- Opowiadanie: SHADZIOWATY - Prawdziwych przyjaciół poznaje się w necie

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w necie

,,Połowy z was nie znam ani w połowie tak dobrze, jak chciałbym poznać, i mniej niż połowę z was lubię w połowie tak bardzo, jak na to zasługujecie''.

Nie wystarcza mi czasu, aby regularnie czytać i oceniać wasze teksty. Chciałbym, aby to był taki ukłon i podziękowanie dla tych wszystkich, dzięki którym mogłem się o swoich błędach dowiadywać i je likwidować. Postarałem się, aby każdy kto w tekście się znalazł, czymś się wyróżnił. Bardzo często jest to karykatura jednego czy kilku komentarzy, avatara albo nicku. Wszelkie wątpliwości z przyjemnością rozwieję.

Ponadto, opowiadanie jest hołdem dla mojego, wiernego druha - Pana Adasia, który choć na portalowych łamach się nie udziela, sumiennie betuje moje teksty i znosi twórcze marudzenie.

Oczywiście, jeżeli będziecie mieć jakiekolwiek uwagi, wskazówki, piszcie. W końcu to też, Wasz tekst.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Cień Burzy

Oceny

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w necie

I

Zakapturzony mężczyzna siedział na głazie, mozolnie skrobiąc zakrzywionym nożem w podłużnym kawałku dębowego drewna. Odciski na dłoniach piekły go niemiłosiernie, a krew już dawno odpłynęła z palców. Zdmuchnął wióry z figurki i przyjrzał się z bliska pucołowatemu, boskiemu obliczu, wyrytemu w materiale. Skrzywił się na widok zniekształconego nosa i zabrał do korekty. Pomimo wieczornej pory, żar lał się z nieba, wgniatając gorące powietrze przez materiał lnianej kamizelki.

Gałęzie drzewa oliwnego zatrzęsły się, gdy z gaju wyłonił się olbrzym. A przynajmniej, za takiego rzeźbiarz go wziął w pierwszym momencie. Mężczyzna mierzył sobie niemal dwa metry, w każdą ze stron. Pół mocarnego ciała pokryte miał przez  jasne owłosienie, resztę przez tatuaże. Nagi tors, przepasał skrzyżowanymi szelkami, na których za sobą, zamocował dwa ogromne topory. Kolejne dwa, trzymał w rękach. Nogi zaś, obwiązał skórami zwierząt, skrawkami kolczugi i płytami pancerza.

– Shadzik – Olbrzym skinął głową.

– Pan Adaś – Rzeźbiarz uśmiechnął się i zmierzył go wzrokiem. – Przesadziłeś.

– No co? Życie jest zbyt krótkie, żeby być małym! A ty? Zamierzasz się tłuc tym nożykiem?

Shad wstał leniwie z kamienia, przeciągnął się i wskazał leżący w trawie, bogato zdobiony łuk. – Reszta zaraz powinna tu być, będziemy ich musieli wprowadzić w sytuację. Przydałoby się rozpalić jakieś ognisko, bo się picno robi.

– Co? A nie ruszamy załatwić sprawy od razu? Nie mów, że czekamy na tamtych – narzekał Pan Adaś.

– Stary, za to nam płacą. Damy im się wyszaleć, a w razie czego, załatwimy sprawę po swojemu. Poza tym, jak się ściemni to ich w ogóle nie ogarniemy.

Olbrzym nachylił się do niego. – Ty, a co za bydlę tyramy?

– Coś specjalnego, dla koneserów fantastyki – odparł tajemniczo Shad. – Hybryda ch…

Mężczyźni jak na sygnał, obrócili głowy w stronę zarośli. Skąpo ubrana blondynka, ścięta na krótko, wyszła do nich z gaju, stąpając lekko po złotej trawie. Mężczyźni wymienili wymowne spojrzenia, jak wypadło na dwóch samców, doceniających wdzięk przedstawicielki płci pięknej.

– Cześć – rzuciła, dobywając płynnym ruchem dwuręcznego miecza.

Pan Adaś zrobił wielkie oczy, a Shad odsunął się o krok, wyciągając przed siebie ręce. – Spokojnie. To ja, Shadziowaty, a to jest…

– Shadzio? – zapytała podejrzliwie.

Mężczyzna zdjął kaptur, ukazując jej swoje brodate oblicze i bliznę w miejscu prawego ucha. – To ja. Nie bój się.

– Ja się niczego nie boję – rzuciła, wbiła miecz w ziemię i przedstawiła się. – Jestem Finkla.

– Ta się nada – rzekł Pan Adaś, szczerząc zęby. – O, jest i kolejna dama.

– Co to za moda na brody? – zapytała wysoka brunetka. Burza czarnych loków powiewała za nią, niczym peleryna.

– Tak trzeba, brodzisz najlepszy na świecie – odparł Pan Adaś, przeczesując palcami swój imponujący zarost.

– Ty musisz być… Emelkali – rzucił Shad.

Kobieta prychnęła. – Skąd wiedziałeś?

– Twoja ksywka samym brzmieniem przynosi na myśl loki.

Finkla parsknęła śmiechem i pomachała mężczyźnie, który zmierzał w jej stronę. Szczupłemu blondynowi, ubranemu w niebieski, obcisły, lateksowy kostium i czapkę w kształcie chmury. W ręku dzierżył długi kij, przypominający błyskawicę.

– Cieniu! Coś ty ćpał? – krzyknęła, kręcąc z niedowierzaniem głową.

Pan Adaś zmierzył go wzrokiem i machnął ręką z rezygnacją. – Shadzik, jak my z takimi plackami mamy się iść bić… To może od razu weź mnie posyp solą, pieprzem i zanieś bestii.

– Nie lekceważ go, z tego co widzę, powinien coś tam umieć – zaśmiał się rzeźbiarz i zaczął chuchać na ogień, tlący się pod stertą rozpałki.

Kolejne osoby wychodziły z gaju, zapełniając łąkę barwnymi strojami i ciężkim orężem. Rycerze w lśniących zbrojach, olbrzymy w zwierzęcych skórach czy magowie w dziwnych szatach. Wszyscy w jednym celu. Zapolować.

– Robisz to źle – Damski głos westchnął nad próbującym wzniecić ogień Shadem. Gdy mężczyzna podniósł głowę, ujrzał bliźniaczki z rudymi kokami. Jedna z nich wyciągnęła z kieszeni, pokryty runami kamień i szepnęła coś w dziwnym dialekcie. W dłoniach Shada buchnęły płomienie, przypalając lekko jego bujną, czarną brodę.

– Kurwa mać – rzucił, gasząc zarost. Zmarszczył nos, czując swąd palonych włosów. Nie zdążył jednak podziękować siostrom, które zniknęły w plątaninie loków Emelkali.

– Regulatorzy! – krzyknęła brunetka, rzucając się na szyję zniesmaczonym bliźniaczkom.

Pan Adaś podszedł do Shada, złapał go za ramię i szepnął. – Musimy pogadać.

Rzeźbiarz przytaknął. Gdy odeszli na bok, brodząc w zbożu, olbrzym zapytał cicho.

– Stary, też masz wrażenie, że tu się wszyscy znają?

– To nawet nie jest wrażenie, no znają się, co ci poradzę.

– Jesteś pewien, że dadzą radę? Coś czuję, że znowu będziemy sami ciupać potwora.

– Powinni. Musimy ich zmobilizować, kopnąć w dupę i sprawić, żeby walczyli zespołowo.

Pan Adaś się skrzywił. – Chuj z tego będzie… Popadają jak muchy. Nie mieliśmy jeszcze tak słabej grupy.

Shad przyjrzał się przybyszom. – Niektórzy są dobrze przygotowani, nawet kobity mają jakieś miecze.

– Stary – olbrzym prawie krzyknął, wymachując ręką w stronę tłumu. – Przed chwilą minąłem się z gościem przebranym za rybę, który sam do siebie gadał. A jeszcze inny stał z harfą i handlował jajkami.

Rzeźbiarz podrapał się po potylicy. – Spróbuję ich ogarnąć.

Zebrani wokół ogniska, zdążyli już stworzyć małe grupki, w których wesoło gaworzyli. Kilka osób odeszło gdzieś na bok, szukając samotności i chwili ciszy w cieniu niskich, oliwnych drzewek.

Shad wskoczył na kamień, na którym niedawno siedział i zawołał. – Halo!

Jego okrzyk utonął w gąszczu toczonych konwersacji. Dopiero Panu Adasiowi udało się przełamać tę barierę, wyjątkowo okrutną i skomplikowaną wiązanką przekleństw.

– Znacie mnie z miana Shadziowaty, witam was i pozdrawiam! Wiecie po co tu jesteśmy i prosiłbym byście nie zapominali, jakie zadanie mamy do wykonania! – krzyknął rzeźbiarz.

– Co ci się stało w ucho? – warknął ktoś z tłumu, po sekundzie obrywając po głowie od krótko obciętej blondynki.

– Bestia, którą mamy zarżnąć, czeka w wąwozie, kilka godzin drogi w tamtym kierunku! – ryknął, nie zważając na zaczepki i wskazując ręką w stronę wzgórza, leżącego na północ od obozu. – Proponuję dzisiaj wypocząć, przeczekać noc i wyruszyć jutro z samego rana!

Rozległy się wołania. – Co to za bestia? Co za stwór?

– Niespodzianka!

Pomruki niezadowolenia rozeszły się wśród wojowniczo nastawionej części zgromadzenia. Kilku, bardziej oswojonych z klimatami fantasy rzezimieszków, aż zanadto napaliło się na sieczkę. Szczęk ocierania żelaza o żelazo i walenia bronią w tarcze, poniósł się po polanie.

– Rozumiem wasz zapał! Jak widzicie, teren ukształtowany jest na wzór starożytnej Grecji, wiecie więc czego mniej więcej możecie się spodziewać. Dni są jednak dużo krótsze, trwają zaledwie po kilka godzin. Pewnikiem jednak, nie chcecie tym hałasem zwabić istot, które czają się w tych trawach, lasach i jaskiniach! Jeżeli w ogóle mamy wykonać zadanie i zarżnąć bydlę, musimy działać jak jeden organizm! W nocy musimy być czujni i pilnować się nawzajem, jeśli wszyscy mamy wrócić w jednym kawałku!

Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć na jego apel, starszy mężczyzna zauważył złożone pod jednym z drzew oliwnych, skrzynki i worki. Część osób, gotowa była przysiąc, że jeszcze chwilę temu, ich tu nie było.

– Jest i nasza kolacja! – krzyknął Pan Adaś i zabrał się za rozpieczętowywanie paczek.

Widok bogatego wyboru jadła sprawił, że niecierpliwe, złośliwe i zuchwałe komentarze ucichły. Rozrywano kurze udka upieczone w miodzie, wysysano nadzienie z papryk i pomidorów. Pochłaniano zapiekanki z makaronu i bakłażanów, mielone w sosie z tomatów i pulpety w zupie. Wgryzano się w krwiste steki i jagnięcinę, zagryzając chlebem pita. Co poniektórzy raczyli się kalmarami i zupą z soczewicy. To wszystko przepychano i płukano cienkim winem oraz kozim mlekiem. Regulatorzy zdołały rozniecić kilkumetrowy płomień w palenisku, a kilku mężczyzn, podobnych Panu Adasiowi rozmiarami, rozrzuciło wokół źródła ciepła, ścięte konary drzew. Prowizoryczne ławki, jadło, dźwięk strun harfy szarpanych przez handlarza i kilka skrzynek trunków rozweselających, całkowicie ostudziły wojownicze zapały.

Shad obszedł z Panem Adasiem ognisko, by zliczyć uczestników misji. Gdy potwierdzili obecność wszystkich czterdziestu osób, oddalili się na skraj polany, by objąć pierwszą wartę. Rzeźbiarz, pragnąc zarobić na swój zawodowy pseudonim, począł dalej pieścić drewniane dzieło. Dzierżący dwa razy więcej toporów niż to możliwe i cztery razy więcej niż potrzebne, olbrzym, rozsiadł się na drugim głazie i zatopił zęby w krwistym ochłapie wołowiny.

– Hej, co tam tworzysz? – zapytał ktoś, cienkim głosikiem.

Drobna brunetka, w lekkiej zbroi podeszła do nich, targając kuszę, prawie większą od niej samej.

– Boga – odparł mężczyzna, nie odrywając wzroku od figurki przedstawiającej grubego, uśmiechniętego chłopaka.

– Jestem Bemik.

Pan Adaś ukłonił się nisko i wyszczerzył, sprawiając, że wołowa krew zniknęła w jego rudej brodzie. – Miło mi.

Kobieta usiadła obok Shada i przypatrzyła się podobiźnie wyrytej w drewnie. – Jest pięknie wykonany, ale to chyba żadne bóstwo, które bym znała.

– To mój bóg, taki wiesz, osobisty – Rzeźbiarz zaśmiał się. – Zresztą ten jest brzydki, robiłem setki lepszych.

– Setki? – Bemik zdziwiła się. – A na cholerę ci tego setki? Gdzie to składujesz?

Pan Adaś wtrącił się, nawiązując do hałasów płynących z obozu. – Są za głośno, ściągną na nas jakieś kurestwo.

– Chyba po to tu jesteśmy, nie? Żeby trochę się pobić i zabawić – stwierdziła drobna brunetka.

Shad spojrzał na nią, pozytywnie zdumiony i postawił na kamieniu gotowy posążek. -No cóż, zabijako. Czyń honory.

Bemik spojrzała na niego pytającym wzrokiem.

– No ustrzel go – zachęcił.

– Ale jak to? Jesteś pewien?

– Dawaj, zanim sam to zrobię i zetrę sobie kolejny kawałek ucha cięciwą – zażartował, gestykulując przy głowie.

Ze zwinnością godną najszybszego z elfów, kobieta uniosła kuszę i zdekapitowała figurkę bożka jednym bełtem.

– O kurwaarghrh… – zakrztusił się Pan Adaś, a jego twarz przybrała fioletowy kolor od duszącego kaszlu.

– Mówiłem ci, że będą z nich ludzie – zaśmiał się rzeźbiarz, podając mu bukłak z rozcieńczonym winem. – W końcu naczytali się fantasy, wiedzą co jest pięć.

– Wszystko w porządku? – zapytała Bemik charczącego wojownika.

– Taaahhh – odkaszlnął olbrzym. – W austriacką dziurkę poszło.

– W co?

Shad wyręczył umęczonego kumpla. – W tchawicę.

AAAAAAAAAAAAAAA!

Rozpaczliwy krzyk rozdarł na strzępy wieczorną ciszę. Kolejne krzyki i wulgaryzmy posypały się z obozu. Stal uderzyła o stal, coś błysnęło na niebie, a potem rozległ się płacz.

Gdy trójka dobiegła na miejsce, reszta wojowników utworzyła ciasny krąg. Kilka osób rozpaczało, ktoś bluźnił pod nosem, pozostali gapili się w ziemię w milczeniu. Bemik pierwszej udało się przecisnąć przez tłum. Ujrzała rozłożone na trawie ciała, trzy z nich należały do jej portalowych znajomych, ostatnie do…

– Pająkoczłek – splunął Pan Adaś górując nad zebranymi. Podszedł do stwora, będącego torsem człowieka, osadzonym na głowotułowiu monstrualnego pająka. Włócznia sterczała z jego porośniętych cienkimi włoskami pleców. Olbrzym oparł podeszwę o bark humanoida i kopnął, by obrócić go twarzą do góry. Trzy pary oczu i długie, czarne kły, zalśniły w blasku księżyca na twarzy bestii.

– Fagus! – ktoś krzyknął i uklęknął przy martwej kobiecie.

– Jak to się stało? – zapytał Shad, podchodząc do opłakujących.

Finkla podniosła się i otarła łzy. – Siedzieliśmy sobie, piliśmy, śpiewaliśmy… Fagus odeszła na chwilę, chyba za potrzebą… Nagle usłyszeliśmy krzyk, Syf i Nazgul pobiegli jej na ratunek. Ale nie wzięli ze sobą broni… Gdyby nie Beryl… Ofiar byłoby więcej…

Niski, krępy, zakuty w pełną zbroję mężczyzna, podszedł do truchła pająkoczłeka i wyrwał z jego pleców swoją włócznię. Uniósł wysoko nad głowę mosiężną tarczę, by jednym zamaszystym ruchem odrąbać stworowi głowę. Ścisnął mocno drzewce swojej dzidy i nabił obrzydliwy łeb na grot. Podszedł na skraj obozu i zatknął oręż w ziemi, niczym pal. Gdy spojrzenia Beryla i Shada spotkały się, mężczyźni skinęli do siebie głowami.

– Ten błysk, w środku zamieszania, co to było? – zapytał Pan Adaś.

– Cieniu – odparł szczupły facet z hełmem, wykutym na kształt rybiego łba, pod pachą. – Chciał sieknąć łotra błyskawicą, ale nie trafił – Skinął na mały krater w trawie, metr obok zwłok humanoida.

– Jest ich tu więcej? – zapytała Emelkali. – Czego jeszcze można się spodziewać?

– Nie chciałabyś wiedzieć. Wyśpijcie się. Potrzebuję kilku osób, żeby wystawić warty. Rano przydadzą nam się wszystkie możliwe siły – zaczął Shad. – To był dość młody osobnik, jeśli matka wyczuje co tu się stało, czeka nas pracowita noc…

– A co z ciałami?! – ktoś zaszlochał. – Co z nimi?! Oni nie żyją!

Pan Adaś popatrzył wymownie na truchła. – Spalcie czy coś. Żeby nie zwabić tych skurczybyków ich zapachem. Czai się ich tu dużo więcej.

– Regulatorzy – Rzeźbiarz położył rękę na ramieniu jednej z bliźniaczek. – Zajmiecie się tym?

– Nie – wtrącił Sethrael. – Zakopiemy ich, należy im się szacunek.

Olbrzym przekręcił oczami. – Możecie ich nawet zjeść, byle tutaj nie zostały. Chociaż wątpię, by ktoś o ksywce Syf, mógł smakować dobrze…

 

II

Świt nadszedł szybko, zastając wojaków zaspanych i umęczonych. Mało kto był w stanie zmrużyć oko, po wydarzeniach ubiegłej nocy. Gdy Shad i Pan Adaś wybrali się na obchód organizacyjny, tylko jedna osoba jeszcze spała. Kobieta, ciasno owinięta kilkoma kocami, chrapała sobie w najlepsze, mając gdzieś poranne zamieszanie. Mężczyźni wzruszyli ramionami, przekroczyli ją i dalej zliczali obecnych. Niektórzy ostrzyli miecze, strugali strzały czy nakładali kolejne warstwy zbroi. Inni przechylali bukłaki z wodą, topiąc wczorajszego kaca.

– Ile masz? – zapytał olbrzym.

– Trzydzieści pięć, a ty?

– Kurwa mać… Trzydzieści cztery – Pan Adaś pokręcił głową, po czym wskazał palcem karłowatego mężczyznę, wyłaniającego się z lasu i zapinającego pasek. – Trzydzieści pięć! Zgadza się.

– Co ci się zgadza? Było nas czterdzieści osób, troje zabił tamten skurczybyk. Brakuje dwójki albo się machnęliśmy.

– Jak to? Obaj?

Rzeźbiarz podbiegł na środek obozu i ryknął. – Znacie się lepiej między sobą, sprawdźcie czy wszyscy, których kojarzycie są gdzieś wokół was.

Podenerwowane szmery poniosły się polaną. Ludzie nawoływali się, rozglądali i liczyli nawzajem. Nagle ktoś krzyknął. – Nie ma Finkli!

– Ocha też zniknęła! – dodała kolejna osoba.

– Jak to zniknęły? – zapytał Pan Adaś. – A ich rzeczy? Kto je ostatni widział?

Odpowiedziała mu tylko cisza i zdezorientowane spojrzenia.

– Nie ma ich rzeczy – powiedział karzeł, wciąż mocując się z klamrą pasa. – Rozpłynęły się w powietrzu.

– Tutaj nic się nie rozpływa w powietrzu, Tenszo – zażartował Cień Burzy i strzelił kolejnym piorunem w zmasakrowane zwłoki pająkoczłeka.

– Tensza? – zapytał Shad, unosząc pytająco brwi. – Myślałem, że jesteś kobietą.

Niski mężczyzna wyszczerzył zęby.

– Dobra, wygląda na to, że panienki zaliczyły falstart – podsumował olbrzym, ugasił ognisko, zarzucił topory na plecy i zwrócił się do blondyna. – Cień, tak? Na twoim miejscu oszczędzałbym energię. Nie masz nieograniczonej mocy.

Chłopak wypiął dumnie pierś, naciągając na sobie niebieski, lateksowy kostium. – Burza to mój żywioł, nie martw się o mnie wielkoludzie… Żeby tobie siły nie zabrakło.

Pan Adaś najeżył szczecinę niczym wściekły odyniec, podszedł do niego i warknął ostrzegawczo. Ciemne chmury zebrały się nad skonfrontowanymi facetami, a kilka grzmotów zadudniło na niebie.

– Spokój – rzucił Shad, wchodząc między nich. – Panie nam troszkę pomieszały plany.

– Będziemy tak stać?! – ryknął gość zakuty w rybią zbroję. – A one tam same!

– O ile jeszcze żyją – zakpiły Regulatorzy.

– Chcącemu nie dzieje się krzywda, chciały pójść same, licho z nimi. – Bemik wzruszyła ramionami.

– Problem w tym, że zabrały sieć i harpuny – rzekł Sethrael, wchodząc między nich i pokazując pustą torbę.

Kilka gniewnych okrzyków podniosło się w obozie.

– Bez sprzętu będzie ciężko – rzekł rzeźbiarz, zwracając się do olbrzyma. – Najszybciej je znajdziemy, jeśli się rozdzielimy.

– Nienawidzę tej kwestii! Każdy horror się tak zaczyna – zapłakał krępy mężczyzna z wizerunkiem dzika na kirysie.

– To jest fantasy – odrzekł poważnie Beryl.

– Jest nas trzydzieści pięć osób, jak to chcesz podzielić? – zapytał Pan Adaś.

– Dwie grupy po dwanaście osób, a w ostatniej jedenaście – wtrącił siwowłosy, choć wyprostowany mężczyzna, dzierżący, sporych rozmiarów, szyszkowy buzdygan.

Dziewczyna w krwistoczerwonej szacie wyrwała się przed szereg. – Ja chcę z Jajkiem! Lubię dobry bit pod łupankę.

– Rooms, nie wyrywaj się tak. Najpierw ustalimy parytety – zaprostestował Tensza.

– O kurwa, karzeł feminista – mruknął Pan Adaś.

– W każdej musi być przynajmniej jeden mag – powiedziała Bemik. – Żeby wystrzelić czymś i dać znak pozostałym, że znaleźli Finklę i Ochę.

– Albo, że coś znalazło nas – dorzuciły rude bliźniaczki.

– Ha! Jak je znajdziemy to urządzę nam nad głowami taką burzę…

Olbrzym przerwał Cieniowi. – Jeśli się wcześniej nie wyprztykasz z iskierek.

Emelkali przewróciła oczami.

– No i trzeba się podzielić długodystansowcami – dorzuciła Morgiana, głaszcząc swój, zionący chłodem łuk.

– Beryl, widzę, że ogarniasz. Weź jedną grupę – Shad rzucił do ciężkozbrojnego woja. Mężczyzna tylko kiwnął głową i wskazał palcem kilka osób.

– Ja chcę tę malutką z kuszą – Pan Adaś wyszczerzył zęby do Bemik.

Łaskawie licząc, godzina upłynęła, zanim towarzystwu udało się pogodzić, pokłócić i znowu pogodzić, by finalnie sformułować składy poszczególnych drużyn. Trzy ekipy wyruszyły ostatecznie z obozu, każda inną drogą, lecz wszystkie do tego samego celu.

 

III

Ciężkie buciory Beryla tłamsiły złote trawy porastające wyżynny krajobraz. Mężczyzna w ciemno zamieniłby palące spojrzenie słońca na muśnięcie rześkiego deszczu. Lekka mżawka, miał nadzieję, sprawiłaby również, że Jajek odłożyłby na moment harfę.

– Musisz bez przerwy brzdękać na tym gównie? – zapytał grajka, podnosząc przyłbicę. – Nie dość, że zaraz udaru dostanę od tego upału to jeszcze musisz napierdalać. Wszystkie ścierwa z okolicy zwabisz.

Muzyk naburmuszył się, a Rooms stanęła w jego obronie. – No coś ty, przepięknie gra, nie znasz się.

Poooooomooocy!

Panika w kobiecym głosie zatrzymała wszystkich w pół kroku.

– Tam! – krzyknął z przerażeniem, pewien zazwyczaj uradowany mężczyzna.

– Finkla?! Ocha?! – zapytała BardzoGruba dziewczyna, poruszając się zaskakująco żwawo.

Beryl pierwszy przedarł się przez chaszcze, krótkie kolce wysokich traw nie robiły wrażenia na jego zbroi.

– To one! – wrzasnął, spoglądając na Ochę, trzymającą na podołku wstrząsaną konwulsjami blondynkę.

– Trucizna – załkała, gładząc włosy Finkli. – My, myślałyśmy…

– Lycoris – zawołał harfiarz. – Pomożesz jej?

Zakapturzona dziewczyna przypadła do Finkli, przykładając do jej czoła dłoń i mamrocząc zaklęcia.

– Co to było? – rzekła Morgiana, rozglądając się.

– Centaur.

– Gdzie on jest? – Beryl dobył włóczni.

– Nie ma się czym martwić, uciekł…

Morgiana złapała ją za ramiona i potrząsnęła. – Dałyście mu uciec?! To był pewnie tylko zwiadowca! Wrócą całym stadem…

– Rooms! Sygnał! – krzyknął Brajt.

– Ale centaury…

– Strzelaj, kurwa! I tak będą tu pierwsze! – dodał.

Dziewczyna odgarnęła czerwoną szatę, sięgając po brzozową pałkę. Gdy potrząsnęła gałęzią, ta rozwinęła się, tworząc długi, zdobiony kostur. Z całej siły uderzyła nim o ziemię, a z końca kija wystrzeliła żółtopomarańczowa kula ognia. Pocisk zaskwierczał złowieszczo, błyskawicznie wznosząc się w przestworza.

Wuuuuuuuuuuu! Wuuuuuuuuuuu!

Odpowiedziało im dęcie w róg. Najpierw przed nimi, potem tam skąd przyszli, następne rozbrzmiewały dookoła drużyny.

– Otoczyli nas… – zaczął Brajt.

– Osłońcie je! – krzyknął Beryl, wskazując Ochę i Lycoris, walczące o życie Finkli.

– To bez sensu, jak wypuszczą salwę, to zrobią z nas durszlaki – syknął zrezygnowany harfiarz.

– Pozostaje nam liczyć, że ich ciekawość przewyższy żądzę mordu – rzekła Rooms i wymierzyła przed siebie, zdradziecko syczący, kostur.

Wojownicy utworzyli okrąg, stając plecami do siebie. Bella, Lola, Maria i Jose uderzały mieczami o zdobione malowidłami, brązowe tarcze. Oręż tej ostatniej, z obliczem kota groźnie szczerzącego kły, dźwięczał najgłośniej. Morgiana chwyciła między palce kilka lodowych strzał i przyłożyła je do swego łuku. Brajt, Beryl i Uradowany stanęli w szerokim rozkroku, zamykając przyłbice i rozgrzewając stawy barkowe. Nasłuchiwali w milczeniu i gotowości, oczekując nagłego ataku, szarży, czegokolwiek.

Niemal bezszelestnie, z wysokich, złotych traw wyłoniły się centaury, stąpały leniwie i bez szyku. Atletyczne, końskie mięśnie grały pod czarną, brązową oraz szarą sierścią kopytnych mężczyzn. Ludzkie torsy, poszatkowane mnogimi bliznami, kołysały się lekko na boki. Pierwszy odezwał się największy z nich, pogardliwie patrząc na grupę ludzi, spod rogatego hełmu.

– Zginiecie – rzekł spokojnie, grubym barytonem.

– To oni – powiedział inny stwór, wskazując palcem krąg wojowników.

– Dałeś się przegnać tej bandzie dwunogów? – zapytał wódz ze wstrętem.

Zwiadowca pochylił głową. – Walczyłem tylko z dwiema kobietami.

Reszta stada, dobre dwadzieścia rumaków, ryknęła szaleńczym śmiechem. Ich bujne czupryny zafalowały na wietrze, a Beryl poczuł dreszcz spływający w dół kręgosłupa.

– Drogi panie centaurze – zaczął harfiarz, robiąc krok do przodu. – Może…

Zanim dokończył, cztery zatrute strzały wbiły się w ziemię, tuż przy jego stopie. Mężczyzna przełknął ślinę i kontynuował, wysuwając przed siebie, wyściełane materiałem pudełko.

– Jestem pacyfistą. Tak że, może poczęstowalibyście się moim przepysznym jajkiem.

– Chcesz mnie poczęstować moim jajkiem? – ryknął, wypinając pierś. – Ja, Verdum, mam was w pułapce życia. Wszystko co macie, ustawowo należy do mnie.

Harfiarz zgłupiał.

– Mojry naprężyły wasze nicie, a ja trzymam nożyce.

– Ale po co te nerwy? – zaczął Jajko. – Może bym wam coś zagrał?

– W dupę sobie wsadź tę harfę! – krzyknął jeden z centaurów.

Kolejny ze stworów wybekał hasło. – To jest muzyka!

– Nie – Przywódca zmrużył czarne oczy. – Niech zagra.

Kilka osób odetchnęło, że zdobyli kolejne cenne sekundy, jednak ich radość nie trwała długo. Zanim harfiarz szarpnął choć raz za strunę, centaur wydał kolejny rozkaz.

– Ty – Wskazał Beryla palcem. – Chodź tu, zatańczysz nam.

Rycerz posłał groźne spojrzenie stworowi, a jeszcze gorsze Jajkowi, lecz nie ruszył się z miejsca.

– Głuchy jesteś? – zapytał inny kopytny i wymierzył w wojownika z łuku. – Ruszaj dupę konserwo!

Harfiarz posłał Berylowi błagające spojrzenie, jednak ten ani drgnął. Strzała przeszyła powietrze i gdyby nie szybki unik mężczyzny, trafiłaby go w szczelinę między płytami pancerza na piszczeli. Kolejne pociski poleciały w stronę jego stóp. Musiał podskakiwać, żeby nie zostać trafionym. Centaury zaniosły się salwami śmiechu.

– No – zachęcił zwiadowca. – Zagraj mu pod ten tan…

Coś świsnęło w powietrzu.

Bełt z kuszy przebił potylicę konioczłeka, wychodząc ustami. Potężny stwór zwalił się z rumorem na ziemię, a kilku jego pobratymców stanęło dęba, klnąc zawzięcie.

– Co jest, kurwa?! – krzyknął zdezorientowany przywódca stada, które teraz obracało się i rżało niespokojnie.

Beryl dobył włóczni i uniósł tarczę pod brodę, wychodząc przed szereg. Wódz centaurów zawył dziko, zakręcił nad głową kolczastą buławą i pogalopował w jego stronę. Wymienili kilka ciosów. Drzewce hasty mężczyzny trzasnęło głośno, a tarcza wgniotła się od uderzenia potężnych kopyt i wypadła mu z rąk. Centaur zamachnął się, a Beryl uniósł nieuzbrojone ręce w desperackim geście. Zamiast potwornego uderzenia, mężczyzna poczuł lodowate muśnięcie strzały, która śmignęła przy jego uchu, trafiając przywódcę stada w odsłoniętą pierś. W mgnieniu oka, błękitny chłód rozszedł się z miejsca uderzenia po całym ciele stwora, zamieniając je w wielki, lodowy posąg. Po chwili z gęstwiny złotych traw wybiegli wojownicy, atakując zdezorientowanych oprawców. Grupa Beryla, skupiona wokół cierpiącej Finkli, również ruszyła do walki.

Arrrghh!

Wytatuowany olbrzym, z czterema toporami rycząc wściekle, wybił się ze zwłok zwiadowcy i jednym rąbnięciem rozbił w pył zamrożonego wodza centaurów. Kryształki lodu potoczyły się po wydeptanej kopytami trawie, odbierając animusz reszcie stada. Przewaga liczebna oraz magiczne zdolności ludzkiej bandy szybko wzięły górę nad roztargnionymi stratą wodza, centaurami.

– Wszyscy cali? – zapytał rybi rycerz, ocierając z czoła krwawy pot.

– Finkla – sapnęła Emelkali i przypadła do zatrutej kobiety.

Lycoris wciąż mamrotała swoje zaklęcia, wydawało się, że nawet nie zauważyła walki. Regulatorzy dołączyły się do nich i wspólnymi siłami kontynuowały zabieg. Pan Adaś podchodził do kolejnych ciał stworów i dobijał je toporem.

– Po co to robisz? – zapytała zniesmaczona Bemik.

Olbrzym splunął na jednego z nich. – Na wszelki wypadek, te kurwy potrafią udawać.

– Gówno prawda.

Aaaa!

– Dzikowy! – ktoś krzyknął.

Bemik wycelowała kuszę w centaura, który schwycił mężczyznę z wizerunkiem dzika na lekkiej zbroi. Trzymał go niczym kukiełkę, dusząc w żelaznym uścisku.

– Skręcę mu kark! – krzyknął rozpaczliwie stwór, plując krwią.

– Spokojnie – wycedził Shad. – Puść go, a odejdziesz stąd cały. Masz moje słowo.

– Nie! – zaryczał i wskazał na Morgianę. – Chcę jej głowy! Życie za życie, zabiła Verduma!

– Ona go nie zabiła – zapewnił go rzeźbiarz. – Tylko go zamroziła…

– Ja go zabiłem! – krzyknął Pan Adaś i błyskawicznie dokręcił biodro, używając całej swojej masy, by posłać jeden z toporów w stronę centaura. Oręż zaświszczał w powietrzu, nabierając rotacji.

 – Nieee!

Ostrze przecięło Dzikowego oraz Centaura na pół, niczym masarski nóż kawałek słoniny. Bemik błyskawicznie uniosła kuszę i wymierzyła w głowę olbrzyma. Shad zasłonił mężczyznę i odciągnął go od wzburzonego tłumu, rzucającego za nimi przekleństwa.

– Co ty odpierdalasz?!

– No co? Z terrorystami się nie negocjuje, sam mówiłeś.

– Ale to był nasz klient! Co to miało być?!

Olbrzym wzruszył ramionami.

– Czemu to zrobiłeś?

– Bo mnie wkurwiał.

– Przecież go nie znasz.

– Znam. Widziałem, że nazwał smoka Miluś.

Shad popukał się w czoło. – Słabo, ale to chodziło o tego z komiksów dla dzieci, nie wierzę. Zabiłeś gościa, bo nazwał smoka Miluś?

– Prawda – Pan Adaś przytaknął, niewzruszony.

Rzeźbiarz podparł się pod boki i popatrzył w niebo. – Nie wierzę, kurwa. Rzucą się na ciebie jeśli tam wrócisz. Idź sam, spotkamy się na miejscu, może ochłoną. Ale nic nie rób, nie zaczynaj sam. Niech ją chociaż zobaczą.

– Luz stary, nic więcej nie musisz mówić – odparł z uśmiechem, zaryczał dziko i ruszył truchtem w stronę kanionu.

Gdy Shadziowaty wyłonił się ze ściany złotych traw, oprócz bezlitosnego żaru słońca, paliło go jeszcze kilka mściwych spojrzeń. Ilość ludzkich ciał walających się pomiędzy zwłokami centaurów zdziwiła go. W ogniu walki nie dojrzał, że stracili tyle osób.

– Musimy ukryć zwłoki – zaczął cicho.

Posypały się gniewne okrzyki.

– Jednego truchła brakuje! No właśnie! Gdzie ten olbrzym? Gdzie ten morderca?

– Odszedł – Rzeźbiarz kontynuował. – Nie możemy ich spalić, bo dym ściągnie tu jakieś dziadostwo. Na kopanie grobów nie mamy czasu.

– Nie zostawimy ich tak – syknęła Rooms.

– Skoro nie możemy ich spalić – wtrąciła się Krajemar. – Powiedzmy chociaż kilka słów i zjedzmy coś, żeby ich dusze odeszły w pokoju.

– Po słowiańsku – dopowiedział Sethrael. – Niech będzie.

 

IV

Harfiarz Jajko stanął nad ciałami ciasno owiniętymi w kłosy traw i szarpnął struny z nostalgią. Ciche, melodyjne brzdęknięcia ułożyły się w melodię smutną i posępną. By po chwili łagodnie przejść w pełen nadziei, epicki marsz. Kilka osób płakało, inne wpatrywały się gniewnie w plecy rzeźbiarza, który uklęknął tuż przy ciałach.

– Żegnamy dziś Dzikowego, który jako fan gore, byłby dumny z ilości krwi i flaków, wylanych przy jego śmierci. Uradowanczyka, któremu niestety nie wydrukujemy nowej głowy, na miejsce tej odciętej, nie żebyśmy nie chcieli, ale na próżno szukać tu drukarek 3d.

Dźwiękom harfy zaczął towarzyszyć szum traw, bujanych coraz to mocniejszymi targnięciami wiatru. Krajemar przechadzała się pomiędzy pozostałymi przy życiu, częstując ich resztkami kusząco pachnących zapasów.

– Odchodzi Mechaniszkin, miejmy nadzieję, że przemierza już ulice Betonville, z uśmiechem na ustach i zimnym piwem w dłoni. Mirabell, która teraz leży w łóżku pełnym kotów, zahipnotyzowana ich mruczeniem. Karamalę, która może już dzielić się swoim romantyzmem z każdym, nieograniczona cholernie trudnym interfejsem portalowym. A w końcu Bellatrix, która w ścisłych naukach nie miała sobie równej, a teraz na spokojnie obserwuje wschody Ziemi.

Niektórzy podeszli do ciał, położyli po symbolicznej garści traw. Harfiarz nie przestawał grać, wiatr szumiał coraz mocniej, a prawie wszystkie spojrzenia wpatrzone były w ziemię.

Rozbity Cień machnął ręką w stronę zwłok centaurów, z intencją huknięcia w nie błyskawicą. Nic się nie wydarzyło. – Co jest?

– Wyprztykałeś się – rzekły Regulatorzy i odeszły od zbiorowego grobu.

Blondyn pokręcił z niedowierzaniem głową i spróbował ponownie przywołać piorun. Bezskutecznie.

 

V

Gruz chrupał pod sandałami mężczyzny w rybiej zbroi, który przewodził kolumnie. Trawiasty krajobraz powoli ustępował miejsca piaskowemu wzgórzu, usianemu kamieniami.

– Daleko jeszcze? – zapytała znudzona Emelkali, bawiąc się kosmykiem czarnych loków.

– Godzina z grochem – rzucił rzeźbiarz z tyłu grupy, tachając odzyskane harpuny i olbrzymią sieć.

Vyzart i karzeł Tensza potykali się co chwilę, niosąc Finklę na prowizorycznych noszach. Wyglądała trochę lepiej, ale wciąż dostawała ataków drgawek i rzęziła.

– Co to w ogóle za bestia? – zapytał Beryl, próbując przyzwyczaić się do ciężaru buławy zabranej jednemu z zabitych centaurów.

– Zobaczycie – rzucił Shad i przyspieszył kroku.

Ostre, piaskowe skały sterczały drapieżnie przed nimi, tworząc rozległy kanion. Z daleka widać było pojedyncze białe, połamane, kolumny. Ruiny porozrzucane po zboczu, niczym klocki lego w piaskownicy. To tam mieli stawić czoła ostatecznemu wyzwaniu, zadaniu które otrzymali wchodząc w role wojowników.

– Co to?! – krzyknęła Bemik, gdy obrzydliwy smród krwi, potu i gówna wypełnił powietrze.

– Trupy – wyjaśnił Beryl, spoglądając z góry na zmasakrowane ciała o ludzkich twarzach i torsach oraz kozich nogach.

– Oddział satyrów – szepnął rzeźbiarz, kucając przy jednym z nich i oglądając głębokie rany.

Większość stworów pozbawiona była głów, które teraz walały się po żwirowym zboczu. Gałki oczne, miały wywrócone białkiem do góry, języki wystające z półotwartych ust, a gęste czupryny sklejone skrzepniętą krwią. Inne osobniki, łby miały na miejscach, jednak brakowało im kończyn. Jednego zdołano nawet przeciąć na pół. Fragmenty połamanych drewnianych tarcz zachrzęściły pod butami, gdy wojownicy weszli pomiędzy nieboszczyków.

– Kto to zrobił? – zapytała Lycoris.

– Pewnie ten wielki kretyn. Wysłałeś go przodem, co? – Brajt splunął na ziemię.

Ktoś zwymiotował. Kilka osób szeptało coś sobie na ucho, patrząc gniewnie na resztę grupy.

– Nie chcemy tego robić, nie chcemy zabijać – rzekł Vyzart, stawiając nosze na ziemi. – Jeżeli mamy się bić z tak ludzkimi stworzeniami, to ja w to nie wchodzę.

– Ja też – dodał Empatia. – Potrafię się postawić na ich miejscu, oni też muszą mieć opory z tym, żeby nas zabijać. Poza tym Finkla tego tempa nie wytrzyma. Zabierzemy ją do obozu.

Wcześniej waleczne Maria, Jose, Ocha, Śniąca pokiwały głowami i stanęły za zbuntowanym mężczyzną. Rzeźbiarz złapał się pod boki i przyjrzał słońcu, które zmierzało na zachód, by za kilka godzin zniknąć za horyzontem.

– Nie chcecie nocować tutaj na pustkowiu, bo walka przyjdzie do was, a zaraz po niej przyjdzie śmierć. Żeby to zakończyć, musimy dojść do kanionu i ubić bestię, tylko wtedy możemy wracać.

– Ale dlaczego mamy ją zabijać? – zapytał Thargone, dołączając się do niezdecydowanych.

– Nic nam nie zrobiła – dodała BardzoGruba dziewczyna.

Rzeźbiarz przewrócił oczami i zaczął gestykulować, uderzając wierzchem jednej dłoni o wnętrze drugiej. – Ponieważ tak to działa. Musimy wykonać zadanie. Chcecie przeżyć, chodźcie z nami.

– Nie mam ochoty patrzeć jak kolejni giną – odparł Vyzart. – Wracamy do obozu, przeczekamy to, kto jest ze mną?

Trzynaście osób stanęło za jego plecami.

– Zdajecie sobie sprawę, że jeśli nam się nie uda, to zostaniecie tu na dłużej? Dopóki sami nie ubijecie stwora albo coś nie ubije was – Shad syknął przez zęby.

Rycerz w rybiej zbroi wstawił się za nim. – Dokładnie, miejmy to z głowy. Zygfryd, Jagiel, wy też?

– Ktoś musi ich chronić, gdy będą wracać – odparł mężczyzna w wilczym hełmie.

Cień burzy dodał, zwieszając głowę. – I tak się wyprztykałem.

Brodaty karzeł zachrypiał. – Właśnie, zresztą nie chcę, kurwa, skończyć z toporem w brzuchu, jak tamten do Milusia.

Rzeźbiarz podrapał się po potylicy i spojrzał na kanion, od którego dzieliła ich zaledwie godzina marszu. Potem zwrócił wzrok ku gromadce, która z nim pozostała. Magiczne bliźniaczki, rybi rycerz, lokowłosa, zakapturzona kapłanka, kruszyna z kuszą, dziewczyna z ognistym kosturem, mroźna łuczniczka, harfiarz i trzech ciężkozbrojnych. Mamy szanse, pomyślał. W sumie nigdy cała grupa nie dociera do głównej atrakcji. Panie Adasiu, mam nadzieję, że gdzieś tam na nas czekasz, szepnął. Ani chybi twoje topory będą nam dzisiaj potrzebne.

 

VI

Choć połowę dystansu dzielącego ich od miejsca ostatecznych zmagań pokonali dość szybko, oku rzeźbiarza nie uciekł fakt, że kilkoro z nich co chwilę spoglądało za siebie.

– O nie – sapnął starszy gość i wskazał szyszkowym buzdyganem na horyzont.

Nikły strumień błyskawicy wzniósł się w powietrze, niczym raca ratunkowa. Zamigotał i zniknął.

– Cieniu! – krzyknął Brajt i ruszył w kierunku sygnału.

– Nie – Beryl złapał go za ramię.

Bemik rozłożyła ręce. – Zostawimy ich?

– Jeśli coś ich zaatakowało, nie zdążymy ich ocalić – wyjaśnił Shad. – Przykro mi, ale cokolwiek to było, ruszy za nami. Musimy się pospieszyć.

Kilka głów obróciło się jeszcze za siebie, ale nikt nie wnosił o ruszenie na ratunek. Gdy zbliżyli się na kilkaset metrów do skał, ich nozdrza uderzył okropny swąd. Jak gdyby ktoś podpalił stertę gówna, rzygów i bigosu. Dopiero z bliska zdali sobie sprawę jak olbrzymie były w rzeczywistości zwalone kolumny. Regulatorzy wskazały na delikatne strużki dymu, unoszące się znad ostrych skał.

– Co tam jest? Smok? – zapytała jedna z nich.

Rzeźbiarz prychnął. – Chciałabyś.

– Rozumiem, że to miała być niespodzianka – zaczęła Emelkali, odrzucając loki za siebie, by odsłonić szyję. – Ale biorąc pod uwagę fakt, iż większa część naszej kompanii raczyła przytomnie spierdolić albo wyzionąć ducha. Może warto byłoby poprzedzić atak, jakimś krótkim wprowadzeniem?

Pozostali spojrzeli z nadzieją na mężczyznę bez ucha. A harfiarz wykorzystał chwilę ciszy, by szarpnąć kilka strun i ponowić melodyjnie.

– Jaaakimś krótkiiim wprowadzeeenieeeem?

Shadziowaty zdjął z pleców zdobiony złotem łuk i zaczął skradać się w stronę najbliższej skalnej ściany. – Wprowadzenie, powiadacie. Oczy dookoła głowy, tarcze wysoko i nie dajcie się zabić.

– No, to wszystko wiemy – podsumował bogato uzbrojony mężczyzna, zasunął rybią przyłbicę i ruszył śladami łucznika.

Lycoris spojrzała jeszcze tęsknie za siebie, jak gdyby wiedziała coś, czego nie wiedzieli inni.

Rzeźbiarz przyłożył ucho do wapiennej skały i nasłuchiwał. Nic. Rozejrzał się. Gdzie jest Pan Adaś, pomyślał. Czyżby już zabił stwora w pojedynkę i teraz siedzi tam na jego odciętym łbie, dłubiąc sobie w zębach jego pazurem?

Hggrrrbeeeemuuu!

Ryk, który wstrząsnął okolicą rozwiał jego wszelkie obawy o zdrowie bestii. Za sobą zobaczył spojrzenia wytrzeszczonych oczu i rozwarte usta kompanów. Ciary są, ale za to nam płacicie, pomyślał.

Wspięli się po kamiennej ścianie, Beryl jako pierwszy wyjrzał zza grani i szybko cofnął głowę.

– Zajebię cię – wyznał szczerze Shadowi.

– Co? – zapytała Morgiana, oszraniając skały chłodem łuku.

– Zobacz – rzekł rycerz, kręcąc głową.

– O kurwa – rzekło kilka z pań, niemal jednocześnie.

Ostatni wdrapał się Jajko, a kiedy na własne oczy zobaczył obiekt wyklnięć swoich towarzyszy, sam pokusił się o kreatywną wiązankę wulgaryzmów. Choć w jego ustach, z melodią, brzmiało to niemal jak poemat. Oczom harfiarza ukazał się bowiem trzygłowy stwór, wielkości, dobrze wypasionych, czterech słoni. Środkowa, najszersza głowa, była bycza, z ogromnym pierścieniem w nosie i ostrymi rogami. Prawa, ta lwia, kłapała śmiercionośnymi szczękami spod puszystej grzywy. Lewa natomiast, ze szczeciną na brodzie i krótkimi, zakręconymi rogami była kozia. Przednie łapy stwora prężyły się kocio, zwinne i umięśnione, z zakrzywionymi pazurami. Tylne zaś szurały, grube niczym beczki, bez wątpienia bycze, stworzone do szarży. Jednak to ogon bestii, będący żyjącą własnym życiem kobrą, przeląkł wojaków najbardziej.

– Hybryda chimery i khalkotauroi – wytłumaczył z dumą Shadziowaty, szczerząc zęby.

– Khalko-czego, kurwa? – Beryl zmarszczył czoło.

– Taki starożytny byk ziejący ogniem.

Rooms otarła pot z czoła i mocniej ścisnęła brzozowy kostur.

– Tak teraz myślę, chyba wolałabym jednak, żeby twój popierdolony kumpel tu był – wycedziła Bemik, co chwilę spoglądając na węszącego powietrze potwora.

HHggggggrrrrrrrbeeeemuuu!

Rzeźbiarz nałożył strzałę na cięciwę. – Otoczymy go. Dystansowcy, znajdźcie sobie dobre punkty, z drogą ucieczki. Reszta niech czeka na sygnał, musimy ją lekko oszołomić, jeśli macie się do niej zbliżyć. Sieć musimy zarzucić na lwi łeb, byk przepali, a kozioł… Zresztą sami zobaczycie.

Morgiana i Bemik pognały granią, a kamyki spod ich stóp posypały się w dół zbocza. Choć od zachodu słońca dzieliły ich jeszcze jakieś dwie godziny, a po temperaturze nie szło poznać pory dnia, cienie w kanionie niebezpiecznie szybko przesuwały się po skałach.

– Regu, dziewczyny – rzucił jeszcze rzeźbiarz. – Możecie coś, hm, zmajstrować z moim łukiem, zakląć go ogniem?

Ta po prawej przytaknęła, przyłożyła swój kamień runiczny do łęczyska broni i wymamrotała zaklęcie. Iskry wychynęły z artefaktu i niczym węże oplotły drzewce łuku. Shad cofnął dłoń, jednak po chwili zorientował się, że nic go nie parzyło. Podziękował skinieniem głowy i już chciał odejść.

– A twoja moc? Wszystko wpakowałeś w rzeźbiarstwo? Nie wybrałeś sobie żadnych zdolności? – zapytała Lycoris, obracając w palcach wrednie wyglądające buteleczki.

Rzeźbiarz uśmiechnął się arogancko. – Nawet nie masz pojęcia.

Kiedy wszyscy zajęli już pozycje, jako pierwsza ogień, a raczej lód, otworzyła Morgiana. Wychyliła się ze skały tuż za chimerą i posłała w jej stronę zamrożoną strzałę. Pocisk parując, przeciął gorące powietrze i ugodził bestię w zad. Przez chwilę wydawało się, że chłód zionący z rany rozejdzie się po całym ciele. Jednak zanim zajął metrowy okrąg, stwór skręcił się, łamiąc bez trudu lód. Lwia głowa zaryczała wściekle, kozia zabeczała przenikliwie, a bycza wyrzuciła z nozdrzy obłok pary.

Jednak to wężowy ogon zareagował najbystrzej, wypatrując strzelca i rozkładając kobrzy kaptur, ostrzegając przed nadchodzącym atakiem.

Regulatorzy oraz Rooms stojące po obu stronach Morgiany, uniosły swe runy oraz kostur i stworzyły wysoką, ognistą barierę przed dziewczyną. Lycoris ciskała w stwora eliksirami, a Emelkali siłą umysłu podnosiła kamienie wielkości ludzkiej głowy i spuszczała mu na łby.

– Uciekajcie stamtąd – krzyknął rzeźbiarz – musimy krążyć!

Przez następny kwadrans dystansowcy ostrzeliwali krzątającą się w wąskim kanionie bestię. Płomienie raz po raz buchały z byczej szczęki. Beryl, Brajt, rybi rycerz oraz dziadek, powoli zbliżyli się do stwora, czyhając za skałkami. Po jednym na każdą głowę, pomyślał Shad i dał im znak, a sam wystrzelił jak z karabinu kilka strzał w lwie łapy.

– Nie stój tak! Rób coś! – krzyknął do harfiarza. A ten rozejrzał się, wzruszył ramionami i począł ciskać w stwora jajkami.

Pierwszy do bestii dotarł rybi rycerz, unikając kilkukrotnie wężowych szczęk ogona. Zanurkował pod tylną, byczą łapą i ciął włócznią w więzadła. Wszystkie łby zawyły, a kobra rzuciła się na niego jeszcze zajadlej. Pozostali krążyli wokół chimery, ukrywając się za kolejnymi skałkami, w osłonie przed płomieniami. Zamrożone strzały Morgiany ścigały się z bełtami ciskanymi przez Bemik.

Mężczyzna unikał zajadłych ataków kobry, jednak poprzecznymi cięciami nie zdołał nawet drasnąć gada. Wykonał piruet, sparował tarczą kolejną próbę ugryzienia i nagle znalazł się z wężem, twarzą w twarz. Zanim zdążył zareagować, z gruczołów jadowych wystrzeliła porcja jadu, trafiając go precyzyjnie w oczy. Rybi rycerz zawył i upuścił broń, chwytając się za twarz. Kocia łapa podcięła go, posyłając w powietrze, a lwie szczęki kłapnęły, połykając go w powietrzu.

Pozostali piechurzy krzyknęli głośno i wypadli na bestię jednocześnie, szarżując zaciekle. Brajt okazał się najszybszy, wyminął płomień wystrzelony z byczych nozdrzy i zamachnął się na, jak sądził, najsłabszy z łbów, kozi. W momencie, gdy sztych jego miecza drasnął sierść, potężne wyładowanie elektryczne potoczyło się po klindze jego miecza, wstrząsnęło jelcem i posłało mężczyznę z ogromną siłą wprost na skały. Trzask łamanego kręgosłupa poniósł się wąwozem, gdy Brajt gruchnął w grań. Beryl i dziadek cofnęli się.

Niedobrze, pomyślał rzeźbiarz, szyjąc z łuku. Było ich zbyt mało, stwór był odporny na magię ognia, szybki niczym puma i piekielnie wredny. Chyba trochę przesadzili, wybierając główną atrakcję.

– Płomienie! Rooms! Regulatorzy! Otoczcie gnoja płomieniami! – krzyknęła Emelkali, której rozwiane włosy uformowały kształt ośmiornicy.

– Dam wam trochę czasu! – krzyknął Shad i zeskoczył na piasek. Przeturlał się, wyprostował i skrzyżował ręce na piersi. Jego sylwetka zafalowała, po czym wypluła na boki dwie projekcje jego postaci. A każda kolejna tworzyła następną. W ciągu kilku sekund, chimera w wąwozie otoczona była przez kilkudziesięciu, identycznych łuczników. Każdy z nich wypuścił strzałę, jednak tylko jedna z nich doszła celu, pozostałe rozpłynęły się w powietrzu.

Chimera, ogłupiona iluzją, po kolei ziała ogniem, rozszarpywała zębami i drapała pazurami każdą projekcję, podsycając płomienie magów jeszcze bardziej. Harfiarz, wyczerpawszy zapas jajek, zawahał się, ucałował swój instrument i cisnął nim w bestię. Trzy władające ogniem kobiety, korzystając z czasu kupionego przez rzeźbiarza, uniosły nad głowy kamienie runiczne oraz kostur, wzniecając i zaklinając tańczącą w wąwozie pożogę. Przybierała postacie stroszących się kotów i skrzeczących feniksów. Podsycana eliksirami ciskanymi przez Lycoris, czającą się wśród skał.

– Sieć! – krzyknęła Bemik, wypuszczając bełt za bełtem. – Użyjcie sieci!

– Sfajczy się! – odpowiedział Beryl, wychylając się zza zwalonej kolumny.

Kilkanaście pozostałych przy życiu projekcji rzeźbiarza, odwróciło się w jego stronę, jednak tylko jedna przemówiła.

– Nie sfajczy! Jest ognioodporna!

Rycerz kiwnął głową, rzucił drugi koniec dziadkowi i pognał na spotkanie trójgłowemu monstrum. Zahamowali ostro, zakopując się w piasku i wbijając z całej siły dwa z czterech harpunów, tuż przed ścianą płomieni. Zamachnęli się i rzucili pozostałe dwa przed siebie.

– Złapała się?! – krzyknął dziadek.

– Nic nie widać! Za duży ogień! – odpowiedział harfiarz, mrużąc oczy na widok tańczących płomieni.

Starszemu człowiekowi wydało się, że coś błysnęło w żółtym piasku pod jego nogami. Jak gdyby para czerwonych oczu. Niestety. Nie dojrzał na czas wynurzającej się z podłoża olbrzymiej kobry. Zęby jadowe zatopiły się w jego udzie, pompując zabójczy jad, by po sekundzie zniknąć z powrotem w piachu.

– Nie! – wrzasnął Beryl i złapał chwiejącego się dziadka. Ciągnął go, zakopując się w grząskim gruncie i rozglądając z przerażeniem.

– Na skały, szybko – wypaliła Bemik, podając im dłoń. W ostatniej chwili Beryl zabrał nogę z podłoża, które zafalowało pod jego butem.

– Co to było? – zapytał, potrząsając dziadkiem, któremu oczy zachodziły czerwoną mgiełką.

Emelkali wskoczyła na wyższą skałę i krzyknęła. – Płomienie! Przestańcie! Nie ma jej tam!

Czarodziejki spojrzały na nią wielkimi oczami i opuściły ręce. Ognisty wir osłabł, obniżył się, po czym zniknął bez śladu w piasku. Chimery w nim nie było.

– Zakopała się – syknął pod nosem Shadziowaty. – Co my stworzyliśmy…

Lycoris kątem oka dojrzała ruch podłoża pod skałą na której stała Morgiana.

– Uważaj!

Krzyknęła za późno. Bestia wypadła z ziemi, sypiąc naokoło piaskiem. Jednym susem znalazła się tuż przed mroźną łuczniczką. Kobieta nałożyła strzałę, uniosła broń i… Wyfrunęła w powietrze bodnięta byczym czołem. Łomotnęła o grań, jednak zanim spadła, pochłonął ją płomień.

AARHRHRHBEEMUUU!

Chimera była ciągle sprawna, ale spalone futro i rany po oparzeniach wyglądały poważnie. Wszystkie głowy oddychały ciężko, a z oczu zionęły nienawiścią. Monstrum zawyło i pognało wściekle na bliźniaczki, biegnące granią w stronę Rooms, która próbowała wdrapać się na półkę skalną wyżej.

– Beryl! Biegniemy! – Rzeźbiarz rzucił się w pogoń za wspinającą się bestią.

Rycerz spojrzał jeszcze na zatrutego kompana, zabluźnił pod nosem i podążył za łucznikiem. Lycoris tym czasem dopadła do rannego dziadka i wylała kilka eliksirów na ugryzienie.

– Uważaj na ogon! – krzyknął rzeźbiarz, gdy podbiegli do bestii. Była już kilka metrów nad nimi, kapiąc krwią z licznych ran. Krople fioletowej mazi topiły kamienie, skwiercząc niby kwas.

– Jak to zabić? – rzucił Beryl.

Shadziowaty wzruszył ramionami i naciągnął cięciwę, celując w odbyt monstrum. – Sposobem.

Strzała świsnęła. Lecz zanim trafiła celu, łucznik wyrzucił łuk i kucnął. Bestia zawyła jak rażona gromem, a w jego stronę wystrzelił wężowy ogon. Mężczyzna uniknął ugryzienia i przygniótł kobrę do ziemi.

– Tnij!

Beryl wziął zamach.

– Aaaa! – krzyknął łapiąc się za oczy, ociekające jadem gada.

Shad poczuł lekki podmuch wiatru i mocne szarpnięcie, które wyrzuciło go w powietrze. Przeturlał się i zobaczył, że z głowy syczącej rozpaczliwie kobry, sterczy bełt. Bemik uśmiechnęła się z jednej ze skał.

Beryl zakołysał się i upadł twarzą w piach.

Ani ogień czarodziejek ani kamienie miotane przez Emelkali nie działały już na poparzoną chimerę, drapiącą zajadle skalną grań w mozolnej wspinaczce. Była prawie przy nich.

– Nóż! – zaryczał harfiarz z jednej z wyższych skał. Biegł sprintem, balansując na granicy upadku w przepaść. Shadziowaty podniósł się i miotnął ostrzem w górę. Złap, złap, złap, pomyślał.

Złapał.

Jajko obrócił broń w krwawiącej dłoni i rzucił się ze skały. W locie wbił nóż w bok bestii, a opadając, pod ciężarem swego ciała rozpłatał bok chimery, zalewając się jej żrącą krwią. Rozharatany potwór runął w dół, tłukąc się o zwalone kolumny. Zaraz za nim poleciały bełty, kule ognia oraz kamienie.

Monstrum podniosło się chybotliwie, zawyło i pogalopowało wprost na Lycoris reanimującą dziadka. Rzeźbiarz rozejrzał się i podniósł popękaną harfę. Struny zarzęziły, szarpnięte niedbale, jednak to wystarczyło, by przykuć uwagę lwiej głowy. Pociski sypiące się na pozostałe łby, pomogły zmienić jej zamiary.

Wuuuuuuuuuuu! Wuuuuuuuuuu! Wuuuuuuuuuuu!

– Róg! – krzyknęła Emelkali. – Ale czyj?!

– Co znowu? – zapytała zrezygnowana Bemik.

Zachodzące słońce okryło cieniem wejście do wąwozu, z którego wybiegły cztery postacie.

Wuuuuuuu!

Olbrzym zadął w róg po raz ostatni, roztrzaskał go o skały i przyspieszył. Tuż za nim biegli karzeł w pełnej zbroi, blondyn w niebieskim lateksowym kostiumie i krótko obcięta blondynka, wciąż uciskająca ręką bandaż na boku.

– Łap! – krzyknął Cień Burzy, rzucając rzeźbiarzowi kołczan pełen strzał. – Centaurze! Zatrute!

Zdezorientowana chimera, nie mogąc się zdecydować w kogo uderzyć, pogrążyła w płomieniach cały kanion. Nowoprzybyli ledwo uskoczyli za skały.

– Gdzie byłeś draniu?! – ryknął Shad.

– Jak to gdzie, kurwa! – odparł bez skruchy Pan Adaś. – Zobaczyłem racę to pognałem w waszą stronę, nie wiedziałem, że się rozdzieliliście. Wpadłem w ostatniej chwili, żeby pomóc tej trójce. Pamiętasz tego pająkoczłeka?

Rzeźbiarz skinął, nakładając zatrutą strzałę na cięciwę.

– Mamusia ich znalazła. Chłopie, żebyś, kurwa, widział te żuwaczki… Taaaakie miała – Olbrzym gestykulował w najlepsze.

– Stary, męczymy się z tą dziwką od ponad pół godziny. Potem pogadamy – syknął rzeźbiarz i wyskoczył zza skały, prując z łuku.

Do reszty ekipy wróciły siły, na widok posiłków. Bliźniaczki i niewiasta z kosturem trzepały kulami ognia, odgradzając chimerę od wojowników. Trzymali ją na dystans, ograniczając ruchy, skoro nie mogli jej ogniem już bardziej zranić.

– Ty – Pan Adaś rzucił do blondyna. – Masz jeszcze trochę łaskotek?

– Co?!

– No, prądu, mocy.

– Chyba tak.

– Dawaj, zaklnij moje topory.

Chłopak popatrzył na niego podejrzliwie i położył ręce na orężu olbrzyma. Niebieskie włosy wychodziły z jego paznokci, oplatając trzonki i głowice.

– Dziękówa.

– To ja dziękuję – odparł Cień.

– Za co?

– Za uratowanie nas, wtedy.

Olbrzym prychnął i rzucił, zanim wybiegł na spotkanie bestii.

– Gdybym wiedział, że Shada tam nie ma, to miałbym was w dupie.

Trucizna ze strzał rzeźbiarza powoli osłabiała bestię. Chimera rzucała się bardziej ospale, a jej płomienie były mniejsze. Pan Adaś wybiegł na środek areny i posłał jeden z zaklętych toporów prosto w ścianę ognia.

Arghhgbeeemuuuu!

Bestia zawyła, a Bemik dostrzegła trzon topora wystający z czoła, byczego łba.

– Trafił! – krzyknęła, zaskoczona.

Regulatorzy i Rooms zbiegły po skalnej ścieżce, czując, że nie dadzą dłużej rady władać ogniem z takiej odległości. Emelkali zebrała w sobie pozostałe siły i uniosła, do tej pory największy kamień. Głaz lewitował nad głową chimery, czekając na sygnał.

– Teraz! Wszyscy! – krzyknął rzeźbiarz, podniósł z ziemi miecz upuszczony przez Beryla i pognał przed siebie.

Lokowłosa mistrzyni telekinezy spuściła kamień na plecy bestii, odbierając jej dech. Tensza wraz z Finklą wskoczyli w płomienie, uderzając w kozi, rażący prądem łeb. Regulatorzy i Rooms posłały w stronę monstrum lawinę płomieni, a Shadziowaty i Lycoris uderzyli w lwią głowę. Pan Adaś natomiast, rozpędziwszy się, znokautował chimerę podbródkowym ciosem topora w pierś.

Kanion zawirował, jakby się rozmazał. Pozostali przy życiu wojownicy usłyszeli wiwaty, dochodzące nie wiadomo skąd.

 

VII

– Gratuluję! – powiedział Shadziowaty, zdejmując pokryty elektrodami kask i rozglądając się w tłumie ludzi, zebranych w nowocześnie zaprojektowanym pomieszczeniu.

Młodzieńcy i staruszki, dziadkowie i dziewczęta, zsuwali z głów, migające i pikające kaski. Rozglądając się zdezorientowanym wzrokiem po wszechobecnych komputerach i ekranach.

– Co się… – zaczęła kobieta, masując żebra.

– Nic ci nie jest, mózg jeszcze pamięta ból, który wywołała gra. Ale twoje ciało jest nienaruszone. To tylko szok dla układu nerwowego. Ostrzegałem, że będzie realistycznie.

Pan Adaś podszedł do niego i klepiąc w plecy rzucił. – Chyba daliśmy radę, co? Nie nudzili się.

– Przesadziliśmy z tą chimerą… Myślałem, że już po nas.

– Ha! Najlepsza praca jaką miałem.

– Najlepsza.

Do tłumu, powoli zaczęło docierać, co się z nimi działo i gdzie są. Rozglądali się nieobecnym wzrokiem, masując niewidzialne sińce. Ci, którzy polegli w symulatorze najszybciej, śmiali się z tych, którzy wytrwali. Gdyż w międzyczasie śledzili ich poczynania na monitorach i rozumieli mechanizm.

Niektórzy rzucali się sobie w ramiona, pamiętając, że jeszcze kilka godzin temu się opłakiwali. Inni wymieniali uściski dłoni, doceniając wspólny wysiłek oraz ostateczny rezultat. Po chwili, pracownię wypełniły śmiech i wiwaty. A potem były brawa. Niekończące się oklaski. Huk otwieranego szampana, dzwonienie kieliszków i zapach cygara.

Koniec

Komentarze

Hmmm… Jak dla mnie – za bardzo rąbankowe… I końcówka nie z mojej bajki. Ale tutaj chodzi o bohaterów. ;-) Wepchnąłeś nas sporo. Tak na marginesie; to Emelkali jest blondynką, nie ja. ;-)

Lokowłosa mistrzyni telekinezy spuściła kamień na plecy bestii, odbierając mu dech.

Nie wypisywałam błędów, bo za długi tekst, ale ten uduszony kamień robi zbyt duże wrażenie. ;-)

Babska logika rządzi!

Finkla

Każdy tworzył swoją własną postać w symulatorze :D No chyba, że na co dzień władacie ogniem itp. :D Dzięki temu nie musiałem się skupiać na waszym prawdziwym wyglądzie, a raczej stworzyć wasze avatary :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

To, co spodobało się najbardziej, to rozdwojenie Regulatorki. Dobre! ;) Plus też należy się za upchnięcie sporej liczby użytkowników. Kolejny plus, za to, oczywiście, że i ja tam jestem. :) Plus za kilka nawet uroczych dialogów. :)

Minusy za potknięcia  – typu “patrzy się” zamiast “patrzy” itp. A największy minus – za opis walki, który był, moim zdaniem, przesadnie rozciągnięty; na tyle, że przeskakiwałem wzrokiem akapity; opis czterdziestej strzały/kuli ognia uderzających w odporną bestię nie znudziłby jedynie koneserów… ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Jako fan rąbanek uśmiecham się niezwykle szeroko, szczerząc zęby przedtrzonowe, ba, może nawet i trzonowce :D Tylko gdzie karczma? Wprost niebywałe, że wszystko zaczyna się w jakimś oliwnym gaju, nie w karczmie…

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Zauważyłem dwa, może trzy, błędy w zapisie dialogów o raz o wiele więcej błędów interpunkcyjnych.

W przeciwieństwie do Finkli chwyt z przeniesieniem akcji do wirtualu spodobał mi się, prawie tak samo jak parodia schematu żywcem z klasycznej fantasy.

Przykro mi/ nam Shadziowaty, ale nieco mnie/ nas znużyło. Jak na mój/nasz gust, opowiadanie nieco przydługie, w dodatku zdominowane opisem walki. Chyba to nie moja/ nasza bajka, choć brałam/ brałyśmy w niej czynny udział. ;-)

Fajnie, że postarałeś się o uczestnictwo bardzo wielu bohaterów i, mimo tragicznych wydarzeń, wszystkich pozostawiłeś w dobrym zdrowiu.

Nie byłabym/ byłybyśmy sobą gdybym/ gdybyśmy nie wspomniała/ wspomniały, że wykonanie, niestety, pozostawia bardzo wiele do życzenia. :-(

 

Skrzy­wił się na widok znie­kształ­co­ne­go nosa i za­brał za ko­rek­ty.Skrzy­wił się na widok znie­kształ­co­ne­go nosa i za­brał do ko­rek­ty.

 

Męż­czyź­ni wy­mie­ni­li się wy­mow­ny­mi spoj­rze­nia­mi, jak wy­pa­dło na dwóch sam­ców do­ce­nia­ją­cych wdzięk przed­sta­wi­cie­la płci pięk­nej.Męż­czyź­ni wy­mie­ni­li wy­mow­ne spoj­rze­nia­, jak wy­pa­dło na dwóch sam­ców, do­ce­nia­ją­cych wdzięk przed­sta­wi­cie­lki płci pięk­nej.

 

rzu­ci­ła, wbiła miecz w zie­mię i wy­cią­gnę­ła ku nim dłoń. – Ze zdania wynika, że wyciągnęła dłoń ku mieczowi i ziemi. ;-)

 

Gdy męż­czy­zna pod­niósł głowę, uj­rzał bliź­niacz­ki w ru­dych ko­kach. – Przyszły dwa rude koki, a w każdym była bliźniaczka. ;-)

Gdy męż­czy­zna pod­niósł głowę, uj­rzał bliź­niacz­ki z ru­dymi ko­kami.

 

Zmarsz­czył nos, czu­jąc swąd pa­lo­ne­go włosa.Zmarsz­czył nos, czu­jąc swąd pa­lo­nych włosów.

Chyba że spalił się jeden włos. ;-)

 

od­da­li­li się na skraj po­la­ny, by zająć pierw­szą wartę. – …od­da­li­li się na skraj po­la­ny, by objąć pierw­szą wartę.

 

coś bły­snę­ło na nie­bie, a potem roz­legł płacz. – …coś bły­snę­ło na nie­bie, a potem roz­legł się płacz.

 

Naj­pierw usta­li­my pa­ry­te­ty – za­pro­ste­sto­wał Ten­sza. – Literówka.

 

Także, może po­czę­sto­wa­li­by­ście się moim prze­pysz­nym jaj­kiem.Tak że, może po­czę­sto­wa­li­by­ście się moim prze­pysz­nym jaj­kiem.

 

a kilku jego po­bra­tym­ców sta­nę­ło dęba, kląc za­wzię­cie. – Literówka.

 

Drzew­ce hasty męż­czy­zny trza­snę­ły gło­śno, a tar­cza wgnio­tła od ude­rze­nia… – Drzew­ce hasty męż­czy­zny trza­snę­ło gło­śno, a tar­cza wgnio­tła się od ude­rze­nia

 

Fin­kla – sap­nę­ła Emel­ka­li i opa­dła do za­tru­tej ko­bie­ty.Fin­kla – sap­nę­ła Emel­ka­li i przypa­dła do za­tru­tej ko­bie­ty.

 

Bemik wy­ce­lo­wa­ła kuszą w cen­tau­ra… – Bemik wy­ce­lo­wa­ła kuszę w cen­tau­ra

 

A w końcu Bel­la­trix, która w ści­słych na­ukach nie znała sobie rów­nej… – A w końcu Bel­la­trix, która w ści­słych na­ukach nie miała sobie rów­nej

 

wciąż do­sta­wa­ła ata­ków drga­wek, a jej od­dech rzę­ził. – Oddech nie rzęzi; rzęzi rzężący. ;-)

wciąż do­sta­wa­ła ata­ków drga­wek i rzęziła.

 

pa­trząc się gniew­nie na resz­tę grupy. – …pa­trząc gniew­nie na resz­tę grupy.

 

Rzeź­biarz prze­krę­cił ocza­mi i za­czął ge­sty­ku­lo­wać… – Przekręcił oczami jak gałkami? ;-)

Rzeź­biarz prze­wrócił ocza­mi i za­czął ge­sty­ku­lo­wać

 

kil­ko­ro z nich co chwi­lę ob­ra­ca­ło się za sie­bie. – …kil­ko­ro z nich co chwi­lę spoglądało za sie­bie.

 

Oczy do­oko­ła sie­bie, tar­cze wy­so­ko… – Oczy do­oko­ła głowy, tar­cze wy­so­ko

 

Ro­zej­rzął się. – Literówka.

 

Za sobą zo­ba­czył wy­trzesz­czo­ne spoj­rze­nia… – Za sobą zo­ba­czył spoj­rze­nia wy­trzesz­czo­nych oczu

Spojrzenia nie można wytrzeszczyć.

 

za­py­tał, po­trzą­sa­jąc dziad­kiem, które oczy za­cho­dzi­ły czer­wo­ną mgieł­ką. – …za­py­tał, po­trzą­sa­jąc dziad­kiem, któremu oczy za­cho­dzi­ły czer­wo­ną mgieł­ką.

 

ucz­nik wy­rzu­cił łuk i sta­nął nisko na no­gach. – Jak stanął??? ;-)

Czy może masz na myśli, że kucnął?

 

Chło­pak po­pa­trzył na niego po­dejrz­li­wie i przy­ło­żył ręce do orężu ol­brzy­ma. – …i przy­ło­żył ręce do oręża ol­brzy­ma. Lub: …po­ło­żył ręce na orężu ol­brzy­ma.

 

Bemik do­strze­gła trzon to­po­ru wy­sta­ją­cy z czoła, by­cze­go łba. – …Bemik do­strze­gła trzon to­po­ra, wy­sta­ją­cy z czoła by­cze­go łba.

 

Pan Adaś na­to­miast, roz­pę­dziw­szy się, zno­kau­to­wał chi­me­rę pod­bród­ko­wym cio­sem to­po­ra w pierś. – To chyba przekracza granice mojej/ naszej wyobraźni. Po tym ciosie już nic nie będzie takie samo. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki. Niestety nie mogłem dodać tagu: Rąbanka, Hack&Slash ani Latające flaki. Chociaż powinna to być kusząca opcja dla większości, zarżnąć co popadnie, bez odpowiedzialności. :D

Regulatorzy

Poprawione. Tylko znowu broda przypalona. ;P

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Niebawem odrośnie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Shadziowaty, nie lubię takich gier, nie lubię takiej rąbanki, a mimo to przeczytałam do końca. Przyznaję szczerze, nie wszystko dokładnie, niektóre fragmenty tylko skanowałam.

No i muszę powiedzieć, że wyobraźni Ci nie brakuje. I nie chodzi mi tylko o fabułę i bardzo różnorodne postacie, choć przyznam, że przy karle Tenszy zatrzymałam się dłuższą chwilę, trawiąc opis i informacje. Przy kreowaniu mojej postaci użyłeś chyba nadmiaru wyobraźni – wprawdzie jestem, a właściwie byłam, brunetką, to nigdy nie byłam ani drobniutka, ani szczuplutka. Jak mawiają moi znajomi i rodzina: kawal baby ze mnie. Ale miło mi, że chociaż wirtualnie mogę się poczuć małą kobietką. Bo ja jestem w Twych ramionach taka mala

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Na początek chcę przeprosić Dzikowego, ale jego śmierć – czy raczej jej powód – wywołały u mnie salwę śmiechu. Bo nazwał smoka Miluś!

I Tensza karzeł!

Obecności bliźniaczek się nie dziwię, bo taki nick aż się prosi o zmultiplikowanie postaci – sama też na to wpadłam, ale więcej nie będę zdradzać. 

I tylko tak naprawdę nie wiem, czy w końcu zginęłam, czy byłam tą poranioną blondynką, która dotrwała do końca (zgubiłam się). 

Nawet spodobała mi się misja i klimat mitologicznej Grecji (chociaż wolę chłodniejsze klimaty), a zakończenie było dla mnie wisienką :) 

Mnie samo opowiadane nie zanudziło (w przeciwieństwie do niektórych wcześniej komentujących), ale za to trochę pogubiłam się jeśli chodzi o postaci. Drugi problem jaki miałam w trakcie czytania, to zbędne przecinki, o które się potykałam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bo ja jestem w Twych ramionach taka mala

:)

 

No tak, przez chwilę miałem nadzieję, że jestę tę bestię, ale najwyraźniej się pomyliłem… A wtedy opko nieco straciło swój urok.  ;)

Nie biegam, bo nie lubię

Batalistyka, że tak nazwę donośny fragment, wywołała ciężkie, przeciągłe westchnienie: jeżu kolczasty, ile można? Ale reszta, jak by to napisać… częściowo tylko w granicach mojej tolerancji, w większości całkiem, całkiem.

<> Razem z Panem Adasiem podkształćcie się w przecinkoznawstwie, proponuję. <>

Łubudubu, na uśmiech – czyli parodią rębajło fantasy :-) plusik za zabawę z konwencją, minusik za zbyt wielki nacisk na sceny walki (ale: parodia…).

 

Kurczę, myślałem, że jednak rozetnę brzuch od środka, ale nie… :-D

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Scena się wydłużyła, głównie dlatego, że pismo jest dużo wolniejszym medium niż obraz. Nie można przedstawić wszystkiego co się dzieje dookoła, w jednym zdaniu. Popracuję nad tym, aczkolwiek, większy błąd popełniłem w dobraniu tematu pod target, którym jesteście. Jakoś wam nie podchodzą brutalne fantasy, a szkoda. :D Za rok wyskrobię coś delikatniejszego, bardziej pod ,,kobietki’’.

 

Ogólnie, zdziwilibyście się, jak daleko wasze postacie padły od jabłoni, którą zasadziłem. Elementy same układały się do kupy, zaskakując również mnie.

 

Rybi rycerzu

Rozpuściłeś się w bebechach jak tabletka Plusza :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

– Skoro nie możemy ich spalić – wtrąciła się Krajemar. – Powiedzmy chociaż kilka słów i zjedzmy coś, żeby ich dusze odeszły w pokoju.

– Po słowiańsku – dopowiedział Sethrael. – Niech będzie.

 

uśmiałam się, dziękuję :) My z Sethem zawsze blisko.

 

 

https://www.martakrajewska.eu

Ło, panie! Nominowali ją do Zajdla, a nadal się do mnie przyznaje! Łiii! :D:D

No, musiałem… ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Początek super, splułam monitor. Wygrywa lateksowe wdzianko i Ryba gadająca sama do siebie! Walka trochę się dłużyła, ale dałam dzielnie radę. I szczerze powiem, że spodziewałam się zakończenia, że wyłączą Playstation ;) więc byłam blisko :D

 

 

 

 

 

 

 

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

Nie ogarniam tych ludziów ni trochę, nie odrobinkę. Opowiadanie nadal nie jest bez wad, potknięć i wpadek. Nie jest też prozą najwyższej próby. Niemniej, jest świetne. Jak na takiego – wybacz – kloca, błędów jest niewiele, napisane lekko, fajnie, na bogato, dynamicznie, mimo oskarżeń o przeciąganie opisów walki, z całkiem przyzwoitym humorem (nie mam żalu, że zrobiłeś ze mnie, Ryby i Jajka takie trochę błazeńskie trio – kto wiatr sieje, ten burzę zbiera), fabularnie ciekawe… I co? I nic. Ani jednego głosu do biblioteki nawet. Absurd jakiś. A może ludzie się wstydzą bibliotekować, bo to trochę tak, jakby klepali sami sobie?

Dobra, dzieci, dam Wam dobry przykład. I uczcie się, cholera, bo wiecznie żył nie będę.

 

Peace!

 

P.S.

NIGDY więcej nie rób ze mnie blondyna.

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki! Spokojnie, w opku jest 38 postaci oprócz mnie i Pana Adasia. W tym 2x regulatorzy, co daje 37 unikalnych postaci. Zajrzała tu garstka. Jeszcze klikną :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Nowa Fantastyka