Zmierzając powolnym krokiem, w kierunku lady za którą chował się wystraszony karczmarz, Cygnus, słyszał za plecami jęki, wśród, których wyłapać się dało pojedyncze bluzgi, rzucane w jego kierunku przez pozbawionego przed momentem ręki, wykrwawiającego się powoli, ale jeszcze dychającego opryszka.
– Możesz już stamtąd wyleźć, karczmarzu, nic ci nie grozi. Nie szukam zwady ani kłopotów – rzekł Enochianin.
Po chwili ciszy, drżący głos spod lady odrzekł;
– Więc czego tu szukasz?
– Chcę zadać tylko kilka pytań, i wyjdźże w końcu stamtąd do cholery – chukną Cygnus – nie będę gadał z blatem!
Po chwili ciszy i namysłu, karczmarz, stwierdził, że gdyby obcy przybysz chciał mu coś zrobić to już by to zrobił. Z pod lady wyłoniła się postać, niskiego z wyraźną nadwagą i przerażeniem na twarzy jegomościa. Od razu widać, że swoje lata już miał, sporo zmarszczek na gębie, zaawansowana łysina i siwy wąs. Nie trzeba było wcale wprawnego oka, aby dostrzec, że profesja karczmarza odcisnęła na nim piętno, alkoholu z pewnością sobie nie odmawiał. Ale kto w tak podłych czasach odmówił by porządnej gorzały.
– Co miłosierny pan chce wiedzieć? – niepewnie wymamrotał karczmarz.
– Czy kręcił się tu ostatnio ktoś nieznajomy, podejrzanie wyglądający?
– Hmm… – zamyslił się na chwilę karczmarz – ano było tu ostatnio takich trzech dziwaków.
– Jak wyglądali, czego chcieli? – zapytał.
– Blade lica mieli, takie jak ty panie i dziwne symbole na pancerzach. Kręcili się to tu to tam i wypytywali czy ostatnio odwiedzali miasto jacyś nieludzie.
– A odwiedzali?
– Oprócz ciebie panie i tych trzech to dawno tu nie było widać żadnych dziwolągów eee…to znaczy nieludzi – poprawił się karczmarz.
– Nasze miasteczko nie przepada za takimi jak ty, rzadko się tu jacyś pokazują, a jak już są, to kończy się zazwyczaj kłopotami.
Zauważyłem – dodał sarkastycznie Enochianin.
Nagle drzwi karczmy otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł znajomy, niemiłosiernie zdyszany starzec, który to doprowadził Cygnusa do miasteczka.
– Szybko… – krzyknął ledwo co łapiąc oddech – idą po ciebie Enochianinie – dodał.
– Kto idzie?
– Straże – wrzasnął starzec – to małe miasteczko, wieści momentalnie się tu rozchodzą, tym bardziej kiedy tyczą się nieludzia szlachtującego obywateli jak wieprze.
– Ilu?
– Co najmniej dziesięcu, a z nimi pół miasteczka z pochodniami i widłami!
– Karczmarzu! Jest stąd inne wyjście? – krzyknął.
– Jest na zapleczu, chodź szybko.
Wpadli do małego, obskurnego pomieszczenia wypełnionego masą różnorakich trunków. Karczmarz odsunął mały regał i stertę skrzyń z alkoholem za którymi kryły się drzwi.
– Uciekajcie mościpanie – rzekł karczmarz – ja postaram się ich zatrzymać jak najdłużej.
Wtem rozległ się trzask i do karczmy wpadli strażnicy oraz rozwścieczeni, rządni krwi nieludzia, mieszkańcy. Patrząc na dwa trupy na środku podłogi, nienawiść do dziwoląga wzrastała w nich z każdą sekundą.
– Pora już na was panowie – rzekł karczmarz.
– Dziękuję, bywaj – odrzekł Cygnus.
Karczmarz powoli wrócił na główną salę, starając się zachować spokój. Nie dać poznać po sobie, że wie gdzie jest nowy przybysz, a tym bardziej, że pomógł mu zbiec. Surowo karana jest pomoc mordercy, nie mówiąc już o tym, kiedy mordercą okazuje się nieludź. Kiedy karczmarz wrócił z zaplecza, jeden ze strażników krzyknął;
– Gdzie jest dziwoląg? Gadaj no szybko, wiemy, że był tu przed chwilą, nie mógł uciec daleko.
Stary właściciel karczmy, zlał się potem. Jego łysa czaszka błyszczała bardziej niż zwykle. Ręce drgały mu z nerwów, oddech przyspieszył, a oczy latały jak szalone.
W końcu wydusił z siebie;
– Zaraz po jadce, od razu wyleciał z karczmy jak szalony. Pewno domyślił się, że zaraz ktoś po niego przyjdzie.
– Gdzie poszedł, w którym kierunku! – wrzasnął strażnik.
– Aaa pojęcia nie mam, wystraszony byłem, schowałem się pod ladę.
– Skoro żeś pod ladą cały czas siedział to skąd wiesz, że wyleciał z karczmy jak szalony? – zapytał podejrzliwie strażnik.
– Jak odgłosy walki ustały, to żem wyjrzał ostrożnie – odrzekł niepewnie karczmarz.
– Yhy, no niech będzie, chociaż wrażenie odnoszę mości karczmarzu, że coś kręcicie.
– A co żeś robił na zapleczu, mów no szybko – dodał.
– Ja no…tego…yyy… – zawiesił się karczmarz.
– Łżesz! – przerwał mu strażnik.
– Pojmać go i sprawdzić zapleczę. Znajdźcie tego kurwiego syna!
– Nie, nie, proszę, prawdę mówię.
– Nie dolewaj oliwy do ognia – warknął strażnik - może i jestem prosty człek, ale nie głupi, wiem kiedy ktoś mi perfidnie łże prosto w oczy.
- Ej, wy tam – wskazał na trzech strażnków – idzcie no zapleczę sprawdzić. A wy zacni mieszkańcy, rozejdzcie się do domów, od teraz jest to oficjalne śledztwo władz miasta, a wy tylko wadzicie.
– No już poszli! – krzyknął.
– Ale jak to – podniósł się głos z tłumu – rządamy sprawiedliwości, nieludź wpadł i zarżnął ot tak sobie, dwóch, zacnych obywateli. Za jaja powiesić skurwiela!
– Tak, racja, zabić dziwadło! – krzyczeć zaczęli wszyscy obecni mieszkańcy.
– CISZA! – ryknął dowódca strażników – albo chłostą po rzyci oberwiecie – dodał.
Tłum niechętnie się rozszedł. Kiedy wszyscy wyszli przed karczmę, jeden z mieszkańców stwierdził, że nie można tak tego zostawić i trza sprawę we własne ręce wziąć. Reszta ochoczo wyraziła aprobatę. Podzielili się na grupki i zaczęli przeczesywać dzielnicę za dzielnicą.
Kiedy trzech wyznaczonych przez dowódcę strażników wparowało na zapleczę, ujrzęli stertę pudeł i regałów wypełnionych gorzałą. Wśród tego bałaganu były małe drewniane drzwi prowadzące na tyły karczmy.
– Tędy musiał czmychnąć – stwierdził jeden.
– Ten łgarz, karczmarz znaczy się, pomógł mu – warknął – psia mać – dodał drugi.
– Kapitanowi zgłosić to trza. Chodźmy.
Na salę wrócili strażnicy.
– Panie kapitanie, nieludź zbiegł przez tylne wyjście na zapleczu. Z całą pewnością mości kłamca, wielmożny pan karczmarz, pomógł mu w tym.
– Dalej będziesz zaprzeczał iż nie miałeś udziału w tym bałaganie?
– Przysięgam ja nie… – w pół zdania przerwał i padł na ziemie od ciosu w potylice, który zadał mu kapitan straży.
– Zakuć go i do lochu, tam poczeka do rana na egzekucję.
– Tak jest, panie kapitanie.
Wywlekli nieprzytomnego karczmarza na zewnątrz, i zaciągnęli na posterunek w którego lochach miał spędzić swą ostatnią noc. Kapitan wyruszył razem z nimi, a reszta straży została w karczmie, aby dokładnie zbadać miejsce zbrodni i w razie gdyby dziwoląg okazał się na tyle głupi aby tu wrócić.