- Opowiadanie: LewH - Przypadek profesora N. Griczkina [cz. 1]

Przypadek profesora N. Griczkina [cz. 1]

Oceny

Przypadek profesora N. Griczkina [cz. 1]

 Dzień po­wo­li się koń­czył. Ner­wo­wy od­dech co­dzien­nych obo­wiąz­ków ustę­po­wał rów­nie nie­re­gu­lar­ne­mu od­de­cho­wi nie­pew­no­ści przed ju­trem, nie­zdar­nie cho­wa­ne­mu pod płyt­kim wde­chem kłam­li­we­go wy­tchnie­nia i spo­ko­ju ar­gu­men­to­wa­ne­go mo­no­to­nią. Dzi­siaj było takie same jak wczo­raj, tak więc jutro po­win­no być rów­nież takie same.

Żółty, gęsty pył po­stę­po­wał nie­ubła­ga­nie bio­rąc we wła­da­nie ko­lej­ne re­gio­ny Miru. Tylko nie­licz­ni śmiał­ko­wie, albo głup­cy, krę­ci­li się w ulicz­nej mgle, sami czę­sto nie wie­dząc w jakim celu. Ich wę­drów­ka koń­czy­ła się w nie­le­gal­nych roz­lew­niach bim­bru, pro­wi­zo­rycz­nie urzą­dzo­nych na bary dla bie­do­ty, albo w do­mach roz­pu­sty, rów­nie hi­gie­nicz­nych co le­gal­nych.

Więk­szość ludzi zdą­ży­ła skryć się w swo­ich do­mo­stwach i roz­po­cząć wie­czor­ne ry­tu­ały da­ją­ce chwi­lo­we uko­je­nie trudu mi­ja­ją­ce­go dnia. Po miesz­ka­niach roz­cho­dził się brzę­kot sztuć­ców i ta­le­rzy, to roz­kła­da­nych to znowu zbie­ra­nych, ni­czym ma­gicz­ne na­rzę­dzia za­kli­na­ją­ce rze­czy­wi­stość. Ka­wał­ki mięsa skła­da­ne w ofie­rze, co by dać siłę do prze­trwa­nia ko­lej­ne­go od­cin­ka czasu.

Jesz­cze ten deszcz, a chwi­lę póź­niej już ka­łu­że za­mie­nia­ją­ce się w po­to­ki wy­płu­ku­ją­ce wszel­kie nie­czy­sto­ści, spły­wa­ją­ce uli­ca­mi w dół wy­pę­dza­jąc szczu­ry ze swo­ich sie­dlisk.

Nor­mal­ny kres dnia, na jed­nej z prze­cięt­nej wy­so­ko za­bu­do­wa­nych ulic, gdzie z uchy­lo­ne­go okna do­cho­dzi­ły dźwię­ki dziw­nej me­lo­dii gra­nej na dawno za­po­mnia­nym in­stru­men­cie. Dy­na­micz­ne i chwy­ta­ją­ce za serce dźwię­ki uło­żo­ne pierw w pro­ste se­kwen­cje roz­wi­ja­ły się w co raz to bar­dziej skom­pli­ko­wa­ną ca­łość zda­wa­ły ukła­dać się w me­lo­die or­sza­ku śmier­ci. Na­ro­dzi­ny, dzie­ciń­stwo i jego tro­ski, do­ra­sta­nie i pierw­sza mi­łość. Do­ro­słość, roz­cza­ro­wa­nia. Sta­łość i trwa­łość. Pierw­sze po­że­gna­nia. Na­dzie­ja tak bar­dzo obca żółci.

Bach.

 

Rudy chło­piec sie­dział przy stole ugi­na­ją­cym się pod cię­ża­rem wy­raź­nie zu­ży­tych ksią­żek i ster­ty ręcz­nie za­pi­sa­nych pa­pie­rów, na któ­rych wy­raź­nie widać było ślady ko­lej­nych, po­ran­nych kaw i brud­nych od tuszu, mę­skich pal­ców. Chło­pak skro­bał coś za­wzię­cie szo­ru­jąc po pa­pie­rze jed­no­cze­śnie dłu­go­pi­sem i pie­go­wa­tym nosem, na czub­ku któ­re­go za­wsze po­zo­sta­wa­ły reszt­ki atra­men­tu. Był tak po­chło­nię­ty swoim za­ję­ciem, że za nic nie prze­szka­dza­ły mu dźwię­ki emo­cjo­nu­ją­cej roz­mo­wy od­by­wa­ją­cej się w po­miesz­cze­niu obok – ga­bi­ne­cie ojca, pro­fe­so­ra Ni­ko­de­ma Gricz­ki­na. Po­tęż­ne, kie­dyś śnież­no białe, drzwi sta­no­wi­ły swo­istą ba­rie­rę mię­dzy świa­tem dzie­cię­cej pasji i nie­sta­bil­ną prze­strze­nią ludzi do­ro­słych, gdzie nie raz po­da­wa­no dys­ku­sji spra­wy tak skom­pli­ko­wa­ne, że wy­da­wa­ło się, że je­dy­nie dzie­cię­ca wy­obraź­nia i swo­bo­da od wszel­kich za­ło­żeń gra­nicz­nych jest w sta­nie zna­leźć pro­ste i sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce roz­wią­za­nie.

Chło­piec, jak co­dzien­nie po po­łu­dniu, ry­so­wał model no­we­go, szyb­kie­go po­jaz­du, który w my­ślach roz­pę­dzał do mak­sy­mal­nych pręd­ko­ści uśmie­cha­jąc się z sa­tys­fak­cją. Każ­de­go dnia kre­ślił na kart­ce nowy we­hi­kuł i nada­wał mu wy­my­ślo­ną nazwę, któ­rej po­cho­dze­nie nie za­wsze było do końca jasne, a już na pewno nie dla kogoś poza samym au­to­rem. Tego dnia ry­so­wał „Aspi­de” – dwu­oso­bo­wy po­jazd w kształ­cie spłasz­czo­ne­go walca który za­miast pa­li­wa na­pę­dza­ny był pu­styn­nym pia­skiem i uno­sił się kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów nad zie­mią. Oczy­wi­ście chło­pak wie­dział, że obec­ne osią­gnię­cia tech­nicz­ne Głów­ne­go In­sty­tu­tu Na­uko­we­go w Mirze nie po­zwa­la­ją na re­ali­za­cje ta­kie­go mo­de­lu, jed­nak był bez­gra­nicz­nie prze­ko­na­ny, że któ­re­goś dnia na­ukow­cy od­kry­ją o wiele bar­dziej za­awan­so­wa­ne tech­no­lo­gie, li­kwi­du­ją­ce wiele nie­roz­wią­zy­wal­nych na ten mo­ment pro­ble­mów, po­czy­na­jąc od wy­na­le­zie­nia nie­tra­cą­cej smaku gumy do żucia na ma­so­wych upra­wach mo­dy­fi­ko­wa­ne­go zboża mo­gą­ce­go roz­wią­zać tra­pią­cy ludz­kość pro­blem głodu. Prze­świad­cze­nie o nie­ogra­ni­czo­no­ści pod­bo­jów na­uko­wych nie wy­ni­ka­ło tylko z dzie­cię­cej na­iw­no­ści, w końcu chło­pak miał do­pie­ro dzie­sięć lat i nadal wie­rzył w rze­czy, które twa­rze do­ro­słych przy­pra­wia­ły o li­tu­ją­cy się nad głu­po­tą uśmiech. Na­dzie­je po­kła­da­na w na­ukow­cach była sil­nie zwią­za­na z jego ojcem, pro­fe­so­rem Gricz­ki­nem, który już od czte­rech lat stał na czele Głów­nej Ko­mi­sji Re­kul­ty­wa­cji i Osad­nic­twa przy GIN­Mie. W końcu, który syn do­świad­czo­ny mi­ło­ścią i tro­ską ze stro­ny ojca nie wi­dział w nim czło­wie­ka mo­gą­ce­go wszyst­ko, nawet uczy­nić świat lep­szym

Kiedy ru­dzie­lec spraw­nym ru­chem dłu­go­pi­su wy­kań­czał obu­do­wę kok­pi­tu „Aspi­de” za drzwia­mi jego oj­ciec przyj­mo­wał jed­ne­go z wy­so­ko po­sta­wio­nych urzęd­ni­ków Miru. Chło­pak do­sko­na­le wie­dział, że w jego domu nie raz i nie dwa po­ja­wia­ły się po­sta­ci z pierw­szych stron Biu­le­ty­nu In­for­ma­cyj­ne­go, jed­nak nigdy nie za­przą­tał sobie tym szcze­gól­nie głowy, choć czę­sto czuł dumę, bo skoro różni ważni lu­dzie przy­cho­dzi­li za­ła­twiać spra­wy z ojcem, to zna­czy, że on też był kimś waż­nym.

– Ten pro­jekt sta­no­wi dla nas prio­ry­tet – pra­wie krzy­czał wy­so­ki męż­czy­zna ubra­ny w czar­ny, per­fek­cyj­nie skro­jo­ny mun­dur, któ­re­go do­stoj­no­ści urą­ga­ło kilka mo­krych, desz­czo­wych plam. Kiedy dawał upust swo­je­mu za­pa­ło­wi prze­obra­ża­jąc go w wy­krzy­cza­ne słowa męż­czy­zna sta­wał na pal­cach to znów opadł pię­ta­mi na pod­ło­gę ko­ły­sząc się w spo­sób ko­micz­ny. – Rada Miru ocze­ku­je jak naj­szyb­sze­go przy­go­to­wa­nia osta­tecz­nych po­pra­wek i za­twier­dze­nia ca­ło­ści przez Ko­mi­sję! -

Pro­fe­sor Gricz­kin, sta­rze­ją­cy się z nie­zwy­kłą klasą pięć­dzie­się­ciocz­te­ro latek ubra­ny w wy­świech­ta­ną ma­ry­nar­kę i nie od­sta­ją­ce od tego stylu zno­szo­ne spodnie sie­dział cał­kiem wy­god­nie za ma­syw­nym biur­kiem słu­cha­jąc z wiel­ką uwagą pło­mie­ni­stych apeli, wnio­sków, de facto prze­mó­wień, swo­je­go go­ścia. Lata do­świad­cze­nia na­uczy­ły go, że ule­ga­nie pre­sji urzęd­ni­ków, czę­sto nie ma­ją­cych żad­ne­go po­ję­cia o de­li­kat­no­ści ma­te­rii z jaką mają do czy­nie­nia jest kar­dy­nal­nym błę­dem jaki można po­peł­nić.

Roz­ma­wia­ją­ce po­sta­ci to­nę­ły w żół­to-po­ma­rań­czo­wej po­świa­cie wpa­da­ją­cej przez okno wy­cho­dzą­ce na Przed­mie­ścia, a kon­kret­nie na mur od­dzie­la­ją­cy tą część mia­sta, nie­przy­pad­ko­wo na­zy­wa­ną Pier­ście­niem, od slum­sów, gdzie roz­róż­nie­nie pojęć życia i śmier­ci nie miało prak­tycz­ne­go za­sto­so­wa­nia. Barwa wpa­da­ją­ca do po­miesz­cze­nia była wy­ni­kiem zmie­sza­nia się resz­tek sło­necz­ne­go świa­tła z po­ma­rań­czo­wym pyłem, który jak zwy­kle o tej porze dnia wzbi­jał się w po­wie­trze. Żółć to­czy­ła gra­nicz­ne ulice i ude­rza­ła swą od­ra­zą w oczy miesz­kań­ców, choć nie­któ­rzy wi­dzie­li w tym pe­wien po­rzą­dek i spra­wie­dli­wość, to nawet ich oczy szyb­ko ule­ga­ły zmę­cze­niu, a wyj­ście na ze­wnątrz bez spe­cjal­nych gogli ochron­nych było prak­tycz­nie nie­moż­li­we. Nie­któ­rzy wi­dzie­li w tym nad­la­tu­ją­cym z Przed­mie­ścia i osia­da­ją­cym na bu­dyn­kach spo­koj­nych czę­ści Miru, pyle wy­rzut su­mie­nia z jakim musi się zma­gać syty oby­wa­tel na kilka chwil przed za­śnię­ciem i krót­ko po prze­bu­dze­niu. Tak więc cięż­ko by­ło­by zna­leźć w mie­ście choć jedno spo­koj­ne su­mie­nie. Już o wiele ła­twiej było wpaść zza ro­giem na kogoś bez su­mie­nia, ale nawet i jemu po­trzeb­ne były spe­cjal­ne gogle chro­nią­ce oczy.

– Cią­gle cze­ka­my na spra­woz­da­nie Czwar­tej Grupy Roz­po­znaw­czej – w prze­ci­wień­stwie do swo­je­go roz­mów­cy pro­fe­sor Gricz­kin mówił ła­god­nym pół­szep­tem, który czę­sto wśród słu­cha­czy bu­dził pa­ra­dok­sal­ne po­czu­cie nie­po­ko­ją­ce­go spo­ko­ju. – Do­brze pan wie, że nie­do­mó­wie­nia zwią­za­ne z trze­cim ra­por­tem sta­wia­ją pod zna­kiem za­py­ta­nia kwe­stie ulo­ko­wa­nia bazy.-

– Pro­fe­so­rze, przy­go­to­wa­nia trwa­ją już pra­wie dwa lata! – męż­czy­zna osią­gał szczy­ty iry­ta­cji. Jego co raz bar­dziej blada twarz sta­no­wi­ła miły kon­trast dla czer­ni mun­du­ru. – Dwa pierw­sze spra­woz­da­nia grup eks­pe­dy­cji wy­raź­nie stwier­dza­ły, że nie ma żad­nych prze­ciw wska­zań do roz­po­czę­cia ope­ra­cji re­kul­ty­wa­cyj­nej we wska­za­nym przez nas re­gio­nie. To, że Trze­cia Grupa za­re­je­stro­wa­ła ja­kieś wąt­pli­wo­ści nie po­win­no mieć więk­sze­go zna­cze­nia. Za­pew­ne były to se­zo­no­we wy­ła­do­wa­nia ener­gii, albo co­kol­wiek in­ne­go co da się ra­cjo­nal­nie wy­tłu­ma­czyć.-

– Drogi Iwa­nie Mi­ko­ła­je­wi­czu – za­czął spo­koj­nie, choć już tro­chę zmę­czo­ny trwa­ją­cą bli­sko go­dzi­ną wy­mia­ną nic nie wno­szą­cych zdań. Co raz czę­ściej spusz­czał wzrok z twa­rzy go­ścia na pod­ło­gę, któ­rej wzor­nic­two zda­wa­ło się być coraz cie­kaw­sze wraz z każ­dym wy­po­wie­dzia­nym sło­wem Iwana Mi­ko­ła­je­wi­cza. – Ra­cjo­nal­ne wy­tłu­ma­cze­nia niech po­zo­sta­wi pan In­sty­tu­to­wi. Zaś pań­skie krzy­ki i obu­rze­nia nie zmie­nią re­gu­la­mi­nu, który wy­raź­nie okre­śla pro­ce­du­ry po­stę­po­wa­nia. Przed roz­po­czę­ciem ope­ra­cji osad­ni­czo-re­kul­ty­wa­cyj­nej muszą odbyć się czte­ry se­zo­no­we eks­pe­dy­cje, z czego nie­zbęd­ne są trzy po­zy­tyw­nie opi­niu­ją­ce ba­da­ną prze­strzeń spra­woz­da­nia. Przy­naj­mniej trzy, choć jak pan za­pew­ne pa­mię­ta, jest to pro­jekt dzie­wi­czy, stąd pre­fe­ro­wa­na by­ła­by cał­ko­wi­ta zgod­ność. Jak naj­mniej­sze ry­zy­ko przy jak naj­więk­szych szan­sach na po­wo­dze­nie. Tym­cza­sem, ma­te­riał zgro­ma­dzo­ny na ten mo­ment po­zo­sta­wia wąt­pli­wo­ści co do lo­ka­li­za­cji stre­fy osad­ni­czej, dla­te­go tak ważne jest aby po­cze­kać na ra­port Czwar­tej Grupy, który roz­strzy­gnie, miej­my na­dzie­je wąt­pli­wo­ści, a przede wszyst­kim wy­ja­śni te dziw­ne zda­rze­nia za­no­to­wa­ne przez Trze­cią Grupę. Re­gu­la­min jest po to aby go prze­strze­gać, pan aku­rat po­wi­nien to do­sko­na­le wie­dzieć i ro­zu­mieć.-

Twarz urzęd­ni­ka spra­wia­ła wra­że­nie ule­głej wobec całej serii bez­sen­sow­nych gry­ma­sów, które ją owład­nę­ły. Iwan Mi­ko­ła­je­wicz za­li­czał się do tych biu­ro­kra­tów, któ­rzy re­gu­la­min re­spek­to­wa­li bez wzglę­du na oko­licz­no­ści, pro­fe­sor Gricz­kin wie­dział o tym do­sko­na­le i do dzi­siaj prze­cho­wy­wał w pa­mię­ci licz­ne spory z Mi­ko­ła­je­wi­czem zwią­za­ne z za­kre­sem badań In­sty­tu­tu, które roz­bi­ja­ły się wła­śnie o li­te­ry re­gu­la­mi­nów. Tym więk­sze było zdzi­wie­nie na­ukow­ca, że ten praw­ni­czy pu­ry­sta nagle stał się prze­sad­nie prag­ma­tycz­ny, a mo­men­ta­mi naj­zwy­czaj­niej lek­ko­myśl­ny. Gdzieś w głębi pro­fe­sor od­czu­wał dys­kret­ne ła­sko­ta­nie sa­tys­fak­cji z po­wo­du za­mia­ny ról, do ja­kiej do­szło w tym ga­bi­ne­cie, jed­nak nie zmie­nia­ło to faktu, że roz­mo­wa ta dłu­ży­ła się i sta­wa­ła się co raz bar­dziej iry­tu­ją­ca.

– Pro­szę mnie nie po­uczać czego po­wi­nie­nem, a czego nie po­wi­nie­nem prze­strze­gać – iry­ta­cja wy­gry­wa­ła z fał­szy­wym spo­ko­jem. Ko­niec koń­ców aro­gan­cja urzęd­ni­cza mu­sia­ła wyjść na jaw, ob­ra­ca­jąc fa­sa­do­wą uprzej­mość w pył. – Od­wle­ka­nie de­cy­zji o roz­po­czę­ciu ope­ra­cji dzia­ła na naszą nie ko­rzyść. Przy tego typu przed­się­wzię­ciach nigdy nie ma cał­ko­wi­tej pew­no­ści ani cał­ko­wi­te­go bez­pie­czeń­stwa. Ry­zy­ko jest wpi­sa­ne w całą misję, co wy­da­wa­ło się być oczy­wi­ste dla wszyst­kich od sa­me­go po­cząt­ku pracy nad pro­jek­tem! Do­sko­na­le pan wie, że po­stę­pu­ją­cy kry­zys prze­strze­no-ży­wie­nio­wy na­ci­ska na nas, oko­licz­no­ści stają się co raz bar­dziej bez­względ­ne, co zmu­sza nas do ela­stycz­no­ści wobec pier­wot­nych za­ło­żeń, czy nawet re­gu­la­mi­nu. -

– Ma pan rację – przy­znał, w spo­sób wy­raź­ny szy­dząc z Mi­ko­ła­je­wi­cza. – Re­gu­la­min można zmie­nić! Mo­że­my po­zmie­niać li­mi­ty i su­wa­ki bez­pie­czeń­stwa, mo­że­my na nowo roz­pi­sać pro­ce­du­ry po­stę­po­wa­nia przy re­kul­ty­wa­cji, ła­go­dząc wy­ma­ga­nia sa­ni­tar­ne, ob­ni­ża­jąc próg zdol­no­ści ocze­ki­wa­nych od ekipy re­kul­ty­wa­cyj­nej. Mo­że­my być cał­ko­wi­cie ela­stycz­ni. Tylko dla­cze­go nie mo­że­my za­sto­so­wać tej ela­stycz­no­ści wobec zmia­ny pier­wot­nej lo­ka­li­za­cji? -

– Bo za­rów­no ba­da­nia son­do­we, jak i dwa ra­por­ty eks­pe­dy­cyj­ne wy­ka­zu­ją, że jest to teren opty­mal­ny, pod wzglę­dem od­le­gło­ści od Miru, jak i moż­li­wo­ści re­kul­ty­wa­cyj­nych, czy roz­wo­ju prze­my­słu. Czas…-

– No wła­śnie czas… – Gricz­kin nagle się oży­wił i spoj­rzał na swo­je­go go­ścia z wy­ma­lo­wa­nym uśmie­chem, które tylko do­peł­niał efek­tu te­atral­no­ści jaki wy­wo­ła­ła mo­du­la­cja głosu przez pro­fe­so­ra. Te trzy słowa wy­po­wie­dzia­ne gło­sem na­tchnio­ne­go ka­zno­dziei za­drga­ły w ga­bi­ne­cie. Pro­fe­sor nie miał już ocho­ty słu­chać dłu­żej zwer­ba­li­zo­wa­nych myśli Mi­ko­ła­je­wi­cza, które nie dość, że szły dziw­nym torem, to jesz­cze zda­wa­ło się, że robią to na około.– Czas nam się skoń­czył. Pan jest za­ję­ty, ja je­stem za­ję­ty. No w końcu mamy wy­pra­wę do przy­go­to­wa­nia. Je­stem prze­ko­na­ny, że te chwi­lę ocze­ki­wa­nia na ra­port mo­że­my spę­dzić na czymś o wiele po­ży­tecz­niej­szym niż ja­ło­wym spo­rze. Po za tym, i tak zde­cy­do­wa­nie za długo od­da­je­my się tu bez­za­sad­nej teo­rii, za­ha­cza­ją­cej o próby prze­po­wia­da­nia tego co do­pie­ro ma się wy­da­rzyć. Nie jest to nawet pro­gno­zo­wa­nie. Pro­szę więc po raz ostat­ni: po­cze­kaj­my na ostat­ni ra­port i wtedy po­dej­mij­my sto­sow­ne de­cy­zję. -

Gry­mas Mi­ko­ła­je­wi­cza od­zwier­cie­dlał po­gar­dę zmie­sza­ną z wście­kło­ścią. Jed­nak już bez słowa, bez kur­tu­azyj­ne­go do wi­dze­nia, męż­czy­zna wy­szedł z ga­bi­ne­tu, po­zo­sta­wia­jąc pro­fe­so­ra w przy­jem­nej ciszy. Jesz­cze przez kilka se­kund dało się sły­szeć głos żoł­nier­skich butów za­ma­szy­ście prze­mie­rza­ją­cych od­le­głość od ga­bi­ne­tu do wyj­ścia. Pro­fe­sor Gricz­kin wes­tchnął prze­cie­ra­jąc bez sensu czy­ste oku­la­ry.

– Tato?– w uchy­lo­nych drzwiach ster­cza­ła ruda szcze­ci­na. – Coś się stało? Ten pan wy­szedł bar­dzo zde­ner­wo­wa­ny.-

Gricz­kin nie miał zwy­cza­ju opo­wia­dać sy­no­wi o utarcz­kach, które dosyć czę­sto prze­cho­dził przy nie­odzow­nym udzia­le biu­ro­kra­tów. Wolał mu opo­wia­dać o ko­lej­nych tech­nicz­nych re­we­la­cjach opra­co­wy­wa­nych w In­sty­tu­cie, które u oby­dwu wy­wo­ły­wa­ły dreszcz pod­nie­ce­nia i uśmiech na twa­rzy.

– Roz­ma­wia­li­śmy o jego synu, który choć jest w twoim wieku cią­gle bez­myśl­nie ude­rza pię­ścią w cie­cze nie­new­to­now­skie. Nic dziw­ne­go, że się zi­ry­to­wał, kiedy mu po­wie­dział, że je­steś in­ży­nie­rem naj­szyb­szych ma­szyn – chło­pak pod­biegł do ojca i nie wy­pusz­cza­ją z ręki krat­ki ze świe­żo ukoń­czo­nym szki­cem „Aspi­de” mocno przy­tu­lił się do ojca, który na próż­no pró­bo­wał wy­przeć ze świa­do­mo­ści mi­nio­ną, mało przy­jem­ną roz­mo­wę, która prze­pla­ta­ła się z jed­nym zda­niem po­cho­dzą­cym z ra­por­tu Trze­ciej Grupy Eks­pe­dy­cyj­nej: nie­zna­ne wcze­śniej ano­ma­lia za­krzy­wia­ją­ce cza­so­prze­strzeń mimo jej sta­bil­no­ści wy­ka­za­nej w pięt­na­stu se­sjach po­mia­ro­wych.

Za­pa­dła noc, a wraz z nią ko­ją­ca oczy ciem­ność kła­dą­ca się cie­niem na żółci.

 

W dużej bez­okien­nej sali wy­kła­do­wej znaj­du­ją­cej się gdzieś w pra­wym skrzy­dle Gma­chu I Uni­wer­sy­te­tu sie­dzia­ła ocze­ku­jąc na roz­po­czę­cie zajęć cał­kiem spora grup­ka stu­den­tów bio­lo­gii z za­sto­so­wa­niem per­spek­ty­wicz­nym. Nazwa ta miała w sobie tyle samo sensu, co samo stu­dio­wa­nie tego kie­run­ku. W za­ło­że­niu osoby koń­czą­ce taki kurs, miały w przy­szło­ści, czyli w per­spek­ty­wie, wy­ko­rzy­sty­wać swoje umie­jęt­no­ści i wie­dzę przy eks­plo­ra­cji ko­lej­nych te­ry­to­riów, a co za tym idzie: eks­plo­ra­cji wcze­śniej nie­zna­nych ga­tun­ków ży­wych, które póź­niej zo­sta­ną w bar­dziej lub mniej prak­tycz­ny spo­sób wy­ko­rzy­sta­ne przez in­ży­nie­rów ge­ne­tycz­nych. Per­spek­ty­wa ta­kie­go dzia­ła­nia była jed­nak zbyt od­le­gła. O ile dzia­ła­ły sta­cje MIR roz­sia­ne po kon­ty­nen­cie, sta­no­wią­ce bazy te­re­no­we dla tego typu badań, obej­mo­wa­ły swoim za­się­giem względ­nie nie­wiel­kie te­ry­to­rium, które w zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści było już opra­co­wa­ne w za­kre­sie fauny i flory. Rzad­ko zda­rza­ło się, by w ręce na­ukow­ców wpa­da­ło coś no­we­go. Nowe ga­tun­ki, a szcze­gól­nie mu­tan­ci ży­ją­cy gdzieś tam na Ru­bie­żach, któ­rzy byli szcze­gól­nie cie­ka­wi, wy­ma­ga­ły do swo­je­go od­kry­cia da­le­kich eks­pe­dy­cji przy wspar­ciu ca­łe­go pionu tech­nicz­no-mi­li­tar­ne­go, a na to nie było środ­ków. Tak więc wie­dza per­spek­ty­wicz­nych bio­lo­gów była czy­sto teo­re­tycz­na i ra­czej nie­przy­dat­na. Zresz­tą ostat­ni­mi czasy było coraz częst­szą prak­ty­ką otwie­ra­nie kie­run­ków, które w za­ło­że­niu edu­ko­wa­ły spe­cja­li­stów w bar­dzo wą­skich dzie­dzi­nach, z któ­ry­mi nie było potem co zro­bić. Bio­lo­dzy per­spek­ty­wicz­ni, in­ży­nie­ro­wie śro­do­wisk zmu­to­wa­nych i inni za­miast w la­bo­ra­to­riach czy w te­re­nie koń­czy­li jako sze­re­go­wi pra­cow­ni­cy ad­mi­ni­stra­cyj­ni. Rów­nież in­ży­nier tech­no­lo­gi nowej, czyli ktoś kto w za­ło­że­niu miał opra­co­wy­wać wy­ko­rzy­sty­wa­nie wcze­śniej nie­zna­nych czło­wie­ko­wi złóż, za­ra­biał na chleb jako wy­do­byw­ca wody na jed­nej z wielu sta­cji po­bo­ro­wych. Sło­wem: cała masa ludzi, któ­rzy mogli by osią­gać rzezy wiel­kie, a może nie tyle osią­gać co je po pro­stu two­rzyć, z przy­czyn nie­roz­sąd­nej po­li­ty­ki de­cy­den­tów Miru, byli cał­ko­wi­cie bez­u­ży­tecz­ni.

Al­ter­na­ty­wą było two­rze­nie wła­snej per­spek­ty­wy. Taką zdol­ność po­sia­da­ło jed­nak nie wielu. Jed­nak to oni ro­bi­li rze­czy ab­so­lut­nie re­we­la­cyj­ne. Zresz­tą wy­ma­ga­ło to du­żych po­kła­dów sa­mo­za­par­cia z do­miesz­ką aro­gan­cji. Hi­sto­rie o sa­mot­nych ge­niu­szach, któ­rzy prak­tycz­nie na wła­sną rękę wy­ru­szy­li w Ru­bież i po­wró­ci­li z od­kry­ciem tyle nie­zwy­kłym co nie­ocze­ki­wa­nym roz­cho­dzi­ły się tak samo szyb­ko co rzad­ko.

Gricz­kin sie­dział lekko zo­bo­jęt­nia­ły mię­dzy ka­te­drą a pro­sek­to­ryj­nym sto­łem, który ku nie­sma­ko­wi wielu wcale nie był pusty, jak to zwy­kle by­wa­ło. Sala miała kształt koła i była zbu­do­wa­na na wzór am­fi­te­atru, o któ­rym wię­cej z pew­no­ścią mo­gli­by po­wie­dzieć ba­da­cze daw­nych dzie­jów niż któ­ry­kol­wiek z na­ukow­ców In­sty­tu­tu. Pod­wyż­sze­nie, wraz z ka­te­drą i pro­sek­to­ryj­nym sto­łem znaj­do­wa­ły się więc w samym cen­trum, oto­czo­ne z każ­dej stro­ny przez stu­den­tów. Ko­lej­nym man­ka­men­tem sali była jej sza­leń­cza biel. Od po­de­stu, przez ka­te­drę, stół, ławy po sufit i wszel­kie wy­koń­cze­nia – wszyst­ko to było białe. Wy­star­czy­ła­by zbyt mocna ża­rów­ka w jed­nej z su­fi­to­wych lamp, aby wszy­scy ośle­pli, czego zresz­tą chyba skry­cie ży­czy­li sobie nie­któ­rzy, blo­ku­ją­cy od­ruch wy­miot­ny i jed­no­cze­śnie z chorą cie­ka­wo­ścią wbi­ja­ją­cym spoj­rze­nia w ciało na stole.

Pro­fe­sor w my­ślach prze­kli­nał swo­je­go uni­wer­sy­tec­kie­go ko­le­gę, który aku­rat mu­siał zła­pać cho­ro­bę na tyle cięż­ką, że unie­moż­li­wi­ła mu przyj­ście do pracy i wy­gło­sze­nie wy­wia­du. Koń­cząc szep­ta­nie wul­gar­nej wią­zan­ki pro­fe­sor za­czy­nał ko­lej­ną, w któ­rej klął na wszyst­kich ko­le­gów, któ­rzy aku­rat w tym cza­sie mu­sie­li mieć inne za­ję­cia, po­zo­sta­wia­jąc go sa­me­go na aka­de­mic­kim placu bojów. W iry­ta­cji Gricz­ki­na nie było nic dziw­ne­go, w końcu od prze­szło dzie­się­ciu lat nie stał za ka­te­drą, z któ­rej mu­siał wy­gła­szać lek­cję. Ten dzień był łu­dzą­co po­dob­ny do dnia jego wy­kła­do­we­go de­biu­tu, kiedy to tak samo jak teraz za­da­wał sobie py­ta­nia: o czym mam mówić, a co jeśli nie bę­dzie cie­ka­wie. Na nic naj­wi­docz­niej zdały się lata na­uko­wej ka­rie­ry, skoro teraz tak samo jak wiele lat temu, pro­fe­sor czuł się małym i bez­bron­nym stwo­rze­niem, które w swym uto­pij­nym amoku nie­udol­nie pró­bu­je prze­ka­zać wie­dzę młod­szym po­ko­le­niom. Sa­mo­po­czu­cia Gricz­ki­na nie po­pra­wiał fakt, że wy­kład, który ma do po­pro­wa­dze­nia do­ty­czy no­wych typów mu­ta­cji w Ru­bie­ży.

– Jak już za­pew­ne za­uwa­ży­li­ście – cichy głos, choć za spra­wą ide­al­nie zbie­ra­ją­ce­mu dźwięk mi­kro­fo­no­wi sto­ją­ce­mu w po­bli­żu, sły­szal­ny w całej sali nie zo­stał uzna­ny przez stu­den­tów za znak do za­prze­sta­nia gwar­nych roz­mów na roz­ma­it­sze te­ma­ty.– Dzi­siej­sze za­ję­cia mają dwóch, rów­nie ży­wych, wy­kła­dow­ców: mnie i ZWŁO­KI. -

Krzyk­nął tak gło­śno, że sprzęt na­gło­śnia­ją­cy aż za­bu­czał, a na sali za­pa­dła cał­ko­wi­ta cisza, w któ­rej sły­szal­ne były od­gło­sy dzie­sią­tek spoj­rzeń jak szpil­ki wbi­ja­nych w po­chy­lo­ne­go Gricz­ki­na. Pro­fe­sor na chwi­lę ode­rwał wzrok od pod­ło­gi i spoj­rzał na stu­den­tów z przy­ja­znym uśmie­chem:

– Teraz, kiedy mam już pań­stwa bez­względ­ną uwagę, mogę przejść do te­ma­tu zajęć, któ­rym jest osob­nik znaj­du­ją­cy się po mojej lewej stro­nie. Jak za­pew­ne zdą­ży­li­ście za­uwa­żyć, osob­nik ten znaj­du­je się w sta­nie, który w ję­zy­ku za­rów­no na­uko­wym jak i ko­lo­kwial­nym okre­śla­my jako śmierć. Tak więc nie bój­cie się od­po­wia­dać na py­ta­nia i sta­wiać od­waż­ne teo­rie, gdyż obiek­to­wi na­szych dzi­siej­szych badań, zgod­nie z naszą wie­dzą o śmier­ci, nic już nie może za­szko­dzić.-

Stu­den­ci pa­trzy­li to na swo­ich ko­le­gów sie­dzą­cych obok to znów na pro­fe­so­ra szu­ka­jąc ja­kie­goś nie­wer­bal­ne­go ko­mu­ni­ka­tu, znaku, który spra­wił by, że coś się wy­kry­sta­li­zu­je, że z sur­re­ali­stycz­nej ot­chła­ni wy­ło­ni się mie­rzal­na ma­te­ria, albo, że ktoś jakiś wia­ry­god­ny głos wy­krzy­czy wy­raź­nie: nie­spo­dzian­ka. Za­miast tego prze­ko­na­li się je­dy­nie, że wła­ści­wie każdy na sali nie do końca ro­zu­mie co mówi za­stęp­czy wy­kła­dow­ca. Nie­pew­ność i dez­orien­ta­cja uno­si­ły się jak mgła ponad gło­wa­mi stu­den­tów ogar­nia­jąc ich świa­do­mość swoją nik­czem­ną aurą.

– Panie pro­fe­so­rze, co to za zwło­ki – prze­rwa­ła zbyt długą ciszę stu­dent­ka z dru­gie­go rzędu. Jej wy­gląd zdra­dzał wszyst­kie cechy pry­mu­ski: od dłu­gich wło­sów zwi­nię­tych w nie­zdar­ny kok, po­przez przy­du­że oku­la­ry, koń­cząc na sta­rym zno­szo­nym swe­trze i ster­cie ksią­żek i no­ta­tek przy jej sta­no­wi­sku. Pro­fe­sor uśmiech­nął się de­li­kat­nie ska­nu­jąc ją swoim bel­fer­skim spoj­rze­niem.

– Może pani nam powie? Na pewno pani wie. – nie trze­ba było długo cze­kać aby twarz dziew­czy­ny obe­szła ru­mień­cem po­zba­wia­ją­cym jej pew­no­ści sie­bie, któ­rej za­pew­ne za­wsze jej bra­ko­wa­ło. Lu­dzie mą­drzy za­wsze dzie­li­li się na dwa ro­dza­je: tych, któ­rzy do­szli do swo­jej eu­ry­dy­cji po­przez cięż­ką, rze­tel­ną pracę i tych by­strych, któ­rym po­chła­nia­nie no­wych in­for­ma­cji i ko­ja­rze­nie od­le­głych fak­tów przy­cho­dzi­ło z ła­two­ścią. Ci pierw­si mimo swo­je­go grun­tow­ne­go przy­go­to­wa­nia rzad­ko po­tra­fi­li sta­now­czo bro­nić swo­ich tez i wy­ko­rzy­sty­wać swoje zdol­no­ści. Za to ci dru­dzy! Ich pew­ność sie­bie nie raz osią­ga­ła po­stać od­stra­sza­ją­cej aro­gan­cji, czy wręcz sa­mo­uwiel­bie­nia, które pod­par­te rze­czy­wi­stą wie­dzą i bły­sko­tli­wo­ścią sta­wa­ło się zja­wi­skiem nie do znie­sie­nia dla oto­cze­nia.

– Jest to czło­wiek – za­czę­ła. Bycie pry­mu­sem za­wsze ma jedną wadę. Za­zdrość in­nych, która prze­ra­dza się nie raz w pod­ło­ści po­tra­fi na­praw­dę uprzy­krzyć życie. Nie­życz­li­wi ko­le­dzy z naj­więk­szą lu­bo­ścią wy­tkną oso­bie mą­drzej­szej każdy błąd, każde stwier­dze­nie ba­nal­ne, a praw­dzi­wą bły­sko­tli­wość wy­szy­dzą i ob­ró­cą w coś ba­nal­ne­go. Tak też było tym razem. Co z tego, że dziew­czy­na nie zdą­ży­ła nawet do­koń­czyć zda­nia, a bu­cze­nie i szy­der­czy śmiech i tak roz­szedł się po sali za­wsty­dza­jąc dziew­czy­nę jesz­cze bar­dziej. – Czło­wiek z Ru­bie­ży do­tknię­ty mu­ta­cją w wy­ni­ku ob­co­wa­nia z ma­te­ria­łem mu­to­gen­nym. Są­dząc po jego fi­zjo­no­mii jest to mu­ta­cja typu Z; trwa­le upo­śle­dza­ją­ca or­ga­nizm, bez po­zy­tyw­nych aspek­tów, jed­nak aby stwier­dzić to z całą pew­no­ścią ko­niecz­na jest sek­cja i kilka badań. -

– Pro­szę niech pani po­dej­dzie do de­na­ta i po­sta­ra się wska­zać kilka wi­docz­nych na pierw­szy rzut oka mu­ta­cji nie wy­ma­ga­ją­cych in­wa­zyj­nych badań – po­wie­dział pro­fe­sor Gricz­kin uśmie­cha­jąc się tym razem ser­decz­nie i ki­wa­jąc głową z apro­ba­tą. – Jak pań­stwo wie­cie Ru­bież jest ob­fi­ta w róż­ne­go ro­dza­ju ano­ma­lie i obiek­ty nie­bez­piecz­ne, które po­przez roz­pad ma­te­rii ne­ga­tyw­nie wpły­wa­ją na znaj­du­ją­ce się w po­bli­żu or­ga­ni­zmy żywe. Nie muszę chyba tłu­ma­czyć, że wy­star­czy pro­ste…na­zwij­my to ska­że­nie ma­łe­go or­ga­ni­zmu otwie­ra­ją­ce­go łań­cuch po­kar­mo­wy, aby ma­te­riał mu­to­gen­ny do­tknął cały sze­reg po­stron­nych istot. Ten przy­pa­dek, jak słusz­nie za­uwa­ży­ła stu­dent­ka do­tknię­ty jest ze­sta­wem Z. Zna­le­zio­ny zo­stał w stre­fie MIR-33, czyli na pół­noc­ny wschód od na­sze­go mia­sta. Jak za­pew­ne pań­stwo wie­dzą, jest to re­gion szcze­gól­nie nie­przy­ja­zny życiu. Jed­nak wła­śnie tam zna­le­zio­no na­sze­go de­na­ta co po­zwa­la nam wy­su­nąć wnio­sek, że…? -

– Mu­tant ten, a bio­rąc pod uwagę pre­dys­po­zy­cje stad­ne ga­tun­ku, za­pew­ne cała grupa po­sia­da­ją ad­ap­ta­cje sto­sow­ne do wa­run­ków bio­to­pu. Tak więc mu­ta­cje, choć po­zor­nie są z ze­sta­wu Z, w jakiś nie­zna­ny nam spo­sób umoż­li­wia­ją prze­trwa­nie w okre­ślo­nych wa­run­kach – roz­legł się ano­ni­mo­wy męski głos z sali.

– W sumie ma pan rację – przy­znał pro­fe­sor.– Z badań wy­ko­na­nych w la­bo­ra­to­rium wy­ni­ka jed­no­znacz­nie, że racje miała pań­ska ko­le­żan­ka. Ze­staw mu­ta­cji zo­stał okre­ślo­ny jako Z. Jed­nak na­le­ży pa­mię­tać, że ka­te­go­rie te są sto­so­wa­ne w od­nie­sie­niu do bio­to­pu +1, czyli ta­kie­mu, który umoż­li­wia nor­mal­ne wa­run­ki życia i roz­wo­ju czło­wie­ko­wi. Tak więc mamy tu do czy­nie­nia z kla­sycz­ną względ­no­ścią. W na­szym śro­do­wi­sku mu­tant ten jest okre­śla­ny jako po­sia­dacz ze­sta­wu Z, jed­nak w jego śro­do­wi­sku to my je­ste­śmy tym zetem. Pro­szę o tym bez­względ­nie pa­mię­tać. Nie­dłu­go zo­sta­ną pań­stwo wpro­wa­dze­ni w dwu­czło­no­wą ka­te­go­ry­za­cje ob­cych ga­tun­ków, dzię­ki któ­rej bę­dzie to dla pań­stwa jasne. Będąc do­kład­nym, dzi­siaj mamy do czy­nie­nia z Z.1.M33 Co ozna­cza, Ze­staw Z, zdol­ny do prze­trwa­nia w okre­ślo­nych wa­run­kach, w tym przy­pad­ku w bio­to­pie MI­Ru-33. -

Pod­czas kiedy pro­fe­sor bez­na­mięt­nie cią­gnął swoją wy­po­wiedź dziew­czy­na-pry­mu­ska stała przy stole pro­sek­to­ryj­nym i z lek­kim nie­sma­kiem przy­glą­da­ła się mar­twe­mu, mę­skie­mu ciału sta­ra­jąc się od­na­leźć jak naj­wię­cej wi­docz­nych mu­ta­cji. Ciało było oto­czo­ne spe­cjal­nym polem, o bla­do­nie­bie­skiej po­świa­cie, blo­ku­ją­cym roz­kła­da­nie się zwłok i do­stęp tlenu, jed­nak umoż­li­wia­ło bez­po­śred­ni i bez­piecz­ny kon­takt z de­na­tem po­przez dotyk. Wraz z wy­na­le­zie­niem mar­twe­go pola wielu stu­den­tów i wy­kła­dow­ców ode­tchnę­ło z ulgą. W prze­szło­ści nie raz zda­rza­ło się, że uzna­ny za de­na­ta mu­tant uległ je­dy­nie głę­bo­kiej hi­ber­na­cji i ku po­wszech­nej pa­ni­ce stu­den­tów po­tra­fił prze­bu­dzić się w trak­cie zajęć, nie raz do­tkli­wie ata­ku­jąc jedną z naj­bli­żej sto­ją­cych osób. Nie­któ­re typy mu­ta­cji sku­tecz­nie unie­moż­li­wia­ły roz­po­zna­nie spo­wal­nia­jąc do mi­ni­mum wszel­kie pro­ce­sy za­cho­dzą­ce w or­ga­ni­zmie. Teraz nawet jeśli żywy mu­tant tra­fiał na stół to umie­rał wła­śnie na nim z po­wo­du braku po­wie­trza.

Męż­czy­zna wy­glą­dał na czter­dzie­ści lat, choć bio­rąc pod uwagę cięż­kie wa­run­ki życia w Ru­bie­ży naj­praw­do­po­dob­niej miał dwa razy mniej. Jego śli­nian­ki były ewi­dent­nie po­więk­szo­ne, na do­da­tek prak­tycz­nie cała szyja i część klat­ki pier­sio­wej była po­kry­ta czymś do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją­cym łuski. Nos miał bar­dzo mały i spłasz­czo­ny, a mał­żo­wi­na uszna nie tyle przy­sta­wa­ła ide­al­nie do czasz­ki, co po pro­stu była zro­śnię­ta ze skórą głowy. Palce u rąk miał dłuż­sze, za to do po­ło­wy zro­śnię­te błoną. Do tego, co cie­ka­we i rzad­ko spo­ty­ka­ne: nie miał pa­znok­ci! Stu­dent­ka za wszel­ką cenę sta­ra­ła się wy­paść jak naj­le­piej i za­cho­wać zimną krew pro­fe­sjo­na­list­ki jed­nak w mo­men­cie kiedy otwo­rzy­ła po­wie­ki de­na­ta nie wy­trzy­ma­ła i krzyk­nę­ła pisz­cząc jak mała dziew­czyn­ka. W sali wy­bu­chło za­mie­sza­nie. Ospa­li i śred­nio za­in­te­re­so­wa­ni wy­wo­dem ko­le­żan­ki stu­den­ci nagle jak jeden mąż po­de­rwa­li się sta­wia­jąc sobie py­ta­nie: co ta­kie­go zo­ba­czy­ła.

– Roz­dwo­jo­ne źre­ni­ce…. -wy­mam­ro­ta­ła w końcu dziew­czy­na wciąż lekko dy­go­cząc. Gricz­kin nie­wzru­szo­ny tą wia­do­mo­ścią po­ki­wał głową i ode­słał dziew­czy­nę na miej­sce, la­ko­nicz­nie chwa­ląc jej ob­ser­wa­cje.

– Jak pań­stwo myślą co się dzie­je z takim „przy­pad­kiem” po śmier­ci? – obec­ni na sali prze­rwa­li sobie pod­nie­co­ne roz­mo­wy o roz­dwo­jo­nych źre­ni­cach, żeby z głu­pa­wym nie­do­wie­rza­niem wbić spoj­rze­nia w pro­fe­so­ra, który pa­trząc w dal zda­wał sam szu­kać od­po­wie­dzi na tak po­sta­wio­ne py­ta­nie. Nie do­cze­kał się jed­nak od­po­wie­dzi, bo do sali wy­kła­do­wej wkro­czył wła­śnie jeden z asy­sten­tów pro­fe­so­ra, młody, do­brze za­po­wia­da­ją­cy się na­uko­wiec z za­dzi­wia­ją­cym ta­len­tem do ogar­nia­nia spraw ad­mi­ni­stra­cyj­nych, Jurij Omo­lec.

– Panie pro­fe­so­rze – mówił gło­śno z końca sali. – Czwar­ta Grupa wła­śnie zło­ży­ła ra­port. Ze­bra­nie rady de­cy­zyj­ne od­bę­dzie się za dwie go­dzi­ny.-

– Dzię­ku­ję za in­for­ma­cję – pro­fe­sor wstał z śred­nio wy­god­ne­go krze­sła. Wy­cho­dząc z sali za­sta­na­wiał się skąd ten nie­spo­ty­ka­ny po­śpiech. Do drzwi od­pro­wa­dzał go wzrok stu­den­tów. – Ko­niec zajęć – po­wie­dział na od­chod­ne gło­śno, nie kry­jąc przy tym ra­do­ści, po czym znikł w tłu­mie na ko­ry­ta­rzu zmie­rza­jąc w kie­run­ku swo­je­go ga­bi­ne­tu.

 

Ze­bra­nie rady de­cy­zyj­ne jak zwy­kle trwa­ło dłu­żej niż po­win­no, prze­cią­ga­jąc się za spra­wą ama­to­rów roz­bi­ja­nia bo­zo­nu na dzie­sięć mniej­szych, jesz­cze nie­na­zwa­nych czę­ści, jak i za­wo­do­wych fe­ty­szy­stów de­ma­go­gi, któ­rzy sami już chyba uwie­rzy­li w to, że ich pięk­ne słowa i zgrab­nie do­bra­ne me­ta­fo­ry są w sta­nie na­giąć, roz­cią­gnąć, albo prze­isto­czyć rze­czy­wi­stość w cał­ko­wi­cie nowy twór. Mi­strzem w tej ka­te­go­rii był Mi­ko­ła­je­wicz, który prze­ma­wiał jako pierw­szy. Nie omiesz­kał przy­po­mnieć zgro­ma­dzo­nym de­cy­den­tom jak ważny stra­te­gicz­nie i po­li­tycz­nie jest pro­jekt re­kul­ty­wa­cyj­no-osad­ni­czy, szcze­gól­nie teraz, w dobie na­si­lo­ne­go kry­zy­su ży­wie­nio­we­go i prze­lud­nie­nia, z któ­rym zmaga się mia­sto. Jed­nak jego re­to­rycz­ne za­bie­gi, na które więk­szość zdą­ży­ła się już uod­por­nić wy­wo­ły­wał ra­czej znu­że­nie niż za­mie­rzo­ne pod­nie­ce­nie, za­an­ga­żo­wa­nie, albo cho­ciaż po­chod­ne tych za­cho­wań. Na­stęp­nie spra­woz­daw­ca Czwar­tej Grupy, młody i silny męż­czy­zna z cha­rak­te­ry­stycz­ną bli­zną pod lewym okiem wy­gło­sił istot­niej­sze frag­men­ty ra­por­tu, pod­kre­śla­jąc za każ­dym razem, że „nie ma żad­nych prze­ciw wska­zań”, a „ano­ma­lia za­ob­ser­wo­wa­ne przez po­przed­nią eks­pe­dy­cję, o ile w ogóle ist­nia­ły, mu­sia­ły mieć je­dy­nie cha­rak­ter przej­ścio­wy”.

– Wy­ko­na­li­śmy za­le­ca­ną przez re­gu­la­min ilość po­mia­rów obec­no­ści pro­mie­nio­wa­nia i in­nych nie­bez­piecz­nych sub­stan­cji. Przy uży­ciu gra­wi­to­gra­fów i in­nych sto­sow­nych urzą­dzeń do­kład­nie spraw­dzi­li­śmy sta­bil­ność wszel­kich pól si­ło­wych i ma­gne­tycz­nych, które po­ten­cjal­nie mo­gły­by wy­stę­po­wać. Wszyst­kie wy­ni­ki mie­ści­ły się w za­kre­sie norm usta­lo­nych przez ko­mi­sję. Nie za­ob­ser­wo­wa­li­śmy rów­nież żad­nych na­głych wy­ła­do­wań ener­gii, bądź za­bu­rzeń prze­strze­ni. Żadne ze wspo­mnia­nych w ra­por­cie po­przed­niej eks­pe­dy­cji ano­ma­lii nie zo­sta­ły przez nas od­no­to­wa­ne. Co wię­cej, rów­nież widmo żad­nych nie­bez­piecz­nych, czy nie­sta­bil­nych zja­wisk nie zo­sta­ło stwier­dzo­ne – spra­woz­daw­ca, jak przy­sta­ło na do­wód­ce eks­pe­dy­cji głos miał ka­te­go­rycz­ny i zde­cy­do­wa­ny. Od­czy­ty­wał sta­now­czo ko­lej­ne stro­ni­ce ra­por­tu. Wszyst­ko w jed­nym tonie.

Rola za­sia­da­ją­ce u szczy­tu pół­księ­ży­co­we­go stołu prze­wod­ni­czą­cej Rady De­cy­zyj­nej, Na­ta­szy Ler­mo­no­to­wej, daw­niej wy­bit­nej kon­struk­tor­ce ma­kro­zbior­ni­ków, obec­nie de­pu­to­wa­nej Rady Mia­sta Miru, spro­wa­dza­ła się do udzie­la­nia głosu ko­lej­nym człon­kom rady i prze­łą­cza­niu przy­ci­sków na pa­ne­lu pro­wa­dzą­cym. W spo­sób me­cha­nicz­ny pro­wa­dzi­ła dys­ku­sje, udzie­la­ła głosu, bądź wdra­ża­ła w ob­ra­dy inne re­gu­la­mi­no­we pro­ce­du­ry.

Pro­fe­sor Gricz­kin słu­chał wszyst­kie­go z za­in­te­re­so­wa­niem, jed­nak co chwi­lę wy­łą­czał się po­chło­nię­ty w dal­szym ciągu roz­wa­ża­nia­mi od­no­śnie nie­sa­mo­wi­te­go tempa w jakim spo­rzą­dzo­no ra­port i w jakim miano pod­jąć de­cy­zje o roz­po­czę­ciu akcji. Wła­ści­wie wszyst­ko już było go­to­we, a gło­so­wa­nie zda­wa­ło się być je­dy­nie for­mal­no­ścią. Ko­lej­ni mówcy naj­wi­docz­niej nie do­strze­gli nie­obec­no­ści ob­ser­wa­to­rów me­dial­nych, bo w spo­sób nad­wraż­li­wy wy­po­wia­da­li śmier­tel­nie nudne i beł­ko­tli­we ody wy­chwa­la­ją­ce pro­jekt i sam ra­port Czwar­tej Grupy, która „wy­ka­za­ła się od­wa­gą i trzeź­wo­ścią myśli sta­no­wią­cą naj­waż­niej­szą cechę od­po­wie­dzial­ne­go ob­ser­wa­to­ra te­re­no­we­go”. De­ma­go­gia za­miast fak­tów. Nikt się nawet nie za­jąk­nął o ra­por­cie Trze­ciej Grupy, jakby ten wła­ści­wie nie ist­niał.

– Sto­jąc w ob­li­czu za­że­gna­nia kry­zy­su, który jest szcze­gól­nie od­czu­wal­ny dla naj­bied­niej­szych oby­wa­te­li Miru, mu­si­my do­ło­żyć wszel­kich sta­rań, a by ten pio­nier­ski pro­jekt za­koń­czył się suk­ce­sem – ad­o­ro­wał jakiś urzęd­nik ad­mi­ni­stra­cyj­ny sie­dzą­cy koło Mi­ko­ła­je­wi­cza. Suk­ces, wiel­ka szan­sa, pio­nier­stwo, te słowa jak za­klę­cia po­wra­ca­ły w każ­dym ko­lej­nym wy­stą­pie­niu. Je­dy­nie re­pre­zen­tu­ją­cy razem z Gricz­ki­niem Ko­mi­sje Re­kul­ty­wa­cji i Osad­nic­twa pro­fe­sor Szu­lin był ła­skaw wspo­mnieć, że je­dy­nie grun­tow­ne przy­go­to­wa­nie tech­nicz­ne opar­te o szcze­gó­ło­we roz­po­zna­nie grup eks­pe­dy­cyj­nych sta­no­wi wa­ru­nek po­wie­dze­nia się przed­się­wzię­cia:

– Wdro­że­nie w życie pro­gra­mu Osada 1.0 wy­ma­ga od nas ab­so­lut­nej pew­no­ści – głos Szu­li­na mimo sko­ja­rze­nia z roz­pru­wa­nym ma­te­ria­łem miał w sobie głę­bo­ko osa­dzo­ną nutkę men­tor­skie­go pro­tek­cjo­na­li­zmu. – Pew­no­ści, bo­wiem po­nie­sie­my od­po­wie­dzial­ność za wszel­kie nie­po­wo­dze­nie, które może wy­nik­nąć wsku­tek zbyt lek­ko­myśl­ne­go po­dej­ścia do za­gad­nie­nia. Nie po­win­ni­śmy się spie­szyć. Mamy już wszyst­kie ra­por­ty. Po­zwól­my samym sobie do­kład­nie je prze­czy­tać, po­rów­nać. Po­zwól­my sobie wie­dzieć i pod­jąć de­cy­zję, któ­rej nie bę­dzie­my się potem wsty­dzić. -

To wła­śnie ten men­tor­ski pier­wia­stek Szu­li­na wpro­wa­dzi­ła część Rady w za­du­mę. Nawet ci co przed chwi­lą gło­śno po­krzy­ki­wa­li, że trze­ba, na­le­ży i to na­tych­miast, teraz nie tylko mil­cze­li, ale co wię­cej mieli twarz upo­mnia­nych dzie­ci za zro­bie­nie cze­goś nie tyle złego, co mało sto­sow­ne­go.

– Pro­fe­so­rze Gricz­kin, czy chce pan za­brać głos? – za­py­ta­ła Na­ta­sza Ler­mon­to­wa, pięk­na ko­bie­ta, w któ­rej oczach gnieź­dzi­ła się pre­dys­po­zy­cja do szcze­rej mi­ło­ści i wie­ku­istej nie­na­wi­ści. Mimo po­wszech­ne­go au­to­ry­te­tu, za­rów­no w nauce jak i po­li­ty­ce miała w sobie to coś, co bu­dzi­ło nie­chęć po­dob­ną do tej, któ­rej za­zna­je czło­wiek ro­biąc in­te­re­sy na czar­nym rynku, nigdy nie wie­dząc czy w mo­men­cie kiedy wyj­mie pie­nią­dze do trans­ak­cji jego roz­mów­ca nie wyj­mie śmier­cio­no­śnej broni.

– Dzię­ku­ję pani prze­wod­ni­czą­ca – zro­bił długą pauzę żeby ze­brać po­szat­ko­wa­ne myśli sta­ra­jąc się wszel­kie swoje wąt­pli­wo­ści uło­żyć w lo­gicz­ną wy­po­wiedź godną na­ukow­ca jego for­ma­tu. Mało dys­kret­ne chrzą­ka­nie sie­dzą­cych wkoło człon­ków rady po­na­gla­ło go jed­nak, by czym szyb­ciej prze­szedł do rze­czy. – Za­dzi­wia­ją­ce jest z jaką szyb­ko­ścią pró­bu­je­my za­twier­dzić pro­jekt re­kul­ty­wa­cji i osad­nic­twa. Ra­port Czwar­tej Grupy do­pie­ro dwie go­dzi­ny temu tra­fił na moje biur­ko. Jako prze­wod­ni­czą­cy Ko­mi­sji Re­kul­ty­wa­cji i Osad­nic­twa je­stem od­po­wie­dzial­ny za za­opi­nio­wa­nie tego ra­por­tu, zo­bo­wią­zu­je mnie do tego re­gu­la­min, który na pierw­szym po­sie­dze­niu tej rady zo­stał przy­ję­ty w wy­ni­ku dłu­gich dys­ku­sji, któ­ry­mi kie­ro­wa­ła tro­ska o ludz­kie życie. Zdą­ży­łem się je­dy­nie po­bież­nie za­po­znać z tre­ścią ra­por­tu, dla­te­go nie mogę jed­no­znacz­nie i z pełną od­po­wie­dzial­no­ścią go za­opi­nio­wać. Co wię­cej, nie ro­zu­miem czym spo­wo­do­wa­na jest igno­ran­cja rady wobec trze­cie­go ra­por­tu. Być może to tylko nie zdro­wy en­tu­zjazm to­wa­rzy­szą­cy temu przed­się­wzię­ciu i my­śle­nie ży­cze­nio­we każe nam od­rzuć nie­po­ko­ją­ce zja­wi­ska od­no­to­wa­ne przez trze­cią eks­pe­dy­cję. Dla­te­go wno­szę o co na­stę­pu­je: ogło­sze­nie prze­rwy w po­sie­dze­niu Rady na czas umoż­li­wia­ją­cy rze­czo­wą ana­li­zę ra­por­tu Czwar­tej Grupy przez ko­mi­sję, którą kie­ru­je, oraz do­kład­ne po­rów­na­nie ana­lo­gicz­nych po­mia­rów z każ­dej z eks­pe­dy­cji. Na wy­zna­czo­nym po­sie­dze­niu pod­dać, na­zwij­my to prze­słu­cha­niu, spra­woz­daw­ców wszyst­kich Czte­rech Grup, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem Grupy Trze­ciej. Na­stęp­nie pod­da­nie pod dys­ku­sję ra­por­tu koń­co­we­go mojej ko­mi­sji i do­pie­ro w ostat­niej ko­lej­no­ści: gło­so­wa­nie nad roz­po­czę­ciem pro­jek­tu. Moim zda­niem tak na­le­ży po­stą­pić.-

– Przy­łą­czam się do wnio­sku pro­fe­so­ra Gricz­ki­na – dodał krót­ko sie­dzą­cy obok Szu­lin pod­no­sząc przy tym dłoń. W sali obrad za­pa­no­wał gwar, nie któ­rzy człon­ko­wie Rady ko­men­to­wa­li oży­wie­ni mię­dzy sobą słowa pro­fe­so­ra, inni gło­śno krzy­cze­li: “sprze­ciw”, jesz­cze inni wy­ra­ża­li po­przez brawa apro­ba­tę dla wnio­sku Gricz­ki­na. W tym mo­men­cie głos za­brał Mi­ko­ła­je­wicz:

– Nasze po­ło­że­nie z dnia na dzień ulega po­gor­sze­niu. Nie mo­że­my bać się pod­jąć de­cy­zji, która przy­czy­ni się do re­ali­za­cji ma­rzeń na­sze­go spo­łe­czeń­stwa, de­cy­zji, która bę­dzie kro­kiem mi­lo­wym dla dal­szych dzie­jów ludz­ko­ści…

Koniec

Komentarze

Nie dałem rady do­czy­tać do końca – dłu­gie nudne dia­lo­gi mi to unie­moż­li­wi­ły (btw, błęd­ny zapis tych­że dia­lo­gów).

Pierw­sze aka­pi­ty są do ni­cze­go nie po­trzeb­ne, a robią złe wra­że­nie – dziw­ne me­ta­fo­ry i ogól­nie nie peł­nią w opo­wie­ści żad­nej roli. Wy­ła­pa­łem kilka błę­dów lo­gicz­nych i rze­czy, do któ­rych łatwo się przy­cze­pić.

Poza tym – opi­sa­nie świa­ta w przed­mo­wie jest naj­gor­szym moż­li­wym po­my­słem. Te in­for­ma­cje po­win­ny się zna­leźć w tek­ście.

Za­ło­że­nie, na jakim bu­du­jesz tekst, nie jest złe, jed­nak­że wy­ma­ga po­now­ne­go prze­my­śle­nia. Po­nie­waż pa­mię­tam, co na­pi­sa­łeś w le­adzie, od­wo­łam się do niego. Po pierw­sze – skąd, po to­tal­nym znisz­cze­niu świa­ta, wzię­to ma­te­ria­ły i ludzi do bu­do­wy wiel­kie­go mia­sta? Po dru­gie – dla­cze­go nie wy­eli­mi­no­wa­no przy­naj­mniej nie­któ­rych błę­dów prze­szło­ści? Po trze­cie – dla­cze­go wło­da­rze Mira byli ta­ki­mi cym­ba­ła­mi, że po­zwo­li­li na nie­kon­tro­lo­wa­ny roz­rost lo­kal­nej po­pu­la­cji w wa­run­kach nie­do­stat­ku żyw­no­ści? To py­ta­nia za­sad­ni­cze.

Co do sa­me­go tek­stu: roz­wle­kły nie­pro­por­cjo­nal­nie do tre­ści. Skon­den­so­wa­nie wy­da­rzeń i dia­lo­gów uatrak­cyj­ni­ło­by opo­wia­da­nie, bo w tej po­sta­ci nuży.

Wy­ko­na­nie: słabo… Tra­dy­cyj­nie in­ter­punk­cja, dość czę­sto bu­do­wa zdań i uży­cie słów nie za do­brze pa­su­ją­cych zna­cze­nia­mi do prze­ka­zy­wa­nej tre­ści, pi­sow­nia łącz­na i roz­łącz­na… To są rze­czy, które dają się opa­no­wać, więc od nich za­czął­bym, będąc na Twoim miej­scu. Bez­błęd­nie na­pi­sa­ny tekst od razu staje się przy­jem­niej­szy w od­bio­rze, a dzię­ki temu lep­szy…

Dzię­ki za te dwa ko­men­ta­rze. Pierw­sze aka­pi­ty – sam się za­sta­na­wia­łem się czy są po­trzeb­ne, czy nie, osta­tecz­ni uzna­łem, że jest to za­wsze jakaś forma za­ry­so­wa­nia ca­ło­ści. Zwłasz­cza w kwe­stii ko­lo­rów, które sta­ram się sto­so­wać.

Nudne dia­lo­gi – okej, po­pra­cu­ję.

Skąd ma­te­ria­ły? Otóż w za­my­śle do­szło do ka­ta­stro­fy nisz­czą­cej więk­szość po­pu­la­cji. MA­te­ria­ły zo­sta­ły  nie­tch­nię­te, a do­dat­ko­wo po­wsta­ły nowe złoża. Dla­cze­go tylko nie­któ­re błędy wy­eli­mi­no­wa­no? Bo chyba więk­szość tkwi w ludz­kiej na­tu­rze. Po trze­cie – dla­cze­go wło­da­rze byli cym­ba­ła­mi? Myślę, że to py­ta­nie można zadać nie tylko w Mirze…

Po­pra­cu­ję nad skon­den­so­wa­niem tek­stu. Może coś z tego wy­ci­snę. Błędy tech­nicz­ne przyj­mu­je z lek­kim za­czer­wie­nie­niem.

W każ­dym razie dzię­ki!

W zu­peł­no­ści zga­dzam się z Ada­mem (po­mi­ja­jąc to, że nie za­ła­pa­łam się na przed­mo­wę).

Przy­kła­dy pro­ble­mów z pi­sow­nią łącz­ną/ roz­dziel­ną: co by, co raz, śnież­no biały, prze­ciw wska­zań, po za…

Do tego in­ter­punk­cja, sporo li­te­ró­wek, cza­sa­mi zda­nia tak dłu­gie, że sam się w nich chyba gu­bisz…

Naj­cie­kaw­szy wydał mi się wy­kład pro­fe­so­ra – tam było nie­wie­le dłu­żyzn i ra­czej za­wie­ra­ły one cie­ka­we in­for­ma­cje. Ale sama idea – jeśli można było prze­rwać wy­kład zanim się na dobre za­czął (powód mnie nie prze­ko­nał – skoro ze­bra­nie za dwie go­dzi­ny, to pro­fe­sor mógł coś po­opo­wia­dać słu­cha­czom), to dla­cze­go nie pu­ścić stu­den­tów od razu do domów? Cho­ro­ba wy­kła­dow­cy i już. A co ze zwło­ka­mi? Tak sobie zo­sta­ły na stole, rzu­co­ne na pa­stwę mło­dzie­ży? Stu­den­ci mie­wa­ją dzi­kie po­my­sły…

tą część mia­sta,

Tę część.

dało się sły­szeć głos żoł­nier­skich butów

O! I o czym mó­wi­ły? ;-)

unie­moż­li­wi­ła mu przyj­ście do pracy i wy­gło­sze­nie wy­wia­du.

Na­praw­dę to miał być wy­wiad?

 

Aha, i zde­cy­do­wa­nie le­piej wsta­wiać skoń­czo­ne tek­sty. Na po­cząt­ku ra­czej krót­sze niż dłuż­sze.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka