- Opowiadanie: Elzewier - Upadek Dostojewskiej

Upadek Dostojewskiej

Opo­wia­da­nie z uni­wer­sum Metro 2033. De­biut.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Upadek Dostojewskiej

 

Niech moje świa­dec­two bę­dzie prze­ka­za­ne tym, któ­rzy jesz­cze mnie nie spo­tka­li.

Wszyst­ko ro­ze­gra­ło się w ciągu dwóch dni. Dru­gie­go maja 2032 roku nasz ge­nial­ny wy­na­laz­ca i do­wód­ca sta­cji, prof. Vu­ja­ki­cic był nie­zwy­kle pod­eks­cy­to­wa­ny. Nasz stal­ker, Je­go­row Ni­ka­ska, wy­ru­szył dzień wcze­śniej na ko­lej­ną wy­pra­wę do daw­ne­go ośrod­ka ba­daw­cze­go Vu­ja­ki­ci­ca, by przy­nieść mu ko­lej­ną por­cję ksią­żek i sprzę­tów. Wszy­scy byli za­chwy­ce­ni, ra­do­sna at­mos­fe­ra udzie­la­ła się zwy­kłym miesz­kań­com. Nie była to bo­wiem pierw­sza wy­ciecz­ka na po­wierzch­nię Je­go­ro­wa, a każda po­przed­nia owo­co­wa­ła we wspa­nia­łe wy­na­laz­ki i po­pra­wia­ła zna­czą­co życie na sta­cji. Vu­ja­ki­cic, jak na bio­tech­no­lo­ga przy­sta­ło, skon­stru­ował wspa­nia­ły i nie­za­wod­ny filtr wodny, dzię­ki czemu pit­nej, uzdat­nio­nej wody na na­szej sta­cji nie bra­ko­wa­ło nigdy. Z je­dze­niem było nieco go­rzej – więk­szość wy­na­laz­ków pro­fe­so­ra w tej ka­te­go­rii, poza fa­sol­ką i farmą grzyb­ków, była nie­wy­pa­ła­mi lub wy­wo­ły­wa­ła za­tru­cia po­kar­mo­we z nie­zna­nych ni­ko­mu przy­czyn. Na sta­cji pa­no­wał lekki głód od paru dni, więc z wy­pra­wą stal­ke­ra wią­za­no wiel­kie na­dzie­je.

– Dawno nie wrzu­ci­li­śmy nic na ząb, co Igor? – zwró­cił się do mnie Pan­jier, zie­wa­jąc i le­ni­wie wy­cie­ra­jąc lufę ka­ra­bin­ku o swoją ko­szu­lę. Zwy­kle nie to­le­ro­wa­łem ta­kich za­cho­wań u pod­wład­nych jako do­wód­ca woj­sko­wy na­szej sta­cji – nie­mniej cięż­ko było nie być znu­żo­nym, gdy wszyst­kie trzy po­sił­ki w ciągu dnia skła­da­ją się z śmier­dzą­cych grzy­bów i obrzy­dli­wie gorz­kiej fa­so­li, w do­dat­ku w bar­dzo nie­wiel­kich ilo­ściach.

– Spo­koj­nie, dzi­siaj bę­dzie­my uczto­wać. Je­go­row obie­cał, że ob­sko­czy su­per­mar­ket. Pew­nie przy­nie­sie parę pu­szek, nam na pewno też się coś do­sta­nie. – po­wie­dzia­łem cicho, zer­ka­jąc przez za­szklo­ny prze­świt w ślu­zie, od­dzie­la­ją­cej nas od świa­ta ze­wnętrz­ne­go. Vu­ja­ki­cic war­czał na nas długo, że­by­śmy „za­klaj­stro­wa­li to świń­stwo oło­wiem”, ale spo­tka­ło się to z ogól­ną dez­apro­ba­tą. Tak mała dawka pro­mie­nio­wa­nia jak ta, która wpa­da­ła przez szkla­ną szpar­kę na pewno ni­ko­mu nie za­szko­dzi. Z roz­my­ślań wy­rwa­ło mnie bęb­nie­nie w oło­wia­ne wrota.

– Co jest, cho­le­ra jasna! – wark­ną­łem. Przez szyb­kę nie widać było ni­ko­go. A wa­le­nie w drzwi nie usta­wa­ło. – To ty, Ni­ka­ska?!

Na chwi­lę stu­ka­nie uci­chło. Po czym ko­lej­ne łup­nię­cie. A w polu wi­dze­nia ni­ko­go. Prze­chy­la­jąc się, spoj­rza­łem pod kątem. Je­go­row leżał, pięść opar­ta o drzwi. Ze śla­dów na py­li­stej, po­kry­tej gru­zem i odłam­ka­mi dro­dze wy­ni­ka­ło, że czoł­gał się przez ostat­nie frag­men­ty drogi. I zo­sta­wiał za sobą cał­kiem po­kaź­ne ślady krwi.

– Otwo­rzyć śluzę! – ryk­ną­łem w stro­nę trze­cie­go i ostat­nie­go mo­je­go pod­ko­mend­ne­go o imie­niu Ra­sie­jev. – Mi­giem, do kurwy nędzy! Mamy ran­ne­go!

Z gło­śnym syk­nię­ciem cięż­kie oło­wia­ne skrzy­dła uchy­li­ły się i za­mknę­ły, a Ni­ka­ska wpadł do we­wnątrz ni­czym worek ka­mie­ni razem z cięż­ką, wy­ła­do­wa­ną po brze­gi torbą stal­ke­ra.

– No, wró­cił wresz­cie! – pro­fe­sor przy­biegł na dźwięk krzy­ków. Na widok le­żą­ce­go w bez­ru­chu stal­ke­ra za­klął siar­czy­ście pod nosem. Do­sko­czył w mig do ran­ne­go i prze­krę­cił go na plecy. Przy­tknął palce do jego szyi.

– Trup. – orzekł krót­ko, twarz mu po­sza­rza­ła. – I to zimny, jest mar­twy od ponad go­dzi­ny. Skąd wie­dzie­li­ście, że leży pod drzwia­mi?

– Walił pię­ścią do drzwi. – od­rze­kłem za­sko­czo­ny.

– Chcesz zro­bić ze mnie głup­ka, czy po­pi­sać się wła­snym upo­śle­dze­niem umy­sło­wym? – wark­nął Vu­ja­ki­cic. – To nie jest dobry mo­ment na żarty Mar­kov. Pytam na po­waż­nie, on na pewno był mar­twy na długo przed tym jak go wpu­ści­li­ście.

– Ja nie żar­tu­ję. Ktoś się do nas do­bi­jał. – po­wie­dzia­łem spo­koj­nie, cho­ciaż re­we­la­cje pro­fe­so­ra prze­ra­zi­ły mnie do głębi. – Co to mo­gło­by być?

– Pew­nie coś, co chcia­ło do­stać się na sta­cję, a nie mogło z po­wo­du za­mknię­tych drzwi. A wy to wpu­ści­li­ście, im­be­cy­le. – do­wód­ca sta­cji był wy­raź­nie wzbu­rzo­ny. – Je­go­row opo­wia­dał, że na po­wierzch­ni są stwo­ry, które po­tra­fią się ide­al­nie ka­mu­flo­wać, a wy pew­nie wpu­ści­li­ście jed­ne­go z ta­kich by­dla­ków na sta­cję. Miej­cie się na ostroż­no­ści i pod żad­nym po­zo­rem nie mów­cie o tym ni­ko­mu. Szyb­ko cap­nie­my su­kin­sy­na i nie bę­dzie­my siać pa­ni­ki. A przy­naj­mniej nie mówmy o nim ni­ko­mu, do­pó­ki nie bę­dzie ofiar.

– Tak jest, pro­fe­so­rze. – przy­tak­ną­łem, przy­wo­łu­jąc ge­stem Ra­sie­je­va, który był wy­raź­nie po­ru­szo­ny tym co pod­słu­chał. – Gdzie jest jego torba? Aha, tutaj. Pro­szę, pro­fe­so­rze. Ra­sie­jev, idź z pro­fe­so­rem i do­pil­nuj, by nie stała mu się żadna krzyw­da.

Wy­go­lo­ny na łyso woj­sko­wy po­drep­tał za pro­fe­so­rem. Pan­jier przy­bli­żył się do mnie i szep­nął mi do ucha, bym po­szedł za nim. Po­dą­ży­łem za swoim pod­ko­mend­nym i za­głę­bi­łem się w woj­sko­wym na­mio­cie, roz­sta­wio­nym w ciem­nym tu­ne­lu wio­dą­cym do śluzy.

– Patrz, Igor. – uśmiech­nął się sze­ro­ko, wy­rzu­ca­jąc z prze­past­nych kie­sze­ni woj­sko­we­go płasz­cza trzy pusz­ki i torbę żelek, które pa­mię­ta­ły czasy sprzed Wiel­kiej Wojny. Oczy­wi­ście data waż­no­ści każ­de­go z tych przy­sma­ków mi­nę­ła kil­ka­na­ście lat temu, nie­mniej i tak się ucie­szy­łem. Już dwa razy Je­go­row przy­no­sił ja­kieś prze­ter­mi­no­wa­ne pier­do­ły, nie­mniej nigdy nie było tego dużo. A tym razem mie­li­śmy to tylko dla sie­bie. – Co po­wiesz na to?

– Myślę, że bar­dzo źle po­czy­ni­łeś, nie po­ka­zu­jąc tego pro­fe­so­ro­wi. To może być ska­żo­ne czy coś. – na moje słowa Pan­jier uniósł brwi, do­pie­ro po chwi­li, wy­chwy­tu­jąc iro­nię, ryk­nął śmie­chem. – Myk­nij no to Ge­ige­rem i żremy. Tylko zo­staw­my tro­chę Ra­sie­je­vo­wi, za jakąś go­dzin­kę pój­dziesz do pro­fe­so­ra go zmie­nić.

Licz­nik lekko pik­nął nad jedną z pu­szek, ale nad resz­tą nie za­re­ago­wał. Na­pro­mie­nio­wa­ną kon­ser­wę mię­sną (w któ­rej mięsa aku­rat było tyle, co kot na­pła­kał) zo­sta­wi­li­śmy na­sze­mu ko­le­dze, ja wpie­przy­łem żelki i pół pusz­ki, zaś od­stą­pi­łem pół­to­rej Pan­jie­ro­wi – za­słu­żył sobie, wy­kra­da­jąc żar­cie dla nas. Po­sie­dzie­li­śmy tro­chę, ga­da­jąc o ni­czym, po czym po­sła­łem chło­pa­ka do pro­fe­so­ra, zaś sam ru­szy­łem na pa­trol po sta­cji, bez więk­szych na­dziei na zlo­ka­li­zo­wa­nie nie­wi­dzial­ne­go go­ścia.

Bez żad­nych in­cy­den­tów, może poza roz­dep­ta­niem ogni­ska, które jakiś idio­ta roz­pa­lił przed swoim na­mio­tem, ob­sze­dłem sta­cję wzdłuż i wszerz. W po­ło­wie ko­lej­ne­go ob­cho­du wpa­dłem na zdy­sza­ne­go Ra­sie­je­va.

– Pro­fe­sor chyba osza­lał! Za­ciu­kał Pan­jie­ra! – wy­du­sił, blady i wstrzą­śnię­ty.

Ka­za­łem mu zo­stać na sta­cji i uspo­ko­ić zbli­ża­ją­cych się ze­wsząd do nas ludzi, zaś sam po­bie­głem do bu­dyn­ku zaj­mo­wa­ne­go przez pro­fe­so­ra, wy­cią­ga­jąc pi­sto­let z ka­bu­ry. Jego sie­dzi­ba była dawną budką sprze­daw­cy bi­le­tów, ale obec­nie ro­le­ty były per­ma­ment­nie opusz­co­ne, więc w za­sa­dzie wcho­dzi­łem w nie­zna­ne. Ale nie zdą­ży­łem nawet wejść w owo nie­zna­ne, al­bo­wiem Vu­ja­ki­cic wy­biegł mi na spo­tka­nie.

– Igor, wy­bacz! – twarz pro­fe­so­ra była mokra od łez. – My­śla­łem że to nie­wi­dzial­ne pa­skudz­two chcia­ło wejść do mnie do ga­bi­ne­tu, więc ka­za­łem temu idio­cie Ra­sie­je­vo­wi wyjść na spo­tka­nie tego gówna. Ale on stchó­rzył, więc wzią­łem nóż i wy­sko­czy­łem na to coś, co dra­pa­ło w drzwi. Tylko, że…

– Pań­ski ga­bi­net zo­sta­nie za­mknię­ty od ze­wnątrz do czasu, gdy zba­dam tę spra­wę. Trze­ba szyb­ko za­ka­mu­flo­wać śmierć Pan­jie­ra. – od­rze­kłem ofi­cjal­nym tonem, ale i tak wie­dzia­łem, że nie bar­dzo mam moż­li­wość do­ko­pać temu skur­wie­lo­wi. Mo­głem mu dać tym­cza­so­wą kwa­ran­tan­nę, ale to on był przy­wód­cą sta­cji i, jak­kol­wiek na to nie pa­trzeć, moim zwierzch­ni­kiem. Mo­głem tylko wy­ko­rzy­stać chwi­lo­wo jego prze­ra­że­nie, by nim po­rząd­nie wstrzą­snąć. Pew­nie fak­tycz­nie zabił Pan­jie­ra nie­chcą­cy, bo ten roz­trze­pa­ny głu­pek brzy­dził się zabić nawet szczu­ra. Ka­za­łem mu wró­cić do ga­bi­ne­tu i za­wo­łać Ra­sie­je­va, a sam pod­sze­dłem do zwłok, le­żą­cych u drzwi. Fak­tycz­nie, jeden cios w twarz nożem. Pew­nie bio­tech­no­log nawet nie my­ślał zbyt­nio nad tym co robi, ale rąb­nął mocno, prze­bi­ja­jąc się przez kość czasz­ki aż do mózgu.

– Ka­pi­ta­nie, ja to mogę wy­tłu­ma­czyć! – Ra­sie­jev sta­nął przede mną sku­lo­ny i prze­stra­szo­ny. Nie mia­łem siły ani ocho­ty chwi­lo­wo na niego wrzesz­czeć. Rzu­ci­łem kil­ko­ma prze­kleń­stwa­mi i ka­za­łem mu wy­nieść zwło­ki do tu­ne­lu w stro­nę Mar­ji­nej Rosz­czy. Za­sko­czy­ło mnie, że coś ta­kie­go mi przy­szło do głowy. Chrza­nić to, potem będę nad tym my­ślał. Naj­pierw roz­mó­wię się z pro­fe­so­rem. Za­mkną­łem za sobą drzwi i dałem upust swoim emo­cjom, wkła­da­jąc w potok bluź­nierstw i klątw pod ad­re­sem do­wód­cy cały gniew i fru­stra­cję, którą czu­łem. Bez Pan­jie­ra nic już nie bę­dzie takie samo. I niech ten gnój się o tym dowie.

Gdy skoń­czy­łem ty­ra­dę, zo­sta­wi­łem wy­ją­ce­go ze stra­chu i roz­pa­czy star­ca w budce, a sam usia­dłem przed jego ga­bi­ne­tem. Głowa bo­la­ła mnie jak cho­le­ra. Na szczę­ście nie ude­rzy­łem gnoj­ka – tak więc nie mógł mi zro­bić nic poza zde­gra­do­wa­niem. Skrzy­żo­wa­łem nogi i za­pa­li­łem skrę­ta z aro­ma­ty­zo­wa­ne­go wi­śnią ty­to­niu. Aro­ma­tycz­ny, słod­ka­wy dym wy­peł­nił moje usta i płuca. Praw­do­po­dob­nie był to jeden z kilku, może kil­ku­na­stu ta­kich skar­bów w całym me­trze. I z nie­mal stu­pro­cen­to­wą pew­no­ścią ostat­ni aro­ma­ty­zo­wa­ny skręt w moim życiu – takie cuda kosz­to­wa­ły dzie­siąt­ki na­bo­jów za sztu­kę i były wy­łącz­nie dla ko­ne­se­rów i bo­ga­czy. Mia­łem tylko jed­ne­go ta­kie­go i po­sta­no­wi­łem za­cho­wać go na czar­ną go­dzi­nę. Szko­da, że na­de­szła tak wcze­śnie.

Ra­sie­jev wró­cił po ja­kiejś go­dzi­nie. Od­de­le­go­wa­łem go, by po­pil­no­wał pro­fe­so­ra, a sam uda­łem się na ba­ry­ka­dę, wy­zna­czyć nowe zmia­ny na stra­ży u wrót tu­ne­lu, po czym po­czła­pa­łem do swo­je­go na­mio­tu. Łeb go­to­wy był pęk­nąć mi na pół. Rzu­ci­łem się na łóżko, upiw­szy przed tym łyk wody z brą­zo­we­go, me­ta­lo­we­go garn­ka obok mo­je­go ma­te­ra­ca. Nie mo­głem za­snąć, a byłem cho­ler­nie zmę­czo­ny… Mrów­ki bólu po­wo­li i bo­le­śnie wgry­za­ły się w moje zwoje mó­zgo­we…

Gdy się obu­dzi­łem, coś ka­za­ło mi ru­szyć do budki, w któ­rej za­mkną­łem pro­fe­so­ra. Jakby jakaś nie­wi­dzial­na siła cią­gnę­ła mnie tam, po­zba­wia­jąc wła­snej woli. Pu­ści­łem się sprin­tem, choć nie mia­łem żad­ne­go lo­gicz­ne­go po­wo­du by się spie­szyć. Ra­sie­jev drze­mał opar­ty ple­ca­mi o drzwi. Obu­dzi­łem go kop­nia­kiem w tyłek i szarp­ną­łem za klam­kę. Pro­fe­sor sie­dział spo­koj­nie na krze­śle, a jego wnętrz­no­ści i krew zdą­ży­ły zająć już więk­szość po­miesz­cze­nia. Obrzy­dli­stwo. Ale jak do tego do­szło?… Oczy za­szły mi krwią…

– Ka­pi­ta­nie? – Ra­sie­jev klep­nął mnie w ramię i za­chły­snął się z prze­ra­że­nia. A może me­ta­licz­nym smro­dem krwi, fla­ków i gówna, które zo­sta­ły jako pa­miąt­ka po pro­fe­so­rze.

– Za­mknij… drzwi. – wy­krztu­si­łem. Ból w gło­wie na­si­lił się… Drzwi trza­snę­ły i Ra­sie­jev znów był przy mnie. Jed­nym ru­chem zła­pa­łem go za gar­dło, drugą ręką ze­rwa­łem mu pas z nożem i splu­wą. – Co tu się, kurwa mać, stało? Wy­ja­śnisz mi?

– Nihee… wie… – za­gul­go­tał żoł­nierz. Jego twarz prze­szła przez różne od­cie­nie czer­wie­ni i pur­pu­ry, oczy wy­wró­ci­ły się do wnę­trza czasz­ki, a od­dech za­marł. Co ja robię?

–To ja ci po­wiem. – usły­sza­łem swój wła­sny głos. Moje ciało nie re­ago­wa­ło już na moją wolę. – Pew­nie się za­sta­na­wiasz, Igo­rze Mar­ko­vie, dla­cze­go pro­fe­sor i obaj twoi żoł­nie­rze nie żyją. Dla­cze­go stal­ker był mar­twy. Dla­cze­go po ze­żar­ciu tej pusz­ki za­miast brzu­cha boli cię głowa. Dla­te­go, że te pusz­ki to nasz wy­twór. Nikt nie wszedł na sta­cję, gdy otwo­rzy­li­ście śluzę. To ty za­bi­łeś obu tych męż­czyzn. Po pro­stu już nie pa­mię­tasz, jak wy­pru­łeś pro­fe­so­ro­wi flaki, po czym prze­bra­łeś się w jego czy­ste ciu­chy. Nasze pa­so­ży­ty za chwi­lę wy­ma­żą z cie­bie reszt­ki ja­kiej­kol­wiek sa­mo­świa­do­mo­ści, a ty bę­dziesz na­szym na­rzę­dziem, za po­mo­cą któ­re­go znisz­czy­my metro.

Wy­sze­dłem z po­miesz­cze­nia i za­mkną­łem za sobą drzwi. Wie­dzia­łem co muszę zro­bić. Za­stą­pić filtr wodny Vu­ja­ki­ci­ca przez ska­żo­ne Ich pa­so­ży­ta­mi mięso. Wzią­łem pusz­kę, nóż i klu­cze do skle­co­nej z bla­chy fa­li­stej kon­struk­cji, w któ­rej znaj­do­wa­ły się fil­try. Wy­cią­gną­łem z szu­flad wszyst­kie pięć skon­stru­owa­nych przez pro­fe­so­ra pro­sto­ką­tów i bez­gło­śnie usta­wi­łem je pod ścia­ną. W ich miej­sce wrzu­ci­łem roz­drob­nio­ne nożem ka­wał­ki mięsa, pod­pi­su­jąc wyrok śmier­ci na ro­dzi­mą sta­cję. Na­stęp­nie uda­łem się w kie­run­ku tu­ne­lu, pro­wa­dzą­ce­go do Ma­rij­nej Rosz­czy. Od pa­tro­lu, który sam usta­no­wi­łem, do­wie­dzia­łem się, że tunel łą­czą­cy nas z Trub­ną miał po­waż­ny zawał i trze­ba skie­ro­wać tam ludzi. Od­burk­ną­łem, że już to zro­bi­łem, po czym ru­szy­łem ciem­nym tu­ne­lem w stro­nę ko­lej­nej sta­cji.

Na­zy­wam się Igor Mar­kov. I jeśli mnie jesz­cze nie spo­tka­li­ście, to znak, że jesz­cze ży­je­cie, lub ja je­stem mar­twy. In­nych moż­li­wo­ści nie prze­wi­du­ję.

Koniec

Komentarze

Metro 2033 to mój konik (jeden z), także (od uwag za­czy­na­jąc):

do­wód­ca sta­cji, prof. Vu­ja­ki­cic,[+]

wy­na­laz­ków pro­fe­so­ra w tej ka­te­go­rii,[-] – [+] poza fa­sol­ką i farmą grzyb­ków,[-] – [+]  była – myśl­ni­ki za­miast prze­cin­ków

więc z wy­pra­wą stal­ke­ra wią­za­no wiel­kie na­dzie­je. – in­for­ma­cja się po­wta­rza

co,[+] Igor?

cięż­ko było nie być znu­żo­nym, gdy wszyst­kie trzy po­sił­ki w ciągu dnia skła­da­ją się – cz. prze­szły i cz. te­raź­niej­szy

ze śmier­dzą­cych grzy­bów i obrzy­dli­wie gorz­kiej fa­so­li – oni lecą na tym pra­wie dwie de­ka­dy, więc nie bar­dzo to zda­nie tu pa­su­je

do­sta­nie.[-] po­wie­dzia­łem

„za­klaj­stro­wa­li to świń­stwo oło­wiem”, ale spo­tka­ło się to z ogól­ną dez­apro­ba­tą. Tak mała dawka pro­mie­nio­wa­nia jak ta,

Tak mała dawka pro­mie­nio­wa­nia jak ta, która wpa­da­ła przez szkla­ną szpar­kę na pewno ni­ko­mu nie za­szko­dzi. – bzdu­ra

było ni­ko­go. A wa­le­nie – prze­ci­nek za­miast krop­ki

stu­ka­nie uci­chło. Po czym ko­lej­ne łup­nię­cie. – ko­lej­ne łup­nię­cie uci­chło po tym, jak uci­chło wszyst­ko?

wresz­cie! – pro­fe­sor przy­biegł – z wiel­kiej li­te­ry

Do­sko­czył w mig do ran­ne­go i prze­krę­cił go na plecy

– Trup.[-] – orzekł – ko­lej­nych błę­dów w za­pi­sach dia­lo­gów nie po­pra­wiam, ale są, na tej samej za­sa­dzie

orzekł krót­ko, twarz mu po­sza­rza­ła. – I to zimny, jest mar­twy od ponad go­dzi­ny. Skąd wie­dzie­li­ście, że leży pod drzwia­mi?

– Walił pię­ścią do drzwi. – od­rze­kłem,[+] za­sko­czo­ny  // po­wtó­rze­nie

upo­śle­dze­niem umy­sło­wym? – nie­peł­no­spraw­no­ścią in­te­lek­tu­al­ną…

na żarty,[+] Mar­kov

Pytam na po­waż­nie, on na pewno był mar­twy na długo przed tym jak go wpu­ści­li­ście. – jak on pyta, skoro ja tu widzę zda­nie oznaj­mu­ją­ce?

– Pew­nie coś, co chcia­ło do­stać się na sta­cję, – od tego frag­men­tu zwró­ci­łem uwagę na bar­dzo słabe, ob­ja­śnia­ją­ce dia­lo­gi. Bar­dzo mi się to nie po­do­ba. Sama treść też, ga­lo­pu­je.

Pro­szę, pro­fe­so­rze. Ra­sie­jev, idź z pro­fe­so­rem i do­pil­nuj, by nie stała mu się żadna krzyw­da.

Wy­go­lo­ny na łyso woj­sko­wy po­drep­tał za pro­fe­so­rem. – może ja­kieś uroz­ma­ice­nie? “na­uko­wiec”?

Pan­jier przy­bli­żył się do mnie i szep­nął mi do ucha,

bym po­szedł za nim. Po­dą­ży­łem za swoim pod­ko­mend­nym – po­wta­rzasz się

Na moje słowa Pan­jier uniósł brwi,[-].[+] Dopie­ro po chwi­li, wy­chwy­tu­jąc iro­nię, ryk­nął śmie­chem

Wła­ści­wie zna­leź­li trupa, coś ich wy­stra­szy­ło, a oni bar­dzo sie­lan­ko­wo sobie po­czy­na­ją. Bra­ku­je na­pię­cia. Cał­ko­wi­cie go nie ma, mimo ta­kiej tre­ści. Do tego za­im­ko­za.

My­śla­łem,[+] że

to nie­wi­dzial­ne pa­skudz­two chcia­ło wejść do mnie do ga­bi­ne­tu, więc ka­za­łem temu R wyjść na spo­tka­nie tego gówna. Ale on stchó­rzył, więc wzią­łem nóż i wy­sko­czy­łem na to

Tylko,[-] że…

wy­ją­ce­go ze stra­chu i roz­pa­czy – coś wspo­mi­na­łem, że nie ma emo­cji i na­pię­cia? ta­ki­mi opi­sa­mi, wglą­dem z ze­wnątrz tego nie uzy­skasz, bo jest zbyt ha­sło­wo i bez­po­śred­nio (i mało)

Prze­sta­łem wy­pi­sy­wać błędy i prze­ska­no­wa­łem do końca. Tekst jest mier­ny. Przez błędy i przez po­mysł – ten drugi jest wtór­ny. Nie wiem, czy czy­ta­łeś ponad sto opo­wia­dań zgło­szo­nych do obu edy­cji kon­kur­sów li­te­rac­kich (2013 i 2014) na stro­nie uni­wer­sum metra, jed­nak ta­kich jak “Upa­dek Do­sto­jew­skiej” było na pęcz­ki.

Z plu­sów? Zgrab­ny język, więc jeśli za­czy­nasz, to tylko za­chę­cam. Uda Ci się w końcu po­mysł, a i ko­rek­tą ktoś przy­słu­ży – bę­dzie wtedy nie­źle.

Au­to­rze.

By­ło­by znacz­nie cie­ka­wiej, gdy­byś wy­my­ślił coś swo­je­go, a nie sto­so­wał okle­pa­nych jak kosa ma­ło­rol­ne­go chło­pa, ogra­nych mo­ty­wów. Muszę je­dy­nie stwier­dzić, że masz nie naj­gor­szy styl, po­mi­mo ję­zy­ko­wej nie­po­rad­no­ści. Na­pisz coś ta­kie­go, co nie bę­dzie po­wtó­rze­niem zna­nych aż do bólu wąt­ków fa­bu­lar­nych. Po­zdra­wiam życz­li­wie.

Hmmm. Mnie uni­wer­sum Metra nie po­cią­ga, ale skoro to tylko szort, prze­czy­ta­łam.

Tro­chę mi się my­li­li bo­ha­te­ro­wie. Może to ja nie roz­róż­niam żoł­nie­rzy, a może po­sta­cie warto bar­dziej zróż­ni­co­wać, na­pi­sać o nich coś wię­cej.

Ro­bisz błędy w za­pi­sie dia­lo­gów.

Jak się tytuł do tre­ści? Bo słowo “Do­sto­jew­ska” pada wy­łącz­nie w ty­tu­le.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Do­sto­jew­ska to bodaj jedna ze sta­cji mo­skiew­skie­go metra. Ale fakt, to mo­gło­by się zna­leźć choć raz w tre­ści.

Tego się do­my­śli­łam. Ale gdyby zmie­nić tytuł na “Pusz­kin­ska­ją” (jeśli taka ist­nie­je) czy ja­ką­kol­wiek inną, czy­tel­ni­cy nie za­uwa­ży­li­by róż­ni­cy.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Po­nie­waż nie znam wspo­mnia­ne­go Metra 2033, nie umiem od­nieść się do za­pre­zen­to­wa­ne­go tek­stu, tym bar­dziej, że sło­wem nie wspo­mnia­łeś, kim jest ty­tu­ło­wa Do­sto­jew­ska, co spo­wo­do­wa­ło jej upa­dek i jak to się ma do opi­sa­nych wy­da­rzeń.

 

Nie była to bo­wiem pierw­sza wy­ciecz­ka na po­wierzch­nię Je­go­ro­wa… – Czy Je­go­row wie­dział, że ktoś się wy­bie­ra na jego po­wierzch­nię? ;-)

Pro­po­nu­ję: Nie była to bo­wiem pierw­sza wy­ciecz­ka Je­go­ro­wa na po­wierzch­nię

 

a każda po­przed­nia owo­co­wa­ła we wspa­nia­łe wy­na­laz­ki… – …a każda po­przed­nia owo­co­wa­ła wspa­nia­łymi wy­na­laz­kami… Lub: …a każda po­przed­nia obfito­wa­ła we wspa­nia­łe wy­na­laz­ki

 

we wspa­nia­łe wy­na­laz­ki i po­pra­wia­ła zna­czą­co życie na sta­cji. Vu­ja­ki­cic, jak na bio­tech­no­lo­ga przy­sta­ło, skon­stru­ował wspa­nia­ły i nie­za­wod­ny filtr wodny… – Po­wtó­rze­nie.

 

Wy­go­lo­ny na łyso woj­sko­wy po­drep­tał za pro­fe­so­rem. – Masło ma­śla­ne. Skoro wy­go­lo­ny, to jasne, że łysy.

Wy­go­lić, to po­zba­wić wło­sów, za­ro­stu.

 

Myślę, że bar­dzo źle po­czy­ni­łeś, nie po­ka­zu­jąc tego pro­fe­so­ro­wi. – Ra­czej: Myślę, że bar­dzo źle uczy­ni­łeś, nie po­ka­zu­jąc tego pro­fe­so­ro­wi.

 

ale obec­nie ro­le­ty były per­ma­ment­nie opusz­co­ne… – …ale obec­nie ro­le­ty były per­ma­nent­nie opusz­czo­ne

 

Za­mkną­łem za sobą drzwi i dałem upust swoim emo­cjom… – Czy ist­nia­ła moż­li­wość, by za­mknął drzwi za kimś innym i dał upust cu­dzym emo­cjom?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Rów­nież nie czy­ta­łem “Metra 2033”. Sam tekst nie do­star­czył mi w za­sa­dzie żad­nej roz­ryw­ki.  

Nowa Fantastyka