- Opowiadanie: thargone - Legenda

Legenda

Wydawało mi się, że jedyną rzeczą, jakiej z całą pewnością nigdy nie napiszę, jest kiczowaty, infantylny, pseudopoetycki tekst inspirowany kawałkiem muzycznym.

Jak zwykle, myliłem się.

Oto źródło natchnienia, jeśli ktoś chciałby rzucić uchem:

 

https://www.youtube.com/watch?v=HckCCGL6AUk

 

Watain – They Rode On

 

Aha, motyw z hełmem jest żywcem ściągnięty z pewnego komiksu. Kto pierwszy napisze z jakiego, dostanie ode mnie... hm... wirtualny poklep po plecach.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Legenda

Ludzie mówią, że Jeźdźcy przybyli z nieba. Że ich dusze to tchnienie wolnego wiatru, które gromowładna chmura oblekła w ciało, a słońce wypaliło w kokili z bezlitośnie jasnych promieni. Że nie mogli pozostać w niebiańskiej dziedzinie, bo ośmielili się odważnie i lekkomyślnie sięgać ku odległym gwiazdom, a przecież one bardzo zazdrośnie strzegą swojej domeny, zwłaszcza przed istotami utkanymi z materii… W końcu ciężar przewin śmiałków zakuł ich piersi w żelazo i ściągnął z wysokości aż tutaj, na twardy i nieustępliwy grunt…

Ale ja w to nie wierzę. To nie tak. Myślę, że wyszli z ziemi, ich ojcem był wieczny, niezmienny mrok, a matką twarda, nieustępliwa skała. Krople lawy służyły im za serca, a w żyłach płynęła krew czysta, niczym życiodajna woda z głębinowego zdroju. Ubrani w czerń nieznanych jaskiń, w szarość żelaza i migotliwe iskierki rzadkich kruszców, pojawili się na świecie za sprawą jakiejś tajemniczej przyczyny, potężnej magii, niecnego występku, a może ohydnej zdrady – tego, mój drogi chłopcze, nie umiem ci rzec.

Lecz gdy tylko nawykłe do ciemności oczy ujrzały nasz świat, gdy za sprawą okrutnego słońca, gorące serca Jeźdźców poznały prawdziwy obraz ludzkiej dziedziny, wiedzieli już, że to miejsce nie może być ich domem.

Bez szans na powrót, ruszyli przed siebie.

Gnali przez pustkowia, ziemie niczyje, dotknięte szaleństwem natury lub niszczycielskim obłędem jakiejś zapomnianej wojny, gdzie próżno szukać śladu stopy człowieka, lub odcisku łapy bestii. Jechali wśród nagich wzgórz, pomiędzy kolumnami poszarpanych skał, a niesiony wiatrem piasek ciął ich oblicza. Galopowali poprzez spalone słońcem doliny, gdzie nieśmiało, acz uparcie, ponownie rozkwitało życie. Mijali pola ruin, nędznych resztek marzeń naszego świata, do których sumienie i wyobraźnia wciąż każe nam się odwracać plecami. Pędzili nieużywaną od lat drogą, wzbijając tumany pyłu, co niegdyś próbował zasłonić gościniec przed wzrokiem przypadkowych wędrowców. Zatrzymywali się na rozstajach, lecz tylko dlatego, że nawet nieprawdopodobne, utkane z cienia wierzchowce potrzebowały czasem chwili wytchnienia. I wnet ruszali dalej.

Bo żadne rozdroża nie mogły zmienić  raz obranego kursu.

Wkrótce nielitościwe słońce zaczęło popielatymi znakami wypalać ponure obrazy w oczach Jeźdźców. Nauczyli się więc pędzić przez światło dnia mocno zaciskając powieki, ślepi na ziemską próżność i brzydotę. Miłosierny mrok nocy połykał jednak zło, prezentując wizje majestatycznych lasów, rozległych, ukwieconych pól, jezior otoczonych bujną zielenią, które pod swymi spokojnymi, lśniącymi taflami skrywały żywe, bijące serca. Dusze Jeźdźców wypełniały się wtedy śpiewem ptaków, a cały orszak zdawał się emanować widocznym z daleka, srebrzystym, nieledwie magicznym światłem.

I jechali dalej.

Czy widzieli wtedy minioną świetność tej krainy? Należną jej, zaprzepaszczoną teraźniejszość, czy też dające nadzieję obrazy przyszłości? Nie wiem. Lecz ludzie nie mogli już pozostać obojętni na niesamowite zjawisko i poczęli odwracać swe pogrążone w troskach głowy ku przedziwnym konnym, mknącym przez noc. I ciągnęli do nich, niczym ćmy, mylące magiczny ognik ze światłem księżyca.

Nadszedł czas, gdy sława milczących Jeźdźców zaczęła wyprzedzać ich szaleńczą kawalkadę. Oferowano im materialne dobra i duchowe zaszczyty, w zamian za poznanie i wiedzę. Lecz mądrość wędrowców nie dawała zamknąć się w chropowatej twardości słów, a bogactwa znaczyły tyle, co kamienie strzelające spod kopyt wierzchowców.

Odjeżdżali więc, niewzruszenie i bez żalu.

Bywało, choć niezwykle rzadko, że ktoś obdarzał jednego z nich iskierką zupełnie nieprawdopodobnego, bezinteresownego uczucia. Wątpliwości ogarniały wtedy jeździecką duszę i odwracały jego oczy i myśli od niekończącej się drogi. Bo przecież każdy chciałby znaleźć własne miejsce, gdzie świeci przewodnia gwiazda ukochanej osoby. Ale serca wędrowców, choć gorące, były wszak z kamienia. Niewiele więc czasu musiało upłynąć, żeby tajemnicza, niewypowiedziana tęsknota znów pchnęła Jeźdźca na szlak.

I samotna postać gnała co sił, by dogonić galopujący orszak.

Jak się zapewne domyślasz, drogi chłopcze, wnet znaleźli się tacy, którzy zapragnęli dołączyć do magicznej kawalkady. Fascynaci, romantycy, niespokojne duchy, straceńcy, a przede wszystkim ci, co oddali swe dusze we władanie ciekawości i żądzy poznania. Towarzyszyli wtedy Jeźdźcom tak długo, jak tylko ich rumaki były w stanie dotrzymać kroku dziwnym wierzchowcom, a oni sami – wytrzymać trudy ciągłej podróży.

Później mówili, że wędrowcy śpiewają. Pełne nostalgii pieśni o chwale, poświęceniu, honorze i bohaterstwie. O czystości i pięknie, którego nie można zmierzyć i sprzedać. O nadziei.

Takich pieśni nikt na tym świecie nie znał.

Dorzuć drew do ognia, drogi chłopcze, ciemno już, twoja twarz jawi się mym zmęczonym oczom okropną maską demona, he he…

Gdzież to ja… Aha, pieśni. Taaak…

Niestety nasza, ludzka dziedzina niechętna jest tym, których unosi wolność pędu. Rany granic przecinają tę krainę i wielu dba o to, by nigdy się nie zabliźniły. Owym solą w oku byli Jeźdźcy, próbowali ich więc powstrzymać. W imię prawa. W imię porządku. W imię obojętnych bogów.

Lecz nie ma takich barier, których nie można pokonać.

Żaden rów nie był zbyt szeroki dla niesamowitych wierzchowców, żaden mur zbyt twardy dla ich kopyt. A gdy na drodze Jeźdźców stawali zbrojni, wędrowcy wkładali żelazne hełmy, dobywali stalowych mieczy i walczyli zaciekle tylko o to, by móc gnać dalej. Nieskrępowani.

I nie było armii, zdolnej ich zatrzymać.

Czas płynął, a ludzka wytrwałość w próbach zniewolenia wędrowców niemal dorównywała jeździeckiej żądzy pędu. Wkrótce okazało się, że podróżnicy nie mogą już zdjąć hełmów. Gorące serca Jeźdźców powoli zastygały w bloki bazaltu a cel wędrówki, o ile kiedykolwiek istniał, ostatecznie zniknął w chłodnej mgle ich dusz. Pozostała tylko gonitwa i nieznana tęsknota.

Pytasz, dlaczego ci o tym opowiadam? Cóż, mój chłopcze, jestem pewien, iż pewnego dnia spotkasz ich na swej drodze. Przystań wtedy na moment i przyjrzyj się uważnie tym szlachetnym, steranym wieczną podróżą postaciom. Wyobraź sobie, że pod niemożliwymi do uniesienia, żelaznymi zasłonami przyłbic kryją się pobladłe twarze, pobrużdżone piętnem czasu nawet bardziej, niż moja. I zmęczone oczy, w których można byłoby dostrzec tylko pragnienie spokoju.

Co zrobisz? Odwrócisz się bez słowa i pozwolisz Jeźdźcom ruszyć dalej, w mrok? Czy też zaproponujesz chwilę wytchnienia w cieple biwakowego ognia, nim niepokonana, mimowolna potrzeba rzuci ich znów na szlak? A może pojedziesz wraz z nimi, by być świadkiem końca legendy? Chcesz pojąć istotę pędu i zrozumieć pieśni?

Ha, jakże łatwo czytać w twej duszy, mój chłopcze! Oczywiście, że podążysz za magicznym światłem pędzącego orszaku. Jedź, pokaż Jeźdźcom, iż ktoś jeszcze słucha ich śpiewu. I zapisuje go srebrnymi glifami w głębi serca. A gdy któryś z wędrowców legnie, pokonany wreszcie przez morderczą drogę, lub padnie w jednej z niezliczonych, bezsensownych bitew, nie myśl o pochówku. Ziemia sama upomni się o swoje dziecko. I sprawi, że nigdy nie przebiegnie tamtędy żaden mur.

Zdejmij tylko niepotrzebny już hełm i uwolnij, uwięzione we wnętrzu, ptaki.

Wszystko na tym świecie ma swój koniec, takoż i era Jeźdźców. Nie proszę cię więc, byś starał się kontynuować ich dzieło, pędząc w zapamiętaniu przed siebie. Bo, w przeciwieństwie do nich, zawsze możesz zawrócić. A twoja tęsknota zagna cię we właściwe miejsce. Do domu.

Pojedź tam, gdy już zabraknie Jeźdźców. I pamiętaj o tym, czego się nauczyłeś. Pamiętaj o pieśniach.

Wiem, że jest nadzieja.

Koniec

Komentarze

Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to: klimatyczne. Sprawdza się jako baśń, bo ani w tym fabuły za wiele nie ma, a i momentami trochę zbyt, przynajmniej dla mnie, symboliczne. Ale pomysł ciekawy, ma w sobie jakąś magię i urok – baśniowy właśnie. 

O, i styl bardzo ładny.Tylko jedno mi zgrzytnęło: 

Dorzuć drwa do ognia, drogi chłopcze, ciemno już, twoja twarz jawi się mym zmęczonym oczom okropną maską demona, he he…

Gdzież to ja… Acha, pieśni. Taaak…

Tak, tak, typowy chwyt z narratorem gubiącym wątek. Było już tysiąc razy i trochę się przejadło. Po co wytrącać czytelnika z rytmu tego typu wstawkami i psuć mu tym samym radość z czytania tak ładnie napisanej baśni? 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Muzyka sprawiła, że od początku czytania tekstu miałem w wyobraźni bandę gości zap****alających na Harleyach gdzieś po pustyniach Nevady. Możliwe, że chodziło o coś innego, ale tak czy inaczej taka podróżowolność dla mnie na zawsze pozostanie w odległej, nierzeczywistej krainie marzeń.

#PKPMafijja #PKSThugz #MPKBadBwoyz

 

Acha, pieśni.

“Aha”. Komentarz Gravel zwrócił moją uwagę.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

A motyw z hełmem to nie był w którymś Thorgalu?

zapomnanej wojny

zapomnianej

 

acha

aha

 

wierzcowców

wierzchowców

 

niemożliwymi do uniesienia, żelaznymi przyłbicami

niemożliwymi do uniesienia, żelaznymi zasłonami przyłbic

 

Narrator cały czas zwraca się do chłopca, a co z dziewczętami ;P ?

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Może i ładnie napisane, ale nie pozostawiło szczególnego wrażenia.

Pewnie to złe skojarzenie, ale opowiadanie sprawiło, że przypomniałam sobie kawalkadą osiemnastokołowców z Konwoju.

 

Nad­szedł czas, gdy sława mil­czą­cych Jeźdź­ców za­czę­ła wy­prze­dzać ich sza­leń­czy po­chód. – Skoro Jeźdźcy jechali, to czy można mówić o pochodzie?

Może: …ich sza­leń­czą kawalkadę.

 

Do­rzuć drwa do ognia, drogi chłop­cze… – Do­rzuć drew do ognia, drogi chłop­cze

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Gravel, pomyślę o tej wstawce, być może istotnie niepotrzebna. Ale fajnie, że udało mi się stworzyć klimat :-)

Wicked – Aha. Walnięcie ortografa w czymś takim powinno od razu wysłać mnie magicznym portalem wprost do podstawówki. Do kąta.

Dzięki Nevaz, wygląda na to, że jeśli chodzi o urządzenia, służące do robienia krzywdy innym ludziom (tudzież takie, które przed nimi chronią), to raczej kiepsko u mnie z erą przedprochową… A dziewczęta mogły słuchać innego narratora. Opowiadajacego o wampirach i wilkołakach, na przykład ;-)

 

Jesień – nie czytałem wszystkich Thorgali, ale nie, to nie o ten komiks chodziło.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Hmmm, do mnie nie przemówiło. Piszesz, piszesz i piszesz, ale nie piszesz o czym…

Masz literówkę w pierwszym słowie. To kiepska wizytówka dla tekstu.

Babska logika rządzi!

A co do hełmów, to przychodzi mi do głowy tylko hełm Sandmana, ale szczególnego związku nie widzę ;).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Ha, czemu nie, skojarzenie z klasyką to zawsze doskonała sprawa. “Konwój” był protestem, Jeźdźcom też niespecjalnie podobało się to, co widzą…

Dzięki! Poprawki oczywiście naniesione.

 

Finkla – uaaa… Rzeczywiście! Już poprawiam. Jakaś zmora z tymi literkami. Nieistotne, ile razy czytam… Na to musi być jakaś dys-.

 

To też nie Sandman. To europejski komiks, początek lat osiemdziesiątych.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Jest jeszcze hełm doktora Fate. Jak go nosiła Black Alice to też jej na zdrowie nie wyszło.

Hmm... Dlaczego?

Mam tą scenę przed oczami – jesli to ta – umierający, ranny rycerz, któremu ktoś zdejmuje hełm, a ze zbroi wylatują małe, czarne ptaki – ale nie umiem przypomnieć sobie tytułu. Najbardziej frustrujące uczucie ever. Szninkiel? Skarga Utraconych Ziem? Thargone, zlituj się :P

Mi się podobało!

 

Baśniowe, oniryczne, momentami patetyczne. Tekst ma charakter, to dużo, zwłaszcza w krótkich formach. A i warsztatowo coraz lepiej!

 

Dobry szort!

 

Pozdrawiam! 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Przyjemnie się czytało, bardzo dobry styl, nienachalny z poetyckością. Może popracujesz z taką formą nad czymś większym? Bo to zdecydowanie dobra próba. Treściowo – niespecjalnie mnie przekonuje. Ale i tak duży plus za przyjemność czytania ładnych zdań ;)

Nazgul, Deidriu – wielkie dzięki!

Jestem jeszcze na etapie macanek – wkładam dłoń pod sukienkę i nieśmiało manewruję, sprawdzając za co mogę złapać, a za co nie. Ale patos lubię i z pewnością będę pracował nad umiejętnością wyważenia klimatu, kiczu i dobrego smaku :-)

 

Jesień – o, to to, właściwą scenę widzisz!

No dobra, przecież to żaden konkurs, jeno chciałem w ten mało wyszukany sposób chronić swą rzyć przed ewentualnym oskarżeniem o bezwstydny plagiat ;-)

A Jesieni frustrować nie chcę, co to, to nie!

Chodzi o Tetfola, francuskią, krótkią serię z początku lat osiemdziesiątych. Używając klasycznych klisz (wilkołak, Faust, bestia z Gevaduan) w mocno symboliczny sposób jechała po typowych dla tamtych czasów tematach – ekologia, ogłupiałe, konsumpcjonistyczne społeczeństwo i tym podobne.

W jednej z części był nieśmiertelny wojownik, który od stuleci jeździł po świecie, od bitwy do bitwy, zawsze zwyciężając, bo wierzył, że wkrótce odnajdzie mityczne pola werweny. Dzięki niej będzie mógł odpocząć, zdjąć hełm i osiągnąć prawdziwą nieśmiertelność, bez potrzeby uczestniczenia w trzymających go przy życiu wojnach. Oczywiście pola werweny strzegła sama Śmierć i wojownik swoją ostatnią walkę przegrał.

Kiedy z martwego ciała zdjęto hełm, z wnętrza wyleciało stadko ptaków.

Po latach, w miejscu spoczynku wojownika pojawił się rzemieślnik, by wykopać glinę i użyć jej do wyrobu cegieł, z których następnie miano budować mury dzielące ludzi. Jakież było jego zdziwienie gdy zorientował się, że pod jego dłońmi nie powstają cegły, a gliniany pomnik bezimiennego wojownika…

 

Niestety w Polsce wyszły jeno dwa pierwsze zeszyty, a po francusku to ja tylko “Voulez-vous coucher avec moi”.

No i może jeszcze “le cauchemar!”

 

No i proszę, byłbym zapomniał:

Jesień – klep, klep, klep (z uznaniem)

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Doczytałam, że belgijska to była seria, nie francuska :) Tak, teraz już pamiętam, czytałam w szkolnej bibliotece. Chyba trochę mnie wtedy to przerażało ;) A styl kreski taki Thorgalowski, więc stąd pomieszanie. Dalszej części (z pomnikiem) nie pamiętałam, a nawet skrócona historia brzmi fajnie :)

Dzięki :)

Dla mnie początek zbyt ogólny, za dużo przymiotników i abstrakcyjnych pojęć (”w niebiańskiej dziedzinie”, “wieczny, niezmienny mrok”, “twarda, nieustępliwa skała” dla przykładu). Co chwilę musiałem wracać do tego, co przeczytałem, bo nie wiedziałem już o co chodzi. Dopiero w trakcie akapitu zaczynającego się od “Nadszedł czas, gdy sława milczących Jeźdźców…” złapałem jakiś obraz tego, co dzieje się w opowiadaniu. A końcówka trąciła nawet delikatnie jakąś strunę nostalgii, o której nie miałem wcześniej pojęcia:)

Niestety nie zaskoczyło. Zbyt zagmatwany początek, później było nieco lepiej, a na sam koniec te zwroty typu “chłopcze” zupełnie do mnie nie przemówiły (zresztą chyba nic dziwnego!:P). Ogólnie świat wykreowany wydaje się być ciekawy, ale jak dla mnie zabrakło interesującej historii w nim przedstawionej. Liczę, że nie porzucisz wizji, ale ją rozwiniesz i wtedy może wyjdzie z tego coś więcej niż zarys świata. :)

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dzięki za komentarze, Mr D i Morgiano!

Ha, ja właściwie, miast tworzyć świat i fabułę, miałem zamiar tylko Bujnąć lekko klimatem i (jak to ładnie ujął Mr D) trącić strunę nostalgii.

Ale istotnie, chyba niechcący, pojawił się szkic zdewastowanego, magiczno-postapokaliptycznego świata, którego smutni mieszkańcy muszą rozpocząć odbudowę od naprawiania własnych dusz…

Się pomyśli!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Podoba mi się pod względem warsztatu, poetyckości zdań. Bardziej sprawdziłoby się jako baśń, niż opowieść starca. Fabularnie nie powala, chociaż pomysł jeźdźców jest ciekawy. Zakończenie też pozostawia niedosyt. Ogólne wrażenia jednak zdecydowanie na plus. 

W moim przypadku, trąciło odpowiednie struny :)

Choć zdaje mi się, że byłabym bardziej usatysfakcjonowana, gdyby nieco to skondensować – klimat jest naprawdę zacny, jednak brak fabuły po pewnym czasie nieco (troszeńkę) nuży.

Dzięki, Belhaju i Werweno!

Nie wiem jeszcze, czy sklecenie przyzwoitej, logicznej i trzymającej w napięciu fabuły to nie zbyt wysoki level jak na moje skromne możliwości. Ha, przekonamy się, gdy uda mi się w końcu sklecić do kupy opowiadanie na Fantastów!

Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

A ja się o treści nie wypowiem, bo prawie się tu dla mnie nie liczyła. Za to ten baśniowy, trochę patetyczny styl tutaj kupuję. Przepłynęłam przez tekst, wyobrażając sobie, że rzeczywiście słucham jakiejś opowieści przy ognisku – i, prawdę mówiąc, bardzo chętnie posłuchałabym przy ognisku właśnie takiej historii. Klimat na pewno udało się zbudować.

Dzięki Teyami!

Chodziło o oddanie klimatu kawałka, który służył za inspirację. Właściwie to bardzo subiektywne odczucie – co ja sobie wyobrażam słuchając takiego, nie innego utworu. Jeśli zbudowałem nastrój, który udzielił sie czytelnikom… No to po prostu super.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ładnie i klimatycznie napisany fragmencik. Szkoda, że nie stoi za nim jakaś bardziej rozbudowana fabuła. Nadawałoby się na wstęp. Trzeba przyznać, że przyjemnie się czytało.

I po co to było?

No, widać, że warsztat masz super. Baśniowo, jak już inni zauważyli, teraz tylko dodać żywą akcję. 

Muszę przyznać, że jestem niezwykle zaskoczony (ale i rad, oczywiście), że porwałeś się na grzebanie w tak dawno pogrzebanych rzeczach. I głową kiwasz z uznaniem, a to już w ogóle super! 

Tak na marginesie – wszystko, co do tej pory napisałem, można zobaczyć tu, na Fantastyce. Kompletnie nic nie czai się w moich szufladach, nic nigdy nigdzie indziej nie opublikowałem (strasznie dużo zaprzeczeń :-)) Zatem, mimo wieku i kilku lat działalności na tym portalu, jestem zupełny żółtodziób ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nie wiem jak to ocenić, ponieważ ja piszę inaczej. Trochę skomplikowany tekst.

 

Pozdrawiam :)

Jestem niepełnosprawny...

Dzięki, Dawidiq za przeczytanie i komentarz. Jestem niezmiernie rad, że dotarłeś to tego starego tekstu. Czy skomplikowany… To po prostu miała być taka impresja pod wpływem piosenki. Żadnej fabuły, tylko klimat. Zapewne niezbyt przystępna rzecz :-) 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję! :-)

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nowa Fantastyka