- Opowiadanie: bartek1918 - Ja jestem Miastem

Ja jestem Miastem

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Ja jestem Miastem

Prze­cią­gły ryk bez­li­to­snych syren wy­rwał Fal­co­na z bło­giej kra­iny snów, wrzu­ca­jąc go pro­sto do roz­ża­rzo­ne­go stra­chem pieca rze­czy­wi­sto­ści. Jesz­cze zanim zdą­żył otwo­rzyć oczy, stał już na swym pro­wi­zo­rycz­nym po­sła­niu, gotów do oceny za­gro­że­nia i ewen­tu­al­nej uciecz­ki. Ro­zej­rzał się szyb­ko do­oko­ła.

Miej­sce zaj­mo­wa­ne za­zwy­czaj przez star­sze­go brata było puste. Zna­czy się puste, jako nie­za­wie­ra­ją­ce Percy'ego. Le­ża­ły tam nu­me­ry nie­le­gal­nej ga­ze­ty "Śmierć Ro­bac­twu!", or­ga­nu pra­so­we­go Ruchu Oporu. Były tam też stare i po­nisz­czo­ne ubra­nia oraz parę oso­bi­stych dro­bia­zgów… Spoj­rzał w drugą stro­nę. Jego matka sie­dzia­ła sku­lo­na, przy­ci­ska­jąc do pier­si zdję­cie swego męża. Adam zmarł – stało się to jakiś czas temu – jed­nak nie po­tra­fi­li do­kład­nie okre­ślić kiedy. Wraz z wia­do­mo­ścią o śmier­ci taty czas jakby sta­nął w miej­scu – Ewa, do­wie­dziaw­szy się, że Adam nie żyje, bez słowa wzię­ła jego zdję­cie, wi­szą­ce gdzieś na ścia­nie, przy­tu­li­ła je mocno do sie­bie i od tej pory sie­dzia­ła tak, wpa­tru­jąc się nie­obec­ny­mi oczy­ma w prze­strzeń. Bra­cia pró­bo­wa­li ją kar­mić i poić, lecz ta rzad­ko co­kol­wiek z tego przyj­mo­wa­ła. Nie wi­dzie­li, by spała, czy ro­bi­ła co­kol­wiek in­ne­go. Być może to pły­ną­ca w ży­łach krew driad – mówił miej­sco­wy zna­chor, stary leśny elf – być może raa, czyli du­cho­we po­łą­cze­nie ze zmar­łym za życia. Czym­kol­wiek by nie było, taka jest wola Bo­gi­ni Słoń­ca.

Dość, że mama żyła. Jej serce biło. Więc może była jesz­cze na­dzie­ja.

Przy­po­mi­na­jąc to sobie, Fal­con, wbrew zdro­we­mu roz­sąd­ko­wi pod­szedł, a ra­czej pod­pełzł do mamy i, przy­bli­ża­jąc się do niej mak­sy­mal­nie, szep­nął jej do ucha:

– Dzień dobry, mamo. Po czym przy­tu­lił się do niej. Od jej ciała biło cie­pło, czuł jej tętno. Jed­nak nie było żad­nej re­ak­cji. Nie­obec­ne oczy wciąż tylko wpa­try­wa­ły się w odra­pa­ną ścia­nę z bla­chy.

Fal­con po­czuł, że łzy na­pły­wa­ją mu do oczu. Szyb­ko jed­nak je po­wstrzy­mał. Mu­sisz być twar­dy – po­wie­dział sobie, przy­gry­za­jąc wargi. Od­czoł­gał się od matki i wziął ze swego po­sła­nia ubra­nie. Po­dar­ta i po­pla­mio­na ko­szul­ka, która kie­dyś ponoć była biała oraz spoden­ki w po­dob­nym sta­nie. Za­ło­żył je na sie­bie, po czym ostat­ni raz ogar­nął ich miesz­ka­nie wzro­kiem. Nie wi­dząc nic nie­po­ko­ją­ce­go, od­sło­nił grubą, peł­nią­cą funk­cję drzwi za­sło­nę i wy­szedł do slum­sów.

W pierw­szej chwi­li ośle­pi­ło go po­ran­ne słoń­ce – osło­nił więc oczy ręką. I to był błąd. Po­czuł silne ude­rze­nie w brzuch, od któ­re­go sku­lił się ze zdu­szo­nym krzy­kiem. Ktoś pod­ciął mu nogi. Roz­pacz­li­wie wy­ma­chu­jąc koń­czy­na­mi upadł na twar­dy, bez­li­to­sny beton.

– Dzi­dzia chce na rącz­ki? – usły­szał zimny, sar­ka­stycz­ny głos, od któ­re­go po­czuł lo­do­wa­ty uścisk prze­ra­że­nia. W mię­dzy­cza­sie ktoś bru­tal­nie za­rzu­cił go sobie na ramię z ła­two­ścią, jakby pod­no­sił szma­cia­ną lalkę. Fal­con zna­lazł się na wy­so­ko­ści trzech me­trów. Nawet nie pró­bo­wał się wy­ry­wać – w mor­der­czym uści­sku, jakim ura­czył go prze­śla­dow­ca, nie mógł wcale się ru­szać. Osi­łek niósł go przez slum­sy. Fal­con wi­dział, jak mi­ja­ją ko­lej­ne pro­wi­zo­rycz­ne, roz­pa­da­ją­ce się bu­dow­le. Lu­dzie nie zwra­ca­li na nich uwagi – nie było roz­sąd­ne zwra­cać uwagę na Ma­łe­go Jima, tym bar­dziej gdy naj­wy­raź­niej zna­lazł sobie kogoś in­ne­go do bicia.

Fal­con wi­dział chłop­ców w jego wieku, spie­szą­cych w drugą stro­nę – ku Bra­mie, do Pa­ję­czej Dziel­ni­cy.

Ku Wieży Wład­cy.

Po­ran­ne sy­re­ny we­zwa­ły wszyst­kich chłop­ców z mia­sta w wieku ra­ag­dan-du,, by sta­wi­li się przed Wieżą. Wszyst­kich – od synów Raj­ców i Pa­try­cju­szy aż po dzie­cia­ki ze slum­sów, doków czy Złego Pod­zie­mia. Wszy­scy oni mu­sie­li wejść do Pasz­czy, jak na­zy­wa­no drzwi od za­chod­niej stro­ny Wieży. Nie­któ­rzy wy­cho­dzi­li z dru­giej stro­ny – oszo­ło­mie­ni i nie­pa­mię­ta­ją­cy co dzia­ło się w środ­ku.

Nie­któ­rzy nie wy­cho­dzi­li wcale.

Umysł Fal­con'a wró­cił jed­nak do te­raź­niej­szo­ści, gdy Jim rzu­cił nim o ścia­nę jed­ne­go z domów.

– Zdraj­ca! Pa­ję­czy Sługa! – zawył stwór. Jego głos był tu­bal­ny i po­tęż­ny. Fal­con spoj­rzał na niego. Mały Jim był cy­klo­pem – po­tęż­nie zbu­do­wa­nym, znacz­nie prze­wyż­sza­ją­cym wzro­stem nawet naj­wyż­szych ludzi. Miał ce­gla­stą skórę i dwa małe różki na gło­wie. Nosił tylko prze­pa­skę bio­dro­wą. A przy niej nóż, któ­rym, wedle ludz­kich stan­dar­dów, był uży­tecz­ną w dżun­gli ma­cze­tą.

– Spo­koj­nie, Jim. Pro­szę cię, przy­trzy­maj go. Ale, na Ash­ke­er­me­nę, de­li­kat­nie! – usły­szał znów ten zimny głos. Ten kto wła­śnie wy­ło­nił się zza cy­klo­pa, wła­ści­ciel głosu, był per­so­ni­fi­ka­cją wszyst­kich lęków słab­szych miesz­kań­ców slum­sów. Osta­tecz­nie Jim był okrop­nie tępy i wy­peł­niał tylko roz­ma­ite, zwy­kle do­ty­czą­ce krwi, po­le­ce­nia.

Jona je wy­da­wał.

– Chcie­li­śmy tylko po­ga­dać z bra­cisz­kiem jed­ne­go z na­szych naj­lep­szych wo­jow­ni­ków – po­wie­dział, pod­cho­dząc do Fal­co­na. Przy­bli­żył twarz do jego twa­rzy i uśmiech­nął się, od­sła­nia­jąc kły. Jona był wam­pi­rem – po­cho­dził z jed­ne­go z tych wiel­kich rodów, które kie­dyś miały wła­sne farmy pełne in­te­li­gent­nych ras, w tym ludzi, prze­zna­czo­nych na wy­ssa­nie krwi. Lecz tamte czasy mi­nę­ły, gdy wsz­czę­to bunt. Oba­lo­no Krwa­wych Kró­lów, a wam­pi­ry stały się celem po­lo­wań. To jed­nak rów­nież mi­nę­ło i dziś miesz­ka­ły wśród ludzi. Piły krew zwie­rząt, za picie krwi ras ro­zum­nych do­sta­wa­ły srebr­ną kulą w po­ty­li­cę. Zna­czy, tak mó­wi­ło prawo.

A w slum­sach obo­wią­zy­wa­ło tylko prawo siły.

– Po­wiedz mi – mówił dalej Jona, do­ty­ka­jąc bladą dło­nią o dłu­gich, czer­wo­nych pa­znok­ciach po­licz­ka Fal­con'a – Gdzież to chcia­łeś się udać? Czy nie wiesz, że za uda­nie się na Ce­re­mo­nię Przej­ścia, Ruch Oporu wy­zna­czył karę śmier­ci?

Fal­con'a ogar­nę­ło prze­ra­że­nie. Serce biło mu szyb­ko, od­dy­chał z tru­dem. Czy to praw­da – my­ślał pa­nicz­nie – czy na­praw­dę tak po­wie­dzie­li? Więc dokąd zmie­rza­li wszy­scy?

– Och, to – rzekł Jona, po czym za­śmiał się, od­rzu­ca­jąc głowę w tył. Czyż­by czy­tał mi w my­ślach? – po­my­ślał Fal­con ze stra­chem – Ależ oni zmie­rza­ją na wojnę. To nasi bo­jow­ni­cy… w twoim wieku. Mają na sobie sznu­ry dy­na­mi­tu. Gdy wejdą do środ­ka, roz­wa­lą Wieżę.

Nie!, po­my­ślał Fal­con, to nie może być praw­da! Ow­szem, Ruch Oporu był grupą obłą­kań­ców, któ­rzy z nie­na­wi­ści do Ma­szy­ny byli go­to­wi za­bi­jać in­nych… ale za­bi­jać sie­bie? Prze­cież nie mogli być na tyle głupi – to nie mogło się udać! Wy­kry­wa­cze za­czną pisz­czeć i zdez­ak­ty­wu­ją ła­dun­ki magią. Ka­mi­ka­dze zo­sta­ną aresz­to­wa­ni. Tor­tu­ra­mi zmu­szą ich do wy­ga­da­nia wszyst­kie­go, co wie­dzą. A potem ich za­strze­lą.

– Może wy­da­je ci się to bez sensu. Może, twoim zda­niem, to okru­cień­stwo – cią­gnął Jona – ale wiedz, że je­że­li mamy do wy­bo­ru żyć pod rzą­da­mi Pa­ję­cze­go Ty­ra­na lub zgi­nąć, po­ka­zu­jąc mu, że nigdy się nie pod­da­my i nie od­da­my czci Ma­szy­nie, to wo­li­my zgi­nąć!

I za kogo to mó­wisz?, po­my­ślał Fal­con. Może oni wo­le­li­by żyć? Ale wy­pra­li­ście im mózgi pro­pa­gan­dą i swo­imi ha­sła­mi! Nic nie osią­gnie­cie, za­bi­ja­jąc mło­dych! Może oni w przy­szło­ści mo­gli­by wy­wal­czyć wol­ność. Ale tego nie zro­bią. Bo ich nie bę­dzie.

– A ty? – za­py­tał Jona. Jego twarz nie­mal do­ty­ka­ła twa­rzy Fal­con'a – Ty. – oczy Jony pło­nę­ły – Ty nic nie zro­bi­łeś. Nic dla nas. Ty je­steś. Ty. Je­steś. Zdraj­cą!

Z tymi sło­wa­mi za­mach­nął się głową i, roz­wie­ra­jąc mak­sy­mal­nie usta, wgryzł się w szyję Fal­con'a.

A ra­czej pró­bo­wał. Gdy jego usta od swej ofia­ry dzie­li­ła tylko cien­ka war­stwa po­wie­trza, nagle zo­stał ode­pchnię­ty w tył przez nie­wi­dzial­ną siłę. Jed­no­cze­śnie Fal­con po­czuł, że uścisk na jego ra­mio­nach znikł.

Szyb­ko ro­zej­rzał się do­oko­ła. Cy­klop leżał na ziemi, lecz szy­ko­wał się już do wsta­nia. Wam­pir pod­no­sił się z wolna. Twarz miał za­la­ną krwią. Naj­wy­raź­niej zła­mał nos i bra­ko­wa­ło mu paru zębów.

– Ty! Ty prze­klę­ty cza­ro­dzie­ju! – krzyk­nął, po czym za­chły­snął się krwią. Fal­con nie zmar­no­wał oka­zji i po­pę­dził ile sił w no­gach ku Bra­mie. Zdą­żył prze­biec dy­stans pa­ru­set me­trów, gdy, wy­bie­ga­jąc zza bu­dyn­ku, wpadł pro­sto na swego brata.

Percy nie był szcze­gól­nie wy­so­ki, lecz przy jego drob­nym bra­cie każdy się taki wy­da­wał. Fal­con ude­rzył z roz­pę­du o jego klat­kę pier­sio­wą i odbił się pro­sto na beton.

– Co ty tu ro­bisz? – spy­tał ostro Percy. Ubra­ny po­dob­nie jak brat, nosił do­dat­ko­wo nóż za pasem i na­szyj­nik ze słoń­cem, sym­bo­lem Bo­gi­ni. Jego twarz zdo­bi­ła bli­zna.

– Nic, nic… – rzekł Fal­con, wsta­jąc z wolna – Spie­szę się, bra­cie…

Percy spoj­rzał na niego uważ­nie.

– Gdzie? – za­py­tał – Chyba nie do Wieży? Sły­sza­łeś o za­ka­zie.

– Ale… Tam trze­ba iść! Je­że­li ktoś nie przyj­dzie, zo­sta­nie naj­pew­niej aresz­to­wa­ny. To obo­wią­zek!

– Obo­wią­zek? Wy­peł­niam tylko obo­wiąz­ki dane mi przez Bo­gi­nię I Ruch Oporu. Pa­ję­czy Wład­ca to uzur­pa­tor, a ja je­stem wol­nym czło­wie­kiem.

– Ale… – Fal­con czuł, iż zaraz się za­ła­mie – To ja mam tam iść. Ty już tam byłeś! Gdy tylko to po­wie­dział, brat z za­dzi­wia­ją­cą pręd­ko­ścią zła­pał go za koł­nierz i uniósł do góry, a jed­no­cze­śnie przy­cią­gnął do sie­bie, do swo­jej twa­rzy.

– Nie waż się o tym mówić – syk­nął mu do ucha – Nie było mnie tam, a pod­pis Straż­ni­ka jest pod­ro­bio­ny. Ro­zu­miesz? Je­że­li chcesz nadal być mym bra­tem, nie wolno ci tego po­wtó­rzyć. Jasne?

Nagle usły­sze­li krzy­ki cy­klo­pa i wam­pi­ra, zbli­ża­ją­ce się zza rogu.

– Ty tchó­rzu! Nędz­ny sługo Ma­szy­ny! – to naj­wy­raź­niej Jona dawał upust zło­ści. Dało się sły­szeć też gniew­ny ryk Ma­łe­go Jima. Percy spoj­rzał bratu w oczy i upu­ścił go na zie­mię.

– No nie? Znowu? – za­py­tał zde­ner­wo­wa­ny – Znowu nie po­tra­fi­łeś nad tym za­pa­no­wać? Wiesz, że to ja za cie­bie od­po­wia­dam? Mówią o mnie "Brat tego upio­ra", "Bra­ci­szek Pa­ję­cze­go Maga". Ostat­ni raz ura­tu­ję ci skórę. No, bie­gnij!

Fal­con szyb­ko pod­niósł się i za­czął biec. Wbiegł w jedną z uli­czek, by nie zo­ba­czy­li go jego prze­śla­dow­cy. Oparł się o ścia­nę od­dy­cha­jąc cięż­ko. Usły­szał:

– Wi­dzia­łeś go?

– Kogo, Jona? Co stało ci się z twa­rzą?

– Nie twoja spra­wa! Pytam się, Percy, czy nie wi­dzia­łeś swo­je­go bra­cisz­ka zdraj­cy?

– Nie, Jona. – Na pewno? Jak się okaże, że go kry­jesz…

– Percy kła­mie!

Fal­con po­czuł, że serce sta­nę­ło mu z prze­ra­że­nia. Mu­siał się gdzieś ukryć i wszyst­ko wi­dział, prze­klę­ty cho­chlik! Sie­dział na dachu są­sied­nie­go ba­ra­ku – przy­po­mi­na­ją­ce tylko z grub­sza czło­wie­ka w dużym po­mniej­sze­niu, owło­sio­ne stwo­rze­nie, o nie­wia­ry­god­nie wred­nym uśmie­chu.

–  Ależ mówię praw­dę! Nie słu­chaj­cie go, wie­cie, jakie są cho­chli­ki…

– Kse­no­fo­bicz­ne bred­nie! Nie za­sła­niaj się ste­reo­ty­pa­mi, Percy. Wi­dzia­łem, że ga­da­łeś z bra­tem i po­zwo­li­łeś mu uciec!

Na­stą­pi­ła chwi­la ciszy. Fal­con bał się, by przy­pad­kiem prze­śla­dow­cy nie usły­sze­li szyb­kie­go bicia jego serca.

– Masz do­wo­dy? – głos Jony był ra­czej scep­tycz­ny, lecz nuta wście­kło­ści wy­raź­nie pró­bo­wa­ła prze­drzeć się na wol­ność.

Nagle Fal­con za­marł. Wło­żył rękę do kie­sze­ni. Kie­dyś, gdy miesz­ka­li w lep­szej dziel­ni­cy, w po­rząd­nej, czy­stej ka­mie­ni­cy, matka lu­bi­ła wy­szy­wać. Kie­dyś do­stał od niej chust­kę – za­wsze, gdy wy­cie­rał łzy, pa­mię­tał o niej. Teraz, gdy po śmier­ci ojca matka po­pa­dła w ten dziw­ny stan, uwa­żał chust­kę za swego ro­dza­ju pa­miąt­kę, wręcz re­li­kwię. Za­wsze nosił ją przy sobie.

A teraz tej chust­ki nie było.

– Na ziemi leży jego chust­ka z wy­szy­tym imie­niem. Pro­szę spoj­rzeć: "Fal­con". Pięk­ne pismo, nie­praw­daż? To dzie­ło jego matki. Kie­dyś nie była wa­rzy­wem, jak teraz.

Wie­dzą, że je­stem nie­da­le­ko, po­my­ślał, i chcą mnie spro­wo­ko­wać. Ale nie dam się.

Go­rzej bę­dzie z Per­cym.

– Nie po­zwa­laj sobie, Gako. To jest też moja matka.

– Ty – Jona ledwo co opa­no­wy­wał wście­kłość – je­że­li ta chust­ka tu leży, w do­dat­ku w bar­dzo do­brym sta­nie, to zna­czy, że mu­sia­ła mu wy­paść z kie­sze­ni. Cał­kiem nie­daw­no.

– Może wy­pa­dła mu, jak szedł w tą stro­nę – za­pro­po­no­wał Percy. Uwaga o jego matce oraz strach przed wam­pi­rem two­rzy­ły za­bój­czą mie­szan­kę, któ­rej wy­star­czy­ła chwi­la, by eks­plo­do­wać.

– O nie – Jona już nie­mal dy­szał ze zło­ści – W tę stro­nę szedł inną drogą.

– A ra­czej niósł go Jim – wtrą­cił cho­chlik. Był wy­raź­nie roz­ba­wio­ny – jak to cho­chlik, gdyż ga­tu­nek ten lu­bu­je się w pro­wo­ko­wa­niu kon­flik­tów.

– Jona – w gło­sie Percy'ego sły­chać było nie­do­wie­rza­nie i złość – Co chcie­li­ście zro­bić mo­je­mu bratu?

– Wam­pir chciał wypić jego krew – po­in­for­mo­wał Gako, chi­cho­cząc.

– To podły zdraj­ca! Masz honor uzna­wać go za brata? To zdraj­ca i cza­ro­dziej! Pa­ję­czy Sługa!

– Nie masz na to do­wo­dów!

– Więc czemu ucie­kał?

– Bo go za­ata­ko­wa­li­ście!

– Taka była wola Ruchu Oporu!

– Do któ­re­go na­le­żę!

– Już nie!

Cisza. A po niej:

– Jak mo­głeś "ra­to­wać" zdraj­cę przed spra­wie­dli­wo­ścią?!

– Bo to mój brat! Mu­sia­łem… zna­czy…

– Przy­znał się! Przy­znał się! – zawył cho­chlik po czym wy­buch­nął obłą­kań­czym śmie­chem, prze­cho­dzą­cym miej­sca­mi w pisk. Po cym po­wie­dział, gło­śno i wy­raź­nie:

– Po­wie­dział też, że dwa lata temu był na Ce­re­mo­nii. Jego pa­pie­ry są au­ten­tycz­ne. Zła­mał zakaz.

Umysł Fal­co­na nagle, zu­peł­nie bez udzia­łu jego woli, wy­peł­ni­ły słowa:

– Sokół jest siew­cą spra­wie­dli­wo­ści, a jego wola jest wła­dzą; w sercu mu nigdy zwąt­pie­nie nie za­go­ści, wszy­scy się jemu pod­da­dzą.

Co to jest? Co to za głos w mojej gło­wie? – za­py­tał sam sie­bie.

Jona po­pa­trzył na Percy'ego z gnie­wem: – A więc ty też je­steś zdraj­cą! Jako Naj­wyż­szy Eg­ze­ku­tor Prawa Ruchu Oporu, za zła­ma­nie Za­ka­zu wy­da­ne­go przez Radę oraz za pomoc w uciecz­ce zdraj­cy, zgod­nie ze 101 oraz 139 re­gu­łą Prawa Kar­ne­go, ska­zu­ję cię na…

– Nie! Z prze­ra­że­niem Fal­con od­krył, że to on sam krzy­czy. Po czym, wie­dzio­ny jakąś we­wnętrz­ną siłą, nad którą nie mógł za­pa­no­wać, wy­szedł z ukry­cia i sta­nął przed za­sko­czo­ną grupą. Nawet cho­chlik prze­stał się śmiać.

– W imię Magii – po­wie­dział… a ra­czej prze­mó­wi­ła przez niego nie­zna­na siła, gło­sem po­tęż­nym i szla­chet­nym, okrut­nym i wy­nio­słym jak sam Król Sokół, po­sy­ła­ją­cy Złotą Armię do walki, gło­sem nie­zna­ją­cym sprze­ci­wu i gło­sem nie­zmien­nym, zim­nym jak stal i ostrym jak miecz – W imię Magii, w imię Prawa i Po­rząd­ku, w imię Spra­wie­dli­wo­ści. Oto nad­cho­dzi kres wa­szych ży­wo­tów, oto sama Zie­mia was po­chło­nie. Śmierć za­bie­rze was do Kra­iny Du­chów. Giń­cie! Giń­cie! Giń­cie­ee!

I oto wam­pir, cy­klop i cho­chlik, słu­cha­jąc tych słów, zo­sta­li unie­sie­ni ponad zie­mię, z ich oczu i ust wy­strze­li­ło świa­tło, ciała po­czę­ły się roz­sy­py­wać, a pło­ną­ce ka­wał­ki mięsa i krew roz­bry­zgi­wa­ły się do­oko­ła – aż je­dy­nym zna­kiem, że kie­dy­kol­wiek tu byli, stał się po­piół, który wkrót­ce wiatr roz­wiał po slum­sach. Oraz krew, spły­wa­ją­ca z bla­sza­nej ścia­ny opusz­czo­ne­go ba­ra­ku.

Fal­con po­czuł że robi mu się słabo i zwy­mio­to­wał. Gdy pod­niósł za­bru­dzo­ną tre­ścią żo­łąd­ko­wą twarz, jego oczy skie­ro­wa­ły się na krew – i zro­bił to po­now­nie, krztu­sząc się wy­mio­ci­na­mi i obrzy­dze­niem. Cały drżał, gdy wresz­cie pod­niósł głowę i zo­ba­czył, że jego brat się cofa.

– Ty – po­wie­dział Percy z prze­ra­że­niem. Od­dy­chał szyb­ko, twarz miał bladą a oczy roz­sze­rzo­ne.

– Spo­koj­nie – wy­du­kał Fal­con, kuś­ty­ka­jąc nie­zdar­nie w stro­nę brata. Po­śli­zgnął się na wła­snych wy­mio­ci­nach i upadł bo­le­śnie twa­rzą na zie­mię. Z tru­dem uniósł się lekko, pod­pie­ra­jąc się ręką – Ja… nie wiem, jak to się stało.

-Ty! Za­bi­łeś elitę Ruchu Oporu! – wrza­snął brat – I cho­chli­ka… Je­steś mor­der­cą !

– Do­tknę­ła ich Ręka Spra­wie­dli­wo­ści – to znów ten głos, po­słu­gu­jąc się Fal­co­nem, prze­mó­wił do świa­ta – Tak koń­czą wro­go­wie Magii. Ja je­stem Magią.

– Mor­der­ca! – zawył Percy – Je­steś opę­ta­nym mor­der­cą!

Po czym od­wró­cił się i uciekł co sił w no­gach.

Fal­con zo­stał sam. Nie mając in­ne­go wyj­ścia, pod­niósł z ziemi o dziwo nie­na­ru­szo­ną chu­s­tecz­kę, wło­żył ją do kie­sze­ni, po czym, prze­ra­żo­ny, wstał i, nadal trzę­sąc się, ru­szył ku Bra­mie.

***

Przed Wieżą zdą­żył się ze­brać spory tłum – masa chłop­ców w jego wieku usta­wia­ła się w pię­ciu ko­lej­kach, z któ­rej każda pro­wa­dzi­ła do bram­ki z Wy­kry­wa­czem, strze­żo­nej do­dat­ko­wo przez Pa­ję­czą Straż – ubra­nych na czar­no spe­cjal­nych magów – żoł­nie­rzy Wład­cy i Ma­szy­ny. Sie­dzie­li na krze­seł­kach, pod­pi­sy­wa­li do­ku­men­ty i co jakiś czas po­pi­ja­li kawę z ter­mo­sów. Wszyst­ko szło dojść raź­nie, do­pó­ki jeden z Wy­kry­wa­czy nie wydał nagle pisku.

Sto­ją­cy tam dzie­ciak z wy­ra­zem de­ter­mi­na­cji na twa­rzy zrzu­cił z sie­bie płaszcz – po­dob­nie jak po­zo­sta­ła czwór­ka, oraz sporo chłop­ców w ko­lej­ce. Trze­ba przy­znać, było to zsyn­chro­ni­zo­wa­ne zna­ko­mi­cie. Pod płasz­cza­mi ich ciała były opa­sa­ne sznu­ra­mi dy­na­mi­tów, pod­łą­czo­ny­mi do trzy­ma­ne­go teraz przez każ­de­go w dłoni włącz­ni­ka. Dzie­siąt­ki kciu­ków unio­sły się nad dzie­siąt­ka­mi gu­zi­ków za­gła­dy.

I na­ci­snę­ło je.

Nie stało się kom­plet­nie nic. Zdzi­wie­ni bo­jow­ni­cy pa­trzy­li po sobie tępym wzro­kiem.

Roz­legł się plu­ga­wy śmiech Pa­ję­czych Straż­ni­ków, do któ­rych do­łą­czył mro­żą­cy krew w ży­łach głos sa­me­go Wład­cy, roz­brzmie­wa­ją­cy w gło­śni­kach: – Och, dzie­ci, dzie­ci… Ktoś znowu na­opo­wia­dał wam tych ide­ali­stycz­nych bzdur i kazał wam ginąć, jakby miało wam to coś przy­nieść. Nie mniej, po­chwa­lam to. Niech ci, któ­rzy tak uko­cha­li swą spra­wę, że byli go­to­wi się dla niej zabić, pierw­si wejdą do Pasz­czy. Taka wola Ma­szy­ny.

A w gło­wie Fal­co­na po­ja­wi­ły się słowa:

– Lecz nawet sokół po­dat­ny jest prawu, że każdy, w tym silny, upad­nie; ranny do prze­zna­cze­nia wpad­nie stawu, uto­nąć może tam na dnie.

Co to jest?

Tym­cza­sem ob­sta­wia­ją­cy do­oko­ła Plac po­li­cjan­ci ru­szy­li ku armii ka­mi­ka­dze i pro­wa­dzi­li każ­de­go z nich do Pasz­czy. Wy­ra­zy twa­rzy tych nie­szczę­śni­ków były różne – od gnie­wu, przez nie­do­wie­rza­nie, smu­tek, roz­pacz, strach, prze­ra­że­nie aż po obo­jęt­ność czy – w nie­któ­rych przy­pad­kach – coś w ro­dza­ju nie­ugię­to­ści i dumy, że po­ka­za­li, jak bar­dzo nie­na­wi­dzą Uzur­pa­to­ra i Ma­szy­ny.

Fal­co­no­wi było szko­da wszyst­kich, bez wy­jąt­ku. To Jona oraz lu­dzie z Wy­dział Pro­pa­gan­dy i Wy­cho­wa­nia uczy­ni­li z tych dzie­ci wo­jow­ni­ków – ka­mi­ka­dze. My­dląc im oczy szla­chet­ny­mi ha­sła­mi, obiet­ni­ca­mi wyj­ścia z biedy i opusz­cze­nia slum­sów po upad­ku Ma­szy­ny, spra­wi­li, że ci mło­dzi byli go­to­wi nawet na śmierć, nawet jeśli ta śmierć nie da im nic, a wręcz za­szko­dzi cie­mię­żo­nym miesz­kań­com Mia­sta…

Lecz oto zna­lazł się na po­cząt­ku ko­lej­ki, a znie­cier­pli­wio­ny Straż­nik za­ma­chał na niego ręką.

– No, chodź! Z szyb­ko bi­ją­cym ser­cem pod­szedł do krze­seł­ka. Sie­dzą­cy na nim czło­wiek pod­niósł głowę. Jego oczy były zu­peł­nie białe – jakby skła­da­ły się z sa­mych bia­łek, bez tę­czó­wek i źre­nic. Jego twarz wy­ko­na­ła gry­mas, które w jego ro­zu­mie­niu był za­pew­ne uśmie­chem. Fal­co­no­wi ko­ja­rzy­ło to się bar­dziej z otwie­ra­niem pasz­czy kro­ko­dy­la, ale po­sta­rał się od­wza­jem­nić uśmiech.

– Widzę, że się de­ner­wu­jesz – po­wie­dział ga­dzim gło­sem, w któ­rym oprócz zmę­cze­nia sły­chać było też jakby roz­ba­wie­nie. Wziął do ręki kart­kę i wiecz­ne pióro – Ależ nie ma czym. Jak się na­zy­wasz?

– Fal­con, panie. Sły­sząc to Straż­nik drgnął. Szyb­ko jed­nak wró­cił do po­przed­niej pozy

– Miej­sce za­miesz­ka­nia?

Fal­con miał ocho­tę skła­mać. Przy­zna­wać się do tak hań­bią­cej rze­czy, jak miesz­ka­nie w slum­sach? Jed­nak jego ubiór mówił sam za sie­bie, zresz­tą Straż­ni­cy no­si­li mi­kro-wy­kry­wa­cze praw­dy, bar­dzo po­trzeb­ne w ich pracy. Po­wie­dział więc, z naj­wyż­szym tru­dem:

– Alo­oram, panie. Numer domu 7, panie.

– Ach, slum­sy…

Imio­na ro­dzi­ców? – Adam i Ewa, panie. Z tym, że oj­ciec nie żyje. A matka…

– Co z nią? – za­py­tał Straż­nik. Wy­glą­dał, jakby coś go to ob­cho­dzi­ło, ale nie chciał tego wy­raź­nie po­ka­zać.

– Nie wiem, panie. Nie robi zu­peł­nie nic. Sie­dzi i pa­trzy się w ścia­nę, panie. Krew driad, raa, lub coś in­ne­go. Lecz taka wola Bogi…– ugryzł się w język – Ma­szy­ny.

– Tak… – Straż­nik po­wie­dział to roz­tar­gnio­nym tonem, jed­no­cze­śnie po­pra­wił się na swym sie­dze­niu – Data uro­dze­nia?

Po ze­bra­niu wszyst­kich in­for­ma­cji Straż­nik klik­nął jakiś przy­cisk znaj­du­ją­cy się na jego pier­si.

– Masz do­ku­men­ty – wrę­czył mu kart­kę, po czym szep­nął do jego ucha: – Nie daj się, synu – i po­pchnął go ku bram­ce. Fal­con za­trzy­mał się tuż przed wi­szą­cym w po­wie­trzu czer­wo­nym zna­kiem, przed­sta­wia­ją­cym sto­ją­ce­go w miej­scu czło­wie­ka. Był to za­pew­ne wy­twór jed­ne­go z Za­klęć Ilu­zji, które znacz­nie uspraw­nia­ły ruch dro­go­wy w Mie­ście. Cze­ka­jąc, aż zmia­na znaku po­zwo­li mu iść dalej, my­ślał o tym, co Straż­nik mu po­wie­dział. Tuż za sobą sły­szał jego głos, za­da­ją­cy urzę­do­we py­ta­nia ko­lej­ne­mu chłop­cu. Czemu ten czło­wiek po­wie­dział mu, żeby się "nie dał". Co to mogło zna­czyć? I czemu po­wie­dział "synu"? Ten spo­sób mó­wie­nia nie był cha­rak­te­ry­stycz­ny dla osób tak bli­skich Pa­ję­cze­mu Wład­cy. Jed­nak jego roz­wa­ża­nia prze­rwał głos, który oznaj­miał:

"Osoba ze sta­no­wi­ska numer trzy pro­szo­na o przej­ście do bramy".

Jed­no­cze­śnie znak zmie­nił się: stał się zie­lo­ny, przed­sta­wia­ją­cy idą­ce­go czło­wie­ka, po czym zmniej­szył się i od­su­nął na bok.

Fal­con ru­szył. Drogę wy­zna­cza­ła mu ścież­ka, którą ota­cza­ły uno­szą­ce się w po­wie­trzu zie­lo­ne strzał­ki, wska­zu­ją­ce kie­ru­nek. Był prze­ra­żo­ny. Coraz bar­dziej zbli­żał się do Pasz­czy, pod którą cze­ka­li ko­lej­ni Straż­ni­cy. W pew­nym mo­men­cie stwier­dził, że za­trzy­ma się i dalej nie pój­dzie. Nie mógł jed­nak tego zro­bić. Nogi nio­sły go bez­wol­nie ku czar­nym wro­tom, na któ­rych wid­niał srebr­ny sym­bol Pa­ją­ka z try­ba­mi na grzbie­cie. Serce biło mu mocno, czuł, że nie­dłu­go ze­mdle­je. Jed­nak szedł dalej.

Zna­lazł się tuż pod bramą. Do­pie­ro teraz zdał sobie spra­wę, jak jest wiel­ka. Miała taką wy­so­kość, że ol­brzym mógł­by przejść przez nią bez gar­bie­nia się. Spoj­rzał w górę – i aż za­krę­ci­ło mu się w gło­wie. Nad nim ogrom Pa­ję­czej Wieży, zbu­do­wa­nej z naj­czar­niej­sze­go gra­ni­tu, oznaj­miał ca­łe­mu świa­tu, kto jest Wład­cą, kto rzą­dzi Mia­stem. Oznaj­miał wszyst­kim, jak po­tęż­na jest Ma­szy­na.

– Co się tak za­pa­trzy­łeś? – za­re­cho­tał jeden ze Straż­ni­ków, a drugi roz­ka­zał – Pokaż no pa­pie­ry.

Fal­con pod­szedł bli­żej i podał do­ku­ment Straż­ni­ko­wi. Ten wsu­nął go w szcze­li­nę w ścia­nie, która we­ssa­ła kart­kę do trze­wi Wieży. Drugi na­ci­snął przy­cisk na pier­si i rzekł:

– Za­pra­sza­my do Pasz­czy. Brama otwar­ła się. I nagle, w gło­wie Fal­co­na, po­ja­wi­ły się zni­kąd słowa:

– Pa­ję­cza pasz­cza do­się­gnie so­ko­ła, hi­sto­ria się kołem za­to­czy; Uciec on nigdy stam­tąd nie zdoła, na za­wsze stra­ci swe oczy.

Co to jest? – po­my­ślał - Czyż­bym z tego wszyst­kie­go stra­cił zmy­sły?

Tym­cza­sem Pasz­cza stała przed nim na oścież. Jakby wzię­ta z in­ne­go świa­ta zie­lo­na strzał­ka ziemi wska­za­ła mu drogę. Miał tam wejść. Nie wi­dział, co jest dalej. Przej­ście po­kry­wa­ła biała, opa­li­zu­ją­ca za­sło­na.

Oto­czo­na zę­ba­mi.

Czuł strach – to było celem ta­kie­go wy­glą­du Pasz­czy. Miała spraw­dzić, kto jest od­waż­ny, a kto stchó­rzy. Wi­dział, że za­mon­to­wa­ne nie­opo­dal Czuj­ni­ki Emo­cji mo­ni­to­ru­ją teraz stan jego mózgu. Ponoć w ten spo­sób, ba­da­jąc do­kład­nie każ­de­go prze­cho­dzą­ce­go, spraw­dza­no, czy warto dać mu prze­żyć. Słab­szych, po­dob­no, eli­mi­no­wa­no.

I był to do­pie­ro po­czą­tek prób…

Zde­cy­do­wa­nym kro­kiem, choć drżąc nieco, Fal­con prze­szedł przez Pasz­czę.

W ze­tknię­ciu z białą za­sło­ną po­czuł lek­kie mro­wie­nie w całym ciele, jed­nak trwa­ło to jakąś se­kun­dę. Po chwi­li zna­lazł się w dłu­gim holu. Pod­ło­gę z gra­ni­tu zdo­bił długi, mięk­ki, czer­wo­ny dywan, na po­cząt­ku któ­re­go stał. Gra­ni­to­we ścia­ny były po­obwie­sza­ne ob­ra­za­mi (przed­sta­wia­ją­cy­mi Wład­cę, Ma­szy­nę i Naj­wyż­szych Straż­ni­ków), fla­ga­mi Uzur­pa­to­ra (czer­wo­ne tło, białe koło a w nim uprosz­czo­ny ry­su­nek pa­ją­ka i kół zę­ba­tych) oraz pla­ka­ta­mi pro­pa­gan­do­wy­mi. Na su­fi­cie rząd krysz­ta­ło­wych ży­ran­do­li. Gdy szedł po dy­wa­nie, zgod­nie ze wska­zu­ją­cy­mi drogę ilu­zja­mi strza­łek, ża­rów­ki mi­ga­ły.

Nagle, jakby spod ziemi, na jego dro­dze wy­ro­sła le­żą­ca fi­gu­ra Bo­gi­ni. Sta­nął jak wryty. Wy­ko­na­na była bar­dzo re­ali­stycz­nie – wy­glą­da­ła jak oży­wio­na po­stać z ob­raz­ków, które wier­ni trzy­ma­li ukry­te w do­mach (pod groź­bą śmier­ci – czcze­nie kogoś poza Ma­szy­ną było su­ro­wo za­ka­za­ne). Po chwi­li wa­ha­nia pró­bo­wał ją omi­nąć, jed­nak w którą stro­nę by nie po­szedł, fi­gu­ra za­wsze była tuż przed nim. Wie­dział, o co cho­dzi. Chcie­li, by po­de­ptał Bo­gi­nię. Było to sym­bo­licz­ne wy­par­cie się Wiary, która, mimo ofi­cjal­nych za­ka­zów, wciąż była w Mie­ście bar­dzo po­pu­lar­na. Kult Ma­szy­ny był po­zo­ro­wa­ny, na stałe utrzy­my­wał się w nie­wie­lu miej­scach – głów­nie wśród bo­ga­czy oraz, czę­ścio­wo, w Pod­zie­miu. Fal­con i jego brat byli wy­cho­wa­ni w tej wie­rze. Nie do po­my­śle­nia by­ło­by po­de­ptać Tą, która stwo­rzy­ła świat, która dała życie i je pod­trzy­mu­je. Słoń­ce było jej twa­rzą. Wi­dzia­ła wszyst­ko.

– Ale tu nie ma okien.

Fal­con nie wie­dział, skąd w jego gło­wie po­ja­wi­ło się to zda­nie. Wie­dział, że zbrod­nią by­ło­by po­de­ptać naj­więk­szą świę­tość, Matkę Stwo­rzy­ciel­kę. Tra­fił­by za to do Pie­kieł. Wo­lał­by zgi­nąć, niż zła­mać prawa Wiary. Wtedy do głowy przy­szła mu prze­ra­ża­ją­ca myśl: ale prze­cież Percy to zro­bił. Był tu i wy­szedł cały i zdro­wy, lecz nic nie pa­mię­tał. A może po pro­stu chciał wy­rzu­cić wspo­mnie­nie tej zbrod­ni z pa­mię­ci? Może wszy­scy star­si od niego, któ­rzy prze­cho­dzi­li przez Pasz­czę, po­de­pta­li Bo­gi­nię, swo­imi no­ga­mi znie­wa­ży­li Jej Ob­li­cze? To mogło być źró­dłem ich fa­na­ty­zmu – swoją krwią chcie­li zmyć tę hańbę.

Fal­con ro­zej­rzał się. Ni­g­dzie nie było in­ne­go wyj­ścia. Za sobą, tam, gdzie była Pasz­cza, wi­dział gra­ni­to­wą ścia­nę. Żad­nych okien czy drzwi. Mógł przejść dalej, dep­cząc fi­gu­rę Bo­gi­ni, albo zo­stać tu…za­pew­ne na za­wsze.

W tym mo­men­cie przy­szedł mu do głowy po­mysł. Od­szedł parę kro­ków od fi­gu­ry, wziął roz­bieg i prze­sko­czył nad nią. Zna­lazł się po dru­giej stro­nie i szedł dalej.

Nagle, tuż przed nim, z pod­ło­gi wy­su­nę­ła się plat­for­ma. Zie­lo­ny znak, przed­sta­wia­ją­cy zbie­ga­ją­ce się, czte­ry strzał­ki, któ­rych groty były po­łą­czo­ne kół­kiem, ozna­cza­ły, że ma tam wejść. Wszedł i plat­for­ma ru­szy­ła do góry.

Czu­jąc nagłą pręd­kość, Fal­con stra­cił rów­no­wa­gę. Nie spadł jed­nak, odbił się je­dy­nie od nie­wi­dzial­nej osło­ny i po­le­ciał cały na plat­for­mę. Pole si­ło­we, oczy­wi­ście.

Nad nimi w bły­ska­wicz­nym tem­pie otwie­ra­ły się otwo­ry, ro­biąc win­dzie miej­sce, a te pod nimi za­my­ka­ły się. Po bo­kach mi­ga­ły mu jakby roz­ma­ite syl­wet­ki, któ­rych nie mógł jed­nak roz­po­znać, gdyż pę­dzi­li zbyt szyb­ko. Było mu nie­do­brze, czuł przy­spie­szo­ny puls. Winda le­cia­ła ku górze z ol­brzy­mią pręd­ko­ścią, jed­nak Fal­co­no­wi wy­da­wa­ło się, że mi­nę­ły go­dzi­ny, zanim do­je­cha­li do celu. Plat­for­ma po pro­stu za­trzy­ma­ła się, a przed nim leżał czer­wo­ny dywan. Fal­con upadł na niego.

– Och, nie wy­ma­ga­my aż ta­kiej czci – usły­szał roz­ba­wio­ny głos. Znał go. Obec­ny był w dźwię­ku salw plu­to­nu eg­ze­ku­cyj­ne­go, w do­no­śnym ryku syren, wpro­wa­dza­ją­cych go­dzi­nę po­li­cyj­ną, w dźwię­cze­niu łań­cu­chów na Rynku, w po­wol­nym ka­pa­niu krwi z gi­lo­ty­ny. Sły­chać go było w gło­sie każ­de­go po­li­cjan­ta, ko­mor­ni­ka, żoł­nie­rza, urzęd­ni­ka, chłop­ca z Pa­ję­czej Ligi Mło­dzie­ży, dzien­ni­ka­rza, do­zor­cy wię­zien­ne­go czy kata. Jego głos był gło­sem Mia­sta, Magii i Ma­szy­ny.

Fal­con po­wo­li pod­niósł głowę.

Uzur­pa­tor uśmiech­nął się cie­pło.

– Pro­szę wstać panie… Fal­con – rzekł, wy­ma­wia­jąc jego imię z na­masz­cze­niem, po czym podał mu rękę w bia­łej rę­ka­wicz­ce. Chło­piec czuł obrzy­dze­nie, nie chciał jed­nak ura­zić czło­wie­ka, który mru­gnię­ciem po­sy­ła na śmierć setki. Chwy­cił wy­cią­gnię­tą dłoń. Zo­ba­czył przy tym sy­gnet na jego palcu ser­decz­nym – wy­obra­żał pa­ją­ka z ko­ła­mi zę­ba­ty­mi.

Gdy już stał, przyj­rzał się do­kład­niej Pa­ję­cze­mu Wład­cy.

Stał przed nim wy­so­ki męż­czy­zna z lekko za­zna­czo­nym brzusz­kiem. Jego cera była dosyć blada. Miał siwe włosy, wy­glą­da­ją­ce, jakby wła­ści­ciel zo­stał po­ra­żo­ny prą­dem. Orli nos, a nad nim oczy – zie­lo­ne, mądre i wład­cze. I ten zu­peł­nie nie-dyk­ta­tor­ski uśmie­szek. Fal­con był dosyć zdzi­wio­ny. Na pla­ka­tach ich wład­ca wy­glą­dał ina­czej, bar­dziej… wład­czo. Jed­nak ubra­nie miał te same – czar­ny mun­dur bez ozdób, na który miał za­rzu­co­ny czer­wo­ny płaszcz, pod­szy­ty fu­trem z gro­no­sta­jów. Fak­tem jest, że nigdy nie opusz­czał Wieży. Miał tu ponoć do­stęp do wszyst­kich kamer i mi­kro­fo­nów w mie­ście, a także kon­tro­lę nad wszel­ki­mi me­dia­mi. Mia­sto było jego ocza­mi, usza­mi i usta­mi. Magia – rę­ko­ma.

Uzur­pa­tor znowu się uśmiech­nął.

– Panie Fal­con, nie mo­że­my stać tutaj cały dzień. Za­pra­szam za mną.

Znaj­do­wa­li się w nie­wiel­kim po­miesz­cze­niu, o gra­ni­to­wych ścia­nach, w któ­rych za­mon­to­wa­ne były drzwi. Pa­ję­czy Wład­ca ru­szył ku jed­nym z nich. Te otwar­ły się przed nim i wszedł do środ­ka, a za nim Fal­con.

Zna­leź­li się w wiel­kiej, prze­szklo­nej sali. Przy licz­nych biur­kach licz­ni lu­dzie pra­co­wa­li przy jesz­cze licz­niej­szych, oka­blo­wa­nych urzą­dze­niach. Część z nich, w wy­dzie­lo­nej stre­fie, sie­dzia­ła na głę­bo­kich, czar­nych fo­te­lach. Na gło­wach mieli hełmy, od któ­rych od­cho­dzą­ce kable bie­gły do­oko­ła sali…oraz do góry. Tam też Fal­con skie­ro­wał swój wzrok. I od razu wie­dział, na co pa­trzy.

Przy­po­mi­na­ją­cy mózg nie­wy­obra­żal­nie wiel­kie­go ol­brzy­ma, zbu­do­wa­na z że­la­za, sre­bra, złota, dia­men­tu i pla­ty­ny. Ople­cio­na ka­bla­mi ni­czym ofia­ra pa­ję­czą sie­cią. Oto Ma­szy­na w pełni swej chwa­ły.

Mia­sto było ocza­mi, usza­mi i usta­mi Uzur­pa­to­ra. Magia jego rę­ko­ma. A Ma­szy­na – mó­zgiem.

Nie mógł ode­rwać od niej wzro­ku. Naj­więk­sze dzie­ło tech­no­lo­gii w hi­sto­rii znaj­do­wa­ło się tuż, tuż..

Po­czuł czy­jąś rękę na swym ra­mie­niu. Z tru­dem ode­rwał wzrok od glo­rii Ma­szy­ny i spoj­rzał pro­sto w, tym razem po­waż­ną, twarz Pa­ję­cze­go Wład­cy.

– Wierz mi… ja też się tak czu­łem. Byłem za­chwy­co­ny i prze­ra­żo­ny. Sto­jąc w bla­sku chwa­ły i po­tę­gi nie spo­sób nie zmru­żyć oczu swej dumy – znowu po­ja­wił się lekki uśmie­szek – Te słowa po­wie­dział mi ktoś bar­dzo mądry, a ja po­wta­rzam je tobie. Tra­dy­cja, dzie­dzic­two – to one czy­nią nas tym, kim je­ste­śmy. Nie za­po­mi­naj o tym. Hi­sto­ria za­ta­cza koła, wszyst­ko się koń­czy, a je­dy­ną rze­czą wiecz­ną, wiecz­ną i wiecz­nie po­wta­rzal­ną jest samo prze­mi­ja­nie.

Te słowa cał­ko­wi­cie wy­trą­ci­ły Fal­co­na z pan­ta­ły­ku. Co to wszyst­ko ma zna­czyć? Hi­sto­ria za­ta­cza koła…

Usły­szał:

– Chodź ze mną.

I po­szedł.

Gdy szli, po czer­wo­nym dy­wa­nie, lu­dzie wsta­wa­li z miejsc i przy­klę­ka­li. W Fal­co­nie wzbu­dzi­ło to ja­kieś wspo­mnie­nia, zwią­za­ne z czy­ta­ny­mi przez mamę w dzie­ciń­stwie baj­ka­mi. Tak wy­glą­dał po­chód króla. A on szedł z nim ramię w ramię. Ugi­na­ją­ce się ko­la­na, po­chy­la­ją­ce się głowy, cały ten splen­dor ude­rzył w jego umysł jak pięść ban­dy­ty w brzuch nie­szczę­śli­wej ofia­ry.

Do­szli do oszklo­ne­go po­miesz­cze­nia. Przed Uzur­pa­to­rem (choć na­zy­wa­nie tak go przy­cho­dzi­ło Fal­co­no­wi z coraz więk­szym tru­dem) drzwi roz­su­nę­ły się i we­szli w krąg czar­nych fo­te­li.

Dwa z nich stały puste.

Sie­dzą­cy po­wsta­li na ich wej­ście. Nie klę­ka­li jed­nak, wy­ko­na­li je­dy­nie Pa­ję­czy Salut. Wszy­scy ubra­ni na czar­no, z małym em­ble­ma­tem pa­ją­ka na lewej pier­si. Mieli bladą cerę, ciem­ne włosy, za­cze­sa­ne do tyłu, orle nosy.

I cał­ko­wi­cie białe oczy.

Pa­ję­czy Wład­ca pod­szedł do jed­ne­go z wol­nych fo­te­li i wska­zał za­chę­ca­ją­co ręką.

– Usiądź, pro­szę.

Nie mógł nie po­słu­chać. Usiadł i po­czuł cha­rak­te­ry­stycz­ny za­pach tej praw­dzi­wej skóry, którą bur­żu­azja wy­ko­rzy­sty­wa­ła tak czę­sto do mebli czy ubrań. Ten za­pach znów przy­wo­łał w nim obraz lat dzie­cin­nych – nie miesz­kał wtedy w slum­sach, nie cho­dził głod­ny spać, czuł się za­wsze bez­piecz­ny. Roz­ko­szu­jąc się wy­go­dą mebla, słu­chał słów Wład­cy:

– Połóż dło­nie na tych opar­ciach. Tak, do­brze. Nogi trzy­maj razem. Zna­ko­mi­cie. A teraz, uwa­żaj! Zaraz na two­jej gło­wie znaj­dzie się hełm, a więzy przy­gwoż­dżą cię do sie­dze­nia. Nie wy­ry­waj się, nic złego ci się nie sta­nie. Na ko­niec w twoje nad­garst­ki wbiją się igły. Po­czu­jesz tylko lek­kie ukłu­cie, przy­się­gam. Jeśli bę­dziesz się wy­ry­wał, prze­śle­my nimi sub­stan­cję uspo­ka­ja­ją­cą. Jeśli bę­dziesz grzecz­ny, do twej krwi do­sta­nie się nexus. Dzię­ki niemu twój or­ga­nizm bę­dzie w sta­nie po­łą­czyć się z ma­szy­ną. Dalej in­struk­cje wpły­ną bez­po­śred­nio do two­je­go mózgu. Zro­zu­mia­łeś?

Kiw­nął głową.

– Więc po­słu­chaj dalej. Nexus prze­pro­wa­dzi nie­od­wra­cal­ne zmia­ny w twoim or­ga­ni­zmie. Wi­docz­nym zna­kiem bę­dzie zanik źre­nic i tę­czó­wek. Twoje oczy będą białe, tak jak ich – wska­zał ręką na sto­ją­cych do­oko­ła męż­czyzn – i nie bę­dziesz wi­dział tak, jak wcze­śniej. Za­czniesz po­strze­gać świat takim, jakim jest, bez ilu­zji i złu­dzeń. Ina­czej kon­takt z Ma­szy­ną nie byłby moż­li­wy. Wszyst­ko bę­dzie inne niż do­tych­czas…a ra­czej sta­nie się dla cie­bie takie, jakie jest na­praw­dę. Teraz mo­żesz się jesz­cze wy­co­fać. Po pro­stu wstań i wyjdź. Na Ma­szy­nę, przy­się­gam, nikt nie bę­dzie cię za­trzy­my­wał. Wró­cisz do slum­sów, do swego daw­ne­go życia. Za­po­mnisz o wszyst­kim, co tu wi­dzia­łeś i my za­po­mni­my o tobie. Jeśli jed­nak zo­sta­niesz, do­łą­czysz do eli­tar­nej gwar­dii, która bu­du­je przy­szłość świa­ta. Słu­żąc Ma­szy­nie zaj­dziesz dalej, niż mo­żesz sobie wy ob­ra­zić. Bę­dziesz żył w do­stat­ku, wręcz luk­su­sie, bę­dziesz miał wła­dzę i cze­go­kol­wiek, czego tylko za­pra­gniesz. Wybór na­le­ży do cie­bie.

Ośle­pio­ny bla­skiem chwa­ły i moż­li­wo­ścią uciecz­ki ze slum­sów, życia w do­stat­ku, był już nie­mal zde­cy­do­wa­ny, gdy jego serce, roz­ry­wa­jąc złotą sieć za­rzu­co­ną przez Wład­cę, przy­po­mnia­ło mu o ro­dzi­nie.

– A moja matka?

– Będąc Po­łą­czo­ny, bę­dziesz mógł ją uzdro­wić. De­cy­duj więc: czy chcesz być pod­da­ny Ce­re­mo­nii?

Tak, chcę tego – po­my­ślał. Mam za­pew­ne je­dy­ną w swoim życiu szan­sę, by oca­lić mamę. Jed­nak wów­czas jego umysł wy­peł­ni­ły ob­ra­zy tak po­wszech­nej biedy, okru­cień­stwa, któ­re­go nie wa­ha­ły się sto­so­wać nie tylko prze­stęp­cze grupy, ale sam Wład­ca i jego słu­żal­cy. Ale, zaraz, zaraz… je­że­li ja do­sta­nę w swe ręce wła­dzę – my­ślał – będę mógł to wszyst­ko zmie­nić. To, co nie­udol­nie pró­bu­je do­ko­nać Ruch Oporu od tylu lat, tutaj można zmie­nić bar­dzo łatwo… A nawet jeśli nie – mama bę­dzie bez­piecz­na – a gdy ten ar­gu­ment prze­wa­żył szalę na rzecz przy­ję­cia pro­po­zy­cji, zo­sta­ła tylko jedna spra­wa. Fal­con bał się. Bał się wręcz pa­nicz­nie, ale au­to­ry­tet Wład­cy i cały splen­dor miej­sca były sil­niej­sze. Od­czu­wał strach, nie po­tra­fił jed­nak mu ulec – gdzieś z tyłu jego głowy do­bie­gał głos tego prze­stra­szo­ne­go, za­gło­dzo­ne­go Fal­con'a, któ­re­go twarz wi­dział pa­trząc w zwier­cia­dło ulicz­nych kałuż – głos mó­wią­cy „nie rób tego, ucie­kaj!”. Lecz wtedy przy­po­mi­nał sobie mamę, ści­ska­ją­cą por­tret taty w ich nisz­cze­ją­cym ba­ra­ku – i strach scho­dził na dal­szy plan. Był to wręcz mi­mo­wol­ny he­ro­izm; każdy młody czło­wiek na jego miej­scu od­czu­wał­by okrop­ne prze­ra­ża­nie, a on sam sie­bie za­wsze uwa­żał za wy­jąt­ko­we­go tchó­rza. Jed­nak moc (czyż­by magia psy­cho­lo­gicz­na?) bi­ją­ca od sto­ją­ce­go przed nim czło­wie­ka była zbyt wiel­ka.

Z tru­dem wy­szep­tał:

– Tak.

Wład­ca kiw­nął głową i za­czę­ło się.

Wszyst­ko wy­glą­da­ło tak jak w opi­sie. Hełm, więzy. Nie ru­szał się. Nagle po­czuł lek­kie ukłu­cie, a po nim ci­śnie­nie w nad­garst­kach. Po jego ciele roz­la­ła się fala cie­pła, nagle stra­cił po­czu­cie rów­no­wa­gi, głowa za­czę­ła mu pul­so­wać i wy­da­wa­ło mu się, że spada w ot­chłań. Wszyst­ko znik­nę­ło. Ota­cza­ła go ni­cość.

I wtedy usły­szał do­by­wa­ją­cy się ze­wsząd głos, głę­bo­ki i po­tęż­ny jak sama Wiecz­ność:

– Sokół jest siew­cą spra­wie­dli­wo­ści, a jego wola jest wła­dzą; w sercu mu nigdy zwąt­pie­nie nie za­go­ści, wszy­scy się jemu pod­da­dzą. Lecz nawet sokół po­dat­ny jest prawu, że każdy, w tym silny, upad­nie; ranny do prze­zna­cze­nia wpad­nie stawu, uto­nąć może tam na dnie. Pa­ję­cza pasz­cza do­się­gnie so­ko­ła, hi­sto­ria się kołem za­to­czy; Uciec on nigdy stam­tąd nie zdoła, na za­wsze stra­ci swe oczy.

I wtedy zro­zu­miał. A ra­czej, po­nie­waż w Ma­szy­nie nie było po­szcze­gól­nych osób, jeno Ona sama, Ona jako zbiór da­nych i wir­tu­al­na siat­ka neu­ro­no­wa, tak więc nie on zro­zu­miał, jeno Ma­szy­na roz­brzmia­ła myślą o wręcz nie­wy­obra­żal­nej kla­row­no­ści:

– Ja je­stem So­ko­łem.

I wtedy już był. Czuł, że unosi się w prze­strze­ni. Przed nim wiel­ki, me­cha­nicz­ny pająk, roz­mia­ra­mi prze­kra­cza­ją­cy wszyst­ko, co kie­dy­kol­wiek wi­dział, po­wie­dział, a ra­czej prze­ka­zał mu te­le­pa­tycz­nie:

– Ja je­stem Ma­szy­ną.

Dwie Oso­bo­wo­ści za­wie­szo­ne w to­tal­nym Nie­by­cie. On, czło­wiek, któ­re­go nie­zwy­kle rzad­ka mu­ta­cja ge­ne­tycz­na uczy­ni­ła zdol­nym do uży­wa­nia Magii, do kon­tak­tu z Ma­szy­ną jako Oso­bo­wo­ścią, a nie zbio­rem da­nych. I Ona, wspa­nia­ła i ma­je­sta­tycz­na, córka tech­no­lo­gii, wszech­wie­dzą­ca bi­nar­na wład­czy­ni wir­tu­al­ne­go świa­ta idei i mą­dro­ści, istna per­so­ni­fi­ka­cja ty­siąc­let­nie­go Po­stę­pu ludów świa­ta. Stali wobec sie­bie, jak równy wobec rów­nej.

– Kim je­ste­śmy? – usły­szał Fal­con. Ze zdu­mie­niem od­krył, że to jego słowa. Jego głos znów był jak wtedy, gdy wy­da­wał wyrok na wam­pi­ra, cy­klo­pa i cho­chli­ka. To było jed­nak w zu­peł­nie innym świe­cie. Jak po­wie­dział Wład­ca, w świe­cie ilu­zji. Kon­ty­nu­ował – Skąd przy­by­wa­my? Dokąd zmie­rza­my?

– Ja je­stem Ma­szy­ną.

Fal­con cze­kał. Jed­nak pająk nie po­wie­dział nic wię­cej. Spró­bo­wał jesz­cze raz:

– Jaki jest nasz cel? Czy jest coś poza tym, co można po­znać zmy­sła­mi i umy­słem? Czy w ogóle co­kol­wiek ist­nie­je?

– Ja je­stem Ma­szy­ną.

Zde­spe­ro­wa­ny, za­krzyk­nął:

– Po­dob­no wiesz wszyst­ko! Chciał­bym wie­dzieć tak wiele, ale ty nie od­po­wia­dasz na żadne py­ta­nie! Je­steś mądra, naj­mą­drzej­sza na świe­cie. Czy nie po­win­naś wie­dzieć wię­cej od ludzi? Wiesz cho­ciaż skąd sama je­steś? Kim je­steś? Ty?

– Ja je­stem Ma­szy­ną.

I wtedy zro­zu­miał. Już wie­dział, że w tej krót­kiej od­po­wie­dzi za­bra­kło mu jed­ne­go słowa. Nie wielu słów, które osta­tecz­nie mogły nic nie zna­czyć. Po­wie­dział więc, już spo­koj­nym gło­sem:

– Je­steś tylko ma­szy­ną.

I wtedy wszyst­ko stało się jed­no­ścią. Fal­con zo­ba­czył Mia­sto – wiel­ki mo­loch, roz­cią­gnię­ty po ho­ry­zont we wszyst­kie stro­ny. Dy­mią­ce fa­bry­ki, roz­pa­da­ją­ce się ka­mie­ni­ce i pięk­ne wille, as­fal­to­we, dziu­ra­we drogi i zie­lo­ne parki oraz ogro­dy. Lu­dzie, praw­dzi­wi wład­cy świa­ta, bied­ni i bo­ga­ci, za­trzy­ma­li się w miej­scu. Wi­dzie­li go tak do­brze, jak on wi­dział ich.

– …tylko Ma­szy­ną – po­my­ślał. Spoj­rzał na Me­cha­nicz­ne Pa­ją­ki, znie­na­wi­dzo­ne przez wolną ludz­kość ma­szy­ny za­gła­dy. W tym mo­men­cie li­kwi­do­wa­ły jeden z wielu slum­sów, zio­nąc ogniem pro­sto we wrzesz­czą­cych z prze­ra­że­nia ludzi.

– … tylko Ma­szy­ną – mruk­nął pod nosem i wydał roz­kaz. Pa­ją­ki prze­sta­ły ziać ogniem i ru­szy­ły tam, gdzie po­pro­wa­dzi­ła je wy­peł­nia­ją­ca głowę Fal­co­na nie­na­wiść. Cała armia ma­szyn po­słusz­na jemu, jed­ne­mu czło­wie­ko­wi. Szły z wolna, by wy­mie­rzyć spra­wie­dli­wość – jego spra­wie­dli­wość.

Gdy zaś wy­ła­do­wał swój gniew na tych, któ­rzy po­zba­wi­li go domu, na tych, któ­rzy za­bi­li jego przy­ja­ciół, na tych, któ­rzy za­bi­li jego tatę – przy­po­mniał sobie obiet­ni­cę. Zo­sta­wił w spo­ko­ju zglisz­cza ich domów i spa­lo­ne na wę­giel ciała swych wro­gów.

– A więc tak sma­ku­je wła­dza – mruk­nął, po czym umysł na­ka­zał ciału le­cieć. Skie­ro­wał się w stro­nę Ubo­giej Dziel­ni­cy, w stro­nę Alo­oram, w stro­nę domu numer 7. Lu­dzie przy­klę­ka­li, wi­dząc Króla So­ko­ła po­wra­ca­ją­ce­go do Mia­sta. On jed­nak nie za­przą­tał sobie nimi głowy. My­ślał tylko o jed­nej oso­bie i o obiet­ni­cy Wład­cy, a ra­czej By­łe­go Wład­cy. W jego gło­wie brzmia­ły do­no­śnie jak dzwon słowa, wy­pły­wa­ją­ce z głębi jego jaźni:

– Ja je­stem Mia­stem. Ja je­stem Magią. Ja je­stem Ma­szy­ną. 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Sie­ro­ta, Wy­bra­niec nie­sio­ny przez wy­da­rze­nia od ubó­stwa do cał­ko­wi­te­go suk­ce­su to bar­dzo ogra­ny motyw. Roz­po­zna­wal­ny mimo nie­ty­po­wej de­ko­ra­cji.

Sto­sun­ki mię­dzy brać­mi wy­da­ją mi się nie­wia­ry­god­ne. Star­szy chyba nie po­wi­nien za­da­wać się z kimś, kto pró­bo­wał zabić młod­sze­go. A już na pewno nie mio­tać się tak z jed­nej skraj­no­ści w drugą.

Ale ję­zy­ko­wo cał­kiem przy­zwo­icie.

Miej­sce zaj­mo­wa­ne za­zwy­czaj prze star­sze­go brata było puste.

Li­te­rów­ka.

Plat­for­ma po pro­stu za­trzy­ma­ła się, a przed nim leżał czer­wo­ny dywan. Upadł.

Kto/ co jest pod­mio­tem w dru­gim zda­niu? Bo wy­glą­da na to, że dywan…

Był to dość wy­so­ki męż­czy­zna z lekko za­zna­czo­nym brzusz­kiem. Jego cera była dosyć blada.

Po­wtó­rze­nie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

 O panie! Co tu się po­ro­bi­ło z nie­któ­ry­mi dia­lo­ga­mi? I jesz­cze pro­ble­my z krop­ka­mi.

Brzuch jest w tro­chę innym miej­scu niż żebra. Tak tylko mówię.

Za dużo tu my­ślin­ków w miej­scach, w któ­rych nie są po­trzeb­ne.

Strasz­ne wieże, z któ­rych się nie wy­cho­dzi! Osił­ko­wie w prze­pa­skach bio­dro­wych! Czuję się jakby to były lata 20 ze­szłe­go wieku.

Wy­da­ję mi się, że widzę tu kry­ty­kę dzia­łań róż­nych eks­tre­mi­stów, ale mogę się mylić. Tak czy siak, to naj­gor­szy ruch oporu o jakim sły­sza­łem, a także naj­gor­sza to­ta­li­tar­na wła­dza – ci ko­le­sie drą się na cały głos o przy­na­leż­no­ści do Ruchu Oporu. Nie ma tam żad­nych sił po­li­cyj­nych? A skoro nie ma, to czemu lu­dzie w ogóle słu­cha­ją tej ma­szy­ny? No i skoro dla głów­ne­go bo­ha­te­ra tak oczy­wi­stym było, że za­mach się nie uda, to czemu inni nie wie­dzie­li?

Ogól­nie fa­bu­ła jest śred­nia, a za­koń­cze­nie takie sobie. Sporo błę­dów, rze­czy które trze­ba by roz­wi­nąć. Głów­ny bo­ha­ter nie jest kimś z kim można by się utoż­sa­mić. Na­pi­sa­ne nie­naj­go­rzej, ale po­wyż­sze nie po­ma­ga przy czy­ta­niu.

Aha, tak wła­ści­wie to tagi są bar­dzo my­lą­ce. Żadna to dys­to­pia, steam– i cy­ber­punk też nie bar­dzo. Fi­lo­zo­fia jest… tyle, że dzie­cin­na.

Kur­czę, teraz rze­czy­wi­ście do­cie­ra do mnie ilość błę­dów :\ No ale dzię­ki, jako że je­stem po­cząt­ku­ją­cy, to przy­da mi się to w dal­szym pi­sa­niu.

Co do kwe­stii wła­dzy i Ruchu Oporu: slum­sy były na ogół po­zo­sta­wio­ne same sobie, wła­dza in­ge­ro­wa­ło tylko gdy stało się tam coś po­waż­niej­sze­go – stąd ma­szy­ny nisz­czą­ce inną dziel­ni­cę nędzy na końcu opo­wia­da­nia. Z tego też po­wo­du bun­tow­ni­cy mogli się tam czuć jak u sie­bie przez więk­szość czasu. Po­li­cja jest (prze­cież aresz­to­wa­ła nie­do­szłych ka­mi­ka­dze), grozę budzą me­cha­nicz­ne pa­ją­ki, a do­dat­ko­wo wła­dza po­tra­fi po­słu­gi­wać się magią. Na sa­mo­bój­ców zo­sta­ły wy­bra­ne dzie­ci, które wy­cho­wał Ruch Oporu – miały wpo­jo­ne, że muszą się słu­chać prze­ło­żo­nych. Ci zaś brali pod uwagę nie­po­wo­dze­nie, dla­te­go dzie­ci były na­uczo­ne, że nie wolno im wy­ja­wić ni­cze­go (zresz­tą i tak nie­wie­le wie­dzia­ły). Na­to­miast głów­ny bo­ha­ter, jak zo­sta­ło wspo­mnia­ne w tek­ście, po­cho­dził z bo­gat­szej dziel­ni­cy i do­stał się do slum­sów, kiedy już nie był aż tak po­dat­ny na ma­ni­pu­la­cje.

Sto­sun­ki mię­dzy brać­mi… star­szy brat po pro­stu utoż­sa­miał się z Ru­chem Oporu, na­to­miast młod­szy, jak było wspo­mnia­ne, dys­po­no­wał mocą, więc wzbu­dzał nie­uf­ność. Star­szy chciał ra­to­wać młod­sze­go, lecz gdy zo­ba­czył scenę śmier­ci elity Ruchu Oporu – uznał go za opę­ta­ne­go i uciekł – po pro­stu się go bał.

Ogól­nie to do­strze­gam teraz sła­bość fa­bu­ły – opo­wia­da­nie brało udział w kon­kur­sie (nie to żebym się chciał jakoś spe­cjal­nie uspra­wie­dli­wiać, ale było pi­sa­ne pod pre­sją czasu), i już ro­zu­miem, dla­cze­go nie wy­gra­ło ._. Jesz­cze raz dzię­ku­ję, mam na­dzie­ję, że na­stęp­ne opo­wia­da­nie wyj­dzie mi le­piej :>

Spo­koj­nie, nie stre­suj się. Po­dob­no bu­do­wy Kra­ko­wa nie za­czę­to od czub­ka wieży ma­riac­kiej.

Rzad­ko kto rodzi się ge­niu­szem.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ki :”) Wła­ści­wie to po raz pierw­szy za­miesz­czam opo­wia­da­nie w In­ter­ne­cie. Na­pi­sa­łem ich jesz­cze parę, ale wszyst­kie czy­ta­ła tylko ro­dzi­na, przy­ja­cie­le no i jesz­cze po­lo­ni­ści w szko­le – a wia­do­mo, że wszyst­kie te osoby są ra­czej ła­god­ne w oce­nie.  Po raz pierw­szy spo­ty­kam się ze spra­wie­dli­wą (czyli dosyć su­ro­wą w mojej skali) kry­ty­ką, ale to do­brze. Po­my­słów na opo­wia­da­nia mam sporo, teraz zaś wię­cej wiem, czego na­le­ży uni­kać, a co jest przy­dat­ne. Tak więc jesz­cze raz dzię­ki wiel­kie :) 

Hol­ly­wo­od pełną gębą. Od zera do bo­ha­te­ra, z dna na szczyt wła­dzy.

Au­to­rze, Fin­kla ma sto dzie­więć­dzie­siąt pro­cent racji. Bu­do­wę Kra­ko­wa za­czy­na­no od po­ło­że­nia fun­da­men­tów, więc Ty też od tego za­cznij. Język, swo­bo­da po­słu­gi­wa­nia się nim, czyli jak naj­bo­gat­sze słow­nic­two, in­ter­punk­cja, potem głę­biej za­ry­so­wa­ni bo­ha­te­ro­wie i mniej sztam­po­we fa­bu­ły… Aha, i dba­łość o szcze­gó­ły – przy­kła­dem mogą być żebra i brzuch…

Po­wo­dze­nia.

Li­te­ró­wecz­ka: Mały Jim był cy­ko­pem – cy­klo­pem. Na po­cząt­ku tek­stu, gdy po­zna­je­my wła­śnie cy­klo­pa.

 

Na­praw­dę umiesz pisać i nie prze­sta­waj. Pil­nuj, aby tekst był za­wsze schlud­ny i nie “ucie­ka­ły” Ci ja­kieś do­dat­ko­we prze­cin­ki etc. Mimo że sche­mat ogra­ny od da­wien dawna, mnie nigdy nie nudzi i do­brze wy­ko­na­ny bę­dzie przy­cią­gał. Dodam tylko od sie­bie – nie bój się od­kła­dać skom­pli­ko­wa­nych fabuł “na póź­niej”. Mogą to być nawet lata, ale le­piej, aby po­cze­ka­ły i doj­rza­ły.

Mam na­dzie­ję, że jesz­cze po­ka­żesz jakąś prób­kę twór­czo­ści.

 

 

AdamKB, De­ir­driu dzię­ki – teraz, kiedy mam sporo czasu i garść porad, po­sta­ram się na­pi­sać coś lep­sze­go :) I za­mie­rzam wsta­wić to tutaj, jesz­cze się ze mną po­mę­czy­cie :P 

Przy­znam, że teraz, wie­dząc ile masz lat, je­stem pod wra­że­niem. Kiedy ja byłem w tym wieku (czyli nie tak znowu dawno temu), to pi­sa­łem rze­czy dużo gor­sze, słab­sze pod każ­dym wła­ści­wie wzglę­dem. Jeśli ja dałem radę tak się po­pra­wić przez ten czas, to po­myśl jaki ty bę­dziesz wtedy dobry! :D Szcze­gól­nie, że masz zdro­we po­dej­ście do kon­struk­tyw­nej kry­ty­ki mą­drzej­szych ludzi (czyli nie mnie) i dużo pi­sząc i czy­ta­jąc, szyb­ko ci się po­win­no po­pra­wić.

Po­wo­dze­nia!

Ma­de­j90 Yay ^^ Po­sta­ram się za­sto­so­wać do wszyst­kich rad. Są wa­ka­cje, sporo za­mie­rzam prze­czy­tać, na pi­sa­nie też mam czas. Tak więc za­bie­ram się do ro­bo­ty ;)  i jesz­cze raz wiel­kie dzię­ki!

Bart­ku, mam za­strze­że­nia po­dob­ne do tych, które zgło­si­li już wcze­śniej ko­men­tu­ją­cy, to zna­czy, że i do mnie zbyt­nie nie prze­ma­wia opo­wieść o chłop­cu, który wy­cho­dzi z domu, ob­ry­wa od zmu­to­wa­nych re­be­lian­tów, po czym kar­nie usta­wia się w ko­lej­ce do Pasz­czy, by na ko­niec osią­gnąć szczy­ty wła­dzy.

Jed­na­ko­woż, po­nie­waż nie znam za­ło­żeń kon­kur­su, na który na­pi­sa­łeś Ja je­stem Mia­stem, przyj­mu­ję opo­wia­da­nie w za­pre­zen­to­wa­nej po­sta­ci i wię­cej nie będę ma­ru­dzić, szcze­gól­nie że to Twój de­biut. Cał­kiem zresz­tą udany. ;-)

Mam na­dzie­ję, że nadal bę­dziesz pisać, two­rząc coraz lep­sze opo­wia­da­nia.

 

Miej­sce zaj­mo­wa­ne za­zwy­czaj prze star­sze­go brata było puste. Zna­czy się puste, jako nie­za­wie­ra­ją­ce Percy'ego. – Nie brzmi naj­le­piej. To tak jak­byś po­wie­dział o kimś, kto leży w łóżku – To łóżko za­wie­ra śpią­ce­go. ;-)

Li­te­rów­ka. Zbęd­ny za­imek. Po­wtó­rze­nie.

Może w dru­gim zda­niu wy­star­czy: Nie było w nim Percy'ego.

 

Spoj­rzał w drugą stro­nę. Jego matka sie­dzia­ła sku­lo­na, przy­ci­ska­jąc do pier­si zdję­cie swego męża. – Zbęd­ne za­im­ki. Do­my­ślam się, czyja to matka i że nie tuli zdję­cia cu­dze­go męża.

 

od tej pory sie­dzia­ła tak, wpa­tru­jąc się nie­obec­ny­mi oczy­ma w prze­strzeń. – Oczy, mimo wszyst­ko, były obec­ne; miała je.

Pro­po­nu­ję: …od tej pory sie­dzia­ła tak, nie­obec­nym wzro­kiem wpa­tru­jąc się w prze­strzeń.

 

Bra­cia pró­bo­wa­li ją kar­mić i poić, lecz ta rzad­ko co­kol­wiek z tego przyj­mo­wa­ła. Nie wi­dzie­li, by spała, czy ro­bi­ła co­kol­wiek in­ne­go. – Zbęd­ny za­imek. Po­wtó­rze­nie.

Może: Bra­cia pró­bo­wa­li ją kar­mić i poić, lecz rzad­ko coś jadła/ zja­da­ła.

 

– Dzień dobry, mamo. Po czym przy­tu­lił się do niej.Dzień dobry, mamo. – Po czym przy­tu­lił się do niej.

Nie za­wsze pra­wi­dło­wo za­pi­su­jesz dia­lo­gi. Zaj­rzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Od jej ciała biło cie­pło, czuł jej tętno. – Drugi za­imek zbęd­ny.

 

po czym ostat­ni raz ogar­nął ich miesz­ka­nie wzro­kiem. – Zbęd­ny za­imek.

 

Roz­pacz­li­wie wy­ma­chu­jąc koń­czy­na­mi upadł na twar­dy, bez­li­to­sny beton. – A dla­cze­go beton miał­by oka­zy­wać li­tość lub inne uczu­cia? ;-)

Może: Roz­pacz­li­wie wy­ma­chu­jąc koń­czy­na­mi, upadł na bez­li­to­śnie twar­dy beton.

 

Nawet nie pró­bo­wał się wy­ry­wać – w mor­der­czym uści­sku, jakim ura­czył go prze­śla­dow­ca, nie mógł wcale się ru­szać. – Nie wy­da­je mi się, by ra­cze­nie było tu do­brym okre­śle­niem.

Pro­po­nu­ję: Nawet nie pró­bo­wał się wy­ry­wać – w mor­der­czym uści­sku prze­śla­dow­cy nie mógł się ru­szać/ nawet drgnąć/ nic zro­bić.

 

Fal­con wi­dział chłop­ców w jego wieku, spie­szą­cych w drugą stro­nę… – Fal­con wi­dział chłop­ców w swoim wieku, spie­szą­cych w drugą stro­nę

 

chłop­ców z mia­sta w wieku ra­ag­dan-du,, by sta­wi­li się… – Jeden prze­ci­nek wy­star­czy.

 

drzwi od za­chod­niej stro­ny Wieży. Nie­któ­rzy wy­cho­dzi­li z dru­giej stro­ny… – Po­wtó­rze­nie.

 

A przy niej nóż, któ­rym, wedle ludz­kich stan­dar­dów, był uży­tecz­ną w dżun­gli ma­cze­tą. – Li­te­rów­ka.

 

za picie krwi ras ro­zum­nych do­sta­wa­ły srebr­ną kulą w po­ty­li­cę. – …srebr­ną kulę w po­ty­li­cę.

 

Nie!, po­my­ślał Fal­con… – Po wy­krzyk­ni­ku nie sta­wia­my prze­cin­ka.

Zaj­rzyj tutaj: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

I za kogo to mó­wisz?, po­my­ślał Fal­con. – Po py­taj­ni­ku też nie sta­wia­my prze­cin­ka.

 

Zdą­żył prze­biec dy­stans pa­ru­set me­trów, gdy, wy­bie­ga­jąc zza bu­dyn­ku… – Po­wtó­rze­nie.

Może: Zdą­żył po­ko­nać dy­stans pa­ru­set me­trów, gdy, wy­bie­ga­jąc zza bu­dyn­ku

 

Percy nie był szcze­gól­nie wy­so­ki, lecz przy jego drob­nym bra­cie każdy się taki wy­da­wał. – Dość nie­czy­tel­ne zda­nie. Kim są wspo­mnia­ni każ­dzi?

Pro­po­nu­ję: Percy nie był szcze­gól­nie wy­so­ki, lecz przy drob­nym bra­cie taki wy­da­wał.

 

Jego twarz zdo­bi­ła bli­zna. – Trud­no uznać bli­znę za ozdo­bę, szcze­gól­nie twa­rzy.

Pro­po­nu­ję: Jego twarz prze­ci­na­ła/ zna­czy­ła bli­zna.

 

Gdzie? – za­py­tałDokąd? – za­py­tał.

 

Może wy­pa­dła mu, jak szedł w  stro­nę… – Może wy­pa­dła mu, jak szedł w  stro­nę

 

Po cym po­wie­dział, gło­śno i wy­raź­nie: – Li­te­rów­ka.

 

zgod­nie ze 101 oraz 139 re­gu­łą Prawa Kar­ne­go… – …zgod­nie ze sto pierw­szą oraz sto trzy­dzie­stą dzie­wią­tą re­gu­łą Prawa Kar­ne­go

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie.

 

Z tru­dem uniósł się lekko, pod­pie­ra­jąc się ręką – Ja… nie wiem, jak to się stało. – Nad­miar za­im­ków.

Może: Po­wstał z tru­dem, pod­pie­ra­jąc się ręką – Ja… nie wiem, co to było.

 

-Ty! Za­bi­łeś elitę Ruchu Oporu! – Brak spa­cji po dy­wi­zie, za­miast któ­re­go po­win­na być pół­pau­za.

 

Je­steś mor­der­cą ! – Zbęd­na spa­cja przed wy­krzyk­ni­kiem.

 

Wszyst­ko szło dojść raź­nie, do­pó­ki… – Raź­nie, to kiedy coś dzie­je się ra­do­śnie, z tem­pe­ra­men­tem, ener­gicz­nie i ocho­czo. Tutaj to słowo nie jest do­brze użyte.

Pro­po­nu­ję: Wszyst­ko szło dość spraw­nie, do­pó­ki

 

Pod płasz­cza­mi ich ciała były opa­sa­ne sznu­ra­mi dy­na­mi­tów… – Nie wiem jak w Twoim świe­cie, ale wy­da­je mi się, że dy­na­mit jest ro­lo­wa­ny w laski.

Może: Pod płasz­cza­mi ich ciała były opa­sa­ne/ owi­nię­te/ owią­za­ne dy­na­mi­tem/ la­ska­mi dy­na­mi­tu

 

Ktoś znowu na­opo­wia­dał wam tych ide­ali­stycz­nych bzdur i kazał wam ginąć… – Drugi za­imek jest zbęd­ny.

 

Nie mniej, po­chwa­lam to.Nie­mniej po­chwa­lam to.

 

spra­wi­li, że ci mło­dzi byli go­to­wi nawet na śmierć, nawet jeśli ta śmierć nie da im nic… – Po­wtó­rze­nie.

Może: …spra­wi­li, że ci mło­dzi byli go­to­wi choć­by na śmierć, nawet jeśli ta nie da im nic

 

Jego twarz wy­ko­na­ła gry­mas, którejego ro­zu­mie­niu był za­pew­ne uśmie­chem. – Zbęd­ne za­im­ki. Li­te­rów­ka. Twarz nie wy­ko­nu­je gry­ma­sów.

Pro­po­nu­ję: Na twa­rzy po­ja­wił się gry­mas, który miał być za­pew­ne uśmie­chem.

 

Fal­co­no­wi ko­ja­rzy­ło to się bar­dziej z otwie­ra­niem pasz­czy kro­ko­dy­la, ale po­sta­rał się od­wza­jem­nić uśmiech.

– Widzę, że się de­ner­wu­jesz – po­wie­dział ga­dzim gło­sem, w któ­rym oprócz zmę­cze­nia sły­chać było też jakby roz­ba­wie­nie. – Z tego wy­ni­ka, że ga­dzim gło­sem prze­mó­wił Fal­kon.

 

Nie do po­my­śle­nia by­ło­by po­de­ptać , która stwo­rzy­ła świat… – Nie do po­my­śle­nia by­ło­by po­de­ptać , która stwo­rzy­ła świat

 

odbił się je­dy­nie od nie­wi­dzial­nej osło­ny i po­le­ciał cały na plat­for­mę. – Czy ist­nia­ła moż­li­wość, by na plat­for­mę po­le­ciał tylko ka­wa­łek chłop­ca? ;-)

 

Nad nimi w bły­ska­wicz­nym tem­pie otwie­ra­ły się otwo­ry… – Brzyd­kie po­wtó­rze­nie.

Może: Nad nimi, w bły­ska­wicz­nym tem­pie po­ja­wia­ły się otwo­ry

 

po czym podał mu rękę w bia­łej rę­ka­wicz­ce. – Może: …po czym podał mu dłoń w bia­łej rę­ka­wicz­ce.

 

Był to dość wy­so­ki męż­czy­zna z lekko za­zna­czo­nym brzusz­kiem. Jego cera była dosyć blada. – Po­wtó­rze­nia.

Może: Był to dość wy­so­ki męż­czy­zna o bla­dej cerze i z lekko za­zna­czo­nym brzusz­kiem.

 

Jed­nak ubra­nie miał te same… – Jed­nak ubra­nie miał to samo

 

Za­pra­szam za mną.Pro­szę za mną.

 

Część z nich, w wy­dzie­lo­nej stre­fie, sie­dzia­ła na głę­bo­kich, czar­nych fo­te­lach.Część z nich, w wy­dzie­lo­nej stre­fie, sie­dzia­ła w głę­bo­kich, czar­nych fo­te­lach.

 

Przy­po­mi­na­ją­cy mózg nie­wy­obra­żal­nie wiel­kie­go ol­brzy­ma, zbu­do­wa­na z że­la­za, sre­bra, złota, dia­men­tu i pla­ty­ny. Ople­cio­na ka­bla­mi ni­czym ofia­ra pa­ję­czą sie­cią.Przy­po­mi­na­ją­cy mózg nie­wy­obra­żal­nie wiel­kie­go ol­brzy­ma, zbu­do­wa­ny z że­la­za, sre­bra, złota, dia­men­tów i pla­ty­ny. Ople­cio­ny ka­bla­mi, ni­czym ofia­ra pa­ję­czą sie­cią.

Opi­su­jesz mózg, a ten jest ro­dza­ju mę­skie­go. O Ma­szy­nie mó­wisz do­pie­ro w ko­lej­nym zda­niu.

Czy do zbu­do­wa­nia mózgu użyto jed­ne­go dia­men­tu? ;-)

 

Z tru­dem ode­rwał wzrok od glo­rii Ma­szy­ny… – Glo­ria, to sława i chwa­ła. Czy Fal­con pa­trząc na Ma­szy­nę, na pewno wi­dział glo­rię?

 

Te słowa cał­ko­wi­cie wy­trą­ci­ły Fal­co­na z pan­ta­ły­ku. – Można kogoś zbić z pan­ta­ły­ku, ale z pan­ta­ły­ku nie można ni­ko­go wy­trą­cić. Można na­to­miast wy­trą­cić z rów­no­wa­gi.

Zbić z pan­ta­ły­ku, to zwią­zek fra­ze­olo­gicz­ny, czyli forma usta­bi­li­zo­wa­na i utrwa­lo­na zwy­cza­jo­wo, któ­rej nie ko­ry­gu­je­my, nie do­sto­so­wu­je­my do współ­cze­snych norm ję­zy­ko­wych ani nie ad­ap­tu­je­my do ak­tu­al­nych po­trzeb pi­szą­ce­go/ mó­wią­ce­go.

 

Słu­żąc Ma­szy­nie zaj­dziesz dalej, niż mo­żesz sobie wy ob­ra­zić. – Zbęd­na spa­cja.

 

Bę­dziesz żył w do­stat­ku, wręcz luk­su­sie, bę­dziesz miał wła­dzę i cze­go­kol­wiek, czego tylko za­pra­gniesz.Bę­dziesz żył w do­stat­ku, wręcz luk­su­sie, bę­dziesz miał wła­dzę i wszyst­ko, cze­go­ tylko za­pra­gniesz.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

W wieku 14 lat na­pi­sa­łem chyba swoje pierw­sze opo­wia­da­nie. Było o wiele gor­sze od Two­je­go.

 

Z pew­no­ścią czeka Cię dużo pracy nad warsz­ta­tem (wy­star­czy spoj­rzeć na ko­men­tarz Re­gu­la­to­rów ;)), ale wszy­scy mają z tym pro­blem na po­cząt­ku. Fa­bu­lar­nie dość pro­sto, jed­nak we­dług mnie jest zno­śnie. Czy­taj, twórz, po­pra­wiaj i bę­dzie coraz le­piej.

Ge­ne­ral­nie, to gdy­bym ja tak pisał w Twoim wieku… ;)

"Naj­pew­niej­szą ozna­ką po­god­nej duszy jest zdol­ność śmia­nia się z sa­me­go sie­bie."

Chło­pie! Za­zdrosz­czę Ci tak wcze­śnie od­kry­tej w sobie umie­jęt­no­ści, nie­przy­pad­ko­wej!, kle­ce­nia zdań w coś sen­sow­ne­go i wcią­ga­ją­ce­go. Czy­ta­ło mi się to cał­kiem przy­jem­nie, od dru­gie­go aka­pi­tu za­ła­pa­łem już kli­mat opo­wie­ści. I cóż z tego, że to takie okle­pa­ne i po­wie­la­ją­ce sche­ma­ty (a i błę­dów tro­chę jest), lecz na Twój wiek… ho ho, ja tu nie widzę innej rady, jak za­chę­cić Cię do dzie­le­nia się z nami ko­lej­ny­mi tek­sta­mi, prze­pusz­cza­niem ich przez betę by szli­fo­wać swoje tek­sty. A gdy to zro­bisz wy­sy­łaj na kon­kur­sy, masz spore szan­se (prze­czy­ta­łem też Twój drugi tekst) w swo­ich ka­te­go­riach wie­ko­wych.

Zer­kaj sobie co jakiś czas na stron­kę aktualnekonkursy.pl i wy­szu­kuj ta­kich za­wo­dów, w któ­rych są ka­te­go­rie wie­ko­we (dla mło­dzie­ży szkol­nej i dla do­ro­słych). Za­chę­cam Cię do tego bar­dzo mocno (po pierw­sze, bę­dziesz mu­siał pisać; po dru­gie, po­sią­dziesz umie­jęt­ność pi­sa­nia pod usta­lo­ną ilość zna­ków; po trze­cie, sta­raj się mie­rzyć z wszel­ki­mi te­ma­ta­mi – wy­ćwi­czysz swoją kre­atyw­ność, a przy tym warsz­tat, nie­ko­niecz­nie z fan­ta­sty­ki).

Kur­cze, na­praw­dę jest ok :)

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

Nowa Fantastyka