- Opowiadanie: Eltanin - Głuchoniewidomy

Głuchoniewidomy

Opowiadanie na konkurs związane ze ślepotą i głuchotą. Trudne, ale zawsze warto próbować. Trochę inne spojrzenie na ten temat. Nie wiem, czy dobrze o tym wszystkim myślę... Zobaczymy...

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Głuchoniewidomy

Motyl. Taki kolorowy, taki żywy, taki piękny. Słyszysz jak bije powietrze skrzydłami? Słyszysz jak płacze nad zdeptanym mleczem w parku? Nie? Żałosne…

 

Głuchoniewidomy nie lubił ciepła. Nie lubił Słońca i ognia. Lubił za to zimno, poranny deszcz i walący drzewa Północny Wiatr. Uważał, że zimno jest o wiele spokojniejsze od ciepła, bezpieczniejsze, więcej w nim bezruchu, a mniej szaleńczego biegu.

Głuchoniewidomy chodził nagi, nie nosił żadnego okrycia. Był wysoki, lecz ciągle zgarbiony, przez co nie wydawał się wyższy od dorosłej sarny. Miał długie ręce i długie nogi, nimi patrzył i nimi chodził. Posiadał także długi nos i długi język, nim słyszał i nim jadł. Był bardzo mądrym stworzeniem, nie uciekał za szybko, lecz i nie stawał pochopnie do przegranej z góry walki. Był mądry, choć bardzo uparty.

Żył w ulubionym zimnie. Wyspie mgieł i wiatrów. Nie znał innych głuchoniewidomych, nie wiedział jak mieliby wyglądać gdyby istnieli. Nie wiedział nawet jakiego byliby koloru. Jednak Głuchoniewidomy nie smucił się z tego powodu – nie potrzebował wiedzieć takich niepotrzebnych rzeczy, jak to, czy istnieje więcej takich jak on.

Jedyne co wiedział na pewno to to, że ziemia na środku jego Wyspy jest lekko gorzka, na jej obrzeżach lekko słona, a przy północno-wschodnim krańcu lekko słodka. Znał też smak myszy polnej, jaszczurki z ostrym grzebieniem na grzbiecie i tych skorupiaków, które codziennie, mniej więcej wtedy gdy Północny Wiatr przestawał na krótką chwilę wiać, wychodziły ze swoich kryjówek na zachodzie Wyspy. Wiedział także, jak pachnie wiatr o wschodzie i zachodzie złego, bo ciepłego Słońca. Jak pachną wystraszone sarny, czający się w zaroślach drapieżny kot, ptak wysoko w górze szybujący na wietrze, którego zapach był bardzo nikły, choć nie nieodczuwalny. Znał jeszcze dotyk swej szorstkiej od zimna skóry i płynność błota po porannym deszczu…

Oczywiście na wyspie Głuchoniewidomego istniało jeszcze wiele innych smaków, zapachów i rzeczy, o powierzchniach gładkich jak szkło i chropowatych niczym krokodyla skóra. Głuchoniewidomy jednak albo tego wszystkiego nie znał, albo znał i zapomniał, albo znał, lecz nie chciał pamiętać. I nie ma się czemu tutaj dziwić, przecież nikt nie chciałby znać smaku, zapachu i dotyku tygrysiej śliny skapującej z tygrysiego pyska nad wykrzywioną w przerażeniu, swoją twarzą…

Jak już pewnie musicie się domyślać, życie owego stworzenia do prostych nie należało. Oprócz niego, na wyspie mieszkała duża ilość innych zwierząt. Ofiar i drapieżników, przegranych i wygranych. Głuchoniewidomy nie uważał się ani za jednego, ani za drugiego. Uważał się za siebie i na tym jego rozmyślania na temat porażek i zwycięstw się kończyły. Oczywiście prawda była taka, że równie często był ofiarą, co drapieżcą. Tyle razy uciekał, co atakował i zabijał, jednak te przygody to zupełnie inna bajka, ponieważ ta opowieść nie będzie ani o jego tchórzostwie, ani o jego odwadze, lecz ciekawości…

 

Głuchoniewidomy wstał z mokrej trawy. Właśnie skończył jeść malutką, polną myszkę. Smakowała nie najgorzej, lecz stworzenie jadło już kiedyś coś smaczniejszego, choć nie pamiętało co to dokładnie było.

Północny Wiatr uderzył z pełną mocą w nagą skórę Głuchoniewidomego.

Mimo, że nie miał on sierści lub włosów to wcale nie kostniał z zimna, przyzwyczajony do takiego stanu rzeczy (zarówno psychicznie jak i fizycznie) nie zwracał już na to nawet uwagi. Stojąc zgarbiony na dwóch nogach popatrzył w prawo – stronę skąd dobiegał dziwny zapach, podobny do wstrętnego, według stworzenia, zapachu Słońca. Nie czuł tego wcześniej, a nowy zapach po dziesięciu latach przebywania na wyspie był dziwnym doświadczeniem. Przez chwilę rozmyślał nad tym co zrobić.

 „Jeśli pójdę w tamtą stronę mogę spotkać Słońce i ciepło, ale też nie wiem czy na pewno… Mogę zostać i przeczekać… Tak… Mogę przeczekać, może to tylko zapowiedź jakiegoś nowego huraganu, albo jakieś nowe zwierzę dostało się na wyspę… Nie wiem…Nie wiem…”

Głuchoniewidomy przerzucał ciężar swojego ciała raz na jedną stopę, raz na drugą. Zawsze gdy się denerwował lub mocno rozmyślał kołysał się na boki. Nie wiedział dlaczego to robił, ale czuł wtedy, że w każdej chwili może uciec od obiektu wymagającego dłuższego skupienia myśli.

Głuchoniewidomy ruszył w stronę dziwnego zapachu. Wygrał ze strachem, przegrał z rozsądkiem. Nie lubił nowości, bał się ich. Bał się, że kiedyś spotka coś, co odbierze mu oddech i zabroni jeść skorupiaków z zamarzniętej ziemi. I chociaż był najmądrzejszym, jak mu się zadawało na wyspie zwierzęciem, to nie mógł zaprzeczyć, że mądrzejsze od niego stworzenia nie istnieją. Coś pachniało bardzo nowo i inaczej. Mimo, że nadal czuł woń Słońca, to była to tylko niewielka część całego, skomplikowanego zapachu.

Szedł powoli, bezgłośnie jak to miał w zwyczaju, niezależnie od tego czy był przegranym, czy wygranym. Znajdował się na północy wyspy, a zapach dobiegał z południa, co znaczyło, że będzie musiał przejść około dwa i pół tysiąca kroków by dotrzeć do źródła nowego bodźca.

W trakcie swojej wędrówki ciągle myślał o tym, czy na pewno dobrze robi idąc tam gdzie szedł.

„Może nie powinienem, może nie powinienem… Ale ten zapach ma coś w sobie, ma to coś… Dziwne, dziwne… I pachnie trochę ciepłem i Słońcem, ble… Zobaczymy… Albo nie! Nie zobaczymy!”

 Głuchoniewidomy stanął gwałtownie. Jego nogi zaczęły drżeć. Nie zobaczymy! Odwrócił się i zrobił ślamazarny krok wstecz. Zobaczymy! Znów się odwrócił, lecz nie zrobił żadnego kroku. Pomyślał. Jego myśli tańczyły szalony taniec niezdecydowania.

Niepewnie postawił kilkunastocentymetrowy krok. Kontynuował swój marsz. Idąc spłoszył niechcący jednego z tych ptaków, co siedzą na ziemi przez dłuższą część swojego życia i ruszają się tylko wtedy, gdy naprawdę muszą. Głuchoniewidomy zjadł kiedyś jednego z nich – były dość łatwym łupem, jednak smak ich mięsa był adekwatny do tego, ile czasu spędziły na nic nie robieniu. Smutne, ale prawdziwe. Mądre stworzenie stwierdziło wtedy bardzo ważną rzecz – im trudniej jest coś złapać, tym lepiej smakuje, a było to jedna z niewielu ważnych rzeczy, które Głuchoniewidomy wiedział i uważał za warte zapamiętania.

Zapach był coraz ostrzejszy i coraz bardziej czysty. „Zagłuszał” inne zapachy, stwór bez sierści musiał teraz polegać tylko na dotyku i smaku, aby iść w dobrym kierunku, jednak nie przerażał się tym, czasami smak powietrza był dokładniejszą wskazówką niż jego zapach.

Niepewny tego co robi Głuchoniewidomy staną nagle w promieniach Słońca. Szybko się cofnął. Bał się tego całego zapachu i jego źródła, lecz niechęć przed „smażeniem się” potęgowała, już i tak silny strach. Stworzenie stało i nie ruszało się. Myślało. Zaczęło kołysać się w prawo i lewo. Myślało. Zapach tak samo mocno kusił, co odtrącał… Nagle Głuchoniewidomy poczuł ruch przed sobą. Nie był to ruch typu skoku pantery, biegu słonia, czy ziewnięcia leniwca, mrugnięcia okiem przez zasypiającego niedźwiedzia. Był to nowy rodzaj ruchu, delikatny, pełny wdzięku i artyzmu. Ciekawość wygrała.

Bojaźliwiec zrobił krok do przodu, w ciepłe promienie Słońca. Bolało go to, lecz czuł ogromną chęć dotknięcia źródła owego zapachu i ruchu – zrozumiał, że jest on jednym i tym samym. Zbliżał się jeszcze wolniej niż dotychczas. Ostrożnie kładł stopy na cieplejszej, niż na północy, ziemi. Wtem „źródło” zamarło, przestało się ruszać. Głuchoniemy także się zatrzymał. Czuł zapach, lecz nie ruch. Stał bardzo blisko źródła, pochylił się… I szybko złapał w wielką pięść dziwne stworzenie.

Było bardzo lekkie i martwe. Głuchoniewidomy zrozumiał, że musiał je zabić chwytając mocno, silną łapą.

„Trochę szkoda… Ale to stworzenie i tak nie było normalne, na wyspie zginęło by prędzej, czy później, a już szczególnie z takim zapachem…”

Przysuną małe zwłoki do pyska i jeszcze raz powąchał.

Teraz zapach był aż zbyt wyraźny. Mieszanina Słońca, suchej trawy, kwiatów (na wyspie było ich mało, kwitnęły bardzo rzadko, ich także nie lubił Głuchoniewidomy) oraz… Człowieka?

Głuchoniewidomy znał ten zapach z bardzo dawnych czasów. Czasów ciemności, głodu i jeszcze większego niż Słońce, zła. Zapach ten nienawidził Głuchoniewidomego, bił go i około dziesięć lat temu wyrzucił na tą Wyspę. Zapach chciał go uśmiercić, jednak uparty stwór mocno trzymał się życia. Teraz trzyma w ręku trupa malutkiej istotki, która pachnie bólem i cierpieniem. Podniósł rękę i już chciał zjeść truchełko, gdy ktoś złapał go za drugą kończynę i pociągnął w bok.

– Nie jedz Motylka!

Głuchoniewidomy odwrócił głowę w stronę bodźca. Stało przy nim małe zwierzę, mniej więcej do połowy jego wysokości. Miało cztery kończyny, bez ogona, pachniało bólem i cierpieniem. Odskoczył. Zwierzę zachwiało się i przewróciło.

„Młode i niedoświadczone, lecz pachnące złem… Nie znam takich zwierząt… Dziwne, dziwne…”

Zwierzę gwałtownie skurczyło się, a z jego narządów wzroku popłynęła słona woda. Głuchoniewidomy poczuł dobrze mu znany zapach soli i zwierzęcego strachu – tak pachniały króliki, które wyczekują lisa.

„ Dziwne zwierzę… Jak można nosić w sobie morską wodę? Przecież smakuje ona okropnie…”

Głuchoniewidomy podszedł do zwierzęcia i dźgnął je długim palcem prawej ręki. Zwierzę znieruchomiało i odwróciło głowę w stronę potwora. Dotknęło swą małą, przednią kończyną wielkiego palucha.

– Człowiek?

Głuchoniewidomy znów odskoczył. Zwierzę niezdarnie wstało i zaczęło iść w stronę Bezwłosego.

– Człowiek? Motyl? Pobawmy się w Motyla!

Zwierzę objęło małymi łapkami długą nogę stojącego Głuchoniewidomego. Stwór ponownie dotknął paluchem zwierzątko, jednak teraz celował w owłosioną głowę. Zrobił to delikatnie, by nie spłoszyć nieznanego dotąd stworzenia. Stworzenie niezwykle szybkim ruchem złapało jedną z łapek wielki paluch.

– Pobawmy się w Motyla! – Zwierzę wykrzywiło swój pyszczek w dziwny sposób.

Głuchoniewidomy tym razem nie odskoczył, trwał w bezruchu. Zaciekawiło go zachowanie stworzenia. Schylił się do niego i jeszcze raz dotknął dwa razy, ostrożnie, w jeden z dwóch miękkich miejsc po prawej i lewej stronie pyszczka.

– Chcesz? To zatańczmy! – Zwierzątko pociągnęło z wielką jak na swój wzrost siłą Głuchoniewidomego w stronę południowych wybrzeży wyspy. Potwór nie opierał się i poszedł w ślad za istotą. Zwierzę biegło, on szedł. Zachowywało się bardzo beztrosko – pewnie jeszcze nigdy nie spotkało tygrysa, ani krokodyla… Głuchoniewidomy, chociaż sam nie wiedział po co, nadal trzymał w potężnej łapie ciało małego stworzenia pachnącego Słońcem, suchą trawą, kwiatami oraz… Człowiekiem. Tak samo jak zwierzę, za którym szedł.

„Dziwne, dziwne… Co tu robi zapach sprzed dziesięciu lat?”

Zatrzymali się na plaży. Głuchoniewidomy poczuł przyjemne łaskotanie piasku od stopami (mimo iż piasek był ciepły od Słońca) i świeżą bryzę morską niosącą zapach albatrosów. Zwierzątko złapało go naglę za rękę, w której trzymał martwe źródło nowego zapachu.

– Teraz pogrzebiemy Motyla. Motylek, Motylek nie będzie już płakał! – Głuchoniewidomy słyszał, choć nie powinien, właściwie to nie wiedział, czy słyszy, czy widzi, czy robi coś innego, po prostu docierały do niego całkiem nowe bodźce, które nie wiadomo jak rozumiał…

Pozwolił aby zwierzątko wzięło z jego ręki truchełko. Mała istotka następnie zrobiła w ciepłym piachu dołek, do którego włożyła „przedmiot”. Później wyrównała powierzchnię plaży szybkim ruchem prawej łapki, niszcząc przy tym dołek, zasypując go. Głuchoniewidomy wąchał, smakował i dotykał wszystko dokładnie, a zwierzątko mu na to pozwalało.

Istotka wstała. Znowu chwyciła rękę bezwłosego, tym razem mocniej i pewniej.

– Teraz Motylek znów może latać! Patrz!

Głuchoniewidomy, jako, że widzieć nie potrafił, pochylił się nad zasypanym dołkiem i wciągnął mocno powietrze przez duże nozdrza. I wtedy poczuł coś niezwykłego. Poczuł całkowicie nowy, nieznany i najlepszy na świecie zapach. Był jeszcze bardziej inny niż ten pierwszy i zwierzątko. Pachniał Człowiekiem, lecz nie takim jakiego znał. Nie tym, który go bił i zagładzał. Nie tym, który wyrzucił go na samotną wyspę. Nie… To był zapach Dobrego Człowieka.

Głuchoniewidomy położył swoją wielką dłoń na pyszczku zwierzęcia.

– Kim ty jesteś? – spytał (lub powąchał) w myślach

Zwierzątko stało nieruchomo, nie trzęsło się , nie bało się. Uśmiechnęło się jeszcze raz.

– Ja? Jestem Dzieckiem. A ty?

– Nie wiem… – Głuchoniemy nigdy o tym nie myślał.

– Ale ja wiem! Ty jesteś Dorosłym, jak mój tata i moja mama, oni zawsze mówią, że są Dorosłymi. Ty też musisz nim być. Przecież masz serce i dusze. To wystarczy, prawda?

Głuchoniemy nigdy nie myślał o tym kim jest, nie było mu to potrzebne. Nagle zjawia się przed nim zwierzę, które mówi, że nazywa się Dziecko, a on jest Dorosłym… I ten zapach…

„Dlaczego, gdy to zwierzę zakopało truchełko, poczułem coś takiego… Nie wiem, nie wiem… Dziwne zwierzę, dziwny zapach…”

– Chcesz poznać mamę i tatę?

Głuchoniewidomy zdziwiony położył także drugą łapę na pyszczku zwierzęcia, obejmując w ten sposób całą jego głowę. Zwierzę nie drżało.

– A kim i gdzie oni są? Są może smaczni? Ładnie pachną?

– No… To mama i tata, są ładni i dobrzy… A są tam, za oceanem… Ale to blisko, a oni kochają gdy przyprowadzam swoich nowych przyjaciół!

„ Za oceanem… Nie, nie mogę opuścić wyspy! Wyspa to mój dom! Muszę uciekać, to Dziecko chce mnie zabrać za ocean, a tam Ludzie, strach i ból. Nie!”

– Nie! Nigdzie nie idę!

Zwierzątko przestraszone gwałtowną odpowiedzią podskoczyło. Ale zaraz znowu wzięło do ręki łapę potwora.

– Ale mama mi tata mnie kochają, oni są dobrzy. Razem, w czwórkę pobawimy się w Motyle!

– Ale tam za oceanem są Ludzie. Oni są źli, źli, źli!

– Ale… Przecież ty też jesteś Człowiekiem…

Głuchoniewidomy wziął swoje ręce z głowy Dziecka.

„Ja, Człowiekiem? Nie! Ludzie biją i głodzą! Ja nie jestem Człowiekiem!”

Zwierzątko jednak znowu złapał go za jedną z łap.

– Ale jesteś Dobrym Człowiekiem, tak jak mama i tata. I ja. Razem pobawimy się w Motyle! No chodź!

Głuchoniewidomy intensywnie myślał. Myślał i myślał. W końcu zacisną rękę na łapce zwierzęcia.

– Dobrze, ale pod jednym warunkiem… Kiedyś wrócę na Wyspę i wtedy zostanę tutaj na zawsze…

Dziecko uśmiechnęło się po raz trzeci.

– Jak chcesz, Głuchoniewidomy.

– Co to znaczy Głuchoniewidomy? – spytał Głuchoniewidomy.

– To twoje imię – odparło Dziecko.

– A co to imię?

– Powiem ci w czasie podróży – odrzekło Dziecko.

Głuchoniewidomy i dziecko trzymając się za ręce weszli do morza. Było zimne, Głuchoniewidomy zapłakał.

 

 

 

Koniec

Komentarze

 

Miał dłu­gie ręce i dłu­gie nogi, nimi pa­trzył i nimi cho­dził. Po­sia­dał także długi nos i długi język, nim sły­szał i nim jadł. 

Powtórzenia. Jeśli nie pełnią żadnej funkcji, unikaj ich jak ognia. Jest ich w tekście sporo.

 

Co do fabuły, to wydaje mi się… zbyt zakręcona. Głuchoniewidomy myśli, że jest zwierzęciem, dziecko mówi, że jest dorosłym człowiekiem, pod koniec widzi i słyszy… :/

Poza tymw tekście jest mnóstwo zagadek, ot choćby tajemnicza wyspa, którą zamieszkuje bohater, albo jego przeszłość. Wspominasz tylko, że ludzie kiedyś traktowali go źle. Dlaczego? Kim on w końcu jest?

Finału też nie rozumiem. Jakie jest w tym przesłanie? Że nie wszyscy ludzie są źli?

 

Dla mnie to zarys większego opowiadania. W tej formie jest niejasny.

 

Pozdrawiam!

 

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nie wiem czemu, ale zapachniał mi ten tekst jakimś bardzo ekologicznym przesłaniem. I historią o oswojeniu. Pzdr.

 

...always look on the bright side of life ; )

Hmm, wydaje mi się, że ten tekst miał jakieś większe ambicje, ale chyba nie zrozumiałam. Momentami skojarzenia z Małym Księciem. Ogólnie niezbyt do mnie trafiło.

Początek jest mocny – to dobrze nastraja - chociaż “żałosne” mogłoby wybrzmieć jakimś całym, dosadnym zdaniem. 

W ogóle pierwsza część, nie licząc interpunkcji – tutaj niestety powinnaś jeszcze solidnie popracować – bardzo mi się podoba.  Opisy pasują do takiego zdziczenia i według mnie są naprawdę klimatyczne.

Dalsza część też jest interesująca (w sferze prowadzenia narracji i zderzenia bohatera z człowieczeństwem), niestety i ja się pogubiłem, dlaczego widzi i słyszy. Szkoda, bo gdybyś lepiej zapanowała nad tym chaosem, mogłoby to być opowiadanie, które zapamiętałbym na dłużej.

 

Z technikaliów (pomijam interpunkcję, bo to trochę za duży temat w tym opowiadaniu).

Wiele razy akapit zaczyna się od słowa “Głuchoniewidomy”. Używasz w tekście wielu peryfraz, wystarczy że przeniesiesz je też tam. Liczba jest przecież nieskończona – “Mieszkaniec zimnej wyspy”,”Widzący rękami i słyszący językiem” etc.

 

Hmmm. Ja też nie zrozumiałam, o co chodzi. Więcej wątpliwości niż danych.

czy na pewno dobrze robi idąc tam gdzie szedł.

Przecinki po “robi” i “tam”. W ogóle Twoja interpunkcja poważnie niedomaga. Gdzie => dokąd.

Głuchoniewidomy staną nagle w promieniach Słońca.

Literówka. Gdzieś jeszcze powtarza się podobny błąd.

Babska logika rządzi!

Bardzo tajemnicze opowiadanie, przydałby się ciąg dalszy, bo w obecnym kształcie trudno jest cokolwiek powiedzieć o tej historii.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dziękuje za komentarze, a co do interpunkcji to macie rację. Na szczęście praca czyni mistrza :) A fabułę chyba jednak za bardzo poplątałam…

Z głupimi nie wygrasz...

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Warsztatowo tekst pozostawia wiele do życzenia – interpunkcja, powtórzenia, miejscami dziwne konstrukcje zdań, etc. Ale, jak sama zauważyłaś, praktyka czyni mistrza. Bardziej zraziła mnie swoista nielogiczność opowiadania. Np. głuchoniewidomy, który słyszy. W tym momencie włączyła mi się czerwona lampka. Dopiero później – zbyt późno, bo śladów konsternacji już nie udało się zatrzeć – w tekście pada informacja, że Głuchoniewidomy sam nie wie, dlaczego słyszy i widzi. Zresztą samo to tłumaczenie jest najmniejszą linią oporu, jakby usprawiedliwianiem fantastyki fantastyką. Nie mówiąc już o tym, że Głuchoniewidomy, choć pierwszy raz korzysta ze swoich zmysłów, od razu potrafi rozróżniać dźwięki a nawet mówić. Albo Dziecko, które rozmawia z Głuchoniewidomym, a mimo to i tak wie, że jest on głuchoniewidomy. Ot, takie drobne szczegóły, a jednak przeszkadzają w odbiorze opowiadania. Do tego cała masa niedopowiedzeń i niejasności, o których wspominali już przedpiśćcy.

Co mi się natomiast podobało, to na pewno sam pomysł na historię kalekiego człowieka odtrąconego przez społeczeństwo, skazanego na ostracyzm i dostającego “drugą szansę”. Inna rzecz, że Głuchoniewidomy, jak na kogoś, kogo życie praktycznie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę zależało od tego, czy posłucha instynktu i będzie ostrożny, bardzo łatwo nawiązuje kontakt z “nieznanym” i daje się nakłonić do powrotu w miejsce, które musi mu się mienić piekłem.

Podobały mi się też sugestywne opisy i sposób przekazania emocji bohatera.

 

Generalnie, pomysł dobry, z potencjałem, ale, niestety, niedopracowany.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Początek ma pewien klimat. Fragmenty odnośnie “odczytywania” otaczającego świata przez bohatera są dobre. Bardzo spodobał mi się pomysł tak pełnej samowystarczalności postaci pozbawionej dwóch najważniejszych chyba zmysłów. Udaje mu się uniknąć zostania zdobyczą, sam jest myśliwym/drapieżcą. 

Szkoda tylko, że dalej się posypało. Za dużo jest zagadek. Znienacka słyszy i rozumie co słyszy? I mówi? Skąd dziecko wie, że jest głuchoniewidomy, skoro z nim rozmawia? Jest to nielogiczne i niezrozumiałe (nawet jak na fantastykę). Warsztatowo też nieco braków – powtórzenia i interpunkcja, która nawet mnie rzuciła się w oczy. Wyraźnie zabrakło tu korekty i podpowiedzi jakiejś dobrej duszy. 

Moim zdaniem Twój Biegacz był lepszy. 

Podsumowując – pomysły masz fajne, jak chcesz, to potrafisz pisać plastycznie i w sposób dający poczuć czytelnikowi emocje, ale jeszcze trochę pracy przed Tobą.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki za komentarz śniąca, wiem nad czym muszę popracować :)

 

Z głupimi nie wygrasz...

Chyba nie zrozumiałam opowiadania, a najbardziej nie rozumiem, gdzie, kiedy i w jaki sposób Głuchoniewidomy nauczył się myśleć pełnymi zdaniami i nazywać wszystko to, czego nazwać nie powinien potrafić.

 

Lubił za to zimno, po­ran­ny deszcz i wa­lą­cy drze­wa Pół­noc­ny Wiatr. – Dość osobliwie to zabrzmiało… ;-)

Wolałabym: Lubił za to zimno, po­ran­ny deszcz i powa­lają­cy drze­wa Pół­noc­ny Wiatr.

 

za­bro­ni jeść sko­ru­pia­ków z za­mar­z­nię­tej ziemi. – …za­bro­ni jeść sko­ru­pia­ki z za­mar­z­nię­tej ziemi.

 

czy na pewno do­brze robi idąc tam gdzie szedł. – …czy na pewno do­brze robi idąc tam dokąd szedł.

 

było to jedna z nie­wie­lu waż­nych rze­czy… – Literówka.

 

kwia­tów (na wy­spie było ich mało, kwit­nę­ły bar­dzo rzad­ko… – …kwia­tów (na wy­spie było ich mało, kwit­ły bar­dzo rzad­ko

 

około dzie­sięć lat temu wy­rzu­cił na Wyspę. – …około dzie­sięć lat temu wy­rzu­cił na Wyspę.

 

jeden z dwóch mięk­kich miejsc po pra­wej i lewej stro­nie pyszcz­ka. – …jedno z dwóch mięk­kich miejsc po pra­wej i lewej stro­nie pyszcz­ka.

 

Głu­cho­nie­wi­do­my po­czuł przy­jem­ne ła­sko­ta­nie pia­sku od sto­pa­mi… – Literówka.

 

„ Za oce­anem… Nie, nie mogę opu­ścić wyspy!… – Zbędna spacja po otworzeniu cudzysłowu.

 

Ale mama mi tata mnie ko­cha­ją, oni są do­brzy. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka