- Opowiadanie: Braesthvar - Przyjaciele

Przyjaciele

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Przyjaciele

Szszszkling! Szszszkling! Szszszkling!

Każde przeciągnięcie osełki po ostrzu rozdzierało mi duszę. Chociaż po tylu latach nie byłem pewny czy pozostały mi jej jakiekolwiek namiastki.

Siedziałem w małym pomieszczeniu, które mieściło tylko dosyć wysoki stołek, mnie, kaptur, leżący na podłodze i wielki topór. Czekałem na swoją kolej. Słyszałem gwar tłumu, który zasłaniała mi ściana po prawej stronie oraz skrzekliwy głos szambelana, stojącego na środku platformy i zapowiadającego dzisiejszego nieszczęśnika. Słyszałem ich, ale nie słuchałem.

Szszszkling!

To był dźwięk, który nieustannie napastował moje uszy. Całe moje ciało i ducha, o ile mi jakiś pozostał. To był odgłos, który towarzyszył mi na każdym kroku, który nie pozwalał mi spać. Ten krótki pojedynczy dźwięk niszczył mi życie, zabierał je z każdym brzękiem. Był jak bat, przenikający przez całą mą istotę, jak wciąż zaciskające się wokół mnie kraty.

Straciłem wiele. Właściwie jestem w stanie wymienić jedynie trzy rzeczy, które mi pozostały. Życie, chęć jego straty i strach przed jego utratą.

Między ohydnymi odgłosami osełki ocierającej o ostrze przebił się żywszy okrzyk gawiedzi.

Odłożyłem więc osełkę na podłogę, pochwyciłem z niej kaptur i stanąłem w wyjściu. Widziałem jak prowadzą więźnia, młodego mężczyznę, na środek platformy, rzucają go na kolana. Szyję na drewnianym wgłębieniu złożył sam.

Postąpiłem krok na zewnątrz.

Szszszkling!

Rozległo się w mojej głowie.

Powolnymi krokami podszedłem do ofiary i spojrzałem na plac, który był w całości wypełniony gapiami. Nigdy nie mogłem tego zrozumieć. Pod moimi nogami leżał bezbronny człowiek, miałem mu ściąć głowę, miałem dokonać morderstwa, a za każdym razem zapełniał się cały plac. Czego ludzie tutaj szukali? Czemu chcieli patrzeć na to, co robiłem? Brzydzili się morderstwami, brzydzili się nawet chociażby kradzieżą jabłka ze strananu przez biednego, bezdomnego chłopca. A mimo to przychodzili tu tak licznym zgromadzeniem, żeby oglądać jawny mord. Zazwyczaj osoby, które leżały pod moimi nogami były w jakiś sposób winne, dokonały czegoś karalnego i niektórzy mogli domagać się zemsty za jego czyny. Ale czy jedna osoba mogła zawinić tym tysiącom, którzy go w tej chwili oglądali?

Na bocznych trybunach zebrała się szlachta, na placu mieszczanie, zaś na obrzeżach pospólstwo. Ci pierwsi przybyli zwyczajnie z powodu nadmiaru czasu, gdyż ich życie było pozbawione jakichkolwiek obowiązków. Drugich nigdy nie mogłem rozgryźć, za to trzeci przyszli współczuć. Tych szanowałem najbardziej.

Zebrali się jednak też moi przyjaciele. Harvin jak zwykle oglądał całe zajście z dachu wieży po prawej stronie, Cedir zasiadł na grzbiecie gargulca wiszącego nad bramą, a Hator tym razem pilnował wejścia do mojej sali przygotowań.

Gdyby ktoś się o nich dowiedział, powiedziałby, że zwariowałem, ale ja umiałem ich odróżnić. Po tylu latach znajomości nie sposób się pomylić. Przeżyliśmy razem zbyt wiele, oni też jako jedyni potrafili podtrzymać mnie na duchu. Zawsze byli zdolni mnie wysłuchać, nie nudziły ich moje żale i nie kwestionowali ich, za to ich szanowałem. Towarzyszyli mi też w każdej trudnej chwili, takiej jak ta.

Podniosłem topór nad głowę.

Szszszkling!

Usłyszałem znów i podobny dźwięk też przeszył powietrze.

Ludzie na placu umilkli jak jeden mąż. Tylko moi przyjaciele zaczęli krążyć po niebie i krakać. Zawsze w tym momencie miałem im to za złe. Po śmierci, ludzie potrafili uszanować wędrówkę ofiary do Lasu Dusz głębokim milczeniem. Moi przyjaciele tego nie rozumieli.

Koniec

Komentarze

A gdzie tu fantastyka?

Z akcją też krucho – pokazałeś jedną scenkę. Ale tożsamość przyjaciół na plus.

Babska logika rządzi!

To zaledwie maleńka scenka opisująca rozterki kata tuż przed egzekucją. Domyślam się, że z racji wykonywanego zawodu, bohater jest strasznie samotny, a Ha­rvina, Cedira i Hatora, uważa za jedynych przyjaciół. Tylko czy ptaki o tym wiedzą?

Szort jest napisany, delikatnie mówiąc, nie najlepiej. Przed Tobą jeszce sporo pracy, ale mam nadzieję, że następne opowiadania będą coraz lepsze. ;-)

 

Sie­dzia­łem w małym po­miesz­cze­niu, które mie­ści­ło… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Sły­sza­łem gwar tłumu, który za­sła­nia­ła mi ścia­na po pra­wej stro­nie… – Ściana może tłumić gwar, ale nie zasłaniać go.

 

To był dźwięk, który nie­ustan­nie na­pa­sto­wał moje uszy. Całe moje ciało i ducha, o ile mi jakiś po­zo­stał. To był od­głos, który to­wa­rzy­szył mi na każ­dym kroku, który nie po­zwa­lał mi spać. Ten krót­ki po­je­dyn­czy dźwięk nisz­czył mi życie, za­bie­rał je z każ­dym brzę­kiem. Był jak bat, prze­ni­ka­ją­cy przez całą isto­tę, jak wciąż za­ci­ska­ją­ce się wokół mnie kraty. – Zdecydowany nadmiar zaimków.

 

brzy­dzi­li się nawet cho­ciaż­by kra­dzie­żą jabł­ka ze stra­na­nu… – Literowka.

 

Za­zwy­czaj osoby, które le­ża­ły pod moimi no­ga­mi były w jakiś spo­sób winne, do­ko­na­ły cze­goś ka­ral­ne­go i nie­któ­rzy mogli do­ma­gać się ze­msty za jego czyny. – Piszesz o osobach, więc: …nie­któ­rzy mogli do­ma­gać się ze­msty za ich czyny.

 

Ale czy jedna osoba mogła za­wi­nić tym ty­siąc­om, któ­rzy go w tej chwi­li oglą­da­li? – Nadal piszesz o osobie, więc: …któ­rzy w tej chwi­li oglą­da­li?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Życie, chęć jego stra­ty i strach przed jego utra­tą.

?

 

Warsztatowo niestety słabo. Fabularnie to też tylko krótka scenka, choć pomysł na jej pokazanie był.

Dzisiaj średnio.

Szszkling!

 

Pozdrawiam!

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nie przekonało mnie. Mogłeś trochę bardziej rozwinąć scenkę, popracuj też nad warsztatem.

 

“Siedziałem w małym pomieszczeniu, które mieściło tylko dosyć wysoki stołek, mnie, kaptur, leżący na podłodze i wielki topór.” – zbędny przecinek po “kapturze”.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Są  potknięcia, ale przeczytałam bez przykrości. Jest przed Tobą  trochę  pracy nad warsztatem jednak widzę  też spory potencjał  w tym, jak snujesz narrację. Postać kata zaciekawiła mnie i dlatego zgadzam się, że mógłbyś jeszcze rozwinąć ten pomysł,  zbudować na nim coś wiecej. No i fantastyki zabrakło ;)

Chociaż po tylu latach nie byłem pewny czy pozostały mi jej jakiekolwiek namiastki

Przecinek przed “czy”.

 

Spodobało mi się słowne przedstawienie dźwięku “Szszszkling“, natomiast nie jestem całkowicie pewien, czy stosujesz go z konsekwencją – 

Szszszkling!

Usłyszałem znów i podobny dźwięk też przeszył powietrze.

Wcześniej piszesz, że bohater słyszy ten dźwięk w swojej głowie, ale jednak przeszywa on i powietrze w trakcie egzekucji. To co to za dźwięk w końcu – ostrzenia topora, świstu w powietrzu, czy uderzania w szyję? Dwa ostatnie kojarzą mi się raczej z “szwist” i “pflask” albo coś w tym stylu ;).

 

Kat to ciekawa postać, ale sam fakt, że brzydzą go egzekucje i zgromadzona gawiedź to za mało, by przyciągnął do siebie uwagę czytelnika. Kruki raczej nie ratują opowiadania, gdy się pojawiły wyszedłem z założenia, że to pewnie jakieś ptaszyska i tak właśnie było ;).

 

Ogólnie nie było źle. Akapit, w którym kat zastanawia się, czego ludzie szukają na placu egzekucji, wyszedł całkiem zgrabnie i dość naturalnie, a to była chyba najbardziej naładowana refleksjami część (chociaż to zdanie, jak dla mnie, jest do przeróbki: “nawet chociażby kradzieżą jabłka“).

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Całkiem przyzwoity szort. Narracja na plus, tempo prowadzenia akcji również. Nie ma jakichś większych logicznych sprzeczności. Kat, jego przemyślenia, motywy tłumu i przyjaciele – wszystko opisane w sposób ciekawy. Warsztat można by poprawić, ale to z czasem i praktyką powinno przyjść.

Dobry klimat. Przemyślenia kata są chyba zbyt współczesne, udane jest za to wprowadzenie przyjaciół.

I po co to było?

Nowa Fantastyka