- Opowiadanie: sathe - KAŚKA NIEZGODY, cz. 3

KAŚKA NIEZGODY, cz. 3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

KAŚKA NIEZGODY, cz. 3

VII

Kiedyś nosiłam imię Di'janna i byłam akolitką w siedzibie Wyroczni Lodowej Przełęczy. Towarzyszyłam jej przez długie wieki. Wspierałam w każdej możliwej chwili. Poświęciłam dla niej wszystko to, co miałam – rodzinę, bogactwo, czas zabaw i wiele innych, elfich radości. Dobrowolnie dałam się zamknąć w cichym, lodowym pałacu, by zgłębiać słowa Przepowiedni i rozwijać uzdrawiające umiejętności magiczne.

Ależ masz minę..! Czyżbyś wiedziała coś więcej o Wyroczni? Niezwykłe, jak na mordercę… Chociaż z drugiej strony nie jesteś jakimś tam zabójcą. Nie powinno mnie to dziwić, tym bardziej że zjawiłaś się tutaj z fragmentami mapy, o której wiedzą tylko nieliczni. Już sam fakt, że posiadasz coś tak nieograniczenie cennego jest dla mnie wystarczającym powodem, by powierzyć ci zadanie rozprawienia się dybukiem. Poza tym ten skrawek papieru, bezużyteczny dla Ezajasza i jemu podobnych, każe mi wierzyć, że w jakiś znaczny sposób jesteś powiązana z Przepowiednią. Jak widzisz, coś jednak udało mi się podejrzeć poprzez ochronę, którą dają ci tatuaże. Niewiele, bo te orcze rysunki mają wielką moc, ale na tyle dużo, że postanowiłam poprosić cię o walkę z demonem. No, faktycznie, masz rację. Dziwna to była prośba, ale powiedz, czy inaczej byś się zgodziła? Nie. Właśnie. A ja muszę chronić swoje dziecko, za wszelką cenę. Zrobiła głupstwo, ale żeby za to płacić życiem… lub czymś o wiele gorszym?

Czym?

Pomyśl.

Tak, tak… Ciąża… Pal sześć, żeby z Jaśkiem. Niebezpieczeństwem jest dybuk. Demony jego pokroju nie odpuszczają tak łatwo. On dalej nachodzi Kaśkę. To dla niej tu przyłazi i nie chce się odczepić. Dręczy i ją, i nas, i ciebie też podręczy, nie bój się.

O bogowie, nic dobrego by z takiej ciąży nie wyszło. Wiesz przecież, jaki los czeka mieszańców i ich rodziców. Po wyrazie twojej twarzy wnioskuję, że wiesz bardzo dobrze. A to nie wszystko. To dziecko, zrodzone z mieszańca i dybuka, byłoby przekleństwem, złem wcielonym, które poszłoby na usługi Angelusa i z całym swoim okrucieństwem, brzydotą i żądzą krwi stanęło przeciw ludziom. Nie można do tego dopuścić, bo… bo nie każdy człowiek jest zły. Sołtys na przykład.

Poznaliśmy się ponad dwadzieścia lat temu, tuż po wielkiej tragedii, jaką Calta zgotował moim pobratymcom. Słyszałaś o smutnych losach Mrocznej Puszczy? Kiedyś jej lasy porastały cały płaskowyż Eclasu, dochodząc aż do Kamiennej Twierdzy, Trojemiasta i siedziby Wyroczni. Królestwo elfów leśnych było potężne: zniszczenie go wymagało nie lada mocy, buty i odwagi. A Calta nimi dysponował.

Wyrżnął wszystko to, co mu się nie podobało, zostawiając po sobie nagą, rozoraną ziemię. Bezlitośnie zmiażdżył pradawne elfie włości. W miejsce wiekowych dębów i buków nakazał zasadzić ponure, skromne świerki, a swoim fanatykom pozostawił do rozwiązania problem mniej rozumnych istot. Oczywiście wyznawcy Calty wywiązali się z tego zadania z nawiązką. Wówczas to Wyrocznia wpadła w szał, a jej chłodna ręka sięgnęła terenów, które jeszcze niedawno należały do innorasowców. Stąd pojawił się tutaj wieczny śnieg i zmarzlina. Calta, wielce silny, ale nie na tyle, by od razu ruszyć na Wyrocznię, odwdzięczył się jej w wyjątkowy sposób. Zarządził, by zbrojne patrole nadzorowały pielgrzymki innorasowców do serca Lodowej Przełęczy. Uznał, że wyznawcy wiary w Przeznaczenie są niebezpieczni!! Oddziały, które przydzielił do nadzoru, nie patyczkowały się z pielgrzymami. Atakowały ich bez chwili namysłu, w razie jakichkolwiek prowokowanych przez siebie tarć, kłótni czy nieporozumień. Mordowali bez zmrużenia okiem, kaleczyli, wywozili do Kamiennej Twierdzy. A im bardziej innorasowcy się bronili, tym większe ponosili straty i kary.

Tak więc pielgrzymki zaczęły przyjeżdżać do nas coraz rzadziej. Jednej z ostatnich grup towarzyszył patrol, dowodzony przez pewnego kapitana… Ten człowiek był nieco inny od pozostałych. Może i odnosił się do nas z niechęcią, ale nie walczył, nie podjudzał. Naprawdę pilnował porządku… Zgadza się. To był Ezajasz.

Co tu dużo mówić, rychło się w sobie zadurzyliśmy.

Nasz związek trwał kilka lat.

Udawało się nam potajemnie spotykać, pomimo przeszkód i niechęci ze strony naszych braci i sióstr. Aż w końcu się wydało. Zaszłam w ciążę… Bez mrugnięcia okiem wypędzono mnie z lodowego pałacu, wraz z całym moim skromnych dobytkiem, który tutaj widzisz… Parę książek i elfi, złoty diadem, który dawno temu oddałam sołtysowi – by ratował ich w czarnej godzinie.

Wyrocznia najwyraźniej nie mogła zrozumieć, dlaczego akolitka złamała śluby czystości dla człowieka. A przecież wieki, wieki temu ona sama przeżyła podobną historię. Widać identyczne czyny różnych osób los mierzy niepodobną miarą.

O naszej zakazanej miłości dowiedzieli się także w Twierdzy, gdy tylko Ezajasz przygarnął mnie pod swój dach. Pozwolono mi donosić ciążę. Dzięki bogom, okazało się, że Kasia nie przejęła moich elfich cech i wyglądała jak normalne, śliczne, ludzkie dziecko. To ją wybawiło od śmierci. Za to zginąć miałam ja, i to od ręki Ezajasza.

Wyjechaliśmy z Twierdzy pod osłoną nocy, jak złoczyńcy, tchórze lub trędowaci. Mój kapitan otrzymał posadę sołtysa we wsi na krańcu świata. Kolkowo… osada, zagubiona w ciemnym, nieprzyjaznym lesie, zamieszkiwana przez twardych, zabobonnych i zacofanych drwali. Miałam tam nawet nie dotrzeć. Jednak Ezajasz nie podniósł na mnie ręki: dał mi wybór.

Cóż miałam robić? Pozostać elfem, skazanym na samotną tułaczkę po mroźnych lasach, z dala od ukochanego i dziecka? Czy też wyrzec się wiecznego życia i stać się człowiekiem, który może podglądać, jak Kasia wyrasta na coraz piękniejszą kobietę?

Wybrałam to drugie rozwiązanie, płacąc za nie wysoką cenę.

Ale… nikt nigdy nie powiedział, że miłość nic nie kosztuje.

Zrezygnowałam więc z daru wieczności i wraz z Ezajaszem przybyłam do Kolkowa – już jako Baba. Dla dobra dziecka i naszego bezpieczeństwa przestaliśmy się widywać… Z biegiem lat narosły w nas żale i wzajemne pretensje, podsycane bolesnymi wspomnieniami.

Tak długo udawaliśmy sobie obcych, że naprawdę się nimi staliśmy.

Tutejsi zaakceptowali mnie i bardzo szybko stałam się częścią ich małej, zacofanej społeczności. Ezajasz za to miał ciągłe problemy z dostosowaniem się do panujących tutaj zwyczajów. Rządził mądrze, roztropnie, ale zawsze ponad kolkowianami. Tęsknił za dawnym życiem i chyba po cichu obwiniał mnie za to, co się wydarzyło. Próbował więc zatrzeć w Kasi pamięć o matce, ograniczyć nasze kontakty, szydząc z durnej Baby, która opowiada ludziom banialuki o dziwnych stworzeniach, czarach i odległych krainach.

To było takie niesprawiedliwe, bo przecież ja poświęciłam dużo więcej, prawda?

Ale dzisiaj wreszcie porozmawialiśmy. Pierwszy raz od ponad piętnastu lat. Dzięki tobie. Mam wrażenie, że nie trafiłaś tu przypadkiem. Że los połączył nasze drogi celowo… Nie kręć głową. Wiem, po co chcesz walczyć z dybukiem. Nie kieruje tobą chęć niesienia bezinteresownej pomocy, ani myśl o odkupieniu swoich zbrodni. Tak, widziałam je bardzo wyraźnie, chociaż zapewne te najgorsze czyny skrywasz w sobie bardzo, bardzo głęboko.

Myślisz tylko o tym, jak odzyskać mapę.

Już wiesz, że mam ją ja. Wywnioskowałaś to z mojego długiego monologu.

I co teraz? Będziesz próbowała zabrać mi ją siłą? Ach, widzę, jak twoja ręka drgnęła w poszukiwaniu miecza. To byłoby coś, prawda? Pozbywasz się kłopotu, zabijając starą elfkę i dajesz nura w ostępy leśne, nie przejmując się jakimiś tam wieśniakami.

Nie, moja droga. To się tak nie skończy.

Zostaniesz i, walcząc z dybukiem, dasz z siebie wszystko. Wiesz dlaczego…?

***

– … zaszokuj mnie. – mruknęła Sh'elala, głaszcząc głownię miecza.

Baba otworzyła księgę, którą cały czas trzymała w rękach podczas swojej opowieści. Wyszeptała słowa czaru, a powietrze nad pożółkłymi kartami zaczęło wirować, układając się w dziwną, zdeformowaną postać. Użyła zaklęcia hologramu… No tak, po co czytać, skoro można oglądać?

– Ja wiem, gdzie jest kolejny fragment mapy. – powiedziała pewnie znachorka, obserwując zabójczynię. Ta tymczasem zaniemówiła i tępo patrzyła przed siebie. Jej usta na chwilę mocno zadrżały i to ją zdradziło.

– Sądząc po twojej reakcji, ta informacja jest dla ciebie bezcenna. – skwitowała Baba. – To jak, chcesz dowiedzieć się czegoś o dybuku?

Sh'elala nie miała wyjścia. Po prostu skinęła głową.

– No to patrz.

Morderczyni zerknęła na trójwymiarowy rysunek istoty, który wreszcie pojawił się nad księgą. W tej jednej chwili jednooka obiecała sobie, że już nigdy, przenigdy, nie będzie się śmiała z wiedźmińskiego fachu. Rzekła tylko cicho:

– Osz, kurwa.

I zamieniła się w słuch, przechodząc szybkie szkolenie na temat demona, z którym miała się rychło zmierzyć.

 

VIII

Rozdzielili się, by szybciej przeprowadzić poszukiwania. Każdy miał do zbadania po sześć domków i oczywiście żaden z nich nie wykrył niczego strasznego, oprócz zacofania i smrodu owczej wełny. Szli więc równocześnie półkolami, spotykając się wreszcie w połowie drogi, tuż przy studni. I co?

– I nic. – odrzekł zasępiony Revenant. – A u ciebie?

– U mnie też nie.

– Cholera. Ni śladu Sh'elali, ni innego gówna, które można by rozgnieść butem.

– No. Ludzie też jacyś dziwni. Milczący, żaden nie odpowiada na zaczepki, tylko siedzi przy tej durnej robocie, jakby od niej zależało zbawienie świata.

– Ha. – przytaknął Revenant – To sobie chatki nie spopielimy, ani nikogo nie porżniemy.

– Bywa i tak, psiakrew. – odrzekł Igielnik – Ale zadanie wykonane. Szukaliśmy, tak? I nie znaleźliśmy, nie?

– Egon się ucieszy, tak czy siak. – uśmiechnął się Revenant.

Ich wzrok padł na trzynastą, stojącą na uboczu, chatkę.

– Tylko ona nam została. – Revenant wskazał na lepiankę.

– Kto idzie? Ciągniemy losy?

– Heh. Daj spokój. – krótkowłosy wojownik poprawił miecz – Chodźmy razem. Najlepiej bawić się z przyjaciółmi.

Igielnik roześmiał się, poklepując maczugę, którą zawsze nosił przy biodrze. Ruszyli w kierunki chatynki, należącej do znachorki Baby. Prawdę powiedziawszy – bez wielkiej nadziei i ochoty.

 

***

Sh'elala słuchała. Zapamiętała już wiele rzeczy. Na przykład to, że dybuk to demon zrodzony z chuci, zawiści i zazdrości ludzkiej. Pojawia się wtedy, gdy nienawistne oczy obserwatorów śledzą potajemnych kochanków, życząc im nieszczęść oraz cierpień. Znajdzie się go wszędzie tam, gdzie kobietę i mężczyznę łączy nieziemska, szalona lubieżność. Dybuk, sam spragniony spełnienia i igraszek cielesnych, nienawidzi szczerze tych, którzy dają je sobie nawzajem. A skoro jest rodzaju męskiego, to mści się śmiertelnie jedynie na kochanku, pożądając jednocześnie kochanki. Zabija chutliwego adoratora i potem nachodzi jego wybrankę.

Dybuk pożera bowiem nie tylko ciało, ale i duszę, którą więzi do czasu odnalezienia kolejnej ofiary.

Demon jest nieustannie rozdarty pomiędzy dwiema pożądliwościami. Z jednej strony, każdy nowo pochłonięty duch marzy o uwolnieniu się z ohydnego cielska: nawet za cenę zamordowania kolejnego niewinnego mężczyzny. Wie też, że musi okupić to długą samotnością, spędzoną na poszukiwaniach ofiary i wiecznie niezaspokojonej chuci. Z drugiej strony, dybuk-kochanek nadal pragnie kobiecego ciała oraz odrobiny ciepła, którą mu ono daje. Chce więc odwiedzać dziewkę, z jaką żył, gdy był człowiekiem. Wówczas nie czyni szkody innym ludziom… dopóki wybranka przyzwala mu na wizyty. Za to odtrącony, popada w szał i zabija bez litości i rozumu.

Niemal każda dusza pragnie uwolnić się od dybuka. Zdarzają się jednak przypadki, w których demon pozornie godzi się ze swoim losem, ciągle nawiedzając kochankę ostatniej ofiary. Wtedy jednak cierpi w dwójnasób, ponieważ okazuje się, że z wybraną kobietą łączyła głęboko skrywana miłość, od której nie może w żaden sposób uciec.

I obydwoje stają się więźniami zarówno dybuka, jak i uczucia, które miast go wypalać – pogłębia się z każdą chwilą.

– Dość. – Sh'elala obcesowo przerwała wykład – Wystarczy mi słuchania o tragicznej miłości i rozterkach jakiejś poczwary. Mów lepiej, jak go zabić.

– Och. Silna ręka i wyrobienie w mieczu wystarczą. – odrzekła elfka, speszona impertynencją jednookiej.

– Też myślę, że takie umiejętności mają znaczenie. – zabójczyni westchnęła – Chodzi mi o to, na co trzeba uważać w walce z demonem.

– No cóż… Nie daj się zwieść wielkim rozmiarom, jakie przyjmuje. – wieszczka wskazała na ociężałe, napuchnięte kształty potwora – Dybuki są bardzo szybkie i zwinne. Ich dotknięcie to spotkanie ze śmiertelną trucizną. Nie pozwól więc, by cię nawet powierzchownie drasnął. Uważaj też na szpony. Hm… po prostu wyobraź sobie pojedynek z dziesięcioma nożownikami jednocześnie… Musisz także wiedzieć o.. Co to?

Elfka przerwała i wyprężyła się. Zmarszczyła brwi w milczącym oczekiwaniu. Zatrzasnęła księgę i odłożyła ją na półkę.

– Nic nie słyszę. – skwitowała zabójczyni – O czym więc powinnam wiedzieć?

– Cicho. – ucięła Baba i gestem nakazała Sh'elali, aby ta zamilkła – Ktoś tu idzie. Nie rozpoznaję tych kroków.

– Skąd…

– Wyrzekłam się tylko wieczności. Inne elfie cechy są tam, gdzie być powinny, wliczając w to dar nasłuchiwania, moja droga. Schowaj się, bo będziemy miały kłopoty.

– A gdzie mam się twoim zdaniem schować? – spytała bez złośliwości Sh'elala, rozglądając się bezradnie po małym pokoiku.

– Och. – westchnęła Di'janna. – Faktycznie.

Uniosła dłonie, ułożyła je w dziwny znak i wyszeptała zaklęcie. Powietrze wokół morderczyni zawirowało, oplotły ją kręgi, poruszające się w górę i w dół. Na początku ich ruch był powolny i miarowy, ale zaraz przyspieszyły. Szare obwody nagle się połączyły, tworząc jednolitą tubę, przykrywającą Sh'elalę. A potem zabójczyni znikła.

– Nie widzę siebie w tej roli. – odparła wojowniczka, próbując zlokalizować swoje niewidzialne ręce.

– Siedź cicho. – syknęła elfka, garbiąc się i strosząc siwe włosy. Sięgnęła po kostur i wsparła się na nim – Może cię i nie widać, ale za to słychać. Lepiej już nic…

Rozległo się stanowcze pukanie, a właściwie łomot pięścią.

– Kto tam? – zaskrzeczała Di'janna. To zadziwiające, jak szybko potrafiła wejść w rolę wioskowej Baby. Cóż, najwyraźniej służyły jej lata praktyki.

– Kamienna Twierdza. Otwierać!

Sh'elala poczuła ciarki na plecach. Kątem oka zobaczyła miecz, oparty o stół. Skoczyła w jego kierunku. Drzwi skrzypnęły i zaczęły powoli się otwierać. Jednooka dopadła do broni i kompletnie nie wiedząc, co z nią zrobić, po prostu wsunęła ją nogą pod rozchybotany regał. Może ci dwaj nieprzyjaźnie wyglądający dryblasi, którzy właśnie weszli pewnie do środka, nie będą skrupulatni w wykonywaniu swoich obowiązków? Jednooka przyjrzała im się bliżej, łapiąc szaleńczy blask w ich oczach. Co też ten Calta robił z ludzi. Pieprzeni fanatycy.

– A… Twierdza… Twierdza… – wymamlała Baba, garbiąc się jeszcze bardziej. Postukała kosturem – Czego chceta dobrzy ludzie? Co to, sołtys podatków nie popłacił?

– Ani my dobrzy, ani nie w sprawie podatków. – odparł grobowym głosem Revenant. – Zbiega szukamy. Zabójcy.

– Kobieta. Wygląda na jakie trzydzieści pięć lat. Wysoka. Silna. Jedno oko. Może być mocno pobliźniona. – dodał bez cienia życzliwości Igielnik – Bardzo niebezpieczna.

– I co wy panowie… – zaskrzeczała wróżbitka – Że ja, staruszka, co ledwo nogą rusza, by takie zło wszeteczne skrywała? Przed Twierdzą? Możem i stara, możem i głucha, alem pewnikiem nie głupia.

Mężczyźni popatrzyli na siebie lekko zażenowani. Revenant rozłożył ręce, jakby pytając się kompana: co dalej? Ten, mocno zawiedziony, westchnął i rzekł:

– Rozejrzeć się musimy.

– A patrzta, panowie, patrzta. – rozkiwała się starowinka i podreptała do kociołka, znad którego buchała śmierdząca para. Kot przysiadł nieopodal ogniska i oblizał się.

Wojownicy, ubrani w lśniące, bogate zbroje, dzielnie przetrząsali jednopokojową lepiankę Baby. Sh'elala kręciła się na wszystkie strony, lawirując pomiędzy nimi i schodząc im zawczasu z drogi. Strażnicy sprawdzali dokładnie, co było na stole i pod stołem, pieczołowicie badali brudne taborety, nawet zainteresowali się rozklekotanym regałem. I gdy Revenant już się schylał, by zobaczyć, jakie tajemnice skrywa spód tego mebla, Di'janna… mlasnęła. Było to tak nieoczekiwane, że mężczyźni skierowali na nią swój wzrok, kompletnie ignorując dalsze poszukiwania.

– No… Dochodzi… – staruszka sięgnęła po brudną, pokrzywioną, cynową miskę i nalała w pokaźną chochlę cuchnącego płynu. Pokuśtykała do Igielnika, po drodze rozlewając okropny wywar na boki. Podetkała michę pod nos wojownika i rzekła – Panowie pewno głodni, hę? To ja zupki naleję… Może to i nie wasza garkuchnia, ale częstujta się! Czym chata bogata!

– Nie… – powiedział rudowłosy olbrzym, strasznie blednąc – Nie chcę…

– Nie? Dziwota, dziwota.. To może ty, chłopcze..? – spytała Revenanta. Ten, obserwując wcześniej kompana, przemyślnie się wycofał, zasłaniając rękami jak przed ciosem.

– Ja też chyba podziękuję…

– Oj. – zafrasowała się Baba, wąchając strawę – No nie wiem… Może przypraw za mało, co?

– A co wy tu wyprawiacie? – w otwartych drzwiach stanęła wysoka, krótko ostrzyżona kobieta. Nosiła niezwykłą kolczugę, na widok której Sh'elali zadrżały ręce.

– Szukamy zbiega. – wyjaśnił jej z ulgą Igielnik, unikając śmierdzącej miski, cały czas trzymanej przez Babę.

– Tutaj? Czy na dachu? – zakpiła, omiatając wzrokiem lepiankę.

Nic się nie odezwali, no bo co mogli powiedzieć mądrego?

– Wyjeżdżamy natychmiast. – mruknęła Ysmail, wściekła jak rzadko kiedy – Nic tu nie znajdziemy.

– Może zupki? – zapytała niefrasobliwie wróżbitka.

– Odezwij się do mnie jeszcze raz, wsiowa starucho, a nie dożyjesz jutra. – zagroziła Ys, nakładając hełm na głowę. – Za mną, Igielnik i Revenant. I to już.

Wojowniczka wyszła bez słowa pożegnania, a za nią, unikając zetknięcia się ze smrodliwą strawą, jej pomocnicy. Zatrzasnęli na koniec drzwi tak mocno, że zatrzęsły się ściany.

– Jeszcze mi chatkę zburzą, krwiopijcy. – syknęła Di'janna prostując się. Wlała wywar z powrotem do kotła, mrucząc pod nosem. – No, już mi się desusy wygotowały… Hej, zgubo Twierdzy! Możesz się ujawnić. Czar przestaje działać, a twoi znajomi są w drodze powrotnej.

Sh'elala podeszła do okna i ukradkiem przez nie wyjrzała. Nie zwracała uwagi na opadające zaklęcie niewidzialności. Obserwowała wyjazd wojowników.

– A żebyś wiedziała, że znajomi… – wycedziła Sh'elala przez zaciśnięte zęby – Ta kurwa przesłuchiwała mnie przez rok, a teraz ma czelność nosić moją zbroję.

Elfka stanęła za jednooką i ścisnęła ją za ramię.

– Nie rób nic głupiego. Mapa…

– Nie bój się. – zabójczyni strąciła jej rękę, unikając dłuższego dotyku jak ognia. Potem popatrzyła jeszcze raz przez okno. Patrol właśnie opuścił Kolkowo. Twarz jednookiej wykrzywiła się w strasznym grymasie, aż elfka się cofnęła – Ale odwdzięczę się tej dziwce. I obedrę ją z mojej kolczugi jak ze skóry.

 

IX

Sedlakowa spieszyła się do wioski. Zbliżał się wieczór, a ona za nic w świecie nie chciała zostać sama w lesie. Wiadomo – dybuk. Zdążyła jeszcze ukryć złoty skarb, jaki zdobyła, szantażując sołtysa. Och, schowała go przed ciekawskimi oczami najbliższej rodziny i sąsiadów. Nie pozwoli, by ich chciwe, podstępne łapska sięgnęły po to, co jej się należy.

To cacuszko jest szansą, której nie przepuści. A inni… niech sczezną w tej dziurze.

Amen.

 

***

Las pociemniał od nadchodzącego wieczoru. Mróz ciął ostro po policzkach, skrzył się na rzęsach i białą iskrą szronił końską sierść. Zimowe, zachodzące słońce ślizgało się po czerwonych pióropuszach podróżników jak po kałużach krzepnącej krwi.

Oddział kapitan Ysmail jechał wolno w milczeniu. Ponury nastrój dowódczyni udzielił się wszystkim podkomendnym i teraz nikt ze sobą nie próbował rozmawiać. Wracali do Twierdzy w poczuciu całkowitej i niezaprzeczalnej klęski, w duchu obwiniając za to swoją przywódczynię.

„Szlag by to trafił", pomyślała Ys, poganiając konia. „Tyle starań, tyle poszukiwań. I wszystko na nic. To koniec… Nie darują mi tego. Cholera. To ja dałam im ostateczny dowód na nieudolność starej gwardii. Egon nigdy nas nie zaakceptował i wyraźnie faworyzował młode wilki Calty. Od samego początku mówił, czego nam brakuje i dlaczego powinniśmy odejść. Jego zdaniem byliśmy zbyt powolni, za mało zdecydowani i nazbyt litościwi. Do tej pory mógł sięgać jedynie po słowa… A teraz dostał do ręki świetny oręż. Sh'elala uciekła na warcie pod moim dowództwem, to nas tak poturbowała, to ja nie mogłam jej odnaleźć, to przeze mnie Calta nie przesłucha mordercy osobiście. Same porażki. Nic nie przemawia na naszą… moją korzyść. Pierwsza zapłacę głową za tę klęskę. Zamiast ścięcia zabójcy będą ścinali Ysmail."

Ciężko westchnęła.

Przecież ucieczka Sh'elali była właściwie niemożliwa. Morderczyni nie powinna – pomimo swoich nadzwyczajnych umiejętności – poradzić sobie z przesłuchującymi, wartownikami, strażą, labiryntem korytarzy, podziemnym przejściem i podwodną bramą, potajemnie otwierającą Twierdzę na świat. Jednak, jakimś nieodgadnionym cudem, udało się jej.

– Pani kapitan? – z zamyśleń wyrwał ją Igielnik. – Czy nie moglibyśmy przyspieszyć…? W Twierdzy na pewno czekają na nasz powrót, a skoro…

– Nigdzie mi się nie śpieszy. – odrzekła zbyt szybko i natychmiast obróciła się w siodle, by coś dodać.

Zamiast tego zobaczyła znaczące spojrzenia, jakie wymienili między sobą jej najbliżsi towarzysze. Ten triumf, ten błysk samozadowolenia, to poczucie zwycięstwa….

Na bogów!

Dlaczego w dzień przesłuchania Sh'elali zmniejszono liczebność straży? Dlaczego akurat wtedy nastąpiła awaria wodociągów w Twierdzy i zamknięto cały system kanalizacyjny, wskazując w ten sposób przejście do podwodnego wyjścia z budynku? I dlaczego całe to spotkanie z zabójczynią miała prowadzić właśnie Ysmail, chociaż zaledwie dzień wcześniej powróciła z dalekiego Metakanu, krainy magów mechanicznych?

Wrobili ją. Przecież to jasne. Pozwolili uciec mordercy tylko po to, by przejąć władzę w Twierdzy i pozbyć się niewygodnej – bo nie sfanatyzowanej – starej gwardii.

Ciekawe, czy była to inicjatywa złotoustego Egona czy nakaz Calty? Ysmail stawiała na to pierwsze.

– Pani kapitan? – o odpowiedź dopomniał się Igielnik.

– Zawracamy.

– Co? – zamrugał oczami, zaskoczony jej decyzją.

– Gówno. Głuchy jesteś? – warknęła, plując na bok – Jak tak, to zastanów się nad dalszą służbą.

– Ale przecież… – zaoponował Revenant.

– Dość. Żadnych dyskusji, to rozkaz. Albo go wykonacie, albo postawię was przez sądem wojskowym.

Zawróciła konia.

Nie da się wywieść w pole. „Tu chodzi nie tylko o godność starej gwardii, ale i o życie jej członków", myślała. Miała przed sobą prosty wybór: ocalić ponad czterystu towarzyszy broni lub zapomnianą przez świat osadę, którą opiekował się dawny przyjaciel. W sumie dylemat nie był zbyt bolesny. Zadecydowała dość szybko.

Więc tak: najpierw rozmówi się z Ezajaszem i przy użyciu wszelakich możliwych środków wypyta go o Di'jannę…. Wszak elfka z Lodowej Przełęczy mogłaby stać się ważną kartą przetargową w rozmowie z Caltą. Bo do Egona z nią nie pójdzie. Tylko bezpośrednie spotkanie z czarodziejem ma szansę uratować skórę Ysmail i jej towarzyszy. Koszty takiego rozwiązania są nieistotne.

Świat nawet nie dowie się o tragedii Kolkowa, zagubionego gdzieś w lesistym zadupiu.

Revenant i Igielnik zmełli przekleństwa pod nosami i posłusznie zawrócili konie, dając znak pozostałym, aby ruszyli ich tropem. Pośród oddziału dało się nagle poczuć lekkie rozemocjonowanie. Jechali przez dłuższy czas, z każdą chwilą zbliżając się do wioski Ezajasza. Wtem Revenant stanął w strzemionach i wskazał przed siebie. Ysmail podążyła za jego wzrokiem. Spomiędzy drzew wybiegła gruba kobieta. Sadziła wielkie susy, jakby ścigała się z czasem. Kapitan uśmiechnęła się szpetnie i mruknęła pod nosem.

– Witam, pani Sedlakowa…

Koniec

Komentarze

Witam serdecznie, wklejam kolejny fragment opowiadania. Pozostałe znajdziecie po poniższymi linkami. :) http://www.fantastyka.pl/4,1397.html

http://www.fantastyka.pl/4,1426.html

6/6

Nie, wbrew pozorom nie zapomniałam :)

Chociaż z drugiej strony nie jesteś jakimś tam zabójcą.
- Może ładniej byłoby „nie jesteś pierwszym lepszym zabójcą"?

że postanowiłam poprosić cię o walkę z demonem.
- A to kłamczucha! Wcale nie poprosiła. A rozkaz kazała przekazać Ezajaszowi i on się z zabójczynią wykłócał.

A Calta nimi dysponował.
- W tym kontekście raczej „Ale Calta nimi dysponował"

Calta, wielce silny, ale nie na tyle, by od razu ruszyć na Wyrocznię, odwdzięczył się jej w wyjątkowy sposób.
- Wielce, mnogo... Może jednak użyć bardziej bezpiecznego słowa? Tym bardziej, że „Baba" już zrezygnowała z gwary?

Bez mrugnięcia okiem wypędzono mnie z lodowego pałacu, wraz z całym moim skromnych dobytkiem, który tutaj widzisz...
- w ciągu jednego akapitu zwrot powtórzony drugi lub trzeci raz („bez mrugnięcia okiem")

Parę książek i elfi, złoty diadem, który dawno temu oddałam sołtysowi
- No to naszyjnik, czy diadem? :>

Kolkowo... osada, zagubiona w ciemnym, nieprzyjaznym lesie, zamieszkiwana przez twardych, zabobonnych i zacofanych drwali.
- Kolkowo... Osada zagubiona w ciemnym...etc.

Wiem, po co chcesz walczyć z dybukiem. Nie kieruje tobą chęć niesienia bezinteresownej pomocy, ani myśl o odkupieniu swoich zbrodni.
- W tej sytuacji bardziej by pasowało: „wiem, po co walczysz...", „wiem, o co będziesz walczyć...", „wiem, dlaczego będziesz walczyć...", „wiem, dlaczego zgodziłaś się/zdecydowałaś się walczyć..."

Ta tymczasem zaniemówiła i tępo patrzyła przed siebie. - Hm, coś jest nie tak z czasownikami.

- Osz, kurwa. - Brzmi jak „osz" w wymowie, ale zapisuje się to „oż"

Wtedy jednak cierpi w dwójnasób, ponieważ okazuje się, że z wybraną kobietą łączyła głęboko skrywana miłość, od której nie może w żaden sposób uciec.
- „...łączyła...GO?...głęboko..."

Było to tak nieoczekiwane, że mężczyźni skierowali na nią swój wzrok, kompletnie ignorując dalsze poszukiwania.
- Może kompletnie zapominając o dalszych poszukiwaniach?

- Gówno. Głuchy jesteś? - warknęła, plując na bok - Jak tak, to zastanów się nad dalszą służbą.
- „jak tak" to błąd właściwie, ale sądzę, że w tym wypadku uzasadniony.

Sprawdzam ślimaczo, ale jednak. Wiem, że mniejszą ma wartość takie sprawdzanie kilka miesięcy po czasie, ale może do czegoś się przyda. A mnie sprawia przyjemność :)

Nowa Fantastyka