- Opowiadanie: lakeholmen - Morderstwo przy rue Isaac cz. I

Morderstwo przy rue Isaac cz. I

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Morderstwo przy rue Isaac cz. I

 

Część I

 

 

Sterowiec spóźnił się o dwie godziny. Spędziłem je, przyglądając się kolorowemu tłumowi w hali odlotów. Dzieci szukające swoich rodziców, obcokrajowcy w kolorowych szatach zasłuchani w paplaninę tłumaczy, pokładowy personel na staroświeckich hulajnogach. I sprzedawcy jedzenia, oczywiście. Kupiłem trochę migdałów, a potem, kiedy wyszedłem na taras podziwiać lądowanie, pieczone kasztany.

 

– Ależ tu zimno u was! Wspaniała pogoda! – zakrzyknął Dwight, kiedy wynurzył się z terminalu.

Uściskał mnie serdecznie.

– Tak dawno cię nie widziałem, przyjacielu!Jak twoje studia? Gdzie teraz mieszkasz? Miałeś wynająć dom? – pytał, rozglądając się z zaciekawieniem, gdy szliśmy do postoju taksówek. – Pięknie tutaj. Cała Europa jest taka?

– Nie wiem – odpowiedziałem, zawstydzony swoim lenistwem. Ludzie wydają ciężkie pieniądze, żeby zwiedzić Stary Kontynent, a ja od roku nie ruszyłem się poza Paryż. Ledwie wystawiłem nos poza Akademię i swoją pracownie, odkąd przeniosłem się do domu przy rue Montignac. Znałem tylko butte Montmartre i kilka sklepów. Nie widziałem nawet ruin Luwru.

– Może skoczymy zatem któregoś dnia do Berlina? – rzucił. – Albo do Budapesztu. Mógłbyś odwiedzić groby przodków.

 

Przystanęliśmy obok kiosku z gazetami. Dwight wybrał „The Paris Times" i kazał przelać na papier. Dołożyłem jeszcze dwie bulwarówki i jakiś przewodnik i zapłaciłem.

– Ciekawe, jak to wszystko widać stąd, z Europy – powiedział, uśmiechając się do sprzedawczyni.

– Nijak. Tu jest o wiele ciekawiej. Daj gazetę, pokażę ci. – Wziąłem od niego arkusz i wskazałem artykuł w bulwarówce.

– Afera budyniowa? Źle przetłumaczyli? – zdziwił się.

– Nie. Tak się to nazywa. Afera budyniowa. Zaraz sobie poczytasz.

Wsiedliśmy do taksówki.

– Jedziemy do domu? Czy wolisz najpierw gdzieś do miasta? – zapytałem, ale nie usłyszał, zaczytany. Wybrałem kawiarnię przy bulwarze nad Sekwaną.

Ruszyliśmy.

 

*

 

– Naprawdę ktoś je przekarmił? – zapytał Dwight zza kubka z mleczną kawą.

– Na to wygląda. Możesz potem pogłębić artykuł. W ulach powinno być sporo informacji, historia była bardzo popularna jeszcze tydzień temu. Teraz tematem dyżurnym są wyścigi, ale ponoć śledztwo trwa. Jeśli cię to zainteresowało, będziesz mógł śledzić wszystko na bieżąco.

– W „Timesie" nic o tym nie ma – zdziwił się, przeglądając łapczywie gazetę. Sprawiał wrażenie, jakby nie czytał nic od miesięcy.

– Bo to angielska gazeta, chociaż ma Paris w nazwie. Jak mógłby ich zainteresować budyń? Jeśli by nawet coś napisali, to w rubryce z humorem – zażartowałem, a on uśmiechnął się uprzejmie i rozejrzał wokół, najwidoczniej w poszukiwaniu kelnera. Po chwili przywołał go gestem i wskazał w menu pucharek wypełniony opalizującą masą.

– Też chcesz? – zapytał.

– Budyń? – zdziwiłem się. – Wolę lody. Mają tutaj naprawdę wyśmienite. Powinieneś spróbować. Na przykład kasztanowe.

– Chcę się wczuć w atmosferę. Czemu w „Los Angeles Times" nic o tym nie było? To sto razy ciekawsze od każdego trzęsienia ziemi czy abdykacji biskupa.

– Jestem pewien, że było, tylko filtrujesz wiadomości o abdykacjach, jak i śmierciach z przejedzenia. A może się mylę?

Kelner przyniósł nasze zamówienia.

– To chyba najdroższe miejsce w Paryżu – rzucił Dwight, kiedy chłopak odszedł.

– Ale mają kelnerów.

– I budyń.

– A to tylko kawiarnia. Jutro zaprowadzę cię do antykwariatu. Z prawdziwymi książkami.

Mojemu przyjacielowi zaświeciły się oczy.

– Czemu dopiero jutro? – zapytał.

–To Paryż, Dwight. W antykwariatach sprzedają ludzie. O szóstej zamykają. Cieszę się, że ci smakuje – dodałem, widząc, jak pochłania z zapałem galeretowatą masę.

– Jest obrzydliwy – odparł, ocierając chusteczką usta.

– To czemu nie oddasz?

– Wczuwam się w atmosferę – uśmiechnął się kwaśno. – Słowo daję, nie wiem, jak one mogły tego zjeść po sześć litrów każda.

– Nikt chyba nie wie. Jakiś policjant zgłosił się na ochotnika do wizji lokalnej, pod kontrolą lekarza. Przy trzecim litrze musieli mu robić płukanie żołądka. Pokażę ci.

– Pokażesz? Myślałem, że jesteśmy w kulturalnej Europie. Wysublimowanej Europie.

– Mamy tu lokalny oddział każdej waszej agencji.

– Wszystko jasne. Chodźmy zatem. Nie mogę się doczekać twojego pałacyku.

Taksówka wzbiła się wysoko nad dachy starego miasta, a potem poszybowała na południe. Włączyłem ekspres do kawy i automat do chleba. Czekało nas pół godziny lotu. Kiedy tam dotrzemy, wszystko będzie gotowe.

Nad naszymi głowami wolno płynął sterowiec. Zapragnąłem nagle znaleźć się na jego pokładzie. Wrócić do normalnego, przewidywalnego życia i intelektualnej ciasnoty Kalifornii.

Tęskniłem za domem.

 

*

 

Przy kawie, bułeczkach i koniaku zrelacjonowałem Dwightowi ostatni rok mojego życia. Oczywiście rozmawialiśmy już wcześniej na telko, ale nic nie zastąpi prawdziwej rozmowy. I mam nadzieję, że nigdy nie zastąpi.

 

Opowiedziałem mu o studiach na Akademii Sztuk Pięknych, opisałem co ciekawszych profesorów, studentów i modelki. Porozmawialiśmy trochę o rzeźbach i o nowej technice, która fascynowała mnie od jakiegoś czasu. Wydawał się zaciekawiony pomysłem hodowania rzeźb i rzucił nawet kilka tych swoich genialnych pomysłów, do których talentu tak mu zawsze zazdrościłem. Nie omieszkałem ich zanotować, czym sprawiłem mu chyba przyjemność.

 

Dwight zrewanżował się sporą ilością anegdotek z życia swojej uczelni, której zdawał się szczerze nie znosić, a pozostawał tam chyba z czystego wyrachowania. Zdawał sobie sprawę, że aby był w stanie zrealizować wszystkie swoje śmiałe plany i przedsięwzięcia, potrzebne mu będą dobre stosunki zarówno z bogatymi dziećmi amerykańskich przemysłowców, jak i z podobnymi jemu geniuszami, których talentów miał w przyszłości potrzebować. Z niemałą satysfakcją opowiadał też o różnych przedsięwzięciach finansowych, w które angażował się dla czystego zysku, żeby pomnożyć swój kapitał i być równorzędnym partnerem tych, z którymi miał zamiar współpracować. Wyglądało na to, że życie ma zaplanowane na najbliższe trzydzieści lat.

 

Rozmowa zeszła na moje plany, co sprowadziło się do omówienia kilku dobrych lokalizacji na pracownię, potem gustu potencjalnych klientów, i wreszcie skonstatowaniu, że bez dużej ilości pieniędzy nie da się tworzyć prawdziwej sztuki. W Paryżu było oczywiście sporo bogaczy, przy odrobinie talentu można było znaleźć sobie mecenasa i oddać się pod jego łaskawą opiekę, ale cena, jaką się za to płaciło, była dla mnie nie do zaakceptowania. Ja chciałem być wolny, a to było równoznaczne w moim przypadku z biedą. Dlatego miotałem się, nie mogąc zdecydować się ani na żadną ze skrajnych opcji, ani nawet kompromis.

 

– Już po drugiej, Dwight. Zapomniałem, że możesz chcieć się położyć po podróży.

– Chyba tak zrobię – odpowiedział, odstawiając kieliszek na stolik. – Nawet, gdybym nie był zmęczony, twój doskonały koniak zrobił swoje.

Dobranoc, przyjacielu. Cieszę się, że wreszcie przyjechałeś.

 

*

 

Rano zastałem Dwighta w kuchni, ubranego i ogolonego, z kubkiem kawy w dłoni.

– Podoba mi się ta twoja maszyna – wskazał na automat do pieczywa. – Aczkolwiek rogaliki przyrządza nieco zbyt słodkie.

– Ja jej nie lubię, była już na wyposażeniu. Wolałbym normalnie kupować bułki. To budzi mnie rano do życia, spacer do sklepu. Tutaj wolą kawę, a najbliższy spożywczy jest o dziesięć minut drogi hoverem.

– Rozumiem. I współczuję – wziął z blatu kartkę papieru i podał mi.

Notatki sporządzone przez agenta. Nie cierpiałem tych automatycznych raportów. Wydawały mi się bezduszne i zawsze miałem wrażenie, że coś pomijają, ale Dwight nie miał najwyraźniej oporów. Poza tym, nie miał również innego wyjścia. Trudno dostać się do ula, mając ciało.

– Afera budyniowa? O której ty wstałeś? – zapytałem go, rzuciwszy okiem na tytuł.

– Zdążyłem nawet pobiegać godzinę. Agenta wypuściłem jeszcze przed snem. Zrobił kawał dobrej roboty.

– Widzę, że bardzo wciągnęła cię ta sprawa.

– Przeczytaj, znalazł naprawdę ciekawe rzeczy. Głównie w waszych ulach, ale nie tylko. Czasem warto pokopać trochę głębiej.

– Głębiej? – skądś miałem pewność, że nie ma na myśli niczego legalnego.

– Nie patrz tak na mnie, Vilmos. Jeśli nie sprawdzisz, nie dowiesz się, że niektórych drzwi nikt nie zamyka.

– I twój agent przez nie wszedł, tak? Nie otwierał żadnych?

Dwight uśmiechnął się tajemniczo.

– Przeczytaj – powiedział. – Spróbuję w tym czasie upiec trochę mniej słodkie rogaliki.

Ograniczyłem się do streszczenia. Agent Dwighta pisał naprawdę nieźle, jak na te czasy. I jak na kogoś, kto niewiele czyta.

 

Afera budyniowa.

 

Morderstwo przy rue Isaac 11: Raport (22.04.2045)

 

Źródło: Głęboki ul Policji francuskiej

 

Morderstwo miało miejsce prawdopodobnie 2 kwietnia 2045 w domu przy rue Isaac 11, Paryż 75103.

 

Ofiary to pani Ivonne Borel(lat 50) i jej córka, panna Brigitte Borel(lat 28).

 

Policję powiadomił 9 kwietnia dostawca składników do maszyny kucharskiej firmy Margusson, pan Blaise Argante. Zeznał, że nie otworzono mu drzwi, mimo umówionego terminu. Kiedy usłyszał dochodzące ze środka domu rozpaczliwe (jak to określił) szczekanie, wszedł przez otwarte okno na piętrze i poczuł woń rozkładających się ciał. Znalazł obydwie kobiety w pokoju stołowym. Leżały na podłodze z wyraźnymi oznakami rozkładu.

 

Śmierć obu ofiar była wynikiem krwotoku wewnętrznego wywołanego pęknięciem żołądka, spowodowanego spożyciem ok. 6 litrów budyniu (albo podobnej substancji, podstawowe składniki: skrobia generyczna, mleko, cukier) przez każdą z kobiet. U żadnej z ofiar nie stwierdzono innych urazów.

 

– Dwight? Jak dostałeś się do tego ula? Nie wierzę, że drzwi były otwarte! Nikt nie słyszał tutaj o maszynie kucharskiej. Margusson produkuje różne automaty do przygotowania pieczywa czy kawy, na przykład ten mój, ale nie maszyny kucharskie, czymkolwiek miałyby być. Ktoś cię oszukał, zrozum.

– To nie ja byłem w ulu, to mój agent. Czytaj dalej, są tam całkiem ciekawe rzeczy. Czytałeś informacje z Tajwanu? – odpowiedział, uśmiechnięty. Nalewał sobie już trzecią filiżankę kawy i teraz sączył ją z wyrazem zadowolenia na twarzy.

– Jeszcze nie.

– Czytaj zatem. Masz świetną kawę, Vilmos.

– Wiem.

 

Policja postawiła panu Argante zarzut podwójnego zabójstwa z premedytacją. Był jedyną osobą, która odwiedzała regularnie dom pań Borel i, jak ustalono, miał romans z panną Borel.

 

Oskarżony nie przyznał się do winy i przebywa w areszcie śledczym, oczekując na zakończenie śledztwa i proces.

 

Źródło: ul warunkowo legalnej tajwańskiej agencji Sun–Tzu

 

Raporty o pracy maszyny kucharskiej potwierdzają, że budyń został wytworzony przez maszynę w ciągu godziny w dniu 2 kwietnia 2010 i są to ostatnie przygotowane przez maszynę potrawy.

 

Dokładny przepis, według którego przyrządzono budyń, również pojawił się w ulu, ale nierozpoznany głęboki agent dywersyjny doprowadził do usunięcia tej informacji, również w lokalnych kopiach. Śledztwo w tej sprawie nie zostało podjęte, mimo interpelacji agencji Sun–Tzu, która złożyła oficjalne zażalenie, również odrzucone.

 

– Przesadzasz Dwight. To żart, prawda?

– Mówisz o wiadomościach z Tajwanu? – wydawał się wyjątkowo zadowolony z siebie.

– Nie inaczej. Będziesz miał w domu problemy, zobaczysz.

– Gwarantuję ci, że nikt się o tym nie dowie. Zupełnie nikt. Masz trochę sera pleśniowego? Z białym porostem, nie z błękitną pleśnią.

– Przestań się wygłupiać, Dwight.

– Czyżbym cię czymś zirytował?

– Wiesz dobrze, że prefektura może cię ścigać nawet tutaj. Nikt nie będzie ryzykował skandalu. Wydadzą cię bez minuty negocjacji.

– Czytaj Vilmos, dobrze? Masz jeszcze siedem minut. To o wiele ciekawsze, niż każdy antykwariat.

– Siedem minut? Co masz na myśli? Zamówiłeś taksówkę?

– Nie tylko. Raport zaraz się rozpłynie. Nie zostawiamy śladów. Rozumiesz.

– Zawsze zostawiamy ślady, Dwight.

– Ale staramy się ograniczać je do minimum. Sześć minut.

 

Źródło: podwójnie głęboki ul prokuratury paryskiej

 

Dom nie posiada nowoczesnego monitoringu, dlatego nie jest możliwe bezpośrednie potwierdzenie hipotezy o sterroryzowaniu obu pań Borel przez pana Argante i zmuszeniu do spożycia substancji określonej potocz nie jako budyń.

 

Spektroskopowa analiza masy wypełniającej otrzewną obydwu ofiar wykazała obecność wielu substancji, które badane są obecnie pod kątem toksykologicznym, jednak przyjmuje się, że śmierć nastąpiła wskutek krwotoku wewnętrznego wywołanego perforacją ściany żołądka pod wpływem nadmiernego ciśnienia treści.

 

Pan Argante nie wyjaśnił, w jaki sposób zmusił ofiary do przyjęcia takiej ilości pokarmu. Nie podał również powodu swojego czynu.

 

Śledztwo będzie miało charakter poszlakowy i ma doprowadzić do skazania pana Argante.

 

– Co to znaczy, że śledztwo ma doprowadzić do skazania pana Argante? Wiedzą już, kto jest winny, chociaż nie mają pojęcia czemu i jak miałby to zrobić?

– Widocznie istnieje jakiś ważny powód, przyjacielu.

– Jaki?

– Nie wiemy, ale śmiało możemy przyjąć, że chodzi o pieniądze. Rozumiem, że został ci do przeczytania ostatni paragraf.

 

Ul firmy Margusson nie poddaje się penetracji.

 

– Weź kawę i bułeczki. Teraz są doskonałe, poprawiłem twój przepis. Taksówka czeka – powiedział Dwight, biorąc ode mnie arkusz.

Dwadzieścia minut później wysiedliśmy na parkingu VIP firmy Margusson.

– Oczekuje nas madame Amelin. Wytrzyj okruszki z brody i chodźmy.

 

*

 

– A więc to pan jest owym Jamesem Dwightem, który chciałby zostać dystrybutorem moich maszyn kucharskich na całe Stany Zjednoczone? – powiedziała do nas madame Amelin, elegancko ubrana, nie najmłodsza już, wysoka i nieco wysuszona kobieta. Nie umiałem odgadnąć, czy jej uśmiech jest choć trochę szczery, czy jedynie profesjonalny, maskujący zaniepokojenie i podejrzliwość.

– W rzeczy samej. To zaś – wskazał na mnie – przyjaciel mój i doradca, Vilmos Szolonyi. Artysta. Rzeźbiarz.

Wymieniliśmy uprzejme uśmiechy, uściski dłoni i zapewnienia o tym, jak nam wszystkim miło, a madame Amelin poprosiła sekretarkę o kawę dla siebie i dla nas. Za bułeczki podziękowaliśmy.

– Mój znajomy, który wprost błagał o dyskrecję, wspomniał mi, że został zaszczycony możliwością wypróbowania maszyny kucharskiej. Zaserwował nam wspaniały obiad i, zapytany o kucharza, nie umiał utrzymać dyskrecji. – Dwight kłamał z taką swobodą, jakby nic innego w życiu nie robił. Naprawdę zdążył to wszystko dziś rano sobie przygotować? Czy może w ogóle się nie kładł? – Nie wymienił nazwy firmy, ani pani nazwiska. Oparł się wszelkim prośbom o wyjawienie jakiegokolwiek szczegółu.

– Jak zatem trafił pan do mnie? – zapytała madame Amelin, unosząc lekko brwi w eleganckim wyrazie zdziwienia.

– Drogą dedukcji, oczywiście. Kto miałby być prekursorem prawdziwych maszyn kucharskich, jeśli nie najbardziej ambitny i nowoczesny producent sprzętu domowego w Europie? Jeśli nawet ktoś nie ma miksera waszej firmy, to na pewno słyszał o nowoczesnym wzornictwie. Podejrzewam, że gdyby nie zakaz reklamy, bylibyście najbardziej rozpoznawalną marką w Europie.

 

Dwight wylewał miód na uszy madame Amelin, a ja zastanawiałem się, kiedy kobieta zirytuje się tymi nachalnymi pochlebstwami na kredyt. Nie zirytowała się jednak, a na jej twarzy pojawił się nawet grymas przypominający delikatny uśmiech.

–Zdaję sobie sprawę, że to nie pani podpisuje umowy z przedstawicielami – ciągnął – ale pani z pewnością powinna być pierwszą osobą, z którą porozmawiam o całym pomyśle. Jest pani przecież kierownikiem działu badawczo rozwojowego.

– Bardzo zmyślnie, panie Dwight – odpowiedziała madame Amelin. – Bardzo zmyślnie. Przeglądałam pańskie referencje i wydaje mi się, że moglibyśmy się wstępnie porozumieć. Rozumiem, że nie widział pan do tej pory maszyny.

– Jak mówiłem, mój znajomy, kiedy tylko wydało się, że jego nadworny kucharz nie jest człowiekiem, nabrał wody w usta – wyjaśnił Dwight. – Domyślam się, że umowa z nim przewiduje surowe kary za niedyskrecję.

– Zgadza się. Zanim zatem pokażę panom maszynę, a zakładam, że chcecie ją obejrzeć, poproszę ich również o podpisanie stosownej umowy. Oczywiście konkurencja swoje wie, ma szpiegów i agentów we wszystkich ulach, ale chciałbym mieć pewność, że są panowie świadomi wagi tej sprawy dla naszej firmy.

 

Obaj kiwnęliśmy głowami w wyrazie zrozumienia i oczywistej zgody.

 

Nie rozumiałem, czemu Dwight nie wtajemniczył mnie w swój plan, ale nie miałem możliwości żądać teraz jakichkolwiek wyjaśnień. Starałem się przybrać pewną siebie, skromna minę odpowiednią dla doradcy Dwighta. Doradcy, który musi być pod ręką, ale nigdy nie odzywa się nie pytany.

 

Do pokoju weszła sekretarka i wręczyła nam tabliczki z umowami do podpisania.

– Niech panowie najpierw zapoznają się z warunkami umowy. Kiedy już formalnościom stanie się zadość, z przyjemnością zademonstrujępanom działanie naszej wunderwaffe.

 

*

 

– Proszę panów, oto Eliza! – madame Amelin wskazała na biały kredens stojący pośrodku niedużego, eleganckiego pokoju stołowego mieszczącego się w laboratorium firmy Margusson, kilka pięter poniżej pokoju, w którym wcześniej rozmawialiśmy.

– Eliza przygotuje dowolny posiłek, nawet dla czterech osób. Czerpie z bogatej tradycji wykwintnej francuskiej kuchni i nie ustępuje zdolnościami szefom kuchni najlepszych paryskich restauracji. Śmiało, niech panowie coś zamówią. Najwyżej trzeba będzie trochę poczekać.

– Sole Meunière z pieczonymi ziemniaczkami – wypalił bez zastanowienia Dwight.

 

Sola? Skąd ten kredens weźmie teraz solę? Może jeszcze świeżą?

 

– Ja może lody kasztanowe – poprosiłem skromniej, żeby dać szansę maszynie.

– Doskonale. – Uśmiech nie znikał z twarzy madame Amelin. Spojrzała po nas pewna siebie. – Ja poproszę na szybko trzy kawy dla nas. I brioszki.

– Służę – odpowiedziała Eliza eterycznym, cichym głosem. – Na solę trzeba będzie poczekać kilkanaście minut, ziemniaki będą się chwilę piekły. Czy lody mam podać na deser?

 

Obaj skamienieliśmy. Nawet jeśli Dwight miał jakieś przeczucia albo agent poinformował go, że maszyna kuchenna ma imię i głos leśnej nimfy, to najwyraźniej nie wziął sobie tej wiadomości do serca. Rozmowa z taksówką albo sprzedawczynią w trafice zawsze miała anonimowy, nieco bezosobowy charakter. Eliza sprawiała wrażenie osoby z krwi i kości. Upiorne wrażenie kogoś zamkniętego w przeszklonej, chromowanej szafie.

 

– Proszę odpowiedzieć – zachęciła madame Amelin.

– Tak, na deser będzie świetnie. Czy ja też mogę dostać solę? – powiedziałem, nie wiedząc w jakim kierunku patrzeć. Przedtem zwróciłem się wprost do madame Amelin, przekonany, że to ona będzie współpracowała z maszyną, ale teraz powinienem był mówić wprost do Elizy. Tylko w które okienko trzeba patrzeć?

 

– Tak, proszę pana. Zapraszam do stołu, za moment podam kawę – odpowiedziała Eliza.

– Do stołu trzeba, niestety, nakryć samemu. Na szczęście, mamy tu praktykantów – powiedziała madame Amelin, wskazując nakryty dla czterech osób stół.

 

Po kilku chwilach z kredensu wysunęła się taca z dzbankiem kawy i półmiskiem brioszek. Madame Amelin wstała i przyniosła tacę, a potem rozlała kawę do filiżanek.

 

– Brioszki zamówiłam przed panów przyjściem, przyznaję – uśmiechnęła się przepraszająco. – Nie można ich przygotować w minutę. Jednak obiad i deser Eliza przygotuje specjalnie dla panów.

 

Brioszki były doskonałe.

 

– Mam w domu automat waszej firmy, ale jego bułeczki nie są tak pyszne – powiedziałem.

– Eliza uczy się na błędach i dopracowuje przepisy. Pół roku temu jej brioszki były po prostu poprawne. Teraz są doskonałe, jak pewnie pan zauważył.

– Skąd wie, że brioszki są doskonałe albo pyszne? Przeprowadzacie ankiety wśród gości? – zapytał Dwight, ocierając usta.

– Nie, panie Dwight. Eliza ma zmysł smaku. Węchu też. I kilka innych, które dokładnie odpowiadają zmysłom zaangażowanym w percepcję posiłku przez człowieka – madame Amelin powiedziała poważnym głosem. – To absolutna nowość na rynku. Poza tym, żaden inny automat nie jest wyposażony w pseudoosobowość. Eliza jest pierwsza.

 

 

Koniec części I

 

Część II opowiadania znajduje się tutaj: "http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/1375”

 

 

Koniec

Komentarze

Do konkursowych. OK. :)

Ciekawe.Jakby trochę o mojej Babci ;)

Tytuł opowiadania od razu narzucił mi pewną konwencję historii i zmusił do umiejscowienia w czasie zgoła innym niż jest w istocie.Ale to pewnie dlatego ze jest zbieżny z innym tytułem innego opowiadania, a właściwie - noweli. :)
Na szczęście szybko umiejscowiłem się tam gdzie trzeba. I dalej poszło gładko. Z punktu widzenia zwyczajnego czytacza opowiadań - nawet bardzo gładko. Styl opowiadania bardzo mi odpowiada i nie nastręcza trudności w odbiorze ( gdzieś tam się pojawiły literówki, ale to nieistotne). Stosunkowo poważny ton całej historii jest wywracany do góry nogami w kuliminacyjnym momencie. To lubię :)

Jak przystało na opowiadanie s-f i tutaj pojawiają sie elementy s-f. Wszędobylskie roboty, automatyzacja gdzie się da, nie do końca wyjaśnione ule informacyjne, latające taxi, globalizacja i wielkie korporacje rządzą (ale to juz niestety nie s-f). I to wszystko stanowi tło dla historii z mechaniczną małpką.
Jeden tylko zarzut mam: dlaczego tak krótko? dlaczego tak szybko? Ja wolałbym dłużej rozkoszować się odgadywaniem. Gdybyż tak można było jeszcze bardziej zagłębić się w ten świat (bo to juz dwa opowiadania i podstawy są :) ).

Pozdrawiam,
Rafal

P.S. Nie da się przeoczyć nawiązań i powiązań z wiadomo czym :)

Stworzyłeś ciekawy świat – pełen szczególików i drobiazgów. Lubię takie rzeczy.

Zapowiada się nieźle, na pewno przeczytam dalszy ciąg. Chociaż linki Ci się rozleciały.

Babska logika rządzi!

Spodobało się, zaintrygowało, zatem, aby poznać dalszy ciąg, przenoszę się do drugiej części. ;-)

Trochę usterek ostało się, niestety… :-(

 

przy­ja­cie­lu!Jak twoje stu­dia? – Brak spacji po wykrzykniku. 

 

Le­d­wie wy­sta­wi­łem nos poza Aka­de­mię i swoją pra­cow­nie… – Literówka.

 

Zna­lazł oby­dwie ko­bie­ty w po­ko­ju sto­ło­wym. Le­ża­ły na pod­ło­dze z wy­raź­ny­mi ozna­ka­mi roz­kła­du. – Czy w stanie rozkłady były panie, czy podłoga?

 

zmu­sze­niu do spo­ży­cia sub­stan­cji okre­ślo­nej po­tocz nie jako budyń. – Zbędna spacja.

 

–Zdaję sobie spra­wę, że to nie pani pod­pi­su­je umowy… – Brak spacji po półpauzie.

 

z przy­jem­no­ścią za­de­mon­stru­ję­pa­nom dzia­ła­nie na­szej wun­der­waf­fe. – Brak spacji.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Część 1 rozbudziła apetyt na część 2 też :)

Witam.

Zgrabnie napisany kryminał z elementami science fiction, przypominający stylem książki Agathy Christie. Jest to jakaś odmiana po lekturze naszpikowanych skomplikowanymi opisami naukowymi opowiadań fantastycznych.

Moją uwagę zwróciły metody działania policji. Winny już jest, teraz trzeba na siłę znaleźć dowody jego winy. I bohater opowiadania właśnie to robi. Klimat fantastyki tworzą inteligentne urządzenia, które coraz częściej pojawiają się teraz w realnym świecie, monitoring, autonomiczne samochody, odkurzacze, miksery.

Bardzo dobre opowiadanie.

Pozdrawiam, Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Nowa Fantastyka