- Opowiadanie: surfaceofthesun - Tylko nie zapalaj światła

Tylko nie zapalaj światła

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tylko nie zapalaj światła

Wszystko – dokładnie tak, jak w filmach akcji, które uwielbiali razem oglądać – naprawdę działo się w zwolnionym tempie.

Kawałki szkła zawisły w powietrzu i błysnęły niczym sople lodu, gdy odbiło się w nich światło reflektora. Tego samego, który ułamki sekund później roztrzaskał się na granatowej masce starego kombi.

Krzysztof spojrzał na Alicję i spróbował coś powiedzieć, ale z słowa z jego ust płynęły wolno, zbyt wolno, prawie jak dźwięki trąbki wygrywającej melancholijny jazz.

Ich ręce splotły się w uścisku tak mocnym, że paznokcie zdrapały naskórek.

Wtedy czas znów przyspieszył. Nagłówki wystrzeliły w górę, a Alicja poczuła, jak jej głowa boleśnie ląduje na bocznym oknie, które rozprysło się pod wpływem uderzenia. Kręgosłup Krzysztofa wykrzywił się, gdy ten wyleciał przez przednią szybę.

Wyjątkowo szczęśliwie wylądował w jakiś krzakach. Z ust wyrwał mu się jęk, ale zagłuszyły go dźwięki odjeżdżającej w pośpiechu ciężarówki.

Widział – choć tak bardzo by nie chciał – jak Alicja przeleciała nad nim z niemym krzykiem, który uwiązł w jej szeroko otwartych ustach

W jego narodzinach przeszkodziło głuche uderzenie miękkiego ciała o twarde podłoże.

Twarz Krzysztofa wykrzywił bolesny grymas, jakby to jego kości zostały zgruchotane i poczołgał się w tamtym kierunku mając nadzieję, że będzie potrafił jej pomóc.

 

Niemal zemdlał spoglądając na twarz Alicji. Poprzeszywaną kawałkami szkła, zupełnie nie przypominającą kobiety, której oświadczył się dwa lata temu, w przytulnej restauracji na południu Francji.

Przytulił się do niej – czuł ciepło, nierówne bicie serca i przerywany oddech.

Nie chciał jej puścić nawet wtedy, gdy na miejscu wypadku zjawiła się karetka, a ratownicy zabrali Alicję do wnętrza wozu, który w dziwny sposób skojarzył się Krzysztofowi z karawanem.

Chciał ją zawołać, dodać jej otuchy, ale zdołał tylko zabulgotać krwią, która zbierała się w przebitych płucach.

Przed oczami przeleciały mu w losowym ciągu zdarzenia, które doprowadziły do wypadku. Przypominały źle poskładane puzzle, których kawałki ktoś powciskał na siłę w miejsca, do których na pewno nie pasowały.

 

 

– Tylko nie zapalaj światła. – Alicja mruknęła mu do ucha i usiadła na nim okrakiem.

– Dlaczego?

– Bo, głuptasie, jeszcze ktoś zobaczy, co tu robimy!

Krzysztof przytaknął uśmiechając się przy tym szeroko.

 

Już od dawna nie tańczyli z takim zapałem. Jej spódnica wirowała, niczym stroje derwiszów, a on obracał się wokół niej łowiąc przy tym zazdrosne spojrzenia innych mężczyzn. Kilka par patrzyło na nich z wyraźnym podziwem, kręcąc z niedowierzaniem głowami nad lekkością ich ruchów.

 

Tir skręcił ze swojego pasa gwałtownie, tak jakby chciał coś ominąć – być może nawet tak było. Jechał zbyt szybko. Z prędkością tak dużą, że niemożliwym było uniknąć zderzenia z autem, które stało nieoświetlone na poboczu drogi.

 

Alicja przez całą drogę tuliła się do niego i zalotnie muskała palcami wybrzuszenie na spodniach Krzysztofa. Mężczyzna w końcu nie wytrzymał i zatrzymał samochód w miejscu, które wydawało mu się całkiem dyskretne. Zgasił silnik.

 

Kawałki szkła zawisły w powietrzu i błysnęły niczym sople lodu, gdy odbiło się w nich światło reflektora.

 

 

 

 

Spotykali się z Alicją tylko przy zgaszonym świetle.

Siadali na podłodze i Krzysztof gładził ją delikatnie po twarzy, opowiadając o tym, co dzieje się poza szpitalem. Wyraźnie wyczuwał bruzdy w okolicach ust, nierówności na policzkach, w których wciąż krył się dramat wypadku. Podobno mogły w nich zostać kawałki szkła, zbyt drobne, by można je dostrzec. Niekiedy zastanawiał się, czy gdyby odważył się zapalić światło to jej twarz zalśniłaby srebrem.

Na to jednak nie potrafił się zdobyć.

Tak więc spędzali czas w ciemnościach, on mówił, a ona słuchała – nie robiła nic innego, bo jej ust nie opuszczały ani zdania, ani nawet pojedyncze słowa.

Krzysztof wyczuwał, że najbardziej lubi, gdy wraca do ich pierwszych chwil, tych z zamierzchłej przeszłości, czasów liceum. Chwil, w których nie bali się obcować ze sobą przy jasno świecącej lampie, czy nieco trywialnych, lecz na swój kulawy sposób bardzo romantycznych płomykach świec.

 

Tak mijały im tygodnie, potem miesiące, w końcu – lata. Zmieniały się pory roku, słońce niekiedy jaśniało wyjątkowo mocno w zimowe poranki, a księżyc – jakby z przekory – w letnie wieczory wędrował po niebie tak wysoko, że chmurom z rzadka tylko udawało się powstrzymywać jego blask.

I tylko w pokoju Krzysztofa i Alicji bezustannie panowała bardzo smutna, choć bezpieczna noc.

 

Wszystko zmieniło się z pojawianiem w szpitalu Doroty. Obsypana nagrodami, pięćdziesięciosześcioletnia psycholog robiła prawdziwą furorę swoim mocno niekonwencjonalnymi – i często bardzo kontrowersyjnymi – metodami leczenia pacjentów. Nieprzyzwyczajona do porażek, żądna szybkich sukcesów zaordynowała szereg nowych terapii dla, jak ich nazywała, wyjątkowo upierdliwych przypadków.

 

Ku zaskoczeniu wszystkich – a nawet chyba samej Doroty – procent wyleczeń, czy wyjątkowej poprawy stanu chorych skoczył z czterdziestu sześciu do dziewięćdziesięciu dwóch.

Solą w oku była tylko owa dziwna para, która nie potrafiła stawić czoła prawdzie.

Dlatego też Dorota poświęciła cały piątek na dokładne przestudiowanie ich sytuacji – w sobotę i niedzielę musiała, absolutnie musiała stawić się na balach charytatywnych – i postanowiła zadziałać radykalnie.

Gdyby nie pośpiech związany z przyjęciami (które cele miały jak najbardziej szczytne, lecz te zazwyczaj szybko tonęły w kieliszkach od szampana lub pod ciężkim sosem do krewetek) to całkiem możliwym jest, że Dorota nie zniszczyłaby życia co najmniej kilku osób.

W tym swojego.

 

 

Oboje wiedzieli, że kiedyś to nastąpi, ale nie teraz, jeszcze nie teraz, prosił, żeby to nie było teraz.

– Proszę, nie zapalaj światła. – wyszeptała Alicja wprost do ucha Krzysztofa – Zostań jeszcze ze mną. Nie odchodź.

To były jej pierwsza słowa, jakie usłyszał od wypadku.

Lekarz, który się nimi opiekował próbował przekonać Dorotę, że nie powinni tego robić, ale ona była nieugięta.

Nim sięgnęła do włącznika światła rozważyła jeszcze w głowie wszystkie za i przeciw. Czuła się trochę tak, jakby siedziała przy stole do ruletki. Mała kulka już za sekundę miała zostać puszczona w ruch, a ona musiała zdecydować za ile zagra.

Z głośnym sykiem wciągnęła powietrze do płuc i postawiła wszystko.

 

Cały pokój zalało jasne, niemal oślepiająco białe światło. Żarówka, od tak dawna nieużywana, bzyczała monotonnie, jakby oświetlenie pomieszczenia wymagało od niej jakiejś niesamowitej pracy.

Krzysztof zamrugał oczami, przymknął je i potarł mocno palcami, aż powieki zaczerwieniły się nieprzyjemnie. Gdy to zrobił – wypuścił Alicję z rąk.

 

głuche uderzenie miękkiego ciała o twarde podłoże.

 

Porcelanowa lalka odbiła się od posadzki i potoczyła pod ścianę. W jej szklanych, zabarwionych na czarno oczkach odbijał się wykrzywiony obraz tego, co się działo; Krzysztof wpatrywał się w nią tępym wzrokiem, Dorota triumfowała, a za nią stali ludzie w garniturach, oklaskujący sukces, który zawdzięczała tej swojej oszałamiającej odwadze!

 

Przed oczami przeleciały mu w losowym ciągu zdarzenia, które doprowadziły do wypadku

 

 

Krzysztof zasnął przy zapalonym świetle w swojej już tylko jednoosobowej sali – w końcu, jak zwykła mawiać Dorota, nawet wariat zasługuje na odrobinę luksusu… Jeśli ma pieniądze!

 

Ale one potrafiły zdobyć dużo, dużo więcej niż tylko prywatny pokój. Mogły na przykład przyczynić się do wejścia w posiadania skalpela i bardzo mocnych środków odurzających. Wręczył je Krzysztofowi wyjątkowo miły i sympatyczny stażysta, który pilnował, aby przed snem wszyscy pacjenci – co do jednego! – połknęli przepisaną dawkę leków.

 

 

Krzysztof sięgnął po nóż o czwartej, gdy noc przywdziewała już barwy szarości.

 

tuliła się do niego

Alicja mruknęła mu do ucha i usiadła na nim okrakiem

romantycznych płomykach świec

Ich ręce splotły się w uścisku tak mocnym, że paznokcie zdrapały naskórek.

źle poskładane puzzle

źle poskładane puzzle

źle poskładane puzzle

 

 

 

Pielęgniarz, który miał nieszczęście przeprowadzania porannego obchodu, zwymiotował, gdy go znalazł. Upadł na kolana i czuł, jak raz za razem wstrząsają nim bolesne torsje, a z ust zamiast resztek posiłku zaczyna sączyć się wyjątkowo gęsta żółć.

Twarz Krzysztofa zmieniła się w porżniętą na pasy skórzaną maskę – nie zdołał odciąć jej całej. Być może przestawały działać narkotyki, a być może powodu należało szukać zupełnie gdzie indziej – tego już nikt nie miał się dowiedzieć.

Przypuszczalnie w momencie, w którym sobie to uświadomił – wbił nóż w głęboko w tętnicę. Krew ściekała do małego zagłębienia w rogu pokoju, a wraz z nią spłynęły tam kawałki brwi, policzków i czegoś, co wyglądało na kawałek gałki ocznej – ale wcale nie musiało tym być.

Dorota – obsypana nagrodami, pięćdziesięciosześcioletnia i robiąca prawdziwą furorę psycholog – bez słowa wrzuciła wszystkie swoje rzeczy do dwóch kartonowych pudeł, które wylądowały na tylnim siedzeniu jej samochodu.

Dochodzenie w sprawie Krzysztofa miało się wkrótce rozpocząć, ale pewnym było, że nikt przy zdrowych zmysłach nie pozwoli jej już nigdy na pracę w zawodzie.

 

Gdy dojechała do domu padła bez sił na łóżko. Leżała na nim ponad pół godziny nim w końcu wstrząsnął nią potężny, a zarazem bardzo piskliwy szloch. Pozwoliła sobie na użalanie się nad swym losem jeszcze dobrych parę chwil, aż w końcu złapała za telefon i z pamięci wybrała numer, pod który – obiecywała sobie to tak wiele razy – miała już nigdy nie dzwonić. Po trzech sygnałach z drugiej strony ktoś odebrał.

– Cześć, to ja. Przyjedź, proszę.

 

Miała dwie godziny do pojawienia się swojego gościa. Usiadła przed lustrem i zrobiła sobie bardzo dokładny makijaż. Nie był wyzywający – lubiła myśleć, że wygląda w nim jak kobieta z klasą. Trochę starsza, ale wciąż atrakcyjna.

Tyle, że z ciałem… Z nim nie mogła zrobić nic. Wstała i zrzucając z siebie aksamitny szlafrok obróciła się bardzo, bardzo powoli. Piersi sflaczały już dawno, tyłek nawet nie przypominał jędrnego, a skóra zaczynała wisieć na niej coraz żałośniej. Przypominała trochę małego stracha na wróble, którego ktoś ubrał w zbyt duże i zniszczone ubrania.

 

Mężczyzna do towarzystwa – poprawnie polityczne nazewnictwo potrafiło znaleźć neutralne określenie nawet dla zwykłego kurestwa – zjawił się punktualnie. Obdarował ją gorącym pocałunkiem, wręczył ogromny bukiet kwiatów, a on odwzajemniła mu się dwoma nowymi, jeszcze szeleszczącymi przyjemnie banknotami dwustuzłotowymi.

Bez zbędnych ceregieli udali się do ciemnej sypialni. Zrzucili z siebie ubrania i zaczęli nawzajem pieścić. Ale gdy chciał zapalić światło („Chcę cię zobaczyć, jesteś taka piękna"), Dorota złapała go za nadgarstek.

– Nie. – powiedziała i pocałowała go lekko – Tylko nie zapalaj światła.

 

 

 

Stażysta, który dostarczył Krzysztofowi skalpel i narkotyki był przekonany, że wcześniej, czy później trafią na jego trop. I tak się stało – nie potrzeba było geniusza, by dodać dwa do dwóch łącząc samobójstwo z podejrzanie wysoką kwotą, która trafiła na konto młodego człowieka pracującego w szpitalu.

Po trzech dniach intensywnych poszukiwań odnaleziono go w ukrytego w kącie piwnicy domu, który należał do jego nieżyjącej babci. Był prawie nieprzytomny ze strachu, a resztki paznokci obficie broczyły krwią – obgryzł palce niemal do żywej kości, a mimo to nie potrafił przestać ich kąsać, nawet wtedy, gdy zakładano mu kajdanki.

Przyznał się do winy, ale nigdy nie trafił do więzienia. Skierowano go do zamkniętego zakładu dla psychicznie chorych o podwyższonym rygorze.

Miał tylko jedno życzenie, które zresztą skwapliwie spełniono (oszczędności w końcu przede wszystkim).

Chciał być trzymany w celi, gdzie dociera możliwie, jak najmniej światła. Gdy – z czystej ciekawości, nie ze względu na troskę o jego zdrowie – zapytano skąd taka prośba, wybełkotał coś nieskładnie o ciałach zmiażdżonych w wypadku i zniekształconych, powykrzywianych twarzach.

 

Nadeszła pełnia. Niebo było bezchmurne, a powietrze przeszywał rześki zapach lata; świeżo skoszonej trawy i chłodnego wiatru wijącego się między wierzchołkami drzew.

Wybiła druga, gdy światło księżyca zakradło się długimi, bladymi promieniami do celi, wyławiając z ciemnego kąta kształty, których tak bardzo nie chciał zobaczyć.

Obudził się, gdy stanęły tuż nad nim, oświetlone trupią łuną, zdające się drgać w rytm jego bijącego coraz szybciej serca.

Zdołał krzyknąć przed śmiercią.

 

Chwilę po tym, przez judasza umieszczonego w drzwiach zajrzała pielęgniarka. Zobaczyła zwłoki rozciągnięte na podłodze. Prawa ręka wskazywała kąt pokoju, który skąpany był w księżycowej bieli. Skierowała wzrok w tamtym kierunku i przyjrzała się owemu miejscu bardzo wnikliwie.

Nic nie zobaczyła, bo strach mężczyzny – niczym żarówka tuż przed wyczerpaniem – rozbłysnął chwilę wcześniej bardzo jasno płomieniem i szybko zgasł wraz z nim.

Natalia – bo tak nazywała się dziewczyna, która go znalazła – zawiadomiła kogo trzeba i niespiesznie udała się do łazienki.

Rozebrała się, odkręciła wodę i weszła pod prysznic.

Robiła to w zupełnych ciemnościach, bo jej bojaźń paliła się w małym guzku pod lewą piersią. Palcami ledwie go wyczuwała, ale wiedziała, że tam jest.

I były dni, kiedy wydawał się robić coraz większy.

Dlatego często zdarzało jej się kąpać, ubierać i rozbierać szybko, nawet niedbale, byle tylko skryć go pod dyskretnym cieniem swetrów, sukienek czy bluzek.

 

Ale guz wciąż tam był. I rósł.

W dniu, kiedy Natalia odważyła się w końcu zapalić światło – było już za późno.

Koniec

Komentarze

Bardzo dołujący horror. Ale sprawnie napisany. Klimat smutnej miłości i dużo krwi - tak to zapamiętam. Ode mnie 5, choć niektóre zdania radziłbym jeszcze poskracać i doczyścić. 
Pozdrawiam. 

Ja również daję 5. Smutna opowieść, która rzeczywiście mnie poruszyła. Znalazł sie jednak kilka literówek i drobnych niedopatrzeń.

Niewiele błędów, żaden nie należy do dyskredytujących. Bardzo mocny nastrojem tekst, takaż ocena. Pomimo tego, że fantastyki w nim praktycznie brak.

@ all :)
Dzięki, dzięki, dzięki za komentarze. Cieszę się, że to opowiadanie wam spasowało, bo miałem z nim nielichy ból głowy :).
Co do błędów - biję się w piersi. Jakoś już tak mam, że te najmniejsze wykrywam dopiero przy którymś-tam-z-kolei czytaniu. Kurza ślepota, czy zwykła starośc ;)?

Anito, anitamto. Normalka. Twój tekst, znasz go na pamięć, widzisz, co chcesz widzieć, a nie to, co powinieneś zobaczyć... Nie przejmuj się ponad miarę.

Taaak. Dobre to jest. Ale... Błąd logiczny na początku razi w oczy:P
Po pierwsze: Alicja ląduje na bocznej szybie, która rozbija się pod wpływem uderzenia. Więc. Krzysztow wylatuje przez przednią szybę, czyli siłą bezwładności leci do przodu, natomiast - o dziwo Alicja leci w bok i rozbija szybę boczną, a ostatecznie przelatuje nad facetem. Albo coś tu nie gra, albo ja nie kumam jak to było:)
Po drugie: wnoskuję, że samochód był zaparkowany na poboczu po prawej stronie jezdni, więc jeżeli ciężarówka skręciła gwałtownie, aby coś ominąć - chyba ten samochód - to uderzyłaby w tył samochodu, a co za tym idzie, nikt z samochodu by nie wyleciał, tylko uderzyli by w zagłówki, samochód przesunąłby się kawałek i prawdopodobnie wszyscy zmarli przez złamanie karków:D
I tak postawię 5, bo opowiadanie jest dobrze napisane, błędów nie widać.
Pozdro.

@ Pyrek
O Ty bestio czepliwa :P - ale masz rację, bardzo ciekawe uwagi. Cholera, będę musiał nad tym pokombinowac w takim razie :).

:)

Witaj!

Wiesz jak się buduje nastrój. "Klimat jest najważniejszy, klimat jest naważniejszy", powtarzam sobie jak mantrę przed napisaniem każdej nowej przygody do WFRP i każdego nowego tekstu, ale nigdy nie udało mi się tak dobrze wykreować atmosfery, jak Ty robisz to w swoich tekstach. Imponujące.

Pozdrawiam
Naviedzony

Nowa Fantastyka