- Opowiadanie: Skoneczny - Zejście

Zejście

Opo­wia­da­nie o po­dró­ży do wnę­trza pod­ziem­nej bi­blio­te­ki, wi­zjach i po­nad­cza­so­wych de­mo­nach.

Jesz­cze raz dzię­ku­ję be­tu­ją­cym i obie­cu­ję, że na­stęp­nym razem bę­dzie JESZ­CZE wię­cej prze­cin­ków., może nawet tyle ile być po­win­no! :D

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Sethrael, śniąca, Nevaz

Oceny

Zejście

– Czy ona żyje?

– Na ogół nie.

 

* * *

 

Sen przy­niósł wspo­mnie­nie, bitwa pod Dre­mar od­by­wa się znowu. Choć Hof­f­man Rot­tler brał udział w nie­jed­nej woj­nie, nigdy nie zda­rzy­ło mu się jesz­cze stać po stro­nie na­jeźdź­cy. Su­mie­nie nie da­wa­ło­by mu spo­ko­ju, gdyby tylko miał chwi­lę na za­sta­no­wie­nie. Jego od­dział na­pie­rał na obroń­ców z wiel­kim im­pe­tem, nie po­zo­sta­wia­jąc im za du­żych szans.

Ro­zej­rzał się. Krzy­czą­cy żoł­da­cy do­oko­ła niego na­pa­wa­li się rze­zią. W peł­nych dumy spoj­rze­niach nie było współ­czu­cia ani za­sta­no­wie­nia.

W imię króla Za­rto­ga Dru­gie­go!

Hi­sto­rię piszą zwy­cięz­cy, przy­szłe po­ko­le­nia za­po­mną. Rot­tler bę­dzie pa­mię­tał.

Fio­le­to­we Mia­sto za­wdzię­cza­ło swój przy­do­mek bar­wie tu­tej­szej ro­ślin­no­ści. Pyłki ame­ty­sto­wej trawy po­kry­wa­ją­cej ko­tli­nę zmie­nia­ły po­strze­ga­nie rze­czy­wi­sto­ści, co przy­czy­ni­ło się do roz­kwi­tu aka­de­mii sztuk ta­jem­nych w tym ob­sza­rze. W mie­ście znaj­do­wa­ła się też naj­star­sza znana czło­wie­ko­wi bi­blio­te­ka, pod­ziem­ny Boży Skar­biec, który to był celem kru­cja­ty Za­rto­ga. Dre­mar od wie­ków po­zo­sta­wał neu­tral­ną świą­ty­nią ro­zu­mu, ponad po­dzia­ła­mi po­li­tycz­ny­mi. Oba są­sia­du­ją­ce kraje uzna­wa­ły jego su­we­ren­ność.

Do teraz.

Na­pręd­ce ufor­mo­wa­na mi­li­cja oby­wa­tel­ska nie miała szans w star­ciu z za­har­to­wa­ną w boju, re­gu­lar­ną armią. Obro­na osady le­żą­cej na dnie ko­tli­ny nie uda się. Rot­tler wie­dział, po co Za­rtog przy­słał tu tak licz­ną armię.

Król bał się magów, słusz­nie, jak miało się oka­zać.

Hałas zde­rza­ją­cych się ostrzy pod­bi­jał ad­re­na­li­nę, nie po­zwa­lał na nie­uwa­gę. Gdy brama Fio­le­to­we­go Mia­sta zna­la­zła się w za­się­gu wzro­ku, Hof­f­man za­czął uzmy­sła­wiać sobie, że czas się obu­dzić.

 

* * *

 

– Zwa­żaj na słowa, głup­cze! – krzyk obu­rze­nia był jed­nym z naj­czę­ściej wy­da­wa­nych przez tem­pla­riu­sza od­gło­sów.

– Po­zwól, że zre­asu­mu­ję. Przy­szli­śmy tu, roz­pa­li­li­śmy ogni­sko, sie­dzia­łeś na dupie, było do­brze. Po­sze­dłeś od­sta­wiać swoje ry­tu­al­ne hoc­ki-kloc­ki, wró­ci­łeś, po­sze­dłeś spać, ogni­sko się pa­li­ło, było do­brze. Obu­dzi­łeś się cały i zdro­wy, cie­pły i suchy, i nagle jest źle bo „mo­gli­śmy się za­cza­dzić”. Je­że­li coś po­mi­ną­łem, to mnie po­praw, ty pie­przo­ny, bi­po­lar­ny hi­po­kry­to. – Szczu­ro­wa­ty męż­czy­zna wy­glą­dał na roz­ba­wio­ne­go i obu­rzo­ne­go jed­no­cze­śnie.

– Za­wsze za­czy­na­cie dzień od pru­cia mordy? – Rot­tler prze­cią­gnął się i wy­skro­bał ropę z pra­we­go oka.

– Tylko kiedy pru­cie mordy może przy­spo­rzyć nam ry­chłą śmierć z rąk, szpo­nów, dzio­bów, nie­po­trzeb­ne skre­ślić, cho­le­ra-wie-cze­go, praw­do­po­dob­nie cza­ją­ce­go się za tamtą ścia­ną, w tej dziu­rze, gdzie­kol­wiek, nie­po­trzeb­ne skre­ślić. Wy­glą­da na to, że taka jest dok­try­na Za­ko­nu Bia­łe­go Świa­tła, po­praw mnie, jeśli się mylę, tem­pla­riu­szu. – Za­hrim, sza­ro­wło­sy mor­der­ca, wy­da­wał się czer­pać ogrom­ną przy­jem­ność z pro­wo­ko­wa­nia cięż­ko­zbroj­ne­go to­wa­rzy­sza.

– Obraź prze­naj­święt­szy Zakon jesz­cze raz, a nie ręczę za sie­bie! – wy­krzy­ki­wał wy­so­ki blon­dyn.

Rot­tler wes­tchnął cięż­ko i ob­rzu­cił obu męż­czyzn po­iry­to­wa­nym spoj­rze­niem. W żół­tych oczach Le Thia­ma widać było obu­rze­nie, choć sta­rał się z ca­łych sił, by go nie oka­zy­wać. Każdy tem­pla­riusz Bia­łe­go Świa­tła, z jakim Hof­f­man miał do czy­nie­nia, był nie­mal taki sam. Duma zda­wa­ła się przy­ćmie­wać wszyst­kie inne cechy cha­rak­te­ru.

W tej chwi­li Hof­f­man uzmy­sło­wił sobie, że nie lubi tem­pla­riu­szy.

Po dru­giej stro­nie ogni­ska kucał odzia­ny w lekką skórz­nię Za­hrim. Jego ruchy wy­da­wa­ły się szyb­kie i ner­wo­we, rwane. Nie przy­po­mi­nał zna­nych Rot­tle­ro­wi, spo­koj­nych i wy­ra­cho­wa­nych za­bój­ców, wy­cze­ku­ją­cych swo­jej ofia­ry ni­czym po­lu­ją­cy ty­grys. On był bar­dziej jak tor­na­do albo pio­run ku­li­sty. W prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści swo­ich ko­le­gów po fachu, gadał dużo i szyb­ko, nie za­wsze zro­zu­mia­le. W jego roz­bie­ga­nych oczach było coś nie­po­ko­ją­ce­go.

Z czę­ści roz­mo­wy, którą Rot­tler miał nie­przy­jem­ność sły­szeć, wy­wnio­sko­wał, co wy­da­wa­ło się być pro­ble­mem. Mla­snął i wziął głęb­szy wdech.

– Le Thiam, czy coś się stało? – spy­tał życz­li­wie.

– Przez waszą lek­ko­myśl­ność wszy­scy mo­gli­śmy…

– Czy coś się stało?! – po­wtó­rzył sta­now­czo.

Tem­pla­riusz prze­łknął ślinę, po czym za­czął spra­wiać wra­że­nie jesz­cze bar­dziej obu­rzo­ne­go. Za­hrim przy­siągł­by, że bar­dziej się już nie da.

– Byłeś przy roz­pa­la­niu ogni­ska – kon­ty­nu­ował Hof­f­man – nie opo­no­wa­łeś.

– Po ry­tu­ale znaj­do­wa­łem się w bło­go­sła­wio­nym sta­nie, ponad spa­cze­niem, które teraz mnie ota­cza! Gdyby nie wizja Bia­łej Kró­lo­wej, nie zdał­bym sobie spra­wy z lek­ko­myśl­no­ści wa­sze­go po­su­nię­cia… To nie może się po­wtó­rzyć!

Po usły­sze­niu tego, po­zo­sta­ła dwój­ka po­dróż­ni­ków wy­mie­ni­ła zna­czą­ce spoj­rze­nia. Za­hrim za­czy­nał po­dej­rze­wać, że do­myśl­nym wy­ra­zem twa­rzy Hof­f­ma­na jest coś po­mię­dzy iry­ta­cją a zmę­cze­niem ży­ciem. Oba­wiał się, że to­wa­rzy­stwo tem­pla­riu­sza może spo­wo­do­wać, że i on bę­dzie miał pro­blem z po­zby­ciem się tej miny.

Roz­mo­wa wy­ga­sła, a dru­ży­na za­czę­ła zbie­rać się do wy­ru­sze­nia w drogę.

Ogrom Bo­że­go Skarb­ca przy­tła­czał. Pro­wa­dzo­ne przez To­wa­rzy­stwo Zro­zu­mie­nia ba­da­nia ma­gne­tra­ko­we po­zwa­la­ły za­kła­dać, że Skar­biec jest na­praw­dę głę­bo­ki. We­dług naj­po­pu­lar­niej­szej opi­nii bi­blio­te­ka miała być zo­rien­to­wa­na pio­no­wo, a więc zbu­do­wa­na głów­nie z nie­wiel­kich, ale licz­nych kom­nat, po­łą­czo­nych ze sobą scho­da­mi. Po dru­gim dniu tu­łacz­ki Skar­biec oka­zał się la­bi­ryn­tem, a każdy po­ziom splą­ta­ną sie­cią półek i ga­blot. Wtedy wła­śnie za­pa­dła de­cy­zja o po­wro­cie na górę. Czte­ry dni póź­niej misja ra­tun­ko­wa wy­ru­szy­ła w cze­lu­ści bi­blio­te­ki po­now­nie, tym razem ob­ła­do­wa­na pro­wian­tem i ośmie­lo­na po­zor­nym spo­ko­jem zim­nych murów.

– Który to po­ziom? Czwar­ty? – Za­hrim zwi­jał swoje po­sła­nie w po­ręcz­ny rulon.

– Czwar­ty – po­ki­wał głową Rot­tler – ob­sta­wiam, że koło siód­me­go za­cznie­my być wobec sie­bie szcze­rzy, a koło dzie­sią­te­go bę­dzie­my się za­bi­jać.

Skry­to­bój­ca par­sk­nął i uśmiech­nął się po­błaż­li­wie.

– Za­sta­na­wia mnie, po co To­wa­rzy­stwo bie­rze udział w tej far­sie – syk­nął.

– Do­brze wie­dzieć, że cię to za­sta­na­wia – od­rzekł Hof­f­man.

– Co knu­je­cie, bez­boż­ni­cy? – Cięż­ko­zbroj­ny wy­da­wał się go­to­wy do dal­szej drogi.

– Koło ósme­go – po­pra­wił się Rot­tler i zmie­rzył wzro­kiem tem­pla­riu­sza.

Le Thiam miał na sobie jeden ze słyn­nych na całym świe­cie pan­ce­rzy po­ku­ty. Zwane po­tocz­nie „lu­stro” było ide­al­nie wy­po­le­ro­wa­ne, czemu za­wdzię­cza­ło swój przy­do­mek. Ostat­nią rze­czą, jaką widzi ofia­ra tem­pla­riu­sza, jest od­bi­cie swo­jej wła­snej roz­pa­czy.

„Oto powód twego cier­pie­nia” – hasło, które za­kon­nik wy­po­wia­da przed za­da­niem osta­tecz­ne­go ciosu. Hof­f­man miał na­dzie­ję nigdy nie usły­szeć go z ust Le Thia­ma, wie­dział jed­nak, że za jakiś czas pew­nie do tego doj­dzie. Blon­dyn był fa­na­ty­kiem, świad­czy­ły o tym Dło­nie Kró­lo­wej. Czar­ne, pły­to­we rę­ka­wi­ce wy­glą­dem od­sta­wa­ły od resz­ty pan­ce­rza. Szpo­nia­ście za­koń­czo­ne palce, we­dług opo­wie­ści, uży­wa­no ich tylko w osta­tecz­no­ści, w bru­tal­nych, be­stial­skich ata­kach, gdy za­kon­nik zo­sta­wał po­zba­wio­ny oręża. Ale nie to było naj­istot­niej­sze.

Para Dłoni Kró­lo­wej to znacz­nik naj­wyż­sze­go od­da­nia. Tem­pla­riusz, przyj­mu­jąc je z wła­snej woli, zo­bo­wią­zy­wał się nigdy ich nie zdej­mo­wać.

Czym była gni­ją­ca skóra przed­ra­mion wobec nie­skoń­czo­nej łaski Kró­lo­wej?

– A co Biała Kró­lo­wa mówi o na­szych nie­cnych pla­nach? – za­drwił Za­hrim.

– Mil­czy – od­rzekł po­sęp­nie Le Thiam, za­kła­da­jąc hełm.

– Uda­wa­nie obo­pól­ne­go za­ufa­nia wpro­wa­dza przy­jem­niej­szą at­mos­fe­rę, tem­pla­riu­szu, może po­wi­nie­neś to roz­wa­żyć? – za­pro­po­no­wał Rot­tler.

– Otóż to – przy­znał szyb­ko szczu­ro­wa­ty.

Blon­dyn za­sta­no­wił się chwi­lę.

– Roz­wa­żę – wy­ce­dził w końcu i pra­wie się uśmiech­nął.

* * *

 

– Pa­ra­kli­ka­cja nie dzia­ła już trzy ty­go­dnie wstecz i pięć dni w przód – Eksto skar­cił Bar­gha.

– Po­sta­ram się na­pra­wić to przed­wczo­raj, sądzę, że na na­stęp­ny mie­siąc już dzia­ła­ło – tłu­ma­czył się pod­wład­ny.

– Ta roz­mo­wa od­by­ła i od­bę­dzie się już co naj­mniej sześć razy, Bargh! Po pię­ciu z nich zo­sta­łeś zwol­nio­ny, ostrze­gam!

– Zaraz po jej za­koń­cze­niu od­sze­dłem i ją na­pra­wi­łem, Lor­dzie Eksto – kajał się pod­wład­ny.

– Nie wi­dzia­łem cię! – Eksto od­su­nął od sie­bie rdze­wiacz i wska­zał pół­pal­cem por­tal na ze­wnątrz.

W więk­szo­ści przy­pad­ków tego sce­na­riu­sza Bargh skie­ro­wał się do wyj­ścia. Jak każdy po­mniej­szy demon, bar­dzo ża­ło­wał był, że nie jest i nie by­wał­by czło­wie­kiem.

Li­nio­we po­strze­ga­nie czasu musi być dużo prost­sze.

 

* * *

 

– Czy to praw­da, że śni­cie o bi­twie? – za­gad­nął Le Thiam.

Drew­no bi­blio­tecz­nych półek nie próch­nia­ło. Oświe­tla­ne lampą naf­to­wą Hof­f­ma­na i po­chod­nia­mi po­zo­sta­łej dwój­ki nie­skoń­czo­ne księ­go­zbio­ry skry­wa­ły za­ka­za­ne ta­jem­ni­ce. Ucze­ni z Dre­ma­ru wieki temu za­pie­czę­to­wa­li wej­ście do Skarb­ca.

Skar­biec był zły.

– Tak. Wizje przy­po­mi­na­ją nam czym je­ste­śmy, czym jest świat – od­rzekł spo­koj­nie Rot­tler, zdzi­wio­ny cie­ka­wo­ścią tem­pla­riu­sza.

– Nie in­te­re­su­ją mnie he­re­tyc­kie za­bo­bo­ny! – sark­nął cięż­ko­zbroj­ny, wy­raź­nie wyż­szym tonem niż po­przed­nio. Na­stęp­nie po­pa­trzył chwi­lę przed sie­bie, po czym zwie­sił głowę w za­my­śle­niu.

– Ale i tak mo­żesz po­wie­dzieć… – dodał, uda­jąc, że wcale go to nie ob­cho­dzi.

Za­hrim za­ci­snął zęby, tłu­miąc śmiech. Szedł na prze­dzie, przy­słu­chu­jąc się roz­mo­wie.

– Po­wie­dział­bym, gdy­bym mógł, ale oba­wiam się, że nasza he­re­tyc­ka fi­lo­zo­fia jest dosyć nie­wer­bal­na.

– Tym le­piej – rzu­cił po chwi­li tem­pla­riusz, ob­rzu­ca­jąc człon­ka To­wa­rzy­stwa Zro­zu­mie­nia po­gar­dli­wym, ukry­tym pod przy­łbi­cą lu­strza­ne­go hełmu spoj­rze­niem. Le Thiam nie miał po­ję­cia, czego spo­dzie­wać się po Rot­tle­rze. Cele i za­ło­że­nia ufor­mo­wa­ne­go po bi­twie o Dre­mar To­wa­rzy­stwa były dla więk­szej czę­ści świa­ta bar­dzo nie­ja­sne. Po­wszech­nie wie­dzia­no, że or­ga­ni­za­cja miała w swo­ich sze­re­gach za­rów­no de­zer­te­rów z armii Za­rto­ga jak i magów Fio­le­to­we­go Mia­sta, któ­rym udało się prze­trwać po­tycz­kę.

Prze­ła­ma­nie pie­czę­ci Bo­że­go skarb­ca za­ję­ło kró­lo­wi ponad rok, mó­wi­ło się, że To­wa­rzy­stwo ro­bi­ło wszyst­ko, by spo­wol­nić prace. Ja­kie­kol­wiek były ich mo­ty­wa­cje, po­li­tycz­ny świat wie­dział, że warto się z nimi li­czyć. Człon­ków To­wa­rzy­stwa wi­dy­wa­no rzad­ko, ale gdzie­kol­wiek się po­ja­wia­li, wzbu­dza­li za­cie­ka­wie­nie mię­dzy in­ny­mi swoim wy­glą­dem.

Mie­dzia­ne­go ko­lo­ru zbro­ja, w jaką odzia­ny był Hof­f­man, zin­te­gro­wa­na była z ciem­no­gra­na­to­wym płasz­czem. Spod po­zor­nie lek­kich, dziw­nie po­skła­da­nych ochra­nia­czy wy­sta­wa­ły sprę­ży­ny i tryby, ob­ra­ca­ją­ce się przy nie­któ­rych ru­chach wła­ści­cie­la. Wy­glą­du do­peł­nia­ły, przy­tro­czo­ne na wy­so­ko­ści żeber, śmier­cio­no­śne wy­na­laz­ki To­wa­rzy­stwa zwane kró­ci­ca­mi.

Za­pa­dłą po krót­kiej wy­mia­nie zdań ciszę prze­rwał za­bój­ca.

– Cię­żej się od­dy­cha.

– I zbli­ża­my się do ko­lej­nych scho­dów – za­uwa­żył tem­pla­riusz.

– Skąd wiesz? – za­cie­ka­wił się Rot­tler.

– Widzę – ani Hof­f­man ani Za­hrim nie mogli prze­bić wzro­kiem mroku bi­blio­te­ki dalej niż na dzie­sięć me­trów – Biała Kró­lo­wa na­peł­nia moje oczy świa­tłem.

 

* * *

 

To się sta­nie.

W jed­nej se­kun­dzie de­mo­ny z Sarth za­uwa­ży­ły mo­ment, który zmie­ni wszyst­kie inne chwi­le. Mia­sto za­mar­ło, ale chwi­lę dalej każdy wró­cił do swo­ich obo­wiąz­ków. In­wen­to­rzy, tacy jak Lord Eksto po­dej­rze­wa­li taki obrót sy­tu­acji już pięć ty­go­dni wstecz i sześć go­dzin w przód. Wy­da­rze­nie mo­gło­by mu­sieć być po­wstrzy­ma­ne.

Zwo­ła­no ze­bra­nie In­wen­to­rów. Mo­sięż­na Sala zo­sta­ła skon­stru­owa­na tak, aby od po­cząt­ku ist­nie­nia Sarth aż do jego końca, nic się tu nie zmie­ni­ło. Kwan­to­wa Krop­ka – tak na­zy­wa­no by ją w żar­tach.

– Czy prze­szka­dza nam kie­dyś roz­wój ludz­ko­ści? – spy­tał Lord Orm, sza­no­wa­ny za swą nie­zmien­ność.

– Tak / nie – ryk­nę­li naraz wszy­scy zgro­ma­dze­ni, każdy w innym mo­men­cie.

 

* * *

 

Hof­f­man ock­nął się. Nie pa­mię­tał chwi­li, w któ­rej stra­cił przy­tom­ność, nie pa­mię­tał dla­cze­go. Pisz­cza­ło mu w uszach, stra­cił czu­cie w pra­wym ra­mie­niu. Do­oko­ła niego do­go­ry­wa­ła bitwa, zie­mia usła­na była tru­pa­mi. Wy­pły­wa­ją­ca z jego roz­cię­tej brwi krew bar­wi­ła ame­ty­sto­wą trawę, na któ­rej leżał. Głaz wy­strze­lo­ny z dre­mar­skiej ka­ta­pul­ty minął go o nie wię­cej niż metr, miaż­dżąc nogi ja­kie­goś nie­szczę­śni­ka.

Chwie­jąc się, wstał. Ro­zej­rzał się nie­trzeź­wo. Pod mu­ra­mi Dre­mar wal­czy­ło tylko kilka od­dzia­łów armii Za­rto­ga, więk­szość wojsk stała dużo dalej. Mi­li­cja Fio­le­to­we­go Mia­sta po­win­na być już dawno roz­nie­sio­na, król wolał jed­nak dać jej ułudę szan­sy. Uczci­wa walka, bez prze­wa­gi li­czeb­nej. Gdyby na­jeźdź­cy zo­sta­li po­ko­na­ni, pod mu­ra­mi po­ja­wi­ło­by się ich wię­cej, Za­rtog chciał za­cho­wać po­zor­ny honor.

Pod sa­mot­ną lipą nie­opo­dal bro­ni­ło się jesz­cze kilku miesz­czan. Rośli męż­czyź­ni trzy­ma­li ogrom­ne drew­nia­ne tar­cze, usta­wie­ni w okrąg zno­si­li ciosy na­jeźdź­ców, nie kontr­ata­ku­jąc.

Co oni robią?

Rot­tler za­to­czył się w tamtą stro­nę. Gdy pod­szedł bli­żej, do­strzegł, że miesz­cza­nie two­rzą żywy mur oka­la­ją­cy po­stać w lnia­nej sza­cie. Pod­niósł lewą ręką le­żą­cy na ziemi miecz i nie­zdar­nie ru­szył na pomoc to­wa­rzy­szom broni. Pisk w uszach nie usta­wał.

Za… Króla?

Żoł­dak Za­rto­ga za­mar­ko­wał sko­śny sztych z góry, tnąc dzier­żą­ce­go tar­czę osił­ka po łyd­kach. Wy­bi­ty z rów­no­wa­gi obroń­ca opu­ścił pawęż, na­ra­ża­jąc się na nie­dba­ły cios Hof­f­ma­na. Rot­tler tra­fił w gar­dło.

Za… Pie­nią­dze?

Wyrwa w miesz­czań­skiej fa­lan­dze zo­sta­ła bły­ska­wicz­nie za­peł­nio­na, nim nie­szczę­śnik zdą­żył upaść na zie­mię, na jego miej­scu po­ja­wił się ko­lej­ny ochot­nik, zwę­ża­jąc ludz­ką ob­ręcz do­oko­ła maga.

Ja­ki­kol­wiek plan miała za­kap­tu­rzo­na po­stać, re­ali­zo­wa­ła go bar­dzo kon­se­kwent­nie. W oczach obroń­ców widać było od­da­nie, prze­ko­na­nie o wyż­szo­ści celu.

Rot­tler tłukł jak w amoku, tar­czow­ni­cy stop­nio­wo ugi­na­li się pod cię­ża­rem gra­do­bi­cia cio­sów. Długo nie wy­trzy­ma­ją…

W jed­nej se­kun­dzie czas zwol­nił. Mag skie­ro­wał wzrok pro­sto w oczy Hof­f­ma­na. Jego twarz była młoda, ale w ogrom­nych źre­ni­cach od­bi­ja­ło się morze do­świad­cze­nia i ocean żalu. Adept nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od Hof­f­ma­na, nie­znacz­nie po­krę­cił głową.

„Nie.”

Jego dło­nie wy­da­wa­ły się opla­tać jakąś nie­wi­dzial­ną sferę i po­wo­li zbli­ża­ły się do sie­bie. Po­mię­dzy nimi za­gi­na­ła się rze­czy­wi­stość.

Rot­tler otrzą­snął się i szyb­ko prze­łknął ślinę. Jeden z obroń­ców skie­ro­wał tar­czę w stro­nę na­pie­ra­ją­ce­go żoł­nie­rza Za­rto­ga, od­sła­nia­jąc swój prawy bok na gwał­tow­ne pchnię­cie Hof­f­ma­na. Ten se­kun­dę póź­niej był już we­wnątrz okrę­gu.

Za Elż­bie­tę…

Zanim dło­nie maga zdą­ży­ły się po­łą­czyć, z jego czar­nych oczu po­cie­kła krew.

– Zo­bacz – wy­szep­tał do Rot­tle­ra.

Szept był ostat­nim, co usły­szał. Zaraz po nim cały dźwięk znik­nął, na uła­mek se­kun­dy za­pa­no­wa­ła ab­so­lut­na cisza. Spo­dzie­wał się fali ude­rze­nio­wej, która ro­ze­rwie go na strzę­py, dużo się nie po­my­lił. Roz­cho­dzą­cy się w każ­dym kie­run­ku im­puls wy­rwał jego świa­do­mość z ciała i roz­pro­szył do­oko­ła. Nie było już Rot­tle­ra Hof­f­ma­na, a jakaś nie­skrę­po­wa­na ma­te­rią obec­ność zo­sta­ła wy­strze­lo­na w głąb sie­bie samej, pro­sto do źró­dła wszech­rze­czy. Znaj­do­wa­ła się w pier­wot­nym szczę­ściu, ponad miej­scem i cza­sem, ile­kol­wiek se­kund, ile­kol­wiek lat. Potem Źró­dło za­czę­ło się od­da­lać, po­ja­wi­ły się wspo­mnie­nia o ludz­ko­ści, czy­jaś oso­bo­wość.

A potem nie­po­ko­ją­ca mie­szan­ka za­pa­chu li­po­wych kwia­tów i krwi.

Gdy po­wró­ci­ły zmy­sły, Rot­tler Hof­f­man znów stał się fak­tem. Stał po­śród swych braci, czuł po­wa­gę chro­nią­cej go przed słoń­cem lipy i sto­ic­ki spo­kój wszech­obec­nej ame­ty­sto­wej trawy. Był świa­do­my opie­kuń­cze­go do­ty­ku wia­tru i bla­sku, chwa­lą­ce­go się ogro­mem ener­gii, słoń­ca.

Wi­dział nie­zro­zu­mie­nie osza­la­łych żoł­nie­rzy Za­rto­ga, oka­le­cza­ją­cych się na­wza­jem, ze­zwie­rzę­co­nych.

– Wi­dzisz? – usły­szał głos za sobą. Gdy się od­wró­cił, uj­rzał wpa­trzo­ne­go w prze­strzeń maga. Rot­tler prze­łknął ślinę.

– Widzę… – wy­szep­tał. – Kiedy o tym wszyst­kim za­po­mnie­li­śmy?

– Na samym po­cząt­ku. Za­wsze za­po­mi­na­my.

– Po co?

– Po to – za­kap­tu­rzo­ny roz­ło­żył ręce.

Hof­f­man ro­zej­rzał się do­oko­ła. Cień lipy zda­wał się two­rzyć nie­znisz­czal­ną aurę spo­ko­ju, od­ci­na­ją­cą oświe­co­nych od roz­sza­la­łych żoł­da­ków. Po­mi­mo wszech­obec­ne­go bólu, agre­sji, fru­stra­cji i bar­ba­rzyń­stwa, po­mi­mo wszyst­kie­go co ludz­kie, po­mi­mo naj­czar­niej­szych chwil…

Po­mi­mo wszyst­ko.

Świat był pięk­ny.

 

* * *

 

Od­głos tłu­czo­ne­go szkła.

Rot­tler ze­rwał się z po­sła­nia. Choć przez całą wę­drów­kę sy­piał bar­dzo płyt­ko, sny były kla­row­ne, wizje mo­men­ta­mi nie­bez­piecz­nie prze­ko­nu­ją­ce.

Omsza­łe, ka­mien­ne ścia­ny Skarb­ca błysz­cza­ły od wil­go­ci w świe­tle do­ga­sa­ją­ce­go ogni­ska. Wy­so­kie skle­pie­nie im­po­no­wa­ło mi­ster­ny­mi zdo­bie­nia­mi, przy­wo­dzą­cy­mi na myśl ko­rze­nie lub żyły. Mimo swo­jej prze­strzen­no­ści, ko­ry­ta­rze były tu dusz­ne. Z każ­dy­mi po­ko­na­ny­mi scho­da­mi, świa­tło po­chod­ni z coraz więk­szym tru­dem prze­bi­ja­ło się przez gęst­nie­ją­cy mrok.

Szó­sty po­ziom, dzień siód­my. Pro­wian­tu star­czy jesz­cze na mak­sy­mal­nie trzy obo­zo­wa­nia, żaden z pie­chu­rów nie znał praw­dzi­wych mo­ty­wa­cji po­zo­sta­łej dwój­ki.

Bę­dzie tylko go­rzej.

Po ob­lę­że­niu Dre­mar Za­rtog osza­lał, a nie­do­bit­ki jego armii prze­ję­ły mia­sto. Gdy pie­czę­cie bi­blio­te­ki zo­sta­ły wresz­cie prze­ła­ma­ne, uzur­pa­tor wbiegł do środ­ka, gro­żąc ścię­ciem każ­de­mu, kto wej­dzie za nim. Po mie­sią­cu od znik­nię­cia mo­nar­chy To­wa­rzy­stwu Zro­zu­mie­nia udało się wpły­nąć na więk­szość kró­lew­skich urzęd­ni­ków, po­zo­sta­łych za­stę­pu­jąc swo­imi ak­ty­wi­sta­mi. Or­ga­ni­za­cja miała naj­więk­sze ze wszyst­kich po­ję­cie, co może za­stać we­wnątrz Skarb­ca, zde­cy­do­wa­no więc wy­słać tam tylko Oświe­co­ne­go Rot­tle­ra Hof­f­ma­na. Ofi­cjal­nie jego za­da­niem było od­na­le­zie­nie króla.

Gdy się ro­zej­rzał, do­strzegł, że Le Thia­ma i Za­hri­ma nie ma ni­g­dzie w po­bli­żu.

Znowu tłu­czo­ne szkło, od­le­głe krzy­ki.

Hof­f­man do­ci­snął knyk­cie, prze­sta­wia­jąc zbro­ję w tryb bo­jo­wy i udał się w kie­run­ku ha­ła­sów.

– One nie są dla śmier­tel­ni­ków! – ryk­nął tem­pla­riusz, pró­bu­jąc ude­rzyć Za­hri­ma wierz­chem uwię­zio­nej w ob­sy­dia­no­wej rę­ka­wi­cy dłoni.

– Stłucz jesz­cze jedną, a prze­sta­niesz się do nich za­li­czać, de­wo­to! – za­bój­ca z ła­two­ścią uchy­lił się przed nie­dba­łym cio­sem Le Thia­ma. – Nie każ mi za­bie­rać ci ich siłą!

– Dzier­żę w dłoni całą twoją fał­szy­wą siłę!

– Nie chcesz się prze­ko­ny­wać, jak bar­dzo się my­lisz – za­sy­czał szczu­ro­wa­ty.

– A wy nadal pru­je­cie mordy – Hof­f­man skar­cił po­zo­sta­łych, opie­ra­jąc się o filar.

W mroku pra­wie nie­oświe­tlo­nej kom­na­ty nie był pe­wien, jaka do­kład­nie scena roz­gry­wa się przed jego ocza­mi, wi­dział tylko, że tem­pla­riusz trzy­ma ja­kie­goś ro­dza­ju sakwę.

– Szczu­ro­mor­dy plu­ga­wiec szpry­cu­je się bia­łym! – za­śmiał się gorz­ko cięż­ko­zbroj­ny.

Biały fluid, Rot­tler znał tę sub­stan­cję. Ście­ka­ją­cy ze sta­lak­ty­tów Ja­skiń Czer­wo­ne­go Ka­nio­nu re­agent, po za­ży­ciu moc­niej zwią­zy­wał użyt­kow­ni­ka z ma­te­rią, wy­ostrzał jego zmy­sły, uwy­dat­niał lo­gi­kę, zwięk­szał re­fleks, ale i pre­dys­po­zy­cje psy­chicz­ne. Sub­stan­cja szyb­ko uza­leż­nia­ła, bo od­da­la­ła świa­do­mość od Źró­dła, po­wo­li wy­płu­ku­jąc z życia szczę­ście.

– Je­steś uza­leż­nio­ny? – za­cie­ka­wił się Oświe­co­ny.

– Jeśli już mu­si­cie wie­dzieć to tak, ale… – za­czął Za­hrim.

– W takim razie uwal­niam cię w imię Bia­łej Kró­lo­wej, nie­szczę­śni­ku! – prze­rwał tem­pla­riusz, rzu­ca­jąc wor­kiem w po­bli­ską ścia­nę. Dźwięk tłu­czo­nych fla­ko­nów roz­niósł się echem po pod­zie­miach, a emi­tu­ją­ca nikłe świa­tło ciecz roz­pry­snę­ła się po ka­mien­nych ścia­nach kom­na­ty, ujaw­nia­jąc gry­mas nie­na­wi­ści na twa­rzy za­bój­cy.

– Ale moje uza­leż­nie­nie ma bar­dziej zwie­rzę­cy cha­rak­ter – do­koń­czył przez zęby. – Teraz, kiedy po­zba­wi­łeś mnie spo­so­bu na po­wstrzy­my­wa­nie głodu – skrze­czał nie­na­tu­ral­nie – po­mo­żesz mi go za­spo­ko­ić.

Le Thiam od­chrząk­nął cicho i cof­nął się o pół kroku.

Stawy Za­hri­ma za­czę­ły zgrzy­tać i pękać. Spod roz­dzie­ra­nej przez ro­sną­ce nagle mię­śnie skóry, wy­ra­sta­ła szorst­ka sierść. Be­stia nie zdą­ży­ła jesz­cze przy­brać swo­jej osta­tecz­nej formy, gdy, po se­kun­dzie ma­je­sta­tycz­ne­go lotu, zo­sta­ła wgnie­cio­na w po­bli­ski regał pra­wym pro­stym Rot­tle­ra.

Tem­pla­riusz ska­mie­niał. Przed nim, do­kład­nie w miej­scu, w któ­rym se­kun­dę temu znaj­do­wa­ła się nie­okre­ślo­na masz­ka­ra, stał teraz Oświe­co­ny roz­grze­wa­jąc nad­garst­ki.

– Wzmac­nia­cze ki­ne­tycz­ne – po­wie­dział za­uwa­żyw­szy zszo­ko­wa­ną minę tem­pla­riu­sza – a tam w książ­kach leży szczu­ro­łak, jeśli się nie mylę. Radzę za­mknąć przy­łbi­cę.

Le Thiam szyb­ko kiw­nął głową i opu­ścił za­sło­nę hełmu.

– Padł? – spy­tał wpa­tru­jąc się w ster­tę ksią­żek i po­ła­ma­nych półek.

Rot­tler par­sk­nął.

– Jak widać leży. Py­ta­nie: na jak długo? Jeśli ze­mdlał w trak­cie prze­mia­ny to obu­dzi się zły. Jeśli ze­mdlał po prze­mia­nie to obu­dzi się skraj­nie wkurw… – zło­żył gardę w ostat­niej chwi­li, by przy­jąć na przed­ra­mio­na wy­rzu­co­ną z im­pe­tem deskę. Mie­dzia­ne tryby amor­ty­za­to­rów za­chro­bo­ta­ły, ła­du­jąc wzmac­nia­cze cio­sów.

Za­hrim wy­sko­czył ze ster­ty i po jed­nym od­bi­ciu od mar­mu­ro­wej pod­ło­gi rzu­cił się w kie­run­ku Hof­f­ma­na. Ten wy­cze­kał do ostat­niej chwi­li i od­su­nął się, po czym lekko przy­ku­ca­jąc na lewej nodze wy­ko­nał bły­ska­wicz­ny obrót, piętą pra­wej wy­mie­rza­jąc na­cie­ra­ją­cej be­stii so­lid­ne­go haka. Stwór za­to­czył się pod świe­cą­cą od bia­łe­go flu­idu ścia­nę i szyb­ko od­zy­skał rów­no­wa­gę. Oświe­co­ny miał oka­zję mu się teraz le­piej przyj­rzeć. Po­twór o bu­do­wie go­ry­la mógł być wy­so­ki nawet na dwa metry, jed­nym cio­sem ogrom­ne­go łap­ska byłby w sta­nie bez pro­ble­mu skrę­cić kark. Szczu­ro­po­dob­ny pysk miał cał­kiem ludz­ką mi­mi­kę, w roz­bie­ga­nych oczach widać było in­te­li­gen­cję.

– Nie mie­szaj się, Rot­tler – wy­char­czał.

– Be­stia gada! – bez­błęd­nie zdia­gno­zo­wał Le Thiam.

– Szko­da tylko, że mało myśli. Tem­pla­riusz po­zo­sta­nie tem­pla­riu­szem – zri­po­sto­wał szczu­ro­łak.

– Biada ci po­two­rze, że nie za­sta­łeś mnie uzbro­jo­ne­go, twoja śmierć by­ła­by god­niej­sza! – ryk­nął dum­nie cięż­ko­zbroj­ny, pę­dząc już w kie­run­ku stwo­ra.

– Biada mi – wy­szcze­rzył się Za­hrim i ru­szył w kie­run­ku upa­trzo­ne­go obia­du.

Hof­f­man wbił wzrok w pust­kę.

Pro­wiant na wy­czer­pa­niu.

Je­że­li po­zwo­li szczu­ro­ła­ko­wi zjeść tem­pla­riu­sza, be­stia może zgo­dzić się oddać mu swoje ludz­kie je­dze­nie, a za­gad­ka mo­ty­wa­cji Le Thia­ma nie po­trze­bo­wa­ła­by już roz­wią­za­nia. Z dru­giej stro­ny, sto­sun­ki To­wa­rzy­stwa z Za­ko­nem po­gor­szy­ły­by się, gdyby kle­ry­cy nie od­zy­ska­li ciała fa­na­ty­ka. Nie było też pew­no­ści, że za­kon­nik za­spo­koi głód aro­ura­tro­pa.

Kil­ku­se­kun­do­we roz­wa­ża­nia Oświe­co­ne­go prze­rwał od­le­gły sko­wyt nio­są­cy się echem przez ko­ry­ta­rze Skarb­ca.

Przy­gnie­cio­ny ciel­skiem po­tęż­ne­go dra­pież­ni­ka kle­ryk że­gnał się z ży­ciem, gdy szczu­ro­łak nagle za­marł w bez­ru­chu i po­cią­gnął nosem.

– Szczu­ro­lu­dzie, co naj­mniej pięć samic, dwie w rui, jedna cał­kiem… – roz­ma­rzył się Za­hrim, po czym szyb­ko wró­cił na zie­mię. – Szczu­ro­lu­dzie! – syk­nął zbli­ża­jąc się do Hof­f­ma­na – w trój­kę mamy więk­sze szan­se, poza tym – od­wró­cił się i ob­rzu­cił po­gar­dli­wym spoj­rze­niem Le Thia­ma – wolę ich mięso od ludz­kie­go.

– Wo­lisz jeść swo­ich niż nas? – zdzi­wił się Oświe­co­ny.

– On jest aro­ura­th­ro­pos – wy­ka­słał za­kon­nik, pod­no­sząc się – szczu­ro­lu­dzie to aro­ura­ios an­th­ro­pos – do­pre­cy­zo­wał.

– Czte­ry plus, sia­daj – char­czał Za­hrim – mo­głeś dodać, że jeden z nich mu­siał być moim ojcem.

– Albo matką – par­sk­nął Le Thiam.

– No dobra, pięć mniej ale jak chcesz zdać z gim­na­sty­ki, to za­pie­przaj po tar­czę i miecz.

– Ile mamy czasu? – Hof­f­man po­lu­zo­wał ka­bu­ry kró­cic.

– Koło mi­nu­ty – rzekł aro­ura­trop, od­pro­wa­dza­jąc wy­głod­nia­łym wzro­kiem truch­ta­ją­ce­go ocię­ża­le tem­pla­riu­sza.

 

* * *

 

– Je­że­li to się dzie­je, ja nie żyję, Bargh. – Sto­dar re­pre­zen­ta­cyj­nie roz­ło­żył frak­tal­ne skrzy­dła, w każ­dej rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej je po­sia­dał.

– W moich wer­sjach to się nie­ste­ty dzie­je – syk­nął Bargh tam, gdzie był bar­dziej wężem, ryk­nął wtedy, kiedy był bar­dziej lwem.

– Od teraz za­wsze się sprze­cza­łem – za­uwa­żył za­zwy­czaj-skrzy­dla­ty – żaden z nas nie chce nie być, Bargh.

– Opcję, w któ­rej obaj ist­nie­je­my do­strze­gam tu rzad­ko, Sto­dar – lo­so­wa emo­cja ja­wi­ła się na ob­li­czach wielu bytów.

– Widzę, stąd ist­nie­nie walki – przy­znał straż­nik Wrót.

Gdzieś ście­ra­li się bo­go­wie, kie­dyś ko­lo­nie mró­wek to­czy­ły spory o te­ry­to­rium, jacyś lu­dzie ko­cha­li in­nych ludzi, noc ustę­po­wa­ła dnio­wi. Za­cho­dzi­ły re­ak­cje che­micz­ne, an­ty­ma­te­ria ustę­po­wa­ła ma­te­rii, kiedy in­dziej po­mi­do­ry ple­śnia­ły, a jakaś bab­cia wra­ca­ła z kuch­ni z ko­lej­ną do­kład­ką, cho­ciaż wnuk mówił już trzy razy, że wię­cej nie zje.

Na ogół jed­nak Bargh wy­gry­wał po­tycz­kę, a przy­naj­mniej te wer­sje ob­ser­wo­wał teraz Lord Eksto. W żad­nej z nich, ukry­wa­nie dumy ze swo­je­go pra­cow­ni­ka nie wcho­dzi­ło w grę.

Ten stał teraz przed Wro­ta­mi Per­cep­cji, które otwo­rzyć można było tylko z obu stron jed­no­cze­śnie.

A w więk­szo­ści opcji Hof­f­man Rot­tler był tylko po jed­nej stro­nie.

 

* * *

 

Gdy szczu­ro­ludź opusz­czał swoją kry­jów­kę, nie miał po­ję­cia, że jego życie za­koń­czy się dzi­siaj. Nie mógł po­dej­rze­wać, że lot w stro­nę gar­dła po­zor­nie nie­uzbro­jo­ne­go wę­drow­ca zo­sta­nie bru­tal­nie prze­rwa­ny przez ide­al­nie wy­mie­rzo­ny kop­niak z pół­ob­ro­tu. A nawet gdyby po­dej­rze­wał, to nie mógł prze­wi­dzieć, że siła do­tych­cza­so­wych ata­ków jego po­bra­tym­ców na tegoż wę­drow­ca, prze­nie­sio­na zo­sta­nie przez wzmac­niacz ki­ne­tycz­ny umiesz­czo­ny w ob­ca­sie, wprost na jego szczu­rzą czasz­kę.

Zgrzyt ła­ma­nych krę­gów zle­wał się z po­pi­ski­wa­nia­mi i char­cze­niem ota­cza­ją­cym trój­kę eks­plo­ra­to­rów Bo­że­go Skarb­ca. Rot­tler i Le Thiam, sto­jąc kilka me­trów od sie­bie, od­pie­ra­li ataki z prze­ciw­nych kie­run­ków, pod­czas gdy Za­hrim, w swej szczu­rzej po­sta­ci wbi­jał się w ko­lej­ne grupy hu­ma­no­idów, na­kre­śla­jąc krwa­wy okrąg wokół dwój­ki ludz­kich wo­jow­ni­ków.

Szczu­ro­lu­dzie byli drob­niej­si niż szczu­ro­ła­ki, po­stu­rę mieli bar­dziej ludz­ką, nie do­rów­ny­wa­li za­bój­cy siłą, ale prze­wyż­sza­li go zwin­no­ścią. Ci, z któ­ry­mi spie­ra­ło się teraz nie­ty­po­we trio, wy­glą­da­li na wy­chu­dzo­nych, wy­nisz­czo­nych jakąś za­ra­zą.

Głod­nych.

Za­hrim co rusz od­ry­wał przy­gry­za­ją­ce się do niego ni­czym pi­jaw­ki dra­pież­ni­ki i mio­tał nimi o ścia­ny, z in­ny­mi wy­mie­nia­jąc drap­nię­cia, na inne jesz­cze spa­da­jąc jak me­te­oryt. Gro­ma­da agre­so­rów li­czy­ła ja­kieś trzy­dzie­ści osob­ni­ków, o po­ło­wę wię­cej niż prze­wi­dy­wał aro­ura­trop, o po­ło­wę mniej niż miał na­dzie­ję Le Thiam.

– Za Zakon, za świa­tłość, przed którą pierz­cha naj­gęst­szy mrok, za trans­cen­du­ją­cą ludz­kość, bez grze­chu, bez skazy, bez stra­chu, bez li­to­ści dla spa­cze­nia i za­ra­zy, które ni­czym deszcz po ryn­nie spły­wa­ją po mej tar­czy w imię Naj­ja­śniej­szej Panny, Bia­łej Kró­lo­wej, wład­czy­ni świa­ta, po­dziel­nicz­ki jed­no­ści i sca­lacz­ki oso­bieństw! – krzy­czał cięż­ko­zbroj­ny, od­py­cha­jąc szar­żu­ją­ce gry­zo­nie lu­strza­ną tar­czą.

– A poza tym szczę­ścia, zdro­wia i pi­nin­dzy, dużo pi­nin­dzy – szczu­ro­łak zmu­szo­ny był prze­rwać, gdyż prze­gry­zał się wła­śnie przez tęt­ni­cę szyj­ną – bo pi­nin­dze naj­waż­niej­sze! – do­koń­czył po chwi­li, de­lek­tu­jąc się sma­kiem szczu­ro­ludz­kiej krwi.

– Śmierć wszyst­kim szczu­ro­wa­tym abo­mi­na­cjom! – Le Thiam rąbał jak sza­lo­ny.

Cał­ko­wi­ty spo­kój w pa­nu­ją­cym cha­osie za­cho­wy­wał tylko Oświe­co­ny. Pię­ściarz wi­dział nie­wie­le, więc po­le­gał głów­nie na słu­chu i zmy­słach so­ma­tycz­nych. Umie­jęt­ność walki na ślepo jesz­cze nigdy mu się nie przy­da­ła, choć był z tą sztu­ką do­brze za­zna­jo­mio­ny. Dre­mar­scy ma­go­wie uczy­li się róż­nych tech­nik bo­jo­wych, wie­dząc, że kula ognia nie za­wsze jest naj­lep­szym roz­wią­za­niem. Pod­czas swo­je­go rocz­ne­go po­by­tu w Fio­le­to­wym Mie­ście, Rot­tler na­uczył się wię­cej niż kto inny byłby w sta­nie przy­swo­ić przez de­ka­dę. To­wa­rzy­stwo Zro­zu­mie­nia miało swoje spo­so­by…

Tempo ru­chów Hof­f­ma­na zwięk­sza­ło się z każdą se­kun­dą, był ist­nym tor­na­dem kop­nięć, ude­rzeń i uni­ków. Nie był za to przy­zwy­cza­jo­ny do walk z tak licz­ny­mi gru­pa­mi ad­wer­sa­rzy, co po chwi­li za­czę­ło dawać o sobie znać. Po­ko­na­nie jed­ne­go szczu­ro­lu­dzia nie spra­wi­ło­by mu pro­ble­mu, po­dob­nie dwóch czy trzech. Po szó­stym za­czął się zwy­czaj­nie mę­czyć. Za­hrim był w amoku, gdyby za­ist­nia­ła taka ko­niecz­ność, mógł­by cią­gnąć ma­sa­krę nawet i go­dzi­nę, ale uszu Oświe­co­ne­go do­bie­gał coraz cięż­szy od­dech tem­pla­riu­sza. Mimo to wy­da­wa­ło się, że cięż­ko­zbroj­ny woli de­kla­mo­wać li­ta­nie bo­jo­we niż oszczę­dzać tchu.

– … a po­tę­pie­nie mych wro­gów niech bę­dzie tak sro­gie jak mój cios! Tak mi do­po­móż ty, która gó­ru­jąc nad wszyst­kim co ludz­kie i nie­ludz­kie, ob­ser­wu­jesz nas spod naj­mrocz­niej­szej ot­chła­ni! – wrzesz­czał.

Spoj­rze­nia aro­ura­tro­pa i pię­ścia­rza spo­tka­ły się.

Spod naj­mrocz­niej­szej ot­chła­ni…

Fa­na­tyk wy­ru­szył w głąb skarb­ca, aby od­szu­kać boga. Zakon do­wie­dziaw­szy się o misji ra­tun­ko­wej, wy­słał swego po­rucz­ni­ka nie po to, żeby zy­skać sza­cu­nek To­wa­rzy­stwa czy ura­to­wać sza­lo­ne­go mo­nar­chę. Kle­ry­cy śnili o ab­so­lu­cie, oso­bi­stym po­kło­nem dla siły stwór­czej chcie­li kupić sobie przy­chyl­ność stwór­cy.

Myśl zde­kon­cen­tro­wa­ła szczu­ro­ła­ka, co zo­sta­ło szyb­ko wy­ko­rzy­sta­ne przez opo­nen­tów. Głę­bo­kie na kilka cen­ty­me­trów roz­cię­cie po­ja­wi­ło się na bru­nat­nej skó­rze Za­hri­ma, po­wo­du­jąc bar­dzo ob­fi­te krwa­wie­nie. Be­stia z tru­dem utrzy­ma­ła rów­no­wa­gę, przez ranę widać było biel żeber.

Gdyby nie to, że walka do­ga­sa­ła, za­bój­ca skoń­czył­by źle.

Blask roz­ma­za­ne­go na ścia­nie flu­idu gasł. Za­kon­nik z tru­dem wy­rwał miecz z ciel­ska ostat­nie­go ży­we­go prze­ciw­ni­ka i roz­gniótł jego głowę tąp­nię­ciem lu­strza­ne­go buta.

Na­resz­cie cisza.

Trój­ka wo­jow­ni­ków sa­pa­ła cięż­ko. Za­hrim ka­słał krwią.

– Chyba wy­gra­łeś, kle­cho – po­wie­dział z tru­dem.

Oświe­co­ny do­pie­ro teraz przyj­rzał się ranie to­wa­rzy­sza.

– Nie póki dy­chasz, be­stio – od­rzu­cił chłod­no tem­pla­riusz.

– Ja nie o tym – uśmiech­nął się gorz­ko aro­ura­trop – prze­ży­ję. Wy­gra­łeś wy­ścig.

Rot­tler miał po­dej­rze­nia co do mo­ty­wa­cji szczu­ro­ła­ka-za­bój­cy. Traf­ne, jak się miało zaraz oka­zać.

– Wszy­scy wiemy, że tam na dole sie­dzi demon – par­sk­nął ranny.

Le Thiam z ja­kie­goś po­wo­du po­wstrzy­mał się przed ko­men­ta­rzem. Jego zęby za­zgrzy­ta­ły bar­dzo gło­śno.

– I to nie żaden inny niż ten, który ze­szczu­rzył kra­sno­lu­dy – kon­ty­nu­ował ranny – chcesz do­wo­dów to się ro­zej­rzyj. I tu się po­ja­wia nasz pro­blem, bo ja chcia­łem tego de­mo­na tłuc aż nie cof­nie klą­twy, a ty chcesz mu zro­bić laskę.

W tej chwi­li Rot­tler przy­po­mniał sobie ma­szy­ny pa­ro­we, które wi­dy­wał w mo­na­sty­rze To­wa­rzy­stwa, gdyż do­kład­nie tak za­brzmiał teraz tem­pla­riusz.

– I wszyst­ko nadal by­ło­by cacy – mówił, tłam­sząc ból Za­hrim – gdyby nie to, że w obec­nym sta­nie, gdy­bym nawet de­mo­no­wi na­ko­pał do rzyci, to gdyby ten na stałe prze­mie­nił­by mnie w czło­wie­ka – kaszl­nął krwią – to i tak na dużo by mi się to nie zdało, bo Za­hrim-czło­wiek nie zaj­dzie da­le­ko z taką raną jak ta. Nie po­zo­sta­je mi więc nic in­ne­go, niż opu­ścić sza­now­ne to­wa­rzy­stwo i za­szyć się w tym uro­czym miej­scu na jakiś czas.

Za­kon­nik wy­ko­nał dwa sztyw­ne kroki w stro­nę za­bój­cy. Trząsł się.

– Po­ko­nał­byś mnie w walce, klocu – wy­szcze­rzył się po­twór, kie­ru­jąc się spo­koj­nie w stro­nę wyj­ścia z kom­na­ty – ale nadal mnie nie do­go­nisz, więc nie masz co pró­bo­wać. Poza tym chyba żaden z nas nie jest w na­stro­ju na berka. Do wi­dze­nia, Rot­tle­rze, su­ge­ru­ję uwa­żać na tego kre­ty­na.

– Do wi­dze­nia – uśmiech­nął się szcze­rze Hof­f­man – mam wra­że­nie, że jesz­cze bę­dzie­my się wi­dzieć, szczu­rze.

Za­hrim par­sk­nął, krę­cąc głową i znik­nął w mroku.

Za­kon­nik stał jesz­cze chwi­lę w bez­ru­chu, po czym od­wró­cił się do Oświe­co­ne­go i ode­zwał się naj­spo­koj­niej jak umiał.

– Tym razem nie będę mógł czu­wać przy ogni­sku.

– Gdyż?

– Pora dla mnie na oczysz­cze­nie. Od­pra­wię ry­tu­ał, jeśli za mną po­dą­żysz, zgi­niesz.

Pię­ściarz po­pa­trzył spode łba na cięż­ko­zbroj­ne­go.

– Nie czas jesz­cze na obo­zo­wa­nie, Le Thia­mie, droga przed nami.

– Wiem – od­parł kle­cha – ostrze­gam z góry. Nie będę się po­wta­rzał.

Wró­ci­li do obo­zo­wi­ska i, zwi­nąw­szy ma­nat­ki, udali się w dal­szą wę­drów­kę. Przez na­stęp­ne go­dzi­ny udało im się po­ko­nać dwa po­zio­my bi­blio­te­ki, ko­lej­ne kon­dy­gna­cje były dużo mniej­sze niż po­przed­nie. Ro­bi­ło się coraz dusz­niej.

 

* * *

 

Wóz zna­cho­ra Hof­f­ma­na to­czył się z wolna po trak­cie. Za­cho­dzą­ce słoń­ce swoją krwi­sto­czer­wo­ną barwą nada­wa­ło iście ma­gicz­ne­go wy­glą­du fa­re­nar­skiej pusz­czy. Rot­tler był z sie­bie za­do­wo­lo­ny, na tar­go­wi­sku rzad­ko uda­wa­ło się wy­pa­trzeć tyle oka­zji w ciągu jed­ne­go dnia, a dziś brycz­ka pę­ka­ła w szwach.

Gdy pod­je­chał pod sam ganek, po­sta­no­wił, że, zanim od­pro­wa­dzi konia do staj­ni, wstą­pi na chwil­kę do środ­ka, byle tylko szyb­ciej po­chwa­lić się Elż­bie­cie. Wziął pod pachę kilka pa­kun­ków i po­wę­dro­wał w stro­nę drzwi.

Parę me­trów od we­ran­dy usły­szał krzyk.

Upu­ściw­szy pacz­ki, pu­ścił się pędem. Ener­gicz­nie po­cią­gnął za klam­kę.

W sieni zo­ba­czył prze­ra­żo­ną Elż­bie­tę, przed nią Za­cha­re­go. Są­siad trzy­mał w dłoni nóż do ziół Hof­f­ma­na, jego twarz bez cie­nia emo­cji, oczy wpa­trzo­ne w pust­kę. Rot­tler był po dru­giej stro­nie po­miesz­cze­nia. Za­cha­ry od­wró­cił się do niego, uśmiech­nął ma­ka­brycz­nie i wbił nóż pro­sto w serce Eli. Zanim zna­chor zdą­żył za­re­ago­wać, mor­der­ca, nie zmy­wa­jąc z twa­rzy prze­ra­ża­ją­ce­go gry­ma­su, dźgnął się trzy­krot­nie w pierś, po czym upadł jak ma­rio­net­ka, któ­rej pod­cię­to sznur­ki.

Rot­tler ska­mie­niał.

To nie mogła być praw­da, to nie miało sensu.

Nogi gięły się pod nim, ledwo od­dy­chał, z tru­dem pod­pełzł do umie­ra­ją­cej żony. Padł na ko­la­na.

Tyle krwi.

Gdyby tylko był tam wcze­śniej, gdyby tylko był bli­żej.

Gdyby tylko mógł się obu­dzić.

 

* * *

 

Rot­tler ze­rwał się z po­sła­nia zlany potem. To wspo­mnie­nie zo­sta­ło za­ko­pa­ne bar­dzo głę­bo­ko. Takie sny się nie zda­rza­ły.

– Dre­mar?

Hof­f­man od­wró­cił się ner­wo­wo i od­ru­cho­wo wy­ce­lo­wał kró­ci­cę w kie­run­ku, z któ­re­go do­bie­gał głos.

– Nie… Co tu ro­bisz? Sze­dłeś za nami? Gdzie Le Thiam? – Pię­ściarz nie spo­dzie­wał się zo­ba­czyć koło sie­bie szczu­ro­ła­ka.

– Fa­re­nar? – wy­szcze­rzył się Za­hrim.

– Nie twoja spra­wa. Co zro­bi­łeś z tem­pla­riu­szem? – Hof­f­man był pe­wien, że sku­tecz­nie od­ciął się od swo­jej prze­szło­ści.

– Zakon prę­dzej uwie­rzył­by pi­ja­ko­wi niż zna­cho­ro­wi – aro­ura­trop igno­ro­wał py­ta­nia – po­wiedz, wy­zna­czy­li jakąś cenę za twoją głowę?

– Czego chcesz?

– Cie­ka­wość, cie­ka­wość. Po pro­stu in­try­gu­je mnie, dla­cze­go wro­bio­ny przez de­mo­ny zna­chor tak bar­dzo pcha się na spo­tka­nie z jed­nym z nich. Ze­msta?

– Nie – rzu­cił chłod­no Rot­tler.

Za­hrim par­sk­nął i zbli­żył się do le­d­wie ża­rzą­ce­go się ogni­ska. Hof­f­man za­uwa­żył, że stwór używa teraz swego ludz­kie­go ple­ca­ka jak sakwy, a z po­sła­nia zro­bił sobie ban­daż.

– Obu­dzi­łeś się w bar­dzo do­brym mo­men­cie. Nic nie zro­bi­łem z tem­pla­riu­szem – za­śmiał się – ale jak się ze mną przej­dziesz ka­wa­łek, to zo­ba­czysz co tem­pla­riusz zro­bił z tem­pla­riu­szem.

– Ry­tu­ał?

Szczu­ro­łak ryk­nął śmie­chem.

– A, ow­szem, wiel­ce sa­kral­ny, chodź, chodź. Pro­po­nu­ję zwi­nąć ma­nat­ki, ra­czej tu nie wra­casz.

Rot­tler wziął głęb­szy wdech, spa­ko­wał się i po­dą­żył za szczu­ro­wa­tym. Be­stia była w ewi­dent­nie do­brym hu­mo­rze. Przez chwi­lę szli w mil­cze­niu.

– To nie cie­bie wy­bra­ła ary­sto­kra­cja – za­czął Rot­tler.

– Nie – rzu­cił bez­tro­sko Za­hrim.

– Jak do­wie­dzie­li się, że wcho­dzi­my za Za­rto­giem, to mało się nie po­sra­li, żeby tylko wy­słać kogoś od sie­bie.

– Wiem.

– Czło­wiek, któ­re­go wy­bra­li nie miał na imię Za­hrim, je­stem tego pe­wien.

– Nie miał – kiwał głową za­bój­ca – nie był też szczu­ro­ła­kiem.

– Do­my­ślam się, że tam­ten nie mógł przyjść?

– Ostat­ni­mi czasy miał zbyt wiele na gło­wie, wiesz jak to jest w na­szym cechu. Wzią­łem za niego zmia­nę.

– Cięż­kie spra­wy? – Hof­f­man pod­chwy­cił.

– Bar­dzo cięż­kie.

– Jak bar­dzo?

– Ja­kieś sto kilo.

Ko­lej­ny dłuż­szy mo­ment mil­cze­nia. Dwój­ka do­tar­ła do na­stęp­nych scho­dów.

– Zszedł niżej? – Rot­tler badał wzro­kiem mi­mi­kę aro­ura­tro­pa.

– Mhm.

– Pro­wa­dzisz mnie w ja­kie­goś ro­dza­ju pu­łap­kę?

– Jak­bym nie mógł urwać ci głowy gdzie­kol­wiek in­dziej – za­drwił Za­hrim.

– Cel­nie – za­uwa­żył ten drugi.

Ko­ry­ta­rze Skarb­ca od ja­kie­goś czasu wy­glą­da­ły ina­czej. Prze­rwy mię­dzy ce­gła­mi miały nie­re­gu­lar­ne, roz­my­te kształ­ty, ko­ry­ta­rze za­czy­na­ły przy­po­mi­nać ja­ski­nie. Ży­la­ste zdo­bie­nia sta­wa­ły się coraz bar­dziej re­ali­stycz­ne, aż do mo­men­tu, w któ­rym Rot­tler wie­dział już, że w isto­cie nie są zdo­bie­nia­mi.

To miej­sce żyło.

Hof­f­man zdał sobie spra­wę, że bi­blio­te­ki nie zbu­do­wa­li ani lu­dzie, ani kra­sno­lu­dy. Bi­blio­te­ka wy­ro­sła, stop­nio­wo upo­dab­nia­jąc się naj­pierw do kra­sno­ludz­kiej, potem do ludz­kiej ar­chi­tek­tu­ry.

– Tędy – Szczu­ro­łak pro­wa­dził Rot­tle­ra wą­ski­mi przej­ścia­mi w głąb.

Przy­zwy­cza­jo­ne do mroku oczy Oświe­co­ne­go uchwy­ci­ły od­le­gły pło­mień.

– To on?

– To de­fi­ni­cja hi­po­kry­zji.

W zie­mi­stej, sfe­rycz­nej sali znaj­do­wał się okrąg nie­sta­ran­nie po­roz­sta­wia­nych świe­czek. Kilka z nich jesz­cze się tliło, z wy­pa­lo­nych kno­tów więk­szo­ści są­czył się ledwo do­strze­gal­ny dym. Po­mię­dzy nimi leżał w po­zy­cji em­brio­nal­nej Le Thiam. Jedna z jego rę­ka­wic le­ża­ła obok.

– Patrz – syk­nął Za­hrim i zła­pał nie­przy­tom­ne­go tem­pla­riu­sza za dłoń, oświe­tla­jąc ją pło­mie­niem pod­nie­sio­nej świecz­ki. Czar­ną skórę ręki za­kon­ni­ka zdo­bi­ły ol­brzy­mie stru­py, naj­bar­dziej w oczy rzu­cał się jed­nak nie­du­ży, że­la­zny pier­ścień po­sze­rza­ją­cy głę­bo­ką ranę po­środ­ku przed­ra­mie­nia, unie­moż­li­wia­ją­cy jej za­skle­pie­nie się.

– Tędy wcho­dzi Biała Kró­lo­wa – szcze­rzył się po­twór – może chciał­byś ją po­znać? Może sie­dzi na dnie Skarb­ca, a może tutaj, w małej bu­te­lecz­ce.

Szczu­ro­łak prze­sko­czył ka­wa­łek i pod­niósł z pod­ło­gi fiol­kę z wy­gra­we­ro­wa­nym sym­bo­lem za­ko­nu. Na jej dnie ko­ły­sa­ło się kilka kro­pel błę­kit­nej cie­czy.

– Ma to sens, nie? Duma, złud­ne du­cho­we unie­sie­nie, dy­stans. Se­le­dy­no­wy fluid znany rów­nież jako Biała Kró­lo­wa, jak widać na za­łą­czo­nym ob­raz­ku.

Ośli­nio­ny za­kon­nik leżał zu­peł­nie bez ruchu.

– Wiesz, co mnie za­sta­na­wia? – cią­gnął zmien­no­kształt­ny.

Rot­tler do­brze wie­dział, co za­sta­na­wia­ło Za­hri­ma.

– Za­sta­na­wia mnie, skąd Zakon ma tech­no­lo­gię do pro­duk­cji se­le­dy­no­we­go. Prze­cież on nie ska­pu­je sobie ze sta­lak­ty­tów jak biały, nie można go zbie­rać jak jagód w lesie. Trze­ba mieć tech­no­lo­gię. I wiesz do ja­kich wnio­sków do­cho­dzę?

Rot­tler do­brze wie­dział do ja­kich wnio­sków do­cho­dzi Za­hrim.

– Zakon nie ma tech­no­lo­gii. Wy macie – wska­zał pa­zu­rem Oświe­co­ne­go.

– To był je­dy­ny spo­sób. Mu­sie­li­śmy jakoś wejść w sto­sun­ki z Za­ko­nem, poza tym w Dre­ma­rze nie dało się za­ro­bić pie­nię­dzy na tak szyb­ki roz­wój.

– Je­dy­ny? Mo­gli­ście sprze­dać im wiele in­nych rze­czy, je­stem pe­wien, że tem­pla­riu­szom spodo­ba­ły­by się kró­ci­ce, wzmac­nia­cze ki­ne­tycz­ne, takie pan­ce­rze jak twój.

– Po to, żeby nas nimi po­za­bi­ja­li? A przy oka­zji wszyst­kich in­nych, któ­rym co­kol­wiek się nie spodo­ba? Popyt na se­le­dy­no­wy bę­dzie cią­gle rósł, poza tym sprze­da­jąc im nir­wa­nę…

– Macie ich pod kon­tro­lą – do­koń­czył stwór, po czym przyj­rzał się bli­żej szkla­ne­mu fla­ko­no­wi. – Za pełen mógł­bym sobie kupić nie­du­ży dom. Jak lu­dzie się o tym do­wie­dzą, żaden wyż­szy rangą za­kon­nik nie bę­dzie mógł spać spo­koj­nie. Zabij czte­rech i bądź usta­wio­ny do końca życia. Zakon spło­nie, Rot­tle­rze, gdy tylko lu­dzie do­wie­dzą się czego…

– Nie do­wie­dzą się. – Hof­f­man wy­mie­rzył kró­ci­cę w głowę aro­ura­tro­pa.

Chwi­lę ab­so­lut­nej ciszy prze­rwał śmiech Za­hri­ma.

– Za­bi­jesz mnie tylko po to, by umrzeć z uświę­co­nych rąk?

– Co?

– Strasz­nie mnie kor­ci­ło, żeby zo­ba­czyć co kle­ryk od­pie­prza na tych swo­ich ry­tu­ałach. Przy­znam, za­sko­czy­ło mnie to, ale nie byłem nawet w po­ło­wie tak za­sko­czo­ny, jak ten tu kloc – szczu­ro­łak trą­cił nogą Le Thia­ma – gdy po prze­bu­dze­niu zo­ba­czy obok sie­bie moje ciało. Sądzę, że bę­dzie wie­dział do kogo udać się po wy­ja­śnie­nia, Rot­tle­rze. Sądzę też, że nie bę­dzie w naj­lep­szym hu­mo­rze, gdy zo­rien­tu­je się w jakim sta­nie mu­sia­łeś go za­stać.

Oświe­co­ny prze­łknął ślinę.

– Po co ty tu w ogóle je­steś, Rot­tler? Wy­ja­wisz mi w imię czego przy­szło mi umie­rać? Jeśli to moje ostat­nie słowa, to po­wi­nie­neś je usza­no­wać. A może da­ru­jesz mi życie, o do­bro­dzie­ju? Albo uciek­niesz gdzieś na drugi ko­niec świa­ta? Tylko pa­mię­taj, że tym razem nie ma żad­nej armii Za­rto­ga, do któ­rej mógł­byś się za­cią­gnąć, a na dru­gim końcu świa­ta jest Fa­re­nar, w któ­rym je­steś mor­der­cą i he­re­ty­kiem.

– Pa­mię­tam – wy­ce­dził zimno Hof­f­man, nie spusz­cza­jąc Za­hri­ma z ce­low­ni­ka.

– Je­steś bez­względ­nym czło­wie­kiem, Rot­tle­rze Hof­f­ma­nie. – Szczu­ro­łak wie­dział, że ja­ki­kol­wiek jego ruch byłby wol­niej­szy niż po­cisk Oświe­co­ne­go.

– To bez­względ­ny świat, Za­hri­mie Za­bój­co.

Od­głos wy­strza­łu roz­niósł się echem po wyż­szych po­zio­mach Bo­że­go Skarb­ca, nik­nąc w zie­mi­sto-cie­le­snych ko­ry­ta­rzach niż­szych kon­dy­gna­cji.

Gdy dźwięk zu­peł­nie już wy­gasł, roz­brzmiał po raz ko­lej­ny.

 

* * *

 

W okrą­głym ko­ry­ta­rzu było nie­sa­mo­wi­cie dusz­no. Rot­tler miał wra­że­nie, że znaj­du­je się we­wnątrz ogrom­nej tęt­ni­cy, ścia­ny i pod­ło­że były gięt­kie i lep­kie. Hof­f­man sunął z wolna przez zu­peł­ną ciem­ność, w któ­rej za­czy­na­ły jawić się wizje. Na­stęp­ny krok prze­niósł go na fa­re­nar­ski trakt, je­chał teraz swoim wozem, mo­dląc się, żeby za­kon­ni­cy nie zna­leź­li jesz­cze ciał z jego domu. Koń pę­dził co sił, sma­ga­ny batem zna­cho­ra…

Ko­lej­ny krok. Klę­czał, tuląc ciało Elż­bie­ty, roz­trzę­sio­ny prze­kli­nał bogów, z jego oczu lały się łzy. Ko­lej­ny krok. Otwo­rzył drzwi domu, by zo­ba­czyć Za­cha­re­go z nożem.

Nie!

Wy­cią­gnął z ka­bu­ry kró­ci­cę i wy­pa­lił pro­sto w głowę na­past­ni­ka. Za­war­tość jego czasz­ki roz­pry­snę­ła się na prze­ciw­le­głej ścia­nie, Ela krzy­cza­ła.

Czy to moż­li­we?

Pod­szedł kilka kro­ków dalej i spoj­rzał na ciało daw­ne­go są­sia­da. Znowu był w Skarb­cu, a przed nim, z ro­ze­rwa­ną czasz­ką, leżał Za­rtog Drugi. Rot­tle­ro­wi za­krę­ci­ło się w gło­wie, chyba sły­szał śmiech. Du­cho­ta była nie do wy­trzy­ma­nia, świa­do­mość za­mor­do­wa­nia króla nie po­ma­ga­ła. Od­piął ple­cak i wy­rzu­cił na zie­mię wszyst­kie trzy wy­pa­lo­ne kró­ci­ce. Nie­za­ła­do­wa­nych nie było sensu nieść ze sobą, zo­stał więc z jedną.

Co­kol­wiek jest dalej, jeden strzał musi wy­star­czyć.

Oświe­co­ny nie wi­dział już drogi przed sobą, szedł na wprost, sta­ra­jąc się utrzy­mać wy­obraź­nię pod kon­tro­lą, coraz bar­dziej za­pa­dał się w grunt. Z każ­dym kro­kiem od­dy­cha­ło się go­rzej, Rot­tler nie dawał jed­nak za wy­gra­ną.

Po kil­ku­set me­trach padł na zie­mię, nie mogąc już zła­pać tchu. Jesz­cze kilka se­kund pró­bo­wał czoł­gać się na­przód, po czym zo­stał wchło­nię­ty przez pod­ło­że.

 

* * *

 

Wziął głę­bo­ki wdech. Otwo­rzył oczy, ale nie wi­dział ab­so­lut­nie nic. Zda­wał się uno­sić w zu­peł­nie czar­nej prze­strze­ni. Wy­czuł czy­jąś obec­ność.

– Kim je­steś? – spy­tał.

– Może Białą Kró­lo­wą – od­po­wie­dział głos brzmią­cy tak samo jak jego – a może wia­trem wszech­rze­czy, de­mo­nem, któ­re­go szu­kasz.

– Jak ci na imię? – do­cie­kał Rot­tler.

– Je­stem Sto­dar, straż­nik Wrót Per­cep­cji, Speł­niacz Ży­czeń – wy­re­cy­to­wał Bargh.

Misja Rot­tle­ra Hof­f­ma­na już pra­wie się po­wio­dła. Wszyst­ko, co zro­bił, by to osią­gnąć, zaraz prze­sta­nie się li­czyć.

– Chcę, żeby wszy­scy wró­ci­li do Źró­dła.

Chwi­la ciszy.

– Na pewno? – spy­tał demon.

Oświe­co­ny nie spo­dzie­wał się ta­kiej od­po­wie­dzi. Kra­sno­ludz­ke za­pi­ski, które po­sia­da­ło To­wa­rzy­stwo, mó­wi­ły, że Speł­niacz dzia­ła bez­wa­run­ko­wo, bez­dy­sku­syj­nie.

– Tak, chcę żeby za­uwa­ży­li…

– Jeśli wszy­scy naraz po­wró­cą do Źró­dła, nie bę­dzie ani jed­nej świa­do­mo­ści, która mo­gła­by de­fi­nio­wać ma­te­rial­ny świat. Po po­wro­cie do Źró­dła nie bę­dzie dokąd wra­cać, wszyst­ko znik­nie. Nie stwo­rzysz ide­al­ne­go świa­ta, w któ­rym wszy­scy się ro­zu­mie­ją. Stwo­rzysz brak świa­ta. Ta linia czasu znik­nie, a w jej miej­scu po­ja­wi się nie­skoń­cze­nie wiele no­wych. W szer­szym roz­ra­chun­ku ni­cze­go nie zmie­nisz, Rot­tle­rze Hof­f­ma­nie – wy­krę­cał się demon.

– W takim razie – wy­po­wie­dział zszo­ko­wa­ny Rot­tler – nie wiem.

– Za­sta­nów się do­brze.

 

* * *

 

Lord Eksto ob­ser­wo­wał wer­sję, w któ­rej Bar­gho­wi udaje się prze­ko­nać Rot­tle­ra do zmia­ny ży­cze­nia na od­po­wied­nie. Inne wer­sje już dawno mu się sprzy­krzy­ły.

– Czy ona żyje? – spy­tał.

– Na ogół tak – od­rzekł Bargh.

 

* * *

 

– Chcę tylko z nią być – wy­ce­dził zu­peł­nie zre­zy­gno­wa­ny pię­ściarz. Misja nie po­wio­dła się, nie ob­cho­dzi­ło go już nic.

– Bie­gnij – od­rzekł demon.

– Co?

– Bie­gnij, kró­li­ku, bie­gnij. Kop tę dziu­rę, za­po­mnij o słoń­cu.

Rot­tler po­czuł grunt pod sto­pa­mi. Nie my­śląc wiele, za­czął biec. Biegł przez ciem­ność, do­pó­ki nie usły­szał rże­nia konia. Gdy się na nim skon­cen­tro­wał, biegł po ścież­ce pro­wa­dzą­cej na swój dawny ganek w Fa­re­na­rze.

Parę me­trów od we­ran­dy usły­szał krzyk.

Gdyby tylko…

Gdyby tylko nie prze­ży­wał tego mo­men­tu w snach tak wiele razy, gdyby tylko nie miał ze sobą ca­łe­go osprzę­tu To­wa­rzy­stwa, gdyby tylko był Rot­tle­rem-zna­cho­rem – może po­zwo­lił­by jej umrzeć.

Nie tym razem.

Drew­nia­ne drzwi po­trak­to­wa­ne wzmoc­nio­nym kop­nię­ciem upa­dły na pod­ło­gę o krok od Za­cha­re­go, od­wra­ca­jąc jego uwagę na ja­kieś trzy se­kun­dy. Oświe­co­ny miał aż za dużo czasu, by wy­mie­rzyć ostat­nią kró­ci­cę pro­sto w jego głowę. Po­cią­gnął za spust. Czasz­ka na­past­ni­ka roz­pry­snę­ła się na prze­ciw­le­głą ścia­nę, Ela krzy­cza­ła. Czy to moż­li­we? Pod­szedł kilka kro­ków dalej i spoj­rzał na ciało daw­ne­go są­sia­da.

Rot­tler ro­zej­rzał się ner­wo­wo. Znaj­do­wał się w swoim domu w Fa­re­nar, trzy lata wcze­śniej. Z nie­do­wie­rza­niem do­tknął ścia­ny. Drew­no było takie, jakim je za­pa­mię­tał i tym razem nie mniej praw­dzi­we niż on sam.

Ze szczę­ścia za­po­mniał o krzy­ku Elż­bie­ty. Ko­bie­ta stała w kącie i z prze­ra­że­niem pa­trzy­ła to na niego, to na ciało. Hof­f­man spoj­rzał jej w oczy.

– Kim pan…?! Rot­tler? Wy­glą­dasz ina­czej, co to za… Jak ty?

Oświe­co­ny pod­szedł do uko­cha­nej i objął ją.

– Je­stem złym czło­wie­kiem, Elż­bie­to. Za­bi­ja­łem ludzi, któ­rzy… – mówił, dła­wiąc łzy.

– On za­cho­wy­wał się dziw­nie – tłu­ma­czy­ła Ela – chciał mnie zabić, mu­sia­łeś, nie mia­łeś wyj­ścia, nie je­steś złym czło­wie­kiem.

– Nie jego, ja…

– Cśśśs, nic się nie stało – szep­ta­ła ko­bie­ta, są­dząc, że mąż może być w więk­szym szoku niż ona.

Rot­tler za­marł w bez­ru­chu.

Nic się nie stało.

– Mogę jesz­cze…

Nagle po­biegł do swej daw­nej sy­pial­ni i za­czął prze­szu­ki­wać szaf­ki, potem cho­dził po całym domu, za­bie­ra­jąc rze­czy.

– Co ty ro­bisz? Co się dzie­je? – do­py­ty­wa­ła Elż­bie­ta.

– Pakuj się, wy­ru­sza­my w da­le­ką po­dróż – mówił szyb­ko, sta­ra­jąc się przy­po­mnieć, czy nie po­wi­nien wziąć jesz­cze cze­goś.

– Co z Za­cha­rym? Prze­cież mu­si­my po­wie­dzieć…

– Bierz tylko kosz­tow­no­ści.

– Rot­tler, o czym ty mó­wisz? Nie my­ślisz ra­cjo­nal­nie, usiądź, po­roz­ma­wiaj­my. Gdzie ty chcesz jech… Co ty…?

– Mu­si­my jak naj­szyb­ciej do­stać się do Dre­ma­ru.

– Do Dre­ma­ru? Prze­cież to drugi ko­niec świa­ta, ni­ko­go tam nie znamy. Wy­tłu­macz mi co­kol­wiek na li­tość boską!

– Mam tam przy­ja­cie­la. Muszę mu pomóc, to bar­dzo ważne.

– Wie, że przy­jeż­dża­my?

– Nie – Rot­tler za­trzy­mał się w końcu i spoj­rzał Elż­bie­cie w oczy, uśmie­cha­jąc się szcze­rze – ale bę­dzie na mnie cze­kał.

Pod roz­ło­ży­stą lipą.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Przez więk­szość tek­stu nie mia­łam po­ję­cia, o co cho­dzi. Z jed­nej stro­ny – po­mie­sza­nie chro­no­lo­gicz­ne, z dru­giej – rą­ban­ka. Ko­niec nieco wy­kla­ro­wał sy­tu­ację, ale wspo­mnie­nie za­gu­bie­nia po­zo­sta­ło.

Wró­ci­li do obo­zo­wi­ska i zwi­nąw­szy ma­nat­ki udała się w dal­szą wę­drów­kę.

Li­te­rów­ka i dwa zje­dzo­ne prze­cin­ki.

krwi­sto czer­wo­ną => krwi­sto­czer­wo­ną

– Ja­kieś sto kilo.

Twoi bo­ha­te­ro­wie uży­wa­ją sys­te­mu SI?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ech, tak to jest jak się zmie­nia kon­cep­cję zda­nia kilka razy… Dzię­ki, po­pra­wio­ne.

Ow­szem, bo­ha­te­ro­wie uży­wa­ją sys­te­mu SI, bo dla­cze­go nie? Co za róż­ni­ca, czy wpro­wa­dzę ja­kieś fi­ne­zyj­ne na­zew­nic­two miar i z metra zro­bię “motr”, czy po­zo­sta­nę przy SI? W praw­dzi­wym śre­dnio­wie­czu nie było ta­kich jed­no­stek, ale cza­rów i de­mo­nów też nie było, po­dob­nie szczu­ro­ła­ków (cho­ciaż nie jest to pewne ;).

No nie­źle.

Ow­szem, bo­ha­te­ro­wie uży­wa­ją sys­te­mu SI, bo dla­cze­go nie?

Bo mi to zgrzy­ta lo­gicz­nie. Metr wy­my­ślo­no pod­czas Re­wo­lu­cji Fran­cu­skiej i miał on sta­no­wić jakąś część (bo­daj­że jedną dwu­mi­lio­no­wą) po­łu­dni­ka prze­cho­dzą­ce­go przez Paryż. Jeśli do­brze pa­mię­tam. A ki­lo­gram wy­da­je mi się (acz to tylko moje do­my­sły) być ści­śle po­wią­za­ny z me­trem – tyle waży litr wody. A jeśli w Twoim świe­cie była Re­wo­lu­cja i Paryż, to dla­cze­go nie pójść na ca­łość i nie dać bo­ha­te­rom sa­mo­cho­dów? Chro­no­lo­gicz­nie róż­ni­ca nie­wiel­ka, magia mogła przy­spie­szyć roz­wój tech­no­lo­gii, a po­rząd­nym bo­li­dem zdą­żył­by do Eli bez ca­łe­go tego za­mie­sza­nia.

Ale Twój tekst, Twój świat, Ty de­cy­du­jesz. Ja mogę co naj­wy­żej po­ma­ru­dzić. :-)

 

Edit: Za­sta­no­wi­łam się i wy­szło mi, że jedną dwu­dzie­sto­mi­lio­no­wą.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Kon­struk­tyw­ne ma­ru­dze­nie za­wsze w cenie :) Ale też będę się kul­tu­ral­nie acz sta­now­czo upie­rał, że dajmy na to mój ZU­PEŁ­NIE ABS­TRAK­CYJ­NY “metr” zo­stał wy­my­ślo­ny pod­czas… mmmm… Wiel­kiej Innej Re­wo­lu­cji (słyn­ne wy­da­rze­nie w moim świe­cie, nie wspo­mi­na­łem o nim, bo nie miało związ­ku z akcją opo­wia­da­nia) i tak dalej i tak dalej. ;)

Sądzę, że gdy­by­śmy się mocno za­sta­no­wi­li, to zna­leź­li­by­śmy też wy­ra­zy opi­su­ją­ce (naj­ogól­niej  mó­wiąc) rze­czy śre­dnio­wiecz­ne, któ­rych to wy­ra­zów w śre­dnio­wie­czu mogło jesz­cze nie być. A je­stem pra­wie pe­wien, że nie wszyst­kie wy­ra­zy stric­te fan­ta­stycz­ne, opi­su­ją­ce fan­ta­sty­kę śre­dnio­wiecz­ną, w śre­dnio­wie­czu ist­nia­ły (np. ma­gicz­ny glif).

No nie­źle.

Mam wra­że­nie, że to jedno z tych opo­wia­dań, które są jasne i zro­zu­mia­łe dla Au­to­ra, dla czy­tel­ni­ka już nie­ko­niecz­nie. Prze­czy­ta­łam, brnąc przez tekst, cały czas mając na­dzie­ję, że może w końcu za­cznę coś poj­mo­wać, ale, nie­ste­ty, na­dzie­ja oka­za­ła się płon­na. :-(

Przy­kro mi Sko­necz­ny, nie umiem oce­nić opo­wia­da­nia, bo go nie zro­zu­mia­łam. :-(

Nie po­do­ba­ją mi się nie­któ­re użyte w tek­ście słowa i zwro­ty, ale skoro już wy­ło­ży­łeś swój po­gląd w tej spra­wie, po­prze­sta­nę na za­zna­cze­niu, że nie po­dzie­lam Two­je­go zda­nia.

 

Jego ruchy były szyb­kie i ner­wo­we, rwane. […] On był bar­dziej jak tor­na­do albo pio­run ku­li­sty. W prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści swo­ich ko­le­gów po fachu, nie był ma­ło­mów­ny, gadał dużo i szyb­ko, nie za­wsze zro­zu­mia­le. W jego roz­bie­ga­nych oczach było coś nie­po­ko­ją­ce­go. – Po­wtó­rze­nia.

 

Roz­mo­wa wy­ga­sła, a wę­drow­cy za­czę­li zbie­rać się do dal­szej wę­drów­ki. – Po­wtó­rze­nie.

 

Dło­nie Kro­lo­wej to znacz­nik naj­wyż­sze­go od­da­nia. – Li­te­rów­ka.

 

Oświe­tla­ne lampą naf­to­wą Hof­f­ma­na i po­chod­nia­mi… – Chyba lekka prze­sa­da z tą lampą. :-(

 

nie mogli prze­bić wzro­kiem mroku bi­blio­te­ki na dalej niż dzie­sięć me­trów… – …nie mogli prze­bić wzro­kiem mroku bi­blio­te­ki dalej niż na dzie­sięć me­trów

 

W jed­nej chwi­li wszyst­kie de­mo­ny z Sarth za­uwa­ży­ły mo­ment, który zmie­ni wszyst­kie inne. – Co zmie­ni – mo­men­ty czy de­mo­ny, czy może coś in­ne­go?

Po­wtó­rze­nie.

 

Wró­ci­li do obo­zo­wi­ska i zwi­nąw­szy ma­nat­ki udała się w dal­szą wę­drów­kę. – Czy ci, któ­rzy wró­ci­li i zwi­nę­li ma­nat­ki, stali się nagle ko­bie­tą? ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Okej, wy­mię­kłem. Niby jest faj­nie, ale do mnie nie prze­ma­wia.

Po­do­ba mi się po­mysł z de­mo­na­mi. Ory­gi­nal­ny.

Po­nie­waż nie czy­ta­łem ca­ło­ści, to nie będę się wy­po­wia­dał na temat trój­ki bo­ha­te­rów, któ­rzy na po­cząt­ku wy­glą­da­ją jakby ktoś ich wy­cią­gnął z sesji D&D.

Czasz­ka na­past­ni­ka roz­pry­snę­ła się na prze­ciw­le­głą ścia­nę, Ela krzy­cza­ła. Czy to moż­li­we? Pod­szedł kilka kro­ków dalej i spoj­rzał na ciało daw­ne­go są­sia­da. Jego twarz za­mar­ła w nie­na­tu­ral­nym uśmie­chu.

<> Tu na­le­ży za­cząć od końca. Od za­py­ta­nia, czyja twarz za­mar­ła w nie­na­tu­ral­nym uśmie­chu. Za­sa­da “wstecz­ne­go ad­re­so­wa­nia” za­im­ka do naj­bliż­sze­go mu rze­czow­ni­ka wska­zu­je, że za­mar­ła twarz daw­ne­go są­sia­da, czyli Za­cha­re­go, któ­re­go czasz­ka roz­pry­snę­ła się po strza­le z kró­ci­cy.

<> Py­ta­nie za dwie­ście trzy­dzie­ści sześć punk­tów: czy jest moż­li­we, aby, po­mi­mo za­mia­ny czasz­ki w mia­zgę, oca­la­ła twarz?

<> Twarz za­mar­ła. Róż­nie to można ro­zu­mieć w szcze­gó­łach, ale ogól­nie mówi to o znie­ru­cho­mie­niu rysów twa­rzy – stąd wnio­sek, że i wiele bar­dziej pa­su­je tu nie za­mar­cie twa­rzy jako ta­kiej, ale za­mar­cie rysów twa­rzy, za­mar­cie na twa­rzy wy­ra­zu da­ne­go uczu­cia.

<> roz­pry­sku­je się coś na czymś, coś o coś, nie coś na coś.

<><>

Na razie zaj­rza­łem na po­czą­tek i ko­niec. Nie wy­klu­czam, że prze­czy­tam ca­łość, ale nie dzi­siaj.

Cie­ka­wy po­mysł na świat.

Miej­sca­mi mocno za­gma­twa­ne. Ale ogól­nie dobre.

In­fun­dy­bu­ła chro­no­syn­kla­stycz­na

Mały zgrzyt:

 

Czy prze­szka­dza nam kie­dyś roz­wój ludz­ko­ści.

 

“Czy prze­szka­dzał nam kie­dyś roz­wój ludz­ko­ści” albo “czy prze­szka­dza nam roz­wój ludz­ko­ści”.

 

Prze­czy­ta­łam ca­łość i też nie­ste­ty się po­gu­bi­łam. Za­mysł, który stoi za opo­wia­da­niem wy­da­je się cie­ka­wy i daje moż­li­wość do za­ska­ku­ją­cych roz­wią­zań w nar­ra­cji, ale gra­ni­ce nie są jasne. Może gdyby wró­cić do kilku par­tii, da­ło­by się uło­żyć te puz­zle, ale szcze­rze, czy­tel­ni­ko­wi może się bar­dzo nie chcieć.

Ale naj­bar­dziej prze­szka­dzał mi brak kon­se­kwen­cji w opi­sy­wa­niu wy­kre­owa­ne­go świa­ta. Od sa­me­go po­cząt­ku mia­łam wra­że­nie, że mam do czy­nie­nia ze “zwy­kłym” fan­ta­sy z mie­cza­mi etc. Jed­nak nagle po­ka­za­ły się ja­kieś tech­no­lo­gie, broń palna. Więc do końca nie wiem, czym rze­czy­wi­ście jest przez Cie­bie opi­sy­wa­ny świat. Sama idea ta­kie­go “po­mie­sza­nia” jest jak naj­bar­dziej moż­li­wa do wy­ko­na­nia, tylko, że w przy­pad­ku tego opo­wia­da­nia jest to nie­udol­ne i po­trze­bo­wa­ło­by ja­kie­goś wy­ja­śnie­nia w tek­ście.

Po­nie­waż moje be­to­wa­nie spro­wa­dzi­ło się, nie­ste­ty, w przy­pad­ku po­wyż­sze­go tek­stu je­dy­nie do prze­czy­ta­nia i po­dzie­le­nia się ogól­nym wra­że­niem, sko­piu­ję część wy­po­wie­dzi z bety:

Co do świa­ta: fajny, zło­żo­ny, wy­glą­da na prze­my­śla­ny. Jest in­try­gu­ją­cy i wcią­ga­ją­cy. Humor w dia­lo­gach miej­sca­mi za­iste urze­ka, do po­sta­ci też nie ma się po­wo­du cze­piać. Ge­ne­ral­nie fajne opo­wia­da­nie, któ­re­mu smacz­ku do­da­ją – sto­so­wa­ne u Cie­bie chyba we wszyst­kim, co czy­ta­łem – prze­sko­ki cza­so­we. Tutaj to już w ogóle od­jazd, bo wiele spraw dzie­je się jed­no­cze­śnie i zu­peł­nie nie­jed­no­cze­śnie za­ra­zem.

 

A na­wią­zu­jąc do dys­ku­sji to­czą­cej się już po opu­bli­ko­wa­niu – zga­dzam się z Au­to­rem w spra­wie miar, hi­sto­rii itp. Ten świat wy­glą­da na two­rzo­ny od pod­staw, może więc za­wie­rać mie­szan­kę róż­nych epok po­łą­czo­nych z au­tor­ski­mi po­my­sła­mi na rze­czy­wi­stość. To, że eu­ro­pej­ska hi­sto­ria po­to­czy­ła się tak, a nie ina­czej i np. metry “wy­my­ślo­no” póź­niej niż mie­cze, nie ma w opo­wia­da­niu fan­ta­sy żad­ne­go zna­cze­nia; w końcu to nie jest po­wieść hi­sto­rycz­na, zaś ta kon­kret­na jed­nost­ka miary jest na­tu­ral­na dla współ­cze­sne­go czy­tel­ni­ka, a można przy­pusz­czać, że “tar­ge­tem” opo­wia­da­nia nie są śre­dnio­wiecz­ni mnisi. ;)

Mnie się w Twoim pi­sa­niu po­do­ba wła­śnie to, że ła­miesz (moim zda­niem cał­ko­wi­cie świa­do­mie i z pre­me­dy­ta­cją, jeśli się mylę, to trud­no) kon­wen­cje, żon­glu­jesz wy­mia­ra­mi, pa­trzysz na czas nie­tu­zin­ko­wo i mie­szasz to wszyst­ko, spra­wia­jąc, że pod­czas lek­tu­ry na­le­ży po­zo­stać sku­pio­nym. Jest to li­te­ra­tu­ra roz­ryw­ko­wa, ale jed­no­cze­śnie jed­nak nieco wy­ma­ga­ją­ca.

Będę ten tekst no­mi­no­wać.

Sorry, taki mamy kli­mat.

Nie­ste­ty nie prze­brna­lem. Tekst jest nie­ja­sny, czu­łem sie za­gu­bio­ny i nie mo­głem sie od­na­leźć. Nie prze­ma­wia do mnie taka forma.

Pod­pi­su­ję się pod ko­men­ta­rzem Se­th­ra­ela. W Zgrzy­toz­dar­ciu fak­tycz­nie prze­sa­dzi­łeś, au­to­rze, na­to­miast po­wyż­szy tekst wcale nie wy­da­je mi się nad miarę skom­pli­ko­wa­ny, do­brze się czyta. Może nie jest per­fek­cyj­ny, ale gdy­byś na­pi­sał książ­kę w tym stylu, myślę że bym po nią się­gnął. Uwa­żam, że warto żebyś był sobą i po­dą­żał za wła­snym “sty­lem”, bo ory­gi­nal­ność to też za­le­ta. 

 

Co do pu­ry­zmu ję­zy­ko­we­go w fan­ta­sy, tym któ­rzy jesz­cze nie słu­sze­li, go­rą­co po­le­cam:

https://youtu.be/NceQWEIi774

Fan­ta­sy to nie książ­ka hi­sto­rycz­na. Można mie­szać różne rze­czy, lampy naf­to­we, metry i me­cha­ni­zmy pa­ro­we, w moim oso­bi­stym od­czu­ciu to tro­chę jak z go­to­wa­niem – mo­żesz po­łą­czyć rze­czy, które na pierw­szy rzut oka do sie­bie nie pa­su­ją (np. sos po­mi­do­ro­wy ze szczyp­tą cy­na­mo­nu) i wyj­dzie pysz­nie, a mo­żesz użyć tylko sta­rej, spraw­dzo­nej soli i pie­przu, a prze­so­lisz i spie­przysz. Wszyst­ko za­le­ży od kunsz­tu au­to­ra i …od wy­obra­żeń czy­tel­ni­ka.

Ur­su­la le Guin na­pi­sa­ła kie­dyś esej “from El­fland to Po­ugh­ke­ep­sie”, na temat stylu w fan­ta­sy (sku­pi­ła się na ję­zy­ku). Może źle go zin­ter­pre­to­wa­łem, ale uwa­żam że au­tor­ka pod­kre­śla, że styl ma zna­cze­nie w od­bio­rze, na­to­miast to czego wy­ma­ga­my od stylu to przede wszyst­kim by był kon­se­kwent­ny i prze­ko­nu­ją­cy, by prze­no­sił nas w “ten inny świat”. Chyba nie trze­ba do­da­wać jak wiele za­le­ży tu od oso­bi­stych ocze­ki­wań od­bior­cy.

Temat rzeka : )

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Niby się czyta faj­nie, aka­pi­ty lecą, tylko o co w tym wszyst­kim cho­dzi? Osta­tecz­nie prze­czy­ta­łem więk­szość tek­stu. Bra­ku­je mi tutaj szer­szych opi­sów świa­ta, które po­mo­gły by czy­tel­ni­ko­wi bar­dziej zro­zu­mieć ota­cza­ją­cy go świat, który czuje, że ma fajne chwy­ty, ale osta­tecz­nie nie może go skosz­to­wać z po­wo­du za­gu­bie­nia.

Tym­cza­so­wy la­koń­ski król

Dzię­ki za wska­za­nie błę­dów – po­pra­wio­ne.

Przy­się­gam, że tym razem sta­ra­łem się, żeby było zro­zu­mia­le. Wiem, że tar­ge­tem opo­wia­da­nia nie może być autor, bo w ten spo­sób da­le­ko się nie zaj­dzie, ale też nie zejdę po­ni­żej pew­ne­go po­zio­mu zło­żo­no­ści opo­wia­da­nia, bo takie opo­wia­da­nie zwy­czaj­nie nie bę­dzie dla mnie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce. Je­stem wiel­kim fanem cho­ciaż­by “Pik­ni­ku na skra­ju drogi” Stru­gac­kich i po­do­ba­ją mi się roz­wią­za­nia nar­ra­cyj­ne ja­kich au­to­rzy uży­wa­ją, sądzę, że faj­nie je­że­li opo­wia­da­nie jest dla czy­tel­ni­ka ja­kimś wy­zwa­niem, więc nigdy nie będę po­da­wał ab­so­lut­nie wszyst­kie­go na tacy, nie chcę, żeby two­rzo­ne prze­ze mnie świa­ty otwie­ra­ły się przed czy­tel­ni­kiem w 100%. Wiem też, że wspo­mnia­ny prze­ze mnie “Pik­nik…” jest po­wie­ścią a ja piszę opo­wia­da­nia i to może być bar­dzo duża róż­ni­ca.

Z dru­giej stro­ny wiem, że nie prze­ko­nam ni­ko­go “na słowo ho­no­ru”, że to co piszę jest prze­my­śla­ne. A jest, słowo ho­no­ru! ;) Co do chro­no­lo­gii wy­da­rzeń, to nie jest ona li­nio­wa, ale nie jest też cha­otycz­na. To wszyst­ko dzia­ła na pew­nych za­sa­dach i są one sztyw­ne mimo tego, że nie są oczy­wi­ste (i nie mają być oczy­wi­ste).

@Ma­de­j90 – “Po­nie­waż nie czy­ta­łem ca­ło­ści, to nie będę się wy­po­wia­dał na temat trój­ki bo­ha­te­rów, któ­rzy na po­cząt­ku wy­glą­da­ją jakby ktoś ich wy­cią­gnął z sesji D&D.” A jed­nak się wy­po­wie­dzia­łeś. :D Mnich, tem­pla­riusz i za­bój­ca idą eks­plo­ro­wać lochy. Kon­cep­cja po­sta­ci po­cząt­ko­wo jak z sesji D&D za­mie­rzo­na, po­pra­wia­jąc jeden błąd do­ro­bi­łem nawet na­wią­za­nie do “przed wy­ru­sze­niem w drogę na­le­ży ze­brać dru­ży­nę”, żeby było to ja­śniej­sze.

@De­ir­driu – obie­cu­ję, że nigdy w życiu nie bę­dziesz miała do czy­nie­nia ze “zwy­kłym” fan­ta­sy spod mo­je­go pióra ;) Co do broni palne, to nie zo­sta­ła ona wy­my­ślo­na wczo­raj ani w ze­szły pią­tek a ja w tek­ście ce­lo­wo ni uży­wa­łem słowa “pi­sto­let”, żeby nie było że Rot­tler strze­la z Gloc­ka albo z Ma­gnum ‘47. Nawet się o od­po­wied­nie słowo py­ta­łem swego czasu na sho­ut­bo­xie, gdzie po­le­co­no mi “kró­ci­cę”. Są­dzi­łem, że udało mi się w tek­ście wska­zać skąd w przed­sta­wio­nym świe­cie takie no­wost­ki tech­no­lo­gicz­ne, jeśli jed­nak mi się nie udało – my bad. :/

@Ne­vaz – wiem, że Zgrzy­toz­dar­cie to jest prze­gin­ka ale dosyć za­mie­rzo­na, wy­szło takie jak chcia­łem, cho­ciaż wiem, że to fak­tycz­nie jest duży “odlot” ;) Bar­dzo mnie mar­twi tylko to, że tym razem za­kła­da­łem dużo mniej­szą licz­bę ko­men­ta­rzy w stylu “ja nie ro­zu­mię”. Cho­le­ra, mo­żesz wie­rzyć lub nie, ale na serio sta­ra­łem się, żeby “Zej­ście” było przy­stęp­niej­szą lek­tu­rą, nie mam po­ję­cia jak mam prze­ka­zy­wać takie tre­ści, żeby to tra­fia­ło w szer­sze grono od­bior­ców, po­ka­zy­wa­łem opko zna­jo­mym (w ra­mach alfa te­stów) i też ra­czej ogar­nia­li, może dla­te­go, że mnie znają, no nie wiem… Będę dążył z ca­łych sił do tego, żeby pisać ory­gi­nal­nie ale zro­zu­mia­le, bo wiem, że to jest do zro­bie­nia :D

Co do tych nie­szczę­snych jed­no­stek SI, to byłem przed chwi­lą w skle­pie kupić dętkę (to ar­cy­cie­ka­we, więc o tym wspo­mi­nam >.< ) i jak wra­ca­łem, to przy­po­mnia­łem sobie, że kilka lat temu czy­ta­łem (chyba) w Nowej Fan­ta­sty­ce ar­ty­kuł An­drze­ja Sap­kow­skie­go, w któ­rym pisał, że dla fan­ta­sty­ki, nie można po­wie­dzieć, że “wtedy tak się nie mó­wi­ło”, bo w fan­ta­sty­ce nie ma żad­ne­go “wtedy” i wła­śnie chcia­łem ten ar­ty­kuł pod­lin­ko­wać, co by się po­de­przeć au­to­ry­te­tem, faj­nie, że Nevaz zro­bił to za mnie :D

@A­damKB – uła, to co mi wy­tkną­łeś to jest błąd lo­gicz­ny z mojej stro­ny, z ja­kie­goś po­wo­du nada­łem wyraz roz­pry­śnię­tej na ścia­nie twa­rzy. Po­pra­wio­ne, usu­nię­te, dzię­ki.

@stafan.kawalec, @Se­th­ra­el, @Ne­vaz – Miło mieć pew­ność, że po­mi­mo wszyst­ko opo­wia­da­nie ma sens nie tylko w mojej gło­wie :D

No nie­źle.

Nie no, to nie jest tak, że tek­stu nie da się zro­zu­mieć. Wy­ja­śnie­nie (naj­waż­niej­szych kwe­stii) się po­ja­wia. Tylko – dla mnie – na­de­szło ono zbyt późno, kiedy już zdą­ży­łam się łot­de­fa­kiem znu­dzić, więc nie do­cze­ka­ło się nawet wzru­sze­nia ra­mion. OK, zro­zu­mia­łam, co ozna­cza dia­log z po­cząt­ku, ale to już prze­sta­ło mieć zna­cze­nie. Za to cią­gle nie wiem, o co cho­dzi­ło z drzwia­mi, które trze­ba otwo­rzyć z dwu stron naraz.

Edit: Aha, i jesz­cze rąbał mi się mnich z tem­pla­riu­szem. Zbyt po­dob­ne po­ję­cia.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

@Fin­kla – Hmmm, co do tego editu, to teraz na­pi­sze coś co może być szo­kiem i spra­wić, że akcja opo­wia­da­nia wyda się lo­gicz­niej­sza. Otóż w opo­wia­da­niu za­kon­nik = tem­pla­riusz, obu okre­śleń uży­wa­łem dla Le Thia­ma :D

No nie­źle.

Eje­jej co to za oszu­stwo, drugi edit i to jesz­cze wska­zu­ją­cy na coś, czego nie ma, bo w opo­wia­da­niu słowo mnich nie po­ja­wi­ło się ani razu :D

No nie­źle.

Przy­zna­ję się, edy­to­wa­łam edit. Mia­łam na­dzie­ję, że nikt nie zdą­żył prze­czy­tać pier­wot­nej wer­sji. :-) Po na­pi­sa­niu spraw­dzi­łam sobie, ja­kie­go słowa Ty uży­łeś i zmie­ni­łam na mni­cha.

No wi­dzisz, bo­ha­te­ro­wie mi się my­li­li, cza­sem mia­łam wąt­pli­wo­ści, o kim mowa. I nie, nie zro­bi­ło się lo­gicz­niej. Teraz wy­glą­da, że sam Autor nie wie, czy w dru­ży­nie był mnich. ;-p

Tak po­waż­niej: słowo “tem­pla­riusz” wy­wo­łu­je we mnie różne sko­ja­rze­nia, głów­nie ze sto­sem Ja­ku­ba de Mo­laya, Fi­li­pem Pięk­nym itd. Tro­chę też z ma­so­na­mi, oświe­ce­niem… Z fa­na­ty­zmem jakoś mniej. Przez to słabo pa­su­je do tego bo­ha­te­ra, dla któ­re­go Ty je za­re­zer­wo­wa­łeś. Cza­sem trud­no roz­gra­ni­czyć, o czym czy­ta­łam rok temu, a o czym przed chwi­lą.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­kla, nie oglą­da­łaś Kró­le­stwa Nie­bie­skie­go (2005) z Le­go­la­sem? Tam był taki wiel­ki tem­pla­riusz, który wy­glą­dał tro­chę jak prze­bra­ny kra­sno­lud i na­pa­dał na Bogu ducha win­nych mu­zuł­ma­nów

o, ten:

https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/8b/21/47/8b21479575ace709e446dba8e27bb100.jpg

 

Nie chcę się bawić w ad­wo­ka­ta Sko­necz­ne­go, bo nie po to po pię­ciu la­tach stu­dio­wa­nia prawa sobie po­wie­dzia­łem, że nie chcę mieć z nim już nic wspól­ne­go, a tym bar­dziej gdy­bym miał to robić za darmo ;) Nie­mniej myślę, że twoje sko­ja­rze­nia nie­ko­niecz­nie są uni­wer­sal­ne (choć być może nie je­steś je­dy­ną osobą, któ­rej tem­pla­riusz bar­dziej sko­ja­rzy się z ta­jem­ni­cą i ofia­rą kró­lew­skich in­tryg niż z krwa­wym krzy­żow­cem). Nigdy nie zgłę­bia­łem się w uni­wer­sum Star­cra­fta, ale kilka razy w dzie­ciń­stwie za­gra­łem i tam też byli tem­plar­si z rasy ob­cych ko­smi­tów : >.

 

 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Nie, nie oglą­da­łam. Go­rzej – nigdy nie gra­łam w Star­cra­fta. Muszę ogra­ni­czać się do ksią­żek hi­sto­rycz­nych. ;-(

Oczy­wi­ście, że moje sko­ja­rze­nie nie są uni­wer­sal­ne. Cho­ciaż naj­moj­sze. Tylko pró­bu­ję po­ka­zać Au­to­ro­wi, że być może wpro­wa­dził do tek­stu wię­cej za­mie­sza­nia niż za­mie­rzał.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Pro­szę wy­ba­czyć of­ftop, ale za­in­te­re­so­wał mnie ten wątek. Jakie pro­po­nu­jesz ogól­nie zro­zu­mia­łe sy­no­ni­my dla mni­cha-wo­jow­ni­ka w świe­cie sty­li­zo­wa­nym na eu­ro­pej­skie śre­dnio­wie­cze?

Wy­da­je mi się, że ukształ­to­wa­ny w świat­ku gier RPG “pa­la­dyn” jest chyba naj­lep­szą al­ter­na­ty­wą. Oso­bi­ście lubię to słowo, choć nie każdy musi. Pro­po­nu­jesz coś jesz­cze : > ?

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

W obu Star­cra­ftach wy­stę­po­wa­li Mrocz­ni Tem­pla­riu­sze. Ta­jem­ni­czy zakon rasy Pro­tos­sow. I wła­śnie z za­ko­na­mi ry­cer­ski­mi tem­pla­riu­sze mi sie ko­ja­rzą.

Hmmm. Jego zakon jakoś się na­zy­wał, praw­da? Może “bia­ło­świa­tło­wiec”, “wy­znaw­ca cze­goś-tam”? Albo “pod­da­ny/ wiel­bi­ciel/ ry­cerz/ obroń­ca Bia­łej Kró­lo­wej”? Skoro wo­jow­nik, to pew­nie miał jakiś sto­pień woj­sko­wy. I, oczy­wi­ście, wszyst­kie bar­dziej ogól­ne; ry­cerz, (uzbro­jo­ny/ wal­czą­cy) mnich, za­kon­nik, fa­na­tyk za­ku­ty w bla­chę, świr, który we łbie miał tylko świę­te runy, wo­jow­nik… Dla­cze­go muszą być eu­ro­pej­skie? Ten świat chyba ma wła­sną hi­sto­rię.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Bia­ło­świa­tło­wiec w tym kon­tek­ście brzmi cał­kiem nie­źle. Po pro­stu “Ry­cerz” chyba też by prze­szedł, gdyby za pierw­szym razem wy­ja­śnić, że to ry­cerz za­kon­ny.

Do­tknę­łaś in­te­re­su­ją­ce­go pro­ble­mu – tj. ile świa­ta można wło­żyć w opo­wia­da­nie, żeby je ubo­ga­cić, ale nie skrę­cić mu karku nad­mia­rem in­for­ma­cji. To trud­na sztu­ka, ła­twiej­sza do zre­ali­zo­wa­nia w po­wie­ściach, bo wię­cej stron daje au­to­ro­wi więk­sze pole do po­pi­su.

Czyli w sze­ściu sło­wach – oczy­wi­ście zga­dzam się z twoją pu­en­tą :D

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Jeśli cho­dzi o tem­pla­riu­szów i mni­chów, nie mia­łam z tym żad­ne­go pro­ble­mu, bo tem­pla­riusz to mnich. Otocz­ki “fan­ta­stycz­ne” są jed­nak o wiele póź­niej­sze, i wła­śnie one mocno znie­kształ­ca­ją obraz. Tylko znowu, czy da­ła­bym radę z tem­pla­riu­szem w po­wie­ści fan­ta­sy? (jak widać, w opo­wia­da­niu tak). Pro­ble­ma­tycz­ne, gdy zna się np. do­brze hi­sto­rię i czy ten tem­pla­riusz z opo­wia­da­nia miał po­dob­ną ge­ne­zę, co Ci ist­nie­ją­cy na­praw­dę? Ale to tylko takie moje szu­ka­nie dziu­ry w całym.

 

@Sko­necz­ny – no mam na­dzie­ję, że bę­dziesz cho­dził w re­jo­ny nie­stan­dar­do­we­go fan­ta­sy. W taki spo­sób na pewno będę za­glą­dać do Two­ich tek­stów.

Do­łą­czę się do dys­ku­sji – tem­pla­riu­sze to nazwa, która nie wzię­ła się z nikąd. Nie bez po­wo­du mają w na­zwie świą­ty­nię. Tym bar­dziej to okre­śle­nie tu nie pa­su­je.

No i prze­cież jest po­wie­dzia­ne, że mają Zakon, to się ra­czej wiąże ze świą­ty­nia­mi, nie?

No nie­źle.

Tylko są bar­dziej zwią­za­ni z tą kró­lo­wą niż z jakąś tam świą­ty­nią, nie?

Biała Kró­lo­wa jest bó­stwem, to jest w tek­ście wi­docz­ne ewi­dent­nie…

No nie­źle.

Ow­szem, jest.

Cho­dzi mi o to, że o ile nie jest to bó­stwo bar­dzo po­pu­lar­ne i nie ma tych za­ko­nów znacz­nie wię­cej, to nie ist­nie­je uza­sad­nie­nie, dla któ­re­go mie­li­by się na­zy­wać “tem­pla­riu­sza­mi”. W na­szym świe­cie zakon do­stał taką nazwę przez Świą­ty­nię Sa­lo­mo­na. Tak jak pełna nazwa krzy­ża­ków wzię­ła się od ochro­ny szpi­ta­li i po­cho­dze­nia ry­ce­rzy. A skąd brały się nazwy? Bo nie mogli wszy­scy na­zy­wać się od imie­nia swo­je­go bó­stwa.

Widzę nie­do­cią­gnię­cia, na­iw­no­ści i kli­sze. Ale opo­wia­da­nie ma po­ten­cjał i wy­da­je się przed­się­wzię­ciem cał­kiem am­bit­nym. Wrócę i do­szcze­gó­ło­wię.

Dobra. To tak.

Mam po­czu­cie, że w tym opo­wia­da­niu coś jest. Bo­ha­te­ro­wie wcale nie tacy sztam­po­wi. Hof­f­man Rot­tler cał­kiem mi się po­do­ba. Zresz­tą jest naj­cie­kaw­szy z nich wszyst­kich. 

Jest dużo faj­nych po­my­słów. Po­do­ba mi się od­pie­czę­to­wa­ny skar­biec, który wy­ma­ga żmud­nej eks­plo­ra­cji. Po­do­ba mi się kon­cep­cja bi­blio­te­ki-la­bi­ryn­tu, która prze­wi­ja się też bar­dzo czę­sto u tak uwiel­bia­ne­go prze­ze mnie Bor­ge­sa. Zresz­tą Bor­ges czę­sto ko­rzy­stał rów­nież z mo­ty­wu zwier­cia­dła, które u Cie­bie po­ja­wia się na zbroi tem­pla­riu­sza. Po­do­ba mi się wątek od­da­nia tak wiel­kie­go, że ręce gniją pod nie­zdej­mo­wa­ną zbro­ją.

Fajne są też bez­cza­so­we isto­ty, które żyją w czte­rech wy­mia­rach i widzą naraz wszyst­kie moż­li­we re­zul­ta­ty każ­de­go dzia­ła­nia. Mniej po­do­ba mi się ich de­mo­nicz­na na­tu­ra. De­mo­ny za­wsze wy­da­ją mi się tro­chę ki­czo­wa­te.

Wątek pra­gnie­nia cof­nię­cia czasu i za­po­bie­że­nia ja­kie­muś wy­da­rze­niu jest stary, ale tutaj ma po­ten­cjał. Zło­żo­ność tego wszyst­kie­go też nie razi.

ALE.

Te frag­men­ty z de­mo­na­mi są ge­ne­ral­nie naj­słab­sze. Spra­wia­ją wra­że­nie, jak­byś sam do końca nie wie­dział, jak to wszyst­ko tam u nich dzia­ła. Wy­da­je się, że jest ich za dużo i tro­chę nie wia­do­mo, który czym się zaj­mu­je. Poza tym te ich ty­tu­ły są ja­kieś pa­te­tycz­ne. Nie ro­zu­miem też, o co cho­dzi ze Źró­dłem. To jakaś kalka z Ma­tri­xa? 

Nie wiem, czy to opo­wia­da­nie nie jest też za dłu­gie. Pierw­sza część mo­gła­by być krót­sza. Dłu­żej po­ba­wił­bym się koń­ców­ką, która ma też po­ten­cjał na roz­k­min­kę o winie, od­po­wie­dzial­no­ści i nie­od­wra­cal­no­ści strzał­ki czasu w praw­dzi­mym świe­cie. Ale to dla­te­go, że bar­dziej lubię roz­k­min­ki niż na­pier­da­lan­kę. 

I jesz­cze tem­pla­riusz. Tem­pla­riusz to prze­cież ry­cerz-za­kon­nik. Mi to świet­nie pa­su­je. Pa­la­dyn jest okle­pa­ny.

A mnie opo­wia­da­nie nawet przy­pa­dło do gustu. Naj­trud­niej­sze do pew­ne­go mo­men­tu oka­za­ło się zro­zu­mie­nie o co cho­dzi z tą Elą, ale w końcu i to się wy­ja­śni­ło. Spodo­ba­ła mi się kon­struk­cja Skarb­ca. 

 Oczy­wi­ście, opo­wia­da­nie jest za­krę­co­ne i może mo­men­ta­mi zbyt ta­jem­ni­cze i nie­do­mó­wio­ne, ale po­nie­waż ta gra­ni­ca w dużej mie­rze za­le­ży od czy­tel­ni­ka jest więc “płyn­na”. Jak dla mnie jest na gra­ni­cy nie­do­mó­wień, ale jesz­cze bez jej prze­kro­cze­nia. 

Widzę, że roz­go­rza­ła dys­ku­sja o tem­pla­riu­szach, kró­ci­cach, jed­nost­kach. Z po­ję­ciem tem­pla­riu­sza nie mia­łam pro­ble­mu, kró­ci­ce mi przy prze­sta­wia­nej w różne tryby zbroi też nie prze­szka­dza­ły, ale przy­zna­ję, że jed­nak te nie­szczę­sne metry mi zgrzyt­nę­ły. To taki palec, co zo­stał wy­sta­wio­ny poza pewną gra­ni­cę. 

Uste­rek nie za­uwa­ży­łam, albo nie za­pa­mię­ta­łam (czy­ta­łam w so­bot­ni wie­czór). 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dodam swoje dwa gro­sze po pu­bli­ka­cji – świat jest pla­stycz­ny, rzą­dzo­ny swo­imi pra­wa­mi i od razu rzuca się w oczy, jak do­sko­na­le autor się w nich od­naj­du­je. W pew­nych mo­men­tach nie udało się jed­nak prze­ka­zać czy­tel­ni­ko­wi wszyst­kie­go na tyle, by opo­wia­da­nie było zu­peł­nie zro­zu­mia­łe i czy­tel­ne. Mnie więk­szy na­mysł nad frag­men­ta­mi i brak paru roz­wią­zań nie prze­szka­dzał, wię­cej man­ka­men­tów nie zna­la­złam w tek­ście – bo­ga­ta ter­mi­no­lo­gia, cie­ka­wa hi­sto­ria, in­te­re­su­ją­ce skoki cza­so­we, różne per­spek­ty­wy, wy­obraź­ni i zdol­no­ści kon­struk­cji tu nie bra­ku­je. 

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Wstęp daje w twarz i chce się czy­tać. Czyli speł­niasz pierw­sze kry­te­rium przy­cią­ga­nia uwagi. Brawo, to jest trud­ne.

 

nie­po­trzeb­ne skre­ślić – to nie pa­su­je do dia­lo­gu

Tak / nie – za­pi­sał­bym to z dy­wi­zem, a nie uko­śni­kiem

Ogó­łem udane sci-fi, świat przed­sta­wio­ny mnie za­cie­ka­wił. Lekko się czyta, choć nie­któ­re dia­lo­gi się nie po­do­ba­ły, za dużo dzie­je się w nich za­miast w nar­ra­cji (z po­cząt­ku mi to szcze­gól­nie do­ku­cza­ło). Tekst by zy­skał, gdyby był dłuż­szy, to zna­czy, gdyby ten świat i ten pęd in­for­ma­cji wy­peł­niał się sam z sie­bie.

Nie po­rzu­caj tego świa­ta, może wpad­niesz na jesz­cze lep­szy po­mysł, moc­niej sku­pia­ją­cy się na re­la­cjach, świe­cie, prze­krę­tach i knu­ciu, niż ten – bo do mnie fa­bu­ła nie prze­ma­wia. Ale to może z prze­sy­tu lek­tur akcji (dla mnie prze­syt to dwa takie tek­sty na ty­dzień), muszę sobie zro­bić tro­chę prze­rwy.

Dzię­ki za ko­men­ta­rze, prze­czy­ta­łem i wnio­ski wy­cią­gną­łem. Ge­ne­ral­nie to tutaj już nie będę nic zmie­niał je­że­li cho­dzi o jed­nost­ki, no ale w przy­szło­ści będę ostroż­niej­szy je­że­li cho­dzi o tak ra­dy­kal­ne rze­czy jak układ SI ;)

 

@to­jest­nie­wa­zne – O co cho­dzi ze Źró­dłem. No ge­ne­ral­nie nie będę już tutaj robił w ko­men­ta­rzach żad­nych przy­pi­sów co do samej tre­ści, bo to by było bez sensu. Czy jest to kalka z Ma­tri­xa? Nie, dla­te­go że do prze­czy­ta­nia Two­je­go ko­men­ta­rza nie pa­mię­ta­łem, że w Ma­tri­xie był uży­wa­ny taki ter­min, szcze­rze mó­wiąc to nadal nie ko­ja­rzę stam­tąd tego mo­ty­wu, może pora sobie tę try­lo­gię od­świe­żyć. Chyba, że cho­dzi Ci nie o na­zew­nic­two tylko o samo prze­sła­nie, tutaj mogą się po­ja­wić sko­ja­rze­nia, kon­cep­cja jest może tro­chę zbli­żo­na, ale kalką bym tego na pewno nie na­zwał.

“Tem­pla­riusz to prze­cież ry­cerz-za­kon­nik” – otóż to, dzię­ku­ję :D

 

@Si­rin – “udane sci-fi” – a to cie­ka­we, że na­zwa­łeś to sci-fi, jak dla mnie ra­czej jest to fan­ta­sty­ka, no ale kłó­cił się nie będę, szcze­gól­nie, że czę­sto sły­szę, że moja fan­ta­sty­ka mocno śmier­dzi sci-fi i myślę, że to nawet do­brze. Na­stęp­nym razem już nie będę oszu­ki­wał matki na­tu­ry, bo wła­snie za­bie­ram się za pi­sa­nie fak­tycz­ne­go sci-fi z krwi i kości ;) 

No nie­źle.

Neo miał wró­cić do Źró­dła.

A, i jesz­cze za­po­mnia­łem o jed­nej rze­czy:

Po­wi­nie­neś do­stać ode mnie fa­now­skie­go kopa w tyłek za tych Pink Floy­dów. Ja ro­zu­miem, że faj­nie jest się od­wo­łać do faj­ne­go (może ulu­bio­ne­go) tek­stu. Ale tak go wci­skać na siłę?

Haha, ta­kie­go kopa był­bym w sta­nie przy­jąć, ale ko­piąc miej w po­wa­ża­niu, że nikt inny tego nie wy­ła­pał, a przy­naj­mniej nie chwa­lił się w ko­men­ta­rzu wy­ła­pa­niem ;)

No nie­źle.

Znam tę płytę na pa­mięć. Żad­ne­go al­bu­mu nie prze­słu­cha­łem w życiu tyle razy. A to, do tego, jest dość znany frag­ment “Bre­athe”.

Bar­dzo trud­no czyta mi się tekst, z któ­re­go więk­szość czasu ro­zu­miem bar­dzo nie­wie­le. Fak­tycz­nie, koń­ców­ka tro­chę roz­ja­śni­ła (cho­ciaż w moim przy­pad­ku nie do końca) ale wcze­śniej prze­czy­ta­łam dzie­siąt­ki ty­się­cy zna­ków, które, ze­bra­ne do kupy, mó­wi­ły mi bar­dzo mało. Więc zdą­ży­łam się mocno znu­żyć. Ale mimo to są tu frag­men­ty, które czyta się rze­czy­wi­ście bar­dzo do­brze. Z chro­no­lo­gią ra­czej pro­ble­mu nie mia­łam, ale z takim ogól­nym o-co-tu-wła­ści­wie-cho­dzi, ow­szem.

Przej­rza­łam część ko­men­ta­rzy, też tych do­ty­czą­cych ję­zy­ka opo­wia­da­nia, i cho­ciaż nie zga­dzam się z Se­th­ra­elem w stu pro­cen­tach, to aku­rat w przy­pad­ku tego opo­wia­da­nia prze­ma­wia­ją do mnie za­rów­no ar­gu­men­ty Au­to­ra, jak i ko­men­tarz Se­th­ra­ela. Świat tego opo­wia­da­nia nie wzo­ru­je się na żad­nym kon­kret­nym okre­sie hi­sto­rycz­nym. Są tu za­rów­no ele­men­ty śre­dnio­wiecz­ne, jak i świa­ta z epoki re­wo­lu­cji prze­my­sło­wej, więc już po Re­wo­lu­cji Fran­cu­skiej, jeśli mamy tak chro­no­lo­gicz­nie pod­cho­dzić do słów ist­nie­ją­cych i nie­ist­nie­ją­cych.

Uwa­żam, że Au­to­ro­wi udało się unik­nąć two­rze­nia jaw­nych pa­ra­dok­sów cza­so­wych – ale tylko dzię­ki udzia­ło­wi sił nad­przy­ro­dzo­nych. Magia w tym ukła­dzie wy­da­je mi się oczy­wi­stym do­dat­kiem – i znaj­du­ję ją. Lecz cała resz­ta, nie­ste­ty, chy­bia celu, któ­rym je­stem jako czy­tel­nik, i przy­pusz­czam, że to chy­bie­nie do­ty­czy nie tylko mnie. Powód? Nagle wszyst­ko staje się zbio­rem tro­chę zmo­dy­fi­ko­wa­nych kla­sycz­nych mo­ty­wów i nie­do­mó­wień. Nie wia­do­mo, co za­wie­ra Bi­blio­te­ka, co ofe­ru­je tym, któ­rzy mogą z niej ko­rzy­stać, dla­cze­go żyją w niej szczu­ro­lu­dzie, kim byli przed prze­mia­ną, o ile prze­mia­na za­szła – plus trzy­oso­bo­wa ekipa po­szu­ki­wa­czy za­gi­nio­ne­go króla, w któ­rej to eki­pie nikt nie jest tym, kim się z po­cząt­ku wy­da­je. Nowa i nie do końca uło­żo­na mo­zai­ka ze sta­rych szkie­łek to nie­ste­ty za mało moim zda­niem na no­mi­na­cję…

Nowa Fantastyka