- Opowiadanie: ostro - Neoholocaust

Neoholocaust

Mikołaj Przezbórski, kwiecień 2015

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Neoholocaust

Piece pracowały pełną mocą całą dobę, a i tak nie były w stanie sprostać coraz większej górze odpadków. Było to tym trudniejsze, im bardziej ekologicznie do sprawy podchodził rząd. Specjalne filtry znacznie ograniczały przepustowość kominów i po jakimś czasie, jeżeli palacze wrzucili zbyt dużo, z każdego możliwego miejsca ulatniał się swąd zwęglonych ciał. Ani potężny system wentylacyjny, ani maski, które dostawali pracownicy, w niczym nie były pomocne, a szczególnie przy uwzględnieniu nieznośnego zapachu rozkładających się dookoła trupów.

– Wiecie, mój syn ma z tego czegoś skórę – powiedział mężczyzna, odkładając ogromną łopatę na bok i siadając na taboreciku. – Poparzyło go. Wybuch gazu. Butla eksplodowała mu prosto w twarz.

– No? – mruknął drugi w celu podtrzymania monologu kolegi.

– Przeszczepili mu skórę po jakimś czasie. Nie ze szczura. – Palacz podniósł z małej kupki jedno ciałko bezwłosej myszy. – Nie wiem, co tam było. Świniak albo nawet coś większego. – Cisnął zwierzęciem w otwór pieca, ale ten był za daleko, żeby trafić. Gryzoń mięciutko odbił się od blachy i upadł na ziemię. – Będę musiał potrenować rzuty.

Na elektronicznym monitorze, niedaleko spalarek, pojawił się komunikat, że ilość dymu w rurach spadła poniżej wartości krytycznej – można wracać do pracy. Trzech mężczyzn podniosło się ciężko, chwyciło za łopaty o bardzo szerokich oraz mocno wklęsłych łyżkach i szybko zaczęli wbijać je w kupki ciał dookoła nich. Chociaż większą część stanowiły myszy, przy samym wyjściu znajdował się wysoki aż do sufitu kopiec martwych psów, a gdzieś pod tymi zwałami ciał była nawet krowa. Ta akurat była nieudanym eksperymentem wyhodowania skóry ludzkiej. Ciągle świnie nadawały się do tego lepiej, nie mówiąc już o organach wewnętrznych; tę konkurencję wygrywały w przedbiegach.

– Co oni im w ogóle… robią? – spytał niepewnie mężczyzna, który dotychczas milczał. Wbił łopatę w ogromny stos mysich ciałek. – W sensie… jak je zabijają?

– Pytałem jednego faceta o to z laboratorium, jak byli u nas sprawdzać czy ten popiół nadaje się na pola. – Zza maski odbiegło głośne podciąganie nosem. – Podobno coś tam im do karmy dorzucają.

– To chyba szybka śmierć, nie?

– Raczej wątpię. Czasami jak do nas trafiają, to jeszcze żyją. Ba! Nawet uciekać próbują. Tylko tak koślawo. – Palacz chwycił ogromne ciało prosiaka za nogi. – Chcieli te sztuczne bakterie modyfikować jakoś do tego, ale nie wiem, coś im musiało nie wyjść. – Ciągnąc i kopiąc martwe zwierzę, które zostawiało za sobą krwawą smugę, mówiący stanął przy ziemnej luce. Był to specjalny piec przeznaczony do większych zwierząt, których unoszenie i wrzucanie do standardowych spalarek byłoby stratą czasu. – Powinni wymyślić jakiś inny sposób pozbywania się tej góry mięsa – sapnął.

Przez dłuższą chwilę pracowali w milczeniu, obserwując co jakiś czas monitor, na którym wyświetlana była ich efektywność grupowa oraz poziom dymu. Normę dziesięciu ton, jako zespół, utrzymywali zawsze ponad przeciętną, robiąc zazwyczaj o tonę albo dwie więcej.

– Hej młody, za co w ogóle siedzisz?

– Nie siedzę. Odpracowuję tylko – odparł mężczyzna. Odłożył na chwilę łopatę i pomasował sobie bark. Całe życie nie musiał chodzić na siłownie i teraz odczuwał tego skutki. Ramiona przeszywał okropny ból, jakby ktoś chciał wyrwać mu rękę. – Wjechałem samochodem w magentobusa. Nie dość, że samochód do kasacji, to jeszcze nie miałem hajsu. Muszę odpracować…

– Dużo ci jeszcze zostało? – spytał drugi palacz.

Mężczyzna w odpowiedzi wzruszył ramionami. Nie był zbyt skory do rozmowy z towarzyszami niedoli. Lubił ich, cenił brutalną naturalność w zachowaniu, ale nie umiał znaleźć wspólnego języka, który pozwoliłby na więcej niż krótką wymianę zdań. Ostatecznie westchnął głośno i wrócił do pracy. Przez następną godzinę nikt się nie odzywał, przerzucając kolejne kilogramy martwych, gnijących ciał. Poodrywane pyszczki, potargana skóra, oderwane ogony, zaropiałe grzbiety – chociaż po paru dniach człowiek przyzwyczajał się do takich widoków, zawsze zostawał nieprzyjemny posmak gdzieś na końcu języka.

– Cholera, głupia świnia! – wrzasnął pracownik, kopiąc z całej siły zwłoki zwierzęcia. – Kurwa! – Uderzył tak mocno, że but zatopił się w miękkim, nadgniłym ciele. – Pomożecie mi z tym prosiakiem? – Zaczął powoli ocierać czubek obuwia ochronnego o gardło świni, ale schodząca skóra pozostawała na śliskim, gumowym materiale. – Nosz…

– Od ilu dni to musi tutaj leżeć?!

– Zakładam, że nie od wczoraj – mruknął mężczyzna. – Chwyć za nogi, ja chwycę tutaj. Raz… Dwa… U!

Unieśli ogromne cielsko na paręnaście centymetrów, po czym coś strzeliło głucho. Świnia z mokrym plaskiem upadła na ziemię, a w rękach palaczy pozostały racice. Obaj zaczęli rzucać, najpierw na siebie, potem na zwierzę, salwę przekleństw. Starszy z więźniów nie wytrzymał. Chwycił oburącz za łopatę i na oślep uderzył nią w mięso. Skóra rozerwała się natychmiast, a łyżka wbiła na głębokość dwóch palców wskazujących. Palacz z trudem wyrwał narzędzie, rozsiewając dookoła krople krwi oraz innych śmierdzących płynów ustrojowych. Chciał zadać cios po raz drugi, ale napotkał opór przy zamachu.

– Odpuść. Im też się należy jakiś szacunek.

– Młody?! No co ty! To tylko martwy świniak!

– Gdyby nie ona, może palilibyśmy właśnie ludzie zwłoki albo ich fragmenty. – Głos mężczyzny był niewyraźny, wzrok wbił w ziemię, a ręka drżała mu lekko. – Ja się nim zajmę…

– No chyba ogłupiałeś! We trójkę tego prosiaka nie przeniesiemy w jednym kawałku!

– Dlaczego tak się odwdzięczamy zwierzętom za to, co dla nas robią? – szepnął niewyraźnie po chwili. Nie był do końca pewny, dlaczego w ogóle to zrobił.

– Nic dla nas nie robią przecież! To są tylko zwierzęta. Nie wpadaj mi tu w ekologiczne gadaninę!

– Tylko zwierzęta… Racja.

Spojrzeli na siebie pytająco, po czym bez słowa, wszyscy razem, zaczęli ciągnąć, turlać i podważać łopatami ogromne cielsko świni, aby w jakikolwiek sposób dopchać ją do włazu. Udało im się, ale dopiero po paru minutach intensywnej pracy, rozrywania skóry oraz wściekłego wbijania łyżek w martwe mięso. Nic przy tym nie mówili, stękając jedynie i przeklinając, kiedy któryś nadepnął na walające się gdzieniegdzie ciałko myszy. Podeszwy antypoślizgowe nie były aż tak dobrze przystosowane do mieszanki krwi, skóry oraz mięśni.

– Minuta przerwy i młody otworzysz piec. A my świniaka jakoś przepchniemy – rzucił najstarszy palacz, wbijając łopatę na pion w udo zwierzęcia. Miał wielką ochotę otrzeć czoło, ale nie znalazł w sobie na tyle odwagi, aby zdjąć maskę. Wolał raczej pozwolić ciepłym kroplom spływać po czole, aż na szyję, byleby tylko nie poczuć zapachu zgnilizny w pełnej jego krasie. – Gotowi? – spytał po chwili.

Obaj palacze pokiwali głowami. Najmłodszy stanął przy panelu dotykowym i nacisnął ogromny, czerwony przycisk otwierania włazu. Wrota piekła rozsunęły się niczym paszcza bestii, prezentując tysiące jęzorów ognia. Więźniowie zaparli się jedną nogą o ziemię, drugą ustawili na grzbiecie zwierzęcia i mocno pchnęli. Ogromne cielsko wysunęło się na krawędź. Naparli jeszcze mocniej.

– Łopata! – wrzasnął pracownik przy panelu.

Najstarszy palacz, orientując się, że zostawił narzędzie, chwycił je oburącz. Był pewny, że jedno mocne szarpnięcie wystarczy – łyżka utkwiła na dobre w kości albo czymś innym, co nie chciało puścić. Kiedy to zrozumiał, było już za późno, zarówno dla łopaty, jak i dla niego. Poleciał razem z nią oraz prosiakiem w dół, prosto do paszczy piekieł; w kompletnej ciszy. Obaj pracownicy z przerażającym krzykiem podbiegli na sam skraj pieca. Jedyne co mogli zobaczyć to niewyraźny zarys, coraz bardziej zanikającego ciała mężczyzny, świni oraz topiącego się narzędzia. Jakby był kolejnym martwym zwierzęciem przeznaczonym na spalenie.

– No co tak stoisz, biegnij po pomoc! – wrzasnął więzień na najmłodszego palacza. – Szybko, kurwa! – Zerwał z siebie maskę. W jego oczach malowało się przerażenie.

– Już nic nie da się zrobić. – Mężczyzna wzruszył ramionami, odsuwając się parę kroków, blady niczym ściana. – A zresztą, to przecież tylko zwierzę…

Koniec

Komentarze

Pięć odwiedzin i ani jednego komentarza?

Z drugiej strony nie dziwię się. Karykaturalne wyolbrzymienie skutków biotechnologii obarczonej błędem daje się jakoś tam rozumieć, interpretować i komentować, ale ostatnie zdanie podsuwa takie sugestie i skojarzenia, że palce same – przynajmniej w moim przypadku – cofają się od klawiatury.

 

Pytałem jednego faceta o to z laboratorium,  – szyk mi tu nie gra; 

Całe życie nie musiał chodzić na siłownie i teraz odczuwał tego skutki. – literówka; nie leży mi to zdanie – w kontekście nie musiał i skutków tego “nie musienia”

 

Co do reszty, niestety, zgadzam się z Adamem. Gdyby nie dyżur, nie pozostawiłabym tu śladu bytności. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ja przeczytałam. I powiem tak: jest obrzydliwe, ale tak przesadzone, że przestaje robić wrażenie. 

Nie rozumiem też, jak to się stało, że pracownik, ciągnąc za łopatę, wpadł do spalarki. Raczej poleciałby w odwrotną stronę. 

Konsekwentnie trzymasz styl twardziela, który właściwie relacjonuje całą sytuację bez osądzania, ale nagle trafia się “ciałko” myszy i to w paru miejscach. Zdrobnienie nie pasuje do rodzaju narracji.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ja z kolei mam wrażenia podobne do bemikowych. Ta obrzydliwość zupełnie na mnie nie zadziałała, sama nie wiem dlaczego, bo przecież tekst jest napisany raczej sprawnie. I też – próbuję sobie zwizualizować scenę z łopatą i nie potrafię sobie wyobrazić, jak to możliwe, że – ciągnąc ją w drugą stronę – nie puścił jej jednak w krytycznym momencie.

I może to już moja nadwrażliwość, bo też wiem, że słowo “holocaust” zostało adaptowane na określenie zagłady Żydów – ale mam wrażenie nadużycia tego terminu.

Czy Autor byłby uprzejmy wyjaśnić, jaka idea przyświecała Mu przy tworzeniu powyższego dzieła, co pragnął przekazać czytelnikom i dlaczego uważa, że to, co napisał, to scence fiction?

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy

Zgodnie z dobrą zasadą literatury: “autor nie interpretuje własnych dzieł”, nie odpowiem ani na pytanie jaka idea mi przyświecała, ani tym bardziej co chciałem przekazać. Co jednak do pytania o science-fiction; nie mogę powiedzieć, że jest to 100% science-fiction (chociaż to będzie też zależne od definicji gatunku), ale na pewno stoi obok. Potraktuj to proszę jako short (aj, nie lubię polskiego “szort”) futurystyczny, wpisujący się w tradycję sci-fi.

No cóż, na takie dictum mogę tylko powiedzieć – niech się dzieje Twoja wola, Panie Autorze.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie taki znowu ostatni ten tekst. Właściwą interpretację podsuwa już sam tytuł. 

Poza tym napisane całkiem nieźle. Choć sama scenka niestety nie porywa.

 

 Czekam na jakiś dłuższy tekst Autora.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Przerysowanie niestety zabija imho dramatyzm tekstu. Co oni z tych myszek przeszczepiali? Uszy hodowane na grzbiecie? I w jednym zakładzie wszystkie zwierzęta utylizowali, że było ich aż tyle? Wyobrażasz sobie musiałaby jaka być skala transplantacji narządów, żeby wyprodukować góry trucheł? I nic nie idzie na karmę albo coś?

Scena z łopatą przerasta mą wyobraźnię, chyba, że przylepili ją gościowi do ręki. I kim jest więzień z przedostatniego akapitu?

Ogólnie – jeśli tekst miał zwrócić uwagę czytelników na to, jak łatwo przymykamy oczy na cierpienia zwierząt i stawiamy się ponad resztą stworzenia, robi według mnie krecią robotę. Nie potrafię wykrzesać w sobie współczucia dla padliny (a oczka mi wilgotnieją przy większości umierających w opowiadaniach psów i kotów, zaś świnki darzę ogromną sympatią), a i Młody swoją postawą wpisuje się w to, jak część społeczeństwa widzi obrońców zwierząt – trudno lubić kogoś, kto będzie płakał nad każdym cierpiącym zwierzęciem byle nie z własnego gatunku.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Autor dał czytelnikowi szerokie pole do interpretacji. Dla mnie ten tekst jest dość przewrotny. Ponadto nie mogę doszukać się tu pierwiastka – science. Pozdrawiam.

Przeczytałam, jedząc kolację. Albo byłam twarda, albo głodna.

Zgadzam się, że przerysowane. Nie wyobrażam sobie, jak można nie wypuścić łopaty w takiej sytuacji. I też mi się wydawało, że to straszne marnotrawstwo, tak palić mięcho.

Ale napisane całkiem przyzwoicie.

Babska logika rządzi!

Nie można odmówić potencjału; tekst ciężki, nieprzyjemny, ale taki właśnie miał być. 

W sumie ciekawe opowiadanie. 

czy magentobus to autobus w kolorze magenty? Czy wizualne podobieństwo magenty do karminu alizarynowego, barwy skądinąd znamiennej, jest celowym zabiegiem literackim?

Muszę też dodać, że podziwiam prawdziwie prolateriackie zaangażowanie jednego z bohaterów w ratowanie swego narzędzia pracy – nawet kosztem własnego życia. W dzisiejszych czasach, przepełnionych nihilizmem i psotmodernizmem, gdzie najwyżej poczytamy o stażystach albo innych prekariuszach z call-centre, taki protagonista to cenny skarb.

Nowa Fantastyka