
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Ruiny Bagahar, rok 3173
Poranne światło wpadało przez puste okna latarni znajdującej się na szczycie kopuły i kierowało się w dół tworząc lśniący jasnym blaskiem słup. W miejscu jego zetknięcia z kamienną posadzką leżał mężczyzna. Ćwieki na jego czarnej skórzni lśniły w słabym świetle niczym małe ogniki, a śnieżnobiałe włosy mieniły się niczym srebro. Dawało to wrażenie wyobcowania od mrocznego wnętrza świątyni. Mężczyzna podniósł prawą dłoń i zaczął się jej przyglądać. Jego szara skóra miała nieprzyjemną barwę, w dodatku cała była nienaturalnie wysuszona i popękana.
Gdy tak przyglądał się swojej ręce, przez okiennicę, w której kiedyś znajdował się witraż, do środka starej świątyni wleciał sokół. Zatoczył koło wokół słupa światła i wylądował w gnieździe, które znajdowało się w niszy na posąg. Na chwilę ich spojrzenia spotkały się. Elf widział w oczach sokoła tylko wrogość. Co się w nim zmieniło, że wszyscy wokół pałają do niego niechęcią i podejrzliwością, nawet zwierzęta.
Z zewnątrz dochodziły strzępy rozmów w trzech językach pustyni, przerywane od czasu do czasu rykami wielbłądów. Minęło już ponad pół roku odkąd razem z nomadami przemierza piaski Halachny.
Rozległ się cichy stukot. Sokół podniósł główkę w kierunku źródła hałasu. Elf postąpił podobnie. W otworze, przez który chwile temu wleciało zwierzę stała postać. Nie sposób było ją rozpoznać, gdyż znajdujące się za jej plecami słońce skutecznie ukrywało ją swymi promieniami. Postać skoczyła i wylądowała cztery metry niżej po kolana w piasku naniesionym tutaj przez wiatr. Z ust mężczyzny wypłynęło przekleństwo.
– Sądziłem, że jest tu niżej. – rzucił do siebie.
Powoli wygramolił się z zaspy i wyszedł na kamienną posadzkę.
– Eld’tan Hari już wrócił? – pytanie elfa rozeszło się z pogłosem po świątyni.
Postać, która przed chwilą wskoczyła do środka zaczęła okrążać w milczeniu kolumnę światła. W końcu przemówiła w swej dziwnej mowie.
– Jego podjazd wrócił.
Elf wrócił do obserwacji własnej dłoni.
– Będzie nam go brakować. Był w końcu najbardziej rozgarniętym szejkiem spośród tej hałastry. Trzeba nam teraz tylko by wybrali jakiegoś fanatyka. – westchnął głośno – Kolejna osoba, którą pochłonęły piaski pustyni.
– Lecz wcześniej rozpłatał go miedziany topór w rękach umrzyka. Mówiłem mu by pozostał w obozie. Ta ich wariacka mentalność. Raz racjonalni, a raz szaleni.
Elf podniósł się i spojrzał górę. Wydawało się, że nagle postarzał się wciągu tych kilku chwil.
– Z drugiej strony. kto z nas nie jest szalony. Pamiętasz jak krzyczeli że jesteś opętany, że przyniesiesz wszystkim zgubę? – ze śmiechem na ustach wyszedł ze strumienia światła i począł przechadzać się pomiędzy kolumnami świątyni. – Teraz jesteś mesjaszem, oswobodzicielem, do czasu aż minie gorączka wolności.
Finion nie zważając na uwagi elfa, powoli podszedł do delikatnie zdobionego srebrem, wysokiego na trzy metry ołtarza. Przyglądał się w ciszy arcydziełu, które przetrwało do dziś tylko dzięki ukryciu całej świątyni pod grubą warstwą piasku. Obok niego zatrzymał się Ilr.
– Mam dziwne wrażenie, że gdzieś już widziałem taką budowlę. Tylko gdzie?
– Jak zatrzymaliśmy się w ruinach stolicy mych przodków, w Ani, to spaliśmy w świątyni. Pamiętasz?
Ilr spojrzał na towarzysza.
– Chcesz powiedzieć, że są to świątynie tego samego boga?
– Oczywiście. Wszystkie ludy pustyni uznają jednego stwórcę. Co prawda, różny styl życia wytworzył pewne różnice, ale według podań jeszcze trzysta lat temu odprawiano wspólne Naznaczenie na wzgórzach Gharabaghu. Skłócenie ludów pobrzeża coraz bardziej narastało w ostatnich czasach… -prychnął cicho – Jak na ironię dopiero nadchodzące niebezpieczeństwo pozwoliło nam zapomnieć o różnicach.
– Na jak długo? – rzucił elf.
Finion pokręcił głową.
– Mógłbyś czasem zamknąć gębę i nie siać pesymizmu. Gdyby sprawdzała się chociaż dziesiąta część tego co mówisz już dawno byli byśmy martwi.
Na twarzy elfa pierwszy raz od kilku dni zagościł uśmiech.
– To nie pesymizm, to realizm.
– Do diabła z takim realizmem.
Finion podszedł do topornej kolumny i usiadł pod nią. Dopiero teraz widać było jak wielkie brzemię i odpowiedzialność na swych barkach niesie ten młodzieniec. Pogoń w głąb kontynentu za chordą nieumarłych w jaką się wdali, przyniosła liczne ofiary w szeregach ich wojsk. Pozwoliła ona jednak odrzucić widmo napaści na cywilizowane tereny Halachny. Pojawiło się jednak ważne pytanie, na które musieli sobie odpowiedzieć. Jak daleko gotowi są pójść w głąb lądu, gdzie nikt nie zapuszczał się od wieków. Autorytet Finiona Akruzona topniał wraz z każdym następnym dniem i kolejnym towarzyszem chowanym z dala od rodzinnego domu.
– Ilr, wiesz o co chcę cię zapytać? – głos człowieka był cichy i spokojny.
Elf odwrócił głowę patrząc na słup światła niezmiennie tkwiący pośrodku świątyni.
– Co stało się z tobą przedwczoraj?
Artan parsknął śmiechem, lecz nic radosnego nie malowało się na jego wysuszonej twarzy. Zacisnął obie dłonie w pięści tak mocno, że szara skóra nabrała nieprzyjaznego sinego koloru.
– Żebym to ja wiedział chłopcze…
***
Gdzieś na pustkowiach Halachny, dwa dni wcześniej.
Walka z nieumarłymi była niezwykle niebezpieczna. Należało pamiętać, iż przeciwnik nie jest człowiekiem i nie ucieknie, gdy szala zwycięstwa będzie przechylać się na niekorzyść. O walce w otwartym polu stojąc naprzeciwko siebie nie było mowy, gdyż przeciwnik jest niezwykle odporny na typowe śmiertelne obrażenia.
Ludzie przedarli się już przez watahę. Finion widział wśród nich kilka koni pozbawionych jeźdźców. Nawet jeśli pierwsze ginęło zwierzę, człowiek nie miał najmniejszych szans przetrwać wewnątrz. Jeźdźcy zawracali szykując się do kolejnej szarży.
– Moi ludzie giną z honorem – głos należał do niewysokiego szejka jednego z północnych plemion.
– Było by dla nas lepiej gdyby nie musieli. – rzekł w języku nomadów siedzący na piasku Bohairczyk. Ubrany był w czarny burnus z rękawami kończącymi się zaraz za łokciem. Na ręce powyżej nadgarstka znajdował się wytatuowany u wszystkich Bohairczyków krzyż.
– Czyż byś podważał moje działania? – ton głosu Akruzona był twardy i nieprzyjazny – Ja też wolałbym użyć czarnego ognia, ale przecież wczoraj zużyliśmy cały zapas podczas walk.
Mężczyźni mierzyli się przez chwilę groźnym spojrzeniem. Palce zacisnęły się mocniej na rękojeści czeczugi, którą wydał rozkaz szarży.
– Nie podważam twojego autorytetu, lecz twoje działania wprawiają w zastanowienie nie tylko mnie. Odejście małym oddziałem tak daleko od głównych sił jest bardzo ryzykowne.
Finion westchnął głośno i schował szablę do pochwy z trzaskiem.
– Takie ryzyko podejmują wszystkie podjazdy. To nie moja wina, że tym razem postanowiło towarzyszyć mi jedenastu konsulów i szejków, chcących zobaczyć moje metody działania. Jakby przez ostatnie miesiące o tym zapomnieli! – mówiąc to zmierzył wzrokiem wszystkich o których wspomniał.
– Mógłbyś jednak zabrać kogoś więcej by nas chronił. Nie powiesz chyba, że niby te cherlaki są naszą strażą?
Bohairczyk wskazał na grupę pięciu mężczyzn i dwóch kobiet stojących kilkadziesiąt kroków od nich. Rzeczywiście nie przypominali elitarnych jednostek Szanuda. Prawie wszyscy byli mocno wychudzeni, ubrani w jakieś łachmany. Kwiat czarowników Halachniańskich nie prezentował się dobrze, co jednak wielce nie obchodziło Akruzona. Zadał sobie wiele wysiłku by pozbierać tych pustelników i nie narzekał, choć ich umiejętności nie powalały na kolana.
– Właściwie masz rację, lecz wątpię by Ilr pozwolił im pokazać swoje zdolności.
Oczy wszystkich zwróciły się w kierunku stojącego na uboczu elfa, o zniszczonej skórze, który właśnie podrzucał sobie do góry biały kamień. Finion dopiero po chwili zorientował się o swojej pomyłce. To była ludzka czaszka.
Akruzon dał znak trębaczowi i ten zagrał sygnał do odwrotu. Co prawda zginął "jedynie" co dziesiąty jeździec, gdy trzecia część watahy nieumarłych powróciła z powrotem do piachu, jednak jego ludzie byli już zmęczeniu. Nie chodziło tu głównie o zmęczenie fizyczne, a psychiczne.
Finion wpatrywał się przez chwilę na wracających podwładnych. Za nimi niezmiennym tempem podążali zwartym tłumem ożywieńcy. Obok mężczyzny pojawił się koniuszy z jego własnym wielbłądem, którego zamieniał za konia w oazie znajdującej się pięć dni drogi na zachód. Nie bez trudności dosiadł tego niepokornego zwierzęcia.
– Jakieś problemy z Szanudem? – zagadał Artan idąc do niego spokojnym krokiem.
– Skoro słyszałeś to po co pytasz?
Elf zarzucił barkami do tyłu chcąc rozruszać zastane mięśnie. Rozległ się przy tym nieprzyjemny chrzęst i stukot gdy kości wskoczyły na swoje miejsce. Ciało nekromanty wciąż nie doszło do siebie po latach spędzonych w pustynnym piasku.
– Nie chwal tak moich umiejętności, bo jeszcze będą chcieli bym wygrał za was tę wojnę. – spojrzał wymownie na przyjaciela.
– Rzeknę im wtedy to co ty mi gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Oboje zachichotali.
– Uprzedź mnie tylko przedtem, bo chciałbym zobacz…
Wielbłąd gwałtownie skoczył do przodu. Nie spodziewający się niczego Finion zwalił się ze zwierzęcia na wszechobecny piasek.
– A niech cię żmija pokąsa… – rzucił za nim powoli podnosząc się do góry. Świat wirował lekko mieszaniną żółtych barw. Oszołomiony nieco upadkiem, nie był pewien czy okrzyki, które słyszy są rzeczywiście prawdziwe. Stojący jeszcze chwile temu przy nim nekromanta wyparował gdzieś. Obok niego zatrzymał się kolejny wielbłąd, którego jeździec wyciągnął ku niemu rękę. Akruzon chwycił ją mocno i podciągnął się do góry dosiadając wierzchowca. Wokół rozegrało się piekło.
***
– Miałeś młodziku tego dnia podwójne szczęście. – rzekł elf obchodząc kolumnę dokoła. – Wielbłąd z którego zleciałeś jak jakiś mieszczuch z Unurii, został rozszarpany chwile po tym jak nieefektownie opuściłeś siodło. Dziw, że w ogólnej panice zostałeś wywieziony, akurat przez Szanuda. Wyczerpałeś limit szczęścia na najbliższy miesiąc.
Na twarzy przywódcy Hajerów pojawił się lekki uśmiech.
– I mówi to osoba, która miała spłacić swój dług wdzięczności ochraniając życie mojej skromnej osoby.
– Zabrzmiało to tak jakbym tego nie robił – w głosie elf słychać było nutkę zawodu.
– Aaa!? Ta olbrzymia czaszka z pyłu i piachu miała mnie ochronić
Nekromanta zaniósł się nerwowym śmiechem.
– Widzisz, tu zaczyna się pewien problem…
***
I tylko szum… nie, nie tylko on. Poprzez niejednorodny ryk wiatru przedzierały okrzyki i wrzaski. Nie obchodzili go ich właściciele, lecz odnotował je sobie w pamięci by sprawdzić powód ich powstania. Jego pogrążony w chaosie umysł wytworzył genialną myśl na podstawie docierających do niego bodźców.
"Co jest nie tak". Z każdym kolejnym uderzeniem serca, które pompowało świeżą krew do jego mózgu, utwierdzał się w tym przekonaniu. Największym odkryciem było jednak to, że otaczający go półpłynny huragan nie jest wytworem jego nadwyrężonego wzroku. Znajdował się wewnątrz niezwykłego cyklonu, który porywał wszechobecny piasek tworząc z niego półprzeźroczystą ruchomą ścianę. Węchem wyczuł także, iż zawiera ludzką i zwierzęcą krew. Gdy bodźce ze wszystkich kończyn zaczęły docierać do mózgu spostrzegł, że wciąż trzyma w ręce czaszkę. Tym razem jednak ze wszystkich jej otworów wypływało białe, martwe promienie światła.
Charakterystyczne mrowienie obejmujące całą rękę wskazywało by na… lecz to niemożliwe by czaszka emitowała tak silne światło. Chyba, że…
Podniósł głowę by spojrzeć w górę, a widok zaparł mu dech. Na popękanej twarzy pojawiła się mieszanina fascynacji i strachu. W znanej mu historii widniał tylko jeden przypadek przywołania pełnego Oblicza Kłobuka. On znajdował się właśnie w drugim. Olbrzymich rozmiarów, obrzydliwa głowa należąca niegdyś do nienarodzonego półelfa, którego lata przed własną śmiercią związał zaklęciem podczas prób nad „obliczem”, miotała się na wszystkie strony starając się złapać w swoje mordercze wnętrze jakieś żywe istoty.
Gdy strach już całkowicie minął skupił całą swoją uwagę na półpłynnej materii. Składał się na nią piasek, kamienie, co najmniej piętnaście ciał humanoidów i dwa razy tyle innych stworzeń, oraz rozpędzona do niezwykłej prędkości materia duszy. Wszystko to rozbite i na nowo połączone w oblicze…
Powoli docierał do niego niewiarygodny fakt, że to właśnie on panuje nad nim.
– Ale jak? – spytał cicho, a jego głos zginął w otaczającym szumie.
Zmaterializowanie oblicza o wielkości głowy dorosłego człowieka udało się nielicznym. Siły z nią związane potrafiły w jednej chwili rozerwać duszę doświadczonego nekromanty. Oblicze tych rozmiarów było po prostu nieosiągalne dla niego. Rodziło to szereg pytań, lecz nie czas był teraz na nie.
Wyciągnął przed siebie trzymaną w prawej dłoni czaszkę, a drugą ręką chwycił mocno za ramię usztywniając kończynę. Wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze, a razem z nim cenne cząsteczki duszy. Te zamiast wpaść w szalejącą magiczną wichurę, poczęły powoli i z uporem krążyć wokół czaszki. Nie widział ich, lecz był wstanie określić dokładne położenie każdej z nich.
– Spownenyj zanepad – wypowiedział zwrot zaklęcia wymaganym szeptem.
Nagle potężna siła wessała w przeciągu kilku uderzeń serca całe oblicze do środka czaszki. Na krótką chwilę nastała cisza. Pył i piach nie zdążyły jeszcze opaść z powrotem na wydmę, gdy na strukturze kości pojawiły się pierwsze pęknięcia.
***
– Wiesz, dziwię się, że bariery obu braci wytrzymały uderzenie fali uderzeniowej jaka nastąpiła po uwolnieniu oblicza. Chyba niedocenianiem tutejszych magów. – elf z zastanowieniem pukał się delikatnie w podbródek.
– Nurtuje mnie jedna rzecz, dlaczego przyzwałeś coś tak morderczego w dodatku nie mając nad tym pełnej kontroli?
Nekromanta zasępił się mocno.
– Nie pamiętam – szept był ledwie słyszalny.
– Czego nie pamiętasz? – rzucił zdziwiony Hajer.
– Momentu przyzwania oblicza. Mam jedna wielką pustkę po tym jak spadłeś z wielbłąda. Z resztą mojej pamięci też nie jest najlepiej. Wszystkie wspomnienia wydają mi się niewyraźne i niepełne.
Finion uśmiechnął się i poklepał elfa przyjacielsko po ramieniu.
– Nie przesadzaj. Nie pojawiła się jeszcze po raz drugi pora deszczowa od twojego powrotu do żywych, a ty chcesz by wszystko było jak kiedyś. Nie martw się tym, wspomnienia z czasem wrócą.
Te słowa zdawały się jeszcze bardziej pogrążyć nekromantę.
– Cały pic polega na tym, iż mogę wyrwać twoją duszę, zakonserwować ciało by po kilkunastu latach włożyć ją z powrotem. Po krótkim okresie asymilacyjnym cały okres spędzony poza wyda ci się tylko niezwykle długim snem. Rozmawiałem z osobami które zostały tak potraktowane. Objawy się nie zgadzają. – mówiąc to spojrzał na towarzysza.
– Nie patrz na mnie takim wzrokiem. Nie jestem nekromantą jak ty, nie wiem nic ponad to co sam mi powiedziałeś.
Elf odwrócił się i zaczął powoli przechadzać się po świątyni.
– Ale coś podejrzewasz prawda? – rzucił za nekromantą – Nie trzymaj w sobie wątpliwości. To jest najgorszy ciężar.
Nastała chwila ciszy przerywana rytmicznym stąpaniem elfa i nieustannymi rykami wielbłądów.
– Myślę, że… – zaczął Ilr – nie wszystek wróciłem.
– Z zaświatów?
– Jakkolwiek to nazwiesz.
– Czemu tak uważasz? – naciskał człowiek
Elf stanął i spojrzał na swoje ręce. Powoli zacisnął je w pięści po czym rozluźnił
– Sporo jest tego. – prychnął bezsilnie – Nawet mój charakter zdaje się nie zgadzać. Szary żniwiarz, tak mnie zwali kmieci i mieszczanie. – spojrzał na towarzysza, a w jego oczach widać było roztrzęsienie – Czy tak wygląda najbardziej poszukiwana osoba na kontynencie, za której głowę wyznaczono ćwierć miliona raktów ze skarbców królów i możnowładców pragnących mojej śmierci.
– Ludzie się zmieniają… – zaczął Finion.
– Nie rozumiesz. Nie mam nic do zarzucenia swojemu dawnemu życiu. Na mych rękach jest krew i nie przeszkadza mi to.
– To o co ci właściwie chodzi, bo już się pogubiłem.
Elf wyciągnął przed siebie dłoń i przesłonił nią wpadające przez okno światło.
– Postrzegam już inaczej niż kiedyś i nie chodzi mi o moją zagmatwaną przeszłość bo to zupełnie inna bajka, ale choćby konflikt z nieumarłymi, kłótnie rady z szejkami. Zadaje mi się, że rozumiem więcej, przy jednoczesnym upadku mojej hierarchii wartości. – widząc zmieszany wyraz twarzy towarzysza postanowił zakończyć wywód – Zagłębianie się tak głęboko w moją psychikę od zawsze wprawiało w zamęt. Spójrzmy bliżej, rozmawiamy ze sobą, choć żadne z nas nie włada językiem drugiego.
Finion skończył właśnie pić ze skórzanego bukłaka i odrzucił go towarzyszowi.
– Tłumaczyłeś mi to już kiedyś. Gdy skorzystałeś z mojej krwi by nas uwolnić z klatek utworzyłeś coś w stylu korytarza pomiędzy naszymi umysłami.
– Dobrze pamiętasz, lecz nie powiedziałem ci wtedy, że nie miałem i wciąż nie mam pojęcia jak to zrobiłem. Czytałem kiedyś prace magów, którzy starali się coś podobnego wykreować. Kończyło się to prawie we wszystkich przypadkach szaleństwem lub śmiercią obiektów doświadczalnych.
– Przyznam jest to niespotykane, ale co to ma do twojego niepełnego powrotu?
– Powstał z energii, z niezwykłej jej ilości. Odkąd wróciłem nie jestem w stanie spleść nawet połowy zaklęć, jakie kiedyś umiałem. Natomiast te, które są moim zasięgu zachowują się nieobliczalnie. Im silniejsze zaklęcie powiązane z moimi emocjami tym mniej kontroli posiadam. Normalnie energia utrzymywana jest w równowadze dzięki formie duszy.
Na twarzy przywódcy hajerów pojawił sie szyderczy uśmiech.
– Rozumiem, czyli coś nadkruszyło twój kształt. Czyżby bóg?
Nekromanta zmrużył oczy.
– Bóg to złe słowo. Zawiera w sobie zbyt wielką siłę i jednocześnie gigantyczna obłudę. Istota… wyższa, którą miałem nieprzyjemność spotkać, zupełnie nie spełnia wyobrażeń powiązanych z tym słowem. Zastanawiam się dlaczego nie udało jej się mnie unicestwić? Pewien jestem, że nie chodziło jej tylko o rozkruszenie duszy.
Finion wstał otrzepując z kurzu i pyłu ubranie.
– Jestem wytrwały ale na dziś mam dość tej dyskusji zahaczającej lekko o tak ciężkie problemy. Najważniejsze, że większa część ciebie wróciła z powrotem.
Elf uśmiechnął się blado do siebie.
– Chodź na zewnątrz, świeże powietrze dobrze ci zrobi. – nalegał przyjaciel
***
Słoneczny żar wydawał się nie do zniesienia. Z rzadka ktoś przebiegał pomiędzy cieniami jakie tworzyły ruiny Bagaharu, niegdyś ważnego miasta na kupieckim szlaku, jeśli wierzyć słowom Finiona. Na dawnym placu targowym grupa Bohairczyków pod kierownictwem Akruzona zajmowała się przeładunkiem zapasów na "statek" kurierski. Nekromanta widział już wiele, lecz ten futurystyczny pojazd przebijał wszystko łącznie z nieruchomymi od wieków maszynami z głębi Savardi. Dwie eliptyczne platformy połączone ze sobą metalową pajęczyną unosiły się na łokieć nad ziemią. Po środku jednej z nich znajdował się maszt ze zwiniętym aktualnie żaglem. Obok stała sterta worów i sakw zdjętych już z haków towarowych znajdujących się wokół platform. Mimo dystansu jaki ich dzielił rozpoznał piskliwy głosik kurierki, która niespodziewanie zaczęła wydzierać się na jednego z piechurów.
Znajomy głos odezwał się za jego plecami właśnie w tym momencie gdy spostrzegł zniknięcie Finiona.
– Skrywasz się wśród ruin jak żmija i tylko ktoś kto zna twoje upodobania wie gdzie cię szukać. – rzekł spokojnie Hajer.
Elf oderwał wzrok od rozpalonego krajobrazu i spojrzał w kierunku człowieka. Panujący wewnątrz baszty półmrok skutecznie uniemożliwił zobaczenie przyjaciela. Minie dłuższa chwila nim wrażliwe oczy nekromanty przystosują się do odmiennych warunków.
– Oczywistością było to, iż skryje się przed tym złocistym potworem. – odparł Ilr – Nawet tu mam wrażenie, że gorąc przedziera się przez te kamienne bloki.
– Przyzwyczaisz się jeszcze. – zapewnił go Hajer.
W oczach elfa pojawiło się dziwne lśnienie.
– Pierwej sczeznę z własnej ręki, niż wytrzymam tyle czasu.
Nekromanta skierował swój wzrok z powrotem ku horyzontowi. Nastała chwila ciszy.
– Nie, nie szukam morza. – rzekł odgadując myśli człowieka. – Spoglądam dalej, ku przeciwległemu kontynentowi, który mam nadzieję jeszcze tam trwa. Z tą bandą pysznych pseudo-magików nigdy nic nie wiadomo. – wziął głęboki oddech napełniając gorącym powietrzem swoje płuca – Nie wiem nawet czy wciąż żyje ktokolwiek ze znanych mi osób. Ile lat mogłem spędzić w tej przeklętej pustyni?! – ostatnie słowa wykrzyczał z rozpaczą.
Hajer stał cicho z boku przyglądając się roztrzęsionemu przyjacielowi. Dzięki więzi psychicznej czuł ból z jakim zmagał się jego towarzysz. Zastanawiał się nad tym już od dłuższego czasu nad tą kwestią, ta rozmowa upewniła go. Nie miał wyboru.
– Choć by nikt nie pozostał i tak tam wrócisz, bądź zginiesz próbując. Znam takich ludzi jak ty. Coś będzie cię ciągnęło z powrotem, jak nomada na barchany i nie przezwyciężysz tego. – po tych słowach odwrócił się od nekromanty. – To ja wplątałem cię w tą całą bezsensową wojnę. Prawdopodobnie przez to zacząłeś powoli tracić kontrolę nad swymi mocami. Nie musisz już mnie chronić, zwalniam cię z przysięgi. Będziesz mógł wrócić na wybrzeże razem kurierem i ruszyć tam gdzie pragniesz.
Zostawił zasępionego elfa za sobą i zszedł powoli po stromych schodach. Miał cichą nadzieję, że ten dogoni go i zacznie się z nim kłócić o ostatnie słowa. Lecz nekromanta pozostał na górze, pogrążony we własnych rozterkach.
Akruzon był bezsilny wobec depresyjnego stanu przyjaciela. Po za nim miał jeszcze tyle bieżących spraw na głowie. W końcu będzie musiał stawić czoło Radzie.
Pod resztkami stojącego nieopodal muru siedział oddział hajerskiej piechoty, który skrył się przed żarem. Ruszył żwawo ku nim. Podwładni gdy spostrzegli zbliżającego się Akruzona zaczęli zrywać się, lecz Finion uspokoił ich gestem. Wszyscy włącznie z nim robili się coraz bardziej nerwowi, a to niedobrze wróżyło.
Ogłuszający huk rozległ się nim zdąży zamienić słowo. Finion bezwiednie odwrócił się w kierunku jego epicentrum. Ujrzał jak kamienne bloki z górnych kondygnacji baszty rozlatują się we wszystkich kierunkach. Jakaś dłoń chwyciła go za ramię i wciągnęła przez wyłom w starym murze, poza strefę rażenia. Kamienna ściana zadrżała od licznych spotkań z odłamkami, lecz nie runęła. Finion wychylił się zza muru, lecz unoszący się wciąż w powietrzu piasek znacznie ograniczał widoczność. Dźwięk rogu wzywał wszystkich na miejsce wybuchu. Akruzon wyszedł zza kamiennej ściany, za nim podążyli piechurzy.
– Artan! – jego wołanie pozostało bez odpowiedzi.
Niższe poziomy wieży wciąż pozostawały na swoich miejsca, jednak liczne pęknięcia i skazy nie poddawały w wątpliwość, iż jest to chwilowy stan.
– Ilr!! Na najwyższego, odezwij się!
Odgłos przesypywanego piasku rozległ się niespodziewanie blisko. Poczuł obcy gniew. Kościste palce owinęły się wokół jego krtani, w momencie gdy jego wzrok starał się przebić przez gęstwinę włosów. Dlaczego? Krótkie zapytanie było jedyną myślą, na którą go było stać.
Straszliwy podmuch dosłownie zmiótł zdumionych piechurów, którzy właśnie sięgali za broń, by chronić swojego dowódcę przed jego adiutantem. On sam grzmotnął plecami o kamienną ścianę tak mocno, że jedynie silny uścisk dłoni nekromanty na jego gardle zatrzymał powietrze w jego płucach. Ich wzrok spotkał się w końcu. Zimne i bezwzględne oczy elfa przeraziły go bardziej niż sam atak.
– Nikt… – wyszeptał nekromanta – …nie będzie za mnie decydował. Ja i nikt inny prócz mnie nie ma prawa zarządzać danym przeze mnie słowem. – W tym momencie puścił Finiona, który natychmiast zaczął się krztusić i łapczywie wciągać powietrze. – Nawet ty mój przyjacielu.
Po tych słowach odwrócił się i ruszył poprzez gruzy wieży. Zamaszystym ruchem ręki wyzwolił falę mocy która zmyła mu z drogi przeszkody. Podmuch był tak silny, że w kilku miejscach odsłonił fragmenty kostki brukowej.
Finiona otoczyli dochodzący do siebie żołnierze rzucający od czasu niepewne spojrzenie za oddalającym się nekromantą. Jednak to szeroki uśmiech, na wciąż lekko purpurową twarz swojego przywódcy wprowadzał ich w jeszcze większe zdziwienie, niż wybuch gniewu u szarego elfa.
– Takim cię wolę nekromanto – powiedział do siebie w myślach, odprowadzając Ilra wzrokiem. Był pewien, że ten to usłyszał.
Budowa zdań, styl. Ciężko się czyta. Spróbuj napisać coś realistycznego np. opis drogę do szkoły. Jak będziesz miał wprawę w takim opisie to dopiero wtedy próbuj pisać w stylizowanym języku.
To jedno z pierwszych poskładanych do końca opowiadań, pisane przez długi okres czasu i jak sam uważam jest lekko niespójne stylistycznie. Większość tego co tutaj wrzuciłem służyła mi za wprawę w pisaniu. Dobry pomysł, lecz sposób przelania na papier jeszcze nie doskonały...
Proszę rzuć okiem na "Smak krwi". To jedno z ostatnich które wyszły spod mojej klawiatury. Chciałbym wiedzieć czy mój aktualny styl poprawił się od tego czasu.