- Opowiadanie: Sagittarius - Opowiadania Enochiańskie cz II

Opowiadania Enochiańskie cz II

Pewnie znów oberwie mi się za kursywę przy dialogach, ale cóż, jakiś taki dziwny nawyk mam. Starałem się dostosować do rad, błędów pewnie masa. Chociaż moim zdaniem i tak wyszło to lepiej niż część poprzednia. Starałem się również już nie pędzić tak z akcją jak poprzednio. 

Oceny

Opowiadania Enochiańskie cz II

Zmierzając powolnym krokiem, w kierunku lady za którą chował się wystraszony karczmarz, Cygnus, słyszał za plecami jęki, wśród, których wyłapać się dało pojedyncze bluzgi, rzucane w jego kierunku przez pozbawionego przed momentem ręki, wykrwawiającego się powoli, ale jeszcze dychającego opryszka.

Możesz już stamtąd wyleźć, karczmarzu, nic ci nie grozi. Nie szukam zwady ani kłopotów – rzekł Enochianin.

Po chwili ciszy, drżący głos spod lady odrzekł;

Więc czego tu szukasz?

– Chcę zadać tylko kilka pytań, i wyjdźże w końcu stamtąd do cholery – chukną Cygnus – nie będę gadał z blatem!

Po chwili ciszy i namysłu, karczmarz, stwierdził, że gdyby obcy przybysz chciał mu coś zrobić to już by to zrobił. Z pod lady wyłoniła się postać, niskiego z wyraźną nadwagą i przerażeniem na twarzy jegomościa. Od razu widać, że swoje lata już miał, sporo zmarszczek na gębie, zaawansowana łysina i siwy wąs. Nie trzeba było wcale wprawnego oka, aby dostrzec, że profesja karczmarza odcisnęła na nim piętno, alkoholu z pewnością sobie nie odmawiał. Ale kto w tak podłych czasach odmówił by porządnej gorzały.

Co miłosierny pan chce wiedzieć? – niepewnie wymamrotał karczmarz.

Czy kręcił się tu ostatnio ktoś nieznajomy, podejrzanie wyglądający?

– Hmm… – zamyslił się na chwilę karczmarz – ano było tu ostatnio takich trzech dziwaków.

Jak wyglądali, czego chcieli? – zapytał.

Blade lica mieli, takie jak ty panie i dziwne symbole na pancerzach. Kręcili się to tu to tam i wypytywali czy ostatnio odwiedzali miasto jacyś nieludzie.

A odwiedzali?

Oprócz ciebie panie i tych trzech to dawno tu nie było widać żadnych dziwolągów eee…to znaczy nieludzi – poprawił się karczmarz.

– Nasze miasteczko nie przepada za takimi jak ty, rzadko się tu jacyś pokazują, a jak już są, to kończy się zazwyczaj kłopotami.

Zauważyłem – dodał sarkastycznie Enochianin.

Nagle drzwi karczmy otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł znajomy, niemiłosiernie zdyszany starzec, który to doprowadził Cygnusa do miasteczka.

Szybko… – krzyknął ledwo co łapiąc oddech – idą po ciebie Enochianinie – dodał.

Kto idzie?

Straże – wrzasnął starzec – to małe miasteczko, wieści momentalnie się tu rozchodzą, tym bardziej kiedy tyczą się nieludzia szlachtującego obywateli jak wieprze.

Ilu?

Co najmniej dziesięcu, a z nimi pół miasteczka z pochodniami i widłami!

– Karczmarzu! Jest stąd inne wyjście? – krzyknął.

Jest na zapleczu, chodź szybko.

Wpadli do małego, obskurnego pomieszczenia wypełnionego masą różnorakich trunków. Karczmarz odsunął mały regał i stertę skrzyń z alkoholem za którymi kryły się drzwi.

Uciekajcie mościpanie – rzekł karczmarz – ja postaram się ich zatrzymać jak najdłużej.

Wtem rozległ się trzask i do karczmy wpadli strażnicy oraz rozwścieczeni, rządni krwi nieludzia, mieszkańcy. Patrząc na dwa trupy na środku podłogi, nienawiść do dziwoląga wzrastała w nich z każdą sekundą.

Pora już na was panowie – rzekł karczmarz.

Dziękuję, bywaj – odrzekł Cygnus.

Karczmarz powoli wrócił na główną salę, starając się zachować spokój. Nie dać poznać po sobie, że wie gdzie jest nowy przybysz, a tym bardziej, że pomógł mu zbiec. Surowo karana jest pomoc mordercy, nie mówiąc już o tym, kiedy mordercą okazuje się nieludź. Kiedy karczmarz wrócił z zaplecza, jeden ze strażników krzyknął;

Gdzie jest dziwoląg? Gadaj no szybko, wiemy, że był tu przed chwilą, nie mógł uciec daleko.

Stary właściciel karczmy, zlał się potem. Jego łysa czaszka błyszczała bardziej niż zwykle. Ręce drgały mu z nerwów, oddech przyspieszył, a oczy latały jak szalone.

W końcu wydusił z siebie;

Zaraz po jadce, od razu wyleciał z karczmy jak szalony. Pewno domyślił się, że zaraz ktoś po niego przyjdzie.

Gdzie poszedł, w którym kierunku! – wrzasnął strażnik.

Aaa pojęcia nie mam, wystraszony byłem, schowałem się pod ladę.

– Skoro żeś pod ladą cały czas siedział to skąd wiesz, że wyleciał z karczmy jak szalony? – zapytał podejrzliwie strażnik.

– Jak odgłosy walki ustały, to żem wyjrzał ostrożnie – odrzekł niepewnie karczmarz.

– Yhy, no niech będzie, chociaż wrażenie odnoszę mości karczmarzu, że coś kręcicie.

A co żeś robił na zapleczu, mów no szybko – dodał.

Ja no…tego…yyy… – zawiesił się karczmarz.

Łżesz! – przerwał mu strażnik.

Pojmać go i sprawdzić zapleczę. Znajdźcie tego kurwiego syna!

Nie, nie, proszę, prawdę mówię.

– Nie dolewaj oliwy do ognia – warknął strażnik - może i jestem prosty człek, ale nie głupi, wiem kiedy ktoś mi perfidnie łże prosto w oczy.

- Ej, wy tam – wskazał na trzech strażnków – idzcie no zapleczę sprawdzić. A wy zacni mieszkańcy, rozejdzcie się do domów, od teraz jest to oficjalne śledztwo władz miasta, a wy tylko wadzicie.

No już poszli! – krzyknął.

Ale jak to – podniósł się głos z tłumu – rządamy sprawiedliwości, nieludź wpadł i zarżnął ot tak sobie, dwóch, zacnych obywateli. Za jaja powiesić skurwiela!

Tak, racja, zabić dziwadło! – krzyczeć zaczęli wszyscy obecni mieszkańcy.

CISZA! – ryknął dowódca strażników – albo chłostą po rzyci oberwiecie – dodał.

Tłum niechętnie się rozszedł. Kiedy wszyscy wyszli przed karczmę, jeden z mieszkańców stwierdził, że nie można tak tego zostawić i trza sprawę we własne ręce wziąć. Reszta ochoczo wyraziła aprobatę. Podzielili się na grupki i zaczęli przeczesywać dzielnicę za dzielnicą.

Kiedy trzech wyznaczonych przez dowódcę strażników wparowało na zapleczę, ujrzęli stertę pudeł i regałów wypełnionych gorzałą. Wśród tego bałaganu były małe drewniane drzwi prowadzące na tyły karczmy.

Tędy musiał czmychnąć – stwierdził jeden.

Ten łgarz, karczmarz znaczy się, pomógł mu – warknął – psia mać – dodał drugi.

Kapitanowi zgłosić to trza. Chodźmy.

Na salę wrócili strażnicy.

Panie kapitanie, nieludź zbiegł przez tylne wyjście na zapleczu. Z całą pewnością mości kłamca, wielmożny pan karczmarz, pomógł mu w tym.

Dalej będziesz zaprzeczał iż nie miałeś udziału w tym bałaganie?

Przysięgam ja nie… – w pół zdania przerwał i padł na ziemie od ciosu w potylice, który zadał mu kapitan straży.

Zakuć go i do lochu, tam poczeka do rana na egzekucję.

Tak jest, panie kapitanie.

Wywlekli nieprzytomnego karczmarza na zewnątrz, i zaciągnęli na posterunek w którego lochach miał spędzić swą ostatnią noc. Kapitan wyruszył razem z nimi, a reszta straży została w karczmie, aby dokładnie zbadać miejsce zbrodni i w razie gdyby dziwoląg okazał się na tyle głupi aby tu wrócić.

Koniec

Komentarze

Niewiele można z tekstu wywnioskować odnośnie fabuły, czy postaci, a widać, że to część czegoś większego. Sporo błędów. Rzucają się w oczy, nawet bez zbytniego wczytywania się. Odnoszę wrażenie, że inspirowałeś się mocno Wiedźminem, jako że styl przywodzi mi na myśl właśnie tę książkę.

Jest w tym ciekawy pomysł (przynajmniej tak mi się wydaje), aczkolwiek wygląda na to, że nie sprawdziłeś dokładnie tekstu, nie pozwoliłeś mu odleżeć. Trochę jakbyś pisał w pośpiechu.

Kilka błędów, które rzuciły mi się w oczy:

Z pod lady wyłoniła się postać, niskiego z wyraźną nadwagą i przerażeniem na twarzy jegomościa. – spod lady

Surowo karana jest pomoc mordercy, nie mówiąc już o tym, kiedy mordercą okazuje się nieludź. – powtórzenie

Pojmać go i sprawdzić zapleczę. – zaplecze

Uciekajcie mościpanie – mości panie

Gdzieś jeszcze użyłeś słowa jadka, a powinno być jatka, tylko nie mogę znaleźć.

Ano z pewnością błędów jest co niemiara. Kilka dni temu dopiero zacząłem przygodę z pisarstwem, więc jest to póki co dla mnie trochę czarna magia. 

Zgadza się, Wiedźmin posłużył jako inspiracja, punkt zaczepienie jak zacząć i w jakim klimacie ma to być mniej więcej.

Kiedy piszę staram się na bieżąca czytać to i poprawiać błędy, ale i tak mnóstwo ich mi umyka niestety. 

Dzięki za komentarz, pozdrawiam.

Sagittariusie, nie znając początku opowieści, nie umiem należycie ocenić tego fragmentu. W zaprezentowanej scenie nie pokazałeś niczego nowego. Było już mnóstwo karczmarzy, którzy wpadali w tarapaty, bo komuś pomogli zbiec.

Natomiast wykonanie wygląda, delikatnie mówiąc, nie najlepiej. Jest cała masa usterek i błędów, bardzo utrudniających czytanie. Niektóre wypisałam, ale należałoby zająć się niemal każdym zdaniem. Jeśli dalszy ciąg Twojej opowieści wygląda podobnie, sugerowałabym wstrzymać się z publikacją kolejnych fragmentów. A tak przy okazji – zamieszczanie fragmentów nie jest dobrym pomysłem; raczej nie licz na wielu czytelników.

Sam przyznajesz, że pisać zacząłeś kilka dni temu i że jest to dla Ciebie czarna magia. Proponuję więc, byś na razie próbował sił, tworząc krótkie opowiadania i szorty. Na pisanie powieści przyjdzie czas, kiedy opanujesz m.in. gramatykę, ortografię, interpunkcję i inne zawiłości naszego języka. Wierz mi, to jest wykonalne. Pomocny może okazać się także ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Zdumiewa mnie, że nadal zapisujesz dialogi kursywą. Skoro zwrócono Ci uwagę, że to błąd, dlaczego popełniasz go znowu? Jeśli masz, jak sam mówisz, taki dziwny nawyk, jak najszybciej pozbądź się go, albowiem dialogi zapisane kursywą rozpraszają czytelnika i niczego nie ułatwiają, wręcz przeszkadzają w lekturze.

 

Zmie­rza­jąc po­wol­nym kro­kiem, w kie­run­ku lady… – Zmie­rza­jąc po­wol­nym kro­kiem w kie­run­ku szynkwasu

Lada, to określenie współczesne.

Ten błąd występuje wielokrotnie.

 

wyjdź­że w końcu stam­tąd do cho­le­rychuk­ną Cy­gnus… – …wyjdź­że w końcu stam­tąd, do cho­le­ryhuk­nął Cy­gnus…

 

Z pod lady wy­ło­ni­ła się po­stać… – Spod lady wy­ło­ni­ła się po­stać

 

Ale kto w tak pod­łych cza­sach od­mó­wił by po­rząd­nej go­rza­ły.Ale kto, w tak pod­łych cza­sach, od­mó­wiłby po­rząd­nej go­rza­ły.

 

– Hmm… za­my­slił się na chwi­lę karcz­marz… – Literówka.

 

Co naj­mniej dzie­się­cu… – Literówka.

 

Pa­trząc na dwa trupy na środ­ku pod­ło­gi, nie­na­wiść do dzi­wo­lą­ga wzra­sta­ła w nich z każdą se­kun­dą. – Zrozumiałam, że nienawiść, przyglądając się trupom, jednocześnie w tych trupach wzrastała.

 

Zaraz po jadce, od razu wy­le­ciał z karcz­my jak sza­lo­ny. – Zaraz po jatce, od razu wy­le­ciał z karcz­my jak sza­lo­ny.

 

…idz­cie no za­ple­czę spraw­dzić. – …idźcie no za­ple­cze spraw­dzić.

 

A wy zacni miesz­kań­cy, ro­zejdz­cie się do domów… – A wy, zacni miesz­kań­cy, ro­zejdźcie się do domów…

 

…rzą­da­my spra­wie­dli­wo­ści… – …żą­da­my spra­wie­dli­wo­ści…

 

albo chło­stą po rzyci obe­rwie­cie… – Można oberwać chłostę, ale nie można oberwać chłostą.

 

Kiedy trzech wy­zna­czo­nych przez do­wód­cę straż­ni­ków wpa­ro­wa­ło na za­ple­czę, uj­rzę­li… –  …wpa­d­ło na za­ple­cze, uj­rze­li

Wparować – potocyzm, który nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

padł na zie­mie od ciosu w po­ty­li­ce… – …padł na zie­mie od ciosu w po­ty­li­cę

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wdzięczny jestem za wszelkie uwagi.

Wrzucam te fragmenty tutaj właśnie po to aby ktoś zwrócił mi uwagę nad czym popracować.

Ale tak, racja, chyba dam sobie spokój z publikacją na jakiś czas. Poćwiczę i wtedy może coś dodam nowego. Powieści w żadnym wypadku nie miałem zamiaru tworzyć,  jest to opowiadanie opisujące jedną z wielu przygód głównego bohatera. Coś jak 2 pierwsze tomy opowiadań o wiedźminie, zbiór losowych historii z życia Geralta. Moje opowiadanie miało być własnie jedną z takich przygód. Choć przyznać muszę, że pomysły na ciąg dalszy zalewają mi głowę i mógłbym coś dłuższego dla siebie oczywiście stworzyć, ale powieść to wyższy poziom i nie mam zamiaru póki co się w to bawić

W każdym razie, spójność fabułowa, interpunkcja, gramatyka i błędy ortograficzne, nad tym muszę posiedzieć.

No to idę myśleć nad jakąś, krótką opowiastką, a historię Enochianina odpuszczam sobie chwilowo.

Pozdrawiam serdecznie.

Nowa Fantastyka