
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
"Szkarłatny"
Przystanąłem na brzegu wodospadu i spojrzałem na rozszerzający się wschód słońca. Jego lekkie promienie, które dopiero co wstawały wraz z porankiem – oświetlały również i moje oblicze. Powoli zbliżając się niechciane ku mojej twarzy i oczu, które straciły na chwilę orientację – spowodowały, że odwróciłem zniesmaczony głowę. pomimo że moja diabla postać odeszła, szatański charakter wciąż tlił w moim wnętrzu. Omijał starannie każdy oświetlony punkt. Serce zamknięte na kłódkę przed światem nie miało szansy na na nic. Jedyne co pozostało normalne to moja psychika, mój umysł – trzeźwy. On wiedział wszystko. Również i to, co zdarzyło się dzisiejszej nocy.
Ponownie zadrżałem…
***
Czerwona tundra wysunięta daleko we wschodnim cyplu mojej planety Sayor gorzała od kratera wulkanu, który wybuchał co parę minut cieknącą, czerwono-brązową lawą wraz z odłamkami i duszącym pyłem. Mieszkaliśmy dookoła niego, bowiem Rysyjscy ludzie wierzyli, że w samym kraterze mieszka nasz Bóg Rajs. Rysyjczycy rzeźbili Wszechmogącego, jako Boską istotę o głowie geparda i umięśnionym ciele człowieka noszącego nad sobą kamienny, wielki głaz uniesiony nad samym kraterem. Legenda głosiła, że Ten uratował nas od nieszczęsnego zalania miasta zakrywając kamieniem krater, który był blisko erupcji.
Nasze miasto było podzielone na dystrykty lecz ja mieszkałem z dala od niego. Nie potrafiłem ścierpieć Rysyjczyków. Byli gburami o zadartych łysych głowach, ociekających ciemną wydzieliną kłami i tęczówkami tak ciemnymi, że nie sposób zauważyć źrenic. Każdy miał z przynajmniej trzy metry wzrostu, a ciało tak twarde, jak skała, że gdyby ktoś próbował przebić się przez nią głową – w najlepszym wypadku złamałby ją, a w najgorszym stracił zupełnie. Był to powód do dumy każdego Rysyjczyka. Istniała bowiem przechwałka, że im twardsze ciało tym bardziej upodobniony byłeś do Boga Rajsa. Ja w to nie wierzyłem.
Odstawałem od reszty bo wyglądałem jak człowiek. Brązowe włosy, silnie zbudowane lecz wcale nie tak twarde ciało, dwa metry wzrostu, i orzechowe tęczówki. Spluwano na mnie. Byłem skrzyżowaniem Rysyjczyka z człowiekiem. Matka dała mi na imię Cheetar (ang. Cheetah – gepard) bym mógł wtopić się w tłum z gepardzim imieniem. Nie zajmowałem się niczym szczególnym. Pragnąłem tylko dowieść każdemu z osobna, że w kraterze nie mieszka żaden Bóg.
***
-Tam nie ma Boga Rajsa – mówię do jedzącego bagniste jedzenie z robaków Paula. Ognisko urządzone obok dystryktu zawsze wspaniałe było wprost proporcjonalne do gadaniny Paula. Samo milczenie wystarczyłoby nam w zupełności. A gdy zabieraliśmy się już do politycznej rozmowy – żałowałem, że w ogóle odzywałem się. Wszystko negował. Zgadzał się jedynie ze swoimi teoriami świata, niczym wielki filozof, a przecież był prostym Rysyjczykiem. Tym razem spojrzał na mnie wymownie i zaśmiał donośnie.
– Jesteś naprawdę powalony Cheet. – powiedział z przekąsem, przełknął jedzenie, a zaraz potem dodał : – Gdybym był typowym Rysyjczykiem ukamienowałbym cię. – Tym razem spojrzał na mnie z pożaleniem. – Jednak za bardzo cenię sobie twoją gębę drogi przyjacielu. Dobrze Ci radzę milczenie jest złotem, jeszcze chwila, a naprawdę trafisz do Boga… jako potępiony.
Przez chwilę zastanawiałem się nad jego słowami. Milczeliśmy.
– Nie ma Boga. Jutro mam zamiar wejść do krateru i udowodnić wam … wam wszystkim. – ujawniłem się przed Paulem ze swoimi zamiarami z tym kłamstwem, że miałem zamiar zrobić to dzisiejszej nocy, a nie jutro. Zacisnąłem zęby czując, że zaraz zostanę za ten niedorzeczny pomysł zbesztany, jak małe dziecko. I miałem rację. Przyjaciel wypluł jedzenie poszerzył czarne gałki oczne złapał za ramiona i potrząsał mną, jakby chciał, żebym obudził się ze złego snu.
– Kim ty jesteś ?! Gdzie jest do cholera mój Cheetar, co nie ma pomysłów, ale sprzecza się ze światem… Nie… Tego za wiele… umrzesz tam… – bełkotał, zaraz potem mamrotał przekleństwa typu „ Na Rajsa" przeżegnał się, jakby bał się, że imię „ Rajs" sprowadzi na niego nieszczęście. Przez kolejne hromery (jednostka czasu zaliczana u nas, jako godzina) – nie gadaliśmy do siebie. Mogłem mu nic nie mówić i byłoby dobrze, ale szczerość z przyjacielem zawsze na pierwszym miejscu.
***
Obudziłem się przy gasnącym ognisku. Czarna, bezchmurna noc, gdyby nie fakt, że wszyscy spali – zlewałaby się z tłem oczu każdego Rysyjczyka. To była jedna z najpiękniejszych rzeczy, która niestety u mnie działała jak kontrast. Jak magnesy o dwóch tych samych niedorzecznych biegunach. Paul już spał lecz jego postawa mówiła , że wciąż stał na czatach. Jakby chciał pilnować czegoś. Może mnie? Może przeczuwał, jaką głupotę chcę popełnić. Uśmiechnąłem się nonszalancko … zwinąłem plecak i ruszyłem ku kraterowi. Trzy hromery wykończyły mnie natychmiast dodając do tego pół hromera przy potykaniu się o małe łupiny skały i potu na czole lecz dotarłem do celu.
Czarny wielki otwór. Wyziew z kratera był równie gorący, jak czajnik przy dogotowywaniu się wody, ale moja skóra równie zahartowana na takie warunki. Nie przejmując się więc tym zwinnie przyczepiłem do końca klamry lianę i spuściłem po niej w dół, aż do najbliższego firmamentu. Nie miałem pojęcia, ile stopni było lecz miałem wrażenie że wszystko dookoła topniało, jak wosk, którym żołnierz czyści buty. Dalej za nim znajdowała się mała dziura. Wszedłem ostrożnie, by nie spaść do wciąż „żywego serca" krateru wybuchającego co jakiś czas, niczym fontanna lawą. Skuliłem się, jak jeż przed atakiem i wcisnąłem. Nie wiem ile czasu zajęło mi przejście przez wyrwę.
Docierając do celu natknąłem się na pustą,oświetloną słabą smugą księżyca jaskinię. Na środku widniał wielki kamienny tron. Miał jakieś sześć stóp. Był niczym jeden z siedmiu cudów świata. Przybliżając go przy tym do posągu Zeusa z kości słoniowej. Początkowo wahałem się, czy zbliżać się do tak nowo odkrytego miejsca, ale coś namawiało mnie, bym przełamał się. Westchnąłem ciężko i ruszyłem przed siebie.
Zapragnąłem dotknąć tronu… a nawet usiąść. A kiedy zdobyłem się na ten czyn…. wszystko w powietrzu zamarło. Nawet krater zdawał się nie buchać ogniem, czas się zatrzymał.
Coś zawarczało tuż nad moją głową. Poszukiwałem w ciemnościach jakiegoś kształtu. Czegoś, co sugerowałoby, że nie jestem sam. Lecz niczego nie zauważyłem. Przypomniałem sobie ze smutkiem, że moje oczy to był akurat element człowieczej budowy nie syryjskiej, i przekląłem je po raz kolejny. Bo jak już wspomniałem byłem Syryjczyko – człowiekiem. Coraz głośniejszy charkot otępiał mój umysł.
Zdany na łaskę losu poczułem nagłe uderzenie w okolicach skroni, a gdy przytknąłem do niej palce… pociekła po nich stróżka krwi. Wstałem , ale ból, który teraz czułem spowodował, że natychmiastowo upadłem na kolana. Oczy wciąż zamglone paliły się żywym ogniem. Umierałem.
– Za brak wiary…. za to… zuchwalstwo… będziesz Szkarłatnym. A twoje imię zapomniane. Zostaniesz sam, jeśli zabijesz. Za twój błąd zapłacą wszyscy. – Usłyszałem przepowiednię grubego niskiego głosu, a włosy zjeżyły się na moim karku. Zwymiotowałem, ból był zbyt potworny. Coś wyłoniło się ze mnie, z moich pleców … i pędem wyleciałem z krateru uderzając przy tym o wewnętrzną stronę skały wulkanu. Coś mną kierowało. Byłem zdezorientowany.
***
Wylądowałem przy ognisku. Wróciłem do punktu wyjścia. Nie wiedziałem o co chodzi. Jednak czegoś brakowało. A raczej kogoś. Paula. Gdzie byli wszyscy ? Tylko głucha cisza mi wtórowała. Towarzyszyła do momentu, aż nie usłyszałem szelestu czyiś nóg. Bezbłędne kroki, wysoki na pewno, i znajdował się parę centymetrów ode mnie. Wyczulony słuch sprawiał, że włosy znów zjeżyły się na moim karku. Podskoczyłem, ale zaraz uświadomiłem sobie, że to pewnie Paul. Odwróciłem się a moim oczom ukazało się zdeformowane ciało czegoś, co teraz było całe czarne ,wyglądało jak obca forma życia ze skrzydłami lecz głowa była czaszką… gorejącą pustymi, nienawistnymi oczodołami. Odruchowo pod wpływem adrenaliny uderzyłem potwora w twarz. Coś chrupnęło, złamałem nadgarstek, a moje nogi same gnały przed siebie.
Nie wiele myśląc wparowałem po starą dubeltówke Halsa, najstarszego Rysyjczyka w mieście i wróciłem do miejsca akcji. Nieznajomego nie było. Na jego miejsce wparowało dziesiątki innych. Począłem zabijać bez wahania. Ktoś krzyczał, a po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że to ja sam. Zabijałem, uderzałem w skroń,w pierś, w czoło, w nogi, w ręce. A gdy skończyły się naboje … wyjąłem stary scyzoryk ojca i wydłubywałem oczy i gardło wroga, a krew tryskała z każdej strony. Przykry zapach ciał wdawał się we znaki moim nozdrzom, ale nie przestawałem. Byłem mężnym walecznym Rysyjczykiem. Gdzie się wszyscy do licha ciężkiego podziali… ? Tylko ja sobie muszę radzić z tym gównem.
Kiedy wybijałem ostatniego potwora coś przykuło we mnie jego uwagę. A w nim przykuwało i moją… przedmiot w kształcie potrójnego krzyża… który nosił tylko Paul. To coś patrzyło na mnie w ostatnich chwilach życia pustą nicością, dławiło krwią, a zaraz potem odeszło. I dopiero po takim czasie zdałem sobie sprawę, że żaden z zabitych wcale się nie bronił. Dlaczego więc ich wybijałem ? Spojrzałem w niebo…. a potem znów na ciała…. ciała Rysyjczków.
– Boże Mój – szepnąłem, a po twarzy poleciały mi łzy… – zabiłem ich.
Wstałem …lecz moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Upadłem na kolana w geście modlitwy i powtórzyłem : Boże Mój. – Wypuściłem powietrze ze świstem… tak jak scyzoryk. Spojrzałem na zakrwawione ręce. Mordercy. Kałuża krwi wypływająca z gardła Puala odbijała mój wygląd. To ja… ja wyglądałem tak, jak opisywałem sam w swojej głowie tych ludzi. Ja miałem puste oczodoły, ja miałem skrzydła. Ja miałem ociekające kły.
Iluzja Rajsa ….
***
Przystanąłem na brzegu wodospadu i spojrzałem na rozszerzający się wschód słońca. Jego lekkie promienie, które dopiero co wstawały wraz z porankiem – oświetlały również i moje oblicze. Powoli zbliżając się niechciane ku mojej twarzy i oczu, które straciły na chwilę orientację – spowodowały, że odwróciłem zniesmaczony głowę. pomimo że moja diabla postać odeszła, szatański charakter wciąż tlił w moim wnętrzu. Omijał starannie każdy oświetlony punkt. Serce zamknięte na kłódkę przed światem nie miało szansy na na nic. Jedyne co pozostało normalne to moja psychika, mój umysł – trzeźwy. On wiedział wszystko. Również i to, co zdarzyło się dzisiejszej nocy.
Ponownie zadrżałem…
– Boże pozabijałem ich wszystkich. – jęknąłem w ciemnościach. Dopiero teraz zacząłem mówić do Boga „Boże". Płakałem, a ciemny przedmiot w kształcie potrójnego krzyża znajdujący się teraz w moich rękach, ociekał lepką krwią należącą …. do wszystkich Rysyjczyków w mieście. Podniosłem głowę, a na czubku kratera przyglądała mi się teraz wielka lecz niewyraźna postać z głową geparda i ciałem człowieka.
Zacisnąłem pięść, zrozumiałem bez słów. Powoli odwróciłem się i odszedłem, a w głowie tłukł mi się tylko jeden wyraz przepowiedni „ sam" … „sam" … „sam".
Momentami miałem wrażenie, że jest to tłumaczenie przez komputer z angielskiego na polski. Literówki, budowa zdań. Konieczna konsultacja u polonistki. Zapewniam pomoże. :)
Masz rację ! Dopiero teraz jak czytam to drugi raz - zuważam ten błąd. Dziękuję bardzo :).
A co do budowy zdań to cóż mogę powiedzieć. : ) Każdy popełnia jakieś błędy. Następnym razem postaram się bardziej uważać.
"drugi raz" ;D Sentus Miles rozłożyłeś mnie na łopatki.
Nie no ok xD. Parę razy się czytało.
Mnóstwo błędów drobnych, które wyeliminować by mogła autokorekta: literówki, chaotyczny element interpunkcyjny (znak przylepiony jest do słowa poprzedzającego, od kolejnego zaś oddzielony spacją, wielokropek to znak złożony z trzech kropek nie czterech itp.) Kilka ortów, pisanie łączne i rozdzielne, rozpoczynanie przymiotników z niewłaściwego rozmiaru literką itd. itp.
Rada: dużo czytać, koniec końców samo (no, może z drobną pomocą) się utrwali.
Na zachętę 4
Literówka zawsze się jakaś znajdzie i sądzę, że to akurat nie kłopot. Interpunkcja... to akurat element, który autor wykorzystuje sam ze względu na to, jak został zbudowany klimat, i jak chciał go użyć.
Kolejne : Czytałam dużo i nadal czytam ! / Cenię sobie komentarze typu : ' masz błedy : lietrówki, ortrografia etc.'
Mi chodzi przede wszystkim o tekst pisany i jego odbiór, nie o piękny wygląd mojej interpunkcji, czy literówki. Co nie znaczny, że neguję taki komentarz.
pozdrawiam
Niby racja, z tym ukierunkowaniem na fabułę. Ale też nie do końca, bo liczy się wszystko. Łatwo przejść obok czegoś naprawdę wartościowego, kiedy opakowanie nie zachęca.
Tak. Lecz po co pisać coś, kiedy wszyscy patrzą tylko na błędy zewnętrzne, a nie na to, jak została stworzona?
Czegoś mnie to jednak nauczyło. Bym następnym razem pisząc historię, patrzyła również i na tego typu błędy. Ponieważ jest to moja pierwsza historia na tej stronie cieszę się, że została krytycznie oceniona. Im więcej się wie, jak poprawić tekst, tym lepiej na przyszłość.
Tak w ogóle jest to mój pierwszy post ...
Zastanawiam się ile każdy z piszących ma lat....
""rozszerzający się wschód słońca" - o raju, a cóż to za zjawisko? :D Dalej niestety nie czytałam, bo po tym pierwszym zdaniu już nie byłam w stanie. Chyba, że koniecznie domagasz się analizy lingwistycznej, ale nawet wtedy nie wiem, czy dam radę strawić więcej niż jeden fragment.
Tak czy owak, nie oceniam, bo nie dałam rady przeczytać.
Hm ... a szkoda... nie ocenia się ksiązki po okładce... (czyli w tym wypadku po jednym zdaniu).
W przeciwieństwie do ciebie, nie mam wieczności na czytanie, albowiem jestem ledwie śmiertelniczką. Po co marnować czas na coś, co już po pierwszym zdaniu wygląda źle, skoro można przeczytać coś dobrze i ciekawie napisanego? :)
Już mówię ci, jak to wygląda. Powiedzmy, leży sobie na plaży mnóstwo kamyczków. Część z nich jakoś tam pobłyskuje w słońcu, i nawet jeśli po podniesieniu okażą się nic nie warte, przynajmniej wiem, że był powód, żeby się schylić. Aż pewnego razu zamiast bezwartościowego kamyczka znajduję bursztyn. Cieszę się, raduję, wymieniam na pieniądze, piję, palę, a jak się skończy, wracam na plażę szukać kolejnego.
Owszem, samo schylanie się daje mi jakieś korzyści, chociażby ćwiczę mięśnie brzucha. Ale jeśli tak naprawdę z moim brzuchem wszystko ok, to po co mam się schylać dodatkowo po coś, co ani nie jest bursztynem, ani nawet nie próbuje jak bursztyn wyglądać? Żeby mnie plecy rozbolały?
Reasumując: książki - nie. Opowiadania - niestety jak najbardziej tak.
Co za tym idzie twierdzenie, że "Czepiacie się przecinków, a tymczasem można te błędy pominąć, bowiem moje opowiadanie niesie za sobą sensy najgłębszejsze tudzież mądrości nieodkryte nigdy wcześniej" jest niezgodne z prawdą. Q.E.D.
Oh... nic takiego nie mowiłam, że mam sporo czasu na czytanie ksiażki, czy głębokie wypowiadanie się. Gdyby tak było, właśnie bym wymyślała coś nowego... i ku własnej uciesze lepszego. :) . NIestety muszę Cię zmartwić, że również jestem zabiegana... więc w czymś jesteśmy do siebie podobne.
Doskonale zrozumiałam także to co przekazałaś mi za pierwszym razem. Lecz teraz wyobraź to sobie z drugiej strony. Podnosisz kamyki... i bursztyny. Bursztyny są piękne. Ale wśród morskich glonów i piachu znajdujesz także kamyk, który w niektórych miejsach co pare milimetrów świeci małymi kryształkami ... ( A co do mięśni brzucha są polecane przez każdego :) ) ...
I również nie powiedziałam, że moje opowiadanie jest boskie, najlepsze, i żeby każdy je MUSIAŁ przeczytać. To tylko opowiadanie. Zależy od Ciebie podejście do niego. / Niezgoda.b - może nazwa od tego, że nie zgadzasz sie ? ;)...
Krytyka, to jak najbardziej polecany element, kiedy wystawiasz opowiadanie i słuchasz, jak ktoś Cię poprawia( bo tego oczekiwałam). Ale czekałam także na opinie dotyczące mojej fabuły. ;)
Chcesz mi albo przekazać, że piszę fatalnie ....
lub też... Chcesz mnie ostrzec przed robieniem błędów ortograficznych na przyszłość z tym także, żeby przedstawić mi to, jako lekcje pouczającą "Bursztyn wśród piachu". Mylę się ?
Hehe, dokładnie :) Staram się nigdy nikogo nie zniechęcać, jesteście (wy, piszący) moimi żywicielami. Chętnie pomęczę kolejne twoje opowiadanie, o ile będzie czytelne :)
Tak, mój charakter jest zgodny z moim nazwiskiem ;)
Zatem powiem Ci, że już piszę kolejne opowiadanie. Z tym, że będzie bez błędów ortograficznych, literówek, i może się pokusisz o przeczytanie tym razem całego opowiadania :).