej nocy widział zbliżające się macki pełznące po ziemi, niczym ogromne węże. Słyszał wściekle nawoływanie kapitana, mało czasu, mają mało czasu. Jeszcze tylko trzydzieści metrów i będą bezpieczni. Z przodu usłyszał krzyk i szamotaninę. Trzeba było ją zabić – powiedział do siebie. Oszalała z złości Matka wyrwała się Nachiemu. I ponownie rzuciła się na Kuvora. Ten tylko wypalił z karabiny. Spudłował. Dostała w lewe ramię. Siła strzału obróciła ją o dziewięćdziesiąt stopni i zwaliła na ziemię. Kuvor nawet nie zwolnił, ominął leżącą i biegł dalej. Spojrzał do tyły gdy był dziesięć metrów od promu. Usłyszał stłumiony krzyk i zobaczył jak ranna podnosząc się z ziemi jest dopadana przez mackę. Czarna tkanina owinęła jej ciało. Ta próbowała się wyrwać ale już było za późno. Zamarła w pozycji z wyciągniętą ręką w stronę Kuvora. Teraz cala jej sylwetka składała się z czarnego dymi odtwarzającego wszystkie detale wyglądu, tylko twarz była pusta, nijaka, czarna. W tej niezmiennej pozycji mroczne widmo zaczęło sunąć w jego kierunku, powoli nadciągało wraz z ciemnością. Światło nikło, umierało. Kuwor wycelował w głowę. Coś zamajaczyło za plecami widma. Ściana dymu sunąca za nim zapadła się, wydęła i zaczęła kształtować. Kilka sekund i widział siebie samego utkanego z dymu. W jednej ręce miał uniesionym karabinem, drugą przytrzymywał zawieszonego na barku Męża. Kuvor zamarł. Widmo sunęło wraz z ciemnością, kopiowało każdy jego ruch. Celowało tam gdzie on, miał wrażenie że jeśli wystrzeli nie to wyda wyrok na siebie. Widma nadciągały, zbliżały się coraz bliżej a tuż za nimi kroczył Mrok. Ten sam mrok powoli zaciemniał mu umysł, myśli ginęły w jego otchłani. Coś złapało go za ramię i pociągnęło do tyłu – to Nachi wciąga go do promu. Widmo Żony ciągle wpatrywało się w niego swą pustą czarną twarzą, gdy rampa się podnosiła. Właz się zatrzasnął, a maszyna szarpnęła gdy pilot podrywał ją wściekle do lotu. Uciekli. Przeżyli.

Szzz-Szzz, Szzz-Szzz – trwała mantra. Kuvor siedział na skrzyni pogrążony w myślach. Dopiero odgłosy kłótni wyrwały go z zamyślenia. Schował ostrza do karwaszy. Rozejrzał się. Zobaczył Ojca trzymającego swojego syna na rękach który wściekle krzyczał na Kapitana obok którego stał Nachi.

– Parzcie coście mu zrobili, Jest sparaliżowany! Pozwę was!

– Proszę się uspokoić. Nachi uratował mu życie – odparł spokojnie kapitan.

– Życie?! Jakie życie on nie może się ruszać! – Wykrzyknął Mąż i splunął kapitanowi w wizjer hełmu, na co ten nawet nie zareagował. Kuvor wstał i ruszył w ich stronę. Mąż go zauważył i teraz na niego sypały się przekleństwa – Zabiłeś ją skurwysynu, To twoja wina, wszyscy jesteście pierdolonymi mordercami! – Wszyscy zwrócili się w jego stronę. Kuvor stanął przed nim patrząc w jego spuchniętą twarz. Zacisną dłoń w pięść. Z lekkiego zamachu przyłożył mu w obojczyk zwalając z nóg. Spojrzał na kulącą się żałosną istotę.

– Sama się prosiła o śmierć, a ty lepiej jej nie naśladuj – zamilkł i dodał po chwili – i ciesz się że twój syn żyje, to się da wyleczyć. – odwrócił się i ruszył na swoje miejsce. Mrok na pokładzie gęstniał, czarne wiązki dymu wypełzały z wszystkich kątów. Oplątały i pochłaniały po kolei każdego na pokładzie. Żołnierze i cywile zakrywani byli przez czarny całun dymu zasnuwający jego umysł. Światło zanikło, kroczył pośród cieni. Za sobą miał przebłysk dławionego światła – wspomnienia dawnych dni. Przed sobą widział Czarne widma jedno z wyciągniętą ręką, drugie mierzące z karabinu. Za nimi był tylko Mrok. Przed i za był tylko Mrok.

Koniec

Komentarze

“Po mimo swej siły wzmacnianej przez cisze milkły przy innym dźwięku. Od czasu do czasu cisze przerywał wibrujący w uszach syk.“ – Nie rozumiem pierwszego zdania. Poza tym a: powtórzenie, b: ciszę, a nie cisze.

 

Pomimo, a nie po mimo

 

“Jego szarą zbroje” – zbroję

 

Niewielkimi malowaniami, a nie niewielkim

 

Generalnie literówek w Twoim tekście jest bardzo dużo, co chwila się o jakąś potykam.

 

Wśród, a nie w śród.

 

Pośrodku, a nie po środku

 

“Usłyszał stłumiony krzyk i zobaczył ranna podnosząc się z ziemi jest dopadana przez mackę.“ – przyjrzyj się temu zdaniu i zastanów, co jest z nim nie tak.

 

A cóż to jest “ciana dymu”? : )

 

Pomysł z Mrokiem wydaje mi się całkiem interesujący, jednak wykonanie mocno zaszkodziło opowiadaniu (dużo potknięć technicznych, z których część wyeliminowałby moduł sprawdzania pisowni w edytorze tekstu i uważne przeczytanie go przed publikacją). Ponadto mimo wszystko zachowanie ratowanej rodziny nie wydaje mi się przekonujące. Rozumiem, że coś takiego mogło się zdarzyć, jednak opis nie jest dla mnie wiarygodny.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za wskazanie błędów, choć szczerze myślałem że takowe wyeliminowałem. Sam tekst sprawdziłem kilka razy, oddałem koledze by też sprawdził (oddał mi go mówiąc że błędów było mało i je poprawił) i sam jeszcze raz sprawdziłem przed wstawieniem na stronę. Jak widać muszę sprawdzać dokładniej.

Co do zachowania ratowanej rodziny trzeba też brać pod uwagę kulturę ich rasy ( która co prawda nie została przeze mnie w żaden sposób przedstawiona), jednak muszę się zgodzić że sam opis jest trochę niedopracowany.

Zawsze najtrudniej wyszukuje się błędy we własnym tekście : )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Rodzaje błędów wymieniła Joseheim. Usterki ciągle tam są, a możesz edytować tekst.

Mam te same zarzuty – wykonanie do poprawki i samobójcze zachowanie rodziny. Nie mogli sobie poradzić z dzieckiem?

Babska logika rządzi!

Pomysł jest. Scena, epizodyczna i marginalna wobec całości domyślnych zmagań z wrogiem, wybrana ciekawie. Ale, po pierwsze, rzeczona scena nie wywołuje tylu i takich emocji, bo nie wykorzystuje jej potencjału, a po drugie ilość i rodzaje błędów sprawiają, że brnie się przez tekst, a nie czyta.

Oprócz rodzajów błędów wymienionych przez Jose, do kolekcji dorzuć spory problem z przecinkami.

Mnogość błędów utrudnia lekturę.

 

Pomysł wydaje się interesujący, ale nie zbudowałeś napięcia pod tym drzewem, tego wyścigu z czasem, żeby rozegrać emocjonalnie walkę o uratowanie małego stwora, a potem zaślepiony szał matki.

 

Imho_trzeba dopracować tę scenę. Podobnie jak poprzednicy, uważam, że to jest scena, nie opowiadanie: masz minimalne zawiazanie akcji, rozwijasz ją w scenie ewakuacji i ucieczki, dajesz wyciszenie i… Ciach, urwane.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Czy to na pewno opowiadanie, czy scena doprowadzenia ostatnich mieszkańców planety do miejsca ewakuacji, wzbogacona opisem nadciągającego zagrożenia? Czymkolwiek tekst jest, nie zrobił na mnie, niestety, żadnego wrażenia.

Wykonanie woła o pomstę do nieba.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka