- Opowiadanie: nuklearna_wiosna - Przerwa w życiorysie

Przerwa w życiorysie

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Finkla, regulatorzy

Oceny

Przerwa w życiorysie

Sygnał komunikatora zabrzęczał przeciągle, odrywając mnie na moment od pracy. Z ciekawości otworzyłam pokój i mechanicznie uaktywniłam avatar. Byłam akurat w trakcie jednoczesnego czytania i wgrywania sobie treści najnowszej ustawy o planowaniu rodziny. Zdobyłam gruntowne wykształcenie i uczyłam się o czasach, w których zwrot „myślimy o dzieciach” był tylko niezobowiązującym określeniem planów na bliżej niesprecyzowaną przyszłość. Ludzie myśleli jedno, mówili drugie a robili jeszcze coś innego i nie było nad tym żadnej kontroli! Zawsze ciekawiło mnie, jak żyło się w takim chaosie.

Wychwycenie przez System Kontroli Mentalnej uporczywie powracających myśli o powiększeniu rodziny w obrębie jednego gospodarstwa domowego jest równoznaczne z zaszczepieniem u wytypowanej jednostki lub jednostek wywiadu środowiskowego w celu…”

– O co chodzi? – rzuciłam, przypomniawszy sobie o komunikatorze.

Miałam ciekawsze rzeczy do roboty, niż dekorowanie wnętrz pokoi v-spotkań, tak więc ograniczyłam się do umieszczenia w cyberprzestrzeni niewielkiego stolika i dwóch wyglądających na wygodne foteli po przeciwnych jego stronach. W tej chwili na jednym z nich rozsiadł się dobrze dopracowany avatar w postaci młodego, szczupłego, krótko ostrzyżonego mężczyzny ubranego w staromodny garnitur. Na nosie miał okulary w delikatnych, drucianych oprawkach. Okulary! Co też ludziom do głów przychodzi!

Avatar komunikacyjny, którego sama używałam na potrzeby rozmów prywatnych, odwzorowywał niemal dokładnie mój rzeczywisty wygląd. Zwykle nie widziałam potrzeby wprowadzania udziwnień we własnym wizerunku na użytek funkcjonowania w obrębie Sieci.

Nie odrywając się od treści ustawy sprawdziłam wstępnie mojego rozmówcę. Miałam wrażenie, że gdzieś już widziałam podobny avatar. Nick nic mi nie powiedział, ale nie zdziwiło mnie to. Nawet jeśli kiedyś faktycznie się spotkaliśmy, mógł występować pod innym pseudonimem. Uznałam, że na ewentualną dalszą inwigilację przyjdzie jeszcze czas i podjęłam rozmowę.

– Znamy się?

– Poznaliśmy się kiedyś w v-barze – tu wymienił nazwę i zawiesił głos, wyraźnie czekając, na potwierdzenie, że tak, owszem kojarzę go.

Nie doczekał się. Bynajmniej nie dlatego, że nie skojarzyłam. Pamięć usłużnie podsunęła mi wspomnienie tego wieczora, kiedy się poznaliśmy, uznałam jednak, że nie musi o tym wiedzieć.

– Jesteś specjalistką do spraw Systemu – stwierdził, nie zapytał.

– Nie przypominam sobie, żebym rozdawała wizytówki w v-barach – powiedziałam sucho

– Rozmawialiśmy…

– Dobra – przerwałam, stwierdzając z zadowoleniem, że mój rozmówca wydaje się coraz mniej pewny siebie. – Jak mnie znalazłeś?

Zdaje się, że naprawdę chciał odpowiedzieć, ale ponownie mu to uniemożliwiłam.

– Nieważne – warknęłam. – Jak się chce kogoś znaleźć, to się znajdzie, taka jest prawda. Przyszedłeś po poradę?

Przytaknął z ulgą. Prawdopodobnie miał nadzieję, że uda mu się wreszcie przejść do rzeczy. Musiałam tę nadzieję rozwiać i jakoś wcale nie było mi z tego powodu przykro.

– W celu uzyskania pomocy zaloguj się w moim oficjalnym gabinecie – wyrecytowałam beznamiętnie. – Możesz też pofatygować się do biura. Adres i godziny manifestacji znajdziesz w Sieci.

– Ale…

– Mój prywatny komunikator nie służy do załatwiania spraw urzędowych. Rozmowę w tej chwili uważam za skończoną – ucięłam.

Byłam niesamowicie zadowolona z tego, że nie przyznałam się do rozpoznania jego avatara Tym samym nie dałam mu możliwości powołania się na naszą znajomość w celu kontynuowania konwersacji. Ku mojemu niebotycznemu zdumieniu jednak się nie zniechęcił. Mimo, że mój avatar nie wykazywał już żadnej aktywności, natręt mówił dalej. Wiedział, że go słyszę. Gdybym całkowicie wylogowała się z komunikatora, zdematerializowałby się pokój v – spotkań a ten trwał nadal, zawieszony w cyberprzestrzeni. Nie wiedziałam jeszcze, czy nachalność tego typa bardziej mnie irytuje, czy intryguje. Postanowiłam posłuchać go przez chwilę, co było oczywiście niepoważne i lekkomyślne z mojej strony. Skoro uznałam rozmowę za skończoną, a on się nie dostosował, powinnam zablokować go, albo się wylogować. Prestiż mojej profesji wymagał ode mnie żelaznej konsekwencji, jednak chorobliwa ciekawość niejednokrotnie wygrywała z koniecznością dbania o wizerunek. Kiedyś mnie to zgubi, pomyślałam i po raz setny uspokoiłam sumienie obietnicą rychłego wgrania sobie jakiegoś programu terapeutycznego. Aż dziwne wydawało się, że System sam jeszcze mi żadnego nie wgrał.

– Musisz mnie wysłuchać! – mówił tymczasem gorączkowo mój rozmówca.

Chciałam odwarknąć, że nic nie muszę, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Miałam tylko dowiedzieć się, co za pilna sprawa go do mnie przygnała, a nie wdawać się w dyskusje.

– Nie jestem pewien, czy to można załatwić drogą urzędową – kontynuował. – Nie wiem, czy jakakolwiek forma komunikacji wirtualnej jest tu wskazana. Najlepiej byłoby spotkać się osobiście….

W jednej chwili cisnęłam na bok wszelkie zasady oraz powagę urzędu i roześmiałam się w głos.

– Mój drogi, osobiście, to ja się mogę udać co najwyżej za potrzebą! – prychnęłam jednocześnie zła i rozbawiona, uaktywniając avatar.

A niech tam, skoro i tak dałam się wciągnąć w tę rozmowę.

– Ta sprawa jest naprawdę nietypowa….

– Słuchaj no – zaczęłam, – niemal każdy, kto się do mnie zgłasza, żyje w przekonaniu, że jego sprawa jest naprawdę nietypowa i jedyna w swoim rodzaju. Jeszcze nigdy, powtarzam – nigdy nie okazało się, by którakolwiek z tych spraw wykraczała poza podstawowy kanon problemów, o których uczono mnie na uniwersytecie. Mam wrażenie, że to ja w przeciwieństwie do ciebie jestem tu ekspertem, więc ja a nie ty ocenię, czy twoja sprawa jest, czy nie jest nietypowa. Jeśli masz z tym jakiś problem, wyloguj się stąd i zmykaj pływać w oceanie informacyjnym, byle daleko ode mnie, a jak nie, to mów tu i teraz. Ja ze swojej strony obiecuję, że jeśli usłyszę coś, co nie powinno być omawiane w obrębie Sieci przerwę ci i wyznaczę datę osobistego spotkania. Uwierz mi, będę wiedziała, kiedy to zrobić, bo to ja…

– W przeciwieństwie do mnie jesteś ekspertem, wiem.

– Świetnie, że wiesz. A zatem?

– Niedawno się zaręczyłem – zaczął i przerwał.

Odniosłam absurdalne wrażenie, że czeka na gratulacje. A może i czekał. Kurtuazja, kurtuazja przede wszystkim.

– Gratulacje – powiedziałam zatem z miłym uśmiechem, który wykwitał na mojej twarzy zarówno wirtualnej, jak i realnej, jedynie wtedy, gdy byłam o krok od rzucenia się na kogoś z paralizatorem.

No, ale przecież mój rozmówca nie mógł tego wiedzieć.

– Dziękuję – odparł zatem z zadowoleniem.

– Proszę. Może do rzeczy?

– Moja narzeczona, Olga…Znaczy… pomyślałem sobie, że chciałbym o niej wiedzieć nieco więcej.

W jego głosie pojawiło się coś na kształt zakłopotania, czy nawet obawy. Nie, absolutnie nie musiał się krępować. Nieco więcej, sporo więcej, wszystko, więcej, niż wszystko…To było przecież na porządku dziennym. Kiwnęłam bezmyślnie głową za pośrednictwem avatara, a osobiście udałam się do kuchni po coś do picia. Czekałam na dalszy ciąg opowieści, spodziewając się, jak będzie brzmiał.

Dalszy ciąg jednak nie nastąpił. Niemożliwe, żeby prawidłowo funkcjonująca w społeczeństwie jednostka nie wiedziała co robić, gdy chce się o kimś dowiedzieć „nieco więcej”. Jeśli on tylko z tego powodu zawracał mi głowę…

– Wynajmij sobie hakera! – warknęłam.

Że też są jeszcze ludzie, którym trzeba mówić takie rzeczy!

– Właśnie wynająłem!

Co? Mam być teraz z niego dumna?!

– No to w porządku. I co? Boisz się, czy System nie nałoży jakiejś kary za włamanie? Uspokoję cię. Jakby miał nałożyć, to już by nałożył, poza tym…

– Nie – przerwał mi niespodziewanie stanowczo. – Wiem, że nie nałoży. Wiem, że to powszechna praktyka. Danych w Systemie w żaden sposób nie da się zmienić, ale oglądać można do woli, jeśli ktoś wie jak. To sprzyja mechanizmom kontroli. Człowiek bardziej się pilnuje, kiedy wie, że nie tylko System zna jego myśli, ale może je poznać właściwie każdy, kto chce.

Tu mnie zaskoczył. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że dobremu hakerowi można zlecić włamanie do Systemu w celu poznania czyichś opinii, czy planów, sprawdzenia, czym zajmował się w przeszłości i jakie miał dawniej poglądy. System nie nakładał za to kar, choć przecież musiał wiedzieć o tych praktykach. Mimo tego zawsze zleceniodawcom a może i samym hakerom towarzyszył strach, że może jednak tym razem coś pójdzie nie tak i System zablokuje im w całości lub częściowo dostęp do Sieci, wyłączy niektóre funkcje, czy wgra program amnezyjny. Mało kto zdawał sobie sprawę, że możliwość wglądu w Archiwa Myśli nie jest niedopatrzeniem. Czyżbym jednak nie miała do czynienia z przytępym bubkiem? No no…

– Zgadza się – powiedziałam najbardziej neutralnym tonem, jaki byłam w stanie z siebie wykrzesać. – Więc w czym tkwi problem?

– Olga ma przerwę w życiorysie – rzekł na wydechu.

Też mi coś! Sama zaliczyłam ich w życiu kilka…naście. No, góra dwadzieścia kilka.

– Może miała ciężki czas w życiu – uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie własnych „ciężkich czasów”.

– Ja nie mam na myśli, że czegoś nadużyła! – zawołał jakby nieco oburzony, że mogłabym podejrzewać jego narzeczoną o takie wybryki. – Ja mam na myśli, że zniknęła!

Prychnęłam lekceważąco, jednak pod warstwą rozbawienia zaczęła kiełkować ciekawość.

– Z Systemu nie można zniknąć – wygłosiłam powszechnie znaną prawdę. – Niezależnie od miejsca, w którym przebywamy, jesteśmy połączeni z Systemem i pozostawiamy w nim mentalny ślad. Na tym między innymi polega jego doskonałość.

– Więc wygląda na to, że doskonałość na kilka dni wzięła sobie wolne! – Po reakcjach avatara bez trudu mogłam się domyślić, że mój rozmówca jest coraz bardziej zirytowany. – Przez prawie tydzień wskaźnik funkcji życiowych Olgi wskazywał same zera, w tym czasie nie odnotowano też żadnych zapisów myśli. Jakby…

– Umarła – dokończyłam odruchowo.

Avatar aż wzdrygnął się na taką obcesowość, ale w tej chwili nie miałam najmniejszej ochoty na bezsensowne krążenie wokół tematu. Momentalnie przestawiłam się na stan niemal całkowitego skupienia, pozwalając, by informacje z Sieci, które odbierałam podczas tej rozmowy zwykłym trybem, teraz płynęły gdzieś w tle. Instynktownie czułam, że to, co ma do przekazania mój rozmówca jest ważne. Musiałam się jeszcze tylko upewnić.

– Śmierć kliniczna? – zasugerowałam niepewnie.

– Przez tydzień?!

No tak.

– Śpiączka?

– Słuchaj! – Zirytował się – Wydawało mi się do tej pory, że to ty w przeciwieństwie do mnie jesteś tu ekspertem! Ja mam ci tłumaczyć, że podczas śpiączki większość funkcji życiowych jest zachowana?

Celnie.

– Poza tym – kontynuował już spokojniej – na okoliczność choroby sprawdziłem ją bardzo dokładnie. Olga to jest i zawsze był okaz zdrowia. Po tym tygodniu wskaźniki funkcji życiowych ponownie ożywają, pokazują zgodne z wszelkimi normami parametry, mentalne ślady też wracają do normy. Forma, struktura, treści myśli są identyczne jak przed tą dziwną przerwą, nie ma też żadnego momentu przejściowego. Nie jest to stopniowe powracanie do pierwotnego stanu. Po prostu absolutna nicość ni z tego ni z owego zmienia się z powrotem w…w moją Olgę!

– Rozmawiałeś z nią o tym? – zapytałam, wiedząc, jaką usłyszę odpowiedź.

– Skądże! – odparł natychmiast, czym potwierdził moje przypuszczenie. – Jeśli to jakaś grubsza afera, nie chciałbym znaleźć się w…w niebezpieczeństwie.

Skinęłam głową. Byłam już pewna, że nie mam do czynienia z idiotą. Facet wiedział, o czym mówi, wygląda na to, że sprawdził dziewczynę dokładnie i wyciągnął prawidłowe wnioski. Działo się coś zdecydowanie nienaturalnego.

– Po pierwsze – zaczęłam, starając się ze wszystkich sił nie okazać podniecenia, które mnie ogarnęło – nie uwierzę, póki nie zobaczę. Daj mi namiar na swojego hakera. Nie, nie chcę słyszeć żadnych bzdetów o poufności. Daj mi namiar i rozłącz się natychmiast. Niezależnie od tego, gdzie teraz jesteś, za pięć godzin chcę cię widzieć. Wyglądam tak, jak mój avatar, poznasz mnie.

Podałam dokładne miejsce spotkania a mój rozmówca zgodnie z poleceniem przerwał połączenie.

Tak jak wcześniej wspomniałam, jeszcze nigdy nie okazało się, by którakolwiek z prowadzonych przeze mnie spraw wykraczała poza podstawowy kanon problemów, o których uczono mnie na uniwersytecie.

Cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz.

 

 

***

 

 

– To jest niemożliwe. Niemo-kurwa-żliwe!

– Niemo-kurwa-żliwe – przedrzeźniał mnie bezczelny haker o avatarze w stylu retro rasta. – Wiesz co? Mnie to zwisa, wiesz? Mnie to dynda serdecznie cienkim kabelkiem. To wszystko nie mój interes. Ale wiem, co widziałem. Nie interesuje mnie jak i dlaczego, ale wyraźnie widać, że ta dziewczyna na tydzień zniknęła z Systemu. Niezależnie od tego, czy uważasz to za możliwe, czy też nie. I wiesz co? Ja osobiście bym się w to nie pchał. Bym się nie interesował tym.

– To jakaś pomyłka – zawyrokowałam, choć zdaje się, że niezbyt przekonująco. – System jest zaprojektowany po to właśnie, by nieustannie monitorować zachowania, myśli i plany każdego obywatela i reagować w przypadkach, gdy któryś z nich zacznie przejawiać aspołeczne, czy przestępcze skłonności. To idealne rozwiązanie! Gdyby się okazało, że to wszystko można obejść ot tak sobie…

– Pewnie są sposoby – avatar hakera wzruszył ramionami, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

– Nie! – powiedziałam z nutą paniki w głosie. – Właśnie o to chodzi, że nie ma sposobów! I właśnie dlatego, że nie ma sposobów, możemy czuć się bezpieczni!

– Możemy? – zapytał kpiąco

– Wątpisz?

– Aha. Tak. Tak się akurat złożyło, że wątpię. Słyszałaś przecież. Musiałaś słyszeć.

Podczas wirtualnej rozmowy z hakerem zdążyłam wziąć prysznic i częścią świadomości przejrzeć gazety w poszukiwaniu informacji, które mogłyby okazać się pomocne. Nie znalazłam niczego, oprócz tego, o czym wiedziałam już od dawna i o czym on właśnie teraz mówił. Poczułam chłód, który nie miał nic wspólnego z tym, że stałam w łazience owinięta jedynie cienkim ręcznikiem.

– O czym musiałam słyszeć? – zapytałam, zdecydowana odgrywać ciemną masę tak długo, jak będzie to konieczne.

Wyraźnie nie uwierzył, że nie wiem, ale najwidoczniej nie miał ochoty na słowne przepychanki, bo wyjaśnił natychmiast.

– O morderstwie oczywiście.

– Nie było żadnego morderstwa – wyjaśniłam. Władze uznały ten incydent za samobójstwo.

– Taa – prychnął pogardliwie. – Kogo oni chcą oszukać? Kogo ty chcesz oszukać? Samobójstwo, też coś!

– To był starszy mężczyzna, bez rodziny, bez pracy, wynajmujący jedną z najtańszych kapsuł mieszkalnych a i tak zalegający z opłatami. Widocznie zbrzydł mu ten nędzny żywot i wbił sobie w serce nóż.

– Demolując przy okazji całą kapsułę? Tam przecież były ślady walki.

Pobłażliwość w jego głosie coraz bardziej mnie irytowała. Owszem, jakiś czas temu faktycznie miasto obiegła wiadomość o tym, że pewien nikomu nieznany starzec został zamordowany we własnej kapsule, jednak wiedziałam i ten cholerny haker też wiedział, że to po prostu niemożliwe. Władze dość szybko ogłosiły, że była to samobójcza śmierć, ale spragnieni sensacji ludzie i tak doszukiwali się dziury w całym. Tak, jak ten tutaj.

– A widziałeś te ślady, że się tak mądrzysz? – warknęłam. – Nie trzeba wierzyć we wszystko, co opowiadają. A nawet, jakby faktycznie był w tej kapsule bałagan, to znacznie bardziej prawdopodobne jest, że facet zanim zadał sobie śmiertelny cios wpadł w szał i sam rozniósł domowe sprzęty, niż że zrobił to morderca.

– Ty jesteś tak głupia, tak zaślepiona, czy może tylko udajesz?

– Wypraszam sobie!

– A to sobie wypraszaj, ale czy ty nie widzisz, że coś się dzieje?! Nawet, jeśli to było samobójstwo, to i tak coś tu nie gra, nie uważasz? System wychwytuje myśli samobójcze i powinien natychmiast wgrać program terapeutyczny. Dlaczego tego nie zrobił, co? Wiesz może? Bo tak się składa, że ja nie. I teoretycznie nie powinno być to ani morderstwo, ani samobójstwo, bo System na jedno ani na drugie nie pozwala. A jednak incydent się zdarzył. Więc co to było twoim zdaniem, co? Najpierw ten dziwny…wypadek, teraz dziewczyna z przerwą w życiorysie…Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Przecież wiesz. Nawet, gdyby ona sama z jakiegoś powodu nie pamiętała, co robiła przez ten tydzień, System by pamiętał. My jesteśmy w Systemie a System jest w nas. Póki żyjemy kontroluje nasze myśli, nawet jeśli my ich nie kontrolujemy. Ale wygląda na to, że System się sypie. Powoli i nieubłaganie. Coś jest nie tak..

– Nie powinieneś mówić takich rzeczy w Sieci – rzuciłam tylko sucho. – Nie powinieneś nawet o nich myśleć. Jeśli wyciągniesz zbyt bzdurne wnioski, skończy się to programem amnezyjnym i tyle. System nie może pozwolić na to, żeby każdy, komu się tak akurat uwidzi układał sobie teorie spiskowe.

Wyciągnęłam się wygodnie na łóżku. Technologicznie zaawansowany żelowy materac zdrowotny momentalnie dopasował się do mojej pozycji. Miałam jeszcze sporo czasu do spotkania z nieszczęsnym narzeczonym znikającej Olgi i zamierzałam się porządnie zrelaksować.

– Dobra – rzuciłam do hakera, bo ta rozmowa przestawała mi się podobać. – Ja się rozłączam, a tobie radze: nie myśl za dużo.

Wylogowałam się z komunikatora nie czekając na pożegnanie ze strony mojego rozmówcy. Co ci ludzie sobie wyobrażają? Morderstwo! Już nawet samobójstwo było nie do pomyślenia. Ale jednak się wydarzyło. Wyglądało to na bardzo poważne niedopatrzenie Systemu, ale jakieś niejasne przeczucie mówiło mi, że powinnam być tą sytuacją silniej zaniepokojona, zaniepokojona z bardziej osobistego powodu. Tylko nie mówiło z jakiego. Co dla mnie może oznaczać awaria Systemu? Jego naprawą zajmą się tajne jednostki rządowe, jedyne, co ja będę musiała zrobić, to zorientować się nieco w ulepszeniach, które wprowadzą, by być na bieżąco i dalej móc wykonywać zawód doradcy do spraw Systemu. Ta myśl mnie nie przerażała. Zatem co?

 

***

 

Stojący przede mną mężczyzna był tak paskudny, że żyłki w oczach popękałyby mi zapewne, gdyby mogły. Prawdopodobnie tylko standardowy pakiet ulepszeń medycznych uchronił mnie przed zawałem, względnie przed natychmiastową ślepotą. Dręczące mnie do tej pory pytanie o to, jak Oldze udało się zniknąć na tydzień z Systemu ustąpiło na chwile kwestii co najmniej równie intrygującej, a mianowicie – co ona w nim do jasnej cholery widzi?!

To, że owo indywiduum jest facetem przyjmowałam na wiarę, pamiętając, że samo o sobie wypowiadało się w rodzaju męskim. Owszem, miał w sobie kilka cech męskich, aczkolwiek co najmniej tyle samo żeńskich a jeszcze więcej gadzio-owadzich. Ulepszanie i ozdabianie ciała nie było niczym niezwykłym, ten tutaj jednak wyraźnie nie dostrzegał cienkiej granicy między upiększeniem a oszpeceniem. Bo nawet, jeśli mogłam jakoś zrozumieć mieniące się kolorowo łuski na ramionach, to już druga para rąk, czy raczej kosmatych odnóży już raniła moje poczucie estetyki, podobnie, jak wyłupiaste, owadzie oczy i pajęcze szczękoczułki na drobnej, pociągłej twarzy, oraz jaszczurzy ogon.

Przypomniałam sobie jego avatar w postaci staromodnie ubranego młodego mężczyzny. Zwykle avatary tworzono na podstawie skanu twarzy i sylwetki, zatem dawało się w nich, nawet po pewnych modyfikacjach, rozpoznać rysy i posturę właściciela. On musiał jednak stworzyć avatar inną metodą, albo bardzo dawno temu, nie dostrzegałam bowiem żadnego podobieństwa.

– Dobry wieczór – powiedział.

Głos miał zadziwiająco…ludzki. Ale z drugiej strony co niby spodziewałam się usłyszeć? Bzyczenie, rzężenie, inny charkot? Chociaż z takim dziwolągiem nigdy nic nie wiadomo.

– Jestem Ren – przedstawił się.

Niechętnie wymruczałam imię. Oparłam się o barierkę i spojrzałam w dół na miasto szarzejące w zapadającym zmierzchu. Ten most, jeden z większych wznoszących się nad metropolią i łączących najwyższe jej budynki stanowił popularne miejsce spotkań, nie przyciągaliśmy zatem zbytniej uwagi. Dziwaczny wygląd mojego towarzysza był jednak nieco kłopotliwy. Oczywiście jemu podobnych dziwolągów chodziło po mieście zapewne sporo, ale w przypadku takich osób łatwo zapamiętać cechy charakterystyczne. Gdyby ktoś miał w tym jakiś interes, mógłby łatwo wyjaśnić, z kim byłam widziana. Miałam jednak nadzieję, że nikt nas nie śledzi. Przynajmniej na razie.

– Przejdźmy się – zaproponowałam.

– Będziemy tak rozmawiać w biegu?

Westchnęłam w duchu. Ciągle czegoś chcą, a jak już się człowiek wykaże dobrą wolą, to kwestionują jego metody pracy.

– Nie – odpowiedziałam spokojnie. – Nie będziemy rozmawiać. Ty będziesz mówić, a ja słuchać. Nie chcę, żeby to wyglądało z daleka na konspiracyjne spotkanie. Urządzimy sobie zwykły, niespieszny spacer, podczas którego wszystko mi jeszcze raz dokładnie opowiesz. Potem usiądziemy w jakimś mało podejrzanym miejscu i zastanowimy się wspólnie. Jasne?

– Jasne, dobra, niech będzie – zgodził się trochę chyba zaskoczony, że tak poważnie potraktowałam sprawę. – Mogłabyś coś dla mnie zrobić?

– Hm? Co takiego?

– Odłącz się od Sieci.

– Co?!

Owszem, ostrożność była ważna, ale nie na tyle przecież, żebym sama z własnej woli się w ten sposób okaleczyła! System w ramach kary mógł odłączyć od Sieci, czynił to jednak stosunkowo rzadko a jeśli już – to na krótko. Nie znałam nikogo, kto zdecydowałby się na samoodłączenie choćby i na kilka minut. Ludzie funkcjonowali w Sieci przez całą dobę, niezależnie od wieku, wykształcenia i zajęcia. Przez całą dobę częścią świadomości monitorowali bieżące wydarzenia ze szczególnym uwzględnieniem spraw związanych z ich pracą, zażywali rozrywek, utrzymywali kontakty towarzyskie i biznesowe. Nieprawdopodobna szybkość przepływu informacji oraz ich zatrważająca ilość sprawiały, że odłączenie od Sieci, choćby na godzinę, zostawiało człowieka daleko w tyle za tymi, którzy przez tę godzinę nieprzerwanie przyswajali sobie nowiny z różnych dziedzin zarówno w skali globalnej, lokalnej, jak i czysto jednostkowej. Na całym świecie, w każdym obszarze życia społecznego wprowadzano z chwili na chwilę niezliczone ilości różnych zmian, nowelizacji, poprawek, czy uzupełnień, zatem wiedza sprzed godziny to w moim fachu już archeologia. Zresztą nie tylko w moim. W czasach, w których już niemowlętom obowiązkowo wszczepia się stopniowo aktywowalne łącze, towary tak niegdyś ekskluzywne, jak wiedza i informacja stały się powszechnie dostępne. Samo ich posiadanie już nie nobilituje. O prestiżu świadczy teraz szybkość i dokładność analiz, umiejętność poszukiwania rzetelnych źródeł, a przede wszystkim aktualność danych. Z teorii wiem, że człowiek odłączony od Sieci i podłączony po pewnym czasie ponownie, odczuwa z początku zagubienie i dezorientację, a później traci mnóstwo czasu na uzupełnienie informacyjnych zaległości. Nie miałam na to szczególnej ochoty.

– Ktoś nas może namierzyć – przekonywał tym czasem Ren. – Ja jestem już odłączony. Pomyślałem, że lepiej nie ryzykować…

– Ty chyba zwarcie miałeś! – burknęłam mało przyjaźnie.

Mimo to w duchu przyznawałam mu rację. Gdyby ktoś miał chęci i umiejętności, faktycznie mógłby ustalić nasze położenie. Ale kto niby do cholery miałby to zrobić?! W co ja się wpakowałam?!

– Będę tego żałować – wycedziłam i po raz pierwszy w życiu odcięłam połączenie sieciowe.

To było coś więcej, niż cisza, coś tak szokującego, że trudno to wyrazić słowami. To było jak przejście bez ostrzeżenia od głębokich haustów świeżego powietrza do nurkowania w głębinie bez odrobiny tlenu i bez nadziei na jego zaczerpnięcie. W jednej chwili byłam pełnym człowiekiem zdrowo funkcjonującym w świecie, a w następnej tylko kawałkiem mięsa w niebieskim kombinezonie, kaleką, czepiającym się żałosnego tu i teraz. Zakręciło mi się w głowie. Usiadłam wprost na chodniku, oparłam się o barierkę i ukryłam twarz w dłoniach.

– O kurwa – wyszeptałam. – kurwa kurwa kurwa kurwakurwakur…

– Pierwszy raz? – spytał życzliwie Ren.

Kiwnęłam głową, nie mając nawet siły rozzłościć się na niego za to, że mnie do tego namówił.

– Przyzwyczaisz się – zawyrokował z uśmiechem, o ile dobrze interpretowałam wyraz jego otworu gębowego.

– P… przypuszczam, że wątpię – stęknęłam na wydechu.

– No chodź, rusz się – ponaglił. – Im szybciej załatwimy tę rozmowę, tym szybciej się znowu podłączysz.

– O nie! – zaprotestowałam z całą gwałtownością, na jaką mnie było stać w tej sytuacji. – Ja się zaraz podłączę! Natychmiast! Ja nie wytrzymam!

– Wytrzymasz, spokojnie. Zbieraj się, za chwilę się otrząśniesz. Mieliśmy rozmawiać o mojej sprawie, pamiętasz?

Wyciągnął rękę, by pomóc mi wstać. Pomimo szoku zwróciłam uwagę, że była to jedna z jego bardziej ludzkich kończyn, zatem przyjęłam pomoc zadowolona, że owadzie odnóża łaskaw był trzymać przy sobie.

W pierwszej chwili naprawdę chciałam podłączyć się niezwłocznie, jednak kiedy początkowe oszołomienie minęło powstrzymałam się siłą woli. Nie po to w końcu przeszłam tę traumę, by wycofać się i niczego nie dowiedzieć.

Wyglądało na to, że nikt nie zwrócił uwagi na odstawioną przeze mnie scenę, co bardzo mi odpowiadało. Trochę mniej za to odpowiadało mi spacerowanie pod rękę z tą gadzio-owadzią kreaturą, która przed chwilą skłoniła mnie do czegoś, co wciąż jeszcze jawiło mi się niemal jako samobójstwo. Nie miałam jednak wyboru, czułam wyraźnie, że przez pewien czas trudno mi będzie samodzielnie utrzymać się na nogach.

Zdawałam sobie sprawę, że moje ciało nie zmieniło się w najmniejszym nawet stopniu. Zawsze tak wyglądało i funkcjonowało, jak należy, teraz jednak czułam się całkowicie odkryta, odsłonięta, naga a poza tym miałam wrażenie, jakbym posuwała się naprzód, widząc drogę jedynie na krok przed sobą, podczas, gdy dalej rozpościerała się ciemność. Ten stan emocjonalny niekorzystnie wpływał na moje fizyczne samopoczucie, a standardowy pakiet medycznych ulepszeń nie był przystosowany do takich sytuacji. No trudno, od jednego dziwoląga nie oparchacieję. Chyba.

– Dobra – powiedziałam w końcu, biorąc się w garść. – Odprowadź mnie na stację metra, to ładny kawałek drogi, zdążysz opowiedzieć mi o Oldze.

Nie protestował. Nie zainteresował się nawet, dlaczego na potrzeby tej rozmowy uparłam się z położonego tak wysoko mostu zjeżdżać aż pod ziemię. I bardzo dobrze, że się nie zainteresował, bo nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Wyjaśnienie, że miałam akurat ochotę na taką wycieczkę było może i prawdziwe, ale z całą pewnością nieprofesjonalne.

Ruszyliśmy zatem w stronę pionowej windy. Poruszanie się po tym mieście z góry na dół i odwrotnie było równie częste, jak podróżowanie tradycyjne. Metropolia od dłuższego czasu rozrastała się jedynie wzwyż tworząc kolejne poziomy, podczas gdy powierzchnia w kilometrach kwadratowych pozostawała niezmieniona.

– No – zagadnęłam zadowolona, że mój głos brzmi już prawie normalnie – to zaczynaj. Może powiedz mi na początek, dlaczego postanowiłeś zinwigilować swoją narzeczoną.

Ren wzdrygnął się nieznaczne na słowo „zinwigilować”, ale nie byłam w nastroju na subtelności i dyplomację.

– Z ciekawości – odparł wprost. – Olga jest skrytą osobą. Na moje pytania odpowiadała zawsze gładko i uprzejmie, ale bynajmniej nie wyczerpująco. Chciałem ją lepiej poznać.

Zachowałam dla siebie wszelkie cisnące mi się na usta komentarze o pójściu na łatwiznę. Nie byłam tu od prawienia morałów.

– Wydawało ci się, że coś ukrywa? – spytałam tylko.

– Trudno powiedzieć. – Zamyślił się. – Ukrywa…Nie żeby coś konkretnego. Po prostu mówiła o sobie bardzo oględnie, nie wdawała się w szczegóły. Ale w końcu mamy wziąć ślub. Wypada chyba coś wiedzieć o własnej narzeczonej.

Ponownie nie skomentowałam. Nie mój interes, jakimi sposobami ludzie zacieśniają więzi między sobą.

– Ile ci o sobie powiedziała z własnej woli?

– Bardzo mało. W zasadzie tylko podstawowe dane, które bez trudu można znaleźć w Sieci – odparł. – Ma dwadzieścia sześć lat. To na pewno. Widziałem kartę identyfikacyjną. Imię, nazwisko, miejsce urodzenia. O przeszłości, o rodzinie – niewiele. Matka przedwcześnie zmarła, Olgę wychowywał ojciec, urzędnik niższego szczebla w jakiejś firmie. Sama Olga skończyła informatykę i programowanie, jest programistką w korporacji zajmującej się chipami v-biovitowymi. Programuje takie małe gówienka, które można sobie wszczepić, a one dostarczają organizmowi niezbędnych witamin.

Powinnam się poczuć urażona tym, że tłumaczył mi działanie czegoś tak prostego, jak chipy v-biovitowe. Może nawet i się poczułam, ale uznałam, że to nie czas i miejsce na demonstrowanie obrazy. Nie chciałam rozpraszać Rena. Zależało mi, żeby przypomniał sobie i powiedział jak najwięcej.

– I to tyle – podsumował. – Wszystko. Poza tym to spokojna osoba, bez konfliktów z prawem, bez skłonności do przemocy. Raczej domatorka. Cicha, skromna. Całkowicie zwyczajna. Nic podejrzanego.

– W porządku. To co w takim razie powiedział ci haker?

– No… – zająknął się. – No właśnie…

– No co?!

– Nic.

– Nic ci nie powiedział?!

– Zaczął od tej rewelacji z przerwą w życiorysie – wyjaśnił. – Tak się przejąłem, że nie zapytałem już o nic więcej.

– Detektywem to ty nie będziesz – zawyrokowałam cierpko. – Z pewnością nie.

Odniosłam wrażenie, że lekko się uśmiechnął. Jego nietypowa fizjonomia uniemożliwiała mi jednak stwierdzenie tego z całą pewnością.

– Na szczęście nigdy nie twierdziłem, że chciałbym – powiedział.

Nie mogłam go rozgryźć. Raz wydawał mi się uprzejmym, acz niezbyt rozgarniętym dziwakiem nie do końca zorientowanym w otaczającej go rzeczywistości, chwilę potem natomiast odnosiłam niepokojące wrażenie, że z jakiegoś powodu odgrywa na mój użytek tę komedię a naprawdę obserwuje mnie znacznie uważniej, niżbym sobie tego życzyła. Androgyniczno-owadzia powierzchowność dawała mu nade mną znaczną przewagę, jako że niemożliwym dla mnie było odczytanie jakichkolwiek emocji z tej dziwacznej, nieprzeniknionej twarzy, odrażającej i fascynującej jednocześnie. Rozsiadł się naprzeciw mnie w kabinie miejskiej windy i trwał tak bez ruchu w jakimś dziwnym skupieniu.

– Wiesz chociaż, kiedy miało miejsce to zniknięcie twojej narzeczonej? – spytałam zdecydowana kontynuować rozmowę, mimo że coraz dziwniej czułam się pod spojrzeniem jego mozaikowych oczu bez wyrazu.

– Prawie dwa lata temu.

– Byliście już wtedy razem?

Kiwnął głową, po czym przemówił ponownie, uprzedzając moje kolejne pytanie.

– Starałem się przypomnieć sobie ten okres w naszym życiu, ale zdaje się, że nie wydarzyło się wtedy nic godnego uwagi. W każdym razie ja niczego takiego nie zaobserwowałem. Ja i Olga nie widujemy się czasami przez kilka dni, nawet się nie kontaktujemy. Wychodzimy z założenia, że należy się nam trochę swobody. Ona mogła… mogła przez ten tydzień robić w zasadzie cokolwiek i wcale nie musiałem o tym wiedzieć.

Urwał, jakby zszokowany tą konkluzją.

– Dobrze by było, gdybyś jednak dowiedział się, co robiła w tym okresie – rzekłam w zamyśleniu. – To jest kluczowa kwestia. Prawdopodobnie bez tego dalej nie ruszymy. Musimy zapytać tego twojego hakera o jej przeszłość. Coś pewnie wyczytał z Archiwów Myśli. Jak się tylko podłączysz, skontaktuj się z nim. To też może być ważne. Innego tropu na razie nie mamy.

Nie podobało mi się to wszystko. Cała ta sytuacja była oczywistym zaprzeczeniem tego, co wmawiano mi od zawsze, a mianowicie, że System nie psuje się nigdy, ani nie myli. Teraz uświadomiłam sobie, jak niewiele tak naprawdę wiem o Systemie i ta świadomość wcale nie poprawiła mi samopoczucia. Uczyłam się tyle lat, od dłuższego czasu pracowałam w zawodzie tylko po to, by nagle stwierdzić, że całą moją z trudem zdobytą wiedzę można sobie wsadzić… miedzy bajki, by nie rzec gorzej. Do tego dochodziło paskudne uczucie, że jest jeszcze coś. Coś, co przeoczyłam, a co jest cholernie ważne. Wszelkie próby ustalenia, co to takiego, spełzały na niczym.

– W porządku. – odezwał się Ren. – W porządku, skontaktuję się z hakerem. Pogadam z nim i upoważnię do udzielania ci wszystkich informacji odnośnie tej sprawy. Będziesz go mogła swobodnie pytać o co zechcesz.

Mechanicznie kiwnęłam głową. Nagle poczułam się dziwnie wycieńczona. Po moim rozmówcy oczywiście nie było widać jakichkolwiek oznak zmęczenia, ani niczego innego, jednak kiedy się odezwał, w jego głosie dało się wyczuć niepewność.

– To wszystko – zaczął cicho – to….jak myślisz, to coś poważnego?

– Nie wiem – odparłam głucho, dziwnie wytrącona z równowagi tym prostym pytaniem. – Ciągle trudno mi uwierzyć, że to w ogóle możliwe, ale jeśli tak, jeśli nie ma tu żadnej pomyłki, to owszem, myślę, że to coś poważnego.

Sądziłam, że zapyta mnie zaraz o ewentualne konsekwencje, grożące jego narzeczonej, gdyby okazało się, że faktycznie jest zamieszana w jakąś większą aferę, jednak ku mojemu zdziwieniu nie zapytał. Nie odezwał się, kiedy wysiedliśmy z windy, ani przez całą drogę do przejścia podziemnego. Ja również milczałam. Nie dlatego, że nie było nic do powiedzenia, raczej dlatego, że żadna z myśli formujących mi się nieśmiało w głowie nie chciała za nic w świecie przejść przez gardło.

Zeszliśmy na dół szerokimi schodami i usiedliśmy w małym, obskurnym barze przy stacji. Jakim sposobem w dobie wszechobecnej cyfryzacji uchowały się jeszcze takie przybytki – nie miałam pojęcia. Ren rozejrzał się ostentacyjnie.

– To jest w twoim mniemaniu mało podejrzane miejsce? – spytał z rozbawieniem.

Omiotłam wzrokiem białe płytki na ścianach, plastikowe stoliki, których nawet przy dobrych chęciach nie sposób było nazwać czystymi, bzyczące, mrugające irytująco świetlówki oraz kilku przysypiających na krzesłach włóczęgów. Wzruszyłam ramionami i mimowolnie się uśmiechnęłam.

– Czekamy na pociąg – odpowiedziałam. – Co, nie wolno? Komu by przyszło do głowy konspirować w dworcowym barze?

Znaleźliśmy stolik z relatywnie niewielką ilością zabrudzeń niewiadomego pochodzenia, mimo tego i tak dla pewności przetarłam blat chusteczką. Znudzona dziewczyna za ladą obdarzyła mnie potępiającym spojrzeniem, po czym niemal cisnęła we mnie butelką wody, którą kupiłam uznawszy, że nie powinnam się otruć pijąc z opakowania zamkniętego uprzednio fabrycznie. Do innych specjałów dostępnych tutaj, jakoś dziwnie nie miałam zaufania. Ren za to zamówił sobie jakiś piekielnie cuchnący ziołowy napój i sączył go powoli przez długą słomkę, jako że budowa jego otworu gębowego uniemożliwiała normalne picie.

– Opowiedz mi o Systemie – poprosił ot tak, po prostu.

Gdyby zapytał mnie o to wczoraj, wyrecytowałabym mu wyuczoną formułkę, święcie przekonana, że udzieliłam wyczerpującej odpowiedzi. Dzisiaj również nic nie stało na przeszkodzie, bym tak właśnie postąpiła, z jakiegoś powodu uznałam jednak, że sprawa jest wystarczająco zagmatwana, lepiej nie komplikować jej jeszcze bardziej niepełnymi wyjaśnieniami i bezsensownym udawaniem wszechwiedzącej. Poza tym skoro miałam mu pomóc, powinnam być z nim szczera. W miarę możliwości.

– Prawdę mówiąc teraz nie jestem pewna, na ile moja wiedza o Systemie jest zgodna ze stanem faktycznym – westchnęłam zrezygnowana. – Teraz już niczego nie jestem pewna.

Urwałam przerażona tym, że zaczynam się rozklejać. Ren nie zareagował. Siedział nieporuszony i cierpliwie czekał, aż będę zdolna kontynuować.

– Powiem ci to, co wiem, od samego początku – ciągnęłam już spokojniej. – Może wspólnie wyłapiemy coś ważnego, jakiś punkt zaczepienia…

Skinął głową, a ja nagle uświadomiłam sobie, jak wiele bym dała za jakikolwiek ludzki grymas na jego twarzy. Deprymowała mnie jego obojętność, nawet, jeśli była jedynie pozorna. Deprymował mnie ten dziwny spokój, bezruch, chłód. Konieczność wychwytywania najlżejszej nawet intonacji w jego głosie po to, by odgadnąć jego nastrój sprawiała, że miałam nerwy napięte do ostatnich granic. Na ogół nie było łatwo wytrącić mnie z równowagi a jemu udawało się to już samą obecnością. Zastanowiło mnie, czy on sam zdaje sobie z tego sprawę, jednak nieprzyjemne przeczucie, że odpowiedź na to pytanie jest twierdząca sprawiło, że szybko przestałam się zastanawiać.

– Z tego, co mi wiadomo – zaczęłam – System powstał jako zwykły, może tylko trochę bardziej zaawansowany implant w ramach Globalnego Programu Bezpieczeństwa Publicznego. Przez kilka lat pracował nad nim zespół najlepszych naukowców na usługach rządu. Co większe korporacje również miały w tym swój udział, głównie finansowy, rzecz jasna. Powstał bardzo starannie napisany program, a jego wdrożenie poprzedziła dynamiczna i profesjonalnie przygotowana kampania społeczna. Z początku wszczepiano je wyłącznie skazanym kryminalistom, potem prewencyjnie, ale tylko na podstawie skierowania od psychiatry, jeśli stwierdził u pacjenta przestępcze skłonności. Później rozluźnili przepisy pod tym względem i zaczęli zachęcać ludzi, by z własnej woli zgłaszali się po implant. Ostatecznie nigdy nie wiadomo, co komu i kiedy może strzelić do głowy. No i w końcu nowelizowano ustawę o bezpieczeństwie powszechnym stwierdzając, że każdy obywatel bez wyjątku musi poddać się zabiegowi wszczepienia „klepki bezpieczeństwa”. Od tej pory instalowano ją dzieciom tuż po urodzeniu, razem ze stopniowo aktywowalnym łączem Sieci. Jak to działa zapewne wiesz…

Nie zaprzeczył, ale i nie potwierdził. Postanowiłam jednak wyjaśnić, nie tyle na jego, co na własny użytek. Musiałam poukładać sobie w głowie wszystko, co do tej pory wiedziałam mimo, że moja wiedza w tej chwili gwałtownie drżała w posadach. A może właśnie dlatego.

– System z początku wyczulony był jedynie na myśli i stany emocjonalne mogące doprowadzić do popełnienia zbrodni.

– Jak doszło do tego, że…

– Po kolei – przerwałam, wiedząc, o co chce zapytać. – Wyjaśnię w swoim czasie. Przynajmniej postaram się wyjaśnić.

Nie oponował. Nadal siedział bez ruchu, pociągając przez słomkę swój cuchnący napar. Jego poza wyrażała uprzejme oczekiwanie. O ile oczywiście nie była to moja nadinterpretacja. Pomyślałam, że zaczynam chyba popadać w paranoję i szybko skupiłam się na merytorycznych aspektach dyskusji.

– Zatem – kontynuowałam – jak już chyba wspomniałam, implant będący pierwowzorem Systemu był bardziej zaawansowany od dotychczas używanych chipów, które dzieliły się na v-biovitowe, reagujące na biologiczne zmiany w organizmie i na sterowane myślą, wymagające dokładnego sformułowania w myśli polecenia. System był…i nadal jest połączeniem tych dwóch typów. Jako element rządowo – korporacyjnego programu bezpieczeństwa wykrywał konkretne, świadome myśli o zbrodni, tak więc jeśli ktoś planował przestępstwo, implant „dowiadywał” się o tym i wysyłał do organizmu impuls, powodujący unieruchomienie delikwenta. Potem za pomocą Sieci wysyłał powiadomienie do służb publicznych, które przybywały niezwłocznie i aresztowały niedoszłego przestępcę. Potrafił jednak także zapobiegać zbrodniom w afekcie. Działał błyskawicznie, reagując na emocje. Sprawiał, że ludzie zastygali nagle, na moment przed popełnieniem największego błędu swojego życia. Do dziś tak to właśnie działa dzięki, mówiąc w uproszczeniu, przełożeniu zarówno konkretnych słów, jak i uczuć na język zrozumiały dla programu komputerowego. W tej chwili myślę „morderstwo”. System otrzymuje skomplikowany kod matematyczny, który powinien wywołać reakcję. Jednocześnie mój stan emocjonalny nie wskazuje na to, żebym faktycznie miała zamiar jakieś popełnić, ta informacja, również zakodowana, trafia do Systemu i sprawia, że implant rezygnuje z interwencji.

– Przetłumaczenie człowieka na wzór – mruknął Ren, a ja tym razem nie byłam w stanie wychwycić żadnej emocji w jego głosie.

– Dziwi cię to? – zapytałam z lekkim uśmiechem, uznawszy taką interpretację jego wypowiedzi za najbardziej prawdopodobną. – Szokuje?

– Niekoniecznie – odparł beznamiętnie. – Ale dajmy temu spokój. Mów dalej. W jaki sposób System z implantu bezpieczeństwa zmienił się…no właśnie…w System, w to, czym jest teraz?

Bezwiednie przygryzłam dolną wargę. Trudno. Jak trzeba, to trzeba…

– Nie wiem – wycedziłam niechętnie.

Miałam właśnie głośno wypowiedzieć to, do czego przez całe moje dorosłe życie starałam się nie przyznawać nawet przed samą sobą. Miałam wyznać wreszcie, że mimo tytułu specjalisty moja wiedza jest mocno ograniczona a stanowisko, które piastuję, z którego jestem tak dumna, jest w zasadzie wyłącznie reprezentacyjne. Moja profesja cieszyła się poważaniem i szacunkiem wśród zwykłych obywateli, prawda jednak była taka, że moja rola ograniczała się do udzielania prostych porad w codziennych sprawach związanych z Systemem. Tym, co naprawdę było ważne zajmowali się inni. Zwykle podobne myśli wypierałam na skraj świadomości. Zbyt mnie frustrowały, a fakt, że tak łatwo tej frustracji ulegam frustrował mnie jeszcze bardziej. Każdy ma swoje demony…

– Nie wiesz? – niewątpliwie było to pytanie, aczkolwiek całkowicie wyprane ze zdumienia.

Wydawało mi się, że Ren robi to specjalnie. Umocniło się we mnie przekonanie, że wie, jakie wrażenie wywiera na mnie jego obojętność i wykorzystuje to do zdobycia przewagi. Wprowadzał atmosferę rywalizacji, podczas, gdy ja postanowiłam odrzucić własną dumę na rzecz współpracy. Albo naprawdę miałam już paranoję.

– Nie wiem na pewno – uściśliłam, zdecydowana na razie nie reagować na jego dziwaczne zachowanie. – Powszechnie uważa się, że wszystkie zmiany i rozszerzenia w programie są wprowadzane systematycznie przez coś w rodzaju…sekcji zarządzającej, tajnej organizacji rządowo – korporacyjnej od początku odpowiedzialnej za projekt.

– Czy to logiczne? – zapytał wciąż tym samym matowym głosem, jednak w jakiś sposób czułam, że tym razem jest naprawdę zaciekawiony.

Może zaczynałam się do niego przyzwyczajać. A może akurat teraz chciał, żebym to właśnie poczuła…Nie no, tak się nie da!

– Czy co jest logiczne? – burknęłam z rozdrażnieniem, którego niestety nie udało mi się ukryć.

Zgodnie z przewidywaniem reakcja na moje – z jego punktu widzenia przypuszczalnie niezrozumiałe – wzburzenie była żadna.

– To, że doskonały ponoć i nieomylny System został stworzony i jest koordynowany przez niedoskonałych i omylnych ludzi. To nie wydaje się logiczne.

– Nie jesteś w tym poglądzie odosobniony – powiedziałam już na szczęście spokojniej. – To dość śmiała teoria, poza tym nigdy nie została potwierdzona przez nikogo kompetentnego, ale mówi się, że tak naprawdę jedyne, co ludzie mogą teraz robić, to monitorować na bieżąco zmiany, które System…sam sobie wprowadza. Monitorować i przekładać na kolejne przepisy prawne, kolejne ustawy i ich nowelizacje, żeby ktoś taki, jak ja był w stanie to przyswoić i przekazać innym zainteresowanym za pomocą jeszcze bardziej przystępnego języka.

– To, że teoretycznie doskonałym Systemem zarządzają niedoskonali ludzie jest trudne do przyjęcia – wyartykułował powoli Ren, wpatrując się tym razem już nie we mnie, tylko w resztkę cuchnącego naparu na dnie szklanki. – Ale chyba jeszcze bardziej absurdalna jest myśl, że absolutnie wszyscy mamy w głowach coś, co…żyje?

Ostatnie słowo wyartykułował z wyraźnie pytająca intonacją i w końcu na mnie spojrzał. Wzruszyłam ramionami.

– Nie wiem, czy żyje – powiedziałam niepewnie, zaraz jednak przypomniałam sobie wszystko, co na ten temat słyszałam na wykładzie. – Nie, nie sądzę, by było można powiedzieć, że System żyje, nawet, gdyby ta w gruncie rzeczy mało popularna teoria okazała się prawdziwa. Pewne jest, że pierwotny program posiadał funkcję samonaprawiania. Z założenia proste rzeczy – pozbywanie się mniej groźnych wirusów, zdolność do podstawowej modyfikacji kodów, bo ostatecznie musiał reagować na bardzo złożone myśli i emocje, konieczna była jakaś elastyczność. Zwolennicy teorii o Systemie jako bycie autonomicznym wskazują właśnie tę funkcję, jako furtkę do dalszego rozwoju programu. Długie i skomplikowane kody, będące pierwotnymi instrukcjami dla Systemu, składają się kodów pomniejszych, obrazujących matematycznie konkretne emocje, mogące prowadzić do popełnienia zbrodni. System, korzystając z możliwości modyfikowania kodów, wyizolował te poszczególne „cząstki” i zaczął łączyć w nowe instrukcje, wciąż zgodne z pierwszą ideą, jaką było dbanie o społeczne bezpieczeństwo, z tym jednak, że sięgał coraz głębiej, wkraczał w coraz więcej sfer życia. Weźmy na przykład kod słowa „zabójstwo”. Jest niesamowicie skomplikowany, ponieważ zawiera w sobie zakodowane wszystkie stany emocjonalne mogące doprowadzić do jego popełnienia, w tym na przykład zazdrość. W kodzie oznaczającym zazdrość mamy znów zaszyfrowane różne jej rodzaje, także zazdrość o ukochaną osobę. I tak dochodzimy do kolejnego pomniejszego kodu składowego, jakim jest miłość. Nadążasz?

Ren kiwnął głową i słuchał dalej w skupieniu.

– Skoro na przykład zazdrość może prowadzić do zabójstwa a do zazdrości może prowadzić miłość, to pośrednio miłość może prowadzić do zabójstwa! Wcześniej System uaktywniał się dopiero, gdy odczytał u delikwenta patologiczną zazdrość połączoną z myślami o zbrodni. Teraz już nie czeka, aż człowiek doprowadzi się do takiego stanu. Po prostu monitoruje i modyfikuje miłość tak, by nie dopuścić do zazdrości. Dzięki temu posiadanie stałego partnera powoduje obniżenie w naszych oczach atrakcyjności innych ludzi. Odkąd jesteś ze swoją Olgą oglądasz się za innymi kobietami?

Wzruszył ramionami, jakby nieco zdziwiony.

– Nie… chyba. Nie. Raczej nie.

– No właśnie. Bo nie czujesz takiej potrzeby, prawda?

– Nie czuję – potwierdził niepewnie. – Ale to chyba nic dziwnego, kiedy ludzie się kochają…

– Bzdura – przerwałam trochę rozdrażniona a trochę rozbawiona. – To System minimalizuje ryzyko zdrady. Olga będąc z tobą odczuwa to samo. Nie pociągają jej inni mężczyźni, zatem nigdy prawdopodobnie nie będziesz miał rywala, któremu chciałbyś dać w mordę a ona rywalki, której z chęcią wydrapałaby oczy.

– Olga by nie wydrapała! – sprostował z lekką pretensją, na co pokręciłam głową zrezygnowana.

– Dobrze – zgodziłam się z westchnieniem. – Nie wydrapałaby. Wytargałaby za włosy. W każdym razie łapiesz, o co mi chodzi? – spytałam, zanim targanie za włosy również zdążył oprotestować.

– Rozumiem – potwierdził spokojnie. – System jako implant bezpieczeństwa zmienił kody tak, by zamiast niwelować skutki, eliminować przyczyny stanów emocjonalnych, mogących prowadzić do popełnienia zbrodni.

– Dobrze powiedziane – rzekłam z mimowolnym podziwem. – Właśnie tak. Zgodnie z tą teorią, podobne operacje System wykonuje codziennie odnośnie wszystkich dziedzin życia. Neutralizuje nadmierne wzburzenie, irytację, rozczarowanie, zazdrość, ale też nienaturalną euforię. W zasadzie nie odczuwamy stanów skrajnych. Powiem więcej: my nie wiemy, co to takiego stany skrajne. Możemy odczuwać wszystko tylko do pewnego stopnia, po czym System łagodzi nasze doznania, żeby nie zrobiło się niebezpiecznie.

– To… to okropne! – wykrztusił Ren i zdawało mi się, ze tym razem był naprawdę przejęty.

– Co cię w tym przeraża? – zapytałam. – Nawet, jeśli tak jest, to co z tego? Dzięki Systemowi prawie nie dochodzi już do prób popełniania przestępstw. Co w tym złego?

– Nie możemy w pełni odczuwać i nawet o tym nie wiemy… Czy my jesteśmy jeszcze ludźmi?

I pyta mnie o to androgyniczne skrzyżowania muchy, pająka i jaszczurki…

– Tak, Ren – odpowiedziałam z powagą. – Jesteśmy ludźmi. Jesteśmy nimi znacznie bardziej, niż pokolenia sprzed ery Systemu, które nie panowały nad emocjami, posuwając się często do całkowitego zezwierzęcenia.

Potrząsnął gwałtownie głową, jakby chciał oponować, jednak zaniechał polemiki.

– Tak, czy inaczej coś się dzieje z Systemem – powiedział zamiast tego. – I prawdopodobnie Olga ma w tym jakiś udział. Albo przez przypadek dowiedziała się czegoś i teraz jest w niebezpieczeństwie, albo to ona i jej ewentualni wspólnicy zagrażają porządkowi publicznemu. Chciałbym, żebyś ją śledziła.

Dobrze, że zdążyłam już wcześniej wypić wodę, bo z całą pewnością bym się zakrztusiła.

– Żebym, przepraszam, co?!

– Żebyś ją śledziła – powtórzył spokojnie.

– Jak to: śledziła?! Przecież wynająłeś już hakera!

– Nie wirtualnie śledziła – sprecyzował. – Miałem na myśli śledzenie, że tak powiem… klasyczne…

 

 

***

 

 

„Klasyczne śledzenie” tej całej Olgi stanowiło najnudniejszą czynność pod słońcem. Nie musiałam w tym celu na szczęście zaniedbywać służbowych obowiązków. Wciąż częścią świadomości działałam w Sieci jak zwykle, od czasu do czasu wysyłając manifestację do biura. Z początku podchodziłam do nowego zadania nawet z pewną dozą zaciekawienia. Każdemu od czasu do czasu przyda się urozmaicenie. Jednak dziewczyna okazała się wręcz patologicznie systematyczna, uporządkowana i przewidywalna. Jeśli wcześniej zastanawiałam się, co mogła widzieć w takim dziwolągu, jak Ren, teraz za równie interesujące uznałam pytanie, co jego z kolei urzekło w niej. Gdybym miała wnioskować jedynie po wyglądzie powiedziałabym, że stanowili najbardziej niedobraną parę, jaką do tej pory spotkałam.

Z tego, co udało mi się zaobserwować, Olga niemal w ogóle się nie uśmiechała, chodziła sztywno i przejawiała niezrozumiałą niechęć do makijażu i fryzjera. Jasne włosy do ramion miała zawsze rozpuszczone, a nijaką, bladą twarz nie tkniętą nawet zwykłymi kosmetykami, nie mówiąc już o trwalszych ulepszeniach. Ani razu nie widziałam jej w żadnym z modnych obecnie a przy tym wygodnych i praktycznych kombinezonów. Nosiła natomiast ubrania z poprzedniej epoki, głównie bure spódnice za kolano i bluzki z kołnierzykiem. O dziwo wcale nie wyglądała groteskowo. Wszystko to pasowało do jej świętoszkowatego wizerunku i w pewnej chwili uświadomiłam sobie, że dziwnie wyglądałaby dopiero, gdyby zmieniła styl na bardziej współczesny.

Najwyraźniej nie ja jedna odnosiłam takie wrażenie. Na ulicy Olga nie wzbudzała najmniejszej sensacji. Wtapiała się w tłum w sposób graniczący z cudem i przez dwa tygodnie obserwacji nie udało mi się odkryć, czy taki był jej zamysł, czy też stanowiła jednostkę do tego stopnia nijaką, że wspomniany efekt zachodził samoistnie.

Nie spotykała się z nikim poza pracą i – o ile zdołałam się dowiedzieć – w pracy także nie miała bliskich przyjaciół. Obecnie nawet Ren się z nią nie kontaktował.

– Mogłaby się zorientować, że coś wiem – wytłumaczył mi. – Rozluźnię nasze relacje na jakiś czas. Jej to nie będzie przeszkadzało.

Wzruszyłam tylko ramionami. Mnie osobiście raczej by przeszkadzało, gdyby mój narzeczony przez kilka tygodni nie dawał znaku życia bez żadnego powodu. Dopiero wtedy nabrałabym w stosunku do niego podejrzeń! Widocznie jednak Olga stanowiła inny typ kobiety i ożywione kontakty nie były jej niezbędne do pozostawania w udanym związku.

Myślałam o tym wszystkim, siedząc w mojej dwuosobowej vimanie zaparkowanej nieopodal domu Olgi – średniej wielkości apartamentowca z kilkoma wielokapsułowymi lokalami. Miałam stąd doskonały widok na to, co dzieje się w jej mieszkaniu, aczkolwiek jak zwykle nie działo się tam nic wartego uwagi, wpatrywałam się zatem bezmyślnie, jak Olga wróciwszy z firmy oddaje się codziennej krzątaninie. Jednocześnie po raz nie wiem który przypominałam sobie wszystko, czego dowiedziałam się od hakera. Analizowałam każde słowo, desperacko szukając jakiejkolwiek wskazówki, jednak wiedziałam już, że jej nie znajdę.

Haker w kolejnej rozmowie ze mną przedstawił się jako Dinky i potwierdził swoje wcześniejsze spostrzeżenie – Olga na tydzień zniknęła z Sytemu. Jednak poza tym nie miał na jej temat do powiedzenia nic ciekawego. Prowadziła, wciąż prowadzi i zapewne do śmierci prowadzić będzie obrzydliwie porządne i nijakie życie. Wniosek, jakoby sam System nie mógł znieść monitorowania tak nudnej osoby i przysnął sobie na chwilę był oczywiście absurdalny, ale od pewnego czasu nasuwał mi się nieodparcie. Zniechęcenie wzrastało z każdym dniem i dojrzewałam powoli do skonfrontowania Rena z moimi odczuciami.

W pewnej chwili wychwyciłam kątem oka jakiś ruch w okolicach lekko uchylonego włazu balkonowego przy kapsule. Obiekt był mały i szybki, Jednak wyostrzyłam wzrok i wykonałam przybliżenie na tyle sprawnie, by zarejestrować obraz, który wirtualna encyklopedia zidentyfikowała, jako wiewiórkę.

Zdumiało mnie to, bowiem żywych zwierząt nie widuje się w miastach już od dziesięcioleci. Czy to przypadek, że tak rzadkie zjawisko zaobserwowałam akurat w pobliżu mieszkania Olgi?

Jednak, choć bardzo się starałam, nie mogłam w żaden logiczny sposób powiązać wiewiórki z potencjalną awarią Systemu.

Ponownie przystosowałam wzrok do standardowej obserwacji mieszkania. Nigdzie nie dostrzegłam rudego stworzonka, możliwe zatem, że w ogóle nie weszło do środka, pokręciło się tylko koło włazu balkonowego i uciekło.

Zaczynałam już wierzy, że był to przypadek i ponownie skupiłam się na Oldze, która – wnioskując z tego, co zwykle robiła o tej porze – powinna za chwilę zabrać się do pracy.

Ziewnęłam zniechęcona. Człowiek pracujący wirtualnie nie stanowi szczególnie fascynującego widoku. Niektórzy rezygnują z jakiejkolwiek aktywności fizycznej i po prostu leżą lub siedzą, działając jedynie w Sieci za pośrednictwem avatara. Inni podczas pracy wykonują dodatkowo proste czynności w przestrzeni fizycznej – jedzenie, kąpiel, czy ustawianie trybu karmienia dla cyfrowego kota.

Olga była bardzo pracowitą osobą, w dodatku nie miała nawet cyfrowego kota. Od powrotu z firmy tkwiła zwykle bez ruchu, prawdopodobnie kończąc zaczęte tego dnia raporty. Wieczorem zaciemniała okna, jednak na potrzeby mojej misji wszczepiłam sobie prosty mechanizm pozwalający widzieć przez ściany. Mogłam dzięki niemu dostrzec jedynie zarysy przedmiotów i ludzi, to jednak wystarczyło, by stwierdzić, że po skończeniu pracy Olga również nie robi niczego podejrzanego. Zjada kolację, bierze prysznic i kładzie się spać.

Przez dwa tygodnie ani razu nie naruszyła swojego harmonogramu, zatem byłam pewna, że za chwilę rozsiądzie się w fotelu i zapadnie w letarg, cała oddana pracy.

Rozsiadła się, owszem, jednak wcześniej wyjęła z szuflady niewielkie, płaskie pudełko. Przyjrzałam się lepiej i rozpoznałam to urządzenie, jednak dla pewności ponownie przesłałam skan obrazu do wirtualnej encyklopedii.

Tak jak sądziłam – był to mały przenośny komputer taki, jakich używano dawniej – w czasach, gdy do połączenia z Siecią niezbędne były urządzenia zewnętrzne. Wyglądało na to, że Olga była bardziej staroświecka, niż myślałam! Przelotnie ucieszyłam się, że nie muszę z nią rozmawiać, gdyż zakiełkowało we mnie podejrzenie, że bez uaktywnienia słownika archaizmów by się nie obeszło.

Pracowała przez chwilę na tym zabytku, a ja pomyślałam, że to już drugie niecodzienne wydarzenie tego dnia. Z jednej strony korzystanie z muzealnego sprzętu było całkowicie w stylu Olgi, z drugiej jednak miało to miejsce po raz pierwszy od momentu rozpoczęcia przeze mnie obserwacji, czyli nie stanowiło rutynowej praktyki.

Dinky o niczym takim nie wspominał, zamierzałam jednak skontaktować się z nim ponownie i wypytać pod kątem zainteresowań Olgi związanych ze zwierzętami i dawną technologią. Nie uwzględnił tego w raporcie, ale mógł przecież coś przeoczyć. Jeśli powiem mu dokładnie, na co ma zwrócić uwagę, to może znajdzie coś interesującego.

Chciałam porozmawiać z nim natychmiast, ale nie udało mi się złapać go na komunikatorze. Trudno. Ostatecznie miałam czas. Aż za dużo czasu.

Chyba pomyślałam to w złą godzinę, bowiem chwilę później ujrzałam wychodzącą z domu Olgę. W przypadku każdego normalnego człowieka fakt, że opuszcza on mieszkanie nie wstrząsnąłby mną zbytnio, jednak Olga nie była normalnym człowiekiem. Oczywiście jej nieoczekiwana wycieczka mogła mieć całkiem niewinne wytłumaczenie, jednak pozostawało faktem, że już drugi raz tego dnia pogwałciła swój święty harmonogram.

Skierowała się w stronę pobliskiej platformy przystankowej aerobusu, a ja odpaliłam vimanę, zdecydowana ruszyć za pojazdem, do którego wsiądzie Olga. Jednocześnie złapałam na komunikatorze Rena, który w przeciwieństwie do Dinky'ego był tam zalogowany przez cały czas, w razie, gdybym potrzebowała się z nim pilnie skontaktować. Tak, jak teraz.

Swój pokój v-spotkań Ren wystylizował na staroświecki salonik i mimo woli zastanowiłam się, czy to aby nie narzeczona zaszczepiła w nim upodobanie do antyków. Sam avatar odzwierciedlał maksymalne skupienie mojego rozmówcy. Siedział sztywno na samym brzegu wyściełanego krzesła, gotów wysłuchać wiadomości.

– Słuchaj – zaczęłam bez wstępów. – Czy Olga interesowała się kiedyś żyjącymi dziko zwierzętami?

– Że czym proszę?

– Bo zwarcia dostanę! – warknęłam. – Nie wiesz, co to są zwierzęta?! Pytam, czy Olga ma coś wspólnego z jakąś organizacją ekologiczną, czy czymś w tym rodzaju!

– Aha – mruknął z cieniem zrozumienia. – Nie. Nie, o niczym takim nie wiem. Skąd ci to przyszło do głowy?

– A czy zdarza jej się korzystać z zewnętrznych urządzeń multimedialnych? – spytałam z rozpędu, ignorując na razie jego pytanie.

Zastanawiał się przez dłuższą chwilę. Było bardzo możliwe, że nie zrozumiał o co mi chodzi i musiał sprawdzić to w Sieci. Sprzęty, o których mówiłam zostały wycofane z obiegu dość dawno temu i w świadomości młodszych pokoleń niemal już nie funkcjonowały. Sama musiałam przecież skorzystać z pomocy encyklopedii, by upewnić się, czego właściwie używała Olga.

– Nie – odpowiedział w końcu z lekkim zdziwieniem. – Jak niby mogłaby korzystać? Przecież takie urządzenia w tej chwili nie są już nigdzie dostępne.

– Gdzieś widocznie są – mruknęłam, ale Ren nie dosłyszał, albo po prostu nie zareagował.

– A po drugie: po co? – kontynuował, jakbym mu nie przerwała. – Przecież przy technice, którą dysponujemy w tej chwili możemy zrobić wszystko to, co za pomocą starego sprzętu i jeszcze więcej. Więc po co?

– Dobre pytanie – westchnęłam.

Miałam na uwadze fakt, że Ren zadziwiająco niewiele wiedział o swojej narzeczonej i choć z właściwie nie spodziewałam się uzyskać od niego żadnych przełomowych informacji, to jednak poczułam cień rozczarowania. Chciałam zrozumieć cokolwiek z tego, co się tu działo zanim ruszę śladem Olgi, ale wyglądało na to, że sama będę musiała zbadać wszystko od podstaw.

Uznałam jednak za stosowne opowiedzieć Renowi o tym, co się dziś wydarzyło. Miałam jeszcze resztkę nadziei, że może sam opis sytuacji nasunie mu jakieś skojarzenia. Nie nasunął.

– I teraz wyszła – podsumował odkrywczo moją relację. – Może… Nie wiem… Mówisz, że poszła na aerobus?

Potwierdziłam próbując zachować cierpliwość.

– Słuchaj – powiedział. – Przyleciałaś vimaną?

– Aha

– I teraz jesteś pod domem Olgi?

– Aha – mruknęłam już nieco ostrożniej, bo nagle zakiełkowało we mnie złe przeczucie.

Nie musiałam długo czekać, by się przekonać, że całkiem słusznie zakiełkowało.

– Jestem niedaleko, w automarkecie – powiedział Ren. – Wiesz gdzie? Na pewno wiesz! Na przeciwko tego najwyższego biurowca v-designerów. Zgarnij mnie stąd szybko i dogonimy ten jej aerobus nawet, jeśli zdąży odlecieć.

– Co ty robisz o tej porze w automarkecie? – jęknęłam słabo.

Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do jego błyskawicznych przemian z zagubionego ekscentryka o niezbyt lotnym umyśle w człowieka bystrego, zdecydowanego i pewnego swoich racji. Te metamorfozy były tak uderzające, że gotowa byłabym posądzić go o osobowość mnogą, gdybym nie wiedziała, że jest to niemożliwe. Chociaż… ostatnio drastycznie ograniczyłam ferowanie sądów w kwestii tego, czy coś jest możliwe, czy też nie…

Avatar wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się lekko.

Według mojego rozeznania Ren powinien skończyć pracę i jak zwykle siedzieć w domu. Jeśli czegoś potrzebował, mógł normalnie zamówić to za pośrednictwem Sieci, dostawa z najbliższego magazynu zajęłaby najwyżej kilkanaście minut. Nie musiał osobiście iść do automarketu – całkowicie zautomatyzowanego sklepu samoobsługowego, gdzie dokonuje się drobnych zakupów w zasadzie tylko wtedy, kiedy nie planuje się szybkiego powrotu do domu. Można kupić sobie tam coś do jedzenia i picia, proste części do pojazdów, jeśli właśnie trafiła się niezbyt poważna awaria i rozmaite jednorazowe akcesoria, przydatne w razie nagłych wypadków. Cokolwiek to znaczyło.

Przyszło mi do głowy, że podczas, gdy ja śledzę Olgę, Ren śledzi mnie. Ta myśl tylko z pozoru była absurdalna. Tak na prawdę ze strony tego człowieka nic by mnie chyba nie zdziwiło.

– Nie ma mowy – warknęłam. – Potem mogę jej już nie zlokalizować, a w ogóle…

– Czekam na ciebie przed głównym wejściem – przerwał bezczelnie. – Pospiesz się z łaski swojej.

Po czym mnie rozłączył. Rozłączył! Mnie! Co za arogancki dupek! I on sobie jeszcze wyobraża, że ja po czymś takim… O w życiu!

 

– Jeśli nie wsiadła do tego aerobusu, albo wysiadła wcześniej… – burczałam pod nosem. – Jeśli przez ciebie ją zgubimy…

– Co przeze mnie? Dlaczego przeze mnie?

Dobrze, że za pomocą owadziego otworu gębowego nie sposób się ironicznie uśmiechać. Gdyby miał taką możliwość zrobiłby to z pewnością i sama ta świadomość wystarczała, bym nabrała nieodpartej ochoty wytargania go za szczękoczułki.

– Po co ja cię w ogóle zabrałam?!

Wzruszył ramionami z jakąś nienaturalną nonszalancją, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że nie mogłam postąpić inaczej.

– Wkurwiasz mnie – odparłam nawet w miarę spokojnie na tę niewerbalną prowokację.

W rzeczywistości oczywiście wiedziałam, dlaczego zdecydowałam się jednak wziąć Rena ze sobą. Znał Olgę, był z nią związany, mógł być pomocny w razie ewentualnej konfrontacji. Równie dobrze mógł wszystko zepsuć, ostrzegała część mojej świadomości, jednak starałam się jej nie słuchać.

– Przydaj się na coś i obserwuj platformy przystankowe, żebyśmy jej czasem nie przeoczyli jak wysiądzie – mruknęłam mało przyjaźnie.

Nie odpowiedział, jednak wyglądał przez okno w takim skupieniu, że prawdopodobnie zastosował się do polecenia.

Lecieliśmy zatłoczonymi szlakami powietrznej komunikacji. Z początku nie było nawet potrzeby się ukrywać. Nasza trasa w tych rejonach miała pełne prawo pokrywać się z trasą miejskiego aerobusu. Takich pojazdów jak nasz było na szlaku mnóstwo, dzięki czemu nie wzbudzaliśmy żadnych podejrzeń. Później jednak, gdy aerobus zapuścił się w słabiej zaludnione i niezbyt gęsto zabudowane okolice, musieliśmy zwiększyć dystans i trudniej było obserwować platformy przystankowe. Mogła oddalić się z którejkolwiek z nich, zanim zdążyliśmy podlecieć wystarczająco blisko, by ją dostrzec. Mogła złapać jakąkolwiek powietrzną taksówkę. Mogła…

– To nie ma sensu – burczałam pod nosem. – Albo ona tam w ogóle nie wsiadła, albo wysiadła już dawno i nie znajdziemy jej teraz żadnym sposobem!

Próbowałam zrobić przybliżenie i wyostrzyć wzrok na tyle, by dojrzeć ją przez okna aerobusu, jednak były zbyt małe i wyjątkowo niedogodnie umieszczone.

– Nie wysiadła – odparł Ren spokojnie. – Zauważyłbym.

– Akurat.

Dolecieliśmy za aerobusem na przedmieścia. Budynki były tu tak niskie, że ostatnia platforma przystankowa wznosiła się sporo ponad nimi. Żyjąc od urodzenia w wielopoziomowym mieście, gdzie wszelkie płaskie tereny to wybudowane ludzką ręką tarasy i platformy, nie często miałam okazję oglądać naturalny grunt z rosnącą na nim niezbyt imponującą rudawą trawą.

– Ten aerobus dalej nie leci – poinformowałam Rena. – I dobrze. I tak nas już wyniosło na jakiś koniec świata.

Oczywiście byłam już wcześniej poza miastem na służbowych wyjazdach, czy wycieczkach turystycznych, jednak zamknięta w kapsule i skoncentrowana na celu podróży nigdy jakoś nie zwróciłam uwagi na sam moment przekraczania granicy, toteż do dziś pojęcie krańca miasta funkcjonowało w mojej świadomości dość mgliście. Większość ludzi – w tym i ja – nie odczuwa na co dzień potrzeby ani konieczności podróżowania. Tym bardziej interesowało mnie, co taką domatorkę jak Olga wywiodło aż na obrzeża metropolii.

Lecieliśmy tak długo, że słońce zdążyło dawno zajść. Na szczęście platforma przystankowa aerobusu była rzęsiście oświetlona, dzięki czemu dostrzegliśmy wysiadającą z pojazdu samotną postać.

– To ona – powiedziałam zrobiwszy błyskawiczne przybliżenie, jednak zamiast zamierzonego entuzjazmu w moim głosie zabrzmiała obawa.

Wyglądało na to, że była ostatnią pasażerką. Nic dziwnego. Kto o zdrowych zmysłach chciałby zapuszczać się w środku nocy na takie odludzie?

– Po co ona tu przyjechała?! – zastanowiłam się.

Ren nie reagował na moje głośne rozmyślania, wpatrzony w czerniejącą w oddali chudą sylwetkę widoczną wyraźnie na tle świateł platformy.

W końcu Olga zjechała windą na dół, gdzie latarnie świeciły już słabiej. Obserwowałam ją wciąż w przybliżeniu, jednak obawiałam się, że niebawem zniknie gdzieś w cieniu między niskimi, odrapanymi budynkami. Nie mogłam lecieć za nią, ani tym bardziej oświetlić drogi reflektorami, bo zauważyłaby nas natychmiast.

Na szczęście jednak dziewczyna nie zamierzała najwyraźniej kluczyć ciemnymi, wąskimi uliczkami. Skierowała się wprost do najbliższego budynku, którego przeznaczenia nie mogłam odgadnąć, otworzyła ciężkie drzwi i szybko wślizgnęła się do środka przez szparę tak wąską, że nie zdołałam dostrzec, co znajdowało się w pomieszczeniu.

– Jakieś pomysły? – zwróciłam się do Rena.

– Żadnych – odparł po prostu.

– Nie pomagasz mi!

– Zdaje się, ze to ty mnie miałaś pomagać.

Nie chciało mi się z nim sprzeczać, siedzieliśmy więc w milczeniu i czekaliśmy, aż Olga opuści tajemniczy acz niepozorny przybytek, bo przecież nie mała chyba zamiaru zostać tam na zawsze.

Po pewnym czasie faktycznie opuściła pomieszczenie, które – teraz mogliśmy to już stwierdzić – było najwyraźniej garażem. Nasza pewność w tej kwestii brała się z faktu, że Olga wyjechała stamtąd samochodem. Pojazd nie rzucał się w oczy, i nie posiadał charakterystycznych cech. Od podobnych modeli roiło się obecnie na drogach. Stanowiły one niezłą alternatywę dla tych, którzy wciąż nie mogli się przekonać do miejskich szlaków powietrznej komunikacji.

Posłałam Renowi pytające spojrzenie, ale on tylko wzruszył ramionami i pokręcił przecząco głową. Westchnęłam. Musiałam przyznać, że jak do tej pory pożytku z niego nie było żadnego. W tej chwili jednak nawet mi to nie przeszkadzało. Wreszcie przekonałam się, że miałam rację. Przeczucie mnie nie zawiodło. Opuszczenie domu przez Olgę nie było tylko zwykłą wycieczką. Działo się tu coś dziwnego i zamierzałam się dowiedzieć co. Odkrycie kryjówki z samochodem dodało mi chęci do działania i nawet brak pomocy ze strony mojego towarzysza nie wydawał się przeszkodą, a jego bezproduktywną obecność postanowiłam potraktować po prostu jako zło konieczne.

– Wiedziałeś w ogóle, że ona ma samochód? – zapytałam dla pewności, spodziewając się jednak, jaką usłyszę odpowiedź.

– Nie – odparł udowadniając, że się nie myliłam.

Nie zdziwiło mnie to. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że swoboda, jaką Ren daje swojej narzeczonej momentami graniczy z kompletnym brakiem zainteresowania jej sprawami. Poza tym wyglądało na to, że posiadanie pojazdu Olga ukrywała specjalnie i to prawdopodobnie nie tylko przed Renem.

Nagle pomyślałam, że istnieje przecież prosty sposób by sprawdzić, co planuje śledzona przez nas dziewczyna. Byle tylko udało mi się tym razem złapać Dinky'ego…

Wciąż z wygaszonymi światłami ruszyłam za oddalającym się samochodem, pamiętając o zachowaniu bezpiecznej odległości.

– Jedziemy za nią? – zapytał głupio Ren.

– No – mruknęłam. – Jak widzisz. Doprowadźmy do końca to, co zaczęliśmy. Może wreszcie coś się wyjaśni.

Nic nie odpowiedział, a ja dla własnej wygody uznałam jego milczenie za wyraz raczej aprobaty, niż sprzeciwu, choć równie dobrze mogło ono oznaczać coś zupełnie innego. Albo nie oznaczać nic. Nie miałam teraz ochoty się nad tym zastanawiać, dostrzegłam bowiem częścią świadomości, że pokój v-spotkań Dinky'ego jest otwarty i natychmiast wysłałam tam avatar.

Manifestacja hakera powitała mnie podejrzanie radośnie a psychodeliczny wystrój pokoju wytrącił z równowagi nie tylko moją postać wirtualną, ale także tę fizyczną, do tego stopnia, że musiałam nieco zwolnić, żeby zachować kontrolę nad pojazdem.

– Z czego się tak cieszysz? – burknęłam na widok rozradowanej gęby avatara nadal wyglądającego, jak dwudziestowieczny rastafarianin.

– Ze spotkania! – odpowiedział po prostu.

– Świetnie – skrzywiłam się. – Niech będzie, że ja też się cieszę. Sprawę mam. Słuchaj, pamiętasz…

– Pamiętam – przerwał mi. – Chociaż niekoniecznie bym chciał pamiętać, wiesz? Bym wolał, żebyś sobie wzięła moje rady do serca i się nie pakowała w kłopoty. I mnie też żebyś nie pakowała bym chciał.

– Tak, mam to na uwadze – warknęłam zniecierpliwiona. – Chciałam tylko zadać ci jedno pytanie

Avatar wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie pozwoliłam mu dojść do głosu. Nie miałam ochoty na morały i ostrzeżenia.

– Mógłbyś sprawdzić, co teraz, dokładnie w tym momencie robi Olga? – ciągnęłam niezrażona. – Ta dziewczyna, co wiesz…

– Wiem.

– Mógłbyś?

– A co ty myślisz?! – żachnął się. – Że to jest takie bdziuuuu i już? To nie tak łatwo wcale sprawdzić jest, wiesz? Tak teraz, natychmiast, w tej chwili.

– Tylko z wierzchu – nalegałam.

Wiedziałam, że odczytywanie informacji z Archiwów to wbrew pozorom ciężka i żmudna robota. Zapis myśli był dosłowny, nic nie porządkowało ogólnego chaosu panującego w normalnym, ludzkim umyśle. Najłatwiej było odczytać myśli z samego wierzchu, czyli te całkowicie świadome, lub dotyczące aktualnie wykonywanego zajęcia. Dopiero w głębszych warstwach można było znaleźć ukryte emocje, lęki, obawy, nadzieje, plany, czy poglądy.

Pełne odczytanie czyjegoś życia nawet doświadczonemu hakerowi zabierało mnóstwo czasu i kosztowało wiele wysiłku, jednak mnie pełny odczyt nie był niezbędny, zresztą dysponowałam już odpowiednim raportem.

Chciałam tylko, żeby Dinky zajrzał do Archiwów i wychwycił myśli z samej powierzchni świadomości Olgi. Informacja o celu jej wycieczki musiała się gdzieś tam znajdować. Przecież była w tej chwili w podróży, więc miejsce docelowe miała z pewnością na wierzchu umysłu.

Dinky westchnął.

– Chciałbym ci powiedzieć, żebyś spływała i pożeglowała sobie w oceanie informacyjnym poszukać innego głupiego. Sieć jest duża. Tak bym ci chciał powiedzieć. Więc dlaczego ci tego do nagłej awarii nie powiem… Ech… Dobra, daj mi chwilę.

Uśmiechnęłam się lekko. Może i czubek, ale przynajmniej nie jest nieużyty.

Rozmawiając z hakerem za pośrednictwem komunikatora, w świecie rzeczywistym zdążyłam przedstawić Renowi mój pomysł. Nic nie powiedział, jednak pokiwał głową z uznaniem i wyglądało na to, że równie niecierpliwie jak ja czeka na informacje od Dinky'ego. Dlatego też z coraz większym niepokojem patrzył, jak w trakcie słuchania relacji rozszerzają mi się oczy, a na twarzy odmalowuje się wyraz absolutnego niezrozumienia.

– Czego ty mi dupę zawracasz? – zapytał mianowicie Dinky. – Ja się tu martwię, żeś się w aferę wpakowała i mnie żeś wpakowała też przy okazji, że coś sensacyjnego tam odkryję, traumy na całe życie dostanę…

– I co?! – nie wytrzymałam.

– I nic – odpowiedział. – Nie wiem, czegoś się spodziewała, ale ona nic podejrzanego nie robi teraz. W domu śpi, w łóżku własnym, a w Sieci kończy jakieś bzdurne raporty częścią świadomości. To, co każdy normalny człowiek o tej porze robi.

– Nie – zaprotestowałam słabo. – To niemożliwe.

– A do głowy ci nie przyszło przypadkiem, że paranoję masz może, czy coś? – zasugerował złośliwie. – Dajże temu spokój. Nic dobrego z tego nie będzie.

– Dlatego mnie okłamujesz? Żebym dała spokój?!

Avatar prychnął i wzruszył ramionami.

– Paranoiczka, jak moje łącze kocham! – powiedział. – Słuchaj, jakbyś zapomniała, to ja żyję z informacji. Z rzetelnych informacji. To moja praca jest. Dostarczać rzetelnych informacji. Robienie sobie czarnego pijaru nie wchodzi w zakres mojej drogi zawodowego rozwoju, okej? Nie kłamię. Po co bym miał kłamać, co? Aż tak mi na twoim bezpieczeństwie nie zależy. Olga Częścią świadomości funkcjonującą w Sieci myśli o robocie a w realu smacznie śpi. Tyle. Przykro mi, że jesteś rozczarowana, ale to nie moja wina. Ja swoje zrobiłem.

– Nie rozczarowana – wykrztusiłam. – Nie jestem rozczarowana. Tylko…

Urwałam, ponieważ nie przychodziło mi do głowy żadne słowo na opisanie mojego obecnego stanu.

– Wyglądasz, jakbyś była w szoku – zauważył Dinky z nutą wahania .

– W szoku – powtórzyłam. – Może i tak. Można tak powiedzieć.

Haker wpatrywał się we mnie z mieszaniną troski i zaciekawienia i przez chwilę odniosłam wrażenie, że całkiem poważnie uważa mnie za niespełna rozumu.

– Dinky – rzekłam, biorąc się w garść. – Posłuchaj. Może ty coś z tego zrozumiesz…

– Nie chcę – odparł natychmiast. – Mówiłem, żebyś nie mieszała mnie w to.

– W nic cię nie mieszam, ja po prostu nie wiem, o co chodzi! – wykrzyknęłam rozpaczliwie. – Powiedziałeś mi, że Olga śpi w domu.

– Tak – potwierdził zniecierpliwiony. – Tak właśnie powiedziałem. Ile razy jeszcze mam powtórzyć?

– A ja wiem… z pewnych źródeł… że ona w tej chwili prowadzi samochód. Wyjechała z miasta i jedzie na północ już od pewnego czasu. To całkowicie sprawdzona informacja.

– Ty ją śledzisz! – zorientował się Dinky i ryknął śmiechem. – Nie wytrzymam! A to doooobre! Śledzi ją! Nie mogę!

Poczekałam aż wyrechocze się i wykwiczy do woli.

– Jest możliwe, żebyś nie wychwycił myśli o prowadzeniu samochodu na wierzchu jej świadomości? – zapytałam, kiedy łaskawie się zamknął.

– Nie – odrzekł stanowczo. – Musiałaś pomylić osoby.

Znowu zaczął się śmiać, ale tym razem mu przerwałam.

– Załóżmy, że nie pomyliłam…

– Nie – powtórzył. – Z całą pewnością nie jest możliwe, żeby człowiek nie wiedział o tym, że prowadzi samochód. To jest czynność jednak wymagająca pewnego skupienia i nawet, jeśli ma umysł zaprzątnięty czymś innym, to przebłyski myśli o pilnowaniu drogi i tak błąkają się gdzieś po wierzchu świadomości. Nie przeoczyłbym tego.

Podczas rozmowy z hakerem byłam tak skołowana, że zaniechałam konwersacji z Renem w świecie rzeczywistym. Teraz, gdy wylogowałam się z komunikatora dostrzegłam, że mój towarzysz wlepia we mnie te swoje owadzie oczy bez wyrazu, prawdopodobnie oczekując na informacje.

– Nic z tego nie rozumiem – jęknęłam tylko, choć przecież miałam zamiar powiedzieć coś konstruktywnego. – Kompletnie nic.

 

– Ren, czy ty jesteś pewny, że się nie pomyliliśmy? – zapytałam, kiedy już zdałam mu relację. – Czy ty jesteś pewny, że nie śledzimy od kilku godzin zupełnie obcej osoby, która z sobie tylko znanych przyczyn wybrała się na wycieczkę za miasto?

– Przecież widziałaś ją równie dobrze, jak ja – odparł ponuro. – A nawet lepiej, w końcu masz to swoje przybliżanie.

– Coś mogło mi umknąć – powiedziałam. – To nie moja narzeczona! Jeśli ma siostrę bliźniaczkę, albo w zbliżonym wieku, ale bardzo podobną, czy nie wiem… jakiegoś sobowtóra, to mogłam się pomylić.

– Nie ma siostry. Ani bliźniaczki, ani żadnej innej. Tym bardziej sobowtóra. Przecież chyba zorientowałbym się, gdyby coś takiego miało miejsce…

– Wiesz co – przerwałam mu. – Ja się nie chcę wtrącać w waszą relację. Mnie to osobiście naprawdę gówno obchodzi, ale… kurwa, chłopie, przecież ty byś się nie zorientował nawet, jakby ona miała armię klonów!

– Możliwe, że armii klonów nawet ja bym nie przeoczył – odpowiedział nie bardzo chyba oburzony moim wybuchem. – Gdyby miała siostrę wiedzielibyśmy o tym przecież z raportu hakera. Chyba, że ona sama nie miałaby pojęcia o jej istnieniu… Ale pomyśl, raczej niemożliwe jest, żebyśmy śledząc Olgę natrafili ot tak sobie na kogoś dokładnie identycznego, w dodatku zachowującego się podejrzanie. Nawet, jeśli jakimś sposobem to nie jest ona, to prawdopodobnie ktoś, kto upodobnił się do niej celowo i jest zamieszany w sprawę, która nas interesuje, wiec tak czy inaczej, nie tracimy tutaj czasu.

W myśli przyznałam mu rację. Byłam wściekła na siebie z powodu niedawnego ataku paniki. Uspokoiłam się i uznałam, że najrozsądniejszym wyjściem będzie dopisanie rewelacji Dinky'ego do listy tajemnic, które należało rozwikłać.

Lecieliśmy dalej w milczeniu, pogrążeni każde we własnych myślach. Niebo na horyzoncie zaczynało szarzeć, a nic nie wskazywało na to, byśmy zbliżali się do celu podróży. Po obu stronach wąskiej jezdni ciągnęły się jak okiem sięgnąć równiny porośnięte rdzawoczerwoną trawą. Przez cały czas nie dostrzegłam żywej duszy, ani żadnego pojazdu, prócz oczywiście samochodu Olgi. Wzleciałam nieco wyżej, by móc skryć się za niskimi chmurami, które na nasze szczęście tego poranka gęsto zasnuwały niebo. Silnik vimany zarzęził z pretensją. Był to typowo miejski pojazd, nieprzystosowany ani do takich wysokości, ani do dystansu, ale z uporem godnym lepszej sprawy pocieszałam się myślą, że przecież jedna dłuższa wycieczka to jeszcze nic takiego, najwyżej po powrocie oddam vimanę do przeglądu. Myśli, że jak tak dalej pójdzie ów powrót odbędziemy na piechotę, usilnie starałam się do siebie nie dopuszczać.

– Ren – odezwałam się, bo nagle w dywagacje o stanie technicznym naszego jedynego w tej chwili środka transportu wkradła mi się myśl zgoła niezwiązana z tematem.

Mój towarzysz wzdrygnął się, wyrwany z zamyślenia.

– Hm?

– Ona dzisiaj nie idzie do pracy?

– Olga? – upewnił się, a kiedy skinęłam głową kontynuował. – Jak widać. O ile ta tutaj to ona.

– Odkąd ją obserwuję, nie opuściła ani jednego dnia w firmie – zastanowiłam się. – Nigdy się nie spóźniła, ani nie urwała wcześniej. Nikt nie nabierze podejrzeń, jeśli dzisiaj nie przyjdzie?

– Nie sądzę – odparł Ren, jakby nieco rozbawiony. – Przecież pewnie częścią świadomości dalej pracuje. Widocznie dzisiaj jej fizyczna obecność jest zbędna. Chyba nie muszę tego tłumaczyć komuś, kto osobiście pojawia się w biurze dwa razy do roku.

– Odwal się – mruknęłam niechętnie. – Chodzi o to…

Jednak nie było mi dane wyjaśnić, o co chodzi. Niespodziewany wstrząs, towarzyszący nagłemu odłączeniu od Sieci sprawił, że na chwilę pociemniało mi przed oczami. Poczułam też w klatce piersiowej silny ucisk, który sprawił, że nie mogłam nabrać powietrza i zaczęłam się dusić. Resztką sił zatrzymałam vimanę, zanim całkowicie straciłam kontrolę nad sterem. Pojazd zawisł nieruchomo w powietrzu, a ja pomyślałam idiotycznie, że ostatnie chwile mojego życia spędzę wyjątkowo żałośnie, charcząc, dławiąc się i śliniąc.

Najwyraźniej jednak mój czas jeszcze nie nadszedł, bowiem chwilę później zaczęłam powoli odzyskiwać zdolność widzenia, zdołałam też w końcu odetchnąć, połączenie jednak nie zostało przywrócone.

Gdy tylko upewniłam się, że fizycznie nie odniosłam w zasadzie żadnych obrażeń i najwyraźniej pomyliłam chwilowy szok ze śmiertelną agonią, drżącymi rękami otworzyłam właz vimany i zwymiotowałam obficie.

W kocu doszłam do siebie na tyle, by względnie spokojnie rozsiąść się z powrotem w fotelu kierowcy. Zamknęłam drzwi, westchnęłam głęboko i ręcznikiem jednorazowym otarłam usta. Dopiero wtedy spojrzałam na Rena, spodziewając się wyczuć emanującą z niego pogardę, ale wyglądało na to, że chyba nie zamierzał ze mnie szydzić. Sam co prawda trzymał się znacznie lepiej niż ja. Podczas, gdy dusiłam się, a potem wymiotowałam, siedział zupełnie spokojnie. Także i teraz jedyną oznakę, że z nim również coś było nie tak stanowiły kurczowo zaciśnięte dłonie i drgające nerwowo dodatkowe odnóża. Prawdopodobnie jego reakcja była tak łagodna, bo na co dzień częściej zdarzało mu się odłączać z własnej woli. A może po prostu miał silniejszy organizm. Nie to w tej chwili było najważniejsze.

– Odłączyło cię? – zapytałam jeszcze, by upewnić się, że faktycznie spotkało nas to samo.

Skinął głową w milczeniu i nadal bez słowa podał mi wyjętą ze schowka butelkę. Przelotnie zastanowiłam się, skąd wiedział, że właśnie miałam ochotę się napić i że wodę trzymam w schowku. Po chwili doszłam do wniosku, że nie było w tym nic dziwnego, ostatecznie po takim wstrząsie konieczne było orzeźwienie, a gdzie indziej w tak małym pojeździe mogłam schować coś, co chciałam mieć pod ręką.

Ugasiłam pragnienie chyba nazbyt łapczywie, bo znów poczułam mdłości, ale tym razem nie trwały długo, szybko zastąpione przez ulgę.

– Co to było? – wykrztusiłam chrapliwie. – Awaria Sieci?

Tak naprawdę sama w to nie wierzyłam. Oczywiście od czasu do czasu i tak zaawansowany twór, jak Sieć ulegał pewnym usterkom, ale od wprowadzenia stopniowo aktywowalnego wewnętrznego łącza nigdy nic podobnego nie miało miejsca. Nie wierzyłam, żeby nagle dwóm osobom jednocześnie przytrafiło się coś, co do tej pory nie przytrafiło się nigdy nikomu i teoretycznie nie miało prawa się przytrafić.

– Żadna awaria – Ren odchrząknął. – Wygląda to tak, jakby ktoś zainstalował tu blokadę.

O czymś takim też nigdy nie słyszałam. Blokować dostęp do Sieci mógł wyłącznie System i to tylko częściowo, w uzasadnionych przypadkach. Czyżby Olga pracowała przy jakimś tajnym programie rządowym, a odłączenie nas miało być karą nałożoną przez System za szpiegowanie? Nie, to nie miało sensu. W takim przypadku należałoby wykasować nam pamięć, sprawić, żebyśmy wrócili do domów i zapomnieli o wszystkim, co miało związek ze sprawą.

– Jedźmy – powiedział Ren, nie wyjaśniwszy, co rozumie przez pojęcie blokady, kto i jakim cudem jego zdaniem miałby zrobić coś takiego. – Mam wrażenie, że niedługo będziemy na miejscu.

W tym jednym wyjątkowo się z nim zgadzałam. Ja też miałam takie wrażenie.

Upewniłam się, że jestem już w stanie prowadzić pojazd. Po chwili wahania postanowiłam zignorować lekkie drżenie rąk i odpaliłam silnik. Lecieliśmy jeszcze jakiś czas, dogoniwszy bez trudu samochód Olgi, aż w końcu naszym oczom ukazały się majaczące na horyzoncie zabudowania.

Zbliżyłam się jeszcze trochę, zatrzymałam pojazd w powietrzu i z góry obserwowałam dziewczynę, korzystając ponownie z przybliżenia. Tak, jak się spodziewałam, celem jej podróży okazał się kompleks niskich budynków, wyglądających na opuszczone, betonowe baraki. Naliczyłam ich siedem, z czego tylko dwa miały okna, a raczej niewielkie, zakratowane lufciki. Podwórze było zaniedbane. Trawa i wszelkiej maści chwasty rozpleniły się bujnie, niemal całkowicie skrywając nieforemne bryły, które uznałam za resztki materiałów budowlanych i wraki maszyn. Wszystko to, otoczone prowizorycznym ogrodzeniem z rzadko obecnie używanej blachy falistej, sprawiało wrażenie porzuconego dawno placu budowy.

Olga przejechała przez wyrwę w płocie, pełniącą tu najwyraźniej rolę bramy, zaparkowała samochód na czymś w rodzaju betonowej wylewki, prawdopodobnie przeznaczonej pierwotnie do zupełnie innego celu i wysiadła, kierując się prosto do jednego z budynków. Wielkie, drewniane drzwi pomalowane łuszczącą się brązową farbą musiały być otwarte, bowiem dziewczyna nie fatygowała się z pukaniem, czy też wyjmowaniem klucza, po prostu uchyliła je i wślizgnęła się do środka tak samo zwinnie, jak wcześniej do garażu i znów nie udało mi się wypatrzeć niczego istotnego. Ten barak akurat pozbawiony był okien, a nawet, gdyby je miał, niewiele dałabym radę zobaczyć przez przerdzewiałe pręty krat i grube szyby.

– Dobra – westchnęłam, próbując ignorować ból w skroniach i uczucie zagubienia, wywołane odłączeniem od Sieci. – Idziemy.

– Gdzie? – zapytał Ren z lodowatym spokojem, choć przecież doskonale znał odpowiedź.

 

– Zastanów się. Przecież tam na pewno są kamery, jakiś system alarmowy…

– Nie mów do mnie, jak do opóźnionej umysłowo, dobra?

Wylądowałam vimaną tuż za ogrodzeniem, upewniwszy się, że pojazdu nie można dostrzec z żadnego z okien. Nie miałam raczej wyboru, jeśli chodzi o miejsce do parkowania. Teren dookoła był nieprzyzwoicie wręcz płaski. W zasięgu wzroku nie majaczyły nawet karłowate drzewka, charakterystyczne dla tego rodzaju krajobrazu. Mogłam zatrzymać vimanę gdzieś po środku tego pustkowia, ale zdawałam sobie sprawę, że będzie doskonale widoczna, a nas w razie konieczności ucieczki czeka wyczerpujący i ryzykowny bieg. Pozostawienie jej w powietrzu również opóźniłoby ewentualną ewakuację, jako że żadne z nas nie trenowało nigdy wchodzenia na czas po drabince sznurowej. Ostatecznie zostawiłam pojazd w cieniu zaimprowizowanego blaszanego ogrodzenia, tuż pod nosem tajemniczych rezydentów kompleksu, kimkolwiek byli, zakładając, że w ogóle byli. Spróbowałam spoglądać przez ściany, jednak mechanizm, który wszczepiłam sobie w celu podglądania Olgi okazał się za słaby. Z dużym prawdopodobieństwem mogłam jedynie stwierdzić, że ani w budynku, do którego weszła dziewczyna, ani w pozostałych nie należy się spodziewać oszałamiających tłumów.

– Siedząc tu i podziwiając widoki za wiele się nie dowiemy – przekonywałam. – Musimy chociaż spróbować się rozejrzeć! Ten teren nie wygląda na ściśle strzeżony, raczej nie spodziewają się zbyt wielu nieoczekiwanych wizyt. Poza tym nie mamy nawet pewności, czy ktokolwiek poza Olgą tu w ogóle jest.

Miałam świadomość, że moje argumenty nie były zbyt przekonujące, ale w tej chwili nie dbałam o to. Prawdę mówiąc wysunęłam je naprędce, wyłącznie na użytek Rena i wygłosiłam w miarę pewnym tonem, licząc rozpaczliwie na resztki autorytetu. Gdyby to jednak nie poskutkowało byłam gotowa iść sama, choć wiedziałam, że to nie jest najlepszy pomysł.

Logicznie rzecz biorąc, powinnam zabrać nas z powrotem do miasta, zostawić Rena z przykazaniem, by porozmawiał poważnie z narzeczoną, a w razie gdyby ta rozmowa nie rozwiała wątpliwości i obaw – zawiadomić stosowne władze. Choć było to tak oczywiste, nawet przez chwilę nie rozważałam poważnie tej opcji.

Ewidentnie działo się ze mną coś dziwnego. Do tej pory nie zdarzało mi się podejmować decyzji pod wpływem przeczuć, a teraz zamierzałam zadziałać ryzykownie i nieracjonalnie tylko na podstawie przemożnego wrażenia, że tak właśnie trzeba. Postępowałam wbrew wszystkim moim zasadom, w dodatku podejrzanie łatwo przeszłam nad tym do porządku dziennego.

– No rusz się – ponagliłam i wysiadłam pospiesznie, by pokazać Renowi, że nie żartuję i naprawdę mam zamiar tam pójść.

Nie sądziłam, by w takiej sytuacji zdecydował się zostać i – zgodnie z moimi przewidywaniami – faktycznie, nie zdecydował się. Stanął koło pojazdu, spokojnie patrząc jak zamykam właz. Nie wydawał się ani trochę wściekły, przestraszony, czy zszokowany, mimo że chwilę wcześniej w jego głosie pobrzmiewała najprawdziwsza panika. Wciąż nie potrafiłam rozpoznawać jego stanów emocjonalnych, jednak z jakiegoś powodu pewne opcje wydawały mi się bardziej prawdopodobne niż inne. Tym razem nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jedynym uczuciem, towarzyszącym mu w tej, bądź co bądź, niecodziennej sytuacji jest uprzejme zaciekawienie z odcieniem pobłażliwego rozbawienia, jakby cała ta sprawa w ogóle go nie dotyczyła. A przecież przed momentem zdawał się naprawdę bać!

Nie miałam siły zastanawiać się, w co ten człowiek ze mną gra. Byłam wystarczająco skołowana i bez jego humorów.

– To będzie włamanie – odezwał się nagle rzeczowym tonem. – Jeśli tam wejdziemy, System uzna nas za przestępców i unieruchomi.

– Jeśli się wygłupisz z poczuciem winy, to pewnie tak – mruknęłam ponuro.

Prawdę mówiąc podzielałam jego obawy, jednak miałam nadzieję, że jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie kwestie formalne, to uda nam się nie skończyć w kryminale. Chyba, że wyrzuty sumienia Rena zaalarmują System. Nie mogłam do tego dopuścić.

– Widziałeś tu gdzieś zakaz wstępu? – zapytałam, próbując naprowadzić mojego towarzysza na tok rozumowania mogący uchronić nas przed interwencją.

Bez słowa pokręcił głową.

– Właśnie – kontynuowałam już pewniej. – Nie ma zakazu wstępu, nie ma informacji, do kogo należy ten teren i czy w ogóle do kogoś należy. Nie ma żadnych urządzeń, świadczących, że ktoś tu chce chronić swoją prywatność. Żadnego skanera siatkówki, czytnika linii papilarnych, mechanizmów rozpoznawania głosu. Nic, nawet zwykłego dzwonka! Zresztą po co dzwonić, skoro tu nie ma bramy, tylko dziura w płocie! Więc jak można mówić o włamaniu? Co najwyżej o głupocie, skoro przelecieliśmy taki kawał tylko po to, żeby rozejrzeć się po dawno porzuconym placu budowy.

Uśmiechnęłam się uspokajająco. Sama już niemal w to wszystko wierzyłam. Co nie zmieniało faktu, że coś mi się tu przez cały czas nie zgadzało…

– Poza tym jest tam twoja narzeczona – dodałam, żeby odegnać niepokój. – Chyba ci wolno pójść się z nią zobaczyć, co?

– W ogóle to ja się dziwię – powiedział Ren ni z tego ni z owego, ignorując ostatnie pytanie, po czym zamilkł na dłuższą chwilę.

– Chodź – rzekłam i ruszyłam w stronę wyrwy w ogrodzeniu. – Stanie tu i dywagowanie do niczego nas nie zaprowadzi. I wiesz co? Ja też się dziwię. Powiedziałabym nawet, że od pewnego czasu nie robię nic innego, tylko się dziwię.

– Chodzi mi o to – wyjaśnił, idąc za mną posłusznie, – że tak naprawdę właśnie otwarcie rozmawialiśmy o tym, że zamierzamy przechytrzyć System i… i nic! Powinien nam chyba wymazać te pomysły z głowy, w najlepszym wypadku wgrać amnezjator, że nie wspomnę o mniej łagodnych działaniach prewencyjnych.

No i trafił! Ujął w słowa to, czego ja nie mogłam sprecyzować, a co sprawiało, że czułam się bardzo nieswojo. Faktycznie, rozmowa, którą przed chwilą odbyliśmy nigdy nie powinna była mieć miejsca. Samo to, że poważnie pomyśleliśmy o obejściu Systemu, kwalifikowało nas nawet do unieruchomienia w charakterze sabotażystów i wrogów porządku publicznego, a tym czasem nie stało się absolutnie nic.

– Masz rację – przyznałam niechętnie. – To nie jest normalne. Jak w ogóle doszło do tego, że zaczęliśmy taką rozmowę?! Przez całe moje dotychczasowe życie coś podobnego ani razu nie przyszło mi do głowy, a teraz nagle oddałam się knuciu i kombinowaniu z taką łatwością, jakbym robiła to codziennie!

– Dokładnie! – zgodził się skwapliwie. – Dlatego właśnie myślę, że nie możemy…

– A ja dlatego właśnie myślę, że musimy! – przerwałam, zanim zdążył zwerbalizować swoje obiekcje. – Tylko interwencja Systemu mogłaby mnie zmusić, żebym teraz zrezygnowała z tej sprawy, a System najwyraźniej się z jakiegoś powodu do interwencji nie pali, więc mam zamiar wykorzystać okazję!

Prawdopodobnie nie przekonałam go do końca, ale też nie był widocznie na tyle przeciwny wyprawie eksploracyjnej, by wrócić do pojazdu i zostawić mnie samą. Po kolejnym pokazie tchórzostwa znów przeszedł gładko do stanu uprzejmej obojętności. Postanowiłam nie zwracać uwagi na jego wahania nastrojów, ale kiedy przechodziliśmy przez bramę z czystej ciekawości przyjrzałam mu się uważnie.

Nie wykonał żadnego nerwowego ruchu, nie rozejrzał się dookoła, nie zwolnił kroku, ani nie przyspieszył. O ile zdołałam się zorientować, nie zmienił mu się nawet rytm oddechu! Było to dla mnie o tyle zdumiewające, że sama, mimo tego co mówiłam wcześniej, obawiałam się, że nasze wejście nie pozostanie jednak niezauważone. Nie tak łatwo komuś wychowanemu wśród wszechobecnych kamer i czujników przejść do porządku dziennego nad kompletnym brakiem zabezpieczeń na ogrodzonym terenie. Liczyłam się z tym, że zaraz rozwyje się alarm, ale brałam też pod uwagę możliwość istnienia tu pułapek, dlatego stąpałam ostrożnie i rozglądałam się przestraszona, w nadziei dostrzeżenia w porę ewentualnej wiązki laserowej, lub czegoś równie uroczego. Byłam gotowa w każdej chwili zrobić unik, bądź rzucić się do ucieczki i z pewnością bez problemu dało się to po mnie poznać.

Ren natomiast nie okazał choćby cienia strachu. Wciąż co prawda nie emanował entuzjazmem, szedł jednak pewnie i spokojnie. Mogłabym uznać to za brak wyobraźni z jego strony i założyć, że po prostu nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Mogłabym, gdyby nie fakt, że to on właśnie chwilę temu przed niebezpieczeństwem mnie ostrzegał!

Ciągle nie wiedziałam, czy jest tak wyrachowany, czy tak niestabilny emocjonalnie. W tej chwili i tak nie miałam możliwości, by to sprawdzić, zmusiłam się więc do zaprzestania rozmyślań na temat domniemanych zaburzeń osobowości u mojego towarzysza i spróbowałam się skoncentrować, co nie było wcale proste nie tylko ze względu na dziwne zachowanie Rena.

Przewidywane przeze mnie wycie syren co prawda nie nastąpiło, nie było też laserowych pocisków, ani klasycznych wilczych dołów. Dookoła panowała nienaturalna cisza, która sprawiała, że czułam się nieswojo. Od urodzenia żyłam pośród zgiełku miasta, a miasto, jak wiadomo, nie milkło przecież nigdy.

Prócz tego oczywiście doskwierał mi brak sieciowego szumu informacyjnego w tle świadomości. To on właśnie do tej pory dawał mi miłe poczucie, że nadążam za światem. W tej chwili świat istniał gdzieś daleko, toczył się swoim rytmem a ja, wyrzucona z obiegu, zatrzymałam się tutaj, przy czym nie wiedziałam nawet, czym dokładnie jest moje jedyne w tej chwili „tutaj”. Kiedy poprzednio odłączyłam się od Sieci zrobiłam to z własnej woli, poza tym przebywałam na znanym terenie. Myśl, że mogę podłączyć się z powrotem w każdej chwili, pomagała mi znosić dyskomfort. Tym razem dostępu do Sieci pozbawiła mnie jakaś zewnętrzna siła, na którą nie miałam żadnego wpływu…

Z zadumy wyrwał mnie głos Rena.

– Skoro już tu jesteśmy, to rozejrzyjmy się trochę – powiedział swobodnie.

Westchnęłam w duchu. Taak… rozejrzyjmy się. W końcu po to przyszliśmy.

 

***

 

Szybko doszłam do wniosku, że cokolwiek robią ukrywający się tu ludzie, na pewno nie robią tego na zewnątrz. Podwórze było dokładnie takie, jak się na pierwszy rzut oka wydawało – zapuszczone i bez śladów ludzkiej aktywności, którą dałoby się uznać za względnie niedawną. Idąc trzymaliśmy się ślepych ścian, żeby przypadkiem nie dać się wypatrzeć przez okno. Szukaliśmy miejsca, z którego moglibyśmy cokolwiek podejrzeć, sami nie będąc widziani, ale nie zanosiło się, żebyśmy mieli takie znaleźć. Chyba że bralibyśmy pod uwagę położenie się w trawie na środku podwórza. Ale nie braliśmy. Przynajmniej ja nie brałam na pewno.

Nagle Ren zatrzymał się i odwrócił do mnie. Spojrzałam na niego zaskoczona. Wskazywał na coś po naszej lewej stronie i gdyby był w stanie zrobić wymowną minę, prawdopodobnie teraz by ją zrobił. Podążyłam wzrokiem za jego kosmatym odnóżem i wtedy też to zobaczyłam.

Uchylone drzwi do jednego z budynków. Nie drzwi właściwie, ale dwuskrzydłowe wierzeje, nieproporcjonalnie wielkie, biorąc pod uwagę, że budynek był jednym z mniejszych. Ren nie dał mi czasu na zastanowienie, po prostu zaczął skradać się w ich kierunku, a ja podążyłam za nim. Uznałam, że nierozsądnie byłoby się rozdzielać, zwłaszcza, że byłam zbyt zdezorientowana, by z ewentualnym niebezpieczeństwem poradzić sobie na własną rękę. Odłączenie od Sieci to jedno, ale przedziwne uczucie związane z robieniem czegoś zakazanego wytrącało mnie z równowagi chyba jeszcze bardziej. Jednocześnie nie mogłam z czystym sumieniem sklasyfikować tego doznania jako nieprzyjemne…

Przez nikogo nie niepokojeni dotarliśmy pod same drzwi. W środku panował półmrok. Jedynym źródłem światła było małe, brudne okno na przeciwległej ścianie. No i szpara, przez którą właśnie zaglądaliśmy, ale przy okazji tego zaglądania zasłoniliśmy ją na tyle, że się nie liczyła.

Nieduży budynek okazał się czymś w rodzaju rupieciarni połączonej z warsztatem. Było tam tylko jedno pomieszczenie, pełne starego i bardzo starego sprzętu. Bez pomocy sieciowych wyszukiwarek, nie byłam w stanie zidentyfikować nawet połowy z nich. Pod ścianami piętrzyły się zbite zapewne naprędce, koślawe regały. W głębi stał duży stół, a na nim…

Serce podskoczyło mi do gardła, odruchowo szarpnęłam się do tyłu, gotowa uciekać natychmiast, ale Ren przytrzymał mnie. Pokręcił lekko głową, co miało chyba oznaczać: „on nas nie widzi”. Zmusiłam się by spojrzeć jeszcze raz.

Na stole leżał na plecach człowiek w czymś na kształt luźnej koszuli nocnej, wyglądało jednak na to, że śpi, bądź jest nieprzytomny. Albo martwy. Nie mogłam z tej odległości dostrzec, czy oddycha. Nie mogłam nawet rozpoznać płci, ani określić wieku. Widziałam jedynie, że jest zupełnie łysy.

Ren nieco szerzej uchylił drzwi, a ja znowu poczułam falę paniki. Na szczęście nie zamierzał pakować się do środka. Wychylił się tylko bardziej, by objąć wzrokiem całe pomieszczenie, a ja poszłam za jego przykładem.

W pobliżu stołu rozstawiono dziwaczną, zupełnie nieznaną mi aparaturę, w tym pulpit pełen świecących, kolorowych kontrolek i nieduży monitor, pulsujący słabym światłem. Nic mi to nie mówiło, z niczym się nie kojarzyło. Jedyna możliwość, jaką widziałam, to że te archaiczne ustrojstwa w jakiś sposób utrzymują przy życiu bezwładną postać. Po kolejnych kilku minutach bezmyślnego lustrowania wnętrza nie byłam ani trochę mądrzejsza, niż na początku. Poza tym nie mogliśmy tkwić tu w nieskończoność. Trzeba było podjąć jakąś decyzję, ustalić plan…

Plan. Teraz. Szydziłam w myśli sama z siebie. Trzeba było ustalać plan, kiedy był na to czas. Teraz pozostała tylko improwizacja.

Ren nadal z zaciekawieniem rozglądał się po wnętrzu. Dobra, pomyślałam, koniec zwiedzania. Szarpnęłam go za rękaw koszuli. Zamierzałam porozumieć się z nim jakoś co do naszego następnego posunięcia, ale nie zdążyłam.

-No, co jest?! – Głos, który rozległ się niemal tuż obok, zmroził mi krew w żyłach, choć nie brzmiał agresywnie. Przywodził raczej na myśl dobrotliwe gderanie. – Zajęty jestem! Jak coś chcesz, to mów, nie się czaisz! Jeśli chodzi o Ling Ling, to później ją złapię. Mam ważniejsze rzeczy do roboty niż uganianie się… Hej, jesteś tam?! Halo?!

Tym razem nawet nie spojrzałam na Rena. Na oślep rzuciłam się do ucieczki. Znalazłam kępę wyjątkowo wysokiej trawy tuż przy ogrodzeniu i ukryłam się za nią. Po chwili dopędził mnie mój towarzysz.

– Tam był ktoś jeszcze – wysapałam. – To nie był ten ze stołu!

Ren pokiwał głową. W warsztacie-rupieciarni musiały znajdować się dwie osoby. Ta druga prawdopodobnie kucała lub leżała, grzebiąc w jakimś ustrojstwie i nie mogła nas widzieć, zorientowała się jednak, że ktoś szerzej otworzył drzwi.

– Co teraz? – zapytał cicho Ren.

Co teraz?

– Nie wiem – odpowiedziałam ledwie słyszalnym szeptem i ukryłam twarz w dłoniach. – Nie wiem, kurwa, nie wiem.

Nie wiedziałam. Daleko od wszystkiego, co znałam, odłączona od Sieci, poza zasięgiem Systemu nie wiedziałam nawet, kim właściwie jestem. Do tej pory mój styl bycia wyznaczało miasto – rytm dnia, charakter kontaktów interpersonalnych, nawet wygląd. Stały dostęp do Sieci pozwalał mi nadążać za światem i od niechcenia sięgać po wszystkie potrzebne informacje, a System kontrolował moje zachowania i jasno określał, co mi wolno, a czego nie. Teraz już dawno straciłam poczucie czasu, siedziałam potargana w kępie trawy, za jedynego towarzysza mając kogoś, kogo zupełnie nie pojmowałam. Byłam odcięta od jakichkolwiek informacji, prócz tych, które mogłam zdobywać na bieżąco, obserwując i analizując to, co widzę. Przed chwilą dokonałam włamania i nie czułam z tego powodu wyrzutów sumienia. Granica między dobrem i złam zacierała się na moich oczach, zacierała się we mnie, a ja nie byłam w stanie nic na to poradzić.

Wiedziałam, że jeśli nawet stąd wyjdziemy, jeśli wrócę do cywilizacji, do domu, do Systemu, wspomnienie tej chwili nie opuści mnie już nigdy i nie pozwoli mi żyć jak dawniej.

Wstałam.

– Idziemy – powiedziałam. Chciałam włożyć w to słowo całą swoją dawną siebie, ale dźwięk, który się ze mnie wydobył, przypominał połączenie jęku ze słabym westchnieniem.

O, tyle dawnej mnie we mnie pozostało.

– Dokąd?

Wzruszyłam ramionami.

– Dowiedzieć się czegoś wreszcie.

– Po prostu zapukamy do drzwi, wejdziemy i zapytamy, co to za miejsce i co się tu dzieje? – Nie szydził, nie ironizował. Na serio pytał, czy taki jest właśnie mój plan.

Potwierdziłam skinieniem głowy.

Bo taki był właśnie mój plan.

Nie umawiając się ruszyliśmy w stronę największego z klockowatych budynków. Tam na pewno kogoś znajdziemy i będziemy mogli zapytać o Olgę. Wmawiałam sobie, że rezydenci tego niecodziennego kompleksu nie mogą być ludźmi niebezpiecznymi. Brak pułapek i systemów alarmowych sugerował raczej pokojowe nastawienie. Uczepiłam się tej myśli tylko po to, by nie dopuszczać do siebie tych bardziej niepokojących. W końcu skoro się ukrywali, musieli mieć jakieś powody. Jeśli były one na tyle ważne, by skłonić ich do rezygnacji z pacyfizmu, którego zresztą wcale nie mogłam być pewna, to, cóż – byliśmy w dupie.

Zatrzymaliśmy się przed drzwiami i popatrzyliśmy na siebie niepewnie. Wydawało się oczywiste, że musimy wejść do środka. Nie mogliśmy zrobić nic innego. Nic, oprócz…

– Ren, chodźmy stąd – powiedziałam spokojnie. – Jestem zmęczona. Nie mam pojęcia, co tu się dzieje, ale prawdopodobnie pakujemy się w coś niebezpiecznego i to pakujemy się bardzo bez sensu.

Patrzył na mnie bez słowa, a ja uświadomiłam sobie nagle, jak bardzo dosyć mam tych jego owadzich oczu bez wyrazu, jak bardzo mnie deprymują. Wszystko we mnie wyło, by wracać, jechać do domu, rozstać się i już nigdy więcej nie spotkać. Zachciało mi się płakać. Nie pamiętam kiedy ostatnio płakałam i czy w ogóle kiedykolwiek.

Ren stał i patrzył.

– Mówię poważnie – zebrałam się w sobie. – Jedźmy z powrotem do miasta, tak będzie lepiej. Z Olgą porozmawiasz, jak wróci. Jak powiesz jej, co wiesz, nie będzie mogła udawać, że nie rozumie. Będzie musiała odpo…

Niespodziewane uderzenie przewróciło mnie na ziemię, nad głową usłyszałam czyjś głos. Dopiero po chwili dotarło do mnie co się stało.

– … trzeba wreszcie złapać, bo nam zupełnie zdziczeje… – perorował w najlepsze człowiek, który przed chwilą z całej siły walnął mnie drzwiami, wychodząc z budynku.

– Nie można pozwolić jej ciągle… Ej, a… a kim wy…

Niski, jasnowłosy mężczyzna z wydatną, kwadratową szczęką obrzucił nas zdumionym spojrzeniem. Spróbowałam się podnieść, ale wyglądało na to, że źle upadłam i nadwyrężyłam nogę, o ewentualnej ucieczce nie mogło więc być mowy. Sprawca mojej kontuzji machinalnie pomógł mi wstać, ani przez chwilę nie przestając wytrzeszczać na nas oczu w bezbrzeżnym zdumieniu, a ja – równie machinalnie – pomoc przyjęłam. Przytrzymałam się nie-owadziego ramienia Rena, by nie stracić równowagi i nie upaść ponownie.

Stalibyśmy tak gapiąc się na siebie aż do dnia sądnego, gdyby z wnętrza budynku nie rozległy się głosy.

– Eriksen, co tam się dzieje? – zawołał ktoś.

Blondyn na te słowa jakby się odblokował, choć głupkowaty wyraz nie zniknął z jego twarzy.

– Yyy… ktoś tu jest! – odpowiedział takim tonem, jakby sam w to za bardzo nie wierzył.

– Kto jest gdzie?

– Ktoś. Dwoje ktosiów. Tu.

– Kurwa, Eriksen, mówże po ludzku, bo…

W drzwiach stanął kolejny mężczyzna i także zaniemówił na nasz widok. Był wyższy od pierwszego, miał ciemne, przylizane włosy i lewą połowę twarzy pomalowaną, bądź wytatuowaną w czarno-czerwony wzór. Gdyby doprawić mu rogi, wyglądałby jak diabeł z komiksu. Ten szybko otrząsnął się ze zdumienia i rozciągnął wargi w dziwnym uśmiechu.

– Blau! – zawołał w głąb budynku. – Chyba mamy szpiegów!

– Nie! – zaprotestował Ren gwałtownie. – Nie jesteśmy szpiegami! Ja… szukam narzeczonej!

– Czy to ci wygląda na biuro matrymonialne? – Komiksowy Diabeł rozejrzał się teatralne dookoła. Sprawiał wrażenie, jakby właśnie zaczynał się dobrze bawić i liczył na to, że dalej będzie tylko lepiej.

– Nie, ja już mam narzeczoną! – tłumaczył Ren takim tonem, jakby był bliski postradania zmysłów ze strachu. – Ja mam narzeczoną! Ja jej tylko szukam.

– Tutaj?

– Tak! Wiem, że tu przyjechała, więc przyszedłem… Ma na imię Olga. Na pewno tutaj jest. Zawołajcie ją, ona wam powie…

– Tutaj jest tylko jedna Olga. – W głosie Diabła coś się zmieniło. Podniecenie wywołane nadzieją dobrej zabawy nie zniknęło, zostało jednak wzbogacone o cień groźby. – I owszem, jest narzeczoną – ciągnął. – Ale tak się składa, że moją.

Jęknęłam głośno, zanim zdążyłam się powstrzymać. Jeszcze romantycznego trójkąta mi tu brakowało! Od momentu zarobienia drzwiami aż do tej chwili wszystko wydawało mi się dziwnie nierealne, teraz jednak cała ta przygoda wkroczyła na zupełnie nowy poziom absurdu.

– On przesadza – powiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał w miarę normalnie. – Tylko podkochuje się w tej kobiecie. Ja jestem prywatnym detektywem. Wynajął mnie, żebym pomogła mu ją śledzić. Nie wiedziałam, że ma narzeczonego. Mój klient też nie miał pojęcia, prawda? – zwróciłam się do Rena z naciskiem.

– Prawda – potwierdził smutno i chyba całkiem szczerze.

Zrobiło mi się go nawet trochę żal.

– Skoro tak, to my już pójdziemy – oznajmiłam tak dziarsko, jak tylko potrafiłam, przy nerwach napiętych do ostatnich granic.

Diabeł prychnął, a blondyn zwany Eriksenem zachichotał. Z początku myślałam, że to reakcja na moją wypowiedź, ale zorientowałam się, że obaj patrzą na coś ponad moim ramieniem. Odwróciłam się i sama ledwie powstrzymałam śmiech. Po trawie hasała w najlepsze ruda wiewiórka a zwalisty mężczyzna z przydługimi, kędzierzawymi włosami i gęstą brodą próbował ją złapać, rzucając się raz po raz na ziemię i potykając o leżące tu i owdzie zarośnięte trawą graty i kupy gruzu.

– Wracaj w tej chwili! – ryczał rozsierdzony w stronę zwierzaka, a ja natychmiast rozpoznałam głos z graciarni.

Czyli że mówiąc o łapaniu miał na myśli… wiewiórkę?!

Wiewiórkę!

To nie mógł być przypadek. Wiewiórka na balkonie Olgi, wiewiórka tu… Nagle zupełnie odechciało mi się wracać, nawet, gdyby faktycznie byli skłonni nas wypuścić. Zapragnęłam zostać i dowiedzieć się wszystkiego, zwłaszcza, że incydent z polowaniem na gryzonia chyba nieco rozładował atmosferę. Ren najwyraźniej nie podzielał mojej potrzeby. Zdołowany zdradą Olgi, ruszył automatycznie w stronę wyjścia. Postąpiłam za nim niepewnie parę kroków, próbując szybko wymyślić jakiś w miarę rozsądny powód, by zostać. Los przyszedł mi z pomocą, ale niekoniecznie w taki sposób, jak bym chciała.

– Ej – krzyknął Diabeł ze złośliwą uciechą. – Mamy tu więcej uciekinierów! Zostaw rudą i pomóż nam łapać szpiegów, bo chyba też się dokądś wybierają!

Rozładowanie atmosfery. Taa…

Kudłaty zostawił w spokoju wiewiórkę i dopiero zwrócił na nas uwagę. Zmarszczył brwi. Spróbowałam zmusić się do biegu, ale nadwyrężona po upadku noga wciąż bolała. Mogłam jedynie kuśtykać pokracznie, toteż trzej mężczyźni – Diabeł, Eriksen i brodacz od wiewiórki – błyskawicznie nas dopadli. Nie miałam siły się bronic, zresztą co mogłam zdziałać z moją kontuzją przeciwko trzem zdrowym, w pełni sprawnym facetom? Ren bronić się nawet nie zamierzał. Pod wpływem ciosu emocjonalnego zupełnie zobojętniał, toteż nie miałam co liczyć na wsparcie.

Wiewiórka usiadła na parapecie okiennym po zewnętrznej stronie budynku, do którego nas prowadzono i beznamiętnie obserwowała całą scenę czarnymi, paciorkowatymi oczkami.

Największy z klockowatych baraków w środku przypominał zwyczajny, choć nieco skromnie wyposażony lokal biurowy. Wzdłuż długiego korytarza o białych ścianach i podłodze wyłożonej płytkami, ciągnęły się po obu stronach rzędy takich samych, zupełnie nijakich drzwi bez numerów i tabliczek. Niektóre z nich były uchylone, ale w pokojach, do których udało mi się zajrzeć, nie dostrzegłam żywej duszy – tylko proste biurka, szafki, zasłonięte żaluzjami okna. Tu i ówdzie stały znane mi już z graciarnio-garażu stare sprzęty elektroniczne. Wszystko wyglądało tak, jakby czas zatrzymał się na początku dwudziestego pierwszego wieku. Pomyślałam, że gdyby nie sytuacja, w której się znalazłam, chętnie bym sobie pozwiedzała. Nie dane mi było długo podziwiać wystroju wnętrz. Zaprowadzono nas do pomieszczenia, które różniło się znacznie od mijanych biur. Przypominało skrzyżowanie wcześniej widzianej rupieciarni z czymś w rodzaju laboratorium.

Na składanym krześle, przed bardzo starym, jak sądziłam, komputerem, siedział szczupły mężczyzna w białym fartuchu i z włosami w kolorze bezchmurnego letniego nieba. Eriksen z naszej eskorty zwrócił się w jego stronę, lecz tamten nie dał mu dojść do słowa. Wciąż wpatrzony w monitor, wykonał w naszym kierunku nieokreślony gest, mający chyba oznaczać, że aktualnie jest bardzo zajęty i mamy poczekać. Eriksen najwyraźniej tak właśnie przekaz zrozumiał, zamilkł bowiem i staliśmy w ciszy, obserwując, jak błękitnowłose indywiduum z zapałem łomocze w rozklekotaną klawiaturę.

Nagle drzwi otworzyły się i stanęła w nich dobrze znajoma postać. W objęciach ściskała kilka kolorowych segregatorów.

– Przyniosłam plany – wyrzuciła z siebie. – Naprawdę nie wiem, czy to jest dobry…

– Olga! – Ren zrobił krok w jej stronę, ale wielkolud od wiewiórki zatrzymał go, na szczęście niezbyt brutalnie.

Dziewczyna dopiero zwróciła na nas uwagę. Popatrzyła na Rena z odrazą i odruchowo cofnęła się pół kroku.

– Możesz mi wyjaśnić, kto to jest? – zapytał ją Diabeł, bardziej chyba rozbawiony, niż zły.

– Ja? Dlaczego? – odpowiedziała łagodnie zdziwiona. Łagodnie, ale chyba szczerze, co bardzo mocno dało mi do myślenia. – To ty go tu przywlokłeś, myślę, że lepiej się orientujesz. Do tej pory nie mieliśmy tu obcych, a to znaczy, że albo wybrali się na bardzo długą i bardzo pechową wycieczkę, albo… – urwała nie po to, by się zastanowić, ale dlatego, że wszyscy najwyraźniej aż za dobrze zdawali sobie sprawę z drugiej możliwości.

– I nic więcej nie masz mi do powiedzenia?

Spojrzała na Diabła zmęczonym wzrokiem i wymownie przewróciła oczami. Ruszyła się wreszcie z progu, odłożyła segregatory na jeden z zagraconych stołów. Dopiero wtedy z powrotem skierowała uwagę na mężczyznę, który przez ten czas milczał i przypatrywał się jej z uwagą.

– Chodzi ci o coś? – zapytała bez złości, najwyżej z lekkim zniecierpliwieniem. – Wygląda na to, że i tak mamy problem, więc jeśli jeszcze coś, to mów od razu, a nie stoisz z tą miną.

Odruchowo zerknęłam na jego twarz. Nie znikał z niej denerwujący uśmiech i wyraz niezdrowego oczekiwania na jakąś grubszą drakę.

Prawdę mówiąc na grubszą drakę wcale się nie zanosiło. Wszyscy dookoła byli dziwnie spokojni. Nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek tutaj chce nam zrobić krzywdę. Popatrywali na siebie z ponuro, miny mieli nietęgie, ale nikt nas nie zaatakował, ani nie zachował się w jakikolwiek sposób agresywnie. Nie żebym narzekała.

– Chodzi mi o coś. – Diabeł nie odrywał wzroku od Olgi. Ta uniosła brwi w oczekiwaniu na rozwinięcie wypowiedzi. – Ten oryginalny osobnik twierdzi, że jesteś jego narzeczoną.

Dziewczyna spojrzała zaskoczona najpierw na Rena, potem na Diabła, jakby miała nadzieję, że któryś z nich zaraz powie, że to żart.

– I co ty na to? – dążył Diabeł.

– Nie sądzę, żebym go w ogóle wcześniej spotkała – powiedziała wolno, jakby faktycznie próbowała sobie coś przypomnieć. – Gdyby tak było, to myślę, że… hm… pamiętałabym.

Miała zapewne mnóstwo powodów, by udawać. Być może nawet udawała. Zaskoczenie, irytacja, zamyślenie – wszystko to było możliwe do odegrania. Wszystko, oprócz obrzydzenia, jakie odmalowało się na jej twarzy, gdy pierwszy raz ujrzała Rena. Jej reakcja wyglądała niemal dokładnie, jak moja kilka tygodni temu. Widziałam w jej twarzy wszystkie te uczucia, które ogarnęły mnie samą na widok jego niecodziennej aparycji. Czegoś takiego nie da się odegrać wiarygodnie bez przygotowania, mając tylko ułamek sekundy na reakcję.

Potem pomyślałam o tym, co od początku tej dziwacznej sprawy nie dawało mi spokoju – o zadziwiająco małym zaangażowaniu Rena w związek z Olgą, o chłodzie z jakim relacjonował ich wzajemne relacje, o nieprawdopodobnym wręcz braku wiedzy o życiu i zwyczajach własnej narzeczonej. Pomyślałam i przestraszyłam się.

Kim tak naprawdę był stojący obok człowiek? W co mnie wpakował i – co ważniejsze – dlaczego?! Zerknęłam na niego przelotnie. Wyglądał na zagubionego. Zanim zdążyłam wymyślić sposób na to, jak się z nim porozumieć, mężczyzna o błękitnych włosach wreszcie podniósł się z krzesła i podszedł do nas.

Wyglądał młodo, ale młody z całą pewnością nie był. Porządnie podrasowany rozmaitymi, bardzo drogimi, jak mniemam, wszczepami i implantami – to na pewno. Ale nie młody. Zdradzały go oczy – bardzo jasne i bardzo zmęczone, o wyrazie, jaki spotyka się jedynie u ludzi wiekowych, w dodatku bardzo poważnie doświadczonych. W tej chwili były mocno zaczerwienione, prawdopodobnie od długiej pracy przy komputerze. Błękitnowłosy pocierał je intensywnie, jakby próbował się rozbudzić. Chyba nie za bardzo mu się to udało, bo gdy spojrzał wreszcie wprost na nas, wzrok miał wciąż nieprzytomny i wyprany z wszelkiego zrozumienia.

– Mm? – mruknął w stronę swoich współpracowników. Ich zachowanie wskazywało na to, że to on jest tu szefem, ale nie powiedziałabym, by zachowywał się szczególnie szefowato.

– Szpiedzy – rzucił krotko Diabeł.

– Nie jesteśmy szpiegami – zaoponowałam. – Znaleźliśmy się tu przypadkiem.

– Wykasujcie im pamięć – mruknął obojętnie, zupełnie mnie ignorując i odwrócił się.

– Co?! – krzyknęłam. – Wykasujcie?! Jakie wy…

– Jesteś pewien, że to wystarczy? – Diabeł też zachowywał się, jakby mnie tu wcale nie było.

– Wystarczy. Wgrajcie im najlepsze amnezjatory. Gdybym spróbował coś z nich wyciągnąć, ich mózgi mogłyby tego nie wytrzymać. Nie będziemy ryzykować.

Też wolałam, żeby nie ryzykowali, ale jednak… stracić pamięć, nie mieć świadomości tego, co się tu wydarzyło, zapomnieć te nowe, tak niecodzienne doświadczenia i uczucia? Może tak będzie lepiej, myślałam. Dzięki temu będę mogła żyć jak do tej pory, bez wątpliwości, bez niepewności, w pełnym zaufaniu do nieomylnego Systemu, który…

Który nie jest nieomylny.

– Co tu się dzieje?! – zapytałam głośno, choć w zasadzie nie spodziewałam się odpowiedzi.

– Chodźcie. – Mężczyzna o niebieskich włosach, zgodnie z przewidywaniami, nie zwrócił na mnie uwagi. Ruszył w stronę drzwi prowadzących w głąb budynku, a my wraz z naszą eskortą podążyliśmy za nim – wszyscy z wyjątkiem brodacza.

– Poradzicie sobie beze mnie – powiedział, kierując się w stronę wyjścia. – Ja muszę w końcu znaleźć Ling Ling. Już naprawdę nie wiem, jak do niej dotrzeć. Jak tak dalej pójdzie, za chwilę zapomni zupełnie ludzkich obyczajów i już się z nią w ogóle nie dogadamy, a zanim zsynchronizuję następnego… – nie dokończył, machnął jedynie ręką w uniwersalnym geście „szkoda gadać” i wyszedł na korytarz.

Czyli Ling Ling to była wiewiórka? Dlaczego wiewiórka miałaby znać ludzkie obyczaje i dlaczego mieliby się z nią dogadywać?! Nic z tego wszystkiego nie rozumiałam. Z jednej strony wiedziałam, że lepiej się nie wyrywać, z drugiej, chciałam zadać im wszystkie pytania, które cisnęły mi się na usta.

Jednocześnie pomyślałam mgliście, że to wszystko chyba nie tak powinno wyglądać.

Jako drugi odłączył się Diabeł. Spojrzał z powątpiewaniem na Olgę, potem na nas, potem znów na Olgę. Ostatecznie uznał chyba, że jesteśmy niegroźni i nie będziemy stawiać oporu, zostawił nas więc z Eriksenem i Błękitnowłosym, a sam odciągnął na bok dziewczynę, prawdopodobnie w celu przeprowadzenia poważnej rozmowy. Ren nawet na nich nie spojrzał. Szedł obok mnie kompletnie otępiały.

We czwórkę dotarliśmy do kolejnej sali z ilością dziwacznej aparatury większą, niż we wszystkich ujrzanych przeze mnie dotąd miejscach razem wziętych. Centralne miejsce zajmował ogromny fotel z popodpinanymi czujnikami i pasami do uruchomienia zasiadającego w nim nieszczęśnika.

Naprawdę tak miało się to skończyć? Miałam utracić na tym narzędziu tortur wszystkie moje wspomnienia, nie dowiedziawszy się nawet, co mnie właściwie spotkało? Intrygująca zagadka, śledztwo, cały ten wariacki pościg, odkrycie odciętego od Systemu kompleksu i nawiązanie kontaktu z jego mieszkańcami – wszystko po to, by niczego nie osiągnąć, poddać się na sam koniec, nie zdobyć żadnych odpowiedzi?!

Ludzie, którzy nas pojmali również zachowywali się dziwnie. Bez żadnych wątpliwości wzięli nas za szpiegów, a jednocześnie chyba nie mieli nawet zamiary przesłuchać. Prócz tego, że planowali wykasować nam pamięć, ich nastawienie wydawało się niemal pokojowe. Przecież spokojnie mogli nas tutaj zabić. Byłaby to zbrodnia doskonała, nie do wykrycie przez System, a tym bardziej przez jakiegokolwiek człowieka. I znowu – nie żebym narzekała. Ale to wszystko nie trzymało się kupy.

– Możemy porozmawiać? – zapytałam i rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiegoś siedziska. Wypatrzyłam pod długim, laboratoryjnym blatem nieduży stołek. Wysunęłam go i usiadłam. Nikt nie próbował mnie powstrzymać.

– Sęk w tym, że chyba nie bardzo mamy o czym. – Błękitnowłosy oparł się o krawędź stołu, na którym rozstawiono tyleż tajemniczo, co archaicznie wyglądające skrzynki z wyrastającymi z nich pękami kabli w kolorowych osłonach izolacyjnych. – Nasza rozmowa mijałaby się z celem.

– Z czyim celem?!

– Z celem. Po prostu. Rozmowa powinna do czegoś prowadzić. Nasza nas nie zaprowadzi. Do niczego – mówił wolno, ze znużeniem i drgającym gdzieś na granicy słyszalności zniecierpliwieniem. Chciał zrobić swoje i mieć nas już z głowy. – W naszym interesie jest, by wam nic nie powiedzieć – kontynuował. – Od was nie jesteśmy w stanie uzyskać żadnych informacji, bez ryzykowania waszym zdrowiem i życiem, a tego wolelibyśmy uniknąć…

– Ale ja mogę wam podać wszystkie informacje, co chcecie! Powiem wam od początku, jak to było! Nie jestem niczyim szpiegiem! Nie mam nic do ukrycia!

W tej chwili nie obchodziło mnie, czy Ren był skłonny podpisać się pod moimi słowami. Istniała szansa, że był szpiegiem, ale to był już jego problem. Wciągnął mnie w to zupełnie przypadkowo, znalazł pierwszą naiwną, której za mało w życiu rozrywek i wymyślił mi, cholera, przygodę życia!

– Powiedz coś! – zwróciłam się do niego.

Spojrzał na mnie, a świeżo wezbrana fala mojej wściekłości i woli walki rozbiła się o mur jego owadziej obojętności.

– Ja już nic nie wiem – powiedział cicho.

No wspaniale, pomyślałam, to jest nas już dwoje!

– Jak: nie wiesz?! – drążyłam. – To od ciebie dowiedziałam się o Oldze i jej dziurze w życiorysie! To dlatego ją ma, tak? Dlatego, że tu przyjechała! Ale czemu tylko jedną, skoro zjawia się tu częściej?! Jak to się w ogóle stało? Jakim cudem to miejsce nie jest monitorowane przez System? Jak tego dokonaliście?!

– Nie było to proste – odezwał się Błękitnowłosy, choć nie sądziłam, że odpowie.

Eriksen spojrzał na niego zrezygnowany i jakby nieco przestraszony podjęciem przez niego rozmowy.

– Daj spokój – jęknął błagalnie. – Nie każdemu musisz się chwalić!

Został całkowicie zignorowany.

– Żeby tego dokonać, musiałem zmniejszyć świat – ciągnął w zamyśleniu mój rozmówca. – Musiałem wyciąć w nim dziurę i zszyć brzegi tak, by przekonać maszyny, że nigdy jej tam nie było.

Spojrzałam na niego uważnie. Nadal opierał się o krawędź stołu i z pochyloną głową wbijał wzrok w podłogę. Wcale nie wyglądał jakby się chwalił.

I nagle już wiedziałam. Wiedziałam kim jest i co tu robi. I dlaczego jego oczy są takie stare.

– Ty… jesteś twórcą Systemu, prawda?

Roześmiał się cicho i bardzo gorzko.

– Jeden człowiek, choćby miał kilka żyć, nie zdołałby zaprojektować i wdrożyć czegoś tak złożonego. Nie, nie jestem twórcą Systemu. Nawet nie zbliżyłem się do takiej rangi. Jestem… byłem tylko jednym z trybików, komórką ogromnego organizmu.

– A jednak udało ci się dokonać niemożliwego. Zrobiłeś dziurę w Systemie, odgrodziłeś to miejsce. Odgrodziłeś siebie. Was!

– Nie jestem jedyny.

– Jak to? Są… są inni?! Jest więcej takich miejsc?!

– Tak. Tak sądzę. Właściwie… jestem pewny.

– O co tu chodzi?! Co się dzieje?!

Błękitnowłosy podniósł głowę i utkwił we mnie to bezbarwne, znużone spojrzenie.

– Ja tylko chciałem mieć święty spokój – powiedział wreszcie ledwie słyszalnym szeptem.

Zamierzałam pytać dalej, dostrzegając w jego potrzebie wygadania się swoją jedyną szansę, ale wtedy drzwi otworzyły się i stanął w nich Diabeł. Nie było z nim Olgi. Obrzucił pomieszczenie szybkim spojrzeniem. Nie potrzebował dużo czasu, by zrozumieć, co się dzieje.

– Jeszcze z nimi nie skończyliście, tak? – warknął. – Eriksen, czego siedzisz jak kołek?

Zagadnięty wzruszył ramionami.

– A co mam zrobić? – powiedział. Wyglądał na zdeprymowanego. – Zmusić go?

– Tak, jeśli trzeba! Nie dosyć, że uparł się na to cholerne kasowanie pamięci, to teraz nawet z tym ma problem?! Gdyby to ode mnie zależało, od razu bym ich…

– Zgodziłem się na współpracę, by zapobiegać zbrodniom, nie je popełniać! – przerwał Błękitnowłosy, podnosząc głos pierwszy raz, odkąd go zobaczyłam.

– Tak? A ja to co?! No, śmiało, powiedz to! Myślisz, że jestem jak tamci?! Że dla mnie to zabawa?! – Diabeł był tak wściekły, że w każdej chwili spodziewałam się przejścia do rękoczynów. Może nawet na to liczyłam, w nadziei, że w zamieszaniu uda mi się uciec, nic takiego jednak nie nastąpiło. – To kwestia bezpieczeństwa, Blau! – wrzeszczał dalej Diabeł. – Nie rozumiesz?! Przez ciebie zginiemy!

– Beze mnie zginiecie szybciej.

– Pierdolony stary szantażysta! – Diabeł prawie podbiegł do mnie i szarpnął mnie za ramię tak mocno, że musiałam wstać. Próbowałam się wyrywać, ale był znacznie silniejszy. – Skończymy, kurwa, ten cyrk tu i teraz! – syczał przez zęby.

Pchnął mnie na fotel i błyskawicznie unieruchomił pasami. Ren nie zareagował. Nawet nie patrzył w moją stronę. Odczytałam to zachowanie jako przyznanie się do winy. Świadomość jego zdrady sprawiła, że jeszcze trudniej było mi żegnać się ze wspomnieniami. Miałam tylko nadzieję, że wściekły Diabeł pozostanie przy rozwiązaniu zaproponowanym przez szefa, czy kimkolwiek był mężczyzna o błękitnych włosach zwany Blauem i nie zdecyduje się zastosować swoich metod, co do charakteru których nie pozostawił wątpliwości.

Chciałabym powiedzieć, że pamiętam moją ostatnią myśl, ostatni błysk świadomości, nim pochłonęła mnie ciemność, ale nie mogę.

Nie pamiętam.

 

***

 

Autostopowicz wyglądał strasznie dziwacznie. Pierwszy raz widziałam tak bardzo zmodyfikowanego człowieka. Zaczynałam nawet odrobinę żałować, że się zatrzymałam. Prawdę mówiąc nie pamiętałam nawet gdzie i dlaczego. Ba, nie bardzo mogłam odpowiedzieć sobie na pytanie, po jaką cholerę w ogóle zachciało mi się tak długiej wyprawy! Do tej pory nie uważałam mojej pracy za szczególnie stresującą, ale wygląda na to, że i mnie dopadło w końcu coś na kształt załamania nerwowego.

Wsiąść pewnego dnia do vimany i po prostu pojechać przed siebie! Co też mnie napadło?! Na szczęście w końcu się otrząsnęłam. Czułam się dziwnie skołowana, wymięta, nieświeża i zmęczona, w dodatku bolała mnie noga.

Mój pasażer też był wykończony. Tak mi przynajmniej powiedział, bo fizycznie nie było widać po nim ani zmęczenia, ani niczego innego, poza zamiłowaniem do specyficznych technik modyfikowania ciała. Na szczęście zbliżaliśmy się już do miasta. Cieszyłam się, że niedługo wysadzę gdzieś wreszcie tego dziwoląga.

Im dłużej jechaliśmy, tym bardziej czułam się nieswojo.

 

Powrót do domu okazał się jednocześnie powrotem do normalnego życia. Obawiałam się, że dziwne zaburzenie, które kazało mi nagle wyruszyć w nieznane, może mieć jeszcze inne przerażające objawy, ale na szczęście nie, nic z tych rzeczy. Wróciłam do pracy, która wydała mi się umiarkowanie niewdzięczna – czyli jak zwykle. Nie obserwowałam u siebie absolutnie żadnych niepokojących sygnałów.

Nie spotkałam też więcej dziwnego autostopowicza. Przyznam, że z początku trochę mnie martwił. Nie pamiętałam zbyt dobrze, jak go poznałam i dlaczego zdecydowałam się go podwieźć, choć przecież normalnie nie robię takich rzeczy. Podejrzewałam, że mógł mi podać jakiś narkotyk, ale przeskanowałam się dokładnie na tę i kilka innych okoliczności. Wyniki były w porządku. Powoli zaczynałam zapominać o swojej absurdalnej wyprawie.

I wtedy usłyszałam pozytywkę.

 

***

 

– Kurwa, nigdy się nie przyzwyczaję – warknęłam, zatrzymując vimanę i próbując zatamować krew cieknącą ciurkiem z nosa, zanim upaprze mi obicia siedzeń.

Znajdowałam się bardzo daleko od domu. Pod sobą miałam krętą, górską drogę. Jak zwykle zastanowiłam się, jakim cudem oni mogą tu żyć. Surowy krajobraz, tak różny od miejskiej przestrzeni, wywoływał u mnie niepokój. Na szczęście zwykle nie przebywałam tu długo. Miałam nadzieję, że i tym razem tak będzie.

Upewniłam się, że przestałam krwawić, odetchnęłam głęboko i odpaliłam pojazd. Jeszcze kawałek. Miałam nadzieję, że znajdę odpowiednią górę i odpowiednią grotę. Już kilka razy zdarzyło się, że zabłądziłam i musieli kogoś po mnie wysyłać.

Tym razem na szczęście poszło szybko i sprawnie. Stojący na ścieżce wartownik pomachał do mnie i dał znak drugiemu, pilnującemu wejścia do labiryntu. Zaparkowałam na wskazanej półce skalnej. Zawsze bałam się zostawiać pojazd tuż nad przepaścią, ale alternatywą było strome zbocze. Też sobie miejsce wybrali!

– No, nareszcie! Już myśleliśmy, że o nas zapomniałaś! – Wartownik roześmiał się ze starego żartu, podszedł i uścisnął mnie serdecznie. Znałam go z widzenia i nie przypominam sobie, bym pozwalała mu na takie poufałości. Ale prawdą też było, że dawno tu nie gościłam. Przez ten czas zapewne zdążył się zadomowić, awansować i teraz czuł się znacznie swobodniej, niż kiedy widziałam go ostatnio.

– Cześć – mruknęłam. – Frey u siebie?

– Oczekuje cię z niecierpliwością!

– Dlaczego z niecierpliwością? – spojrzałam na chłopaka podejrzliwie.

Frey od czasu do czasu programował mnie do różnych pomniejszych zadań w terenie, ale zdawałam sobie sprawę, że jego osobista sympatia nie czyniła mnie jeszcze znaczącym członkiem organizacji. Do tej pory jakoś nigdy nie oczekiwał mnie z niecierpliwością.

– Idź z nim pogadaj, może odświeży ci pamięć – uśmiechnął się młody wartownik.

No tak. Tutaj głupie żarty o pamięci nigdy się nie nudziły.

Wraz z moim przewodnikiem ruszyłam pod górę. Zmachałam się oczywiście już po kilkunastu krokach. Gdy stanęłam przed wejściem byłam zlana potem i dyszałam, jakbym w każdej chwili mogła wypluć płuca. Zresztą czułam się, jakbym faktycznie mogła.

Drugi strażnik na szczęście darował sobie uściski, kiwnął mi tylko ręką. Posłałam mu grymas, który miał w zamyśle być uśmiechem.

– Idź, idź – powiedział zachęcająco. – Wszyscy jesteśmy ciekawi!

Powoli sama zaczynałam być ciekawa.

Na ogół przez korytarze jaskiniowego labiryntu prowadził mnie któryś z wartowników. Tym razem pofatygował się do mnie Frey we własnej osobie – niski, przysadzisty, ogniście rudy i wyszczerzony w niepokojącym uśmiechu zadowolonego z siebie szaleńca. Dokładnie taki, jakim go zapamiętałam. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę jego ulepszenia, sprawiające, że zmieniał się fizycznie znacznie wolniej, niż normalni ludzie.

– Nareszcie! – zakrzyknął z najprawdziwszą radością i czymś na kształt ulgi. – Zawsze się boję, że ta twoja pierdolona pozytywka nie zadziała.

– To uwarunkuj mnie na coś innego – mruknęłam, chociaż wiedziałam, że nie ma lepszego pomysłu, mimo że głowi się nad tym od dawna. – I powiedz mi wreszcie, co się dzieje.

– To ty mi zaraz wszystko powiesz, kochanie! – zapiał radośnie. – Tylko najpierw muszę pogrzebać ci w głowie. Bo nic nie pamiętasz, prawda? Prawda! – odpowiedział sam sobie. – Gdybyś pamiętała, już byś mi tu wszystko pięknie śpiewała, prawda? Prawda! No i tak oto, tym tokiem rozumowania… no. Chodź, skarbie, chodź!

Oczywiście mógł być nagrzmocony po same uszy jakimś świństwem, zdarzało mu się to wcale często. Ale równie dobrze mógł nie być. Nigdy nie potrafiłam rozpoznać, kiedy odbija mu chemicznie, a kiedy naturalnie.

Szłam za nim, jak zwykle rozglądając się po jaskiniowym labiryncie. W pierwszych kilku korytarzach było zupełnie ciemno. Dopiero dalej świeciły słabe jarzeniówki. Zawsze zdumiewało mnie, jak udaje im się tu uzyskać prąd. Frey nawet kiedyś próbował mi tłumaczyć zasady działania domowej roboty generatorów, ale niewiele z tego zrozumiałam. Nie jestem technikiem. Mieli też gaz i wodę. Tajny kompleks naukowo-badawczy ukryty w górskich jaskiniach funkcjonował zadziwiająco dobrze.

– Głupio mi bez Sieci – mruknęłam.

Frey roześmiał się.

– Mówisz to za każdym razem, jak tu jesteś!

– Bo za każdym razem mi głupio!

– Dobra, królewno, gramol się na kozetkę. Zobaczymy, co tam ci zrobili źli ludzie!

Wprowadził mnie do dużej i zimnej sali laboratoryjnej i wskazał jedną z leżanek podpiętych do aparatury transferowej i programującej.

– Przystroimy panienkę w gustowne kabelki, zobaczymy, co nam pokażą odczyty – mamrotał zadowolony.

Popodpinał wszystko i zaczął mnie skanować. Nie było to bolesne, co nie zmienia faktu, że nie należało do przyjemnych uczuć. Przez cały czas wpatrywał się w monitor, na którym migały cyfry. Kody. Kody, składające się na mój umysł, moją osobowość – na mnie. To ja migałam na tych monitorach. Ja – odsłonięta bardziej, niż gdybym była naga.

– No i pięknie – powiedział Frey, nie odrywając wzroku od ekranu. – Nielegalny amnezjator własnej produkcji. No no, małe chujki, nieładnie! Żeby jeszcze chociaż coś porządnego, ale taki prymityw… Nie usunęli ci wspomnień, tylko zamaskowali. Masz szczęście, mała, bo inaczej musiałbym poważnie zdewastować ten twój śliczny, zdrowy mózg, żeby spróbować cokolwiek odzyskać. A szkoda by było. No nie patrz tak, nie patrz tak. Żartuję przecież! O, nawet w tobie nie grzebali! Aż dziwne! Nic by nie znaleźli, ja dobrze zabezpieczam swoich ludzi, ale mogliby ci krzywdę zrobić. No już, już, nie zrobili przecież, nie rób min!

W ogóle na niego nie patrzyłam, bo miałam zamknięte oczy. Min nie robiłam tym bardziej. Leżałam sztywna i skupiona, w oczekiwaniu na powrót pamięci. Byłam zaniepokojona. Jeżeli Frey z jakiegoś powodu zdecydował się mnie zaprogramować, powinnam wspomnienie samego aktu programowania odzyskać wraz z pozostałymi, które bez problemu wróciły, gdy przekroczyłam ustaloną granicę. Nie wróciły, a w dodatku dowiedziałam się, że jacyś „oni” dobrali się do mojego mózgu.

Co się w takim razie właściwie działo w ostatnich dniach?

Za chwilę miałam się dowiedzieć, na szczęście bądź nieszczęście.

Było gorzej niż przy wjeździe na teren. Wówczas moim oczom ukazało się znane miejsce, które szybko przyporządkowałam do odpowiednich wspomnień. Tym razem w myślach pojawiały się niewyraźne obrazy zupełnie mi obcej scenerii, twarze ludzi, których z niczym nie potrafiłam sobie skojarzyć. Pod czaszką rozbrzmiewały fragmenty zdań.

Dziewczyna z przerwą w życiorysie. Jej zmodyfikowany narzeczony. Hakerskie śledztwo.

Szpiedzy, mówi ktoś. Mamy szpiegów.

Nie jesteśmy szpiegami!

Wariacka wyprawa. Tajna baza na pustkowiu. Odcięcie od Sieci. Odcięcie od Systemu.

… są inni?! Jest więcej takich miejsc?!

… zapobiegać zbrodniom, nie je popełniać!

Zapobiegać…

… zbrodniom…

… zbrodniom…

Ci ludzie.

… że dla mnie to zabawa?!

… że jestem jak tamci?!

Jak tamci. Tamci. Tamci.

Jak…

… my?!

Ja tylko chciałem mieć święty spokój.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś! – Usiadłam gwałtownie, nie czekając nawet, aż Frey poodpina wszystkie czujniki. Bardzo mocno zaciskałam palce na brzegach leżanki. – Dlaczego mi, kurwa, nie powiedziałeś?!

– Przepraszam – wyszczerzył się. – W ciebie chciałem ingerować jak najmniej, żeby twoje późniejsze wspomnienia były czyste.

– Nie o to mi chodzi!

– Zaprogramowałem tego dziwacznego faceta, żeby się do ciebie zgłosił. Daliśmy mu trochę fałszywych wspomnień, żeby wyglądało to na sprawę osobistą. Wiedziałem przecież, że się zgodzisz. Trochę cię w końcu znam!

– Znasz mnie – powtórzyłam głucho. – Na tyle dobrze, by wiedzieć, że lepiej mi nie mówić…

– Daj już spokój, przeprosiłem.

– Nie o to mi chodzi!

– Długo namierzaliśmy tę pannę. Wiedzieliśmy, że jak natrafimy na kogoś z przerwą w życiorysie i ten ktoś nie będzie od nas, to pewnie będzie od niego. Albo z którejś z nowych grup, o ile faktycznie powstają. Ale weź przejrzyj miliardy ludzi na planecie! Tylko dzięki zajebistemu fartowi i wtykom w centrali Systemu znaleźliśmy tę małą. Wystarczyło tylko poczekać, aż dostanie wezwanie i za nią pojechać. I zrobiłaś tak, prawda? Udało się, prawda?

Prawda

-I zaraz powiesz mi gdzie ukrywa się ta gnida, Ernest Blau, prawda?

Nieprawda.

– Wie, że niebawem wychyniemy z ukrycia. Pewnie już się na nas szykuje!

– Dlaczego. Mi. Nie powiedziałeś?

– Zaczynasz mnie wkurwiać, królewno. Oczekuję od ciebie relacji, nie pretensji. Wiedziałaś, że większość naszych działań opiera się na programowaniu z wyłączeniem świadomości. Wiedziałaś, jakie jest ryzyko.

– Nie. O to. Mi. Chodzi.

– No to o co?! O co?! Wywal to z siebie wreszcie!

– Latami organizowałeś to wszystko, przygotowywałeś się do odcięcia od Systemu i stworzenia grupy ludzi, którzy poprą twoje postulaty wolnościowe – powiedziałam głucho. – Ryzykowałeś życie, pracując w samej centrali Systemu, a jednocześnie tuż pod nosem wszystkich projektując swoją niszę, przekonując niewyobrażalnie złożone komputery, że zakodowałeś im cały świat, gdy tak naprawdę zostawiłeś sobie swoją małą kryjówkę.

– Owszem – potwierdził poważniejąc. – Nie wiedziałem, że tak dobrze zapamiętałaś, kiedy ci tłumaczyłem.

– Wtedy słuchałam jednym uchem, fakt, ale teraz…

– Mało kto wie, że nie tylko myśli i emocje są zakodowane w Systemie. System jest nie tylko w ludziach, ale obejmuje całą przestrzeń, w której działają. My mieliśmy dać mu pochłonąć cały świat. Nie wszystkim podobał się ten pomysł.

– Stworzenie azylu. To był wasz wspólny projekt. Twój i Blaua.

– Tak. Ale wdaliśmy się w hm, spór ideologiczny.

O tak, pomyślałam. W to nie wątpię.

– Odciąłeś go od tego, tak?

– Przejąłem projekt – potwierdził. – Byłem wyższy rangą, wiedziałem jak to skutecznie zrobić. Nigdy nie zobaczył ostatecznego rezultatu. Nawet, jeśli po tym przeglądał kody, nie miał prawa niczego zauważyć. Dobrze zszyłem brzegi dziury.

– On używał tego samego porównania…

– Wymyśliliśmy je razem.

– Po tym wszystkim mógł cię wydać.

– I siebie przy okazji? – Frey roześmiał się nieprzyjemnie. – Nie. Mógł zrobić wyłącznie to, co ostatecznie, kurwa, zrobił. Zacząć od nowa.

– On chciał tylko świętego spokoju…

– No właśnie! – ryknął Frey tak głośno, że aż podskoczyłam. – Właśnie, kurwa, właśnie! Swiętego spokoju! Czy po to układa się tak skomplikowany i ryzykowny plan?! Dla pierdolonego świętego spokoju?! Otóż nie! Nie, nie nie! Od tego, żeby zapewniać święty spokój jest System! Pierdolony Blau miałby zawsze dobre samopoczucie, program troszczyłby się o jego delikatną psychikę i święty, kurwa, spokój! Nasz plan z zasady zakładał walkę ze świętym spokojem! Chciałem rebelii! Chciałem wolności!

– Chciałeś zabijać ludzi? – zapytałam cicho, przechodząc w końcu do rzeczy.

Miałam nadzieję, że mnie wyśmieje. Pragnęłam, by przekonał mnie, że niedawne tajemnicze i bezsensowne morderstwo to nie jego sprawka, że może to jakaś inna grupa. Skoro oni dwaj dali radę, to dlaczego ktoś inny nie mógł wpaść na podobny pomysł? Tak bardzo czekałam na te słowa.

Na próżno.

– Czemu nie? – usłyszałam zamiast tego. – To również akt wolnej woli.

– Zaprogramowałeś kogoś, żeby zabił niewinnego człowieka!

– Chciałem sprawdzić, czy się uda.

– Udało się! – krzyknęłam, całkowicie oszołomiona. – I co dalej?! Następny? Może kilku?! Wybuchnie panika!

– O to chodzi. – Frey zaprezentował swój popisowy uśmiech szaleńca. Pierwszy raz w życiu nie wzięłam go za śmieszny grymas. – Może dzięki temu bydło zacznie myśleć. Może uda im się wyrwać spod władzy Systemu. Ciebie wątpliwości doprowadziły do przyjęcia sprawy tego, jak mu tam…

– Rena.

– Rena. Wątpliwości doprowadziły cię do przyjęcia sprawy Rena. Zupełnie sama, bez programowania, zaczęłaś się zastanawiać, prawda?

Prawda, pomyślałam, ale nie odezwałam się.

– Więc niech i oni zaczną!

– To nie miało tak wyglądać, Frey – odezwałam się cicho. Nie mogłam już powstrzymać łez. Płynęły same, a ja, nie zważając na nie, wyrzucałam z siebie chaotyczne słowa, puste dźwięki, które nawet w części nie oddawały tego, jak bardzo czułam się zraniona, zdradzona, wykorzystana. – Myślałam, że cię znam – chlipnęłam na koniec.

– Że mnie znasz? – uśmiechnął się drwiąco. – Ile razy się spotkaliśmy? Sześć? Siedem?

– Mieliśmy wspólne ideały.

– Nadal mamy.

– Nie, Frey, zabijania dla rozrywki i po to, żeby „zobaczyć, czy się uda” nie było w planach!

– W moich było.

– Rozumiem, że czasem trzeba coś poświęcić, by zyskać coś cenniejszego, ale to jest dla mnie za dużo, rozumiesz?! Miało być inaczej. Mieliśmy powoli, mieliśmy wdrażać… edukować… – zająknęłam się, zabrakło mi słów.

– Już rozumiesz, dlaczego ci nie powiedziałem? – zapytał ze złością. – Histeryzujesz.

Chciałam na niego wrzasnąć, zdzielić go w pysk, powalić na ziemię, kopać, gryźć… a jednak wciąż siedziałam na miejscu i wpatrywałam się w drobne, mozaikowe kafelki laboratoryjnej podłogi.

– Nie histeryzuję. – Wzięłam się w garść. – Po prostu dowiedzieć się o tym tak nagle… Nie powiem, żebym przepadała za ludźmi, ale… Frey… życie to jednak życie!

– Ich życie nie jest prawdziwe. Przecież wiesz. I… masz rację. Niedobrze, że dowiedziałaś się w ten sposób. Ale przywykniesz.

– Ile osób wie?

– Prawie wszyscy stali rezydenci bazy, najbardziej zaufana wtyka w centrali, kilku agentów terenowych. To przełomowa faza projektu. Dlatego tak mi zależało, żeby znaleźć Blaua. Gość, którego mamy w centrali powiedział mi, że tam go już dawno nie ma. Szukają go, jasne, ale nie znajdą. Tak samo, jak mnie. Ja mam tę przewagę, że wiem, jak udało mu się uciec. Do tej pory siedział cicho i miał ten swój upragniony, kurwa, święty spokój. Ale jak usłyszał o morderstwie, na pewno skojarzył to ze mną. Może chcieć mnie powstrzymać. Dlatego ja muszę powstrzymać go pierwszy.

– A kim jest ten cały Ren? Co ma z tym wspólnego?

– Nic. Nic kompletnie. – Frey zarechotał. – To zupełnie przypadkowy dziwak z ulicy. Przygotowaliśmy dla niego śliczne sekwencje fałszywych wspomnień. Kupę czasu to zajęło. Musieliśmy go przekonać, że zależy mu na tej panience z powodów osobistych. Tak naprawdę nigdy wcześniej nie widział jej na oczy, więc chyba rozumiesz, jak musieliśmy się natyrać, żeby to wiarygodnie wypadło.

Już chciałam powiedzieć, że nie bardzo im się udało, ale ugryzłam się w język. Ostatecznie ja się nabrałam. Charakter „związku” Rena i Olgi nieco mnie dziwił, może nawet miałam coś na kształt wątpliwości, ale nie na tyle, by mnie to powstrzymało przed współpracą z Renem. Nagłe zmiany w jego osobowości, które tak mnie intrygowały i deprymowały, też musiały być efektem głębokiej ingerencji w jego układ nerwowy.

Znowu zaczynałam jasno myśleć. Minął pierwszy szok, już byłam spokojna. Tylko że sytuacja diametralnie się zmieniła, a ja musiałam na tę zmianę zareagować.

– Co się z nim teraz stanie? – zapytałam, by kupić sobie jeszcze trochę czasu na dojście do ładu z własnymi myślami.

Frey wzruszył ramionami. Nie spodobało mi się to ani trochę.

– Powinniście porwać go jeszcze raz i przywrócić stan sprzed ingerencji! – powiedziałam z naciskiem.

– A komu się chce?! – prychnął Frey.

– Ale nie możecie go tak zostawić. – Przypomniałam sobie otępienie i zagubienie Rena już po tym, jak Olga powiedziała, że go nie zna. – On teraz nie wie, kim jest. Jego życie to kłamstwo. Nie będzie w stanie dalej funkcjonować!

– Masz rację. – Frey uśmiechnął się nieprzyjemnie. – Nie możemy go tak zostawić. Gdyby jakimś cudem dostał się w w niepowołane ręce, jego mózg byłby kopalnią informacji. Podejrzewam, że moi ludzie już się tym zajęli.

– Zajęli…

– Nie histeryzuj znowu. – Ziewnął demonstracyjnie. – Nie wziąłem pod uwagę, że możesz okazać się taka słaba. Zawsze wydawałaś mi się…

– Tak – przerwałam ostro. – Ty też wydawałeś mi się inny! Oboje jesteśmy rozczarowani i musimy jakoś rozwiązać tę sytuację.

– Mówiłem, przywykniesz. – Frey uśmiechnął się, tym razem całkiem sympatycznie. – Przemyślisz, zrozumiesz…

Oczywiście. Bo jeśli nie, jego ludzie już się mną zajmą.

– Wykonałam swoje zadanie – powiedziałam. – Mam informacje. Sporządzę raport, a potem przedyskutujemy warunki naszej współpracy. – Domyślałam się, że o żadnej dyskusji nie może być mowy i on się domyślał, że ja się domyślam.

Tak bardzo potrzebowałam czasu.

Tak bardzo potrzebowałam jeszcze przez chwilę utrzymać jego zaufanie.

– Chyba nie chcesz odejść?

Ukryłam twarz w dłoniach.

– Nie chcę odejść – wymamrotałam. – Muszę… dojść do siebie. Mogę iść do pracowni? Przepraszam, chcę to jak najszybciej mieć z głowy.

– Idź – zgodził się. – Znajdziesz tam wszystkie narzędzia. Są mapy. Zależy mi, żebyś dobrze odtworzyła trasę. Zresztą, co ci będę tłumaczył. Wiesz, jak się sporządza raporty. – Wyszczerzył się radośnie, jakby wszystkie wcześniejsze słowa w ogóle nie padły, jakby wszystko było jak zawsze. – Trafisz?

– Powinnam.

Wstałam i ruszyłam przed siebie, jak we śnie. Miałam tak dużo do zrobienia, a tak mało czasu.

 

Pracownia, w której zwykle wykonywałam jakieś pomniejsze zadania, wyglądała jak zawsze. Przypominała pomieszczenia biurowe, które widziałam w tamtym kompleksie. Nic dziwnego. Skoro jesteśmy odcięci od Sieci, musimy pracować na starych urządzeniach zewnętrznych. Były trudno dostępne, a te modele, które udawało się zdobyć, wszystkie wyglądały dość podobnie.

Upewniłam się, czy mam pod ręką nośnik, który będę mogła podłączyć tuż po odzyskaniu dostępu do Sieci i przystąpiłam do pracy. Miałam do sporządzenia trzy dokumenty, z których żaden nie był, rzecz jasna, raportem dla Freya.

Oczywiście mogłabym zrobić to inaczej. Mogłabym poczekać, zdobyć więcej informacji, pozwolić Freyowi uwierzyć, że jestem skłonna zaakceptować jego metody i kontynuować współpracę. Miałabym więcej czasu, mogłabym obmyślić plan… Tylko że byłam w tej niekomfortowej sytuacji, że moim mózgiem zarządzał Frey, a ja nie miałam ani umiejętności, ani nerwów mocnych na tyle, by wywieść go w pole. Wiedziałam, że albo zrobię to, co zrobić zamierzałam, a potem niech się dzieje, co chce, albo utknę na resztę życia w wirze kłamstw, szantaży i manipulacji. Bo tego, że Frey nie pozwoli mi po prostu odejść, byłam więcej, niż pewna. A nawet, gdybym odeszła, niczego by to nie zmieniło. Chciałam działać. Być może pierwszy raz w życiu działałam naprawdę i z przekonaniem.

Nie byłam odpowiednią do tego osobą. Zawsze prowadziłam spokojne i nudne życie. Zawsze byłam zakompleksiona i rozgoryczona tym, że nie mam możliwości zgłębiania najważniejszych kwestii związanych z Systemem. System mnie fascynował, a moja powierzchowna wiedza na jego temat frustrowała. Nauczyłam się powtarzać urzędową formułki, ba, nawet w nie wierzyłam! Co nie zmieniało faktu, że to wciąż nie było to. Slizgałam się po powierzchni i nie miałam szansy dotrzeć głębiej.

Nigdy nie dowiedziałam się, w jakich okolicznościach zainteresował się mną jeden z agentów terenowych Freya. Pewnego dnia zostałam najzwyczajniej w świecie uprowadzona z ruchliwej ulicy przez człowieka, z którym przez całą drogę nie udało mi się nawiązać kontaktu. Wydawał się zupełnie wyłączony, jakby działał automatycznie. Usadził mnie na siedzeniu autolotu i unieruchomił tak, bym nie mogła wyrządzić mu krzywdy podczas podróży. Mimo wszystko było mi jednak dość wygodnie. Na szczęście, bo droga była długa. Facet za sterem odblokował się dopiero, gdy coś nagle odłączyło nas od Systemu i zerwało połączenie z Siecią. To zawsze jest szok, ale ten pierwszy raz…

Gdy doszłam do siebie, mój porywacz wyjaśnił mi, że istnieje organizacja, której szef wie o Systemie wszystko. Tej organizacji udało się System oszukać i podjąć działania zmierzające do uwolnienia ludzkości od nieustającej inwigilacji. I że ta organizacja zamierza zaproponować mi współpracę.

Spotkałam się z Freyem. Zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Szaleniec i geniusz. Tak stary, że dla normalnego człowieka było to nieosiągalne. Wspomagany najlepszymi wszczepami jeszcze sprzed ery Systemu. Wizjoner. Furiat. Ćpun.

Ktoś taki zaszczepił we mnie myśl o wolności.

Uznał, że na razie, że nie mogę zostać w bazie. Że może kiedyś, gdy już wystarczająco przysłużę się w terenie. Wyjaśnił, jak działają pracownicy terenowi. Powiedział, że muszę mu oddać do wyłącznej dyspozycji swój mózg.

Odpowiedziałam, by robił, co musi.

Okazało się, że znając kody można wszystko.

Wysondował mnie dokładnie. Wybrał najczęściej powtarzające się sekwencje – zwykle myśli o pracy, trochę codziennych zmartwień. Wszystko to zgrał na zewnętrzny nośnik. Podobno sam go zaprojektował. Przyniósł mały, przenośny komputer i wytłumaczył, na czym polega warunkowanie.

System reaguje tylko na myśli i uczucia, z których osoba zdaje sobie sprawę. Nie musi się na nich bardzo skupiać, nie musi umieć ich nazwać. Musi jedynie być świadoma, że myśli i czuje. Między innymi dlatego System tak dobrze pilnuje naszego zdrowia psychicznego – żebyśmy myśleli jasno i czuli umiarkowanie. By oszukać System, należało wyeliminować samoświadomość.

Ja zostałam uwarunkowana na pozytywkę. Frey ustalił datę naszego następnego spotkania i ustawił urządzenie na czas. Potem wgrał mi sekwencję poleceń, przygotowaną dla mnie już wcześniej – w końcu byłam obserwowana od dawna. Po usłyszeniu dźwięku pozytywki miałam wykonać rozkazy zapisane w kodzie. Wykonać, nie myśleć o nich.

Zaprogramowana w ten sposób mogłabym wysadzić bombę, myśląc o ulubionym serialu.

Nie kazał mi wysadzać bomb.

– Gdy usłyszysz pozytywkę, utracisz świadomość tego, co robisz. Po twoim umyśle będą błąkać się takie myśli, jak zwykle, a twoje ciało, niczym maszyna, będzie realizowało wskazany cel. Na razie ten cel to przyjeżdżanie tutaj, do bazy.

Wręczył mi przenośny komputer i zewnętrzny nośnik, na którym zapisał najbardziej charakterystyczne dla mnie myśli.

-Weź to – powiedział. – Gdy wjeżdżasz na teren, automatycznie odłącza cię od Systemu. Po dzisiejszej wizycie będziesz miała dziurę w życiorysie, ale jedną System potraktuje normalnie. Uzna, że umarłaś. Po powrocie będzie działał jak zawsze, tylko wykona badania lekarskie. Chyba diagnozuje przerwę w życiorysie jako absurdalnie długą śmierć kliniczną. Ale po kilku takich pewnie zrobiłby się podejrzliwy, więc mamy na niego sposób. – Wskazał na sprzęt, który dał mi przed chwilą. – To twój kamuflaż. Komputer automatycznie podłączy się do Sieci, gdy znajdzie się w zasięgu. System jest z Siecią nierozerwalnie sprzężony. Gdy usłyszysz pozytywkę, podepniesz nośnik do komputera. Będzie przez cały czas twojej nieobecności odtwarzał na użytek Systemu sekwencję twoich niewinnych i nieszkodliwych myśli. – Uśmiechnął się szeroko, widząc moje zdumienie. – Pamięć o naszej znajomości będzie wracać za każdym razem, jak wjedziesz na teren, a gdy tylko stąd wyjedziesz, o wszystkim zapomnisz. Swiadomość odzyskasz wraz z powrotem do domu i odłączeniem nośnika. Nie będziesz pamiętała, że gdziekolwiek byłaś. Schowasz komputer i natychmiast o nim zapomnisz. To standardowy program dla wszystkich początkujących, Brzmi prosto, ale w rzeczywistości jest bardzo złożony. Pisałem go osiem lat

Dla mnie tam wcale nie brzmiał prosto, a osiem lat wydawało mi się czasem zbyt krótkim, by to wszystko zrealizować i to tak, żeby działało.

Teraz zastanowiłam się, ile czasu poświęcił na to Ernest Blau. Bo nie miałam już wątpliwości, że korzystał dokładnie z tego samego rozwiązania. Pewnie też wymyślili je razem. Tylko że jego ludzie byli uwarunkowani na wiewiórkę. Na to nie wpadliśmy. Transferowanie osobowości, bądź jej części w ciało zwierzęcia wydawało się doskonałym rozwiązaniem. System nie reagował na zwierzęta, zupełnie je ignorował. Mogły myśleć, jak ludzie, a nawet planować przejęcie władzy nad światem. Nie było możliwości, by to wykryć. Brodacz z zespołu Blaua musiał być odpowiedzialny za przenoszenie osobowości niejakiej Ling Ling do ciała wiewiórki. Ta odwiedzała osobę zaprogramowaną, a kody aktywowały się po prostu na jej widok. Znacznie lepsze, niż wcześniej ustawiona pozytywka. Można było wezwać kogoś w dowolnej chwili, jeśli był potrzebny. Tylko biedna Ling Ling musiała się nabiegać. Nic dziwnego, że się przyzwyczaiła i nie chciała wracać do ludzkiego ciała, spoczywającego w graciarnio-garażu.

Po naszym pierwszym spotkaniu Frey wezwał mnie do siebie jeszcze kilka razy. Wszystko działało bez zarzutu. Na co dzień byłam zupełnie bezużyteczną i niezbyt sympatyczną specjalistką od Systemu, a raz na kilka miesięcy zmieniałam się w bojownika o wolność. Choć mój bój polegał głównie na przeglądaniu raportów i segregowaniu dokumentów. Frey twierdził, że to standardowa procedura. Teraz wiem, że trzymał mnie tylko dlatego, że już wtedy miał na oku Olgę, a ja mieszkałam względnie blisko i łatwo mógł mnie wrobić w śledzenie jej. Był w trakcie pisania niesamowicie złożonej sekwencji poleceń i fałszywych wspomnień dla Rena, a w tym czasie oswajał mnie ze sobą i ze swoją ideą. A raczej z tym, co chciał, żebym uznała za jego ideę.

Nie byłam świadoma zbrodniczych eksperymentów, które prowadził. Nie przyszło mi do głowy, że mógłby zaprogramować człowieka, by zabił. Zastanowiłam się, czy zaprogramowany wiedział. Chociaż z drugiej strony… ta informacja nie była mi do niczego potrzebna…

Frey domyślał się, że pokojowo nastawiony Blau zwróci uwagę na morderstwo i powiąże je z działalnością dawnego kolegi. Chciał znaleźć Blaua, nim ten znajdzie jego, a ja miałam mu to umożliwić.

O, niedoczekanie!

Inna sprawa, że Blau, jeśli nawet szykował się do walki, to od niedawna. Z tego, co zauważyłam, jego aparatura programująca i transferująca była uboższa niż ta tutaj, w bazie. Nie miał też, albo nie chciał używać inwazyjnych środków. Tylko zamaskował mi wspomnienia! Jego współpracownicy mieli rację. Kompletny brak rozsądku! Trzeba było nas porządnie wysondować. Zabójstwo też byłoby jakimś wyjściem…

Cóż, pomyślałam w przebłysku czarnego humoru, nic straconego.

Nic straconego.

Nie robiłam sobie nadziei.

Zawiesiłam dłonie nad klawiaturą i zmusiłam je, by przestały drżeć.

Zaczęłam pisać.

 

Dinky,

 

wiem, że nie chciałeś się w to wszystko mieszać i radziłeś mi, żebym nie mieszała się również. Postąpiłam dokładnie odwrotnie. Wmieszałam się i teraz z całą premedytacją, a jednocześnie z przeraźliwymi wyrzutami sumienia, mieszam Ciebie.

Jesteś jedyną osobą, do której mogę się zwrócić. Jedyną, która zrozumie techniczny aspekt zagadnienia (zapewne znacznie lepiej, niż ja) a jednocześnie ma na tyle otwarty umysł, by przyjąć te informacje do wiadomości i wykorzystać w słusznym celu.

Sam mówiłeś, że System można obejść. Bardzo się wtedy oburzyłam, ale teraz przyznaję Ci rację. By zrehabilitować się jeszcze bardziej, powiem Ci nawet, jak można to zrobić.

Dawno temu, w trakcie tworzenia zalążków tego, co dziś nazywamy Systemem, znaleźli się ludzie zaniepokojeni ideą permanentnej inwigilacji i ingerencji w umysł. Ludzie ci…

 

Pisałam długo. Pisałam o odcięciu od Systemu pewnych obszarów, o programowaniu, transferowaniu osobowości, o wgrywaniu fałszywych wspomnień. Pisałam o słabej i skłóconej ekipie Blaua i o zbrodniczych planach Freya. Pisałam własnymi słowami, tłumaczyłam, jak umiałam, w nadziei, że on zrozumie i że będzie wiedział, co zrobić.

Nawet, jeśli ja sama nie wiedziałam.

 

Nie tylko to miasto, ale cały świat może takim sposobem zmienić się w jedno wielkie miejsce zbrodni. Zaprogramowany człowiek jest zdolny do wszystkiego, co tylko mu wgrają. Jeśli zdecydują się zniszczyć całą planetę, nikt i nic im nie przeszkodzi. Centrala Systemu jest infiltrowana, a ich ewentualni przeciwnicy zbyt słabi, by wykonać zdecydowany krok.

Prawdę mówiąc sama nie wiem, czego oczekuję od Ciebie i dlaczego właśnie od Ciebie, ale… ale nie mam nikogo innego.

Zrób co w Twojej mocy, by to powstrzymać i dla własnego dobra nie szukaj mnie.

 

Otworzyłam kolejny dokument. Ręce znów mi drżały, ale tym razem nie traciłam czasu.

 

Ren – o ile naprawdę masz tak na imię i o ile jeszcze jesteś wśród żywych,

 

nie pamiętasz mnie, ale musisz przeczytać tę wiadomość i potraktować ją śmiertelnie poważnie. Grozi ci ogromne niebezpieczeństwo. Wiem, że masz problemy, że wiele jest w twoim życiu rzeczy niezrozumiałych. Ja wiem, kim jesteś i co się stało.

 

I opowiedziałam mu. Znów pisałam długo.

 

Jeśli Ci życie miłe, musisz wyjechać. Jedź trasą, którą ci opisałam, znajdź bazę, przekaż mieszkającym tam ludziom wszystko, co tu przeczytałeś. Najlepiej po prostu pokaż im moją wiadomość.

Naprawdę mam nadzieję, że wciąż żyjesz i że tak zostanie.

Uważaj na siebie.

 

Otworzyłam trzeci dokument.

 

Sygnał komunikatora zabrzęczał przeciągle, odrywając mnie na moment od pracy…

 

***

 

I tak właśnie kończę trzeci dokument. Za chwilę zgram je wszystkie na nośnik i przystąpię do kolejnej fazy planu. Sięgam po zwykłą, czystą kartkę i długopis. Został mi jeszcze jeden list.

Zapisuję instrukcje dla siebie. By zrealizować mój zamiar potrzebuję Sieci, ale przecież kiedy tylko opuszczę teren i odzyskam do niej dostęp, co mam nadzieję jakoś mi się uda, automatycznie o wszystkim zapomnę.

Wyjaśniam dokładnie, gdzie chowam nośnik, nakazuję sobie podłączyć go niezwłocznie. Notuję adresy, pod które mam wysłać dwie pierwsze wiadomości. Trzecią zalecam sobie umieścić w Sieci w tak dużej liczbie kopii, jak będzie to możliwe. System zapewne po jakimś czasie uzna ją za niebezpieczną i usunie, ale tak bardzo starałam się wystylizować ją na nieszkodliwe opowiadanie, że może ktoś ją wcześniej przeczyta. Ja sama nic nie zdziałam, zwłaszcza z pamięcią i świadomością kontrolowaną przez Freya. Pozostaje mi pokładać nadzieję w potędze informacji.

Może dzięki mojej historii i tym, którzy w nią uwierzą, wydarzy się coś, co bez tego by się nie wydarzyło.

Wypisuję sobie ostrzeżenie, by nie czytać wiadomości przed wysłaniem. Zdecydowałam, że nie chcę tracić czasu, a przy okazji, że nie ostrzegę sama siebie przed niebezpieczeństwem. Gdybym to zrobiła, mogłabym stchórzyć. Podejrzewam, że i tak domyślę się, że coś jest nie tak. Ba, bardzo możliwe, że sama siebie nie posłucham, bo uznam to wszystko za jakąś głupotę!

Upewniam się, że użyłam wszelkich sposobów, by zmusić tę drugą siebie do wysłania wiadomości.

Mam w głowie tylko jedną myśl.

Zrobić to, zanim mnie dopadną.

 

Jeśli to czytasz, znaczy, że się udało.

Koniec

Komentarze

Koncepcja wcale ciekawa :) Widzę miks inspiracji, bo na myśl przychodził mi nieśmiertelny Matrix i Raport mniejszości. 

Myślałam już, że ze względu na długość tekstu, nie dam rady, ale dotrwałam do końca. 

Masz trochę literówek i drobnych usterek, które im dalej w tekście tym częściej się pojawiają – jakby korekta męczyła z czasem. 

Myślę, że opowiadanie mogłoby być spokojnie odchudzone. Po kilka razy powtarzasz te same informacje o Systemie, te same przemyślenia bohaterki. To mnie nieco nużyło, a akcji przydałoby się odrobinę tempa. 

Generalnie jednak jestem bardziej zadowolona niż niezadowolona z lektury :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Myślę, że czytałaś Atopię.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

dwóch,[+] wyglądających na wygodne,[+] foteli

avatar w postaci – a to nie jest jednoznaczne? wystarczy “avatar młodego…”

powiedziałam sucho.[+] – brakuje kropki

rozpoznania jego avatara.[+] Tym samym – brak kropki

niebotycznemu zdumieniu,[+] jednak się nie – tu przecinek (chyba)

v – spotkań – czasem zapisujesz “-“ jako dywiz, a czasem “ – ” jako myślnik; to znaczy niepotrzebnie dodajesz spacje w tym drugim przypadku

się pokój v – spotkań,[+] a ten trwał nadal

bardziej mnie irytuje (-) czy intryguje. – przecinki przed pytaniem “czy”, ale przy funkcji “to czy to” już bez przecinka

Zamień może kilka “że” na “iż”. To taka luźna uwaga.

! – mówił tymczasem gorączkowo mój rozmówca. – sam wykrzyknik wskazuje, że krzyczał lub mówił gorączkowo, a tak jak jest zapisane brzmi kiepsko

osobiście…. – cztery kropki, o jedną za dużo

nietypowa…. – cztery kropki

Słuchaj no – zaczęłam, – niemal – wkradł się przecinek, którego być nie powinno

Jeszcze nigdy, powtarzamnigdy – powinno być: Jeszcze nigdy, powtarzam, nigdy nie okazało się…

więc ja,[+] a nie ty ocenię

jest, czy nie jest – też bez przecinka (uzasadnienie wyżej)

wykwitał na mojej twarzy;[+] zarówno wirtualnej, jak i realnej

coś na kształt zakłopotania, czy nawet obawy. – zbędny przecinek (uzasadnienie wyżej)

Mam kilka przemyśleń (nie przeczytałem jeszcze całości, tylko ileś tam setek zdań za końcem korekty):

– dobrze balansujesz między opisem świata a fabułą,

– fajnie zachowujesz proporcję dialogów i narracji,

– błędów raczej nie dostrzegam, a drobiazgi, więc jest solidnie,

– bardzo nie podoba mi się narracja pierwszoosobowa w tym tekście,

– pomysł ciekawy, wciąga, 150 tys. znaków to przeszkoda polegająca tylko na problemie z wygospodarowaniem czasu.

150 tys znaków do przeczytania na monitorze, to dla mnie ciut przy dużo. Przeczytałam spory fragment początku, przeskanowałam trochę środka i znowu duży kawałek zakończenia. Bo podejrzewałam coś, co się potwierdziło. Taka “Pamięć absolutna”. To nie specjalny zarzut, tylko stwierdzenie faktu.

Te fragmenty, które przeczytałam napisane są poprawnie, dość ciekawie prowadzisz akcję, ale nie wciągnęło mnie na tyle, żeby prześledzić wszystko od a do z. Gdyby było na papierze, pewnie bym przeczytala bez kręcenia nosem.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałem praktycznie jednym ciągiem, w krótkich chwilach przerw na wstawienie wody na herbatę myśląc, ile i jakich pochwał wypiszę – po dotarciu do zakończenia zrezygnowałem z pierwotnego zamiaru.

Blau wychodzi na idealistę – nie tylko toleruje obecność, ale współpracuje z facetem, wyraźnie skłonnym do stosowania przemocy. Bo przecież tacy ludzie też istnieją i tak dalej… Frey natomiast kontroluje swoich ludzi, wykorzystuje ich bez drgnienia powieki – i jest w tym bardziej od Blaua prawdopodobny. Tyle wstępu. Konkret: bohaterka nie miała szans na wysłanie korespondencji o treściach demaskujących Frey’a z bazy tegoż osobnika. Taki typ kontroluje wszystko, a ze szczególną uwagą tych, co do których ma podejrzenia, którym może przestać ufać.

Prędzej uwierzyłbym w to, że narratorka jakimś cudem przechytrza Frey’a, wraca do Blaua i stamtąd, współpracując z nowym przywódcą, rozsyła listy, teksty…

Pozostaje ze wszystkich, o których myślałem, taki ogólny komplement: przekonywająca wizja przekształcenia świata przy pomocy technologii.

A mnie się podobało. Tekst wciąga. Rozbudowana fabuła, ale na końcu wszystko się wyjaśnia. Stworzyłaś ciekawy świat.

Mam nadzieję, że bohaterka zdoła jednak przemycić wiadomości. Tfu! Przecież to wynika z zakończenia! ;-)

Masz trochę literówek, ale w tak długim tekście trudno ich uniknąć.

– Słuchaj no – zaczęłam, – niemal każdy

Przecinek do wywalenia.

na prawdę => naprawdę

W kocu doszłam do siebie na tyle,

Literówka, ale jaka zabawna! ;-)

Babska logika rządzi!

Co prawda pomysł nie powala świeżością, ale został przedstawiony w całkiem przyzwoity sposób. Opowiadanie wciągnęło i trzymało w napięciu, choć były też momenty nieco nużące.

Mimo zajmującej treści, w lekturze przeszkadzała mi nie najlepsza interpunkcja.

 

…to już druga para rąk, czy ra­czej ko­sma­tych od­nó­ży już ra­ni­ła moje po­czu­cie es­te­ty­ki… – Powtórzenie.

 

Ktoś nas może na­mie­rzyć – prze­ko­ny­wał tym cza­sem Ren.Ktoś nas może na­mie­rzyć – prze­ko­ny­wał tymcza­sem Ren.

 

Ze­szli­śmy na dół sze­ro­ki­mi scho­da­mi i usie­dli­śmy… – Masło maślane. Czy można zejść na górę?

Chyba wystarczy: Ze­szli­śmy sze­ro­ki­mi scho­da­mi i usie­dli­śmy

 

Sys­tem był…i nadal jest po­łą­cze­niem tych dwóch typów. – Brak spacji po wielokropku.

Ten błąd powtarza się kilkakrotnie w dalszym ciągu opowiadania.

 

Nie spo­ty­ka­ła się z nikim poza pracą… – Z tego wynika, że spotykała się wyłącznie z pracą. ;-)

 

i choć wła­ści­wie nie spo­dzie­wa­łam się… – Literówka.

 

Na prze­ciw­ko tego naj­wyż­sze­go biu­row­ca v-de­si­gne­rów.Naprze­ciw­ko tego naj­wyż­sze­go biu­row­ca v-de­si­gne­rów.

 

Tak na praw­dę ze stro­ny tego czło­wie­ka nic by mnie chyba nie zdzi­wi­ło.Tak napraw­dę ze stro­ny tego czło­wie­ka nic by mnie chyba nie zdzi­wi­ło.

 

Zdaje się, ze to ty mnie mia­łaś po­ma­gać. – Literówka.

 

Mo­głam za­trzy­mać vi­ma­nę gdzieś po środ­ku tego pust­ko­wia… – Co się stało ze środkiem? Czy środka już nie było?

Mo­głam za­trzy­mać vi­ma­nę gdzieś pośrod­ku tego pust­ko­wia

 

Osta­tecz­nie zo­sta­wi­łam po­jazd w cie­niu za­im­pro­wi­zo­wa­ne­go bla­sza­ne­go ogro­dze­nia… – Czy ktoś, nagle i na poczekaniu, postawił ogrodzenie? ;-)

Pewnie miało być: Osta­tecz­nie zo­sta­wi­łam po­jazd w cie­niu prowizorycznego, bla­sza­ne­go ogro­dze­nia

 

Cho­dzi mi o to – wy­ja­śnił, idąc za mną po­słusz­nie, – że… – Przed półpauzą nie stawia się przecinka.

 

tym cza­sem nie stało się ab­so­lut­nie nic. – …tymcza­sem nie stało się ab­so­lut­nie nic.

 

ale kiedy prze­cho­dzi­li­śmy przez bramę z czy­stej cie­ka­wo­ści przyj­rza­łam mu się uważ­nie. – Czy brama była rzeczywiście z czystej ciekawości? ;-)

Proponuję: …ale kiedy prze­cho­dzi­li­śmy przez bramę, z czy­stej cie­ka­wo­ści przyj­rza­łam mu się uważ­nie.

To zdanie jest przykładem, że przecinki mają magiczna moc.

 

-No, co jest?! – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Ten błąd występuje jeszcze w dalszej części opowiadania.

 

Nie mia­łam siły się bro­nic… – Literówka.

 

Po­pa­try­wa­li na sie­bie z po­nu­ro, miny mieli nie­tę­gie… – Literówka.

 

I co ty na to? – dążył Dia­beł. – Pewnie miało być: I co ty na to? – drążył Dia­beł.

 

a jed­no­cze­śnie chyba nie mieli nawet za­mia­ry prze­słu­chać. – Literówka.

 

Jeden czło­wiek, choć­by miał kilka żyć… – Jeden czło­wiek, choć­by miał kilka żywotów

Życie nie występuje w liczbie mnogiej.

 

Wła­śnie, kurwa, wła­śnie! Swię­te­go spo­ko­ju! – Literówka.

 

Gdyby ja­kimś cudem do­stał się w w nie­po­wo­ła­ne ręce… – Literówka.

 

Na­uczy­łam się po­wta­rzać urzę­do­wą for­muł­ki, ba, nawet w nie wie­rzy­łam! – Literówka.

 

Sli­zga­łam się po po­wierzch­ni i nie mia­łam szan­sy do­trzeć głę­biej. – Literówka.

 

Uznał, że na razie, że nie mogę zo­stać w bazie. – Czy tu jest wszystko w porządku?

 

Swia­do­mość od­zy­skasz wraz z po­wro­tem do domu i odłą­cze­niem no­śni­ka. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka