- Opowiadanie: Anna Kowalska - Dar Phaedry

Dar Phaedry

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Dar Phaedry

Ten świat, na pozór su­ro­wy i wy­ma­ga­ją­cy wy­sił­ku, był ide­al­ny dla istot w nim za­miesz­ku­ją­cych. Pełen de­li­kat­ne­go pro­ste­go pięk­na, jak Hu­ma­ni i strasz­nej nie­od­gad­nio­nej po­tę­gi, jak Dra­go­ni.

Słoń­ce go­ści­ło w nim je­dy­nie przez kilka go­dzin na dobę, a przez więk­szą część roku pa­no­wał tam pół­mrok, prze­ry­wa­ny cza­sem roz­bły­sków, za­bar­wio­nych ama­ran­to­wo i szma­rag­do­wo ilu­mi­na­cji na nie­bo­skło­nie.

Nie było w nim zbyt zimno, ani zbyt upal­nie, nie bra­ko­wa­ło wody i czy­ste­go po­wie­trza, przez co ży­ją­ce tam isto­ty czuły się swo­bod­nie. Nie mu­sia­ły po­dej­mo­wać nad­zwy­czaj­ne­go wy­zwa­nia, by w na­tu­rze prze­trwać. Nie wal­czy­ły o po­ży­wie­nie, bo nie sta­no­wi­ły dla sie­bie kon­ku­ren­cji. Na­tu­ra skła­da się jed­nak z do­peł­nia­ją­cych się prze­ci­wieństw. Jeśli jest sie­lan­ka, musi też być groza.

Dwie na­czel­ne rasy ży­wi­ły do sie­bie czy­stą, pier­wot­ną nie­na­wiść.

Hu­ma­ni za­miesz­ki­wa­li roz­le­głe ni­zi­ny, usia­ne kry­sta­licz­nie czy­sty­mi je­zio­ra­mi, z któ­rych wy­ła­wia­li ryby, mię­cza­ki, wo­do­ro­sty i inne dary. Na ży­znych te­re­nach upra­wia­li nie­zwy­kle po­żyw­ne ro­śli­ny przy­po­mi­na­ją­ce pę­ka­te ka­la­fio­ry i zbie­ra­li pach­ną­ce grzy­by. Po­tra­fi­li wy­two­rzyć odzież, nawet bar­dzo stroj­ną, z przę­dzy pa­ję­cza­ków i ogrom­nych liści mu­śli­no­wych ro­ślin o prze­pięk­nych bar­wach.

Ich ciała były smu­kłe i sprę­ży­ste. Skóra w ko­lo­rze miodu, o fak­tu­rze przy­wo­dzą­cej na myśl mi­ster­ne frak­ta­le, z wie­kiem uka­zy­wa­ła mie­nią­ce się, nie barwą lecz struk­tu­rą, wzory świad­czą­ce o cha­rak­te­rze i ta­len­tach osob­ni­czych, in­tu­icyj­nie roz­po­zna­wa­ne przez współ­ple­mień­ców. Nie­któ­re bu­dzi­ły sza­cu­nek dla mą­dro­ści, inne lęk przed po­ryw­czo­ścią i bez­względ­no­ścią, albo po­dziw dla spraw­no­ści rąk lub umy­słu, a jesz­cze inne da­wa­ły obiet­ni­cę szcze­gól­nie uda­nych kon­tak­tów fi­zycz­nych. Nikt nie mu­siał uda­wać kogoś, kim nie jest.

W lekko sko­śnych oczach do­strzec można kry­sta­licz­ny tur­kus, sza­fi­ro­wą toń, bursz­ty­no­we bo­gac­two, a tylko wy­jąt­ko­wo ko­bal­to­wą ta­jem­ni­cę. Włosy mięk­kie i jasne jak len, czę­sto także rude lub kasz­ta­no­we, upi­na­li w mi­ster­ne war­ko­cze przy­le­ga­ją­ce do głowy lub kity spły­wa­ją­ce ka­ska­dą na ra­mio­na.

Hu­man­ki były de­li­kat­niej­sze, z sub­tel­niej­szy­mi ry­sa­mi twa­rzy i mniej wy­raź­ny­mi wzo­ra­mi na skó­rze, o gło­sach nieco wyż­szych i bar­dziej śpiew­nych, o ge­stach peł­niej­szych gra­cji. Więk­szość czasu spę­dza­ły na po­szu­ki­wa­niu od­po­wie­dzi. Czyn­no­ścia­mi prak­tycz­ny­mi zaj­mo­wa­li się Hu­ma­ni. Dbali o schro­nie­nie, po­ży­wie­nie, bez­pie­czeń­stwo i od­po­czy­nek, opie­ko­wa­li się dzieć­mi, któ­rych wy­cho­wa­nie na do­brej dro­dze i pie­lę­gno­wa­nie od­po­wied­nich wzo­rów, spo­czy­wa­ło jed­nak na Hu­man­kach.

If był jesz­cze bar­dzo młody, gdy jego oj­ciec za­bie­rał go na po­szu­ki­wa­nie szcze­gól­nie cen­ne­go mu­śli­nu, do czego miał nie­zwy­kły ta­lent, a także sto­sow­ne wzory. Tylko on miał tyle od­wa­gi i spry­tu, by za­pusz­czać się w stre­fę su­ro­wych szczy­tów, tak bli­sko sie­dlisk Dra­go­nów, że gra­ni­czy­ło to z bra­wu­rą głup­ców. Tam, gdzie w gra­ni­to­wych ska­łach, w wy­ku­tych pa­ła­cach re­zy­do­wa­li od­wiecz­ni i nie­bez­piecz­ni wro­go­wie, gdzie niebo roz­bły­ski­wa­ło już nie tyle ama­ran­tem, lecz przede wszyst­kim bu­dzą­cym grozę szkar­ła­tem, tłam­szą­cym bez­piecz­ne barwy szma­rag­do­we.

Wzory Ifa jesz­cze się nie wy­kształ­ci­ły, choć jego ciało było już silne, sprę­ży­ste i umię­śnio­ne jak u do­ro­słe­go męż­czy­zny. Jego ro­dzi­ce ukry­wa­li zmar­twie­nie zbyt po­wol­nym pro­ce­sem doj­rze­wa­nia skóry syna, nie mogąc kształ­to­wać mło­dzień­ca w do­brej dro­dze, któ­rej prze­bie­gu nie zdra­dza­ły wy­star­cza­ją­co wi­docz­ne cechy. Jakby jego losy jesz­cze się wa­ży­ły, jakby świat nie zde­cy­do­wał o jego prze­zna­cze­niu i ta­len­tach. Sam If, bez wy­raź­nej przy­czy­ny, był prze­ko­na­ny, że tak jest do­brze, że sa­mo­dziel­nie bę­dzie mógł kie­dyś zde­cy­do­wać, co chce w życiu robić i że taki stan rze­czy czyni go wy­jąt­ko­wym, choć wcale nie lep­szym od in­nych.

Oj­ciec i syn wy­cze­ka­li na pół­mrok, w któ­rym ich po­sta­cie były mniej wi­docz­ne dla oczu Dra­go­nów, niż w roz­bły­skach szkar­ła­tu. Czas ten był nieco bez­piecz­niej­szy, ale też bar­dziej skry­wał mu­ślin i tylko wy­jąt­ko­wy ta­lent ojca dawał na­dzie­ję na suk­ces w jego po­szu­ki­wa­niu.

Do­cho­dzi­li już, osło­nię­ci cie­niem, do pierw­szych pod­nó­ży szczy­tów, za­po­wia­da­ją­cych obec­ność Dra­go­nów, gdzie mu­ślin był naj­do­rod­niej­szy. Oj­ciec zbie­rał go już tam nie raz i jak zwy­kle miał na­dzie­ję, że wy­ko­na za­da­nie bez pro­ble­mów, choć jego serce wy­peł­niał nie­po­kój. Od­wiecz­na wro­gość dwóch skraj­nie róż­nych ras za­miesz­ku­ją­cych ten świat, po­sta­wi­ła je na dwóch bie­gu­nach, po­mię­dzy któ­ry­mi pa­no­wa­ła tak skraj­na nie­chęć, że żadna z ras, nie nę­ka­na obec­no­ścią dru­giej, nie zni­ża­ła się do walki, do próby zdo­mi­no­wa­nia słab­sze­go. To było po­wo­dem na­tu­ral­ne­go stanu nie wcho­dze­nia sobie w drogę, lecz od­kry­cie przez Dra­go­nów wtar­gnię­cia na ich teren, dla Hu­ma­na ozna­cza­ło tra­gicz­ny ko­niec.

Dra­go­ni byli ucie­le­śnie­niem siły. Mrocz­ni i strasz­ni. Spoj­rze­nie w szkar­łat­ne oczy, barwą przy­po­mi­na­ją­ce niebo, było dla Hu­ma­nów ostat­nim, czego mogli do­świad­czyć. Ich po­sta­cie były wyż­sze o po­ło­wę, rów­nie smu­kłe, a ciała wy­da­wa­ły się twar­de, gład­kie i zimne, jak spiż. Kolor skóry, ciem­ny ni­czym heban, po­tra­fił roz­ża­rzyć się cie­płem ognia tylko w eu­fo­rii, któ­rej do­świad­cza­li w wy­jąt­ko­wych chwi­lach. Kro­czy­li nie­mal pły­nąc, jakby w na­stęp­nej se­kun­dzie za­mie­rza­li wzbić się do lotu. Ra­mio­na za­opa­trzo­ne w skrzy­dła, w spo­czyn­ku owie­wa­ją­ce po­stać jak je­dwab­na pe­le­ry­na, prę­ży­ły się po­tę­gą mię­śni, gdy je roz­po­ście­ra­li, wzla­tu­jąc w po­wie­trze, do lotu i za­wład­nię­cia prze­stwo­rza­mi, albo spa­da­jąc na wroga, by go do­paść i znisz­czyć. Po­ro­zu­mie­wa­li się men­tal­nie. Głosu uży­wa­li je­dy­nie do wy­ra­ża­nia naj­więk­szych emo­cji, w walce, w gnie­wie, albo śpie­wa­jąc w mi­ło­ści.

Hu­ma­nom ja­wi­li się jako bez­dusz­ni i bez wąt­pie­nia prze­wyż­sza­ją­cy ich in­te­li­gen­cją, przy­pad­ko­wi go­ście tego świa­ta.

Obie rasy nie miały sobie nic do za­ofe­ro­wa­nia, tak da­le­ce sobie zbęd­ne i an­ta­go­ni­stycz­ne, że wza­jem­ną wro­gość miały wko­do­wa­ną w ge­nach, że nie było cie­nia szans na współ­ist­nie­nie.

If skra­dał się za ojcem, na­śla­du­jąc jego ruchy. Pod­peł­zli do otwo­ru w skale, zie­ją­ce­go ciem­no­ścią i bu­dzą­ce­go pier­wot­ny lęk. Tam, nawet w pół­mro­ku, cie­płą sło­necz­ną barwą, tak bar­dzo przez Hu­ma­nów upra­gnio­ną, pysz­nił się do­rod­ny mu­ślin.

Za­bra­li się w po­śpie­chu do jego po­zy­ska­nia. Oj­ciec zdjął z ple­ców kosz, do któ­re­go mieli zło­żyć swą zdo­bycz i szyb­ki­mi, wy­uczo­ny­mi ru­cha­mi ści­nał mu­ślin i ukła­dał de­li­kat­ne zwoje. Mło­dzie­niec pró­bo­wał go na­śla­do­wać i za­słu­żyć na po­chwa­łę. Za­po­mniał o prze­stro­gach ojca i w za­pa­mię­ta­niu stra­cił go z oczu. Wszedł głę­biej w mrocz­ny tunel, gdzie mu­ślin miał już mniej sło­necz­ną barwę. Do­strzegł szyb­ki ruch, nie mogąc pojąć co on ozna­cza.

Uka­zał mu się mro­żą­cy krew w ży­łach obraz. Ogrom­na ciem­na po­stać wzle­cia­ła w górę i z ło­po­tem po­tęż­nych skrzy­deł spa­dła na inną skrzy­dla­tą po­stać. Przy­war­ła do niej i owi­nę­ła swo­imi skrzy­dła­mi, prę­żąc się, jakby chcąc po­łą­czyć się z tą nieco mniej­szą i de­li­kat­niej­szą, by do­świad­czyć do­mi­nu­ją­ce­go ze­spo­le­nia. Mniej­sza po­stać pró­bo­wa­ła się wy­rwać, wy­da­jąc roz­dzie­ra­ją­cy krzyk, usi­łu­jąc wzle­cieć w górę, co unie­moż­li­wił uchwyt sta­lo­wych dłoni sil­niej­sze­go, ra­nią­cy ciało i uszka­dza­ją­cy je­dwab­ne skrzy­dła, przy­da­ją­cy za­pew­ne bólu nie do znie­sie­nia, któ­re­mu to­wa­rzy­szył pełen żalu sko­wyt. Mniej­sza po­stać upa­dła na pod­ło­że, ka­le­cząc ręce i pew­nie twarz. Usi­ło­wa­ła się pod­nieść, bro­nić, lecz nie wy­star­czy­ło jej sił. Sil­niej­szy od­gar­nął jej zwię­dłe sła­bo­ścią skrzy­dła, chwy­cił za kru­czo­czar­ne włosy, znie­wa­la­jąc ją osta­tecz­nie, sil­nym ge­stem po­chy­lił ją i klę­cząc za nią wszedł w nią gwał­tow­nie. Wy­prę­żył się, pchnął kilka razy wład­czo i bez­li­to­śnie, de­lek­tu­jąc się po­sia­da­niem. Jego skrzy­dła ster­cza­ły dum­nie i sły­chać było ni to pieśń, ni zło­wiesz­czy war­kot. W pew­nym mo­men­cie oko­li­ce brzu­cha i serca roz­ża­rzy­ły się świe­tli­stą pur­pu­rą, war­kot prze­ro­dził się w nie­sio­ny po ja­ski­ni krzyk do­mi­na­cji.

Trwa­ło to kilka chwil, po czym ol­brzym, wy­czu­wal­nie usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny, wstał. Spoj­rzał zło­wiesz­czo na drugą po­stać, prze­ka­zał jej jakąś ra­czej nie­do­brą myśl i od­szedł, kro­cząc pew­nie, za­do­wo­lo­ny z tego co się stało, co za­własz­czył.

If nie ro­zu­miał czego był świad­kiem. Ob­ser­wu­jąc zaj­ście, od­czu­wał nie­moc i jed­no­cze­sną po­trze­bę ochro­nie­nia le­żą­cej na skal­nej pod­ło­dze po­sta­ci, znie­wo­lo­nej i chyba krzyw­dzo­nej, tak wiel­ką, że nie­mal uległ bez­myśl­ne­mu in­stynk­to­wi. Le­d­wie dał odpór chęci pod­bie­gnię­cia i próby po­wstrzy­ma­nia ogrom­ne­go i śmier­tel­nie nie­bez­piecz­ne­go Dra­go­na. Ten na szczę­ście go nie za­uwa­żył, za­prząt­nię­ty sobą i swoją po­tę­gą.

Zdo­mi­no­wa­na po­stać pod­nio­sła się po­wo­li i wy­pro­sto­wa­ła uszko­dzo­ne skrzy­dło, które w miej­scu, gdzie było zra­nio­ne, pła­ka­ło kil­ko­ma kar­ma­zy­no­wy­mi kro­pel­ka­mi. Do Ifa do­tar­ła ci­chut­ka, bar­dzo ża­ło­sna i pełna  smut­ku pieśń. Stał i słu­chał urze­czo­ny, a jed­no­cze­śnie spa­ra­li­żo­wa­ny stra­chem. Prze­cież to także Dra­gon. Mimo, że skrzyw­dzo­ny i zra­nio­ny, to jed­nak nadal śmier­tel­nie nie­bez­piecz­ny i nadal od­wiecz­nie wrogi. Mło­dzie­niec był bar­dzo cie­kaw kim jest ta po­stać, dla­cze­go tak zo­sta­ła upo­ko­rzo­na i jak wy­glą­da z bli­ska. Wśród jego współ­ple­mień­ców krą­ży­ły le­gen­dy na temat wro­giej rasy. Mó­wio­no, że Dra­go­ni są prze­raź­li­wie brzyd­cy, nie­zgrab­ni, a wręcz po­kracz­ni, wy­dzie­la­ją cuch­ną­cy za­pach, po­że­ra­ją zła­pa­nych Hu­ma­nów i nie mają żad­nych uczuć. Jego oczom zaś uka­za­ła się po­stać nad wyraz pro­por­cjo­nal­na, dziko pięk­na, choć to co wi­dział wy­kra­cza­ło poza wszel­kie znane mu ka­no­ny.

Owie­wa­ją­ce smu­kłą, wy­so­ką po­stać skrzy­dła bu­dzi­ły po­dziw. Sama po­stać była dużo więk­sza, lecz nie utra­ci­ła na gib­ko­ści i zwin­no­ści, a jej ruchy i gesty były pełne gra­cji. Nie wy­czu­wał tez żad­ne­go smro­du. Co do upodo­bań ku­li­nar­nych i uczuć, wolał w tym mo­men­cie nie prze­ko­ny­wać się o ich ist­nie­niu bądź o ich braku.

Za­czął się po­wo­li wy­co­fy­wać, by nie­zau­wa­żo­ny wró­cić do ojca i jak naj­szyb­ciej opu­ścić nie­bez­piecz­ną stre­fę. Pod­ło­że ci­chut­ko za­chrzę­ści­ło pod jego sto­pa­mi, ale nawet tak cichy szmer zwró­cił uwagę he­ba­no­wej po­sta­ci, która z kocią zwin­no­ścią przy­pa­dła do Ifa i chwy­ci­ła go za gar­dło silną dło­nią.

Jej dłu­gie palce za­koń­czo­ne były ostry­mi szpo­na­mi. Nie pró­bo­wał się wy­ry­wać, strach i po­czu­cie osta­tecz­no­ści tej chwi­li, ode­bra­ły mu zdol­ność do ja­kie­go­kol­wiek ruchu, czy przed­się­wzię­cia. Zdo­łał je­dy­nie spoj­rzeć w mig­da­ło­we oczy za­bar­wio­ne szkar­ła­tem i po­czuć na­pa­stli­we wtar­gnię­cie do swej jaźni. Nie sły­szał żad­nych słów, ale po­czuł w my­ślach za­da­ne mu py­ta­nie.

Kim je­steś marna isto­to i czego tu szu­kasz?

Nie umiał od­po­wie­dzieć, nie wie­dział jak, a głos nie mógł się wy­do­być z za­ci­śnię­te­go gar­dła. Był tak prze­stra­szo­ny, że nawet naj­prost­sza myśl nie mogła się ufor­mo­wać w jego umy­śle. Hip­no­ty­zu­ją­ce oczy wpa­try­wa­ły się w niego na­tar­czy­wie i z pewną cie­ka­wo­ścią. Oglą­da­ły jego ciało, za­cie­ka­wio­ne fak­tu­rą skóry, na któ­rej za­ry­so­wa­ne były de­li­kat­ne wzory. Cie­ka­wie wpa­try­wa­ły się w jasne i mięk­kie włosy upię­te bli­sko głowy i szu­ka­ły oznak in­te­li­gen­cji w ko­bal­to­wych, prze­ra­żo­nych oczach. Po­czuł myśl Dra­go­na, który oce­nił go jako po­zba­wio­ne zdol­no­ści umy­sło­wych dzi­kie stwo­rze­nie, nie­przy­dat­ne do ni­cze­go, które na­le­ży znisz­czyć. Zdo­łał po­krę­cić głową i wy­char­czał krót­kie słowo sprze­ci­wu. To za­in­try­go­wa­ło wrogą po­stać i jej uścisk nieco ze­lżał.

Umiesz się po­ro­zu­mie­wać stwier­dzi­ła za­sko­czo­na.

Nie do­strze­gła w porę, że u wy­lo­tu tu­ne­lu po­ja­wił się jesz­cze jeden osob­nik, po­dob­ny do trzy­ma­ne­go. To oj­ciec Ifa nad­biegł zde­spe­ro­wa­ny i sta­wia­jąc wszyst­ko na szalę bez­pie­czeń­stwa syna, z krzy­kiem rzu­cił się na czar­ną po­stać, mie­rząc w nią ostrzem noża do po­zy­ski­wa­nia mu­śli­nu i na­wo­łu­jąc mło­dzień­ca do uciecz­ki.

W umy­słach obu Hu­ma­nów roz­legł się ogrom­nej mocy krzyk, który aż za­chwiał star­szym i wy­trą­cił mu oręż z ręki.

Stój głup­cze, nie waż się!

Po chwi­li obaj po­czu­li, że czar­na po­stać sama za­drża­ła z obawy. Pu­ści­ła Ifa i ze stra­chem w oczach, na­słu­chu­jąc, za­czę­ła się wy­co­fy­wać w głąb skały. Wró­ci­ła jed­nak, szyb­ka jak myśl, którą zdą­ży­ła im prze­ka­zać. Ucie­kaj­cie głup­cy!

Nie cze­ka­li na lep­szą za­chę­tę i naj­szyb­ciej jak mogli wy­do­sta­li się ze skały na ukry­tą ścież­kę wśród mu­śli­nu, którą tu do­tar­li. Bie­gnąc usły­sze­li roz­pacz­li­wy wizg bólu i upo­ko­rze­nia, jesz­cze przed chwi­lą bu­dzą­ce­go trwo­gę wroga. Mu­sia­ła się tam roz­gry­wać scena jesz­cze okrop­niej­sza, niż ta, któ­rej nie­mym świad­kiem był If.

Ucie­ka­li tak szyb­ko, jak mogli już dłuż­szy czas, gdy nagle, w jed­nym mgnie­niu serca, If opadł z sił, stra­cił rów­no­wa­gę i padł bez świa­do­mo­ści. Po­czuł wtar­gnię­cie bez ostrze­że­nia do swego umy­słu i nie mógł roz­po­znać co się w nim dzie­je. Jakby stra­cił rozum i wszel­ką kon­tro­lę nad sobą, jakby ktoś bru­tal­nie prze­rwał kon­takt jego jaźni z jego cia­łem i umy­słem.

Oj­ciec ostat­kiem sił za­rzu­cił jego bez­ład­ne ciało na swe ra­mio­na i do­cią­gnął ich obu na skraj mło­de­go za­gaj­ni­ka. Uło­żył syna wśród gę­stych i wy­so­kich krze­wów i sam padł obok, nie­mal cał­ko­wi­cie wy­czer­pa­ny. If po­wo­li od­zy­ski­wał kon­tro­lę nad umy­słem, choć czuł, że nie jest mu zu­peł­nie po­słusz­ny, że ktoś nadal go trzy­ma w mocy. Kiedy sobie to uświa­do­mił, do­tar­ła do niego myśl obcej isto­ty. Nie od razu ją po­znał. Do­pie­ro, gdy prze­stał się bro­nić, zy­skał pew­ność, że to czar­na po­stać Dra­go­na kon­tak­tu­je się z nim. Muszę Ci dać coś cen­ne­go, co prze­cho­wasz dla mnie, potem ukry­jesz się, by nikt z moich cię nigdy nie od­na­lazł i nie do­wie­dział się o twoim ist­nie­niu. Kie­dyś po to przyj­dę, gdy będę już silna. Teraz ucie­kaj!

Po tych uzmy­sło­wio­nych mu sło­wach, wy­peł­ni­ła go nie­zna­na ener­gia, po­krze­pia­ją­ce cie­pło, bło­gość, na­ma­cal­ne pięk­no, po­czu­cie po­tę­gi i pa­no­wa­nia nad mocą, pew­no­ści świa­ta, roz­le­wa­ją­ca się we­wnątrz przy­jem­ność, tak eks­cy­tu­ją­ca, że aż od­bie­ra­ją­ca od­dech, za­po­wia­da­ją­ca wy­buch. Wy­da­wa­ło mu się, że za chwi­lę jego brzuch i klat­ka pier­sio­wa roz­ża­rzą się jak u ol­brzy­mie­go Dra­go­na w skal­nej gro­cie i że za­śpie­wa nie­zna­nym dotąd gło­sem, a może nawet wy­ro­sną mu skrzy­dła, a oczy za­pło­ną szkar­ła­tem. Jego wzory na skó­rze stały się przez mo­ment wy­raź­ne, jak te u ojca. Gdy po­my­ślał, że to jest przy­jem­ne i dobre, jego jaźń za­ak­cep­to­wa­ła zło­żo­ny w niej dar. Po chwi­li wszyst­kie od­czu­cia wró­ci­ły już do normy.

Oj­ciec nie był świa­dom co się stało, nie do­strzegł zmia­ny w synu, który nie przy­znał się do kon­tak­tu z Nią. Nie wie­dział dla­cze­go, ale był pe­wien, że tak bę­dzie le­piej.

Do­pie­ro teraz uświa­do­mił sobie, że ta czar­na po­stać to ona, a nie on i może w spo­sób złud­ny, od­pę­dził od sie­bie nieco stra­chu.

Wra­ca­li do swo­je­go szma­rag­do­we­go świa­ta, a strach po­wo­li z nich opa­dał. Oj­ciec był dumny z Ifa i z prze­ko­na­niem za­pew­niał go, że praw­do­po­dob­nie są je­dy­ny­mi isto­ta­mi, które prze­ży­ły spo­tka­nie z Dra­go­na­mi i będą mogły o tym opo­wie­dzieć. Do­strzegł także, że wzory syna stały się nieco wy­raź­niej­sze, co wpra­wi­ło go w dobry na­strój i przez co nie mógł do­cze­kać się chwi­li, gdy po­ka­żą to matce.

Do tej pory miał na­dzie­ję, że syn po­sia­da nie­zwy­kłe uzdol­nie­nia, które wkrót­ce się ujaw­nią i które bę­dzie roz­wi­jał. Teraz był już tego pe­wien. Może odzie­dzi­czył po ojcu zdol­ność do po­zy­ski­wa­nia mu­śli­nu i spryt wy­ka­zy­wa­ny przy tym za­ję­ciu. To byłby powód do za­słu­żo­nej dumy. Nie dałby może szan­sy na przy­wódz­two, lecz za­pew­nił­by wy­star­cza­ją­co godną po­zy­cję wśród współ­ple­mień­ców. If mógł­by wy­brać dobrą i wiele zna­czą­cą part­ner­kę, z którą spło­dził­by wspa­nia­łe­go syna, lub pięk­ną i mądrą córkę, jego wnuki i z którą stwo­rzył­by silną ro­dzi­nę. W tak do­brym na­stro­ju oj­ciec jesz­cze nie wra­cał ze zbio­rów i zu­peł­nie mu nie prze­szka­dza­ło, że nic, prócz dumy i tych krze­pią­cych myśli, ze sobą nie przy­nio­są.

Po po­wro­cie, ma­low­ni­czo i ze szcze­gó­ła­mi opo­wie­dzie­li o tym co im się przy­tra­fi­ło. Ści­ślej mó­wiąc, oj­ciec opo­wie­dział, a If ogra­ni­czył się do po­ta­ki­wa­nia i pod­kre­śla­nia grozy opo­wie­ści mil­cze­niem i za­du­mą, świad­czą­cy­mi o tym, że nie wy­szedł jesz­cze z szoku. Matka przy­pa­try­wa­ła mu się z tro­ską. Wi­dzia­ła, że coś się w synu zmie­ni­ło, lecz od­po­wiedź nie przy­cho­dzi­ła łatwo. Za­uwa­ży­ła wy­raź­niej­sze wzory, nie umia­ła jed­nak ich zin­ter­pre­to­wać, co przy­da­wa­ło zmar­twie­nia. Nie była pewna, czy to zdol­ność odzie­dzi­czo­na po ojcu. On nie do­strze­gał ich wy­jąt­ko­wych splo­tów i nie wie­dział, że nie po­win­ny w tak krót­kim cza­sie i tak nagle zwięk­szać swej wy­ra­zi­sto­ści. Ta­kiej ano­ma­lii jesz­cze nie spo­tka­ła i nie umia­ła sobie od­po­wie­dzieć, o czym to świad­czy.

Po tym zda­rze­niu ob­ser­wo­wa­ła go nie­mal nie­ustan­nie, sta­ra­jąc się tego nie po­ka­zy­wać, żeby mógł za­cho­wy­wać się swo­bod­nie i na­tu­ral­nie. Wy­do­ro­ślał. Stał się mniej do­ka­zu­ją­cym mło­dzień­cem, a bar­dziej mło­dym męż­czy­zną. Za­czął zwra­cać uwagę dziew­cząt i mło­dych ko­biet, które go ad­o­ro­wa­ły i ofe­ro­wa­ły swoje to­wa­rzy­stwo, chcąc go sobą za­in­te­re­so­wać bar­dziej niż inne. Nie uni­kał ich, lecz nie dawał im na­dziei na in­tym­niej­sze re­la­cje, trak­tu­jąc wszyst­kie jed­na­ko­wo, bez szyb­sze­go bicia serca, bez oka­zy­wa­nia, że któ­raś może stać się jego wy­bran­ką. Pró­bo­wa­ła na­kła­niać go do zwie­rzeń, mając na­dzie­ję, że pozna isto­tę tej zmia­ny. Na próż­no. Po­dej­rze­wa­ła, że syn skry­wa mrocz­ną ta­jem­ni­cę, któ­rej ni­ko­mu nie odda.

Pa­trzył teraz na świat z mą­dro­ścią i dy­stan­sem, któ­rych nie do­świad­cza­ją mło­dzień­cy w jego wieku. Da­wa­ło mu to moż­li­wość spoj­rze­nia z bar­dzo po­ży­tecz­nej per­spek­ty­wy na wszel­kie pro­ble­my ich życia i roz­wią­zy­wa­nia ich naj­prost­szy­mi me­to­da­mi. Taka umie­jęt­ność, już wkrót­ce za­pew­ni­ła mu wy­so­ką po­zy­cję wśród współ­ple­mień­ców, ich sza­cu­nek i po­dziw. Nadal chęt­nie cho­dził z ojcem na zbio­ry mu­śli­nu. Od pa­mięt­ne­go zda­rze­nia nie za­pusz­cza­li się jed­nak tak głę­bo­ko w stre­fę Dra­go­nów.

Nie­kie­dy no­ca­mi, szcze­gól­nie ama­ran­to­wy­mi, śnił o he­ba­no­wej po­sta­ci, a im bar­dziej sny te sta­wa­ły się re­ali­stycz­ne, tym bar­dziej spra­wia­ło mu to przy­jem­ność, da­wa­ło nie­mal fi­zycz­ne za­do­wo­le­nie i uko­je­nie mło­dych zmy­słów. Śnił, że pa­trzy w te mig­da­ło­we, szkar­łat­ne oczy i do­ty­ka gład­kie­go he­ba­no­we­go ciała, a potem otula się je­dwa­bi­sty­mi skrzy­dła­mi i przy­wie­ra całym sobą do Niej. Ona mu się od­da­je i śpie­wa tak zmy­sło­wo, że sam także za­czy­na śpie­wać, a ich ciała, sple­cio­ne, za­czy­na­ją ża­rzyć, wy­mie­nia­jąc swoją roz­kosz.

Tę­sk­nił i za­sta­na­wiał się, czy jesz­cze kie­dyś Ją zo­ba­czy i czy przyj­dzie po dar, który mu zo­sta­wi­ła na prze­cho­wa­nie. Nie wie­dział do­kład­nie co to jest, ale zda­wał sobie spra­wę, że to jest coś bar­dzo dla Niej cen­ne­go. Do­strze­gał, że to go zmie­ni­ło, że spra­wia tę­sk­no­tę coraz trud­niej­szą do znie­sie­nia. Za­sta­na­wiał się też, czy nie wy­ru­szyć na po­szu­ki­wa­nie Jej, by oddać, co mu po­da­ro­wa­ła, albo, jeśli po­zwo­li i go ze­chce, by zo­stać z Nią. Oba­wiał się, że nie bę­dzie chcia­ła zo­sta­wić dla niego swo­je­go świa­ta. I gdzie mieli by się po­dziać. Nie było miej­sca, dla nich razem, ani w szma­rag­do­wym świe­cie, ani tym bar­dziej w szkar­łat­nym. Te myśli sta­wa­ły się nie do znie­sie­nia, za­drę­cza­ły i czy­ni­ły go po­sęp­nym.

Za na­mo­wą ro­dzi­ców, któ­rzy szcze­rze zmar­twie­ni, pró­bo­wa­li mu pomóc, po­sta­no­wił zna­leźć jakąś sym­pa­tycz­ną i mądrą dziew­czy­nę, którą może uda mu się cho­ciaż po­lu­bić.

Naj­mi­lej spę­dzał czas z Kat o zmy­sło­wych oczach w ko­lo­rze bursz­ty­nu i prze­pięk­nych kasz­ta­no­wych wło­sach, któ­rej de­li­kat­ne wzory na skó­rze świad­czy­ły o ła­god­nym uspo­so­bie­niu, mą­dro­ści ży­cio­wej i go­to­wo­ści do po­świę­ceń w przy­jaź­ni. Wie­dział, że za­ofe­ro­wa­ła­by mu nie tylko przy­jaźń, gdyby ją za­chę­cił. Nigdy nie bra­ko­wa­ło im te­ma­tów do roz­mów i żar­tów, po­tra­fi­li też razem po­mil­czeć bez skrę­po­wa­nia. Była pięk­na i choć samą myślą i obec­no­ścią nie roz­pa­la­ła w nim ukry­te­go ognia, to mu­sia­ło mu to wy­star­czyć.

Za­pro­sił ją na spa­cer w noc spa­da­ją­cych me­te­orów, co w ich kul­tu­rze ozna­cza­ło pew­ne­go ro­dza­ju de­kla­ra­cję lub nie­dwu­znacz­ną pro­po­zy­cję. Zgo­dzi­ła się, z jesz­cze pięk­niej, niż zwy­kle błysz­czą­cy­mi ocza­mi. W okre­sie spa­da­ją­cych me­te­orów, dzień był bar­dzo krót­ki i przez więk­szą część doby pa­no­wa­ły ciem­no­ści roz­świe­tla­ne ka­ska­da­mi sza­fi­ro­wych bły­sków na nie­bie. Można było wtedy pójść na bez­kre­sne łąki, umo­ścić sobie gniaz­do z mięk­kich, pach­ną­cych traw, przy­tu­lic się do kogoś i po­dzi­wiać ilu­mi­na­cje na­tu­ry na czar­nym nie­bie. W taki przy­jem­ny spo­sób spę­dza­ło tę noc wiele par.

If nigdy jesz­cze tego nie do­świad­czył, tak jak jesz­cze nie do­świad­czył bli­sko­ści z re­al­ną dziew­czy­ną.

Kat wy­da­wa­ła się po­dob­nie onie­śmie­lo­na. Wło­ży­ła nową, pod­kre­śla­ją­cą po­nęt­ne dziew­czę­ce atry­bu­ty su­kien­kę, wy­ko­na­ną ze szcze­gól­nie do­bre­go mu­śli­nu, który jej po­da­ro­wał. Kiedy ją zo­ba­czył, stwier­dził, że mógł­by jej za­pra­gnąć. Wzię­li ze sobą słod­ka­wy napój o roz­luź­nia­ją­cych wła­ści­wo­ściach, któ­re­go moc po­tra­fi­ła zni­we­czyć każde spię­cie i po­szli w bez­kre­sne morze traw.

Gdy zna­leź­li się już wy­star­cza­ją­co da­le­ko od in­nych par, in­nych oczu i uszu, które mo­gły­by ich pe­szyć, If umo­ścił dla nich wy­god­ne gniaz­do, w któ­rym uło­ży­li się nie­śmia­ło obok sie­bie.

If nie wie­dział jak zbli­żyć się do tej pięk­nej dziew­czy­ny, co po­wi­nien zro­bić, co po­wie­dzieć. Ona oka­za­ła się bar­dziej od­waż­na. Tylko z odro­bi­ną skrę­po­wa­nia przy­tu­li­ła się do niego, po­ło­ży­ła głowę na jego tor­sie i wsłu­cha­na w przy­spie­szo­ne bicie jego serca, ob­ser­wo­wa­ła z za­chwy­tem roz­bły­ski.

Jej cie­pło, za­pach, mięk­ka i przy­jem­na w do­ty­ku skóra, pod­kre­śla­ły wy­jąt­ko­wość sy­tu­acji i spra­wi­ły, że za­pło­nął dla niej. Gła­skał de­li­kat­nie jej włosy, twarz, szyję. Wo­dził dłoń­mi po ra­mio­nach, wy­czu­wa­jąc pod pal­ca­mi struk­tu­rę jej wzo­rów, teraz wy­raź­niej­szych z pod­nie­ce­nia. Palce wkra­dły się pod mu­ślin i na­po­tka­ły ster­czą­ce, pełne pier­si, co wpra­wi­ło w za­chwyt jego mę­skie ciało.

Kat także się to po­do­ba­ło. Wy­gi­na­ła gib­kie ciało pod­da­jąc je jego elek­try­zu­ją­ce­mu do­ty­ko­wi i mru­cząc ci­chut­ko. If po­zna­wał każdy jej skra­wek do­ty­kiem, a wresz­cie od­wa­żył się po­sma­ko­wać jej ust, a potem całej resz­ty. Pach­nia­ła i sma­ko­wa­ła osza­ła­mia­ją­co. Jego zmy­sły re­ago­wa­ły na to po­żą­da­niem, wi­docz­nym w przy­spie­szo­nym od­de­chu, w jesz­cze głęb­szym ko­bal­cie w oczach, za­chłan­no­ści po­ca­łun­ków i wy­prę­żo­nej mę­sko­ści. Chciał się za­nu­rzyć w tym ta­jem­ni­czym, nie­po­ko­ją­co pach­ną­cym i wil­got­nym miej­scu ukry­tym mię­dzy jej no­ga­mi, lecz nie chciał się oka­zać na­chal­ny i nie­cier­pli­wy.

Trawa mięk­ko ugi­na­ła się pod nimi, ła­sko­cząc i jesz­cze bar­dziej po­bu­dza­jąc. W chwi­lach roz­bły­sków, z cał­ko­wi­tej ciem­no­ści wy­ła­nia­ły się ich pa­ła­ją­ce pod­nie­ce­niem oczy, a na­po­tka­ny wzrok przy­zwa­lał na wię­cej. W tej ciem­no­ści roz­pły­nę­ła się po­cząt­ko­wa nie­śmia­łość. Jej dło­nie od­na­la­zły pra­gną­cą mę­skość i sam ich dotyk przy­pra­wiał o sza­leń­stwo. Jego dłoń także od­wa­ży­ła się do­tknąć jej dziew­czę­ce­go źró­dła. Ci­chut­kim wes­tchnie­niem i sub­tel­ny­mi ru­cha­mi bio­der po­ka­za­ła mu, że spra­wia jej to ogrom­ną przy­jem­ność i że tam wła­śnie go pra­gnie.

Drżąc z pod­nie­ce­nia, nie­pew­no­ści i odro­bi­ny za­wsty­dze­nia, bo robił to pierw­szy raz, przy­warł do niej i de­li­kat­nie roz­su­nął jej smu­kłe nogi. Po­wo­li wsu­nął prę­żą­cą się mę­skość w to naj­cu­dow­niej­sze z se­kret­nych ko­bie­cych miejsc i gdy po­czuł jej wil­got­ne cie­pło na sobie, jego ciało samo od­na­la­zło rytm i za­tań­czy­ło. In­stynk­tow­nie po­ru­szał się w niej, wie­dząc jak spra­wić przy­jem­ność im oboj­gu.

Wie­dział, że wkra­cza coraz wyżej i nie bę­dzie mógł prze­stać do­pó­ki nie osią­gnie szczy­tu, nie po­sma­ku­je speł­nie­nia. Ona nie pro­te­sto­wa­ła, prze­ciw­nie, ob­ję­ła jego bio­dra sil­ny­mi udami i za­chę­ca­ła do sza­leń­stwa. Po­czuł, że chce, by to trwa­ło jesz­cze kilka chwil, lecz już nie opa­nu­je swego po­żą­da­nia. Myśli ule­cia­ły jak roz­bły­ski na nie­bie. Kat do­da­ła do nich swoje i po­dą­ża­ła za jego pra­gnie­niem. Szep­ta­ła, mru­cza­ła, ję­cza­ła i wresz­cie krzyk­nę­ła, by ją wy­peł­nił i zo­stał. I tak się stało. Ilu­mi­na­cje na nie­bie sma­ga­ły bar­wa­mi ich nagie sple­cio­ne ciała, a oni oboje wie­dzie­li, że znów ich za­pra­gną i że będą je oglą­dać całą noc.

Z każ­dym na­stęp­nym dniem Kat sta­wa­ła się dla Ifa coraz waż­niej­sza. Spę­dza­li ze sobą wszyst­kie wolne chwi­le. Sny o he­ba­no­wej isto­cie spra­wia­ły mniej bólu i nie pie­lę­gno­wa­ły tę­sk­no­ty.

Wresz­cie po­sta­no­wił, że ma już swoją wy­bran­kę i wy­po­wie­dział ma­gicz­ne słowa. Stał się teraz jed­nym z naj­bar­dziej sza­no­wa­nych człon­ków spo­łecz­no­ści i wkro­czył w szczę­śli­we życie. Zaj­mo­wał się przede wszyst­kim do­ra­dza­niem innym i roz­strzy­ga­niem ich spo­rów. Nadal też cho­dził z ojcem po mu­ślin. Ro­dzi­ce byli z niego dumni i cie­szy­li się jego ustat­ko­wa­niem, choć matka wciąż miała wąt­pli­wo­ści, któ­rych nie umia­ła wy­ja­śnić. 

 Chciał zro­bić Kat nie­spo­dzian­kę i po­da­ro­wać jej naj­pięk­niej­szy mu­ślin, jaki można zdo­być. Oj­ciec nie był już tak wy­trwa­ły i od­por­ny na trudy jak kie­dyś. Za­czy­na­ło mu bra­ko­wać sił na dłu­gie wę­drów­ki do stre­fy szczy­tów. Po­sta­no­wił więc wy­brać się tam sa­mo­dziel­nie, by ko­rzy­sta­jąc z do­świad­cze­nia na­by­te­go przy ojcu, po­zy­skać naj­cen­niej­szy skarb dla swej wy­bran­ki. Za­pu­ścił się nie­mal tak da­le­ko, jak w pa­mięt­ny pół­mrocz­ny dzień cudem prze­ży­te­go spo­tka­nia z Dra­go­na­mi.

Roz­ło­żył kosz i roz­po­czął po­zy­ski­wa­nie mu­śli­nu o prze­pięk­nej bar­wie żół­to­bru­nat­nej ochry z kre­mo­wy­mi ak­cen­ta­mi, wi­dząc w wy­obraź­ni ra­dość jaką spra­wi Kat. Był po­czą­tek pory pół­mro­ku, ide­al­ny mo­ment na zre­ali­zo­wa­nie wy­zwa­nia. Nie był wy­sta­wio­ny na widok ze szczy­tu, a świa­tła wy­star­cza­ło do po­zy­ska­nia pięk­nej ma­te­rii. Uwi­jał się spraw­nie i za­mie­rzał po­zo­stać tu tylko tak długo, jak to było ab­so­lut­nie ko­niecz­ne. Wie­dział bo­wiem, że kusi los po raz drugi. Ledwo o tym po­my­ślał, znad szczy­tu na po­nu­rym nie­bie wy­ło­nił się czar­ny skrzy­dla­ty kształt. Sta­wał się co raz więk­szy, nad­zwy­czaj szyb­ko przy­bli­żał się do miej­sca, w któ­rym If sta­rał się wto­pić w tło i stać się nie­wi­dzia­nym. Zmie­rzał wprost w kie­run­ku kępy mu­śli­nu, za którą ukrył się If, jakby to było za­pla­no­wa­ne spo­tka­nie. Tak w isto­cie było, co If zro­zu­miał w chwi­li, w któ­rej roz­po­znał czar­ną po­stać lą­du­ją­cą z nie­zwy­kłą gra­cją tuż przy nim.

Serce za­bi­ło moc­niej, nie wia­do­mo czy bar­dziej z obawy, czy ra­do­ści ze spo­tka­nia, o któ­rym tak długo ma­rzył.

Dra­gon­ka wy­glą­da­ła bar­dzo do­stoj­nie. Stała przed nim gó­ru­jąc, dumna, bu­dzą­ca grozę i jesz­cze pięk­niej­sza, niż ją za­pa­mię­tał. Pa­trzy­ła na niego ina­czej, niż pod­czas pierw­sze­go spo­tka­nia. Nie wi­dział po­gar­dy i za­in­te­re­so­wa­nia je­dy­nie zja­wi­skiem, za jakie wtedy go miała i nie wi­dział też za­mia­ru znisz­cze­nia go. Pa­trzy­ła jak na kogoś, kogo szu­ka­ło się po całym świe­cie i wresz­cie zna­la­zło, lecz jesz­cze się nie wie, czy to do­brze, czy ra­czej jest to za­po­wiedź końca. Pa­trzy­ła i nic nie my­śla­ła do niego, a on stał jak urze­czo­ny i nie chciał prze­ry­wać tak pięk­ne­go mil­cze­nia.

Nie zdą­ży­łam cię przy­wo­łać, a ty już je­steś.

Sama myśl do­świad­czo­na w umy­śle spo­wo­do­wa­ła, że krew za­czę­ła krą­żyć emo­cja­mi i w środ­ku roz­grze­wa­ły się te same wra­że­nia, które po­czuł otrzy­mu­jąc Jej dar.

Ona też je po­czu­ła, tak jakby ten dar ją przy­wo­ły­wał, jakby wy­ry­wał się by do Niej wró­cić.

W Ifie sza­la­ła burza, nie mógł okieł­znać pra­gnie­nia tej isto­ty i chciał mu ulec. W Jej oczach cza­iła się też jakaś wąt­pli­wość, za­bar­wio­na smut­kiem. Nie łatwo było zde­cy­do­wać o ode­bra­niu tego, co mu po­da­ro­wa­ła, bo nie wie­dzia­ła, jakie będą tego kon­se­kwen­cje. Dotąd żaden Dra­gon nie zło­żył cząst­ki sie­bie w isto­cie obcej rasy. Wy­co­fa­nie daru nawet zde­po­no­wa­ne­go w innym Dra­go­nie, było co do za­sa­dy nie­do­pusz­czal­ne i moż­li­we je­dy­nie w bar­dzo wy­jąt­ko­wych sy­tu­acjach. Nie było cał­ko­wi­cie pewne i w nie­któ­rych przy­pad­kach koń­czy­ło się fa­tal­nie nie tylko dla po­wier­ni­ka ale i dla dar­czyń­cy. Cóż do­pie­ro w tym je­dy­nym przy­pad­ku, w któ­rym zwią­za­ne zo­sta­ły losy dwóch cał­ko­wi­cie róż­nych od sie­bie istot.

Prze­stu­dio­wa­ła wszyst­kie do­stęp­ne in­for­ma­cje na temat wy­co­fa­nia daru i wy­py­ta­ła o to wie­dzą­cą, która ostrze­gła, że wy­co­fa­nie bez ak­cep­ta­cji po­wier­ni­ka wy­wo­ła kom­pli­ka­cje nie do po­wstrzy­ma­nia.

Nie mógł wie­dzieć czym jest ten dar, więc nie mógł szcze­rze za­ak­cep­to­wać jego zwro­tu. Była zmu­szo­na wy­ja­śnić mu to, co nie było łatwe, zwa­żyw­szy na kom­plet­ny brak wza­jem­nej zna­jo­mo­ści pod­sta­wo­wych zasad rzą­dzą­cych ich od­ręb­ny­mi świa­ta­mi.

Zło­ży­ła swe im­po­nu­ją­ce skrzy­dła, usia­dła obok niego i po­my­śla­ła naj­pro­ściej, naj­szcze­rzej jak mogła.

To, co ci dałam na prze­cho­wa­nie, to cząst­ka mnie, zdol­ność do mi­ło­ści i  zdol­ność do od­da­nia się dru­gie­mu. Jeśli ten dar zo­sta­je prze­ka­za­ny, nikt inny, kto go nie otrzy­mał, nie może mnie po­siąść, być moim part­ne­rem lub mnie zdo­mi­no­wać. Mu­siał­by naj­pierw wy­kraść go tobie, nisz­cząc cię.

Prze­ka­za­nie go tylko na prze­cho­wa­nie spra­wi­ło, że sta­łam się pusta, ale po­żą­da­ją­cy mnie nie mogli mnie mieć. Zy­ska­łam czas, by się wzmoc­nić. Nie mogli mnie do­stać, więc dali mi spo­kój. Teraz nikt już mnie nie ruszy, je­stem naj­waż­niej­sza.

Mo­żesz mi go oddać, ale nie mogę ci go za­brać. Nie wiem, co się sta­nie, gdy do­sta­nę go z po­wro­tem, nie wiem, co bę­dzie z tobą, nie je­steś Dra­go­nem. Może stra­cisz życie, albo zdol­ność do mi­ło­ści i wszel­kiej ra­do­ści, a może nic się nie zmie­ni. Jeśli mi go nie od­dasz, może się uak­tyw­nić tylko, gdy bę­dzie­my bli­sko sie­bie, co nie jest ra­czej moż­li­we, nie je­steś Dra­go­nem. Ak­tyw­ny spra­wi, że bę­dziesz mnie pra­gnął. Nie je­steś Dra­go­nem, jak mam być twoja? Zde­cy­duj, mo­żesz to zro­bić tylko ty, do­bro­wol­nie.

Pa­trzył na Nią i wie­dział, że dar uak­tyw­nił się nie­mal od razu. Sny i tę­sk­no­ta przy Kat nieco ze­lża­ły, ale wciąż spra­wia­ły, że jego wzory były nie­na­tu­ral­nie pięk­ne i wy­raź­ne. Czuł zamęt w sercu. Pra­gnął Jej, chciał Ją po­znać, po­siąść, być z Nią, dzie­lić z Nią życie. Jed­no­cze­śnie zda­wał sobie spra­wę, że nic o Niej nie wie, nawet jakie nosi imię. W chwi­li, gdy o tym po­my­ślał usły­szał w cał­ko­wi­tej ciszy

Pha­edra

I opo­wie­dzia­ła mu o swym życiu. My­śla­ła dla niego o swoim świe­cie, o zwy­cza­jach Dra­go­nów, o tym jak żyją i miesz­ka­ją, o tym kim dla nich jest i jak ważne jest, by była i dla­cze­go naj­sil­niej­si pró­bo­wa­li ją zdo­mi­no­wać.

Gdy do niego my­śla­ła, wy­da­wa­ła się de­li­kat­na i sub­tel­na, co było kon­tra­stem dla siły i dzi­kie­go pięk­na jej po­sta­ci. Słu­chał i czuł we­wnątrz oży­wa­ją­ce cie­pło roz­le­wa­ją­ce się po ciele. Pa­trzył w szkar­łat­ne oczy z bu­dzą­cą się, dotąd uśpio­ną na­mięt­no­ścią i pra­gnął do­ty­kać he­ba­no­wej gład­kiej skóry, pod którą za­ry­so­wy­wa­ły się cu­dow­nie skom­po­no­wa­ne kształ­ty. Chło­nął Jej za­pach o nie­zna­nych i nie­po­ko­ją­cych, lecz eks­cy­tu­ją­cych wręcz nu­tach. Za­chwy­cał się skrzy­dła­mi, które ero­tycz­nie Ją opły­wa­ły, utka­ne z ma­gicz­nej ma­te­rii Jej ciała, gład­kie ni­czym je­dwab, z ledwo do­strze­gal­ny­mi cie­niut­ki­mi ni­tecz­ka­mi, szkar­łat­ny­mi i błysz­czą­cy­mi, jak Jej oczy. Sie­dział przy Niej i choć prze­cież nie wy­ko­ny­wał żad­nej pracy, czuł, że jego od­dech stał się łap­czy­wy, a serce przy­spie­szy­ło swój rytm. Do­tknął nie­śmia­ło jej smu­kłej dłoni, bojąc się, że Ją spło­szy lub na­ra­zi się na Jej gniew. Po­czuł się tak, jakby ten dotyk zmie­nił go w naj­bar­dziej szkar­łat­ny roz­błysk na nie­bie tego ob­ce­go świa­ta. Uwol­nił całe swoje pra­gnie­nie z oko­wów, w któ­rych je za­my­kał przez cały czas spę­dzo­ny bez Niej. Od­wa­żył się i po­ca­ło­wał Ją, do­strze­gł­szy w Jej oczach od­bi­cie wła­sne­go pra­gnie­nia. Od­da­jąc po­ca­łu­nek przy­pie­czę­to­wa­ła zło­że­nie w nim swego daru.

Ca­ło­wał Ją za­chłan­nie, na­mięt­nie, nie dba­jąc o to, że być może prze­są­dza o końcu swego ist­nie­nia.

Ona także ca­ło­wa­ła, roz­pa­la­jąc po­żą­da­nie w nich oboj­gu. Jej skrzy­dła stały się jesz­cze bar­dziej po­nęt­ne. Fa­lo­wa­ły i opły­wa­ły zmy­sło­wo jej zgrab­ne ciało, jakby żyły wła­snym ży­ciem i za­chę­ca­ły do zbli­że­nia. Mu­ska­ły jego skórę, a on od­bie­rał tę cu­dow­ną piesz­czo­tę z wes­tchnie­niem roz­ko­szy.

Ich dło­nie oswa­ja­ły sie­bie na­wza­jem. Jego ule­ga­ły za­chwy­to­wi tym ala­ba­stro­wo gład­kim i ide­al­nie umię­śnio­nym cia­łem. Jej smu­kłe palce za­koń­czo­ne kar­mi­no­wy­mi szpo­na­mi za­chwy­ca­ły się jego wzo­ra­mi na mio­do­wej skó­rze, co spra­wia­ło mu przy­jem­ność od­bie­ra­ją­cą po­czu­cie rze­czy­wi­sto­ści. Przy­lgnę­ła do niego.

Teraz on do niej my­ślał. O tym, że dar już jest ak­tyw­ny, że Jej pra­gnie, że chce żeby się z nim ko­cha­ła bez za­ha­mo­wań i nie ważne co bę­dzie potem. My­ślał co czuje, a ona choć nie wszyst­ko ro­zu­mia­ła, po­ję­ła, że chce za­ry­zy­ko­wać i za­znać ero­tycz­ne­go speł­nie­nia z tą obcą isto­tą, któ­rej los sama wy­bra­ła.

Po­ło­ży­ła się wśród mu­śli­nu, wy­glą­da­jąc na jego tle, jak cenny klej­not na ak­sa­mit­nej po­du­sze. Roz­ło­ży­ła swe do­stoj­ne skrzy­dła, teraz tro­chę sztyw­niej­sze i drżą­ce z pod­nie­ce­nia, a na nich smu­kłe ra­mio­na i dłu­gie zgrab­ne nogi, za­pra­sza­jąc, by ją po­siadł. I zro­bił to, tonąc w mig­da­ło­wych oczach pa­ła­ją­cych taką samą jak jego żądzą. Gdy w nią wszedł, ode­brał jesz­cze raz wszyst­kie wra­że­nia jakie to­wa­rzy­szy­ły zło­że­niu w nim jej daru, tylko teraz, z każ­dym ru­chem one ule­ga­ły zwie­lo­krot­nie­niu. Zda­wa­ło mu się, że zaraz eks­plo­du­je, że jego zmy­sły nie są w sta­nie wy­trzy­mać tak in­ten­syw­nych do­znać, że osta­tecz­nie po­pad­nie w ni­cość. Doj­ście do tej gra­ni­cy było samo w sobie sil­nym bodź­cem ero­tycz­nym i zda­wał sobie spra­wę, że nigdy nie za­znał­by tego z isto­tą swo­jej rasy. Ona także re­ago­wa­ła in­ten­syw­niej, niż mo­gła­by z każ­dym innym. Gdy w niej był, gdy wy­prę­żo­ny i coraz bar­dziej od­waż­ny, tań­czył w jej wnę­trzu, chwy­ci­ła go w po­tęż­ne ra­mio­na i oplo­tła sil­ny­mi udami. Twarz jesz­cze wy­pięk­nia­ła spa­zmem roz­ko­szy, z oczu po­sy­pa­ły się iskry szkar­łat­ne­go za­do­wo­le­nia, a z ust wy­do­by­ła się do­ty­ka­ją­ca duszę pieśń speł­nie­nia. Trzy­ma­jąc go mocno, wy­gię­ła za­chwy­ca­ją­ce ciało i wzle­cia­ła razem z nim w mrocz­ne niebo. To było dla niego tak nie­spo­dzie­wa­ne i tak pod­nie­ca­ją­ce, że lecąc w górę szczy­to­wał razem z nią, wtó­ru­jąc jej pie­śni swym krzy­kiem roz­ko­szy.  

Mimo speł­nie­nia nadal jej pra­gnął. Każda se­kun­da w locie po­bu­dza­ła i wzma­ga­ła po­żą­da­nie. Przy­wio­dła go na szczyt su­ro­wej skały, któ­rej oto­cze­nia nie mógł zo­ba­czyć w gę­stym mroku.

Opu­ści­ła go de­li­kat­nie, a on po­my­ślał, że nadal jej pra­gnie. Uśmiech­nę­ła się pięk­nie i z ło­bu­zer­ski­mi iskier­ka­mi szkar­ła­tu wy­ko­na­ła pi­ru­et fa­lu­jąc drżą­cy­mi skrzy­dła­mi, na za­koń­cze­nie któ­re­go uklęk­nę­ła przed nim zbli­ża­jąc usta do wciąż prę­żą­cej się mę­sko­ści. Do­tknę­ła gład­kim jak jej skóra ję­zy­kiem i zli­za­ła kro­pel­kę na jej końcu. Po­sma­ko­wa­ła i za­mru­cza­ła z za­do­wo­le­nia. Gdy zna­lazł się w jej ustach, mało nie stra­cił przy­tom­no­ści i nie po­padł w roz­kosz­ny nie­byt. Pie­ści­ła go tak przez chwi­lę, wie­dząc że spra­wia mu przy­jem­ność i że błaga o jesz­cze. Wy­czu­ła, że on jest już na skra­ju szczę­ścia.

Nadal klę­cząc od­wró­ci­ła się do niego tyłem i po­my­śla­ła Teraz chcę, żebyś mnie po­siadł na­praw­dę.

Od­gar­nął fa­lu­ją­ce i drżą­ce skrzy­dła, przy­su­nął się do spi­żo­wo pięk­nych bio­der i wszedł w nią, w jed­nej chwi­li do­zna­jąc eks­ta­zy, na którą na­ło­żył się jej spazm, a to­wa­rzy­szy­ły temu naj­pięk­niej­sza jej pieśń i jego naj­szczę­śliw­szy krzyk, unie­sio­ne w prze­stwo­rza.

Przy­tu­lił ją do sie­bie i spo­koj­nie po­my­ślał dla niej, że chce jej oddać otrzy­ma­ny dar. Zro­zu­miał to, co i ona wie­dzia­ła. Nie ma dla nich razem miej­sca w obu świa­tach, a nie chciał, by ta cu­dow­na isto­ta stała się przez niego wy­rzut­kiem.

W jej spoj­rze­niu zga­sło szczę­ście gosz­czą­ce jesz­cze przed chwi­lą i po­ja­wi­ło się smut­ne zro­zu­mie­nie, takie jak w jego oczach.

Do­brze, to Twoja de­cy­zja. Od­pro­wa­dzę Cię bli­żej two­je­go świa­ta i tam się roz­sta­nie­my, na za­wsze. Dzię­ku­ję za ….wszyst­ko.

Za­pro­te­sto­wał w my­ślach, chciał żeby to uczy­ni­ła teraz, tu na dachu świa­ta, któ­re­go nie mógł­by bez niej zdo­być.

Wa­ha­ła się przez mo­ment, po czym po­de­szła do niego uro­czy­ście, przy­gar­nę­ła do gład­kich pier­si, a on objął jej po­nęt­ną kibić. Trwa­li tak przez chwi­lę w czu­łym splo­cie. Wresz­cie po­ca­ło­wa­ła go de­li­kat­nie, my­śląc do niego in­ten­syw­nie i otwie­ra­jąc swe serce na dar, który miał do niej wró­cić. Jego jaźń uwol­ni­ła część Jej, prze­cho­wy­wa­ną dotąd z pie­ty­zmem.

Oboje roz­ża­rzy­li się pur­pu­rą. Wie­dział co ma robić. Wie­dział, że od­da­je jej część, którą już uwa­żał za swoją.

Zanim ta po­tęż­na ener­gia ule­cia­ła z niego na za­wsze, spoj­rzał z jesz­cze nie wy­ga­słym uczu­ciem w smut­ne szkar­łat­ne oczy, po­my­ślał dla niej ży­cze­nie szczę­ścia, szyb­kim ru­chem uwol­nił się z uko­cha­nych objęć. Krzyk­nął Że­gnaj i sko­czył w mrocz­ne prze­stwo­rza.

Nie mogła tego zro­zu­mieć i nie mogła tego prze­wi­dzieć, bo tego nie pla­no­wał. To się stało tak szyb­ko, że zanim się zo­rien­to­wa­ła, co uczy­nił, było już za późno, by mogła go od­na­leźć i oca­lić przed upad­kiem i roz­trza­ska­niem się o ostre kra­wę­dzie su­ro­wych skał. Bała się, że ska­za­ła się na sa­mot­ność i pust­kę. Oddał jej dar, lecz ona nie była pewna, czy chcia­ła go od­zy­skać, a teraz nie można już cof­nąć zda­rzeń i wy­ra­żo­nej za mało sta­now­czo woli.

Dar, który jej oddał, nie uchro­nił przed roz­pa­czą tar­ga­ją­cą duszę.

Otu­lo­na zwię­dły­mi ze smut­ku i tę­sk­no­ty skrzy­dła­mi, za­pła­ka­ła, za­śpie­wa­ła naj­bar­dziej roz­dzie­ra­ją­cą serce pieśń. Pieśń ża­ło­by, sły­szal­ną w obu świa­tach. Koń­czą­cą życie, zanim się na dobre za­czę­ło. Pieśń, która bę­dzie śpie­wa­na także w jego świe­cie, jesz­cze przez dłu­gie lata.

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Stwo­rzy­łaś ładny świat, uczu­cio­wą opo­wieść. Ale jak dla mnie – tekst jest zbyt po­etyc­ki i za dużo w nim ero­ty­ki i ro­man­su. Nic to, może jesz­cze zja­wią się ama­to­rzy.

Słoń­ce go­ści­ło w nim je­dy­nie przez kilka go­dzin na dobę, a przez więk­szą część roku pa­no­wał tam pół­mrok, prze­ry­wa­ny cza­sem roz­bły­sków, za­bar­wio­nych ama­ran­to­wo i szma­rag­do­wo ilu­mi­na­cji na nie­bo­skło­nie.

No to mamy nie­sa­mo­wi­tą ano­ma­lię astro­no­micz­ną. Albo świat miesz­czą­cy się w ja­ski­ni.

co nie było łatwe, zwa­rzyw­szy na kom­plet­ny brak wza­jem­nej zna­jo­mo­ści

Ojjj! Pa­skud­ny or­to­graf.

 

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ero­ty­ka jed­no­cze­śnie wy­su­bli­mo­wa­na i wy­uz­da­na – mie­szan­ka odro­bi­nę nie­straw­na, bo za mocno prze­sło­dzo­na. Po­zdra­wiam au­tor­kę, ży­cząc jej choć odro­bi­nę po­dob­nych, ero­tycz­nych unie­sień.

Tjaa, po­ma­rzyć dobra rzecz w nie­dzie­lę wie­czo­rem przy ko­min­ku… :-)

Love story z tra­gicz­nym fi­na­łem, pa­su­ją­cym do wizji po­dzie­lo­ne­go mię­dzy dwie wro­gie sobie rasy świa­ta. Tylko to do­pa­so­wa­nie ra­tu­je – w moich oczach – ten tekst.

 

A dla­cze­go ma tag kon­kur­su Czy boisz się ciem­no­ści?

 

Nie­ste­ty, nie moja bajka. We­dług mnie prze­kom­bi­no­wa­ny język przy­tła­cza całą resz­tę.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Kurna, ko­lej­ne opko na Ciem­ność? A my­śla­łem, że mam już ten kon­kurs za sobą… No nic, no. Trze­ba bę­dzie prze­czy­tać.

 

Peace!

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Dziw­na opo­wieść o sek­sie mię­dzy­ga­tun­ko­wym, okrut­nie – jak za­uwa­żył Ry­szard – prze­sło­dzo­na. Roz­po­ety­zo­wa­ny język w pierw­szych frag­men­tach nawet mi się po­do­bał, ale potem nie­któ­re okre­śle­nia/sfor­mu­ło­wa­nia/me­ta­fo­ry wy­da­ły mi się nie­do­pa­so­wa­ne, zbyt wznio­słe i wsa­dza­ne na siłę. Poza tym tra­fia­ły się nie­lo­gicz­no­ści: był taki frag­ment, w któ­rym opi­sy­wa­łaś współ­ist­nie­ją­ce obok sie­bie rasy, by chwi­lę póź­niej na­pi­sać, że tak się ge­ne­tycz­nie nie tra­wi­ły, iż nie mogły współ­ist­nieć…

I jesz­cze jedno; to tylko przy­kład:

Gdy do niego my­śla­ła, wy­da­wa­ła się de­li­kat­na i sub­tel­na, co było kon­tra­stem dla siły i dzi­kie­go pięk­na jej po­sta­ci. Słu­chał i czuł we­wnątrz oży­wa­ją­ce cie­pło roz­le­wa­ją­ce się po ciele. Pa­trzył w szkar­łat­ne oczy z bu­dzą­cą się, dotąd uśpio­ną na­mięt­no­ścią i pra­gnął do­ty­kać he­ba­no­wej gład­kiej skóry, pod którą za­ry­so­wy­wa­ły się cu­dow­nie skom­po­no­wa­ne kształ­ty. Chło­nął Jej za­pach o nie­zna­nych i nie­po­ko­ją­cych, lecz eks­cy­tu­ją­cych wręcz nu­tach. Za­chwy­cał się skrzy­dła­mi, które ero­tycz­nie opły­wa­ły, utka­ne z ma­gicz­nej ma­te­rii Jej ciała, gład­kie ni­czym je­dwab, z ledwo do­strze­gal­ny­mi cie­niut­ki­mi ni­tecz­ka­mi, szkar­łat­ny­mi i błysz­czą­cy­mi, jak Jej oczy. Sie­dział przy Niej i choć prze­cież nie wy­ko­ny­wał żad­nej pracy, czuł, że jego od­dech stał się łap­czy­wy, a serce przy­spie­szy­ło swój rytm.

Sorry, taki mamy kli­mat.

No dobra, czas za­cząć nad­ra­biać za­le­gło­ści. Przy­znam, że pod­czas kwiet­nio­wych dy­żu­rów nie na­tra­fi­łem na ani jeden tekst, który za­chwy­cił­by mnie na tyle, żebym mógł za­pro­po­no­wać go do bi­blio­te­ki. Tutaj na przy­kład mamy prze­peł­nio­ny po­ezją mię­dzy­ga­tun­ko­wy ero­tyk (o tyle ory­gi­nal­ny, że wam­pi­ra za­stą­pi­ła dra­gon­ka ;-) ). W “Ga­ze­cie Te­le­wi­zyj­nej” przy tego ro­dza­ju pro­duk­cjach piszą zwy­kle: dla ko­ne­se­rów.

Dzię­ku­ję za wszyst­kie ko­men­ta­rze, które nie wpra­wia­ją w eu­fo­rię, ale jed­nak ra­du­jąwink

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka