- Opowiadanie: bemik - Szepty

Szepty

Trochę bardziej dla klimatu niż dla samej historii.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Szepty

 

Meg pochyliła się, by wygrzebać jakieś zdjęcie ze sterty akt pokrywających podłogę. Patrzyłem na wypięty tyłeczek, na wąską spódnicę, którą musiała podciągnąć, by przykucnąć i na odsłonięte wysoko udo. Zastanawiałem się, czy zrobiła to świadomie. Stanąłem za nią, a gdy się wyprostowała, chwyciłem za biodra i gwałtownym ruchem przyciągnąłem do siebie. Tylko na moment zesztywniała. Zaraz potem, jakby przypomniała sobie, kto za nią stoi, przytuliła się do mnie całym ciałem. Ukryłem twarz w jej włosach i zaciągnąłem się cierpkim zapachem ziół. Kilkoma ruchami dłoni zadarłem spódnicę, by sięgnąć ręką do tego niewielkiego fragmentu nogi między majteczkami a pończochą… bo taka kobieta nie mogła przecież nosić rajstop…

– Reg, zasnąłeś, czy źle się czujesz? – Megan stała nade mną, a jej oczy koloru świeżo wyłuskanych kasztanów wpatrywały się we mnie z troską.

– Nie, nic mi nie jest! – Otrząsnąłem się z majaków. – Jestem trochę zmęczony, ostatnie dwie noce spędziłem na pilnowaniu podtatusiałego playboya. Żona myślała, że ją zdradza, o on przepuszczał wspólną kasę, grając w ruletkę. Nie wiem, co byłoby dla żonsi lepsze – na panienki mniej by wydał, bo już siły nie te…

– Reg, skup się i przestań gadać! Szef cię wzywa, jest kolejne zlecenie.

Bez pukania wszedłem do gabinetu. Jak zwykle było w nim za ciepło, a duchotę pogłębiał aromat wiśniowego dymu, jaki płynął z wiecznie tlącej się fajeczki Boba, brakowało mu tylko skrzypiec i kaszkietu Sherlocka Holmesa.

– Cześć, szefie! – powiedziałem głośno, sięgając do kieszeni po papierosa. – Chciałeś mnie widzieć?

– To jest właśnie Reginald Nowaczek, o którym pani opowiadałem! – Szef wygłosił to zdanie odrobinę zbyt głośno, jakby bał się, że wyskoczę z czymś, co mogłoby źle zabrzmieć w uszach naszej klientki. Zobaczyłem ją dopiero teraz. – Mój najlepszy detektyw.

Gówno prawda, pomyślałem, wcale nie jestem twoim najlepszym detektywem. Zawsze to podkreślasz. Jestem detektywem od gównianych spraw; zdrad i rozwodów albo od pierdolniętych bab. Pewnie to jedna z nich. Erick jest tym debeściakiem, to jemu dajesz ważniejsze zadania – malwersacje, wymuszenia, ewentualnie pobicia. Ja nadaję się tylko do incydentów łóżkowych. Niewiele można spierdolić, a jak coś zawalę, to najwyżej w mordę zarobię, a agencja nie dostanie czeku.

– Reg, to jest pani Angelika Stone. – Uśmiech na twarzy szefa powiedział mi, z jakim typem kobiety mamy do czynienia. Bogata i szurnięta. Bardzo bogata, stwierdziłem po chwili, patrząc jak Bob się do niej wdzięczy. Zaraz, zaraz, czy ona przypadkiem nie należy do klanu Stone'ów, tych od przedsiębiorstw budowlanych?

– Pani Stone potrzebuje naszej pomocy, a ty idealnie się do tego nadajesz. Sprawa jest wyjątkowo delikatna… Ale może pani sama opowie!

Popatrzyłem z zainteresowaniem na naszą potencjalną klientkę. Jest tak bogata, że stać ją na najlepszych detektywów, a nie neptka z podrzędnej agencji. Ba, podejrzewam, że mogłaby kupić usługi całego wydziału policji, gdyby oczywiście zechciała. A jak widać – nie zechciała.

Pani Stone wyciągnęła z torebki papierośnicę. Bez pośpiechu sięgnęła po fifkę i osadziła w niej skręta. Bob w podskokach był przy kobiecie i przypalał papierosa. Kurwa, babkę stać na oryginalne kubańskie cygara, zwijane ręcznie na dziewczęcych udach, a ona bawi się w skręty? Po chwili wiedziałem już dlaczego. Oprócz aromatycznego dymu tytoniowego po biurze rozszedł się słodkawy zapach maryśki. No, tego się nie spodziewałem – paniusia doprawia sobie fajeczki marihuaną! I nie boi się? Jasne, stać ją na opłacanie glin.

Zaciągnęła się potężnie i odchyliła głowę na oparcie głębokiego fotela. Była bardzo drobna, wręcz filigranowa. Miała wypielęgnowane dłonie o wyjątkowo długich i szczupłych palcach, a paznokcie pomalowane krwistoczerwonym lakierem. Brr, wstrząsnęło mną. Wyglądała, jakby przed chwilą wyszarpnęła czyjeś wnętrzności. I ta szminka w identycznym kolorze. Znowu kretyńska wizja – słodkie usteczka przyssane do czyjeś szyi. Brązowe, długie włosy, chyba naturalne, a jeśli farba to taka, żeby wyglądały autentycznie; piękne, piwne oczy w ostrym makijażu, gładka twarz; naciągana? Nie, chyba jeszcze nie. Jest za młoda. A może nie? Usadziła się w kącie pokoju, gdzie nie dociera dzienne światło, a na jarzeniówki jeszcze za wcześnie. Nieważne, nie obchodzi mnie jej wiek. Kostium markowy, stonowane szarości. Do tego szpile tak wysokie, że tylko podskoczyć i już sięgasz Mount Everestu.

Chyba się denerwuje, papieros ma zająć jej dłonie. Dlaczego? Co jest takiego strasznego w tym, co chce mi powiedzieć?

– Dwa lata temu tragicznie zginął mój mąż, Adam. Zapewne słyszał pan…

Skinąłem głową. Jasne, że słyszałem. Trąbiła o tym nie tylko nasza lokalna telewizja, ale i stanowa. W końcu nie co dzień można znaleźć milionera zabetonowanego w fundamentach własnego domu. Oglądałem to setki razy. Facet pojechał zobaczyć, jak postępuje budowa, poślizgnął się i wpadł ryjem w świeżo wylany cement. I tak już został. Miałem trochę wątpliwości, gdy ogłosili to nieszczęśliwym wypadkiem. Przede wszystkim dlatego, że miał strasznie wybabrany cementem kark. Jakby go ktoś przytrzymywał. Ale przecież leżał daleko od brzegów, z każdej strony co najmniej dwa metry, więc stwierdzili, że upadł, stracił przytomność i udusił się. Upadł? Chyba wskoczył i to z rozbiegu. A ja stwierdziłem, że głupotą byłoby wychylać się i podsuwać oczywiste rozwiązania. Jak na przykład długi drąg, którym można było faceta przytopić.

– No więc Adam zapisał wszystkie udziały naszemu synowi. Ja otrzymałam trzy procent. Razem mamy pakiet większościowy, którym dysponuję do czasu osiągnięcia pełnoletności przez Adriana.

– Czyli cokolwiek chcą zrobić w firmie, muszą to uzgadniać z panią? – spytałem, żeby się upewnić.

– Tak.

– A pani syn kończy osiemnaście lat…

– Za pół roku. Ale to nie jest istotne. – Potrząsnęła głową, a potem w wystudiowany sposób odgarnęła włosy z twarzy.

Czyli nie jest taką młódką, na jaką próbuje wyglądać. Musi być mniej więcej w moim wieku, może trochę starsza. Jakaś czterdziestka, czterdziestka z hakiem.

– A co jest istotne?

– Szepty.

– Szepty?

– Dokładnie tak. Głosy, które słychać w nocy.

– I widzisz, Reg – w naszą rozmowę wtrącił się szef – dlatego przydzieliłem ciebie do tej sprawy. Masz w takich kwestiach doświadczenie.

Spojrzałem na Boba i miałem ochotę przywalić mu w zęby. Nie zrobiłem tego tylko i wyłącznie ze względu na klientkę. A także na czek, który zauważyłem na biurku Roberta. Opiewał na bardzo okrągłą sumkę. Plus wydatki.

 

* * *

 

Jakieś dwa lata temu zgłosiła się do nas starsza kobieta, Elizabeth Blumenkohl, twierdząc, że jej mieszkanie nawiedzają duchy. Pewnie byśmy to olali, ale akurat nie było nic ciekawszego na tapecie, nam brakowało pieniędzy, a kobiecina płaciła pięć stówek praktycznie za nic. Wypytałem ją dokładnie, podsunąłem rozwiązanie w postaci egzorcyzmów, ale babka powiedziała, że pastor już był i nic to nie pomogło. Poszedłem więc tam i spędziłem u niej trzy noce. Źle nie było, dbała o mnie jak trzeba. Żarełko i picie na miejscu. Dwie noce siedzieliśmy do późna, oglądając telewizję i gadając, ale nic się nie wydarzyło. Żadnych głosów. Zasugerowałem delikatnie, że może pani Blumenkohl powinna udać się do lekarza, ale kobiecina wściekła się na mnie. Nie jestem wariatką – krzyczała – a poza tym płacę i wymagam. No dobra, pomyślałem, co mi szkodzi. Trzeciej nocy, około dziesiątej zaczęło się. Pani Blumenkohl nie dosłyszała trochę, mogła więc brać te dźwięki za potępieńcze wycie zmarłych duszyczek. Ja słuch miałem znakomity, więc od razu stwierdziłem, że są to odgłosy nieziemskiego bzykania. Szybko ustaliłem, że piętro wyżej, po skosie, mieszka młoda studentka, która dorabia sobie na czesne. Do tego była entuzjastką. A mieszkanie pani Blumenkohl i dziewczyny łączyła zamontowana w przedziwny sposób jeszcze przedpotopowa wentylacja. Dotychczas nie było tak bardzo słychać, ale studentka przemeblowała swój lokal i wywaliła ogromną, staromodną szafę, odsłaniając w ten sposób wlot do rury. Stąd te dzikie odgłosy, które zaczęły docierać do staruszki. Zapchałem wlot i wylot wentylacji watą mineralną, która kosztowała mnie niecałe dwadzieścia dolarów, zainkasowałem zapłatę od pani Blumenkohl i od tej pory zostałem specjalistą od duchów. No i oczywiście nie wyjaśniłem staruszce, co to za potępieńcy zakłócali jej spokój. W odpowiedzi na jej pytania zasugerowałem tylko, że bezpieczniej będzie, jeśli uda, iż nic się nie wydarzyło.

A teraz napatoczyła się kolejna wariatka, pomyślałem. Zostawiłem Boba i naszą nową klientkę na omawianiu kwestii formalnych, a sam ruszyłem po pomoc do Meg.

Pracowała tu od półtora roku i była dobrodziejstwem dla naszego biura pod każdym względem. Po odejściu na emeryturę poprzedniej sekretarki, przez dwa miesiące nie mogliśmy się zdecydować, czy zatrudniać kogoś nowego. Bob, w ramach cięcia kosztów, postanowił, że każdy z jego trzech detektywów sam będzie pisał raporty, segregował materiały i wkładał na odpowiednie miejsca. No i zapanował totalny chaos. Dopiero Megan opanowała zalew papierów. Dużą część wywaliła, uprzednio wprowadziwszy do komputera niezbędne dane, resztę posegregowała. Nareszcie wiadomo było, gdzie czego szukać. Okazała się bardzo pomocna, a na dodatek śliczna. Od półtora roku śliniłem się do jej rudych, kręconych włosów, brązowych oczu i piegów. A każdą wolną chwilę spędzałem na erotycznych fantazjach z nią i mną w rolach głównych. Ale nigdy nie odważyłem się na otwarte podejście. Widziałem, że Erick i Thomas mają tak samo. Co nas wstrzymywało? Otóż Bob, na dzień przed przyjściem Megan, zebrał nas wszystkich u siebie w pokoju i powiedział twardo, że jeśli którykolwiek z nas wyciągnie rękę do dziewczyny, spróbuje skrzywdzić, a ona się poskarży, to on, nie bacząc na konsekwencje, upierdoli nam te łapy przy samej dupie. I tym razem uwierzyliśmy szefowi bez żadnych wątpliwości. Meg była jego ukochaną bratanicą, a plotki mówiły – czyli nasza stara sekretarka, pani Moud – że dziewczyna przeżyła jakiś zawód miłosny. Daliśmy więc sobie spokój, choć ja nie mogłem wyrzucić jej z serca.

Po jakimś czasie Meg poweselała, widać było, że odżyła w naszym towarzystwie. No i okazała się niezastąpiona, jeśli chodzi o komputery. Przynajmniej tak jest w moim przypadku.

– Ruda wiedźmo – zwróciłem się do niej pieszczotliwie – wydrukuj mi wszystko, co znajdziesz o śmierci Adama Stone'a. To było jakieś dwa lata temu. Najbardziej zależy mi na wszystkich notatkach, w których podawane są w wątpliwość okoliczności śmierci tego pana.

– Co z tego będę miała? – Przekrzywiła głowę i zerkała na mnie zalotnie. Taka nasza gierka.

– Dozgonną wdzięczność Boba. I moją miłość – też oczywiście dozgonną.

– Jasne. Wszyscy tak gadacie, a jak przyjdzie co do czego, to myk i już was nie ma.

– Mówisz o ślubie, kochanie? Jak mi to załatwisz, to gotów jestem ożenić się z tobą nawet jutro. Ale mam jeszcze jedną prośbę: wyszperaj mi wszystko o Angelice Stone, dobra?

– Jasne – rzuciła, wykrzywiając usta. – I oczywiście na wczoraj, prawda?

– Nieprawda, na przedwczoraj! – Uśmiechnąłem się i zrobiłem unik, bo w moją stronę poszybował długopis. – Błagam cię, Meg, wiesz, że sam nie dam rady.

– Dobra, ale stawiasz kolację!

– U mnie, czy u ciebie? – spytałem, siląc się, by wyglądać niewinnie.

– W knajpie. I to nie może być McDonald. Przyjdziesz po mnie o ósmej. A ja dam ci materiały, jeśli zadowoli mnie kolacja. Zgoda?

– Zgoda, krwiopijczyni! Przecież wiesz, że nie mam wyjścia.

 

* * *

 

Cholera, nie powinienem był umawiać się w knajpie. Gapiłem się na nią jak głodne afrykańskie dziecko na kawałek ciasta. Kiedy wyszła z bloku, wyglądała jak co dzień. Może oprócz fryzury, bo do pracy zwykle nie upinała włosów. Nosiła je albo rozpuszczone, albo związane w koński ogon. Teraz podniosła je jakimiś grzebykami czy spinkami, odsłaniając kształtne uszy i szyję. Za to długi płaszcz zasłaniał sylwetkę. Widać było tylko pantofelki na niezbyt wysokim obcasie. Dopiero w szatni mnie przytkało. Miała na sobie ciemnobrązową sukienkę z jakiegoś miękkiego materiału, który uwydatniał wszelkie zalety figury. Aż przełknąłem ślinę na ten widok, a szatniarz mało nie zaliczył ode mnie w dziób. A Meg tylko się uśmiechnęła. Szlag by trafił pokrewieństwo z szefem.

Zjedliśmy kolację w ustronnym kącie, a potem poprosiliśmy o kawę. Megan wyciągnęła z aktówki pokaźnej grubości teczkę i położyła ją na blacie. Nie miałem ochoty gadać o pracy, ale przecież po to się spotkaliśmy. Meg przesunęła się z krzesłem na moją stronę stołu. Siedziała tak blisko, że czułem zapach jej perfum i szamponu do włosów. Sięgając po materiały, mimowolnie dotykała mnie ramieniem.

Generalnie nikt nie miał wątpliwości, że śmierć Adama Stone'a była nieszczęśliwym wypadkiem. Uważali tak wszyscy; od żony po prokuratora. Zadziwiająca zgodność. Prawdę powiedziawszy, jeszcze się z taką nie spotkałem. Zawsze znalazł się ktoś, kto uważał inaczej – współpracownik, daleki krewny, policja. A tu godna pozazdroszczenia jednomyślność.

Przeglądaliśmy wycinki prasowe, wywiady, wszystko, co Meg znalazła w necie. Niczego nowego nie dowiedziałem się, ale nie miałem ochoty przerywać sesji. Dziewczyna chyba to wyczuła, bo odsunęła się trochę i spojrzała na mnie z ukosa.

– Na dziś wystarczy – powiedziała i zaczęła zbierać papiery. – Jutro poszperam jeszcze trochę, ale teraz pora do domciu.

Niechętnie zgodziłem się z nią. Wrzuciłem resztę dokumentacji do teczki, zapłaciłem i powędrowaliśmy do szatni po płaszcze. Facet za ladą grabił sobie potężnie; jego spojrzenie obmacywało Megan, a mnie zalała krew, gdy na dodatek ona odwróciła się i z miłym uśmiechem powiedziała palantowi „dobranoc”.

Ulice były prawie puste. Tylko gdzieniegdzie przemykał jakiś przechodzień i to nie ze względu na porę, bo nie było tak bardzo późno, ale na pogodę. Wiatr piździł niemożebnie, deszcz zacinał, jakby miał ochotę zajrzeć dziewczynom pod spódnicę, a temperatura spadła w okolicę zera. Jak tak dalej pójdzie, jutro nie da się poruszać po ulicach i chodnikach, bo wszystko pokryje się cieniutką warstewką lodu.

Chwyciłem Meg pod łokieć i przyciągnąłem do siebie. Spojrzała nieco zdziwiona i chyba chciała zaprotestować, ale nie zdążyła. Wiatr szarpnął nią mocno i wcisnął słowa z powrotem do ust. Przy okazji zburzył misterną fryzurę, a ja nie miałem nic przeciwko, żeby nawiewał mi rude włosy na twarz. Chłonąłem zapach Meg.

W zasięgu wzroku nie mieliśmy żadnej taksówki. Tym razem byłem wdzięczny losowi. Może nie był to spacer marzeń, ale Megan pozwoliła się objąć, bo trochę osłaniałem ją od przenikliwego zimna.

 

* * *

Przycisnąłem dzwonek, a odezwał się gong jak w świątyni buddyjskiej. Śniada służąca otworzyła drzwi i bez słowa zaprowadziła mnie do gabinetu. Przez chwilę zastanawiałem się, czy zdjąć buty, bo nie dość, że były totalnie przemoknięte, to sporo błota przylepiło się do nich. Zrezygnowałem z dwóch powodów – pani Stone mogła nie znieść zapachu moich stóp, a po drugie tu gospodyni nie sprząta sama, od tego jest służba. Wytarłem tylko pośniegową breję i powędrowałem, stukając obcasami po wypolerowanej posadzce i obserwując zgrabny tyłeczek Latynoski.

Dom Angeliki Stone był… ogromny. Zawsze zastanawiałem się na cholerę ludziom tyle przestrzeni. Dobra, ogród mogę zrozumieć, lubi taki jeden z drugim przyrodę; trawniki, stawiki, drzewka, tym bardziej, że to nie on sam zapierdziela, żeby wszystko wyglądało jak z żurnala. Ale chata? Kuchnia, w której i tak nie gotuje, salon, gdzie parę razy do roku spotka się z kilkoma takimi samymi snobami jak on, sypialnia, łazienka, przedpokój – tyle powinno wystarczyć. A tu hol taki, że można grać w tenisa, bawialnia, gabinet, pokój z kinem, siłownia, basen, jakuzzi, ze cztery łazienki, z osiem sypialni i Bóg wie, co jeszcze, a wszystko coraz to większe.

Pani Stone siedziała z podwiniętymi nogami na kanapie przed płonącym kominkiem. Na mój widok nie podniosła się, wykonała tylko zapraszający gest dłonią. Jak jakaś pierdolona księżniczka.

– Napije się pan czegoś? – spytała.

Miałem ochotę odmówić, lecz pomyślałem, że będzie nam się lepiej rozmawiało, a poza tym trochę zmarzłem. Najchętniej poprosiłbym o grog, ale nie wiedziałem, czy taki plebejski napój paniusia pija. Na dodatek było jeszcze wcześnie, a ja przyjechałem własnym samochodem.

– Proponuję kawę po irlandzku. Odrobinka alkoholu nie zaszkodzi w taki dzień jak dziś.

Skinąłem głową, a służąca niemal natychmiast zniknęła, żeby wykonać niewypowiedziane polecenie.

– Niemowa? – spytałem, wskazując głową na zamykające się drzwi.

Paniusia wybuchnęła perlistym śmiechem, jak dla mnie za bardzo perlistym. Podrywa mnie, zastanowiłem się. Nie, niemożliwe. Ze swoją kasą i wyglądem ma na pęczki takich jak ja, a nawet lepszych. Więc dlaczego? No jasne, odpowiedziałem sobie po chwili, z przyzwyczajenia albo żeby nie wyjść z wprawy.

Poczekaliśmy aż służąca przyniesie nam kawę, a potem przeszedłem do sedna. Angelika odpowiadała na moje pytania bez kręcenia. Dopiero, kiedy doszedłem do tych szeptów, jakoś się zacięła. Nie mogłem zrozumieć, o co chodzi. Wreszcie wyjaśniła mi sama.

– Bardzo przepraszam – powiedziała, spuszczając oczy niczym podstarzała pensjonarka i skubiąc brzeg puszystej narzuty. – Czuję się jak kretynka, jakby mi się coś porobiło z głową. Duchy? Jakie duchy? Jest dwudziesty pierwszy wiek, komputery, robotyka, loty w kosmos, a ja plotę dyrdymały o głosach…

– Nie wszystko da się objaśnić naukowo. Czasem trzeba zaufać instynktowi. Podobno ludzie wrażliwi tak mają – podkadziłem i chyba trafiłem w dziesiątkę.

Baba uśmiechnęła się z wdzięcznością i muszę powiedzieć, że wyglądała całkiem ładnie, kiedy zrzuciła z siebie tę maskę sztuczności.

– No więc – zaczęła, ale zaraz zamoczyła usta w kawie, jakby chciała zyskać jeszcze odrobinę czasu – słyszę te głosy około jedenastej.

– Nie o północy? – zdziwiłem się. Co to za duchy, co nie czekają na swoją porę.

– No właśnie – skwapliwie przytaknęła. – Też mnie to zdziwiło, niemniej jest to godzina jedenasta. Mam takie wrażenie, że zaczynają się nasilać i w ciągu pół godziny brzmią prawie jak przyciszona rozmowa. Choć z drugiej strony, gdyby można je było usłyszeć normalnie, wydaje mi się, że brzmiałyby jak krzyk.

– Krzyk? Jest pani pewna?

– Nie – żachnęła się. – Niczego nie jestem pewna. Mało tego, prosiłam Adriana, żeby ze mną posłuchał…

– I co? – ponagliłem ją, bo nagle zamilkła i zmarkotniała.

– Nic. Popatrzył na mnie jakoś tak dziwnie i powiedział, że chyba mam omamy.

– On niczego nie słyszał?

Pani Stone nie odpowiedziała, tylko przecząco pokręciła głową. Odstawiła kubek i sięgnęła po papierosy. Tym razem wyciągnęła skręta z małego pudełka, osadziła go w fifce i chwilę czekała, żebym wstał i podał jej ogień. Podniosłem się i pstryknąłem moim zippo, a potem, nie gasząc płomienia, wygrzebałem z kieszeni camela, przypaliłem sobie i zaciągnąłem się. Może to niezbyt elegancko, że nie zapytałem o pozwolenie, ale ona bez krępacji paliła w moim towarzystwie blanta. Byłem w jakimś stopniu przedstawicielem praworządnej władzy, w małym, bo małym stopniu, ale jednak.

– Czy oprócz tego wydarzyło się jeszcze coś dziwnego? – spytałem i przybrałem bardzo malowniczą pozę, opierając się łokciem o półkę nad kominkiem. Zobaczyłem taksujące spojrzenie i nieco większe zainteresowanie moją osobą.

– Nie – Angelika zająknęła się. – Właściwie nie.

– Co znaczy właściwie? – Momentalnie wychwyciłem jej zawahanie.

– Nie wiem, czy to ważne, ale jakiś czas temu na parkiecie w salonie pojawił się zaciek… Jakby ciało człowieka…

– Tak? I co w tym dziwnego? Może komuś coś się wylało?

– Nie, pytałam Marię.

– Wie pani, służąca mogła kłamać.

– Maria jest gosposią.

Jak zwał, tak zwał. Imię dziewczyny wymawiała z hiszpańska – „Marija”

– Ok, gosposia mogła kłamać – powiedziałem, podkreślając słowo „gosposia”.

– Mogła, ale próbowaliśmy pozbyć się tej plamy na różne sposoby i zawsze wyłaziła. Nawet cyklinowaliśmy podłogę.

Niby drobiazg, ale przy „…śmy”, aż się uśmiechnąłem, wyobrażając sobie panią Stone z cykliniarką.

– I co z tą plamą?

– Jest do dziś. Została przykryta dywanem.

– Możemy ją obejrzeć? – poprosiłem, a madame Angelika bez słowa podniosła się z kanapy. Podeszła do kominka i pociągnęła ozdobny sznur. Po chwili pojawiła się Maria. – To ogromny dom, nie mogę krzyczeć za każdym razem, gdy kogoś lub czegoś potrzebuję – usprawiedliwiła się gospodyni.

Opuściliśmy gabinet i przeszliśmy do salonu. Maria zawinęła ogromniasty dywan i faktycznie zobaczyliśmy siną plamę. Czy przypominała człowieka? Trudno powiedzieć, zdaje się że to kwestia wyobraźni, a ja swoją trzymałem na wodzy.

– Małe jak na człowieka – zauważyłem, ale nie chciałem wyjść na niekompetentnego dupka, więc nachyliłem się, a potem nawet ukląkłem, żeby dotknąć zabrudzenia. Możecie mi nie wierzyć, ale nagle poczułem mrowienie w ręce. Bardzo nieprzyjemne. Gwałtownie cofnąłem dłoń i pochwyciłem przerażone spojrzenie Marii. Natychmiast odwróciła wzrok. O nie, moja panno, ty coś wiesz i ja to z ciebie wyduszę, tylko nie przy twojej szefowej.

Ponownie przyłożyłem rękę i przesunąłem po sporym kawałku powierzchni. Już nie towarzyszyło temu takie dziwne uczucie. Parkiet z plamą, jak i ten czysty, był tak samo gładki, ale ten zabrudzony wydawał się chłodniejszy.

Porozmawiałem jeszcze chwilę i pożegnałem panią Stone. Zastanawiałem się, czy długo będę musiał czekać na Marię. Przeparkowałem samochód, żeby za bardzo nie rzucał się w oczy i żeby mógł pozostać na chodzie, inaczej zamarzłbym chyba po godzinie.

Wypaliłem pół paczki cameli, zjadłem dwie szarlotki i wypiłem ogromny styropianowy kubas gorącej kawy z oddalonej o dziesięć minut drogi knajpki. Zapłaciłem za to jak za zboże, widać okolica w cenie. Po dwóch godzinach oczywiście zachciało mi się lać. Tym razem bałem się odjechać nawet na chwilę, bo pora była taka, że Latynoska zaraz mogła kończyć robotę. Zadziałało prawo Murphego. Tylko przyczaiłem się za samochodem, rozpiąłem rozporek, natychmiast pojawiło się odpowiednio oznakowane auto z dwoma gliniarzami w środku. Nawet nie pozwolili mi się wylać do końca, tylko zgarnęli mnie i zapłaciłem mandat. Nie kłóciłem się z nimi, żeby nie przedłużać, bo zauważyłem Marię opuszczającą posesję.

Na szczęście gliniarze nie byli specjalnie upierdliwi. Zanim Maria dotarła do końca ulicy, siedziałem już w swoim aucie. Dogoniłem ją bez trudu. Uchyliłem okno i poprosiłem, żeby wsiadła. Zatrzymała się i spojrzała na mnie wrogo.

– Czego właściwie pan ode mnie chce? – spytała, cofając się o krok.

– Porozmawiać, zadać kilka pytań – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Mógł pan pytać w domu – zauważyła przytomnie.

– Mogłem, ale wtedy nie miałbym pewności, że mówisz prawdę.

– Nie rozumiem – powiedziała ciut za głośno i ze zbyt dużą pretensją w głosie, żebym mógł to zignorować.

– Ty coś wiesz, ale przy pani Stone w życiu byś mi nie powiedziała. Proponuję taki układ: zaproszę cię teraz na kawę i powiesz mi wszystko, co wiesz albo jutro dostaniesz oficjalne wezwanie.

Maria naprawdę nie musiała wiedzieć, kogo reprezentuję. Blef okazał się skuteczny. Widziałem, jak uchodzi z niej bojowa para, ramiona opadają, podbródek przestaje wysuwać się wojowniczo. Przycisnęła do piersi torebkę, jakby to mogło ją zabezpieczyć przed takim chamem jak ja i wreszcie wsiadła do samochodu. Spytałem, gdzie mieszka. Podała adres i pojechaliśmy w kierunku domu. Wiedziałem, że w pobliżu znajdę jakąś knajpkę. Wolałem rozmawiać na jej terenie z dwóch przyczyn. Po pierwsze, dziewczyna będzie się czuła pewniej, a po drugie, nie zapłacę za kawę sumy, za którą mógłbym kupić obiad dla siedmioosobowej rodziny.

To Maria wybrała lokal, mały, przytulny i ciepły. Zamówiła po hiszpańsku dwie kawy, a ja poprosiłem jeszcze o jakąś kanapkę dla siebie i ciastko dla dziewczyny. Wybraliśmy stolik w kącie. Siedzieliśmy w milczeniu, dopóki nie pojawiło się nasze zamówienie. Zapłaciłem od razu. Potem dałem Marii jeszcze trochę czasu. Grzała zziębnięte dłonie o gruby kubek i skubała sernik.

– To mów teraz – poprosiłem.

– Ale co chce pan wiedzieć? – Udawała niewiniątko.

– Co z tą plamą? Tylko nie gadaj o cyklinowaniu, detergentach i tak dalej. Mów, czego się boisz.

Maria opuściła głowę i chwilę wpatrywała się w matowy blat stolika. Wreszcie podjęła decyzję.

– Wierzy pan w duchy? – spytała, podnosząc spojrzenie.

Miałem ochotę zażartować, ale zobaczyłem jej chmurne oczy, dłonie zaciśnięte na kubku i zrezygnowałem.

– Sam nie wiem. Czasem słyszy się jakieś historie, ale sam nigdy żadnego nie spotkałem. Ale dlaczego o to pytasz?

– Kiedy pani Stone przyjęła mnie do pracy, to było krótko po tragedii. Słyszał pan, że pan Stone zginął?

– Tak, słyszałem.

– Wszyscy mówili, że to wypadek – wyszeptała i zamilkła przerażona.

– A ty uważasz, że to nie był wypadek? – podpowiedziałem.

– Ja to wiem. – Szept był ledwie słyszalny.

– Co? – Nie zdołałem ukryć zaskoczenia.

– Wie pan, co to jest medium?

 

* * *

 

I co ja mam, kurwa, teraz zrobić? Siedziałem w samochodzie przed naszą agencją i dumałem. Iść z tym do Boba? Powiedzieć chłopakom? Przecież nie dadzą mi spokoju przez następną dekadę. Po tej Blumenkohlowej nabijali się ze mnie jakieś dwa miesiące. Jak któryś pierdnął, to się pytał, czy zaczynam gadać z duchami. Jako co komu zginęło, to gadali, żebym Kacperka o pomoc poprosił.

Nie no, nie mogę. Szlag by trafił.

Szyby zaparowały, musiałem je uchylić mimo wiatru i deszczu.

Wtedy zobaczyłem wychodzącą Meg. Jedną ręką przytrzymywała kaptur, drugą zaciskała kołnierz płaszcza. Nacisnąłem klakson. Chwilę trwało nim rozpoznała samochód, ale zaraz podbiegła.

– Z nieba mi spadasz – powiedziała, otrzepując płaszcz z wilgoci. – Rano była całkiem przyzwoita pogoda, dlatego przyszłam na piechotę. Rozumiesz, spacer dla zdrowia.

– Yhm – mruknąłem tylko, ciągle zajęty niezbyt wesołymi myślami.

– Co jest, Reg? – Megan od razu wyczuła mój nastrój.

– Nic specjalnego – odpowiedziałem, ale ona nie zadała sobie nawet trudu, żeby ponowić pytanie, tylko gapiła się na mnie tymi brązowymi ślipiami, czekając, kiedy pęknę. – No dobra – poddałem się – mam problem.

– Chcesz pogadać? – spytała, a kiedy potwierdziłem, zakomenderowała: – Jedziemy do mnie. Chyba mam nawet jakieś spaghetti. Powinno wystarczyć dla dwojga.

Mieszkanko Megan nie należało do największych, ale było bardzo przytulne. Niewielki salonik łączył się z kuchnią, plus łazienka i sypialnia, jednak tego pomieszczenia nie dane mi było nigdy oglądać.

– Poustawiaj to. – Podała mi talerze i sztućce. – Podgrzeję tylko makaron i siadamy. Właściwie to możesz nalać nam wina. Kieliszki i butelkę znajdziesz w barku.

– A samochód? – spytałem, mając nadzieję, że usłyszę przynajmniej, iż mogę zanocować na kanapie w salonie.

– Nie przesadzaj, zostawisz tutaj. Pięć minut nawet w taką pogodę nie powinno cię zabić.

Westchnąłem ciężko, ale potulnie wykonałem wszystkie polecenia. Spaghetti smakowało wyśmienicie, słodko-ostry sos przyjemnie rozgrzewał przełyk, a cierpkie wino spłukiwało nadmiar pikantności. Megan pozwoliła mi skończyć posiłek bez zadawania niewygodnych pytań. Kiedy zebrała talerze i wstawiła do zlewu, rozlała resztkę wina do kieliszków i usadowiła się wygodnie na kanapie. Ja zostałem przy stole.

– Mów! – nakazała.

– Wiesz, jaką sprawę przydzielił mi szef – spytałem proforma, a Meg potwierdziła skinieniem głowy. – No, więc muszę powiedzieć, że nie jest to przypadek Blumenkohlowej.

Streściłem pokrótce moją rozmowę z Marią.

– Nie chce mi się wierzyć, że jakiś facet komunikuje się z nią z zaświatów – powiedziałem. – Na dodatek, jak twierdzi Maria, nie jest to jedyna osoba, która próbuje nawiązać z nią kontakt. A wszystko jest utrudnione, bo dziewczyna nigdy nie jest sama w domu. Ona twierdzi, że gdyby nie było pani Stone i młodego Adriana, mogłaby z nimi porozmawiać. Znaczy z tymi duchami. A ja nie chcę wyjść na totalnego idiotę. Z drugiej strony dziewucha nie wygląda na wariatkę i była całkiem przekonująca w swoich zeznaniach. I co ja mam teraz, kurwa, zrobić? – Huknąłem pięścią w stół, aż podskoczył mój kieliszek.

– Przede wszystkim uspokoić się. – Megan podniosła się i podeszła do barku. – To wymaga czegoś mocniejszego.

Przygotowała nam drinki – dżin z tonikiem i z cytryną. Mój ulubiony. A alkoholu, muszę przyznać, nie żałowała.

– Nie wiem jak ty, ale ja wierzę w życie pozagrobowe – powiedziała po chwili, usadowiwszy się z powrotem na kanapie. Wzruszyłem tylko ramionami. – Nie wydaje mi się, że wszystko kończy się z chwilą śmierci. Coś istnieje po tej drugiej stronie i większość ludzi trafia tam od razu. Ale czasem się zdarza, że człowiek zostawia tu jakieś niedokończone sprawy. Niesamowicie ważne. I wtedy się błąka i szuka pomocy.

– Myślisz, że Angelika utłukła mężusia, a on chce teraz o tym poinformować opinię publiczną i odebrać jej udziały w firmie? – zażartowałem.

– Nie kpij – uciszyła mnie bardziej złym spojrzeniem niż słowami.

– No dobra, powiedzmy, że ci wierzę. To co radzisz zrobić?

 

* * *

 

Poprosiłem panią Stone, aby wraz z synem na jedną noc przenieśli się do hotelu. Żeby uwiarygodnić swoją prośbę, nawiozłem różnego rodzaju sprzętu do nagrywania, łącznie z głośnikami, wzmacniaczami i innym badziewiem, o którym nie miałem nawet pojęcia, że istnieje. Jedyne kłamstwo dotyczyło tego, że spędzę ten czas samotnie, skupiony na pracy.

O dwudziestej pierwszej zamknęły się za właścicielami drzwi, a godzinę później na posesję dotarła najpierw Megan, a kilka minut po niej gosposia. Rozsiedliśmy się w salonie, tam gdzie była ta fatalna plama i czekaliśmy przy słabych drinkach, które przyrządziła nam Maria.

O jedenastej usłyszeliśmy… ja wiem, jak to nazwać – szemranie. Muszę przyznać, że zrobiło mi się dziwnie. Szmer narastał, a po jakiejś półgodzinie było tak, jak mówiła Angelika – zdawało się, że to takie szeptane krzyki. Latynoska bezgłośnie poruszała ustami, trzymając się za skronie, jakby gwałtownie zaczęła ją boleć głowa. Wszystko urwało się nagle za piętnaście dwunasta.

Siedziałem przez chwilę oszołomiony. Maria była biała jak płótno, Megan przygryzała wargę, majstrując coś przy sprzęcie. Wszyscy milczeliśmy.

– Mario – pierwsza odezwała się Meg – wiesz już coś?

– Tak – wychrypiała dziewczyna, zakasłała i powtórzyła normalnym głosem: – Tak. Jest tu czworo osobników. Jeden dorosły, podejrzewam, że pan Stone i trójka dzieci. Oni… oni wszyscy zostali zamordowani…

– Jezus Maria – jęknęła Megan. – Co ty mówisz? Kto to zrobił?

– Nie wiem. Wszyscy starali się powiedzieć wszystko naraz… kiedy zorientowali się, że ktoś ich słyszy… To było straszne! – Dziewczyna rozpłakała się, ja siedziałem w dalszym ciągu otumaniony i nie wiedziałem, co zrobić. Na szczęście Meg nie straciła do końca głowy. Przytuliła Marię i uspokajająco pogłaskała po ramieniu. Po kilku minutach atak minął, dziewczyna odetchnęła głęboko i otarła łzy.

– Macie te nagrania? – spytała całkiem zwyczajnie.

– Chyba tak – potwierdziła Meg.

– No to musimy sprawdzić, co z tego uda się wyciągnąć.

 

* * *

 

Gdyby ktoś mi powiedział, że rozwiążę sprawę dzięki duchom, chyba bym się posikał ze śmiechu. Zresztą cały czas miałem wrażenie, że to się naprawdę nie dzieje.

Zabraliśmy sprzęt i we trójkę pojechaliśmy do Megan. Jakoś żadne z nas nie miało ochoty zostać dłużej niż to konieczne w nawiedzonym domu.

Meg przygotowała nam herbatę niemal pół na pół z rumem. Dobrze nam ten napój zrobił – i na zziębnięte ciała, i na skołatane nerwy. Chwilkę pogadaliśmy o niczym, a potem Meg zaczęła odprawiać czary z tymi wszystkimi urządzeniami.

To, co usłyszeliśmy po oczyszczeniu szumów, sprawiło, że włosy zjeżyły mi się na głowie.

– To niemożliwe – wyszeptała Megan, a Maria omal nie zemdlała.

 

* * *

 

Na planie cały budynek był podpiwniczony, jakby projektant obawiał się, że zabraknie miejsca na graty. W rzeczywistości wszystkie podziemne pomieszczenia w obawie przed podtopieniami zalano cementem. Pochłonęło to masę materiału, pieniędzy i czasu, ale na żadnym nie zbywało panu Adamowi Stone.

 

* * *

 

Patrzył na twarz małej Azjatki, na lekko skośne oczy, na radość tańczącą w brązowych tęczówkach. Uśmiechnął się do dziecka i wyciągnął w jej stronę torebkę.

– Mam ostatnią, chcesz? – spytał. – To ciągutka. Lubisz takie? Bo ja bardzo. Czasami zastanawiam się, czy otworzę usta, tak mocno się kleją.

Dziewczynka podeszła i wyciągnęła rękę. Kiedy poklepał ławkę obok siebie, usiadła posłusznie. Podał jej cukierka i zmiął torebkę.

– Gdzie twoja mama? – spytał, gdy już miała wsadzić zdobycz do buzi.

– W domu, tam! – Mała wskazała oddalony o kilkadziesiąt metrów blok. – Przygotowuje kolację.

– Lubisz cuksy?

– Jasne, a kto nie lubi! – Dziewczynka roześmiała się, a on zobaczył, że robią jej się rozkoszne dołki w policzkach. I że ma bardzo równe, białe zęby.

– Jak masz ochotę, to możemy pójść do mnie. Zostało mi jeszcze trochę.

– A gdzie mieszkasz? Daleko?

– Nie, niedaleko. Ale jeszcze tam nie mieszkam, dom dopiero się buduje. Pokażę ci. Nawet wiem, gdzie będzie mój pokój.

 

* * *

 

Ze stropu kapała woda, a w pomieszczeniu panował zaduch. Nie zainstalowali jeszcze wentylacji. Tak nawet lepiej. Nic nie rozwiewało zapachów strachu zmieszanego z fekaliami, bo małej nie wytrzymały zwieracze; zbyt długo na niego czekała. Do tego dołączał się aromat bólu zmieszanego z potem i łzami. I cierpienia – czystego, bez domieszek czegokolwiek. Bez nadziei.

Patrzył na szeroko otwarte oczy. Już nie widział tańczącej w nich radości. Mętniały tak samo szybko, jak cichł spazmatyczny oddech, jak ubywało krwi w ciele. Wpatrywał się w uchylone, spierzchnięte od krzyku usta.

Ale nie zobaczył umykającej duszy, nie poczuł dotknięcia nieśmiertelności.

– Szlag by to trafił! – Ze złością uderzył po raz ostatni głowę dziecka. Odskoczyła od ręki jak piłka, ale nie potoczyła się po betonowej podłodze. – Chyba było za ciemno.

Spojrzał na zegarek. Wszystko trwało niecałe trzy kwadranse. Musi się teraz pospieszyć; obiecał, że wróci przed północą.

 

* * *

 

– Pani Stone, proszę usiąść! – Bob był bardzo uprzejmy. – Nalać pani coś mocniejszego?

– Nie, nie ma takiej potrzeby! – Angelika usiadła w fotelu i założyła nogę na nogę. – Udało się panu wyjaśnić zagadkę tych dziwnych dźwięków?

– Tak – potwierdziłem i spojrzałem na szefa. Skinął leciutko głową.

– Co to było? Jakieś myszy w przewodach albo inne szopy? – Uśmiechnęła się z własnej pomysłowości.

– Pani Stone – zacząłem powoli i poważnie – w pani domu popełniono przestępstwo.

– Myli się pan – zaprzeczyła stanowczo. – W moim domu doszło do wypadku. To zostało potwierdzone…

– Zostało potwierdzone – wszedłem jej w słowo – bo paru wysoko postawionym osobom było to na rękę. Dochodzenie w sprawie morderstwa na długi czas mogło zakłócić działanie firmy, a pani mężowi i tak nie przywróciłoby życia.

Angelika Stone zamilkła i spoglądała oszołomiona to na Boba, to na mnie.

– W takim razie, kto tego dokonał? – spytała przenikliwym szeptem. – Proszę mi natychmiast powiedzieć!

– Pani Stone, proszę mi wierzyć, nie spodoba się pani to, co pani usłyszy!

– Proszę mówić! – Jej głos zaczął pobrzmiewać histerią.

– To Adrian.

– Adrian? Pan chyba zwariował? – teraz już krzyczała.

Ben napełnił szklaneczkę alkoholem i podszedł do kobiety.

– Jak pan śmie oskarżać mojego syna? To jeszcze dziecko!

– Pani Stone, proszę się napić. To jeszcze nie wszystko. – Szef wcisnął jej drinka w rękę, a ona wychyliła go jednym haustem.

– Oprócz pani męża zamordował jeszcze troje dzieci. Azjatkę, Mae Ling, lat siedem; białego chłopca, Martina Stevensa, lat pięć i czarnoskórego Briana Kinga, lat osiem.

– Co pan opowiada? – Kobieta patrzyła raz na Boba, raz na mnie. – To nie może być prawda.

– To jest prawda – powiedziałem ostro. – Mogę wskazać miejsca, gdzie znajdują się ciała tych dzieci. Zostały zamurowane na polecenie pani męża.

– Adama? – Słaby głos Angeliki dał nam znać, że za chwilę możemy mieć problem. Pokazałem szefowi, żeby napełnił ponownie jej szklankę. – A co on miał z tym wspólnego?

Podziękowała lekkim skinieniem głowy za trunek, ale tym razem ledwie umoczyła usta.

– Pani mąż przyłapał syna na gorącym uczynku. W wolny od pracy dzień pojechał na budowę, sprawdzić postępy. Zastał Adriana na torturowaniu trzeciego dziecka. Briana nie dało się już uratować. Pani mąż przeraził się tego, co zobaczył i tego, czego dowiedział się o własnym synu. Wiedział, że za te morderstwa chłopak zostanie skazany na karę śmierci. Razem zakopali zwłoki obok dwóch poprzednich ciał, a na następny dzień robotnicy dostali polecenie zlikwidowania piwnic. Pan Adam chciał wymóc na Adrianie obietnicę, że podda się dobrowolnie leczeniu psychiatrycznemu. Niestety, syn go przechytrzył. Zwabił na budowę, a potem utopił w świeżym jeszcze cemencie.

– Ale dlaczego? – Pani Stone wyglądała w tej chwili, jakby postarzała się o czterdzieści lat.

– Pyta pani, dlaczego Adrian to robił?

Kobieta potwierdziła ledwo dostrzegalnym skinieniem głowy.

– Szukał dowodu na istnienie duszy, nieśmiertelności i życia po życiu.

 

* * *

Agencja z tytułu rozwikłania zagadki nie odniosła specjalnych korzyści, no, oprócz pokaźnego czeku, który otrzymaliśmy od pani Stone na samym początku. Na więcej nie mieliśmy, co liczyć. Ja wskazałem miejsce ukrycia zwłok dzieci, ale nie wyjaśniłem, jak udało się do tego dojść. Powołałem się na dobro informatora, któremu musiałem zapewnić anonimowość. Adriana przebadano dokładnie i po długim procesie zamknięto w zakładzie odosobnienia. Pani Angelika poszła w rozsypkę. Kobieta załamała się, podobno wylądowała u jakichś siostrzyczek i całe dnie spędza na modlitwie.

Jedyna korzyść, jaka wynikła z tej porąbanej sprawy, jest taka, że zaprzyjaźniłem się z Megan. Po jakimś czasie nasz związek ewoluował i nareszcie wiem, czy nosi rajstopy czy pończochy, ale tego wam nie zdradzę.

No i przestałem wątpić w istnienie czegoś po śmierci.

Koniec

Komentarze

Prawdę napisałaś w przedmowie – klimat jest, historia na kolana nie rzuca. Ale dzięki klimatowi czyta się bardzo przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Dzięki Finklo. Miałam ochotę jakiś czas temu popróbować sił właśnie w takich Humphrey’ach Bogart’ach. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Klimat jest, czytało się nieźle, ale chyba nigdy nie uwierzę w dziejącą się współcześnie zagadkową historię, której rozwiązanie wytłumaczone jest obecnością duchów, mediów i takich tam, różnych innych zjawisk nadprzyrodzonych.

 

jakby bał się, że z czymś wy­sko­czę, co mo­gło­by źle za­brzmieć… – Raczej: …jakby bał się, że wyskoczę z czymś, co mo­gło­by źle za­brzmieć

 

No i oczy­wi­ście nie po­wie­dzia­łem sta­rusz­ce, co to za po­tę­pień­cy za­kłó­ca­li jej spo­kój. W od­po­wie­dzi na jej py­ta­nia za­su­ge­ro­wa­łem tylko… – Prawie powtórzenie.

Może: No i oczy­wi­ście nie wyjaśniłem sta­rusz­ce, co to za po­tę­pień­cy za­kłó­ca­li jej spo­kój. Zapytany, za­su­ge­ro­wa­łem tylko

 

Naj­bar­dziej za­le­ży mi na wszyst­kich no­tat­kach, gdzie po­da­wa­ne są w wąt­pli­wość oko­licz­no­ści śmier­ci tego pana.Naj­bar­dziej za­le­ży mi na wszyst­kich no­tat­kach, w których po­da­wa­ne są w wąt­pli­wość oko­licz­no­ści śmier­ci tego pana.

 

Pod­ry­wa mnie?, za­sta­no­wi­łem się.Pod­ry­wa mnie, za­sta­no­wi­łem się.

Po pytajniku nie stawiamy przecinka.

http://podprad.pl/blogi/478-zasady-pisowni-i-interpunkcji-pytajnik

 

Tym razem wy­cią­gnę­ła z ma­łe­go pu­deł­ka skrę­ta… – Poprzednim razem też wyciągnęła skręta, tyle że nie z pudełka.

Proponuję: Tym razem wy­cią­gnę­ła skręta z ma­łe­go pu­deł­ka

 

Po­de­szła do ko­min­ka i po­cią­gnę­ła za ozdob­ny sznur.Po­de­szła do ko­min­ka i po­cią­gnę­ła ozdob­ny sznur.

 

Za chwi­lę po­ja­wi­ła się Maria. – Wolałabym: Po chwili po­ja­wi­ła się Maria.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki Reg, ale poprawki wprowadzę dopiero jutro, dziś padam już na pyszczydło.  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jasne! ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam mieszane uczucia. Wątek detektywistyczny czytało mi się bardzo przyjemnie, poczułam się zaintrygowana i wciągnięta w historię. Wyjaśnienie przy pomocy duchów niestety rozczarowało. Wolałabym rozwiązanie zagadki bez uciekania się do sił nadprzyrodzonych. To, co mi się w opowiadaniu nie spodobało, to wątek romansowy z Meg. Psuł mi klimat opowieści i rozpraszał, nie oferując w zamian nic godnego uwagi.

Sam klimat bardzo fajny. Choć zgadzam się z Bellatrix, że fajniejsze byłoby wyjaśnienie zagadki bez uciekania się do duchów, mimo że wtedy brakłoby fantastyki. Sam romans z Meg był dodatkiem i może właśnie dlatego tego wątku nie trzeba było tak rozwijać. Nie wszystko musi wiązać się z miłością. Choć mnie osobiście jakoś bardzo nie przeszkadzał. Ogólnie czytało się przyjemnie, ale zabrakło tego czegoś. Faktycznie pisane bardziej dla klimatu. :)

 

(2)Dom Angeliki Stone był… ogromny. Zawsze zastanawiałem się na cholerę ludziom tyle przestrzeni. Dobra, ogród mogę zrozumieć, lubi taki jeden z drugim przyrodę; trawniki, stawiki, drzewka, tym bardziej, że to nie on sam zapierdziela, żeby wszystko wyglądało jak z żurnala. Ale chata? Kuchnia, w której i tak nie gotuje, salon, gdzie parę razy do roku spotka się z kilkoma takimi samymi snobami jak on, sypialnia, łazienka, przedpokój – tyle powinno wystarczyć. A tu hol taki, że można grać w tenisa, bawialnia, gabinet, pokój z kinem, siłownia, basen, jakuzzi, ze cztery łazienki, z osiem sypialni i Bóg wie, co jeszcze, a wszystko coraz to większe.

(1)Przycisnąłem dzwonek, a odezwał się gong jak w świątyni buddyjskiej. Śniada służąca otworzyła drzwi i bez słowa zaprowadziła mnie do gabinetu. Przez chwilę zastanawiałem się, czy zdjąć buty, ale zaraz mi przeszło. Tu pani domu nie sprząta sama, od tego jest służba. Wytarłem tylko pośniegową breję i powędrowałem, stukając obcasami po wypolerowanej posadzce i obserwując zgrabny tyłeczek Latynoski. – Proponowałabym zamianę kolejności akapitów. Dziwnie jakoś czyta się o wnętrzu domu, gdy gość jeszcze jest na dworze.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nic oryginalnego nie napiszę – tekst jest bardzo klasyczny, ale też bardzo przyjemnie napisany. Co raczyłam zauważyć jak go czytałam jeszcze zanim trafił tutaj :P Cytat:

Bardzo przyjemny :) Choć może trochę za prosty. Ja lubię pokręcone kryminały.

Mnie duchy nie raziły, za to, że były duchami, a bardziej za prostote rozwiązania. Ale i tak dobrze wspominam ten tekst.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dziewczyny, bardzo Wam dziękuję za komentarze. 

Bell – tego typu kryminał bez kobiety gdzieś koło głównego bohatera? Nie wyobrażam sobie.

Morigana – masz rację z tym akapitami.

Tensza, Tobie podziękowania za pomoc w obróbce tekstu.

Poprawki wprowadzone.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A mnie się bardzo podobało, zwłaszcza po wychowaniu się na takich historiach. Zaskakuje mnie lekkość twojego “pióra”. Czyta się to bardzo przyjemnie.

Dom Angeliki Stone był… ogromny. Zawsze zastanawiałem się na cholerę ludziom tyle przestrzeni. Dobra, ogród mogę zrozumieć, lubi taki jeden z drugim przyrodę; trawniki, stawiki, drzewka, tym bardziej, że to nie on sam zapierdziela, żeby wszystko wyglądało jak z żurnala.

a nie powinno być ona?

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

Dzięki KK. Miło czytać takie słowa.

 Raczej powinien być “on”, ponieważ linijkę wyżej jest “jeden z drugim”.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No dobrze, zacznę od czepialstwa:

A mieszkanie pani Blumenkohl i dziewczyny łączyła zamontowana w przedziwny sposób jeszcze przedwojenna wentylacja.

 

Opowiadanie jest w “Bogartowskich” klimatach, realia wskazują na Stany – Jeśli Amerykanie mówią o wojnie, mają na myśli secesyjną. Ta wentylacja naprawdę była tak stara?

Przez chwilę zastanawiałem się, czy zdjąć buty, ale zaraz mi przeszło.

Zdejmowanie butów to wschodnioeuropejski (albo japoński) zwyczaj. Nikt, urodzony w kraju anglosaskim, nawet by o tym nie pomyślał. 

 

Cały związek bohatera z Meg – Fakt, robi mi sie ciepło na myśl o rudowłosej dziewczynie z oczami koloru łuskanych orzechów, ale mam wrażenie, że kompletnie nie ma to znaczenia dla fabuły.

 

I wreszcie człekokształtna plama na posadzce – odniosłem wrażenie, że dzieci zostały zamordowane w piwnicy niedokończonego jeszcze domu Stone’ów, a pan Stone zginął zupełnie gdzie indziej, więc skąd plama w salonie? Mam wrażenie, że nawet działalność duchów powinna opierać się na jakiejs logice…

No dobrze, plusy za chwilkę. Mój piętnastomiesięczny gryzoń zaczyna dobierać się do komputera, czas zabrać małego na spacer i przełączyć się na komórkę…

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Z wentylacją przyznaję Ci rację – zaraz zmieniam.

Buty chyba zostawię, chodziło mi po prostu o błoto na nich – zmienię trochę to zdanie, żeby bardziej celowało w pośniegową breję. 

Megan miała oczy koloru świeżo wyłuskanych kasztanów. Fakt, nie ma wpływu na fabułę, ale tworzy klimat.

Dzieci ginęły w piwnicy domu Stonów zanim jeszcze zostały (piwnice) zalane betonem. Adam zginął w trakcie wylewania.

Dzięki, Thargone za uwagi. No i oczywiście za przeczytanie.

Edit: poprawki wprowadzone.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Napisałem "orzechów", sorki, oczywiście miałem na myśli – tak jak napisałaś – kasztany. Zwłaszcza, że znam takie oczy, niestety nie w połączeniu z rudymi włosami ;-) A plusy – przede wszystkim klimat. Bo mogę się upierać, że postać Meg niewiele wnosi, to klimat jest. A opowieść detektywistyczna genialnie współgra z duchami. Jest tajemnica, jest zimna, skropiona zamarzającym deszczem noc, jest pani Stone ze swoją dojrzałą drapieżnością, jest gin z tonikiem i cytryną (najlepszy drink na świecie), nastolatek w roli schwarzcharakteru… No i duchy. Duchy dzieci, krzyczące szeptem… Brrr. Ogólnie, naprawdę fajnie.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Bardzo dziękuję za takie podsumowanie :-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Załamka totalna.

Jakoś mi to nie pasuje do konwencji.

Do tego szpile tak wysokie, że tylko podskoczyć i już sięgasz Mont Everestu.

Może to i poprawna, spolszczona wersja, ale nie spotkałem się z nią nigdzie. 

 

Czytało się gładko i przyjemnie. Przez to, że najpierw przeczytałem komentarz o Humphreyu Bogarcie, długo wyobrażałem sobie, że rzecz dzieje się niedługo po wojnie (do pewnego momentu wszystko pasowało – albo tak mi się wydaje). Tak jak Tenszy, nie przeszkadzały mi duchy. Dużo fajnych motywów (może za dużo jedzenia ;-)).

Mnie także fabuła nie do końca przypadła do gustu – szczególnie rozwiązanie zagadki, bardzo przypominające “Ciemno, prawie noc”. Za to bardzo podobał mi się klimat “noir" Bohater mógłby być bardziej zimnym draniem, mniej fajtłapą ale cóż… Twoja wizja :) W każdym razie napisane bardzo sprawnie i czytało mi się przyjemnie.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Noir bardzo, bardzo. Tak ładnie prowadziłaś fabułę, tak cudnie rysowałaś bohaterów… I nagle zakończenie takie… no, właśnie takie nagłe. I nieco przewidywalne. Może jednak dlatego, że kiedyś rozczytywałam się w kryminałach, a Chandler był moim idolem :) Mogłaś trochę nas jeszcze pobawić, potrzymać na bezdechu. Mimo to przeczytałam z ogromną przyjemnością :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Vedyminie, w obu przypadkach masz rację. Spróbuję poprawić.

Mirabell – nie znam “Ciemno, prawie noc”. Cieszę się, że klimat podpasowal.

Emelkali, mam problem z zakończeniami.  Ale bardzo Ci dziękuję za biblioteczkę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo przyjemny w lekturze tekst, rozwiązanie kryminalnej zagadki satysfakcjonujące – sposób, w jaki bohater ją rozwiązał – nieco mniej (chłop się w sumie nie napracował). Wątek romansowy mi akurat nie przeszkadzał.

 

Poczekaliśmy [+,] aż służąca przyniesie 

Dzięki Zygfrydzie za wizytę i za biblioteczkę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Aż sobie ten tyłeczek na początku wyobraziłem – nie było jak nie zacząć czytać :) Potem jest ruda piękność… no i atakujesz, atakujesz mnie takimi obrazami, które, jako kobieta, dużo subtelniej i tak naturalnie wplatasz (my to zauważamy, ale raczej nieświadomie, tę szyję, te ubiory, gesty i to, co zwykło się zwać znakami, których mężczyźni nie bardzo potrafią zinterpretować).

zasnąłeś,[-] czy źle się czujesz – zrobiłeś to czy tamto? ale: mówiłeś mi, czy klucze są już dorobione? nie będzie tu przecinka

Bardzo fajne i klimatyczne przełamanie: nie o morderstwo, a o coś niestandardowego, bo tytułowe szepty chodzi. Mnie to kupiło, bardziej niż tyłeczek (tym razem), także nie sposób się oderwać. Dobrze, że rzucasz takie pułapeczki co jakiś czas.

Retrospekcje też robią swoje, wpasowane w dobrych miejscach. Jednak gdybyś opowiadanie wydrukowała, rozłożyła kartki na podłodze i spojrzała na nie z lotu ptaka rzucając strzałkami w najobszerniejsze akapity to zgadnij, gdzie znalazłabyś pociski? Trochę to zaburza harmonię czytania (wiem, sposób łopatologiczny, ale coś w tym jest).

Też nasz główny bohater używa języka i ma spostrzeżenia typowe dla płci i profesji. yes

Wytarłem tylko pośniegową breję i powędrowałem, stukając obcasami po wypolerowanej posadzce i obserwując zgrabny tyłeczek Latynoski. – ale gdzie “powędrowałem”? Urwałaś zdanie w pół, zagubiłaś we wcięciu

jakuzzi – taki zapis wprawił mnie w konsternację, ale sprawdziłem i jest dopuszczalny; czegoś się dowiedziałem, wartości dydaktyczne opka (i ta ruda laska) in plus

Nawet motyw z Iterstellar się znalazł, no proszę. A pani Kalafior też plusuje. Nawet takie dopasowanie wina do posiłku, niebanalna rzecz. Ogółem elementy tła wychodzą równie dobrze, co fabuła rozwijana w odpowiednim tempie (choć nasz detektyw za szybko wierzy historyjce… już bardziej oczekiwałem, że zapuści się w głębiny rudej pięknotki, a szef wyśle go na drugi świat, by tam mógł kontynuować swoją duszkową sprawę).

Rozwiązanie [uwaga, spoilery] jest przewidywalne. Nie rozwinięte były niemal zupełnie wątki z trójką dzieci, a o tym całą równoległą linię fabularną można było dorobić. Dlatego wydaje mi się to wciśniętym na siłę zdemonizowaniem sprawcy. Ogółem na początku dostajemy tylko jednego podejrzanego z realistycznym motywem – także sprawca jest w zasadzie znany.

w zakładzie karnym dla przestępców chorych psychicznie – nie ma takich, z pewnością nie w Polsce, nie w Niemczech, nie w USA, nie w Anglii i nie w cywilizowanym świecie (na to wskazują imiona i nazwiska bohaterów); nawet osławiony Trynkiewicz siedzi po prostu w zakładzie odosobnienia. Poza tym w zakładzie karnym nie ma osób z zaburzeniami psychicznymi, jeśli zaburzenia psychiczne doprowadziły do czynu zakazanego. Wtedy osoba jest uznawana przez sąd za niepoczytalną i karą jest przymusowa terapia.

Skopałaś tym niefortunnym zdaniem całą historię. A już miałem dać 5 gwiazdek… :P Zmienisz to na “zakład odosobnienia” albo w ogóle gościa wsadzisz do więzienia i będzie git, ocenę dam.

To jest opko, które powinno zostać rozwinięte przez głębsze ukrycie sprawcy, dorobienie wątków dzieciaków, rzucenie kilku tropów i potencjalnych podejrzanych – wtedy bym wysyłał to, nie do NF, ale gdzieś indziej, bo ktoś by to w końcu łyknął, jestem przekonany.

Ok, sirinie, zmieniłam na zakład odosobnienia.

Nie wiem, czy zauważyłeś zdanie z przedmowy – całość pisana bardziej dla nastroju niż dla historii. Znajomi męscy autorzy poprosili mnie o korektę tekstów do antologii z detektywem – pozazdrościłam im trochę i chciałam spróbować swoich sił w męskim pisaniu. Cieszę się, że wiarygodnie podszyłam sie pod faceta detektywa. 

Dzięki za przeczytanie i analizę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Także zostawiam obiecana piątkę :)

Kryminał na sobotnie dobranoc. Ok. Tylko mam zastrzeżenie do postaci żony zamordowanego. Skoro ma być damą z klasą, to może powinna być bardziej wyrafinowana i mówić mniej kolokwialnym językiem, inaczej wydaje się być żoną dorobkiewicza z plebsu.

Raz zatrzymałam się przy zwrocie – straszliwie ciemno, jakoś mi to zazgrzytało.

Pozdrawiam :-)

Irene Write

Dzięki IreneW za odgrzebanie starego tekstu.

Wiesz, ta paniusia chciała być damą z klasą, tylko że czasem jej nie wychodziło. 

Co do “straszliwie ciemno”, chodziło Ci chyba o “straszliwie późno”, ale masz rację. Zaraz wywalam to nieszczęsne straszliwie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

:-) Tak, straszliwie z niczym się nie komponuje dobrze. A u mnie było już ciemno, oj ciemno. ;-)

Irene Write

Jest klimat i ciekawa opowieść, która mnie wciągnęła. Świetne!! :)

Naprawdę, masz cierpliwość wink

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Do dobrej lektury cierpliwość, jest niepotrzebna :D

Przeczytałem ale muszę przyznać, że ani historia, ani klimat mnie nie porwały. Odniosłem wrażenie, że wątek duchów był tu umieszczony tylko dlatego, że potrzebna była fantastyka. 

 

Dzięki Łukaszu za wizytę. 

Szkoda, że klimatem nie udało mi się Cię porwać.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Znalazłam literówkę: 

Ale mam jeszcze jedna prośbę: wyszperaj mi wszystko o Angelice Stone, dobra?

 

Podobało mi się :) 

Przynoszę radość :)

Zobacz, tyle osób czytało, a jednak się ostała. Dzięki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zdarza się ;)

Przynoszę radość :)

Poprawione!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Fajne :) (na lic. Anet) Ładnie napisany kryminał z duchami. Taki w starym dobrym stylu z elementem niesamowitości. Polecam

Dziękuję za wizytę pod tym starym tekstem. To miłe :-) 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nowa Fantastyka