- Opowiadanie: Stejs - Od korka do denka

Od korka do denka

Witam bar­dzo ser­decz­nie. Chciał­bym przed­sta­wić Wam moją pierw­szą pu­bli­ka­cję. Jest to wstęp plus pierw­szy można by po­wie­dzieć roz­dział opo­wia­da­nia, które po­wsta­ło w wy­ni­ku kilku wol­nych, sa­mot­nych wie­czo­rów (nie li­cząc bu­tel­ki). Za­pra­szam od czy­ta­nia i ko­men­to­wa­nia :)

Oceny

Od korka do denka

"Jedna, by wszyst­ki­mi rzą­dzić.

Jedna, by z kaszą, grze­chem, krwią i wą­trób­ką się zmie­szać.

Jedna, by wnik­nąć po­mię­dzy stado pa­ste­rza i w ciem­no­ści wie­ku­istej po­grą­żyć na wieki."

~ Ka­szan­ka

 

Mrok. Kom­plet­ny, bez­gra­nicz­ny mrok. Męż­czy­zna dy­szał cięż­ko, roz­glą­da­jąc się do­oko­ła, pró­bu­jąc zna­leźć jakiś zna­jo­my punkt za­cze­pie­nia w miej­scu, w któ­rym teraz się znaj­do­wał. Ota­cza­ła go z każ­dej stro­ny nie­ska­zi­tel­na czerń.

– Co…. co jest kurwa??! Kurwa… – mówił zroz­pa­czo­nym, prze­ra­żo­nym, drżą­cym gło­sem, dość cięż­ko jed­nak brzmią­cym, ty­po­wym dla prze­cięt­ne­go pol­skie­go chło­pa, lu­bią­ce­go zjeść kawał do­brej kieł­ba­sy i pier­dol­nąć "ćwiart­ke" za­gry­za­jąc śle­dziem. – Gdzie…. co… – mó­wiąc, czuł, jak jego po­żół­kłe wąsy lekko pod­ska­ku­ją, od­kry­wa­jąc górą wargę, a słowa wy­do­by­wa­ją­ce się z jego ust nikną w bez­gra­nicz­nie ota­cza­ją­cej go ot­chła­ni.

Uczu­cie kom­plet­ne­go nie­by­tu, nad­cho­dzą­ce­go nie­bez­pie­czeń­stwa i nie­zna­jo­mej grozy na­ra­sta­ło w nie­sa­mo­wi­tym tem­pie. Męż­czy­zna spoj­rzał w dół, na swoje ciało. Mimo ota­cza­ją­cych go kom­plet­nych ciem­no­ści było do­sko­na­le wi­docz­ne: tułów, drżą­ce dło­nie, nóg i stóp nie wi­dział, lecz nie było to dla niego nic no­we­go. Lekka nad­wa­ga po­wo­do­wa­ła, iż mu­siał się za­wsze po­chy­lić lekko do przo­du chcąc obej­rzeć swoje "dolne ja". Nie­pew­nie ru­szył na­przód, ze zdu­mie­niem stwier­dza­jąc, iż nie czuje pod sobą żad­nej po­wierzch­ni, zu­peł­nie jakby stą­pał w po­wie­trzu. Po przej­ściu kilku kro­ków nagle za­marł. Nie­opi­sa­ne uczu­cie czy­jejś obec­no­ści za jego ple­ca­mi zje­ży­ło mu prze­rze­dzo­ne włosy na gło­wie. Od­wró­ciw­szy się po­wo­li utkwił wzrok w prze­ra­ża­ją­cej, ciem­nej pu­st­ce.

– "Spo­koj­nie…"– my­ślał – "to nie może dziać się na­praw­dę…. tylko spo­koj­nie."-kom­plet­ną ciszę prze­ry­wał od­głos jego sza­lo­ne­go bicia serca.

Męż­czy­zna po­czuł, jak "coś" zbli­ża się po­wo­li w jego kie­run­ku. Strach spa­ra­li­żo­wał całe jego ciało, "coś" stoi parę kro­ków od niego. Ja­kimś dziw­nym prze­czu­ciem zda­wał sobie spra­wę: nad­na­tu­ral­ne spoj­rze­nie prze­ni­ka go na wylot. Strach, pa­ra­liż, ciem­ność…. śmierć. Śmierć, Śmierć!

– Śta­siek! Sta­siek! Obudź się! Nie da się spać przy tobie, jak Boga ko­cham! Wier­cisz się jak jakiś wieprz w gów­nie!

Sta­siek otwo­rzył oczy. Po­de­rwaw­szy się do góry, w po­zy­cji le­żą­co-sie­dzą­cej, pod­pie­ra­jąc kor­pus rę­ko­ma, za­czął badać ner­wo­wo oto­cze­nie: łóżko, lekko po­żół­kła ścia­na ze starą żół­ta­wą ta­pe­tą ob­sy­pa­ną róż­ne­go ko­lo­ru wy­bla­kły­mi już kwia­tusz­ka­mi, szafa, te­le­wi­zo­rek sto­ją­cy na sta­ra­wej, drew­nia­nej ko­mo­dzie tuż przy ścia­nie na­prze­ciw­ko łoża. Wra­że­nie nie­skoń­czo­nej pust­ki znik­nę­ło za­stą­pio­ne teraz po­czu­ciem bez­pie­czeń­stwa– za­mknię­tej, bez­piecz­nej, swoj­skiej norki. Pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca prze­kra­da­ły się przez za­sło­nię­te fi­ran­ki, oświe­tla­jąc pokój i prze­pę­dza­jąc mo­gło­by się wy­da­wać raz na za­wsze prze­ra­ża­ją­cy, ta­jem­ni­czy mrok. Pa­trząc w bok, po­my­ślał, że tylko jedna rzecz, przy­naj­mniej po czę­ści, po­wró­ci­ła z nim ze świa­ta ciem­no­ści: Zło­wro­gi byt, cza­tu­ją­cy tuż za jego ple­ca­mi za­mie­nił się teraz w po­kaź­nych roz­mia­rów, sze­ro­ką, ku­li­stą, le­żą­cą tuż obok niego masą roz­gnie­wa­nej ma­te­rii i ener­gii, zwaną rów­nież po­tocz­nie mał­żon­ką. Sta­ni­sław wie­dział już, gdzie teraz się znaj­du­je. Ze­ga­rek na ścia­nie wska­zy­wał go­dzi­nę piątą nad ranem. To był tylko sen, coś nie­re­al­ne­go. Pora wró­cić do je­dy­nej ist­nie­ją­cej rze­czy­wi­sto­ści… pora wró­cić do świa­ta fi­zycz­ne­go, do wy­ści­gu szczu­rów, do swo­jej uro­czej, wy­ro­zu­mia­łej żony (my­śląc o tym ostat­nim, Sta­siek po­czuł dreszcz prze­cho­dzą­cy po jego ple­cach)… Może jed­nak le­piej by­ło­by tam zo­stać i za­to­pić się w ot­chła­ni? To był tylko sen. To mu­siał być tylko sen, cho­ciaż wy­da­wał się bar­dziej re­al­ny niż to, że wy­pła­ta bę­dzie tego mie­sią­ca równo dzie­sią­te­go, a „Stary” nie powie:

„Dobra, masz na razie tyle. Nie mam wię­cej. Znowu mi kurwa pro­szę ja Cie­bie za ostat­nią ro­bo­tę nie za­pła­ci­li, a ja też prze­cież muszę z cze­goś żyć… Aha… jesz­cze jedno… w nie­dzie­lę do Ma­rec­kie­go cię za­wio­zę, wy­lew­ka jest do zro­bie­nia… Wszyst­kich Świę­tych mu­sisz od­ro­bić…”.

My­śląc o swo­jej pracy Sta­ni­sław za­wsze za­sta­na­wiał się, gdzie w życiu po­peł­nił błąd, jed­nak po chwi­li na­my­słu, sta­ra­jąc się nie my­śleć, iż mógł obrać inny kie­ru­nek na roz­sta­jach, do­cho­dził za każ­dym razem do jed­ne­go, pro­ste­go wnio­sku: „Chu­jo­wy kraj, chu­jo­wi lu­dzie”, albo bar­dziej glo­bal­nie: (je­że­li wy­ma­ga­ło tego ego, roz­pa­lo­ne nie­zli­czo­ny­mi pro­gra­ma­mi pu­blicz­nej (pry­wat­nej) te­le­wi­zji):”Chu­jo­wy świat, chu­jo­wi lu­dzie.”-po­ma­ga­ło. Po­czu­cie winy i lekka go­rycz za­zwy­czaj zni­ka­ły. Innym, rów­nież spraw­dzo­nym i oczy­wi­ście lu­bia­nym przez niego spo­so­bem ła­go­dze­nia swo­jej fru­stra­cji był al­ko­hol. Jed­nak na­po­je wy­sko­ko­we cho­dzi­ły nie tylko w parze z fru­stra­cją. Li­ba­cje w prze­róż­nych, in­te­re­su­ją­cych miej­scach, mię­dzy in­ny­mi „ła­wecz­ki pod lasem”, tuż za pętlą au­to­bu­so­wą, bądź stan­dar­do­wo pod skle­pem, oraz z wie­lo­ma in­te­re­su­ją­cy­mi in­dy­wi­du­al­no­ścia­mi z tej samej wsi i oko­lic, od­gry­wa­ły w życiu to­wa­rzy­skim i kul­tu­ral­nym Sta­ni­sła­wa bar­dzo ważną rolę. Nie­zli­czo­na wy­mia­na po­glą­dów, prze­żyć – czę­sto nie­zbyt spój­na. Zwy­kłe or­dy­nar­ne picie z ludź­mi jego po­kro­ju, nie pa­su­ją­cy­mi do wiel­kie­go, za­kła­ma­ne­go, pla­sti­ko­we­go świa­ta zwy­cięz­ców. Pod­czas tych „prze­sia­dó­wek” miał i kre­ował swój wła­sny świat, pier­do­lił wszyst­ko i wszyst­kich (no, może pra­wie wszyst­ko i wszyst­kich). Cza­sem czuł się jak in­diań­ski sza­man, mi­styk: kilka razy po cięż­kim spo­ży­ciu al­ko­ho­lu prze­kro­czył cien­ką gra­ni­cę tego świa­ta, nie pa­mię­ta­jąc nie­ste­ty, co było po dru­giej stro­nie.

 

1.

 

Pod­no­sząc się z łóżka „Stejs” (tak bę­dzie­my na­zy­wać też Sta­ni­sła­wa) przy­krył z po­wro­tem wy­grza­ną pie­rzy­ną swoją mał­żon­kę zwin­nym, wy­uczo­nym już od dawna ru­chem.

– „ Po­pier­do­li­ła coś tam przez chwi­lę, ale nie wsta­nie, jesz­cze śpią­ca jest.”– po­my­ślał.

Da­nu­ta po­chwy­ci­ła szyb­ko pie­rzy­nę z za­mknię­ty­mi oczy­ma, do­ci­ska­jąc ją szczel­niej, tuż pod swój pod­bró­dek. Po roz­cią­gnię­ciu koń­czyn na wszyst­kie stro­ny świa­ta i prze­cią­gle zie­wa­jąc, Stejs po­chy­lił się ru­ty­no­wo nad od­bior­ni­kiem ra­dio­wym, sto­ją­cym tuż obok łóżka na małej sza­fecz­ce. Na­tych­mia­sto­wo po­czuł prze­szy­wa­ją­cy ból w krzy­żu, roz­le­wa­ją­cy się bez­li­to­śnie na całe plecy.

Prze­sta­wił mały bolec z po­zy­cji „0” na „1”. Od­bior­nik za­trzesz­czał przez kilka pierw­szych chwil, z po­cząt­ku cha­otycz­ny syk za­mie­niał się po­wo­li w coraz bar­dziej zro­zu­mia­łe słowa ko­bie­ty pro­wa­dzą­cej au­dy­cję:

„-Jest to na­praw­dę nie­zwy­kła osoba, i bar­dzo się cie­szę, że wy­stą­pi dzi­siaj przed Wami, Słu­cha­cza­mi, Po­ran­ny­mi Ptasz­ka­mi, moimi Dro­gi­mi Pra­co­daw­ca­mi…– prze­rwa­ła na chwi­lę, lekko chi­cho­cząc– Czło­wiek, który na­pi­sał 360 ksią­żek…

– Jak stop­ni, osią­gnął peł­nię, cały okrąg….– wtrą­cił się szyb­ko głos pro­wa­dzą­ce­go.

– Tak… jak stop­ni– za­śmia­ła się ko­bie­ta– … wy­rwa­łeś mnie z rytmu tym dow­ci­pem. Czło­wiek który na­pi­sał 360 ksią­żek, za­ło­żył fun­da­cję: „Chro­nić Bobry Pol­skie”, w skró­cie „CBP” ,zo­stał prze­cho­dząc pie­szo przez tory, po­trą­co­ny przez po­ciąg ja­dą­cy z pręd­ko­ścią 100 km/h….

Oj! To mu­sia­ło boleć!- znów głos spe­aker'a.

… zo­stał po­trą­co­ny przez po­ciąg ja­dą­cy z pręd­ko­ścią 100 km/h…. od­szedł z tego świa­ta. Służ­by ra­tun­ko­we stwier­dzi­ły zgon po przy­by­ciu na miej­sce. Jed­nak po dwóch go­dzi­nach twar­de­go snu, że tak to nazwę, cał­ko­wi­te­go braku pracy serca, po­sta­no­wił po­wró­cić z po­wro­tem na naszą małą pla­ne­tę, albo, jak sam twier­dzi: „ na­stro­ił się z po­wro­tem na nasz stan świa­do­mo­ści”.

Do­kład­nie– ode­zwał się za­chryp­nię­ty, po­waż­ny, niski, męski głos, do­cho­dzą­cy gdzieś z boku.”

Sta­ni­sław, ubie­ra­jąc pod­ko­szu­lek upra­ny przez mał­żon­kę, po­czuł się przez uła­mek se­kun­dy dziw­nie– zu­peł­nie tak jakby znał skądś ten głos i sy­tu­ację. Po chwi­li jed­nak oczy­ścił umysł ze zbęd­nych myśli, na­su­nię­tych tym bar­dziej przez przed­sta­wi­cie­li pu­blicz­nych me­diów. Trze­ba szy­ko­wać się do ro­bo­ty– nie ma czasu na głu­po­ty.

„– Tak…. – cią­gnę­ła dalej ra­dio­wa du­pecz­ka – a Wy w tym mo­men­cie dla przy­po­mnie­nia je­ste­ście na­stro­je­ni na nasze fale ra­dio­we: Fer-re­mef Tet-em! Za­wsze naj­lep­sza mu­zy­ka i nie­ba­nal­ne te­ma­ty !

-Te­raz chwi­la re­klam i zaraz wra­ca­my do Was! Jeśli je­ste­ście teraz w po­bli­żu prze­jaz­du ko­le­jo­we­go, krót­ka rada: Że­by­ście się tylko nie od­stro­ili!-” -roz­ba­wio­nym, peł­nym werwy tonem dodał pro­wa­dzą­cy.

„– Kurwa, jakim cudem oni mają z sa­me­go rana tak za­je­bi­sty humor…”– po­my­ślał Stejs.

Pod­ko­szu­lek, nań na­cią­gnię­te cie­płe ka­le­so­ny ( tego roku w kwiet­niu z rana jest jesz­cze zimno, chu­jo­wo się robi przy oszro­nio­nej ło­pa­cie), póź­niej dżin­sy– uni­wer­sal­ny ma­te­riał, na bu­do­wę w sam raz– do tańca i do ró­żań­ca. Jesz­cze tylko skar­pe­cia­ki, cie­pły swe­te­rek i można ru­szać do kuch­ni po bułki z pasz­te­to­wą i po­mi­do­ra­mi, przy­go­to­wa­ne wczo­raj­sze­go wie­czo­ru, schlud­nie otu­lo­ne folią śnia­da­nio­wą, za­pa­ko­wa­ne w re­kla­mów­ce. Za­kła­da­jąc skar­pet­ki, Sta­ni­sław przy­siadł na ta­bo­re­cie, blok re­kla­mo­wy minął, jed­nym uchem słu­chał dalej radia:

„– …a więc za­pra­sza­my Pań­stwa na wy­słu­cha­nie opo­wie­ści…., hmmm…, mo­no­lo­gu, może tak to na­zwij­my– od­zy­wał się teraz pro­wa­dzą­cy.– nie­zwy­kłe­go czło­wie­ka, który po­wró­cił do nas, z tam­te­go świa­ta… Dro­dzy słu­cha­cze, przed Wami: Marek Sie­wier­ski, spe­cjal­nie dla Was….

– Dzień dobry Pań­stwu…– po­waż­ny, niski, ochry­pły głos, wy­da­ją­cy się tak zna­jo­my przez uła­mek se­kun­dy Stej­so­wi– …na­zy­wam się Marek Sie­wier­ski, i chciał­bym po­dzie­lić się z Pań­stwem moimi nie­zwy­kły­mi do­świad­cze­nia­mi, zwią­za­ny­mi z dniem 2 lu­te­go, dniem, w któ­rym zo­sta­łem po­trą­co­ny przez po­ciąg i ja­kimś cudem wy­sze­dłem z tego bez szwan­ku. Dniem moich po­now­nych na­ro­dzin….– na­sta­ła chwi­la ciszy, po kilku se­kun­dach w tle za­czę­ła le­cieć nie­zbyt gło­śno, by nie za­kłó­cić opo­wie­ści, na­są­czo­na mi­sty­cy­zmem i ta­jem­ni­cą mu­zy­ka, Sie­wier­ski znów prze­mó­wił– Życie. Jaki jest wła­ści­wie sens na­sze­go życia? Tak, tak… znam waszą od­po­wiedź: mi­łość, ro­dzi­na, pie­nią­dze, pasja, sztu­ka, osią­ga­nie po­sta­wio­nych sobie celów, do­sko­na­le­nie sa­me­go sie­bie i każ­de­go aspek­tu życia….

Lecz w pew­nym mo­men­cie umie­ra­my… od­cho­dzi­my w nie­pa­mięć. Spra­wy, które miały dla nas tak wiel­kie zna­cze­nie po pro­stu nie mogą nas już się­gnąć, po­dą­żyć za nami, tam, gdzie my sami się wy­bra­li­śmy. Prze­sta­je­my ist­nieć na tym pla­nie bytu. Już nikt nigdy wię­cej nie zo­ba­czy na­szej twa­rzy z otwar­ty­mi, peł­ny­mi zro­zu­mie­nia ocza­mi…. ocza­mi, które ko­cha­ły, nie­na­wi­dzi­ły, współ­czu­ły, które cały czas czuły….

Czy życie jest snem? Czy nasz stwór­ca igra sobie z nami, ni­czym mały chło­piec z małym cho­mi­kiem, wrzu­ca­jąc go do akwa­rium z tro­ci­na­mi i małą cho­mi­czą ka­ru­ze­lą do bie­ga­nia w miej­scu? A może stwór­ca w ogóle nie ist­nie­je? Może je­ste­śmy ja­kimś nie­wy­tłu­ma­czal­nym two­rem, który po­wstał w wy­ni­ku pro­ce­sów tak nie po­ję­tych, iż nie je­ste­śmy sobie w sta­nie tego wy­obra­zić? Który po pro­stu traci kom­plet­nie świa­do­mość, z chwi­lą, kiedy nasz mózg prze­sta­je pra­co­wać. Z dru­giej stro­ny pa­trząc, czy ist­nie­je w ogóle stan kom­plet­ne­go nie­by­tu? Prze­cież nawet nie­byt, pa­trząc z pew­ne­go punk­tu wi­dze­nia rów­nież jest pew­nym sta­nem świa­do­mo­ści…”

Go­to­we. Już za pięt­na­ście szó­sta, skar­pet­ki są na swoim miej­scu, nie ma sensu dłu­żej zwle­kać.

Stejs pod­niósł się ener­gicz­nie z ta­bo­re­tu, wy­łą­cza­jąc od­bior­nik ra­dio­wy. Bolec znów za­marł w po­zy­cji ze­ro­wej….

-„Cho­mi­cza ka­ru­ze­la…”– po­my­ślał.

Szyb­ko prze­szedł przez nie­dłu­gi ko­ry­tarz tra­fia­jąc pro­sto do kuch­ni. Na nie­du­żym, drew­nia­nym stole le­ża­ła wcze­śniej przy­go­to­wa­na re­kla­mów­ka. Minął stół, za­trzy­maw­szy się przed lo­dów­ką.

Otwo­rzyw­szy no­wo­cze­sny kon­ser­wa­tor ar­ty­ku­łów spo­żyw­czych po­chwy­cił pół li­tro­wą, pla­sti­ko­wą bu­tel­kę z żół­tym kor­kiem, wy­peł­nio­ną do po­ło­wy prze­źro­czy­stym pły­nem. Korek pod wpły­wem ja­kiejś ma­gicz­nej siły ustą­pił w mgnie­niu oka, wy­pusz­cza­jąc na ze­wnątrz ga­lak­ty­kę ostre­go, po­bu­dza­ją­ce­go zmy­sły węchu, cu­dow­ne­go za­pa­chu czy­ste­go al­ko­ho­lu. Stejs wziął kilka głę­bo­kich łyków, czu­jąc, jak boski płyn otula po­wo­li jego prze­wód po­kar­mo­wy, roz­pły­wa­jąc się po chwi­li po całym or­ga­ni­zmie. Cie­pło, po­da­ro­wa­ne przez sa­me­go Boga Ra, które przy­wę­dro­wa­ło w cie­kłym sta­nie sku­pie­nia pro­sto z ko­smo­su, po­wo­li ogar­nia­ło jego zmy­sły. Fał­szy­we, zdra­dziec­kie serum praw­dy. Po­czuł się teraz o wiele le­piej, po­czuł siłę.

„– A chuj tam, wezmę ze sobą, bę­dzie raź­niej”– po tym na­my­śle, wrzu­cił szyb­ko bu­tel­kę do re­kla­mów­ki, która ide­al­nie wpa­so­wa­ła się po­mię­dzy bułki. Na­tu­ral­ne prawo fi­zy­ki, nie do pod­je­ba­nia.

Kilka du­żych, spraw­nych kro­ków skie­ro­wa­ło na­sze­go Bo­ha­te­ra wprost do ganku. Tam cze­ka­ły na niego z utę­sk­nie­niem buty ro­bo­cia­ki: lekko prze­cho­dzo­ne, po­kry­te prze­tar­tą już w kilku miej­scach ciem­no-brą­zo­wą skórą, za­kry­wa­ją­ce kost­kę, roz­miar 43, z przo­du po­sia­da­ją­ce sta­lo­wą osłon­kę na palce. Pew­ne­go dnia pra­cu­jąc w zwy­kłych adi­da­sach, na lewą stopę upadł mu z wy­so­ko­ści kilku me­trów po­kaź­nych roz­mia­rów pu­stak, de­for­mu­jąc nie­przy­jem­nie palce. Nie było na szczę­ście tak źle, po ja­kimś cza­sie wszyst­ko ele­ganc­ko się zro­sło, przy­po­mi­na­jąc (pra­wie) do złu­dze­nia stopę ga­tun­ku ho­mo-sa­piens. Od tego czasu za­wsze za­kła­dał do ro­bo­ty obu­wie z osłon­ką.

Mając ze sobą wszyst­ko co po­trze­ba Stejs wy­szedł na ze­wnątrz, za­my­ka­jąc za sobą drzwi. W jego twarz ude­rzył mroź­ny, po­ran­ny wiatr, ko­li­du­jąc z roz­grza­ną od al­ko­ho­lu, lekko czer­wo­na­wą twa­rzą. Pora za­cząć wy­ścig.

 

Koniec

Komentarze

Pew­ne­go dnia pra­cu­jąc w zwy­kłych adi­da­sach, na lewą stopę upadł mu z wy­so­ko­ści kilku me­trów po­kaź­nych roz­mia­rów pu­stak, de­for­mu­jąc nie­przy­jem­nie palce. ---> mamy kło­po­ty ze skład­nia zdań, za­wie­ra­ją­cych imie­sło­wy współ­cze­sne? Ano, mamy…

Stejs wziął kilka głę­bo­kich łyków, czu­jąc, jak boski płyn otula po­wo­li jego prze­wód po­kar­mo­wy, roz­pły­wa­jąc się po chwi­li po całym or­ga­ni­zmie. ---> cie­ka­wy dla me­dy­cy­ny przy­pa­dek, to otu­la­nie prze­wo­du po­kar­mo­we­go…

Cie­pło, po­da­ro­wa­ne przez sa­me­go Boga Ra, które przy­wę­dro­wa­ło w cie­kłym sta­nie sku­pie­nia pro­sto z ko­smo­su, po­wo­li ogar­nia­ło jego zmy­sły. ---> boga małą li­te­rą, no i nie wia­do­mo, czy Ra był wy­na­laz­cą tegoż cie­pła w cie­kłym sta­nie sku­pie­nia… A na po­waż­nie: po co takie “po­na­doz­dob­ne” zda­nia?

Pod­ko­szu­lek, nań na­cią­gnię­te cie­płe ka­le­so­ny […]. ---> głowę przez roz­po­rek w ka­le­so­nach wy­sta­wił?

<><><>

Z au­tor­skie­go leadu: Jest to wstęp plus pierw­szy można by po­wie­dzieć roz­dział opo­wia­da­nia, które po­wsta­ło w wy­ni­ku kilku wol­nych, sa­mot­nych wie­czo­rów (nie li­cząc bu­tel­ki).

Hmm… Nie, wy­star­czy.

Hehe to zo­sta­łem zga­szo­ny… Cie­szę się, że zna­la­zła się choć jedna osoba, która po­świę­ci­ła swój czas na prze­czy­ta­nie moich “wy­po­cin” ;D. Faj­nie jest zde­rzyć się z bru­tal­ną rze­czy­wi­sto­ścią i usły­szeć czy­jeś zda­nie. Zo­sta­nie naj­wy­żej dla po­tom­no­ści jako prze­stro­ga :) Po­zdra­wiam i dzię­ki.

 

Przy­kro mi, Stej­sie, że spę­dzi­łeś kie­dyś kilka sa­mot­nych wie­czo­rów, skut­kiem czego po­wstał tekst, który wła­śnie prze­czy­ta­łam. Mam na­dzie­ję, że sa­mot­ne wie­czo­ry z bu­tel­ką to już prze­szłość, że nie po­znam dal­szych losów Sta­ni­sła­wa.

Gdyby jed­na­ko­woż w przy­szło­ści zda­rzył Ci się sa­mot­ny wie­czór, pro­po­nu­ję to­wa­rzy­stwo bu­tel­ki za­mie­nić na po­rząd­ną książ­kę. ;-)

 

– Co…. co jest kurwa??!  – Co… co jest, kurwa?!

Wie­lo­kro­pek ma za­wsze trzy krop­ki. Ten błąd po­wta­rza się w dal­szym ciągu tek­stu.

Za­zwy­czaj sta­wia­my jeden py­taj­nik, cza­sem, w uza­sad­nio­nych przy­pad­kach, trzy; nigdy nie sta­wia­my dwóch py­taj­ni­ków.

 

zjeść kawał do­brej kieł­ba­sy i pier­dol­nąć "ćwiart­ke"… – Li­te­rów­ka.

 

Lekka nad­wa­ga po­wo­do­wa­ła, iż mu­siał się za­wsze po­chy­lić lekko do przo­du… – Po­wtó­rze­nie.

 

Męż­czy­zna po­czuł, jak "coś" zbli­ża się po­wo­li w jego kie­run­ku. Strach spa­ra­li­żo­wał całe jego ciało, "coś" stoi parę kro­ków od niego. Ja­kimś dziw­nym prze­czu­ciem zda­wał sobie spra­wę: nad­na­tu­ral­ne spoj­rze­nie prze­ni­ka go na wylot. – Przy­kład nad­mia­ru za­im­ków.

 

za­stą­pio­ne teraz po­czu­ciem bez­pie­czeń­stwa– za­mknię­tej… – Brak spa­cji przed pół­pau­zą.

 

Znowu mi kurwa pro­szę ja Cie­bie za ostat­nią ro­bo­tę nie za­pła­ci­li… – Znowu mi, kurwa, pro­szę ja cie­bie, za ostat­nią ro­bo­tę nie za­pła­ci­li

Za­im­ki pi­sze­my wiel­ka li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie. Ten błąd po­wta­rza się w dal­szym ciągu tek­stu.

 

Czło­wiek, który na­pi­sał 360 ksią­żek…Czło­wiek, który na­pi­sał trzy­sta sześć­dzie­siąt ksią­żek

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie.

 

po­ciąg ja­dą­cy z pręd­ko­ścią 100 km/h…. – …po­ciąg ja­dą­cy z pręd­ko­ścią stu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę

Nie sto­su­je­my skró­tów.

 

To mu­sia­ło boleć!- znów głos spe­aker'a.To mu­sia­ło boleć! znów głos spi­ke­ra.

 

Sta­ni­sław, ubie­ra­jąc pod­ko­szu­lek upra­ny przez mał­żon­kę… – W co Sta­ni­sław ubie­rał pod­ko­szu­lek???

Ubrań, w tym pod­ko­szul­ka nie ubie­ra się. Można go wło­żyć, za­ło­żyć, można się weń ubrać.

 

po­chwy­cił pół li­tro­wą, pla­sti­ko­wą bu­tel­kę… – …po­chwy­cił półli­tro­wą, pla­sti­ko­wą bu­tel­kę

 

prze­tar­tą już w kilku miej­scach ciem­no-brą­zo­wą skórą… – …prze­tar­tą już w kilku miej­scach ciem­nobrą­zo­wą skórą

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka