
Wielkie podziękowania dla Bety. Dzięki Wiwi, dzięki Cieniu Burzy. Z Waszą pomocą tekst wiele zyskał.
Wielkie podziękowania dla Bety. Dzięki Wiwi, dzięki Cieniu Burzy. Z Waszą pomocą tekst wiele zyskał.
Byłem przystojny jak diabli. Fascynowałem ją. Stałem się piętą achillesową tej Galimedejki i to ją irytowało. Wściekała się, że nie potrafi zapanować nad emocjami. A mnie to bawiło. W pewnym sensie. Nie chciałem jednak wpaść w pułapkę zależności. Działałem ostrożnie, zachowawczo, ze względu na biologiczne ograniczenia, których nawet dwudziesty trzeci wiek nie pokonał; byłem ślepy i głuchy jak pień – pamiątka z tego, co spotkało nasz oddział w wojnie z Układem Centaura. Jednak nikt nie mógł mnie nazwać bezwolnym. Miałem kompleksy i niezagojone w psychice rany, ale nie byłem bezsilny. Postrzegałem świat inaczej.
Ona bezustannie manifestowała gotowość zbliżenia. Doszło do tego, że urządzała prowokacje nawet w obecności moich przyjaciół z ośrodka pomocy weteranom. Cóż z tego, że jej nie widzieli, a jedynie tworzyli w umyśle obrazy złożone z zapachów, temperatury, wilgotności i ruchów powietrza; impulsów, które docierały do komórek Merkla na skórze i, wzmocnione sztucznie, trafiały do mózgu? Przecież i tak drwili z niej w duchu, a jednocześnie zagryzali wargi z zazdrości, kiedy – ubrana w krótką sukienkę – siadała mi na kolanach, obejmowała za szyję i przebierała nogami.
Jakże chciałem ją ujrzeć w takich momentach. Zasychało mi w gardle, kiedy po omacku kładłem dłoń na piersi Lei – tak miała na imię – i czułem, jak śmieje się gwałtownie, nerwowo, niemalże chorobliwie. Coś na podobieństwo muzyki rozbrzmiewało w mym umyśle, kiedy ściskałem łapczywie jej uda, lepkie od wilgoci, która zaczynała przenikać delikatny materiał pończoch.
Któregoś dnia poczułem intensywniejszy niż zwykle zapach kobiety. Po nim nadeszło mrowieniem w lędźwiach. Lea uwolniła z siebie ogromną ilość feromonów – zupełnie zniwelowały zapach Chanel numer pięć. Po ruchach powietrza, które cyrkulowało z różnym nasileniem, zrozumiałem, że wstała. Nie mogła sobie znaleźć miejsca, choć byliśmy sami w pokoju i przestrzeni było dosyć. Paliła jednego papierosa za drugim. W końcu wyszła, trzaskając drzwiami. Podłoga drgała jeszcze chwilę, jakby pragnąc przedłużyć wrażenie jej obecności w mieszkaniu. Stolik przykryty jedwabnym obrusem – prezent od stryja z Hong Kongu – delikatnie dygotał; tak samo skórzana kanapa pod ścianą. A fale zapachów, słabnąc, płynęły w powietrzu; opadały i wznosiły się na nowo, ale już bardziej rozrzedzone i odległe, by na koniec utworzyć jedną kompozycję i utracić związek z pamięcią o kipiącym z pożądania ciele.
Wróciła nazajutrz. Była prawie północ – dotknąłem punktów na tarczy ściennego zegara. Właśnie wyszli znajomi, z którymi uciąłem sobie partyjkę brajlowskiego pokera. Jej pot, perfumy, skoki temperatury emanującego erotyzmem ciała i duchota lipcowej nocy, wlewająca się przez otwarte okno… Wszystko to doprowadziło do nieuniknionego.
Coś we mnie pękło, zawalił się jakiś mur zbudowany z obaw. Niczym w amoku, w oszołomieniu tych kilku pozostałych mi zmysłów, zacząłem zdzierać z niej ubranie. Nie miała tego dużo: koszulka, dżinsy, koronkowe figi. Nie nosiła już nawet stanika. Całując piersi Lei, wyczuwałem ustami jej oddech. Stał się płytki, urywany. Oba serca – każde bijące w naturalnym rytmie stu dwudziestu uderzeń na minutę – przyspieszyły, trzepocząc jak skrzydła pary motyli uwięzionych w słoiku.
Wytężyłem wszystkie siły, by zręcznie unieść dziewczynę. Potem stawiałem każdy krok pewnie, ale ostrożnie. Przeszedłem jakieś trzy metry, nie napotykając żadnej przeszkody – nikt nie przesunął sprzętów, których położenie przywoływałem w pamięci – i dotarłem do łóżka. Usiadłem z Leą na miękkim materacu i wsunąłem rękę między nogi dziewczyny. Przywarłem wargami do jej ust i pieściłem delikatny jak pianka na lodowym deserze język, a potem ssałem szyję o migdałowym smaku . A ona wzdychała. Gdy muskałem wilgotnymi wargami okolice uszu, wiła się pode mną i drżała jak kamerton. Morzem i plażą pachniały włosy kobiety, którą posiadłem; zanurzyłem w nie dłonie, nawinąłem długie, kręcone pukle na palce i, poddany fali uniesienia, kołysałem jej ciałem. A kiedy i tego byłem syty, zacząłem gładzić wąską kibić.
Potem, natrafiłem na coś dziwnego. To był ogon. Wił się jak mokasyn. Samoistne stworzenie. Jednak wyrastał z ciała, jak ręka czy noga. Przeraził mnie tak bardzo, że w jednej chwili z uwodziciela zmieniłem się w przejętego strachem kalekę, głuchego i ślepego. Naraz wszystko wróciło – obrazy wojny, podstępów i zdrad. Galimedejki, które w chwili największej rozkoszy, uśmiercały ziemskich kochanków rodzajem jadowego zęba czy też kolca umieszczonego w ogonie. Co prawda wspomnienia odwoływały się do wydarzeń sprzed kilkunastu lat, zanim zjednoczona z nami rasa poddała się upodobnieniu gatunkowemu, ale czy ryzyko, że w organicznych wypustkach mogą na nowo wytworzyć się gruczoły z toksyną, zostało do końca zażegnane?
Miałem za mało czasu na jakiekolwiek analizy. Spanikowałem i instynktownie zacisnąłem dłonie na szyi modliszki – dawnego wroga, który nie wyrzekł się zemsty.
Zastanawiające, że większość (wszystkie?) teksty na ten konkurs opowiadają o miłości. Albo łagodnej, skupionej na emocjach, albo sięgającej po cielesność (erotyki). Takie postrzeganie mówi coś o Nas. Wyobrażamy sobie, że głuchoniewidomi potrafią kochać mocniej. Czy musimy stać się ułomni, by kochać pełniej? Czy to wyobrażenie jest właściwe, czy może uwarunkowane narzuconym obiektywizmem, zrodzonym w kulturze masowej (w szczególności kino)? Czy sprawność wszystkich zmysłów Nas rozprasza? Klęska urodzaju…
Ale to taka dygresja.
Co do tekstu, to… Czy to nie jest przeróbka istniejącego, kiedyś już opublikowanego tutaj tekstu? Miętus, przyznaj się, wujkowi ;)
Pozdrawiam!
"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49
Melduję, że przeczytałam.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Nazgul – Nie jest to przerobione opowiadanie. Powstało od zera. Ale chętnie przeczytam tekst, który wydaje Ci się podobny. Zaciekawiłeś mnie.
Nie mam z tym nic wspólnego. Sprawy same się komplikują.
Myślałem, że był Twój i został usunięty.
Ale skoro nie, to PRZEPRASZAM.
Choć ta modliszka z finału, cholernie znajoma…
No nic, dobry twist!
Pozdrawiam!
"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49
Przykro mi, nawet nie czytałem. Zresztą kobieta-modliszka, to chyba popularny motyw.
Nie mam z tym nic wspólnego. Sprawy same się komplikują.
A dość popularny…
Piszesz najpierw o uśmiercaniu zębem / kolcem, potem o jadzie. Najpierw jak o czynniku czysto fizycznym – w domyśle: o silnym, miażdżącym uderzeniu – i dopiero potem o czynniku faktycznym. Nie dałoby się to zgrabnie połączyć?
Piszesz o unifikacji, czyli likwidacji cech różniących obie rasy. Odkrycie, że kochanka ma ogon, sugeruje bardzo silnie, że Galimedianie zostali swego czasu, zabiegami unifikacyjnymi, upodobnieni do Ziemian. OK. Ale w takim przypadku, po manipulacjach genetycznych, ani ogon, ani gruczoły jadowe nie mają prawa pojawić się ponownie.
No i zakończenie. Zacisnął dłonie na szyi modliszki, czyli zaczął ją dusić. Nie sądzisz, że przed utratą świadomości Galimedyjka zdąży uśmiercić kochanka? Śmierć przez uduszenie nie jest śmiercią natychmiastową…
Pomimo tych uwag – nienajgorzej.
Adam KB – jeśli chodzi o zęby – słuszna uwaga. Zmieniłem.
Unifikacja – to, że nasze DNA reaguje jak reaguje, nie znaczy, że DNA, czy inny kod genetyczny obcych zareaguje tak samo.
Bohater udusił Leę, a skoro nic mu się nie stało, to przecież może oznaczać (i tak było w zamyśle), że ogon był “nieaktywy”, a bohater zamordował Galimedejkę jedynie ze strachu, a nie z powodu realnego zagrożenia.
Pozdrawiam.
Nie mam z tym nic wspólnego. Sprawy same się komplikują.
Mnie sam pomysł urzekł już od początku. Najpierw dość dziwna, niedająca się zrozumieć historia, a na koniec PYK! i mamy naprawdę mocny finał, który w dodatku nadaje sens całej opowieści. Jak za dotknięciem magicznego… żądła, znikają wszystkie “WTF?” i wątpliwości. To opowiadanie to taki troszku dynamit – niby małe, niepozorne, ale jak w końcu pierdyknie… Krótko: taki iście drabblowski patent na napisanie historii; mało słów, wiela traści i gracki finał.
Zdecydowanie jestem na tak, zwłaszcza, że miałem przyjemność na własne oczy przekonać się, z jakim zaangażowaniem Miętus podchodził do swojej pracy. To, wierzcie mi, budzi szacunek.
Zastanawiające, że większość (wszystkie?) teksty na ten konkurs opowiadają o miłości.
Nie, nie wszystkie.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Bardzo Ciebie przepraszam, ale napisałeś o unifikacji obu ras. To coś oznacza, coś konkretnego i jednoznacznego, więc nie odwracaj kota ogonem. Zunifikowane DNA to zunifikowane – i szlus, czyli klamka zapadła.
Zmień na upodobnienie, wyciszenie danych genów – będzie OK, bo wtedy jakaś mutacja może ponownie uaktywnić dane geny, na przykład “odwijając” je z histonów. Wilk syty, i owca cała…
Edycja:
Cień chwali – bo ma, przyznaję, za co, z jednym wyjątkiem, o którym powyżej. Nie chcę nikomu dokuczać, nikomu podpadać, ale z researchem nie wyszło nikomu… Poprawcie się! :-)
Miętusie, ostatnia rada od Twojej Bety – słuchaj się Adama. Dyskusje z nim są wskazane, jak najbardziej, bo mają ogromną wartość merytoryczną i edukacyjną, ale stawanie mu okoniem już nie.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Cieniu, nie strasz mną. Naprawdę nie ma to podstaw. Wiem, że z boku i z pozycji autorów często wygląda to jak czepianie się przez pijaka płotu, no ale co mi pozostaje, gdy w niezłym tekście trafia się taka niekonsekwencja…
Cieniu – powiedzieć, że Twoje uwagi przyczyniły się do obecnej wersji oka, to tak jakby nic nie powiedzieć. Dzięki za miłe słowa. Dzięki za Bibliotekę.
Adamie – przekonałeś mnie.
edit. Nie mam w zwyczaju puszczać mimo ucha merytorycznych uwag. Tym bardziej stawać okoniem wobec opinii kogoś, kto wie więcej. A to, że w pierwszym odruchu broni się swojego tekstu, to chyba naturalne. Głupio by było jednak, głupio się upierać :) Pozdrawiam.
Nie mam z tym nic wspólnego. Sprawy same się komplikują.
Adamie, ja nie straszę – chyba jeszcze nikt nigdy tutaj nie stracił na Twoim “czepianiu” – ja po prostu wpajam szacunek i posłuch wobec zasłużonych autorytetów. W końcu sam już nieraz się przekonałem, że warto ich słuchać, jeśli człowiek naprawdę chce się uczyć i rozwijać.
Miętusie, masz dokładnie to, na co zasłużyłeś. Tak więc to nie mnie należą się podziękowania.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Jak rozumiem, zgoda i pokój między narodami. Co mnie tylko cieszy.
Jest jakiś pomysł, ale nie powalił. Hmmm. Może dlatego, że mną gorączka lekko telepie i trochę marudzę. Nie przejmuj się.
A Adama warto słuchać.
Babska logika rządzi!
Dzięki za komentarz, Finkla. Adamie, ależ Ty masz mir!
Nie mam z tym nic wspólnego. Sprawy same się komplikują.
Adam też ma to, na co zasłużył.
Finklę uprzejmie uprasza się o natychmiastowy powrót do zdrowia.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Chanel nr 5 nieśmiertelne. :)
Mimo wątków, których można się domyślać, dla mnie to jednak zaledwie scenka. Za to ładnie, starannie opisana.
Muszę przyznać, że ten komentarz jest mi ciężko napisać. Dlatego, że nie bardzo wiem co tu wystukać na klawiaturze. Przyczyną jest to, że ta scenka do mnie nie przemówiła. Teoretycznie jest wszystko – niezgorszy pomysł, wyraźna fantastyka, sprawnie napisana historia, zaskakujące zakończenie, nawet jakieś emocje. A jednak brak mi tu tego czegoś.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Zgadzam się, że ładnie napisane, że motyw znany, ale faktycznie to tylko scenka. Brakuje nieco rozwinięcia. Wątki, które poruszasz w tekście, gdyby je rozwinąć mogłyby sprawić, że tekst ze scenki zmieniłby się w ciekawe opowiadanie.
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Scena miłości kalekiego mężczyzny z jakąś fantastyczną postacią – fajnie napisana. Ale mam wrażenie, że tekst jest zbyt krótki. Właściwie trudno napisać o nim coś więcej.
Wstęp jest ciekawy – myślałem jednak, że ludzki kaleka i kosmitka zabiorą nas w jakieś nietypowe rewiry, tymczasem historia poszła w jakąś wariację nt. PTSD. Niby okej, ale chyba pozostaje niedosyt niewykorzystanego potencjału.
I po co to było?
Chyba więcej w scence erotyki, niż wymaganych niewidzenia i niesłyszenia, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo czytało się miło. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)