- Opowiadanie: AMS - Okruchy

Okruchy

Co się dzieje, gdy urban fantasy ucieknie na wakacje? Wśród dostępnych tagów nie znalazłam rural fantasy a tak chyba należałoby oznaczyć ten tekst.  Trochę grozy z przymrużeniem oka.

Enjoy

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Okruchy

Na odgłosy kroków w pustych pomieszczeniach, trzaskające szafki i ruch zauważany tylko kątem oka przestał już reagować. A przynajmniej nie podskakiwał za każdym razem i nie tracił czasu na poszukiwanie źródła tych atrakcji. Można zaryzykować stwierdzenie, że oswoił się z nimi. Znacznie bardziej martwiły go odgłosy na zewnątrz starego dworku. Jęki, krzyki i na wpół zwierzęce pomruki z każdym wieczorem wydawały się coraz bliższe. Może to tylko wyobraźnia, a może faktycznie zaczynał odróżniać odgłos gałęzi, które szarpane wiatrem drapały o resztki szyb, od pazurzastych łap skrobiących deski ganku. Właśnie przez nie spędzał bezsenne noce w sieni, ściskając strzelbę w spoconych dłoniach. I coraz częściej zastanawiał się, czy cała ta impreza na pewno jest warta zszarganych nerwów w najlepszym wypadku, w najgorszym… naprawdę wolał się nie zastanawiać nad najgorszym możliwym scenariuszem. W każdym razie nie teraz, nie przed nadejściem świtu.

***

– Zawróć, jeśli to możliwe. Zawróć, jeśli to możliwe.

– Zamknij się – warknęła. Jednym szarpnięciem odłączyła GPS od zasilania i cisnęła na siedzenie pasażera. Przetarła grzbietem dłoni zmęczone oczy. To był błąd. Zapiekły, podrażnione solą ze spoconej skóry. Dziewczyna zaklęła paskudnie. Wnętrze miniaturowego nissana przypominało okrętowy piekarnik: rozhuśtane i gorące. Z rozkręconego maksymalnie nawiewu buchało tylko żarem. Opuściła szybę, spragniona choćby najlżejszej ochłody. Wraz z powietrzem do wnętrza nissana wdarł się obłok uniesionego z piaszczystej drogi pyłu. Dziewczyna nie zdążyła nawet przekląć własnej głupoty. Jej gardło wypełniły miliony igieł, a całym ciałem wstrząsnął kaszel, tak że musiała zatrzymać samochód. Szybko podniosła szybę z powrotem. Odczekała, aż miną najgorsze spazmy, a kurz nieco opadnie.

– No żeż kurwa mać – wychrypiała. Sięgnęła po butelkę rozgrzanej wody. Ostrożnie zwilżyła podrażnione gardło. W środku zostało zaledwie kilka łyków na czarną godzinę. Odgarnęła mokre kosmyki z czoła i bardzo ostrożnie ruszyła w dalszą drogę.

Jechała i klęła, głównie w myślach, bo mówienie wysuszało gardło. Klęła na własne gapiostwo i wieczną prokrastynację. Gdyby pamiętała, że jej promotorka na początku lipca ucieka z kraju na jakąś wymianę naukową, bardziej by się spieszyła z pisaniem pracy. Gdyby pośpieszyła się z pisaniem pracy, zdążyłaby złożyć ją w terminie, zanim jej recenzent wymknął się z Warszawy na jakieś własne badania terenowe. Gdyby recenzent zdążył przeczytać jej pracę przed wyjazdem, nie musiałaby teraz ścigać go po podlaskich bezdrożach. Gdyby babcia miała wąsy…

W pierwszej chwili uznała, że zmęczone oczy płatają jej figla, tworząc jakieś kształty wśród cieni i rozedrganych gałązek. Jednak gdy skoncentrowała się, coraz wyraźniej dostrzegała na drodze kobiecą sylwetkę.

– Człowiek na horyzoncie! – wychrypiała. Nareszcie będzie mogła zapytać o dalszą drogę. Uskrzydlona nową nadzieją, dodała gazu, chociaż jej samochodzik i tak już trząsł się niebezpiecznie w głębokich koleinach. Szczupła, jasnowłosa kobieta stawała się coraz wyraźniejsza, po chwili jednak zniknęła za zakrętem drogi.

– Dawaj, rzęchu – syknęła i docisnęła pedał gazu. Nadwozie nieprzyjemnie zgrzytnęło o wystający kamień. Dziewczyna skrzywiła się i zwolniła nieco.

– Zawróć, jeśli to możliwe. Zawróć, jeśli to możliwe. – Nawigacja ożyła bez ostrzeżenia.

– Zamknij się! – warknęła. Macała na oślep po zagraconym fotelu, jednak nie mogła znaleźć niesfornego urządzenia. Ostro weszła w zakręt, skupiła wzrok na kobiecej sylwetce i nie chciała spuszczać jej z oka ani na chwilę.

– Zawróć, jeśli to możliwe. Zawróć, jeśli to możliwe. – Mechaniczny głos wgryzał się w jej nerwy. Nie wytrzymała. Klnąc, na czym świat stoi, gwałtownie wcisnęła hamulec. Pojazdem szarpnęło. Wygrzebała GPS spomiędzy papierków po batonikach, opakowań po płytach i innych drobiazgów przydatnych w drodze. Zamarła z urządzeniem w dłoni. Ekran był ciemny i martwy, zasilanie odłączone. Skonsternowana uniosła wzrok. Ani śladu jasnowłosej kobiety. Polna droga kończyła się tuż przed maską samochodu głębokim rowem melioracyjnym.

– Hmm – mruknęła tylko, bardzo ostrożnie  zawróciła ku nieco szerszej drodze, którą minęła kilka minut wcześniej.

***

Szczęście w nieszczęściu, że czerwcowe noce są tak krótkie. Wszystkie podejrzane hałasy cichły przed piątą, gdy horyzont jaśniał od wstającego słońca. Wtedy mężczyzna zasypiał na kilka godzin. Nigdy zbyt głęboko. Nawet we śnie nie mógł się odprężyć. Budzik wyrywał go z ze snu około dziewiątej. Ten krótki odpoczynek pozwalał mu dotrwać jakoś do popołudniowej drzemki, w czasie której nabierał sił na nocne czuwanie. Najpierw wlókł się do kuchni niczym zombie. Byle zaparzyć pierwszy kubek kawy. Potem jakoś szło.

***

Ta droga okazała się szczęśliwym wyborem. Już po kilku kilometrach doprowadziła ją do rozwidlenia, na którym znalazła paskudny, pamiętający jeszcze młodość Gierka budynek z krzywo wymalowanym napisem GS Poryte. Serce dziewczyny zabiło mocniej. Pamiętała tę jakże wdzięczną nazwę z czasów, gdy jeszcze wierzyła mapom. Powinna być w bezpośrednim sąsiedztwie wsi Utopce, w której ukrywał się jej promotor. Tak przynajmniej twierdziła pani w dziekanacie. Chociaż długo nie chciała się podzielić tą informacją mimo komplementów, próśb i gróźb. Oby jej poczucie humoru nie obejmowało podawania niewłaściwego adresu i udawania niewiniątka po fakcie.

Koślawy napis nie był jedynym źródłem radości. Obok pomalowanego na musztardowo budynku, w cieniu rozłożystego dębu, stała ławeczka. Przekrzywiona i pozbawiona kilku desek, ale wciąż nadająca się do użytku. Aktualnie zajmowana przez trzech autochtonów w różnych stadiach niechlujnego negliżu, popijających piwo. Dziewczyna zwolniła, by przyciągnąć za sobą jak najmniej kurzu, wreszcie zatrzymała się tuż obok ławeczki i jej lokatorów. Opuściła szybę.

– Dzień dobry panom – przywitała się, spróbowała nawet wykrzywić zaczerwienioną twarz w uśmiechu.

– Uszanowanie – odpowiedział środkowy, hojnie obdarzony przez naturę owłosieniem, za to naznaczony przez życie poważnymi ubytkami w uzębieniu.

– Szukam wsi o nazwie Utopce. A konkretnie dworku. Czy mogą mi panowie wskazać drogę?

Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Najpierw strzelił gęstą śliną, potem podrapał się z namysłem po brodzie.

– Jedzie prosto, minie taki koślawy mostek i zaraz za nim skręci w lewo – oznajmił wreszcie. – A potem to już sama zobaczy. Tylko nie przegapi tej pierwszej drogi, bo następną dojedzie do Burzańców, a kto by chciał tam jechać… – zakończył filozoficznie.

– Bardzo panom dziękuję! – Jak najszybciej podniosła szybę w obawie, że któremuś przyjdzie do głowy, by poprosić o drobne na piwo.

Niesiona nową nadzieją ruszyła przed siebie, minęła mostek i faktycznie w ostatniej chwili zauważyła zarośniętą dróżkę, prowadzącą w lewo. Zatrzymała samochód, niepewna, czy spotkanym wcześniej dżentelmenom coś się nie pomieszało. Przygryzła wargę. Wyraźnie mówili, żeby nie przegapić pierwszej drogi. Tylko czy wąska ścieżynka faktycznie mogła aspirować do tej nazwy? Zrezygnowana dziewczyna skręciła w lewo. Nissan ledwo toczył się po wybojach, gałęzie nisko pochylonych drzew chrobotały na karoserii. Dziewczyna zaczynała rozważać, czy nie pakuje się właśnie do czyjegoś sadu i czy nie byłoby lepiej jednak zawrócić. I wtedy zarośla rozstąpiły się. Ścieżynka przeszła w nieco szerszą drogę, a zmęczonym oczom dziewczyny ukazało się kilka malowniczo rozrzuconych gospodarstw i, niemal niewidoczny zza wybujałej roślinności, dworek. Udało się. Dotarła na miejsce. Odruchowo sięgnęła do torebki, gdzie spoczywał jej bilet do Londynu. Wylot za tydzień. Akurat dość czasu, by wymusić recenzję i zdążyć na ostatni termin przed wakacjami promotorki.

Dworek stał na wzgórzu, otoczony zdziczałym ogrodem i smutnymi resztkami sadu. Z pięknym widokiem na okoliczne łąki, zagajniki i malowniczo zarośnięty staw. Dziewczyna zaparkowała obok poobijanej terenówki i niemal wyskoczyła z przegrzanego nissana. Bryza od jeziora była jak pieszczota na jej spoconej skórze. Przeciągnęła się, aż chrupnęło. Wreszcie ruszyła w kierunku dworku.

– Halo! Dzień dobry! – wołała już z daleka, na wszelki wypadek. Co prawda pani z dziekanatu obiecała zadzwonić i poinformować doktora o jej przyjeździe, jednak…

Dworek widziany z bliska ledwo zasługiwał na tę nazwę. Maleńki budynek odróżniał się od okolicznych chat jedynie miniaturowym gankiem, zwieńczonym prostym, trójkątnym portykiem z resztkami tarczy herbowej. Tylko w kilku oknach zachowały się szyby, pozostałe zabito niedawno dyktą. Drewniane stopnie prowadzące na ganek uginały się nieprzyjemnie pod stopami.

– Doktorze Szyszko? Halo!

– Idę, idę! – Zrzędliwy głos nie pasował do wysokiego mężczyzny w podkoszulku i sfatygowanych bojówkach. – O co chodzi? – Doktor podrapał się po zarośniętym policzku.

– Przepraszam, że pana nachodzę. Nazywam się Andżelika Mroczek, napisałam pracę magisterską u profesor Janickiej i… pani z dziekanatu miała dzwonić, żeby pana uprzedzić…

– A tak, recenzja – mruknął gospodarz. Otaksował spojrzeniem dziewczynę i jej zakurzonego nissana.

– Nie wyglądasz na Andżelikę – wypalił.

– Staram się jak mogę – odpowiedziała z krzywym uśmiechem.

– Maks Szyszko – doktor odwzajemnił uśmiech.

– Tak, wiem. – Uścisnęła szorstką dłoń.

– Proszę wejść. – Przepuścił ją w drzwiach. – Coś do picia?

– Z przyjemnością. – Jej gardło wydawało się wyłożone papierem ściernym.

Wnętrze dworku było ciemne i pachniało stęchlizną. Jednak ona poczuła wyłącznie cudowny chłód.

– Mam tylko zieloną herbatę, mogę wrzucić do niej trochę lodu.

– Brzmi doskonale. – W tym stanie wypiłaby nawet wodę z kałuży, byle z lodem. Pierwszą szklankę wychyliła jednym haustem. Doktor uśmiechnął się lekko i dolał napoju. Dopiero teraz Andżelika przyjrzała się ceramicznemu kubkowi z napisem „Społem”.

– Oryginalny? – zagadnęła.

– Odkupiłem z tutejszej stołówki – wyjaśnił. Na jego twarz nieśmiało wypłynął uśmieszek samozadowolenia.

– Muszą uważać, że zrobili interes życia.

– Mają mnie za nieszkodliwego wariata. Siedzę w rozpadającym się domu, nie mam nawet na cukier do herbaty, ale skupuję jakieś bezużyteczne śmieci. – Jego twarz promieniała coraz bardziej z każdym zdaniem.

Andżelika uśmiechnęła się.

– Więc to tak wyglądają te badania terenowe?

– Człowiek musi jakoś zarabiać w tym zawodzie. – Maks wzruszył ramionami. – Skoro już jest moda na starzyznę, to czemu trochę nie dorobić? – Uśmiechnął się krzywo.

Dziewczyna pokiwała głową. To wiele wyjaśniało. Na przykład dlaczego wykładowca zatrzymał się na takim odludziu. Tu nikt nie patrzył mu na ręce ani nie zaglądał do kartonów. Gdyby któryś z lokalnych cwaniaczków zwietrzył interes, ceny natychmiast poszybowałyby w górę.

– Gdzieś tu miałem jakieś ciastka. – Chwilę grzebał po szafkach. Zachowywał się jak słoń w składzie porcelany. Widać było, że nie jest tu stałym rezydentem.

– Naprawdę nie trzeba – Andżelika zaprotestowała, chociaż czuła, jak żołądek skręca jej się na samo wspomnienie o jedzeniu. – Za to jeśli mogłabym tego… – Wskazała duży bochenek chleba. Leżał na blacie w koronie okruchów, zachęcająco przyrumieniony.

– Oczywiście, proszę. – Wykładowca podał jej ząbkowany nóż i przystawił ceramiczną miseczkę, zawierającą całkiem spory zapas masła. Andżelika najchętniej rzuciłaby się na te delikatesy. Jakimś cudem wygrało jednak poczucie obowiązku. Wyciągnęła z torebki opasły wydruk pracy.

– Czy mógłby pan w międzyczasie…?

– Oczywiście. „Koji Kamoji, fuzja kultur i estetyk” – przeczytał. – I ja mam to recenzować? Przecież to nie ma nic wspólnego z rzemiosłem. Wywiało wszystkich fanów sztuki współczesnej z uczelni?

Dziewczyna odruchowo wzruszyła ramionami. Tak, jakby ktoś pytał o jej zdanie przy wybieraniu recenzenta. Szyszko musiał dojść do podobnego wniosku, bo nie marudził dalej, tylko zaczął przeglądać pracę. Andżelika odkroiła sobie trzy grube pajdy i hojnie posmarowała je masłem. Skórka była dokładnie tak idealnie chrupiąca, jak zapamiętała z dzieciństwa, ciasto tak samo delikatne. A może to zasługa najlepszej przyprawy na świecie: głodu? Andżelika nie dociekała. Rozkoszowała się jedzeniem i chłodną herbatą. Machinalnie oderwała kawałek chleba i upuściła w pobliżu ściany. Zaraz zaczerwieniła się, czując na sobie uważne spojrzenie wykładowcy.

– Jeśli jest aż tak niedobre, wystarczyło odłożyć.

– Nie, to nie tak… stare przyzwyczajenie, przepraszam. – Natychmiast podniosła kawałek chleba i wrzuciła do kosza.

Szyszko uniósł jedną brew.

– Przyzwyczajenie? Dokarmiałaś w domu myszy?

– Właściwie stary przesąd – wyjaśniła niechętnie. Czuła, że jej twarz aż promieniuje gorącą czerwienią. Odwróciła się do okna, ale wykładowca nie spuszczał z niej uważnego wzroku, ewidentnie czekając na obszerniejsze wyjaśnienie.

– Babcia zawsze miała specjalny talerzyk, na który wrzucało się trochę jedzenia dla bożąt, chochlików, puchaczy, stukaczy i takich tam domowych drobiazgów.

Szyszko uniósł brwi wysoko, jednak nie skomentował. Wrócił do lektury, a Andżelika mogła ochłonąć. Gdy znów odważyła się spojrzeć na wykładowcę, wydawał się zajęty tekstem. Dopiero teraz zauważyła sine kręgi pod jego oczami i dziwną nerwowość, z jaką zerkał co jakiś czas za okno. Sądząc po tempie, w jakim przesuwał wzrokiem po kolejnych stronach, albo czytał aż tak szybko, albo aż tak pobieżnie. Na koniec zerknął jeszcze na bibliografię.

– Wszystko wygląda dobrze – stwierdził, oddając jej pracę. – Zostaje czekać na termin obrony.

– Jeszcze pytanie – przypomniała nieśmiało. – Do egzaminu – dodała, gdy nie zareagował od razu.

– A tak, rzeczywiście. Wybierze sobie pani jakiś temat i napisze mi tylko. – Naskrobał na ostatniej stronie pracy adres mailowy. – No, to zdąży pani jeszcze dzisiaj z powrotem do Warszawy – oznajmił z zadowoleniem, które nie bardzo potrafiła zrozumieć.

– Nie ma pośpiechu. I tak planowałam przenocować w samochodzie. Jest już dość ciepło. Albo w tej szopie, którą widziałam koło jeziora. Nie jestem wybredna.

– Ale po co? – Mężczyzna pobladł gwałtownie i znów nerwowo zerknął za okno. Teraz widziała już, że śledzi pochylające się nad horyzontem słońce.

– Chociażby po to, żeby odpocząć przed kolejnymi czterema godzinami za kierownicą – odpowiedziała, bardziej zaciekawiona jego reakcją niż zdecydowana spędzić noc na tylnej kanapie nissana. – Jeśli tu panu przeszkadzam, to niedaleko widziałam GS, mogę tam zaparkować.

– Nie, oczywiście, że nie. Ale to już lepiej przenocuj tutaj, wolnych pokoi nie brakuje. A w domu jest jednak bezpieczniej.

Odruchowo zerknęła na stojący w sieni fotel, zwrócony przodem do drzwi. Obok, zza oparcia, wystawało coś, co podejrzanie przypominało lufę strzelby. Co tu się działo? Czyżby już zdążył zaleźć tubylcom za skórę? W pierwszej chwili widok broni zmroził ją. Potem dotarło do niej, że to tylko wiatrówka. Ciekawe, na kogo jej recenzent zasadza się z takim arsenałem?

– W takim razie, jeśli nie będę za bardzo przeszkadzać, to chętnie bym została. – Przeciągnęła się trochę ostentacyjnie. – A teraz może pójdę na spacer. Muszę rozprostować nogi.

– Tylko wróć przed zachodem słońca, inaczej komary mogą zjeść cię żywcem. – Doktor starał się nadać głosowi lekki ton, ale Andżelika wyczuła napięcie w jego słowach.

– Będę o tym pamiętać – obiecała. Złapała przewieszoną przez oparcie krzesła torebkę i już jej nie było.

***

Wiedział, że nerwowe zerkanie na niebo nic mu nie da. Nie pójdzie też przecież za dziewczyną tylko po to, żeby sprawdzić, czy na pewno jest bezpieczna. Chciałby wierzyć, że boi się wyjść na jakiegoś perwersa. W rzeczywistości po prostu się bał. A zatęchłe ściany dworku dawały mu chociaż namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Z kuchni przeniósł się do sieni, na swój fotel. Bliżej broni, frontem do wejścia. Już tak został, z dłonią na oparciu, milimetry od chłodnej lufy strzelby i ze wzrokiem wbitym w drzwi, obserwując, jak światło powoli wycieka z okolicy i ustępuje ciemności.

 

Zapomniała już, jak bardzo brakowało jej czasem tego szczególnego zapachu rozgrzanej zieleni i wody, tej ciszy, która nie jest brakiem dźwięków, a jedynie nieobecnością miejskiego hałasu. Szła powoli, każdy kolejny krok stawiała z namysłem, chłonęła otoczenie. Próbowała sobie przypomnieć, jak daleko było do GS Poryte. Gdyby zrobiła zakupy, mogłaby zjeść porządną kolację. Wiejski chleb z masłem sycił, ale przecież byłby jeszcze doskonalszy z jajecznicą na kiełbasie. Albo mogłaby zrobić racuchy na płycie, w okolicy walało się dość drewna, by rozpalić nim pod starą kuchnią. Andżelika skrzywiła się. Na samą myśl o kuchni i ciepłym jedzeniu poczuła mdłości. W ogóle była wyczerpana po całym dniu w samochodzie, a długi spacer na świeżym powietrzu, chociaż przyjemny, wyssał z niej resztki siły. Doktor Szyszko niepotrzebnie się przejmował. Doczłapała do dworku na długo przed zmierzchem, tak zmęczona, że z trudem utrzymywała otwarte oczy. W ostatniej chwili przypominała sobie, by wziąć śpiwór z bagażnika. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że wykładowca przeniósł się do sieni.

– Który pokój mogę zawłaszczyć? – zapytała tylko, tłumiąc ziewnięcie.

– Którykolwiek. Ja sypiam na dole, więc na górze wszystko jest wolne.

– Ekstra, dobranoc – mruknęła, człapiąc po schodach.

– Tak, dobranoc – odpowiedział.

***

Maks Szyszko obserwował, jak słońce znika za horyzontem. Jak mieni się w wodach jeziora setką złotych i krwawych rozbłysków, od których aż bolały oczy. Czy dziewczyna faktycznie była bezpieczniejsza na górze niż na zewnątrz? Wciąż nie znał źródła niepojących odgłosów, nie miał pewności, czy słyszy je tylko za ścianami dworku. Nerwowo zerknął ku zasnutej mrokiem powale. Co, jeśli się pomylił? Powinien był bardziej nalegać, powinien był się jej pozbyć, za wszelką cenę. Przynajmniej wtedy nie czułby się odpowiedzialny za ewentualne konsekwencje. Zaklął pod nosem i mocniej zacisnął dłonie na strzelbie.

***

W pierwszej chwili po przebudzeniu nie rozumiała, gdzie jest. Otoczona przez obce zapachy i odgłosy, usiadła i zdezorientowana rozglądała się po tonącej w ciemnościach sypialni. Co takiego ją właściwie obudziło? Pamiętała tupanie – drobne kroczki, przywołujące wspomnienia z czasów, gdy trzymała w domu oswojonego jeża. A potem odgłosy szamotaniny i przytłumione piski. Czy ten stuknięty doktorek oglądał jakieś kiepskie horrory? Tylko że nie przypominała sobie, by gdziekolwiek zauważyła telewizor albo antenę. Chwilę wsłuchiwała się w poskrzypywanie starego drewna, w zawodzenie wiatru za oknem. Ciekawe, jeszcze wieczorem ledwie dawało się wyczuć delikatny powiew znad jeziora. A teraz szalała porządna wichura. Wzruszyła ramionami. Widać taki mikroklimat. Już miała kłaść się z powrotem, gdy dostrzegła swoją torebkę na środku pokoju. Zamarła. Bardzo ostrożnie usiadła na brzegu łóżka i sięgnęła po nią. Na podłodze zostało opakowanie po krakersach i kilka okruchów. Reszta zniknęła. Andżelika zmarszczyła brwi. Po chwili wyjęła z torebki batonika. Odwinęła papierek, odgryzła kęs, a resztę zostawiła na podłodze, obok łóżka. Następnie położyła się z powrotem na posłaniu, z torebką przy poduszce. Zamknęła oczy, wyrównała oddech i cała zamieniła się w słuch. Dosłownie kilka chwil później usłyszała ostrożne kroczki. Spod półprzymkniętych powiek obserwowała, jak maleńkie stworzonka, z których żadne nie było większe od wyrośniętego kota, zbierają się nad jedzeniem. Patrzyła, jak przepychają się, walcząc o większe kawałki. Niektóre stworki przypominały miniaturowe dzieci, inne staruszków z brodami, jeszcze inne wydawały się pozbawione kształtu, utkane z cienia. W kilka sekund uporały się z batonikiem i ponownie wsiąkły w ciemność. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Wsłuchana w cichnące głosy i kroki domowych skrzatów, była już gotowa znów zapaść w sen, gdy w tej nowej ciszy usłyszała dźwięk, który zmroził ją i wyrwał z łóżka.

***

Wyglądało to tak, jakby obecność dziewczyny uspokoiła dziwaczne odgłosy wewnątrz domu. Tylko raz czy dwa wydawało się Maksowi, że słyszy tupanie czy podejrzane piski ale nawet one umilkły niemal natychmiast. Żadnego pukania, stukania, szurania przesuwanymi przedmiotami, przeciągłego skrzypienia drzwiami, których nikt nie otwierał ani nie zamykał. Żadnych chrobotów, tłuczenia jakimś żelastwem czy cieni przemykających na granicy pola widzenia. Niestety, ulga, jaką przyniósł niespodziewany spokój wewnątrz dworku, nie trwała długo. Szybko zastąpiło ją przerażenie tym, co musiało dziać się na zewnątrz. Wiatr zawodził głośniej niż dotąd, tajemnicze skrobanie na werandzie pojawiło się niemal natychmiast. Maks podskoczył w fotelu, gdy coś z impetem uderzyło w okiennicę. Aż jęknęło szkło jednej z niewielu ocalałych szyb. Jeśli mocno wytężył słuch, prawie mógł wyłowić pojedyncze słowa z niesionych wiatrem szeptów i gardłowych jęków. Już niemal zrozumiał, co próbują mu przekazać, gdy usłyszał kroki. Najpierw na górze, potem na schodach. Omal nie zagłuszyły bardziej miękkich, chroboczących odgłosów, tuż pod drzwiami do dworku.

***

Maks nie zerknął nawet na zbiegającą po schodach dziewczynę. Jak sparaliżowany wpatrywał się w białawą masę, wnikającą do dworku przez szczelinę pomiędzy drzwiami a progiem.

Andżelika zaklęła cicho. Zerwała ze ściany nadłamany, drewniany krucyfiks, podbiegła do drzwi i wbiła osty koniec w skórzasty bąbel, rozlewający się przy wejściu. Potworny wizg omal jej nie ogłuszył, jednocześnie chlusnęła na nią krew, czarna w skąpym świetle. Dziewczyna odskoczyła i szarpnęła osłupiałego wykładowcę za ramię.

– Oknem! Do samochodu! – warknęła. Ponieważ słowa nie dotarły do oszołomionego mężczyzny, zdzieliła go otwartą dłonią po twarzy. Zamrugał, zdezorientowany, ale gdy powtórzyła polecenie, bez słowa protestu ruszył razem z nią.

Wyskoczyli oknem, niebezpiecznie blisko dziwacznego stworzenia, które wyglądało jak obciągnięta białą skórą kałuża, zaopatrzona w pazurzaste łapy i wybrzuszenie z rzędami kłów. Potykając się w ciemności, biegli do zaparkowanych samochodów. Dziewczyna słyszała za plecami skrobanie. Zbliżało się o wiele za szybko. W tej samej chwili, w której ucichło, ona obróciła się na pięcie. Siłą odśrodkowa nadała torebce impetu, dodatkowe obciążenie w postaci zapasowego egzemplarza pracy magisterskiej też pomogło. Skórzasty stwór, który zanurkował w kierunku jej pleców, poleciał w bok. Dziewczyna natychmiast rzuciła się znów do samochodu. Maks już pakował się na siedzenie pasażera.

– A twój? – spytała Andżelika, jednocześnie uruchamiając silnik. Tak, jakby ją to teraz obchodziło.

– Kluczyki zostały w kurtce.

Ruszyli z piskiem opon. Coś uderzyło w tylni zderzak. Andżelika docisnęła gaz, a nadwozie zgrzytnęło paskudnie o wystający kamień

– Co to było?! – przerażony wykładowca wpatrywał się w blady kształt, pełznący przez podwórko.

– Bezkost – odpowiedziała odruchowo.

– Co takiego?!

– Naprawdę teraz chcesz drążyć temat?! – Wbijała wzrok w wąską, piaszczystą drogę, skoncentrowana na oddalaniu się od dworku. Wykładowca nie odpowiedział, zaparł się tylko mocniej. Samochodem rzucało na wybojach, jednak Andżelika nie ośmieliła się zwolnić. Nawet wtedy, gdy dziwny, nie do końca ludzki kształt przeciął drogę przed nimi. Maks krzyknął, odruchowo próbował hamować. Docisnął wyimaginowany hamulec do podłogi. Dziewczyna zaklęła tylko, a szybujące na błoniastych skrzydłach stworzenie zniknęło w mroku.

– Jeszcze tego tu brakowało – syknęła Andżela. Maks nie zdążył zapytać, co to było.

Podskoczył, gdy coś zabębniło w dach samochodu. Dziewczyna zacisnęła wargi i jechała dalej. Maks rozglądał się za źródłem tajemniczych odgłosów, dlatego dopiero po chwili dostrzegł światła nad brzegiem stawu. Zaintrygowany, wbił wzrok w ciemność. To nie były światła, tylko oczy. Lśniące żółto, osadzone w zielonkawych, napuchniętych twarzach człekokształtnych istot, które wynurzały się z wody. Odruchowo odsunął się od szyby, potrącając ramię dziewczyny. Miniaturowym samochodem szarpnęło, ale nie zwolnili nawet odrobinę. Już po chwili przeciskali się między pochylonymi nad dróżką zaroślami. Gałęzie drapały karoserię i tłukły w nią. W słabym świetle reflektorów Maks zobaczył szare stworzenie, które wyglądało jak skrzyżowanie wiewiórki ze szczurem. Pacnęło w przednią szybę, jakby spadło z góry, przeturlało się po masce i zniknęło z powrotem w ciemności, zostawiając za sobą tylko mokry ślad i niewielkie pęknięcie. Zarośla przerzedziły się i wyjechali na szerszą drogę. W milczeniu pruli przez noc.

– Jedziemy w jakimś konkretnym kierunku? – zapytał wreszcie. Od dłuższego czasu nie słyszeli już żadnych podejrzanych odgłosów ani nie widzieli obcych, dziwacznych kształtów.

– A co, chcesz wracać?

– Nie. – Maks wzdrygnął się na samą myśl.

– Jak już się zrobi jasno, będzie chyba można zabrać twój samochód i rzeczy – oceniła ostrożnie. Napięcie powoli ustępowało. Rozluźniła palce, zaciśnięte dotąd kurczowo na kierownicy.

– Wyjaśnisz teraz, co to było? – Maks wpatrywał się w dziewczynę z mieszanką podziwu i obawy. – I skąd wiedziałaś, co zrobić?

Andżelika odruchowo wzruszyła ramionami.

– Więcej szczęścia niż rozumu, prawdę mówiąc. – Po tym stwierdzeniu zamilkła na chwilę. Maks czekał cierpliwie. – Moja babcia zawsze opowiadała najdziwniejsze historie – podjęła wreszcie. – Makabryczne i cudowne. O Ognistym Koniu, wodnikach, zmorach, utopcach, biesach i innych zjawach. Takie, po których boisz się spać w nocy, ale i tak chcesz usłyszeć więcej. Matka wściekała się, bo potem to ona musiała mnie uspokajać albo zostawiać mi na noc zapalone światło. Jeszcze bardziej się denerwowała, jak po wakacjach na wsi w domu też rozrzucałam jedzenie po kątach. Odruchowo. Bo tak robiło się u babci. Żeby nakarmić stworzenia z jej historii. Taki tam głupi przesąd. – Znów umilkła.

– I co dalej?

– Nic. O bezkostach też opowiadała. To taki słowiański wampir, tylko że w ogóle nie ma kości. Dlatego tak dziwnie się porusza.

– I to wszystko? Nasłuchałaś się bajek w dzieciństwie, a teraz od razu wiedziałaś, co robić?!

– A co, miałam stać i się gapić? Zrobiłam pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Walnąć go czymś poświęconym, uciekać, a potem dopiero zastanawiać się, czy to faktycznie mogło być prawdziwe. 

Maks potrząsnął głową.

– Wariactwo – jęknął. – Zaraz się obudzę w pokoju wyłożonym materacami, z drzwiami bez klamki.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Jak chcesz. Tylko napisz mi wcześniej tę recenzję, ok?

 

Koniec

Komentarze

prokrastenację

Hę?!

Może chodziło Ci o prokrastynację… Osobiście nie używam w tekstach słów, których przeciętny czytelnik nie zna i musi sprawdzać ich znaczenie. Ale to ja. Ty możesz, ale nastaw się na marudnego czytelnika który, zmuszony, by sięgnąć po wujka Google, skrzywi się i uzna, że tekst dla niego za mądry i po co ma się męczyć.

– Człowiek na horyzoncie! – wychrypiała.

Serio? Tak byś powiedziała? Sama do siebie? Nie wspomnę, że kobitka nie była na horyzoncie…

 

– Hmm – mruknęła tylko, bardzo ostrożnie wykręciła nissana i ruszyła z powrotem, ku nieco większej drodze, którą minęła kilka minut wcześniej.

 

Jak ona to zrobiła?! Musiała mieć niezłą parę w łapkach… Mnie z praniem jest ciężko, dlatego używam wirówki. A ta nieco większa droga trochę zgrzyta.

 

Boczna droga okazała się szczęśliwym wyborem.

Zgubiłam się. Najpierw piszesz, że wybiera się ku większej drodze (serio nie pasuje mi to określenie), a nagle wybrała boczną?

 

Serce dziewczyny zabiło mocniej. Pamiętała tę jakże wdzięczną nazwę z czasów, gdy jeszcze wierzyła mapom.

No, to laska albo straaaaasznie długo studiowała, albo robi zaoczne. Dwudziestokilkulatką na pewno nie jest ;)

 

Przeciągnęła się, aż chrupnęło.

Co chrupnęło?

 

Och, Autorko droga, nie wiem ile osób dobrnie do dworku. Jak dla mnie zbyt szczegółowy opis drogi. Jedynym pkt zaciekawienia był ten wyłączony GPS, irytująco pouczający. Mam niejasne wrażenie, że usilnie próbujesz rozbawić czytelnika. Cóż, mnie się nie udało. No, nic, idziem dalej.

 

– Odkupiłem z tutejszej stołówki – wyjaśnił. Na jego twarz nieśmiało wypłynął uśmieszek samozadowolenia.

– Muszą uważać, że zrobili interes życia.

– Mają mnie za nieszkodliwego wariata(-.) wyjaśnił.

Po pierwsze powtórzenie, po drugie zbędna kropka.

 

Dziewczyna pokiwała głową. To wiele wyjaśniało. Na przykład dlaczego jej wykładowca zatrzymał się na takim odludziu. Tu nikt nie patrzył mu na ręce ani nie zaglądał do kartonów. Gdyby któryś z lokalnych cwaniaczków zwietrzył interes, ceny natychmiast poszybowałyby w górę.

– Gdzieś tu miałem jakieś ciastka. – Wykładowca chwilę grzebał po szafkach. Zachowywał się jak słoń w składzie porcelany.

IMO zbędny zaimek. Czytelnik już wie, że to jej wykładowca. I powtórzenie.

 

Zachowywał się jak słoń w składzie porcelany.

To zwykle oznacza demolowanie, a gość tylko nie wiedział, gdzie co jest.

 

Wykładowca mnoży się prawie jak królik. Synonimów trzeba: recenzent, Maks, pan Szyszko…

 

Andżelika najchętniej rzuciłaby się na te delikatesy.

Tak, ja wiem, że to poprawnie, ale przeciętny czytelnik widzi biedną studentkę rzucającą się na spory sklep spożywczy… Może delicje?

 

Anżelika odkroiła sobie trzy grube pajdy i hojnie posmarowała je masłem.

Literówka.

 

Sądząc po tempie, w jakim przesuwał wzrokiem po kolejnych stronach, albo czytał aż tak szybko, albo aż tak pobieżnie. Na koniec zerknął jeszcze na bibliografię.

Czekaj, bo znowu się zgubiłam. Dopiero co napisałaś, że wydruk był opasły, a gość przeczytał go w… nie napisałaś ile mu to zajęło, ale nie wygląda, żeby długo. Potem dyskutują o noclegu, więc dziewczę siedziało, czekało na opinię, a nie zauważyło wiatrówki?

 

Ruszyła twardym, zdecydowanym krokiem wieloletniego mieszczucha

Hę?

 

Dobra, na tę chwilę mam dość. Jak dla mnie opowiadanie przegadane. Baaardzo przegadane, a dodatkowo ów nadmiar słów miejscami jest zbyt wydumany, IMO na siłę ambitny. Zapewne wreszcie doczytam do końca, ale…

Cóż, nie zachwyciło.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Opowiadanie nie jest zbyt pomysłowe, ale to nie znaczy, że jest złe. Po prostu taka lekka historyjka, która na siłę (poprzez styl pisania) miałaby się stać czymś więcej.

Cóż, sama podróż nie nuży. Przeplatanie  także na plus.

Na minus za to brak logiki w zachowaniu doktorka. Na minus zachowanie bohaterki w dworku.

Co do stylu pisania nie można się przyczepić, chociaż czuć, że chcesz pisać lepiej niż potrafisz. (Nie raziłoby to, gdyby tekst był poważniejszy. A tak mamy bohaterów na granicy idiotyzmu i narratora mądralę). 

Mimo to opowiadanie przeczytałem całe, a nierzadko krztuszę się po kilkunastu zdaniach i sięgam po następne.

Życzę powodzenia w kolejnych tekstach i mam nadzieję, że nie zrazisz się ewentualnymi negatywnymi komentarzami, tylko będziesz pisać dalej.

Pozdrawiam.

Emelkali, dzięki za wytrwałość.  Szkoda, że się wymęczyłaś. 

Nie wszystkie uwagi mogłam uznać. Tobie delikatesy skojarzyły się ze sklepem, komu innemu zaproponowane delicje mogłyby zasugerować wedlowskie ciastka. Nie jestem w stanie wziąć pod uwagę wszelkich możliwych skojarzeń i chyba nie chcę.  Ale w kilku miejscach faktycznie przydały się poprawki więc dzięki. 

NeverEnd, dzięki. 

Mam jedno pytanie: czy mógłbyś wyjaśnić co dla ciebie było rażące w zachowaniu dziewczyny w dworku? Może być tu albo na priv. Nie do końca zrozumiałam uwagę a chciałabym. 

 

 

AMS

Sympatyczny tekst. Na wiekszość z wypisanych przez Emelkali niezręczności nie zwróciłem kompletnie uwagi. Rozbawiło mnie tylko to, gdy podczas ucieczki “ruszyli z piskiem opon”. Gdyby akcja działa się w Stanach to rozumiem – amerykańskie opony piszczą na każdej nawierzchni, nawet na lodzie.Ale żeby na polskim podwórzu polskiego, po polsku zruinowanego dworku… Eee…

Końcówką nieco się zawiodłem. Zabrakło mi wyjaśnienia, dlaczego połowa przedstawicieli słowiańskiej demonologii w ogóle pchała się do tego dworku i po co Szyszko tak uparcie tam siedział. Badania badaniami, ale po jednej takiej, pełnej atrakcji nocy powinien wiać stamtąd “z piskiem opon”. Ewentualnie grzać po kumpli i dobry sprzęt do nagrywania… Można byłoby tę historię zakończyć fajnym tłistem.

Aha, może to dziwne, ale w życiu nie używałem GPSa. Te urządzenia naprawdę tak mówią:

“Zawróć, jeśli to możliwe”?

Totalnie złowieszcze!

Lepiej byłoby chyba tylko:

“Zawróć, dopóki to możliwe" ;-)

 

Przeczytałem z przyjemnością, ale myślę, że mogłabyś wycisnąć z tego tekstu dużo więcej.

 

Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nie czytało się najgorzej i mogło być zdecydowanie lepiej, gdyby Okruchy nie były nudnawe. Przez połowę opowiadania dziewczyna błądzi, szukając recenzenta, druga połowa to czytanie pracy, zaspokajanie głodu i nocny atak demonów. Na szczęście dziewczyna pamiętała opowieści babci i wszystko dobrze się skończyło.

Szkoda tylko, że nigdzie nie wyjaśniono, dlaczego stwory przyłaziły do dworku i nękały mieszkańców.

 

za­czy­nał od­róż­niać od­głos ga­łę­zi, które szar­pa­ne wia­trem dra­pa­ły o reszt­ki szyb, od od­gło­su pa­zu­rza­stych łap skro­bią­cych deski ganku. – Powtórzenie.

 

bar­dzo ostroż­nie  za­wró­ci­ła i ru­szy­ła z po­wro­tem… – Masło maślane.

 

Naj­pierw wlókł się do kuch­ni ni­czym zom­bie. – Dlaczego kuchnia była niczym zombie?

Może: Naj­pierw, niczym zombie, wlókł się do kuch­ni.

 

zna­la­zła pa­skud­ny, pa­mię­ta­ją­cy jesz­cze mło­dość Gier­ka bu­dy­nek z krzy­wo wy­ma­lo­wa­nym na­pi­sem GS Po­ry­te. – Budynek GS nie mógł pamiętać młodości Gierka, jako że ta przypadła na dwudziestolecie międzywojenne, a Gminne Spółdzielnie zaczęły powstawać dopiero w połowie lat czterdziestych ubiegłego wieku.

 

wresz­cie za­trzy­ma­ła się tuż obok ła­wecz­ki i jej lo­ka­to­rów. – Panowie mieszkali na ławce?

 

ga­łę­zie brzó­zek i wierzb chro­bo­ta­ły na ka­ro­se­rii. Dziew­czy­na za­czy­na­ła roz­wa­żać, czy nie pa­ku­je się wła­śnie do czy­je­goś sadu… – Skoro rosły tam brzozy i wierzby, to o jakim sadzie myślała?

 

obie­ca­ła za­dzwo­nić i po­in­for­mo­wać dok­to­ra o jej przy­jeź­dzie, jed­nak…. – Wielokropek ma zawsze tylko trzy kropki. Po wielokropku nie stawiamy kropki.

 

– Maks Szysz­ko – dok­tor od­wza­jem­nił uśmiech.Maks Szysz­ko.Dok­tor od­wza­jem­nił uśmiech.

 

An­dże­li­ka przyj­rza­ła się ce­ra­micz­ne­mu kub­ko­wi z na­pi­sem „Spo­łem”. – Ory­gi­nal­ny? – za­gad­nę­ła. – Od­ku­pi­łem z tu­tej­szej sto­łów­ki – wy­ja­śnił. – Dworek znajduje się na wiejskim odludziu, więc o jakiej tutejszej stołówce jest mowa?

 

Chwi­lę grze­bał po szaf­kach. – Raczej: Chwi­lę grze­bał w szaf­kach.

 

Wska­za­ła duży bo­che­nek chle­ba. Leżał na bla­cie w ko­ro­nie okru­chów… – Okruchy leżały na bochenku?

 

Skór­ka była do­kład­nie tak ide­al­nie chru­pią­ca, jak za­pa­mię­ta­ła z dzie­ciń­stwa, cia­sto tak samo de­li­kat­ne. – Dziewczyna jadła chleb, więc raczej: …miąższ tak samo de­li­kat­ny.

 

Ru­szy­ła twar­dym, zde­cy­do­wa­nym kro­kiem wie­lo­let­nie­go miesz­czu­cha. W tem­pie od­po­wied­nim do prze­miesz­cza­nia się, nie do spa­ce­ro­wa­nia. – A konkretnie, to jak ona szła? Czyżby spacerowanie nie było przemieszczaniem się?

 

Na­stęp­nie po­ło­ży­ła się z po­wro­tem na po­sła­niu, z to­reb­ką przy po­dusz­ki. – …z to­reb­ką przy po­dusz­ce.

 

Maksa już pa­ko­wał się na­sie­dze­nie pa­sa­że­ra. – Literówka. Brak spacji.

 

O Ogni­stym Koniu, wod­ni­kach, zmo­rach, utop­cach, bie­sach i in­nych zja­wach. – Dlaczego ognisty koń jest napisany wielkimi literami?

 

Jesz­cze bar­dziej się de­ner­wo­wa­ła, jak po wa­ka­cjach na wsi w domu… – Jesz­cze bar­dziej się de­ner­wo­wa­ła, kiedy po wa­ka­cjach na wsi, w domu

 

Zro­bi­łam pierw­szą rzecz, jaka przy­szła mi do głowy.Zro­bi­łam pierw­szą rzecz, która przy­szła mi do głowy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej ta Andżelika coś za  dobrze się zna na słowiańskich stworach. Aż przez chwile podejrzewałem, że jest z nimi w komitywie. A w ogóle pod tym względem zagina dra Szyszkę. Oj , będzie z niej udany pracownik naukowy :)

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

Jest pomysł, czyta sie sprawnie, niestety – sposób ułożenia klocków zdemolował tekst.

 

“Zahaczasz” czytelnika tajemniczymi dźwiękami i zestresowanym człowiekiem – ok.

Droga, droga – i złowieszcze “Zawróć, jeśli możesz” od wyłączonego GPS-a – klasyk, ale sympatycznie podany klasyk, niby budzi usmiech ale jednocześnie przygotowuje na horror. Miło ograna klisza, plus.

Mniej cała podbudowa ze studentką usiłującą dopaść recenzenta na wakacjach – po prostu mało wiarygodne. Szczerze mówiąc, nie znam studenta, który w trakcie wakacji nie olewałby recenzentów i promotorów, ale może to taka politechniczna przypadłość…

Naturalistyczny obrazek spod GS – uśmiech i plus.

Na dojechaniu do dworku, moim zdaniem, kończy się wstęp do tekstu. Potem serwujesz nam szybki szkic finału i sru. Zero rozwinięcia. Bue, jestem niezadowolony.

Bo tak: użycie skrzatów i babcinych legend to dobry pomysł, by uwiarygodnić całą rzecz. Ale wydaje mi się, że za szybko lecisz do finału, normalnie nie jak babka, a jak facet co to od dawna babki nie miał, że tak sobie porównam.

Z takich luźnych pytań-pomysłów:

– dlaczego by nie zamknąć tej nocy tylko na dźwiękach na zewnątrz i uspokojonych skrzatach?

– dlaczego nie pokazać jak realizm doktora nie pozwala mu wierzyć w sposób uciszenia nocnych hałasów wewnątrz, ew. studentka tego nie mówi, tylko proponuje mu, by jednak te okruchy zostawiał pod ścianą – tu jest wieś, tu się tradycję szanuje

– auto mogło się zepsuć na wybojach, coby studentka musiała zostać jeszcze chwilę – i poszukać mechanika, rzecz jasna jeszcze jedna, dwie noce? Ewentualnie opowie dziewuszka parę babcinych bajek doktorowi i zostawi go z tą wiedzą?

– i dlaczego w trakcie tych dodatkowych nocy nie naprowadzić czytelnika na trop, co tak ściąga straszydła do dworku? Tego wyjaśnienia brakuje kompletnie, co zupełnie zepsuło mi odbiór.

–  na cholerę puszczasz przy ucieczce jeszcze jakieś widziadła, a potem wyciągasz utopce z wody? Nadmiar fantastycznych stworów nocą sprawił, że dla mnie horror zmienił się w komedię. Może jakoś delikatniej, w formie epilogu, zaznaczyć obecność tych stworów – lub, budując prawidłowe rozwinięcie tekstu, znaleźć miejsce i pretekst, by tam je wyeksponować?

 

Podsumowując: zaczeło się dobrze, ale chyba zabrakło pomysłu na poprowadzenie fabuły w równie zajmujący sposób. Do przeredagowania i rozszerzenia, moim zdaniem.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Z niemałym wahaniem, ale jednak nazwę tekst opowiadaniem niewykorzystanych szans.

Wady, te kompozycyjne, i błędy pisarskie już zostały, praktycznie, wymienione. Szanse kryły się w tych pierwszych – błędy, jak wiadomo, zawsze można wyeliminować bez naruszania ogólnej struktury tekstu. Mam nadzieję, że Autorka, pomimo że nie pofatygowała się wyeliminowaniem błędów pisarskich, wyciągnie z poprzednich komentarzy odpowiednie wnioski i Jej następne teksty będą warte samych pochwał.

Dziękuję za wszystkie konstruktywne uwagi i bystre oko, którego mi brakuje.

regulatorzy: dzięki za kawał pracy. Nie wszystkie proponowane zmiany wprowadziłam ale to chyba kwestia preferencji. Na przykład mnie zawsze denerwowały opowiadania w których bohaterowie mówią zbyt poprawną polszczyzną. Dlatego swoim pozwalam na większe i mniejsze błędy dla realizmu. A czasem pozwalam też poszaleć narratorowi, w miejscach gdzie nie musi być obiektywny i bezstronny.  

thargone – tak, właśnie tak mówi GPS. To właśnie pewna bardzo nieaktualna mapa była inspiracja dla całego opowiadania. 

PsychoFish – dzięki za wypunktowanie. Dużo wniosków do zapamiętania. W zamyśle to miała być właśnie zabawa konwencją i podpuszczanie horrorem pod komedię, ewidentnie nie wyszło. Myślałam, że pośpiech dziewczyny umotywowałam jakoś tym biletem do Londynu, najwidoczniej zrobiłam to za słabo. Może kiedyś zrobię drugie podejście do tego tekstu, chociaż nie wiem czy w najbliższym czasie. 

Jedno sformułowanie chyba zwyczajnie wyrzucę ale czuję się w obowiązku wytłumaczyć. Ten nieszczęsny krok rasowego mieszczucha. Jest to bardziej uprzejme określenie pewnej obserwacji, poczynionej przez znajomego, gdy przyjechał do Warszawy. “Bo tu wszyscy chodzą jakby rozwolnienie mieli”. Taki krok różni się od spacerowego, gdy nam się nigdzie nie spieszy. Widać muszę poszukać lepszego określenia. 

Jeszcze raz dzięki za Wasz wkład,

Pozdrawiam

AMS

PS. Odnośnie Ognistego Konia, to użyłam go tutaj na tej samej zasadzie jak Białej Damy, bardziej osobowo. Stąd duże litery.

AMS

Bardzo przyjemna lektura. Podobało mi się wprowadzenie, stopniowanie napięcia, nienachalna groza. Jestem zdziwiony, że z tak prostej fabuły udało się tyle wycisnąć.

Tylko na końcówkę trochę ponarzekam. Nie potrafiłem sobie wyobrazić tego bezkosta. I w ogóle nagromadzenie potworków wg mnie raczej rozmywa niż zwiększa napięcie, brakuje mi tam jednego wyraźnego punktu kulminacyjnego. No i sam końcowy dialog, te kwestie Andżeliki:

 

– Więcej szczęścia niż rozumu, prawdę mówiąc.

– A co, miałam stać i się gapić?

są wręcz rozczarowujące w swojej naiwności, takie anti-climax.

Mimo to końcowe wrażenie bardzo na plus.

Białą Damę dobrze kojarzę, ale nie miałam pojęcia o istnieniu Ognistego Konia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zielonego Ognistego Konia… :-)

 

Przepraszam, NMSP :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zielony Koń i wszystko jasne! ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Końcówka jest totalnie rozczarowująca, pozostała cześć opowiadania może być. A tak w ogóle, to przedpiścy wytknęli już wszystko. 

Sorry, taki mamy klimat.

Cóż, zainteresowanych Ognistym Koniem odsyłam do Bestiariusza Słowiańskiego (odpowiedzialnego prawdopodobnie również za nadmiar różnych stworów pod koniec historii). Pewnie znajdziecie też coś w Duchach polskich miast i zamków.

AMS

Wady konstrukcyjne wymienili już inni. Drobnica warsztatowa już poprawiona, więc czytało się całkiem przyjemnie. Może pewien wpływ wywarło to, że sama w jednym opowiadaniu miałam kiedyś bohaterów Andżelikę i Maksa. :-)

Zwabił mnie tutaj tag “humor” i czuję się lekko rozczarowana, bo nie było śmiesznie. Ale przynajmniej pomysł na Bezkosta fajny.

Reg i Psycho, jakoś pcha mi się przed oczy wizja Białej Damy jadącej na Zielonym Ognistym Koniu…

Babska logika rządzi!

Finklo, ja widzę Białą Ognistą Damę i Rycerza na Zielonym Koniu. ;-)

Ale ciekawam wizji Psycho.

 

 

 

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ognista Dama na Ognistym Rycerzu na Zielonym Koniu…

 

;-D

 

NMSP, wiedziałyście o tym dobrze, prawda? ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No skoro, jeszcze chcecie dołączyć do tego Rycerza… To chyba Biała Dama na Zielonym Koniu Ognistego Rycerza. A jeśli jeszcze włączymy do zabawy resztę tałatajstwa, to niezła orgia wyjdzie. Kołderka z Bezkosta…

 

AMS, przepraszamy za offtop, ale niektóre zwroty działają na nas jak zielona płachta na konia.

 

A swoją szosą, nie przypominam sobie, żebym czytała o Białej Damie jeżdżącej na jakimkolwiek koniu. Motyw chyba wart rozwinięcia…

Babska logika rządzi!

Jeśli do tego towarzystwa dodamy zapomnianą na razie Księżniczkę, to moja wizja będzie przedstawiać coś na kształt rzeźby Katarzyny Kozyry.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tjaaa… A na wierzch ten malutki nissanik. I GPS w roli wisienki… ;-)

Babska logika rządzi!

O, zrobiło się ciekawie…

 

Księżniczka nieco zapomniana wraz z Ognistą Damą ujeżdżają Zielonego Konia Rycerza z wisieneczką na czubeczku. “Zawróć, jesli możesz…” to głos wołającego na puszczy, miliony odsłon fanów średniowiecznego świntuszenia kostiumowego oraz strażnicy moralności grzmiący z ambon…

 

Wy to umiecie, dziewuchy! ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nie zapominajmy o innych zwierzątkach z rzeźb Katarzyny Kozyry. Przecież one również nie powinny czuć się zaniedbane! ;-)

Babska logika rządzi!

Zoofilia? Ojej…

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

A koń to, kurczę, roślinka? ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka