- Opowiadanie: Carol99 - Corpo. 1.

Corpo. 1.

Czym jest i czym będzie Corpo? Opowieścią o przyszłości, w której rządzą megakorporacje. Zapisem skutków katastrofy. Historią miasta na skraju obłędu, bezwzględnej pogoni za zyskiem i ludzi gotowych odkryć mroczną prawdę. Opowiadaniem długim i rozbitym na części. Zapraszam do Nowego Jorku, jakiego nie znacie. 

Oceny

Corpo. 1.

Bywało lepiej. Cassey nie mogła powstrzymać tej myśli kiedy patrzyła w twarze podekscytowanych aplikantów siedzących na skórzanych krzesłach biurowych, starających się za wszelką cenę wyglądać profesjonalnie. To nie była najlepsza grupa w jej karierze rekruterki, to na pewno. Udała, że z zainteresowaniem wertuje dokumenty na wypolerowanym szklanym blacie stołu. Policzyła w myślach do dziesięciu i spojrzała ponad głowami przyszłych pracowników Corpo. Za olbrzymią szybą błyskały światła postapokaliptycznego Nowego Jorku. Widziała kiedyś zdjęcia sprzed stu lat i przyznawała szczerze, że tamten Nowy Jork podobał jej się o wiele bardziej. Nerwowe kaszlnięcie jednego z kandydatów sprowadził jej rozbiegane myśli z powrotem do klimatyzowanej sali konferencyjnej. Z trudem przywołała na twarz sztuczny uśmiech.

– Dziękuję państwu za zainteresowanie naszą firmą. Z wybrańcami skontaktujemy się w ciągu tygodnia. Miłego dnia.

Wstała, wygładziła dłonią czarną sukienkę z neonowymi wstawkami, obowiązkowy uniform Corpo, po czym pożegnała wychodzących aplikantów jeszcze jednym nieszczerym uśmiechem. Gdy za ostatnim z rekrutów zamknęły się drzwi, Cassey ponownie ogarnęła wzrokiem ponury krajobraz za oknem. Na stosunkowo niewielkiej przestrzeni stłoczone były strzeliste budynki z czarnego, jakby przydymionego szkła. Mroczne, wiecznie zachmurzone niebo, pamiątkę po katastrofie ekologicznej, rozświetlały ostre, pomarańczowe światła uliczne. Corpo mieściło się w jednym z tych najnowszych biurowców. Było dziełem grupy przedsiębiorców nazywanych przez dawne media „szaleńcami”. Co ciekawe, tamte gazety i stacje telewizyjne nazywały tak też tych, którzy doprowadzili do największej klęski w dziejach świata. Traktowali ich jak żart, osobliwość, wynaturzenie, niewielki i nieznaczący odsetek ludzkości. Lata temu mówiło się, że firma taka jak Corpo nie ma szans na przetrwanie. Była przecież absurdem, antyutopią, królową wszystkich korporacji, urzeczywistnieniem najgorszych koszmarów człowieka. A dziś? Ludzie zabiliby, żeby tu pracować. Kto wie, może już zabijali?

W pełni automatyczny ekspres mruczał cicho podczas przygotowywania karmelowego latte, jednego z ostatnich symboli chlubnej przeszłości. Cassey pochyliła się na tyle, na ile pozwolił jej sztywny kombinezon i wpuściła do nosa ciepły, aromatyczny zapach. Nerwowo zerknęła na zegarek. Chwyciła kubek w drobne dłonie o brązowych paznokciach i, starając się nie poparzyć sobie języka, zaczęła szybko pić. Zebranie zarządu Corpo miało się zacząć za pięć minut. Spóźnienie nie wchodziło w grę. Punktualnie dwie minuty przed czasem opuściła swoje biuro i wsiadła do lśniącej, wypełnionej pomarańczowym światłem windy. Nie musiała wciskać przycisków. Corpo wiedziało lepiej dokąd pracownicy mieli jechać. Na kolejnych piętrach dosiadali się zmęczeni życiem szeregowcy o napuchniętych oczach i szarych twarzach. Cassey starała się unikać ich przygnębionego wzroku. Udawała, że czyta holograficzny grafik dnia wyświetlony na stalowej ścianie. Na jednym z wyższych pięter w windzie pojawił się niski, szczupły mężczyzna koło trzydziestki. Pachniał drogimi perfumami, a na jego ręce kusząco połyskiwał złoty zegarek. Na widok Cassey ukazał w uśmiechu perfekcyjnie białe, nienaturalnie proste zęby.

– Proszę, specjalistka od HR! Jak dzisiejsza rekrutacja? Kiedy przybędzie nowy narybek?

Z niecierpliwością zatarł ręce. O tak, Jacob uwielbiał dręczyć nowych i wykorzystywał ich tak długo, jak tylko mógł. Cassey westchnęła.

– Są coraz głupsi – wyznała szeptem, zerkając ostrożnie na resztę ludzi. Zupełnie niepotrzebnie. Byli zajęci beznadzieją swojego życia. Jacob zmarszczył czoło.

– Na nasze szczęście nie muszą być inteligentni! – oznajmił wystarczająco głośno, żeby dobić pracowników firmy. Cassey poczuła się nieswojo i zapragnęła opuścić windę. Wiedziała, co w słowach Jacoba zabolało ją najbardziej. Miał cholerną rację. Rozległ się cichy sygnał dźwiękowy, który informował o tym, że winda dotarła na najwyższe piętro. Szeregowcy wolnym krokiem skazańców wymaszerowali na jasny korytarz. Cassey i Jacob wyciągnęli srebrne karty i przyłożyli je do specjalnego pola w drzwiach. Ciche kliknięcie zasygnalizowało przyznanie akcesu. W tej części budynku zawsze było upiornie cicho. Nie kręcili się tu entuzjastyczni nowi pracownicy ani znudzeni i wyczerpani starzy wyjadacze. Do biur zarządu Corpo wstęp mieli tylko szczęściarze ze stanowisk kierowniczych. Jacob przyspieszył nerwowo i pchnął ostatnie drzwi. Cassey natychmiast oślepił blask pomarańczowych lamp wypełniających przestronne pomieszczenie. Na czarnych kanapach prawie leżeli członkowie zarządu. Widać było, że któraś z wiecznie uśmiechniętych kelnerek obsługujących biura podała już szampana. Część kieliszków znajdowała się na miękkim dywanie, a tylko nieliczne stały jeszcze na eleganckim stole.

– Cas i Jake! – wyartykułował z trudem kierownik kadr, podnosząc się na łokciu. Cassey uśmiechnęła się blado, a Jake przysiadł się do swojego kolegi. Lizus i idiota jak zwykle, pomyślała rekruterka ze złością.

– Siadaj, Cas! – zawołał najbardziej trzeźwy z towarzystwa, szef działu prawnego Corpo. Cassey rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś mebla, którego nie okupował pijany mężczyzna. W końcu dojrzała fotel pod oknem. Usiadła ostrożnie, a kelnerka natychmiast wcisnęła jej do ręki kieliszek.

– Czy mamy wszystkich? – upewnił się David, dyrektor firmy. Ci, którzy jeszcze byli w stanie, pokiwali głowami. Dyrektor spróbował się uśmiechnąć, ale jego napompowane botoksem policzki zaprotestowały gwałtownie. – Cudownie! Mamy do załatwienia parę rutynowych spraw… na początek nowy nabór. Skończyłaś rekrutację, Cas?

– Tak. Chyba faktycznie musimy o tym porozmawiać… jestem zaniepokojona tym, jakie osoby trafiają ostatnio do Corpo. Oni się do niczego nie nadają, a już na pewno nie do pracy!

David machnął ręką i wskazał na kelnerkę, żeby dolała mu szampana. Cassey przyglądała się jego niemal nieruchomej twarzy.

– Przecież ta praca nie jest wymagająca! – prychnął, opluwając nieskazitelny stolik alkoholem. Cassey odruchowo wbiła się głębiej w oparcie miękkiego fotela. – Możemy zatrudniać idiotów, i tak wiemy, że długo tu nie zostaną – dodał radośnie. Pogarda w jego głosie sprawiła, że po plecach rekruterki przebiegł lodowaty dreszcz.

– Pomijając sprawę naszych mrówek-robotnic, mamy jeszcze kilka spraw prawnych do omówienia… – wtrącił się nieśmiało Blake, głównodowodzący prawnik firmy. – Nic wielkiego, ale pewna rodzina znowu złożyła pozew, trzeba będzie ich jakoś spławić… 

David rozejrzał się po pokoju, jakby chciał wytropić wszystkie pluskwy i kamery. Gdy upewnił się, że przed spotkaniem zostały zdezaktywowane co do jednej, z powrotem skupił swój wzrok na pracownikach. 

– Ile będę musiał wyłożyć z budżetu? – spytał cicho. Cassey zerknęła na Jake’a, który bawił się zegarkiem. O tak, szef PR wiedział najlepiej, że na pewne rzeczy lepiej być głuchym i ślepym. Dla własnego bezpieczeństwa.

– Trzy, może cztery miliony – wymamrotał prawnik, spuszczając wzrok na poplamiony dywan. David trzasnął pięścią w stół.

– Czy wyście oszaleli?! – wrzasnął zachrypniętym głosem. Kierownik HR, dwumetrowy mężczyzna we włoskim garniturze, skulił się w zagłębieniu kanapy. Prawnik, nie czekając na kelnerkę, dolał sobie szampana i wypił kieliszek jednym łykiem. Wierzchem drżącej dłoni otarł sobie usta.

– Nie możemy zwracać na siebie uwagi rodzin – przypomniał szefowi słabym głosem. Cassey, która psychologię znała jak własną kieszeń, mogła dostrzec trybiki obracające się w głowie Davida. Samolot, którego przez to nie kupi. Pozew, którego musi uniknąć. Znowu machnął ręką na kelnerkę.

– Dobra – warknął tylko, obdarzając morderczym spojrzeniem Blake’a. Wypił kolejną porcję alkoholu, potoczył wzrokiem po wystraszonych pracownikach i zapytał: – No, macie jeszcze jakieś złe wieści?!

– Nie, w sumie to nie – odpowiedział cichym głosem kierownik HR.

– No, to idźcie do domu – zezwolił łaskawie David. Wszyscy wybiegli z biura zarządu w takim tempie, jakby rozpylono tam trujący gaz. David odetchnął z ulgą i przyciągnął butelkę szampana bliżej siebie. 

Koniec

Komentarze

Skoro to nie jest całe opo­wia­da­nie, a tylko jego cześć, bądź uprzej­ma użyć oznaczenia FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oznacz to jako fragment bo nie jest to zamknięta całość. Co do treści to narazie nic z niej nie wynika. Opis pracy w korporacji i to mało interesujący. Musisz postarać sie bardziej Autorko jeśli chcesz zainteresować czytelników.

Póki co brzmi to raczej banalnie. Opis korporacji jest mało diaboliczny – dzisiejsze firmy też tak wyglądają i to nie te najgorsze.

Ten tekst nie broni się jako osobne opowiadanie, ale to pewnie wada fragmentu większej całości. Tak czy siak niewiele, by tu oceniać.

 

Zastanawia mnie, że skoro ludzie chcą się zabijać by pracować w Corpo (swoją drogą mało pasjonująca nazwa), to dlaczego kandydaci są coraz głupsi? Perełki przy takim zainteresowaniu powinny się zawsze znaleźć.

Tymczasowy lakoński król

Napomknienia o apokalipsie (niedawnej?) budzą zainteresowanie. Natomiast opis konferencji(?) budzi zdziwienie – kierowanie firmą w pijanym widzie? Komu jak komu, mi to “nie leży”.

Corpo jako firma nie ma być oryginalna. Pozornie ginie w morzu podobnych firm (nawet dzisiaj takie są) – z wiecznie pijanym zarządem który nie dba o nic, wiecznie zmęczonymi pracownikami. OneTwo słusznie zauważył problem z rekrutacją. Z jakiegoś powodu inteligentni ludzie nie zgłaszają się do Corpo (albo nie są wybierani?), a Corpo ciągle rekrutuje… skąd taka rotacja? No i czemu “rodzina” pozywa Corpo? Corpo nie jest zwykłą korporacją, Corpo poszła dalej w stronę, w którą dzisiejsze korporacje jeszcze nie idą. Kiedy zaczynałam pisać, chciałam stworzyć jedno krótkie opowiadanie, ale historia Corpo wymknęła mi się spod kontroli i zaczęła żyć własnym życiem. 

Jeśli to miałaby być pierwsza część, drugiej bym nie przeczytał. Jeśli to jest fragment, już wkrótce coś musi zacząć zaciekawiać. Polecałbym też przeczytać jakąś książkę albo chociaż dobry reportaż o korpo, ewentualnie poczytać blogi korpoludzi, bo te miejsca, w których próbujesz używać języka odwołującego się do korpoświata, brzmią mało wiarygodnie.

Nie mam za dużo do powiedzenia o tekście, bo nie jest nawet zamkniętym rozdziałem. Przecinki gdzieś pouciekały, więc warto tekst sprawdzić pod tym kątem.

W każdym razie, nic nie wiemy z tego fragmentu oprócz tego, że akcja jest w postapokaliptycznym Nowym Jorku.

A jeśli chodzi o kierunek w który korporacje jeszcze nie poszły, warto zajrzeć do książki “Siła rynku” Richarda Morgana.

Drobne uwagi, z lekka chaotyczne, bo jestem po czterech piwach i w trakcie delektowania się piątym.

Nie ma żadnej możliwości, by w międzynarodowej korporacji ( ze wstępu wnioskuję, że do takich należy Corpo) specjalistka od HR brała udział w zebraniu zarządu. Nie ma możliwości, żeby przełożony przełożonego przełożonej jej przełożonego brał udział w posiedzeniu zarządu korporacji. Specjaliści od HR, ci przeprowadzający rekrutacje i dbający o tysiąc innych rzeczy, w korporacyjnej hierarchii plasują się gdzieś między dystrybutorem wody, a ekspresem do kawy.

To, że pracownicy korporacyjni ( i nie tylko) nie muszą być nadmiernie inteligentni jest oczywistą oczywistością, z której chyba każdy kapitalista zdaje sobie sprawę, co najmniej od zawsze. Ktoś musi prowadzić rekrutacje czyścić kible. Od zawsze też do niektórych ( albo i do większości) zadań zatrudnia się idiotów – bo taniej i nikt inny nie chce. Naprawdę nie sądzę, żeby kogoś zaznajomionego z tematem mogło to dziwić lub szokować.

Pijaństwo pasuje mi raczej do szanownych właścicieli pięcioosobowej firmy Januszex, niż do zarządu korporacji. Rozumiem, że hedonizm, zepsucie, deprawacja i ogólnie a fe, ale pijaństwo? Mające zrobić wrażenie na polskim czytelniku? Zarząd powinien co najmniej wciągać koks z genitaliów martwych nieletnich prostytutek (najlepiej tej samej płci co dany członek), żeby wydał się choć trochę diaboliczny.

na emeryturze

Z jakiegoś powodu inteligentni ludzie nie zgłaszają się do Corpo (albo nie są wybierani?), a Corpo ciągle rekrutuje… skąd taka rotacja?

 

 

Moja uwaga dotyczyła, tego że nie widzę w tym problemu rekrutacji do największej firmy świata, w jakichkolwiek warunkach. Niewykluczone, że masz w głowie niezwykłą koncepcje, ale nie została tutaj przedstawiona. Może nie jestem wielkim znawcą rynku pracy, ale Corpo jest królową firm, więc ma hajsu jak lodu, a jeśli mają tyle kasy to przekupią warunkami każdego, no chaba że jest to druga opcja, ale to nie świadczyłoby dobrze o zarządzie…

 

Uwaga dotycząca nazwy nie jest tak błacha, bo czy chciałabyś pracować w firmie o nazwie Corpo? Ja przykładowo nie. Rozumiem, że nazwa nie jest najważniejsza, ale nie przedstawiłaś nic konretnego dlaczego ludzie tak masowo składają CV. Dobry marketing pracowniczy, super socjal, 2 x większa pensja niż u konkurecji, jakaś wyższa idea? A to przeceż moje wymysły.

 

Sam temat pisania o korporacjach jest bardzo ciekawy i chętnie bym coś takiego poczytał, ale autorka, mam wrażenie nie ma dość wiedzy, aby w wiarygodny sposób przedstawić życie na wysokich szczeblach drabiny firmowej. Cóż szkoda, ale zawsze te braki można nadrobić.

Tymczasowy lakoński król

gary_joiner, OneTwo: widzę, że Wasza krytyka generalnie idzie w stronę nieznajomości prawdziwych korporacyjnych realiów. I ja się pod tym podpisuję, bo faktycznie nie tylko język bohaterów jest niewiarygodny. Obecność rekruterki na zebraniu zarządu też wydaje mi się nieprawdopodobna.

Ale ktoś od spraw HR mógł się pojawić z co najmniej dwóch powodów: 1) zdarzają się w korposach ludzie do HR na szczeblu wiceprezesa i taki ktoś będzie na każdym posiedzeniu zarządu; 2) na zarząd bardzo często zaprasza się dyrektorów zarządzających poszczególnymi obszarami (oni są zwykle jeden szczebel pod zarządem). Cały obszar HR to jednak dość ważny pion w każdym korpo i jeśli nie ma swojego wiceprezesa, to na pewno ma DZa. To też trochę zależy od struktury. Są firmy, w których poszczególne piony mają swoje HRy i nie jest to w żaden sposób uspójniane na wyższym szczeblu, ale dużo korposy, gdzie istnieje polityka rekrutacyjna i marketing pracodawcy muszą mieć kogoś, kto spina wszystko bardzo wysoko w tej strukturze.

 

Nazwa “Corpo” to albo szczyt naiwności albo obrażanie czytelników.

 

Autorka jest dość młoda i jeszcze nie miała okazji, ale warto się przygotować do takiej pracy literackiej i trochę poczytać o korporacjach, obejrzeć kilka filmów, może seriali jakichś.

Jasne, że ktoś od HR mógłby się na zebraniu zarządu pojawić, o ile poruszane byłyby kwestie związane z rekrutacją, polityką wynagrodzeniową, sprawami socjalnymi pracowników, etc, ale jak zresztą zauważyłeś, będzie to ktoś ze szczytu piramidy, a nie zwykły szary korpotrybik w randze “specjalisty” czyli osoba mająca styczność z kandydatami do pracy.

na emeryturze

No tak, w tym drugim akapicie raczej broniłem pozycji HaeRów jako takich, a nie tej konkretnej bohaterki, której obecność na zarządzie jest prawie niemożliwa. Prawie, bo znam sytuację, w których szeregowi pracownicy mało z pozoru ważnych działów chodzą na zebrania zarządu regularnie co miesiąc i to w jednej z największych firm w Polsce.

Co do samego człowieka od HR, powtarzam: co najmniej kilka dużych korposów ma HRy umocowane na poziomie zarządu w osobie wiceprezesa ds. HR lub ds. personalnych.

Nowa Fantastyka