- Opowiadanie: Szavik - Uśmiechnij się i zabij mnie - Prolog

Uśmiechnij się i zabij mnie - Prolog

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Uśmiechnij się i zabij mnie - Prolog

Prolog

 

Otoria, rok 3171

 

Ciężkie mahoniowe drzwi otwarły się na oścież wpuszczając zimne, jesienne powietrze. Razem z nim do środka wkroczył czarnowłosy młodzieniec, ubrany w elegancki szary płaszcz. Półelf zgrabnym ruchem zdjął go i podał służącemu, który wyrósł przy nim jak spod ziemi. Spokojnym i dostojnym krokiem arystokraty, którym nie mógł być ten mieszaniec, ruszył w kierunku zbliżającego się nerwowym chodem lokaja.

– Szanowny Panie, Ambasador… nie spodziewał, że przybędziesz o tak późnej porze…

Półelf zwrócił wzrok na sufit, nie zaszczycając służącego swoim spojrzeniem.

– Nie mam ochoty – przerwał mu znudzonym głosem – wysłuchiwać co sądzi i czego się spodziewał. Jest urzędnikiem państwowym, który uzyskał konkretne instrukcje by przyjąć mnie trzeciego dnia po nowiu księżyca. Mój przyjazd opóźnił się, jednak nie muszę się tłumaczyć z tego powodu.

– Tak jest Szanowny Panie, proszę za mną.

Półelf podążył za nim bez słowa. Po schodach dostali się na piętro. W korytarzu panował półmrok. Nieliczne lampki oliwne znajdowały się na malutkich stolikach, w bezpiecznej odległości od arrasów. Młodzieniec spojrzał przez pokaźnej wielkości okna na zewnątrz. Główna ulica stolicy Szubarii była całkowicie pusta. Ruchome cienie tworzone przez migoczące łojowe świece znajdujące się na latarniach, dawały złudne wrażenie, że ktoś przemyka nią ukradkiem.

Zatrzymali się przed zdobionymi srebrem drzwiami. Lokaj zapukał powoli trzy razy i cierpliwie czekał. Z pokoju zaczęły dochodzić odgłosy szurania i szelest ubrań.

– Proszę! – rozległ się głos ambasadora, w którym słychać było nutkę irytacji.

Służący otworzył drzwi, gestem zaprosił półelfa. Mieszaniec wkroczył dumnie do pokoju. Drzwi zamknęły się cicho za nim. Z ulgą przyjął do wiadomości, iż pomieszczenie jest lepiej oświetlone od korytarza. Oczy zaczęły go już boleć. Na ścianach obłożonych boazerią, wisiało kilka pejzaży. W honorowym miejscu na kominku, znajdującym się w rogu pomieszczenia, leżał zdobiony platyną sejmitar. Pamiątka z czasów młodości?

Ambasador był człowiekiem, jak większość społeczeństwa tej części kontynentu. Sześćdziesięciolatek imponował mu szczupłą posturą. Mocno owinięty granatowym szlafrokiem, opierał się oboma rękoma o biurko, a swój zmęczony wzrok skierował ku mieszańcowi.

– Sumienność obywateli Północnej Federacji, niedługo stanie się legendarna. Czy instrukcje które masz przekazać, są aż tak ważne? – rzekł wskazując mieszańcowi fotel.

– Owszem. Polecono mi je koniecznie przekazać dzisiejszego dnia, a… – tu spojrzał na zegar wodny – …pozostało jeszcze ponad półgodziny, do północy.

Ambasador ostentacyjnie westchnął i uśmiechnął się lekko.

– A więc, nie przeciągając kim jesteś i z jakimi to wieściami przychodzisz do mnie młodzieńcze?

– Nazywam się Enton Zahan, a przysłała mnie tutaj Komisja Bezpieczeństwa. Otóż mamy informację, że ambasada została wciągu ostatnich dni inwigilowana przez obcych agentów.

Ambasador wybuchł śmiechem.

– Nie wiem dlaczego to Pana śmieszy. Z tego budynku wydostały się pewne informacje i przypłaciła to życiem sekcja agentów z doliny Jatosa.

Starzec spojrzał w zielone oczy półelfa.

– Śmieszy mnie jedynie oskarżenie o „inwigilację”. To jest ambasada panie Zahan. Jesteś my bezustannie obserwowani przez wywiad, a także osoby prywatne. Służący który tu pana przyprowadził współpracuje ze strażą miasta. Na wypadek, gdyby u budynku ukrywała się osoba niepożądana. Kucharz co trzy dni składa raport oficerowi żandarmerii. Jedna z pokojówek należy do gildii czarodziejów…

– Ma pan sporą wiedzę na temat swoich podwładnych

Ambasador nie odpowiedział, nie musiał.

– To jednak nie uchroniło przed wydostaniem się informacji poza mury tego budynku.

– Jeśli rzeczywiście miał by pan racje, panie Zahan. Nie rozmawialibyśmy teraz tutaj. W chwili naruszenia zabezpieczeń pomieszczenie zostaje wypełnione specjalną substancją żrącą. Budynek był przygotowywany do funkcji ambasady, już w chwili wylewania fundamentów. Dwa tygodnie magowie, do których wszyscy jako obywatele Federacji żywimy pogardę zabezpieczali ambasadę. Aktualnie znajdują się w przepięknym grobowcu na drugim poziomie piwnicy. To nie u nas jest „przeciek”.

– A gdzie? Tylko proszę nie zwalać winy Ambasadorze na kurierów. To bezrozumne machiny kierowane odgórnie, ale i tak ich zbadaliśmy.

Na twarzy urzędnika malowało się zmęczenie. Rozsiadł się wygodniej w swoim fotelu cały czas wpatrując się w okrągłą twarz półelfa.

– Załóżmy, że masz rację. Więc w jaki sposób wykradziono z stąd informacje?

– Kto powiedział, że wykradziono? – odpowiedział pytaniem mieszaniec

Stara twarz polityka stężała patrząc na rozszerzający się uśmiech młodzieńca. Z oczu zniknęły resztki ospałości.

– Po co ta farsa? – jego głos był twardy

– Widzisz ambasadorze, gra to nieodz…

Starzec zerwał się z fotela i skoczył w kierunku broni znajdującej się na kominku. W chwili gdy jego pomarszczona dłoń chwyciła za rękojeść, metalowe ostrze wgryzło się w ciało ambasadora tuż nad łopatką. Sejmitar wyślizgnął się z pozbawionej na chwilę czucia dłoni. Kolejny pocisk trafił w kark, kończąc żywot człowieka. Całe zajście trwało zaledwie kilka uderzeń serca.

Półelf niespiesznie wstał z fotela. Wyciągnął shurikeny z ciała i wytarł je w ubranie urzędnika.

– A mówią, że to młodzi są zaraz skorzy do bitki.

Zdobiony sejmitar odłożył na swoje miejsce.

– A teraz najciekawsza część zadania, gdzie tan psi syn mógł to schować…

Uważnie przeszukał małą biblioteczkę, ściany sprawdził za obrazami, opukał boazerię. Zlikwidował zabezpieczenia w szufladzie biurka i począł przeglądać dokumenty państwowe. Nic. Wyciągnął płaski kawałek górskiego kryształu i począł oglądać przez niego pomieszczenie. I tym razem bez rezultatu.

Przez drzwi dostał się do małej sypialni. Przeszukiwanie prowadził według tego samego systemu co w poprzednim pokoju. Nie znalazł niczego, nie licząc damskiego gorsetu schowanego pod łóżkiem. Zrezygnowany oparł się o ścianę. Jego wzrok przykuł kryształowy żyrandol. Pełen błękitnych, niewątpliwie magicznych ogników.

Przysunął z sąsiedniego pokoju fotel. Balansując ciałem stanął na oparciu i chwycił się żyrandolu. Mrużąc oczy przed oślepiającym światłem, palcami wymacał kamień o charakterystycznej, nieprzyjemnie śliskiej powierzchni. Zeskoczył na dywan i przyjrzał się znalezisku. Kryształ przypominał duży kawałek bursztynu o intensywnie żółtym kolorze. Sanir, bo tak nazywano ten minerał wydobywany na jednej z wysp Tenijskich, miał ciekawą właściwość. W zależności od jego wielkości i czystości można było w nim zapisać do półgodziny rozmów, czy muzyki. Prace na zapisem obrazu nadal kończą się pożarami i licznymi ofiarami w ludziach. Czego to nie robi się dla nauki.

Schował znalezisko do ukrytej kieszonki przy pasku i wyszedł z prywatnych pomieszczeń ambasadora. Na korytarzu panowała cisza i spokój. Półelf gwizdnął cicho trzy razy. Młodzieniec widział jak malutkie stworzenie wyskakuje zza schodów i bezgłośnie, z szybkością sprintera pokonało dzielącą ich odległość.

Delikatnie, nie wytracając prędkości, spiralnym ruchem licho wspięło się po swoim panu. Zatrzymało się na chwilę na lewym ramieniu, zaraz jednak przeskoczył na drugie. Mieszaniec głosem przyprowadził je do porządku, właśnie w tym momencie gdy chciało mu zanurkować za kołnierz jedwabnej koszuli. Uniósł przed siebie ramię, a na nim usadowił się leśny demon. Swoimi czarnymi oczami wpatrywał się w swojego pana. U wielu istot ten wzrok wywoływał paniczny strach. Nie raz zastanawiał się dlaczego.

– Ile osób znalazłeś?

Demon popatrzał na swoje małe trójpalczaste łapki, o ostrych i długich pazurach i po chwili zaczął, jak małe dziecko, liczyć na palcach rąk i nóg.

– Na pewno?

Licho przeliczyło jeszcze raz. Trzydzieści siedem, brakowało jednej osoby. No cóż będzie musiał jej, lub jego poszukać. Ruszył korytarzem w kierunku schodów. Z jednego ze stolików zdjął oliwną lampkę. Podpalił nią wiszący obok arras, po czym wyrzucił za siebie. W holu wejściowym leżały nieruchomo dwa ciała. Półelf niewzruszony przeszedł obok nich. Z wieszaka wziął swój szary płaszcz i zarzucił go na siebie. Leśny demon natychmiast schował się w nim. Spokojnie wyszedł drzwiami na pustą ulicę. Rozejrzał się znudzonym wzrokiem po okolicy. Kapłani Swaroga zapalali znów święty ogień w swojej świątyni. Ruszył jej kierunku, ponieważ noc była chłodna, a żercy nigdy nie odmawiali gościny. Wszedł do bożnicy. Skinieniem głowy przywitał kapłanów, podniósł ręce w geście wiary, po czym usiadł na rzeźbionej kamiennej ławie dla wyznawców.

Miski były wypełnione płonącym jasnym płomieniem alkoholem, otaczały główne palenisko. Nim kapłani rozpoczęli swoją pieśń nad ogniem ucieleśniającym ich bóstwo z ulicy poczęły ich dochodzić okrzyki. Półelf udając niepokój wyjrzał na ulicę, którą minuty na minutę zapełniało coraz więcej osób. Ogień ogarnął już całe pierwsze piętro i piął się do góry.

– Bracia! Nie stójta, tylko bierzta wiadra i gasić ógień. – krzyknął ktoś z tłumu do tłumu, lecz skutek był nieznaczny. Rzesza gapiów prawie się nie ruszyła. Jednak coraz to nowe głosy poczęły sterować bezczynnym tłumem.

Półelf spokojnie przedzierał się bliżej płonącego budynku. Mieszkańcy miasta starali się opanować znajdujący się na parterze żywioł. Mieszaniec uważnie obserwował akcję, która miała za cel bardziej utrzymanie ognia z dala od innych budynków, niż ugaszenie go.

Nagle z tłumu wybiegła dziewczyna, krzycząc niezrozumiale kierowała się do drzwi wejściowych. Półelf ruszony jakimś impulsem skoczył za nią i zaczął odciągać ją od nich Szarpała się, drapała i wciąż krzyczała jakieś imię. Ukochanego? Przedzierali się przez nie rzednący tłum gapiów. Ktoś poklepał go po plecach. Zabrał dziewczynę w małą uliczkę, by nie musiała oglądać pożaru.

– Spokojnie. Tu nic ci się nie stanie – starał się uspokoić dziewczynę.

– Tam jest mój brat Jutan…

– Nie martw się. Wyciągną go stamtąd, całego i zdrowego. – uśmiechnął się przyjacielsko.

Dziewczyna jakby się trochę opanowała. Czas zacząć zadawać pytania.

– Twój brat pracował w ambasadzie…– kiwnęła głową

– Tak jak ja. – przełknęła ślinę – On był asystentem ambasadora i znalazł mi tam posadę. Zajmowałam się sprzątaniem.

Półelf uśmiechnął się szerzej, znalazł trzydziestą ósmą osobę. Dziewczyna obróciła głowę w kierunku końca uliczki z nadzieją. Mieszaniec uznał, że nie ma sensu czekać dłużej. Szybkim, wprawnym ruchem zacisnął swoje ramię na jej szyi. Dziewczyna starała się bronić. Szarpała i uderzała jeszcze mocniej, niż gdy odciągał ją od płonącej ambasady. Jej ruchy jednak słabły. Gdy półelf był już pewien, że w ciele dziewczyny nie ma już żadnej iskry życia, zarzucił ją sobie na ramię i ruszył przed siebie.

Kluczył ciemnymi uliczkami niezauważony. Kilka razy musiał zawracać by nie natknąć się na ludzi. W końcu dotarł do brzegu Latvi, rzeki przepływającej przez Otorie. Wyjrzał uważnie z uliczki. Aleja ciągnąca, się wzdłuż rzeki była oświetlona trochę gorzej od głównej ulicy miasta. Powoli, trzymając ciało dziewczyny pod biodro, jak gdyby była tylko zalana alkoholem, a nie martwa, poszedł do drewnianej barierki. Spojrzał w dół. Czysto. Żadnych łodzi i tratw, tylko sama woda.

Stukot ciężkich kroków o nierówny bruk doszedł do jego uszu. Kątem oka spostrzegł grupę ludzie biegnących aleją. Zarzucił ręce dziewczyny na swoje ramiona i pocałował ją w jej wciąż ciepłe usta. Ludzie przebiegli obok, nie zwracając szczególnej uwagi na parę „kochanków”. Gdy zniknęli już w mroku, półelf znów uważnie rozejrzał się po alei. Nie było na niej żywej duszy, nawet szwendającego się po nocy kota. Nim nadeszli nowi ludzie spieszący w kierunku płonącej ambasady, przerzucił ciało dziewczyny przez barierkę i ruszył w mrok miasta.

 

***

 

Mgła powoli traciła na gęstości. Pierwsze promienie światła z trudem przedzierały się przez nią. W zakolu Latvi, gdzie rzeka często wyrzucała odpadki z pobliskiej Otirii, leżało częściowo zanurzone w wodzie ciało dziewczyny. Pochylał się nad nim szaroskóry elf. Nie wpatrywały się w mokre włosy dziewczyny, ani w zmiażdżoną przez kogoś brutalnie krtań. Jego żółte oczy spoglądały w świetlistą postać unoszącą się nad truchłem.

Koniec
Nowa Fantastyka