- Opowiadanie: Auman - Wszystkowidzący

Wszystkowidzący

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wszystkowidzący

Był wrze­sień roku 2064. Wrze­sień wy­jąt­ko­wo zimny, ale jak mówią eko­lo­dzy, ma to być norma. Nie wie­rzę w to, co piszą w ga­ze­tach. Po pro­stu ob­ser­wu­je rze­czy­wi­stość i wy­cią­gam wła­sne wnio­ski. Coś nie­do­bre­go dzie­je się ze świa­tem i nie­ste­ty także z na­szym mia­stem.

Po­twier­dze­niem tych prze­czuć była dziw­na wia­do­mość, jaką do­sta­łem. Ktoś pisał, że pre­zy­dent na­sze­go mia­sta od kilku mie­się­cy jest prze­trzy­my­wa­ny w nie­zna­nym miej­scu, a jego funk­cję spra­wu­je an­dro­id, któ­re­mu przy po­mo­cy mind uplo­adin­gu wczy­ta­no pa­mięć pre­zy­den­ta. Wzią­łem to za głupi dow­cip, bo jak można zro­bić coś ta­kie­go naj­bar­dziej chro­nio­nej w mie­ście oso­bie? Jedna rzecz mnie tylko nie­po­ko­iła. Mój trac­ker nie był w sta­nie zlo­ka­li­zo­wać ad­re­su, z któ­re­go nada­no wia­do­mość. Au­to­rem mu­siał być więc pro­fe­sjo­na­li­sta. Lata pracy w wy­dzia­le śled­czym po­wo­du­ją różne skrzy­wie­nia za­wo­do­we. Jed­nym z nich jest nad­mier­ne ana­li­zo­wa­nie wszyst­kie­go. Od razu po­ja­wi­ła się u mnie myśl, że może jakiś haker mści się na swoim byłym współ­pra­cow­ni­ku, który go wy­ki­wał. To by tłu­ma­czy­ło donos i za­tar­cie śla­dów w trans­fe­rze. Tylko po co miał­by wy­my­ślać aż tak ab­sur­dal­ną hi­sto­ryj­kę? Wia­do­mość koń­czy­ła się miłym za­pro­sze­niem na teren opusz­czo­nych pe­ro­nów. To ty­po­we miej­sce na takie schadz­ki. Zgło­sze­nie przy­szło, więc trze­ba się spra­wą zająć. Mimo po­dej­rzeń nie bra­łem tego wciąż na po­waż­nie, więc przy­dzie­li­łem spra­wę Mło­de­mu. Ka­za­łem mu jed­nak na wszel­ki wy­pa­dek za­brać nie­zbęd­ny sprzęt.

*

Wie­czo­rem oglą­da­łem w te­le­wi­zji otwar­cie no­we­go biu­row­ca. Po­ja­wia­ją się w ostat­nich la­tach jak grzy­by po desz­czu. Stare Mia­sto jest teraz prze­sło­nię­te przez cie­nie tych mo­lo­chów. Na otwar­ciu był obec­ny pre­zy­dent. Wy­glą­dał nor­mal­nie, mówił jak zwy­kle. Czy­ta­łem, że trans­fer umy­słu po­zwa­la na wczy­ta­nie wszyst­kich cech cha­rak­te­ru i wy­uczo­nych za­cho­wań. Jeśli więc rze­czy­wi­ście wy­ssa­li­by mózg pre­zy­den­ta do cna, to byle kupa że­la­stwa mo­gła­by mówić jak on. Czło­wiek ni­cze­go nie jest już pe­wien. Praca de­tek­ty­wa w cza­sach, gdy świat fi­zycz­ny i cy­fro­wy są pra­wie tym samym jest nie­zwy­kle trud­na. Może nawet nie­moż­li­wa?

*

Sie­dzia­łem na­stęp­ne­go dnia w biu­rze, było koło po­łu­dnia, gdy za­dzwo­nił Młody. Spo­dzie­wa­łem się, że zła­pał tego gnoj­ka od wia­do­mo­ści, albo że cho­ciaż go na­stra­szył. Rze­czy­wi­stość znów oka­za­ła się od­le­gła od moich ży­czeń. Facet rze­czy­wi­ście się sta­wił, ale zo­stał przez kogoś po­rwa­ny. Wy­wią­za­ła się strze­la­ni­na, Młody ru­szył w po­ścig i wtedy do­stał w ramię. Wy­lą­do­wał w szpi­ta­lu, dokąd się nie­zwłocz­nie wy­bra­łem.

*

– Tak jak mó­wi­łeś – za­czął młody ochry­ple. Sta­ra­łem się go uspo­ko­ić, stra­cił dość dużo krwi. – urzą­dze­nie gło­so­we spra­wi­ło, że jego głos roz­cho­dził się echem po wszyst­kich pe­ro­nach. Oko­licz­ne pe­ner­stwo aż za­czę­ło wy­ła­zić z nor. To był zimny, me­ta­licz­ny głos. Miał też różne za­baw­ki do ukry­wa­nia pola ciepl­ne­go przed sen­so­ra­mi. Żad­ne­go pro­mie­nio­wa­nia, nor­mal­nie duch. Nie było spo­so­bu, żeby go zlo­ka­li­zo­wać.

– Prze­cież wzią­łeś ze sobą urzą­dze­nie, które ob­cho­dzi takie rze­czy.

– Nic nie dzia­ła­ło – od­po­wie­dział prze­ra­żo­ny.

– Kurwa, są coraz lepsi. Za­wsze o krok przed nami. Skąd oni to biorą? – po­wie­dzia­łem do sie­bie sa­me­go. – Ale waż­niej­sze jest to, co on mówił?

– Mówił coś o ja­kiejś grub­szej spra­wie. Mówił, że mo­że­my sobie nie po­ra­dzić, bo to za­ta­cza coraz szer­sze kręgi. Mówił, że był wy­ko­naw­cą, ale od­su­nę­li go w pew­nym mo­men­cie. Ktoś się wy­cwa­nił i prze­jął in­te­res, za­czął się po cichu po­zby­wać po­zo­sta­łych. Sze­fie, to nie jest pre­zy­dent, już od dawna nie jest. To, co nim jest, wy­ko­nu­je tylko roz­ka­zy.

– Kto to zleca? – spy­ta­łem po­iry­to­wa­ny.

– Nie zdą­żył po­wie­dzieć. Ktoś za­czął strze­lać. Sen­so­ry od razu zlo­ka­li­zo­wa­ły miej­sce, od­wró­ci­łem się z bro­nią w ręku, ale było za późno. Strze­li­li pierw­si, a potem spie­przy­li, spie­przy­li z nim.

– Z in­for­ma­to­rem – do­koń­czy­łem za niego.

Młody od­dy­chał cięż­ko. Dałem mu od­sap­nąć. Za­sta­na­wia­łem się nad tym wszyst­kim. Skoro dało się wy­kryć pola ciepl­ne tych po­ry­wa­czy, to nie byli to spe­cja­li­ści w stylu na­sze­go in­for­ma­to­ra To mu­sia­ły być zwy­kłe zbiry, wy­na­ję­te do brud­nej ro­bo­ty. Ta­jem­ni­czy in­for­ma­tor jest za to ja­kimś kom­pu­te­ro­wym ge­niu­szem – nie­bez­piecz­ną bro­nią w czy­ichś rę­kach. Teraz już pew­nie nie żyje. Trze­ba bę­dzie zna­leźć inny trop.

– Przej­mu­ję spra­wę – po­wie­dzia­łem Mło­de­mu, zbie­ra­jąc się już do wyj­ścia.

– Ale sze­fie, prze­cież wzię­li nam je­dy­ne źró­dło…

– Już ty się tym nie przej­muj, wy­po­czy­waj tylko. Mo­żesz mi się potem przy­dać.

*

To wszyst­ko jest tylko po­wierzch­nią. Więk­szym pro­ble­mem jest to, co tkwi w pod­zie­miu. Mu­sia­łem się skie­ro­wać na Fa­brycz­ną – dziel­ni­cę upa­dłą po po­dzia­le mia­sta na stre­fy – tam gro­ma­dzi się dziś prze­stęp­czy pół­świa­tek. W więk­szo­ści jest to zwy­kłe me­nel­stwo, pi­ja­cy, zło­dzie­je, cza­sem mor­der­cy. Wszy­scy jed­nak do­sko­na­le wie­dzą, kto sie­dzi głę­biej w la­bi­ryn­tach melin. Prze­stęp­cy kom­pu­te­ro­wi są naj­cen­niej­si. Przez zwy­czaj­nych chu­li­ga­nów są trak­to­wa­ni jak świę­ci. Gangi za­pew­nia­ją ochro­nę pod­łą­czo­nym do sieci, bo wie­dzą, że to tam jest praw­dzi­wa forsa. Ha­ke­rzy nie wy­cho­dzą na ze­wnątrz. Te świry czę­sto usu­wa­ją sobie neu­ro­chi­rur­gicz­nie oczy i łączą mózgi bez­po­śred­nio z wi­zje­ra­mi in­ter­fej­sów, przez co nie po­trze­bu­ją już wi­dzieć świa­ta w jego fe­no­me­nach – wy­star­czą im same kody zera i je­dyn­ki, które trans­for­mu­ją ob­ra­zy ze wszech­obec­nych kamer i sa­te­li­tów, za­pew­nia­jąc im widok da­le­ce bar­dziej przy­dat­ny od tego, który do­strze­ga­ją nasze pry­mi­tyw­ne oczy.

Nie­na­wi­dzę cho­dzić na Fa­brycz­ną – nigdy nie za­pusz­czam się głę­biej w dziel­ni­cę, bo do­sko­na­le wiem, że rzą­dzą tam różne gangi, które nie cac­ka­ły­by się ze mną, gdy­bym się po­ja­wił na ich te­re­nie. Mam bez­piecz­ny do­stęp tylko do tych miejsc, gdzie prze­by­wa­ją lu­dzie, ma­ją­cy u mnie dług. Dilal jest bar­dzo przy­dat­ny w mo­men­tach, kiedy zwy­czaj­ne pro­ce­du­ry po­li­cyj­ne nie po­zwa­la­ją za­koń­czyć spra­wy. Zła­pa­łem go kie­dyś zu­peł­nie przy­pad­kiem, bo jego są­siad coś po­dej­rze­wał i zło­żył donos. Na miej­scu oka­za­ło się, że są­siad wydał nam fa­ce­ta z toną sprzę­tu ha­ker­skie­go w domu. Od razu wie­dzia­łem, że Dilal nie jest po­cząt­ku­ją­cy. Za­szan­ta­żo­wa­łem go więc tro­chę, zmu­si­łem do po­zo­sta­nia w mie­ście, wcze­pia­jąc mu na wszel­ki wy­pa­dek pod­skór­ny czip u jed­ne­go ko­no­wa­ła. Od tam­te­go czasu Dilal za­ła­twia dla mnie nie­któ­re spra­wy, na które po­li­cyj­ny sprzęt jest za słaby. Zbiry wy­my­śla­ją teraz takie wy­na­laz­ki, że gu­bi­my ślad i szu­kaj wia­tru w polu. Przy­my­kam tro­chę oko na nie­le­gal­ną dzia­łal­ność Di­la­la. Tylko on może mi teraz pomóc.

*

Łysy by­czek z wy­ta­tu­owa­nym na czasz­ce dia­men­tem w gnieź­dzie węży, pro­wa­dził mnie do Di­la­la. Wszy­scy na­le­żą­cy do gangu do­brze wie­dzą, kim je­stem. Ciem­ne tu­ne­le i scho­wa­ne przed świa­tłem sło­necz­nym klat­ki scho­do­we przez które mnie pro­wa­dził, przy­pra­wia­ją czło­wie­ka o mdło­ści. W końcu do­tar­li­śmy do ja­kie­goś pro­wi­zo­rycz­ne­go bun­kra, w któ­rym cała pod­ło­ga była za­wa­lo­na róż­nej gru­bo­ści ka­bla­mi. W dusz­nym po­miesz­cze­niu wciąż wi­bro­wa­ły od­gło­sy cho­dzą­cych ser­we­rów. Dilal sie­dział na me­cha­nicz­nym tro­nie, pod­łą­czo­ny gdzie tylko się da do róż­nych urzą­dzeń. Jego mózg był sprzę­żo­ny z kom­pu­te­rem. Był jesz­cze bar­dziej blady i gruby, niż wtedy gdy ostat­ni raz go wi­dzia­łem. Nie wy­cho­dził stąd od mie­się­cy, jest tu pil­nie strze­żo­ny przez cały czas. Białe ciało po­zba­wio­ne wło­sów prze­świ­ty­wa­ło spod po­dar­tych szmat kom­bi­ne­zo­nu. Tłu­ste, dłu­gie włosy opa­da­ły mu na ra­mio­na ni­czym zgni­łe strą­ki. Był jak w tran­sie, jakby go tu w ogóle nie było. Z jego oczo­do­łów świe­ci­ły ukry­te pod plek­si­gla­sem prze­wo­dy. Mógł­bym mu nawet współ­czuć – to prze­cież ża­ło­sny widok – wiem jed­nak, że to dla niego naj­lep­sze życie. Zresz­tą, żyje mu się pew­nie le­piej ode mnie.

– Czym sobie za­słu­ży­łem na ten za­szczyt? – jego głos był bar­dzo słaby, ale do­bit­ny.

– To po­waż­na spra­wa, ina­czej bym nie przy­cho­dził. Do­sta­łem dziw­ną wia­do­mość od jed­ne­go ha­ke­ra, a potem się za­czę­ło… Boję się, że roz­pę­ta się przez to nie­złe gówno.

– Ro­zu­miem. Już wczy­tu­je twój in­ter­fejs – od­parł bez­na­mięt­nie i za­czął pro­ces, któ­re­go nie dało się za­uwa­żyć z ze­wnątrz. To mnie naj­bar­dziej nie­po­ko­iło w pod­łą­czo­nych – nigdy nie wia­do­mo, co dzie­je się w ich gło­wach.

Od­dy­chał spo­koj­nie, nie od­zy­wał się, ale zmarsz­czył czoło, co świad­czy­ło o tym, że coś od­krył.

– No mów, co tam zna­la­złeś. Tylko nic nie ukry­waj.

– Nie mam co ukry­wać – za­czął rów­nie spo­koj­nym gło­sem jak wcze­śniej. – Masz rację, sie­dzisz w gów­nie. Ten facet, co to wy­słał jest, że tak po­wiem, du­chem. W sieci go nie wy­tro­pisz, bo ma takie wi­ru­so­we pro­gra­my, że wszyst­kie po­łą­cze­nia po dro­dze są za­cie­ra­ne. Tropy za­wsze będą się ury­wać na ja­kichś za­du­piach we wschod­niej Afry­ce czy w ama­zoń­skiej dżun­gli. Wi­ru­sy psują wszyst­kie po­łą­cze­nia, wy­sy­ła­jąc mi­lio­ny śle­pych tro­pów. W każ­dym miej­scu w sieci, które duch od­wie­dza, zo­sta­wia on tylko swoje widmo, które nic o nim nie mówi.

– Nie da się tego prze­ła­mać? – spy­ta­łem z de­spe­ra­cją w gło­sie. – Prze­cież sam je­steś ha­ke­rem, do­brym ha­ke­rem. Znam twoją tecz­ki i wiem też o rze­czach, któ­rych ci nigdy nie udo­wod­nio­no.

– To tech­nicz­nie nie­wy­ko­nal­ne. On dzia­ła z wie­lo­ma in­ny­mi oso­ba­mi, które uru­cha­mia­ją bły­ska­wicz­nie ko­lej­ne pa­kie­ty da­nych. One two­rzą cy­fro­wy szum. Jak pie­nią­dze zo­sta­ją zwi­nię­te z konta, to prze­cho­dzą przez setki ty­się­cy in­nych kont, które wy­sy­ła­ją je do ko­lej­nych, a miej­sca, gdzie lą­du­ją osta­tecz­nie nie da się wy­kryć w takim cha­osie. Zresz­tą wiem, że tu nie cho­dzi o kasę, tylko o coś po­waż­niej­sze­go.

– Słu­cham? – spy­ta­łem.

– Tak. Facet jest ści­ga­ny i mogą go zła­pać tylko ci, któ­rzy znają jego fi­zycz­ne po­łą­cze­nie, któ­rzy coś o nim wie­dzą. Nic dziw­ne­go, że zła­pa­li go przed tobą.

– Dzię­ki za takie mą­dro­ści. Po­wiedz mi le­piej coś, czego nie wiem.

– Mu­siał od­kryć coś, co spo­wo­do­wa­ło, że chciał uciec. Dzi­wię się co praw­da, że zgło­sił się aku­rat do cie­bie, ale nie­wąt­pli­wie chciał po pro­stu, żeby spra­wa stała się pu­blicz­na. Li­czył na to, że po­li­cja za­cznie wę­szyć i tacy jak ja się do­wie­dzą.

Jego pew­ność sie­bie nie sła­bła. Ro­bi­ło mi się nie­do­brze na myśl, że taki biały worek sadła może mieć więk­szą wła­dzę i moż­li­wo­ści ode mnie – po­li­cjan­ta z dwu­dzie­sto­let­nim sta­żem, pa­mię­ta­ją­ce­go jesz­cze zu­peł­nie inne czasy bez tych wszyst­kich tech­nicz­nych ustrojstw.

– Je­dy­ne wyj­ście – kon­ty­nu­ował po chwi­li. – to tra­fić na fi­zycz­ny ślad. On już pew­nie dawno nie żyje. Je­dy­nym fi­zycz­nym no­śni­kiem da­nych jest an­dro­id, który udaje pre­zy­den­ta. To jego trze­ba zła­pać, wtedy będę mógł się do niego pod­łą­czyć i przej­rzeć dane, do­trzeć do źró­dła. Bę­dziesz więc mu­siał się jakoś prze­do­stać do niego i mnie pod­łą­czyć.

– Zwa­rio­wa­łeś? – spy­ta­łem ze śmie­chem. – Wiesz, jak cięż­ko się bę­dzie do niego do­stać, szcze­gól­nie teraz, gdy może mieć do­dat­ko­wą ochro­nę? Co, może po­ka­żę im pla­kiet­kę i po­wiem: Otwie­rać! Po­li­cja!

Uśmiech­nął się, ale tak nie­znacz­nie, że można to było rów­nie do­brze od­czy­tać jako gry­mas.

– Sam sobie rze­czy­wi­ście nie po­ra­dzisz, ale ze mną już tak.

– Prze­cież ty się stąd nie ru­sza­łeś od wie­ków – po­wie­dzia­łem, wska­zu­jąc na jego pół bio­lo­gicz­ny pół me­cha­nicz­ny od­włok. – Jak chcesz się teraz tam ze mną prze­dzie­rać?

– Oj widzę, że jed­nak nie je­steś tak by­stry, jak przy­pusz­cza­łem. Wiesz, że uła­twiasz w ten spo­sób pracę takim jak ja? – ten jego zimny, prze­mą­drza­ły ton nie tylko mnie iry­to­wał, ale też nie­po­ko­ił. Wy­da­wa­ło mi się, że jest w nim nie­wie­le z czło­wie­ka.

– Nie je­steś zbyt do­brym mó­zgiem – kon­ty­nu­ował – ale to nie pro­blem, bo to ja będę mó­zgiem tej ope­ra­cji, a ty bę­dziesz peł­nił funk­cję moich rąk. Weź­miesz jedno małe spryt­ne urzą­dzon­ko, które przej­mu­je trans­mi­sję ze wszyst­kich kamer w oko­li­cy ki­lo­me­tra. W ten spo­sób będę miał obraz ca­łe­go bu­dyn­ku, dzię­ki czemu będę cię mógł w łatwy spo­sób tobą kie­ro­wać. Omi­niesz wszyst­kie prze­szko­dy i do­sta­niesz się do tego swo­je­go so­bo­wtó­ra. Potem po pro­stu mnie prze­łą­czysz ze swo­je­go in­ter­fej­su do jego. Ja­kieś py­ta­nia?

– Mu­sisz się pode mnie pod­cze­piać? Nie lubię plu­skiew.

– Włą­czysz mnie do­pie­ro, jak bę­dziesz na miej­scu. Nie będę cię wcze­śniej śle­dził.

Zgo­dzi­łem się. Nie było in­ne­go wyj­ścia. Gdy opu­ści­łem po­nu­rą Fa­brycz­ną niebo było już czar­ne. Trze­ba było to zo­sta­wić na na­stęp­ny dzień. Wo­la­łem nie ry­zy­ko­wać i stwier­dzi­łem, że rano wy­bio­rę się do ma­ga­zy­nu po jeden z tych eg­zosz­kie­le­tów, któ­rych uży­wa­ją bry­ga­dy an­ty­ter­ro­ry­stycz­ne. W ten spo­sób będę le­piej chro­nio­ny, a i siła ognia się zwięk­szy. Tylko kiedy ja mia­łem ostat­nie szko­le­nie w tym eg­zosz­kie­le­cie?

*

Wzią­łem tego wie­czo­ra so­lid­ną dawkę pro­chów i po­ło­ży­łem się do łóżka. Włą­czy­łem sobie na in­ter­fej­sie jeden z tych re­ali­stycz­nych fil­mi­ków o wa­ka­cjach w eg­zo­tycz­nych miej­scach. Pięk­ny re­zer­wat przy­ro­dy w Taj­lan­dii. Roz­pły­wa­łem się w cu­dow­nych wi­do­kach, które zda­wa­ły się praw­dzi­we, a moje ciało swo­bod­nie spo­czy­wa­ło pod cie­płą koł­drą. Przy­jem­na, nie­in­wa­zyj­na mu­zycz­ka przy­gry­wa­ła w tle, a ja prze­dzie­ra­łem się przez ba­jecz­ne lasy, przy­glą­da­jąc się dzi­kim zwie­rzę­tom. W pew­nym mo­men­cie mia­łem wra­że­nie, że za­sy­piam – to mi się czę­sto przy­tra­fia­ło, gdy re­lak­so­wa­łem się przy ob­ra­zach spo­koj­nej przy­ro­dy. Na po­gra­ni­czu snu i jawy uka­zał mi się inny obraz. Nie było już zie­le­ni i słoń­ca, tylko jakaś opusz­czo­na hala i lu­dzie po­ubie­ra­ni na czar­no. Wszyst­ko było w końcu wy­raź­ne. Jeden z nich wy­ce­lo­wał do mnie z broni. Zda­łem sobie spra­wę z tego, że je­stem oto­czo­ny. Wy­łą­czy­łem na­tych­miast in­ter­fejs, a obraz znik­nął. Wy­da­wa­ło mi się, że byłem przy­tom­ny, oglą­da­jąc to. Kosz­ma­ry senne czy wir­tu­al­ne – czło­wiek traci już ro­ze­zna­nie, w któ­rym śnie żyje.

*

Po­ra­nek na­stęp­ne­go dnia był chłod­ny. Zmie­rza­łem wła­śnie do jed­nost­ki po­li­cji, by po­wie­dzieć o po­stę­pach, gdy głos ode­zwał się w mojej gło­wie

– We­szli do two­je­go in­ter­fej­su. Już za późno. Wszyst­ko wie­dzą. Jak wej­dziesz do tego bu­dyn­ku, to od razu cię zgar­ną – to był Dilal.

– Dla­cze­go aku­rat teraz mi to mó­wisz? – spy­ta­łem.

Wła­ma­li ci się już wczo­raj. Mo­głeś mieć jakąś za­ko­do­wa­ną wia­do­mość. To znane me­to­dy. Nie mó­wi­łem ci tego wcze­śniej, bo obie­ca­łem nie prze­szka­dzać ci aż do czasu akcji. Włącz urzą­dze­nie do na­wi­ga­cji z kamer. Po­mo­gę ci się prze­miesz­czać tak, żeby byli za­wsze dwa kroki za tobą.

Świet­nie – po­my­śla­łem. – nie dość, że sta­łem się zwie­rzy­ną na po­lo­wa­niu, to jesz­cze gadam z trzy­ma­ją­cym się obiet­nic prze­stęp­cą. Kie­dyś bycie po­li­cjan­tem było prost­sze.

– Wi­dzisz tego fa­ce­ta, który wy­sia­da z sa­mo­cho­du?

– Prze­cież to…

Scho­waj się szyb­ko za tą ko­lum­ną po two­jej pra­wej. Świet­nie. Teraz przejdź pięć­dzie­siąt me­trów wzdłuż tej ścia­ny. Idź bli­sko niej.

– Chcesz mi po­wie­dzieć, że wszy­scy moi kum­ple z wy­dzia­łu są teraz prze­ciw­ko mnie?

Do­sta­li roz­kaz zła­pa­nia cię, więc robią to, co do nich na­le­ży. Je­steś teraz… po­cze­kaj… po­szu­ki­wa­ny za zła­ma­nie ko­dek­su pracy i współ­pra­cę z zor­ga­ni­zo­wa­ny­mi gru­pa­mi prze­stęp­czy­mi. Coś w tym jest, nie są­dzisz?

– To w ogóle nie jest śmiesz­ne. Przez tę spra­wę mam prze­sra­ne. Po co się w to pa­ko­wa­łem?

Za­trzy­maj się. Kuc­nij i po­cze­kaj, aż nie po­wiem… Dobra, wsta­waj. Przejdź szyb­ko na róg ulicy i skręć ostro w prawo – tra­fi­łem w ten spo­sób w po­bli­że ma­ga­zy­nu. - Teraz bę­dzie­my cze­kać, aż zrobi się czy­sto.

– Nie chcę ci prze­ry­wać tej za­ba­wy w sza­chy, ale przy­po­mnia­ło mi się coś. Muszę ostrzec Mło­de­go. On leży w szpi­ta­lu. To do niego naj­pierw pójdą, chcąc mnie od­na­leźć. Zro­bią mu krzyw­dę. Przy oka­zji wezmę jego prze­pust­kę, żeby się do­stać do ma­ga­zy­nu.

– Prze­pust­ka jest zbęd­na. Sam się tym zajmę. Który to szpi­tal?

– Ra­szei – od­par­łem na­tych­miast, ale nie otrzy­ma­łem po­twier­dze­nia.

Do­brze – Dilal ode­zwał się w końcu. – Do szpi­ta­la zo­sta­ła wy­sła­na ści­śle tajna wia­do­mość z po­li­cji. Wszyst­ko mu tam tłu­ma­czę w mak­sy­mal­nym skró­cie. Otrzy­ma też wypis ze szpi­ta­la, a pod wej­ściem bę­dzie na niego cze­kać tak­sów­ka.

Wła­ma­łeś się do szpi­tal­nych i po­li­cyj­nych baz da­nych? – spy­ta­łem zdu­mio­ny. Do tej pory my­śla­łem, że przy­naj­mniej te rze­czy są bez­piecz­ne.

Słu­chaj, nie czas teraz na takie roz­mo­wy. Po­wiedz­my, że po­li­cja i in­sty­tu­cje pań­stwo­we nie bez po­wo­du są tak słabo za­bez­pie­czo­ne. Pra­cu­jesz prze­cież w wy­dzia­le od lat. Wi­dzisz, jak da­le­ko w tyle je­ste­ście za ha­ke­ra­mi. Cho­dzi tylko o to, żeby sobie nie prze­szka­dzać. Sieć żyje wła­snym ży­ciem. My prze­stęp­cy też wiemy, co mo­że­my, a co jest za­re­zer­wo­wa­ne dla in­nych. Dla rządu to mniej­sze zło.

Nie żeby mój świa­to­po­gląd legł wtedy w gru­zach. Od dawna się do­my­śla­łem, że walka z prze­stęp­czo­ścią sie­cio­wą to ście­ma, ale kto tak na­praw­dę na to ze­zwa­lał?

– W rze­czy­wi­sto­ści to ide­al­ny po­rzą­dek. Tacy co we­szli głę­biej, jak ja mogą sobie po­zwa­lać na sie­cio­we oszu­stwa, bo to mała kro­pla w morzu tego, co robią po­tęż­niej­si. Pa­mię­tasz naszą umowę? To do­kład­nie to samo.

– No wła­śnie. I dla­te­go za­czy­nam się cie­bie oba­wiać. Coraz bar­dziej mi się to nie po­do­ba.

– Je­stem po two­jej stro­nie. A teraz słu­chaj. Naj­waż­niej­sze, że w każ­dej ka­me­rze ulicz­nej, która re­je­stru­je twoje ruchy, wpro­wa­dzam lek­kie opóź­nie­nie, więc dla służb znik­ną­łeś, nie widzą two­ich ru­chów. Poza tym po­trze­ba ci bę­dzie sa­mo­cho­du. Pięć me­trów na prawo masz nie­zły model. Przy­łóż moje urzą­dze­nie do klam­ki.

Mu­sia­łem przy­znać, że sku­ba­ny był nie­zły. Jak tylko przy­ło­ży­łem to cu­deń­ko, to otwo­rzy­ły się drzwi i sa­mo­chód był na cho­dzie. Dałem wyraz swo­je­mu zdzi­wie­niu:

– Za­czy­nam się za­sta­na­wiać, dla­cze­go to nie cie­bie wy­na­ję­li ci lu­dzie, co po­rwa­li pre­zy­den­ta?

- Chcie­li, ale od­mó­wi­łem. Je­stem wol­nym strzel­cem. Potem chcie­li mnie usu­nąć, żebym nie prze­szedł na drugą stro­nę. Dla­te­go tak głę­bo­ko się ukry­wam.

– Po­wiedz mi, kim są ci lu­dzie? Co oni jesz­cze robią?

Sam do końca tego nie wiem. Wiem tylko, że oni za nic w świe­cie nie chcą, żeby kto­kol­wiek nie­upo­waż­nio­ny się cze­goś wię­cej do­wie­dział – tutaj za­milkł, jakby wpadł za­du­mę, choć nie po­są­dzał­bym go o to wcze­śniej. – Teraz masz szan­sę, leć do bramy wej­ścio­wej – dodał już ty­po­wym dla sie­bie bez­na­mięt­nym tonem.

Wsze­dłem do środ­ka, sta­ra­jąc się nie od­dy­chać, idąc na pal­cach. Przy­kle­iłem się do ścia­ny, roz­glą­da­jąc się, wy­pa­tru­jąc śla­dów stra­ży.

– No co tak sto­isz? – ode­zwał się – Stróż po­szedł zro­bić kawę, nie bę­dzie go czte­ry mi­nu­ty… no chyba że pój­dzie jesz­cze do to­a­le­ty, bo na razie nie był.

Dużo pew­niej­szy, pod­bie­głem do okra­to­wa­nych drzwi­czek, które otwie­ra­ły się tylko po oka­za­niu służ­bo­wej karty.

Masz szczę­ście, że w wol­nej chwi­li opra­co­wa­łem spo­sób na al­ter­na­tyw­ne uru­cho­mie­nie zamka. Po przy­ło­że­niu karty, straż­nik od razu się o tym do­wia­du­je, więc przy­biegł­by tu. A tak po pro­stu zro­bię mały błąd sys­te­mu, który otwo­rzy drzwi bez in­for­mo­wa­nia ni­ko­go. Voila!

Za­czy­nam czuć się zbęd­ny. To ja pro­wa­dzi­łem to śledz­two, a teraz je­stem pro­wa­dzo­ny za rękę przez od­da­lo­ne­go o setki me­trów pod­ziem­ne­go cy­bor­ga. A do eme­ry­tu­ry zo­sta­ło jesz­cze ład­nych parę lat. Zresz­tą ja­kiej eme­ry­tu­ry, kiedy je­stem ofi­cjal­nie zwol­nio­ny z ro­bo­ty i po­szu­ki­wa­ny li­stem goń­czym? Zo­sta­ła jed­nak jedna spra­wa do roz­wią­za­nia.

Eg­zosz­kie­let zna­la­złem szyb­ko. Są usta­wio­ne w bloku czwar­tym po pra­wej stro­nie. Wy­glą­da­ją jak zbro­je z otwar­ty­mi be­be­cha­mi, w które wsu­wasz swoje ciało. Potem wszyst­ko się za­my­ka i sta­jesz się nad­czło­wie­kiem. Przy­naj­mniej tak nas uczy­li. Dawno cze­goś ta­kie­go nie no­si­łem. W do­dat­ku nie mia­łem czasu szu­kać roz­mia­ru. Eg­zosz­kie­let zwięk­sza zna­czą­co masę ciała, bo jest zbu­do­wa­ny z moc­nych ma­te­ria­łów. Elek­tro­ni­ka i sam me­cha­nicz­ny szkie­let też swoje ważą. Co cie­ka­we, po­ru­sza­nie się w eg­zosz­kie­le­cie nie jest to­por­ne. Wy­da­je się, jakby każdy ruch wy­ma­gał ja­kiejś nie­sa­mo­wi­tej siły, a tak na­praw­dę lek­kie drgnię­cie po­wo­du­je bły­ska­wicz­ną re­ak­cję zbroi. Tro­chę zaj­mu­je przy­zwy­cza­je­nie się.

Wraca – Dilal ode­zwał się znów w mojej gło­wie. – spo­koj­nie zmie­rzaj do drzwi, lekko je przy­mknij i scho­waj się za ścia­ną po lewej.

Zro­bi­łem, jak mi kazał. Cze­ka­łem za­sło­nię­ty ścia­ną, aż facet przej­dzie. W pew­nym mo­men­cie czu­łem obec­ność dru­gie­go czło­wie­ka za sobą. Po chwi­li wi­dzia­łem już zza ra­mie­nia, jak siwy pan w mun­du­rze idzie z kawą i ciast­kiem do swo­jej ka­bi­ny. Nie wi­dział mnie.

Ru­szaj do sa­mo­cho­du. Po­wo­li, po cichu.

Prze­sze­dłem kilka kro­ków w świe­tle sło­necz­nym, w chłod­nym, rześ­kim po­wie­trzu tego spo­koj­ne­go dla wielu dnia i już byłem koło sa­mo­cho­du – tak dzia­ła­ły te eg­zosz­kie­le­ty. Le­d­wie się mie­ści­łem w aucie, ale wie­dzia­łem, że trze­ba dzia­łać szyb­ko, więc dałem gaz do dechy.

Zwa­rio­wa­łeś? – za­brzmia­ło echem. – Jadąc tak szyb­ko tylko zwra­casz na sie­bie uwagę. Od razu by cię zła­pa­li i nici ze wszyst­kie­go. Przy­po­mnij sobie, jak ja głu­pio wpa­dłem. Włą­czę ci teraz au­to­pi­lo­ta i po­ło­żę sie­dze­nie, żebyś od­po­czął.

– Po co ja w ogóle się tą spra­wą zaj­mu­ję, skoro i tak je­stem ste­ro­wa­ny przez kom­pu­ter?

Bo pre­zy­dent jest kom­pu­te­rem ste­ro­wa­nym przez ludzi i tylko czło­wiek może go uwol­nić z ich rąk. Weź się w garść. Jaką mu­zy­kę lu­bisz? Coś z po­cząt­ku XXI w. może być?

Jesz­cze za radio robi. Cen­trum było jak zwy­kle skry­te w cie­niu po­tęż­nych wie­żow­ców. Gdzie było moje mia­sto? Le­cia­ła jakaś psy­cho­de­licz­na mu­zy­ka, ra­czej lekka. Wszyst­ko to­czy­ło się tak szyb­ko, a ja nagle mia­łem pust­kę w gło­wie.

*

Sa­mo­chód za­trzy­mał się na placu, gdzie stał przede mną od­no­wio­ny, dwu­dzie­sto­pię­tro­wy oszklo­ny bu­dy­nek Rady Mia­sta. Wsze­dłem do środ­ka, mi­ja­jąc fa­ce­ta z re­cep­cji, który pu­ścił mnie jakby nigdy nic.

Do­sta­li wia­do­mość z po­li­cji, że przyj­dziesz spraw­dzić bez­pie­czeń­stwo bu­dyn­ku. Masz hełm, więc nikt nie zo­ba­czy two­jej twa­rzy. Wsia­daj teraz do windy i jedź na 17 pię­tro. Tam jest ga­bi­net pre­zy­den­ta.

Gdy wy­sze­dłem z windy, mia­łem przed sobą po­tęż­ne drzwi, otwie­ra­ne tylko na kartę.

– No ład­nie. I co teraz? To też umiesz otwo­rzyć, tak jak sa­mo­chód?

Oczy­wi­ście. Już otwie­ram… – tyle zdą­żył po­wie­dzieć, kiedy drzwi rze­czy­wi­ście się roz­su­nę­ły. Nie­ste­ty przy oka­zji roz­legł się ogłu­sza­ją­cy dźwięk alar­mu

Umiem tylko otwo­rzyć, alarm od­zy­wa się, bo nie wczy­ta­ła się karta. Teraz ty mu­sisz po­ka­zać na co cię stać.

– Dobra, tak jak się uma­wia­li­śmy. Wi­dzisz wszyst­ko, a ja je­stem rę­ka­mi.

Pierw­szy na­past­nik wyj­dzie z pra­wej. Za­skocz go, pod­cho­dząc do lewej ścia­ny – Strze­li­łem od razu, bo za­ma­sko­wa­ny straż­nik wy­biegł nagle. Eg­zosz­kie­let jest bar­dzo wy­czu­lo­ny na każdy ruch, także palec na spu­ście musi być ostroż­ny.

Po dru­giej stro­nie czai się jeden i na­wo­łu­je po­zo­sta­łych, żeby cię obe­szli ze wszyst­kich stron. Ko­rzy­sta­ją z bocz­nych przejść. Prze­tur­laj się teraz bo­kiem i sprząt­nij tego naj­bli­żej – Jak tylko się od­bi­łem od ziemi, to wie­dzia­łem, że wy­ko­nam au­to­ma­tycz­nie salto. Strze­li­łem w locie pro­sto w szyję za­sko­czo­ne­go na­past­ni­ka. Upa­dłem mocno, ale zbro­ja miała amor­ty­za­cję. Wsze­dłem do po­cze­kal­ni. W po­wie­trzu uno­sił się dym. Pa­no­wa­ła cał­ko­wi­ta cisza.

Szyb­ciej by teraz po­szło zdję­cie dwóch naraz, ale strze­laj na zmia­nę, bo nie zdą­żysz ina­czej. Prawa, lewa, znowu prawa – Nie za­wa­ha­łem się ani na mo­ment. Każdy mój nerw dzia­łał na­tych­miast po sło­wach Di­la­la, jakby moje ciało było bez­po­śred­nio sprzę­żo­ne z jego mó­zgiem. Facet z tyłu prze­su­nął się szyb­ko do rogu, my­śląc że nie wiem o jego obec­no­ści. Wy­sko­czy­łem i wpa­ko­wa­łem w niego kulkę, zanim zdą­żył pod­nieść broń.

Wy­sy­ła­ją po­sił­ki. Jak sta­niesz za… nie, nie zdą­żysz – za­wa­hał się. Mu­siał być nie­zły ko­cioł. – Bie­gną po scho­dach. Chcą cię oto­czyć. Wie­dzą, że ich ra­da­ry cię nie wy­kry­ją, bo ja blo­ku­ję sy­gnał… – chwi­la ciszy, która coraz bar­dziej mnie od­da­la­ła od suk­ce­su. Pró­bo­wa­łem na­słu­chi­wać, ale w całym bu­dyn­ku był jed­na­ko­wy gwar. – Prze­tur­laj się w prawo i strze­laj ile wle­zie przed sie­bie – w ten spo­sób pra­wie leżąc zdją­łem aż trzech. Jeden nie­źle się wy­strze­lał, ale tra­fił tylko raz.

Le­d­wie się pod­nio­słem, a Dilal znów za­czął – Rób unik w prawo – strzał po­szedł tuż obok mojej głowy. – Kuc­nij, bo facet pró­bu­je się cho­wać za po­rę­czą – zro­bio­ne, za­czy­na­ło mi się to po­do­bać. – Za chwi­lę będą za tobą, ze­ska­ku­ją z dachu, jest ich trzech… nie, czte­rech – Strze­la­łem, jak po­ja­wia­li się na spusz­czo­nych li­nach, nie mieli szans… przy­naj­mniej dwaj, bo potem… – Od­wróć się i prze­skocz za ko­lum­nę, za ścia­ną masz trzech – le­d­wie zdą­ży­łem ich zdjąć, jak usły­sza­łem świ­sty strza­łów za sobą. – Jesz­cze dwóch z dachu – jed­ne­go z nich tra­fi­łem, gdy był na linie, ale ten drugi był już na dole. – Unik w prawo – tra­fił mnie w lewe ramię. Ce­lo­wał w głowę. – Za tobą! – Od­wra­ca­łem się szyb­ko, ale wy­da­wa­ło się to wiecz­no­ścią. Kątem oka wi­dzia­łem, jak cią­gnie za spust. Był le­d­wie sześć, sie­dem me­trów ode mnie…

Żyłem. Nie wiem jakim cudem, ale na­past­nik znik­nął, a ja sta­łem dalej. Z kłę­bów dymu za­czę­ła się wy­ła­niać po­stać. Zła­pa­łem za broń i już mia­łem strze­lać, kiedy go uj­rza­łem.

– Młody, co ty tu ro­bisz? Jesz­cze przed chwi­lą byłeś w szpi­ta­lu.

– Nie mo­głem szefa zo­sta­wić. Jak tylko się do­wie­dzia­łem, że szef ma kło­po­ty, to wy­sła­łem wia­do­mość do Di­la­la. Oka­za­ło się, że mnie też już ści­ga­ją, więc nie za­sta­na­wia­jąc się, po­gna­łem tutaj z od­sie­czą – nie mo­głem w to uwie­rzyć. Młody nie miał eg­zosz­kie­le­tu, żad­nej osło­ny.

– Jak sobie po­ra­dzi­łeś ze stra­żą? – za­py­ta­łem.

– Wszyst­kich szef wybił. Tych nie­licz­nych po­trak­to­wa­łem pa­ra­li­za­to­rem. Nie było to trud­ne, bo wszy­scy byli sku­pie­ni na ści­ga­niu szefa. Nie­źle to szef ro­ze­grał. Ale za chwi­lę zjawi się tu kilka razy tyle jed­no­stek.

– Jasne. Trze­ba szyb­ko do­rwać an­dro­ida – po­wie­dzia­łem i strze­li­łem elek­tro­ma­gne­tycz­ną kulą w drzwi, które otwar­ły się z hu­kiem. Stał tam jesz­cze jeden straż­nik, osła­nia­ją­cy wła­snym cia­łem fał­szy­we­go pre­zy­den­ta, ale był zbyt oszo­ło­mio­ny roz­gar­dia­szem po otwar­ciu drzwi, żeby zdą­żyć się osło­nić przede mną.

– No, mamy cię w końcu głu­pia kukło – po­wie­dzia­łem do zu­peł­nie na­tu­ral­nie wy­glą­da­ją­ce­go pre­zy­den­ta. – Teraz nas po­łą­czysz z praw­dzi­wym pre­zy­den­tem.

– Zu­peł­nie nie wiem, o czym pan mówi – krzy­czał, a zda­wał się cał­ko­wi­cie praw­dzi­wy. – Je­ste­ście ter­ro­ry­sta­mi? Nie wiem, czego chce­cie, ale oszczędź­cie mnie pro­szę. Zro­bię wszyst­ko, tylko nie rób­cie mi krzyw­dy.

Jest za­pro­gra­mo­wa­ny, żeby tak mówić. Nie gadaj z nim, tylko pod­łą­czaj mnie do niego. Wy­łą­czy się od razu.

Miał rację. Pre­zy­dent… to co z niego po­zo­sta­ło, było już nie­obec­ne. Po­sta­no­wi­łem się ro­zej­rzeć po ga­bi­ne­cie, po­szu­kać ja­kichś po­szlak, do­wo­dów w spra­wie, tak z przy­zwy­cza­je­nia. Dilal ska­no­wał za­war­tość an­dro­ida a ja prze­glą­da­łem co się dało.

– Pa­trz­cie – zwró­ci­łem się w końcu do Mło­de­go i do da­le­kie­go Di­la­la. – Pre­zy­dent pod­pi­sał dzi­siaj umowę z pre­ze­sem firmy far­ma­ceu­tycz­nej. Z tych do­ku­men­tów wy­ni­ka, że mia­sto i prze­mysł far­ma­ceu­tycz­ny są mocno po­wią­za­ne. Tu jest pełno kopii wcze­śniej­szych umów.

Młody do­łą­czył się do mnie i za­czął prze­glą­dać pliki. Pre­zy­dent miał w swoim ga­bi­ne­cie jeden z tych sta­ro­mod­nych już in­ter­fej­sów ze­wnętrz­nych, które rzu­ca­ły obraz na ścia­nę. Da­wa­ło to wię­cej prze­strze­ni dla oglą­da­nia dużej ilo­ści do­ku­men­tów.

– Tutaj – Młody za­wo­łał. – To jest umowa w spra­wie oczysz­cza­nia mia­sta, prze­targ kom­plet­nie upo­zo­ro­wa­ny. Firma po­zby­wa się od­pa­dów che­micz­nych do miej­skich zbior­ni­ków wody.

– Wszyst­ko się ukła­da w ca­łość – za­wo­ła­łem, będąc w tran­sie. Dawno cze­goś ta­kie­go nie czu­łem. – po­trze­bo­wa­li pre­zy­den­ta, żeby mieć doj­ście do miej­skiej ad­mi­ni­stra­cji. Za­tru­wa­no śro­do­wi­sko na­tu­ral­ne, żeby lu­dzie brali nowe, zmo­dy­fi­ko­wa­ne leki. Chcie­li ste­ro­wać śro­do­wi­skiem i ludz­ki­mi cia­ła­mi.

– Tak to wy­glą­da – od­parł Młody. – Za­sta­na­wia mnie tylko, czy radni też o tym wszyst­kim wie­dzie­li? Pre­zy­dent prze­cież sam o tym nie de­cy­du­je.

– Może byli prze­ku­pie­ni… albo… – ta myśl wy­da­wa­ła się ab­sur­dal­na, choć prze­cież po­rwa­no pre­zy­den­ta i za­mie­nio­no go na an­dro­ida. To co się widzi, nie musi być tym na­praw­dę. – albo oni też są za­mie­nie­ni. Poza tym, kto nam po­wie­dział, że pre­zes firmy far­ma­ceu­tycz­nej jest praw­dzi­wy?

Brawo Sher­loc­ku – ode­zwał się Dilal po dłu­giej nie­obec­no­ści gło­so­wej – Jed­nak je­steś do­brym śled­czym. Od­kry­łeś to bez po­mo­cy kom­pu­te­rów. Ja mam trosz­kę lep­szy wgląd w sy­tu­ację. Słu­chaj­cie więc: an­dro­id jest ste­ro­wa­ny z in­ne­go źró­dła. Mamy tu do czy­nie­nia z czymś, co na­zy­wa­my w śro­do­wi­sku stud­nią. Masz cał­ko­wi­tą rację, że osoby za­mie­sza­ne w te szko­dli­we dla spo­łe­czeń­stwa dzia­ła­nia są pod­sta­wio­ne. Umy­sły ich wszyst­kich zo­sta­ły prze­sła­ne do stud­ni, gdzie są w od­po­wied­ni spo­sób ste­ro­wa­ne. Ktoś wy­ko­rzy­stu­je wie­dzę i po­zy­cję tych ludzi, żeby póź­niej wy­da­wać roz­ka­zy ich ko­piom-an­dro­idom. W ten spo­sób kon­tro­lu­je wszyst­kie ga­łę­zie rynku, a mia­sto mu w tym nie prze­szka­dza, a wręcz służy. Naj­gor­sze jest to, że nie tylko nasze mia­sto jest w to za­mie­sza­ne. W tej stud­ni są umy­sły ludzi z róż­nych stron świa­ta. Waż­nych ludzi. Są za­pi­sa­ne na ja­kimś su­per­kom­pu­te­rze, któ­re­go pew­nie nie od­naj­dzie­my.

– Co ro­bi­my w tej sy­tu­acji sze­fie? – za­py­tał mnie Młody, a ja pró­bo­wa­łem po­zbie­rać myśli. – Czas ucie­kał, zaraz mieli przy­słać po­sił­ki. To była kwe­stia minut.

– Wiem, już mówię. Dilal – zwró­ci­łem się do je­dy­nej osoby, która widzi wszyst­ko z innej per­spek­ty­wy. – jest tu ja­kieś wyj­ście ewa­ku­acyj­ne?

- Oczy­wi­ście że jest. Bez tego nie można by…

– Skoro nie mo­że­my im nic zro­bić, bo mózgi wszyst­kich są gdzie in­dziej, cho­le­ra wie gdzie, to przy­naj­mniej mo­że­my prze­ciąć ten jeden mały dru­cik. Mamy prze­cież kukłę i mo­że­my ją na­sta­wić po swo­je­mu, praw­da?

Nie wy­da­je mi się, żebym za tobą teraz na­dą­żał? – na to cze­ka­łem!

– Pre­zy­dent w obec­nej for­mie jest tylko prze­kaź­ni­kiem – mówi co mu się każe. Praw­dzi­we­go mo­że­my już nigdy nie zna­leźć, ale po­wiedz­my o tym przy­naj­mniej miesz­kań­com tego mia­sta. Młody, przej­dziesz się teraz przez to wyj­ście ewa­ku­acyj­ne i oczy­ścisz nam drogę do uciecz­ki. A ty Dilal pod­łą­czysz mnie teraz do apa­ra­tu mowy tego go­ścia.

Chyba go za­tka­ło, bo od razu za­brał się do ro­bo­ty bez ga­da­nia.

– My­śle­li, że są wład­ca­mi ma­rio­ne­tek – kon­ty­nu­owa­łem. – Chcie­li się mnie po­zbyć, gdy za­ją­łem się tą spra­wą. Oni do­sko­na­le wie­dzą, jaką siłą są kom­pu­te­ry, media i sieć. Tylko że ja też to wiem. Krę­ci­my teraz krót­ki ma­te­riał, a potem wrzu­casz go do sieci, ok? Ma się roz­prze­strze­nić wi­ru­so­wo, żeby każdy miesz­ka­niec mógł się do­wie­dzieć praw­dy. Na­gry­wasz już? Mogę mówić przez niego?

Wszyst­ko usta­wio­ne. Zejdź tylko z kadru i mów do na­daj­ni­ka. I jesz­cze jedno – za­wa­hał się. – je­steś od­waż­ny, chcąc zde­ma­sko­wać praw­dzi­wy świat, który roz­gry­wa się w sieci. Prze­grasz, bo to za­szło za da­le­ko, ale może je­steś ostat­nim, któ­re­mu się jesz­cze chce.

– Nie gadaj już, tylko kręć.

„Dro­dzy miesz­kań­cy mia­sta, wy­da­je wam się, że oglą­da­cie prze­mó­wie­nie swo­je­go pre­zy­den­ta, ale tak nie jest. Praw­dzi­wy pre­zy­dent zo­stał po­rwa­ny, a ja…”

Koniec

Komentarze

Hmmm. Spi­sków z pod­sta­wie­niem so­bo­wtó­ra pa­nu­ją­ce­go było już mul­tum, ale współ­pra­ca “rąk” z “mó­zgiem” to coś no­we­go. Hi­sto­ria cał­kiem nie­zła, po­wi­nie­neś jesz­cze odro­bi­nę do­pra­co­wać warsz­tat. Tra­fia­ją się li­te­rów­ki (jedna w pierw­szym aka­pi­cie, co słabo na­stra­ja do resz­ty tek­stu), cza­sa­mi masz coś po­kieł­ba­szo­ne w za­pi­sie dia­lo­gów – jeśli sta­wiasz krop­kę, to dal­szy ciąg dużą li­te­rą.

Wy­glą­da­ją jak zbro­je z otwar­ty­mi be­be­cha­mi

To zbro­je miały be­be­chy?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ka­za­łem mu jed­nak[,+] na wszel­ki wy­pa­dek[,+] za­brać nie­zbęd­ny sprzęt.

Bo wtrą­ce­nie.

 

Praca de­tek­ty­wa w cza­sach, gdy świat fi­zycz­ny i cy­fro­wy są pra­wie tym samym[,+?] jest nie­zwy­kle trud­na.

Nie je­stem pe­wien.

 

– Tak jak mó­wi­łeś – za­czął młody ochry­ple. Sta­ra­łem się go uspo­ko­ić, stra­cił dość dużo krwi. – uUrzą­dze­nie gło­so­we spra­wi­ło

W razie wąt­pli­wo­ści, po­czy­taj o za­pi­sie dia­lo­gów. 

 

Skoro dało się wy­kryć pola ciepl­ne tych po­ry­wa­czy, to nie byli to spe­cja­li­ści w stylu na­sze­go in­for­ma­to­ra[.+] To mu­sia­ły być zwy­kłe zbiry

 

przez co nie po­trze­bu­ją już wi­dzieć świa­ta w jego fe­no­me­nach – wy­star­czą im same kody zera i je­dyn­ki,

Uch, świat w jego fe­no­me­nach ko­śla­wo brzmi.

 

Znam twoją teczkię

dzię­ki czemu będę cię mógł w łatwy spo­sób tobą kie­ro­wać.

 

Wo­lał­bym:

tutaj za­milkł, jakby wpadł za­du­mę, choć nie po­są­dzał­bym go o to wcze­śniej

 

w chłod­nym, rześ­kim po­wie­trzu tego[,+] spo­koj­ne­go dla wielu[,+] dnia i już byłem koło sa­mo­cho­du

Bo wtrą­ce­nie.

 

Dawno cze­goś ta­kie­go nie czu­łem. – pPotrze­bo­wa­li pre­zy­den­ta,

To co się widzi, nie musi być tym na­praw­dę. – aAlbo oni też są za­mie­nie­ni.

która widzi wszyst­ko z innej per­spek­ty­wy. – jJest tu ja­kieś wyj­ście ewa­ku­acyj­ne?

– Nie wy­da­je mi się, żebym za tobą teraz na­dą­żał? – nNa to cze­ka­łem!

zZawa­hał się. – jJesteś od­waż­ny

Zapis dia­lo­gów!

 

EDIT:

Mo­żesz tez usu­wać krop­ki z wtrą­ceń, by kon­ty­nu­ować wy­po­wiedź… Zaj­rzyj do ko­men­ta­rzy pod po­niż­szy­mi wąt­ka­mi, oma­wia­ne są różne przy­pad­ki za­pi­su dia­lo­gów (mię­dzy in­ny­mi)

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550 

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794 

 

=> punk­ty 3 i 4 z tego po­rad­ni­ka o dia­lo­gach cię za­in­te­re­su­ją:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112 

 

/EDIT

 

 

Fa­bu­ła mocno wtór­na, prze­sła­nie ide­ali­stycz­ne, ostat­ni spra­wie­dli­wy z dwoma si­de­kic­ka­mi… Za­czy­na się cie­ka­wie, a potem osuwa w kli­szę. Kli­sze nie są złe, o ile spraw­nie je prze­two­rzysz, za­cie­ka­wisz samym spo­so­bem opo­wie­dze­nia – a tu jesz­cze tro­chę tego bra­ku­je. Czy­ta­łem bez du­że­go bólu, ale i bez nad­mier­ne­go za­in­te­re­so­wa­nia.

 

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Nowa Fantastyka