- Opowiadanie: XUErnięta - Babel (1)

Babel (1)

Jest to pierwsza część opowiadania, które niedawno udało mi się odgrzebać. Nie jest jakieś wyjątkowe, po prostu chciałam pochwalić się swoimi ‘umiejętnościami’ i zasmakować krytyki. Zapraszam~

Oceny

Babel (1)

Mam na imię Nick. Mógłbym powiedzieć, że jestem po prostu wyrzutkiem, jednak jest w tym coś więcej. Nigdy nie miałem okazji spotkać swoich rodziców, przyjaciele twierdzą, że być może nigdy nie będzie mi to dane. I może nawet lepiej, nie musiałbym potem za nimi tęsknić. Oczywiście, jeżeli okazaliby się kimś, kto jest godny mojej tęsknoty. Od kiedy w wieku niemowlęcym trafiłem do sierocińca, nie dawali mi zbytnich szans na przeżycie. Jednak gdy teraz patrzę na to z perspektywy czasu – to w zasadzie mnie to śmieszy, ale sam bym sobie nie dał szans. Obecnie, jestem jednak póki co jedynie dzieciakiem, szesnastoletnim mieszkańcem sierocińca w Broxtonie – dobudowanej dzielnicy Londynu.

Gdy nastał kolejny dzień, siedziałem jak zawsze w oknie. Budynek był bardzo wysoki, toteż z góry mogłem podziwiać tutejsze widoki. Była to nowocześnie rozbudowana dzielnica, która powstała z dosyć rozwiniętego technologicznie miasteczka aglomeracyjnego – Broxtonu. Zerknąłem na naścienny zegar – wskazywał godzinę szóstą… Jeszcze sześćdziesiąt minut i czas na pobudkę. Po co jednak marnować czas na sen? Spałem sześć godzin – jak dla mnie, to wystarczający czas na zregenerowanie organizmu. Przesunąłem palcami po obroży na szyi, dotknąłem połączeń z rdzeniem kręgowym. To ustrojstwo zostanie mi ściągnięte dopiero po ukończeniu przeze mnie osiemnastego roku życia. Co za absurd… Momentami czuję się jak kundel, sponiewierany przez resztę społeczeństwa. Taki zarząd wydali Scars – każda sierota, poniżej osiemnastego roku życia, musi posiadać tak zwany identyfikator. Zawiera on nasze wszystkie dane, a także informacje rodowodowe i prawne. Innymi słowy – organizacja wie o nas wszystko. Jesteśmy jak zwierzęta hodowlane – dorastamy, a potem idziemy do ciężkiej pracy społecznej albo na rzeź. Ciężko, ale tak bywa.

Zeskoczyłem z parapetu, podszedłem do lustra, narzucając na siebie szary płaszczyk, w który zostałem zaopatrzony trzy lata temu. Jest na mnie o wiele za mały, jednak bez niego będzie mi, delikatnie ujmując, dosyć zimno i nieprzyjemnie. Gdy spojrzałem w popękaną taflę, dostrzegłem trochę zniekształcone oblicze wysokiego chłopaka, o krótko przystrzyżonych rudych włosach. Jego oczy były jasnobrązowe, a dookoła źrenic dało się dostrzec czerwone, wąskie obwódki. Miał bladą karnację, a także popękane, bladoróżowe usta. Na lewym policzku widniały dwa piegi, tuż pod dolną powieką. Uśmiechnąłem się sam do siebie, ukazując przy tym białe zęby. Zapiąłem płaszcz, wszedłem do starej windy, wcisnąłem guzik parteru. Może uda mi się jeszcze wyrwać, może dam radę. Zostało mi pięćdziesiąt osiem minut. Naciągnąłem kaptur na głowę, wyszedłem z elewatora, gdy ten dotarł na sam dół. Rozejrzałem się bacznie dookoła, na szczęście nie dostrzegłem żadnego potencjalnego zagrożenia. Uśmiechnąłem się do siebie ponownie, podążyłem w stronę drzwi, przyciskając plecy do ściany i próbując stąpać jak najciszej tylko potrafię.

Udało mi się dotrzeć do wrót bez większych przeszkód, rozejrzałem się raz jeszcze. Poczułem uderzenie gorąca, dotknąłem skroni. Zmrużyłem na moment oczy, gdyż fala ciepła nie ustawała, rytm serca przyspieszył. Gdy rozwarłem powieki, zerknąłem w stronę drzwi. Ku mojemu zdziwieniu, ujrzałem kształt kroczącej kobiety. Powoli, lecz nieubłagalnie, zbliżała się ona w moim kierunku. Potrząsnąłem głową, myśląc, że to złudzenie. Jednak nadal ją widziałem, co więcej, z przykrością stwierdziłem, że jest coraz bliżej.

– Cholera…– spróbowałem szybko wymknąć się z placówki, jednak w tym momencie do moich uszu dotarło przenikliwe piśnięcie palmtopa.

– Nicolasie Bruke! – dobiegł do mnie piskliwy głosik przełożonej Lucy. Poczułem przenikliwy ból, rozchodzący się od szyi do klatki piersiowej, syknąłem z nienawiścią w oczach. – Co to za spacerki? To już trzeci raz, kiedy przyłapujemy cię na ucieczce! Ile razy masz zamiar się wymykać, co, kochaniutki?! Masz ochotę na karcer?

– Żeby to tylko trzeci raz… – westchnąłem ze znudzeniem, odwracając się w jej stronę. – Nie, nie mam ochoty.

– Czyżby, skarbie? – Lucy uśmiechnęła się prześmiewczo. – A mi się wydaje, że masz. Może do tego garstka prac społecznych, co? A tak właściwie… – poczułem, jak jej czerwone tipsy wbijają mi się w bark. Warknąłem przeciągle, posyłając jej mordercze spojrzenie. W odpowiedzi, ujrzałem paskudny uśmiech czerwonych ust, umiejscowionych na niezwykle brzydkiej, pomarszczonej i wypudrowanej twarzy. – To może zdradzisz mi sekrecik, gdzie tak ci śpieszno?

– Nie twoja sprawa. – ze zdenerwowaniem w głosie wyrwałem bark z jej zakleszczonych palców. Zmarszczyłem groźnie brwi, prychnąłem jej prosto w twarz. – Radziłbym się zająć swoim harmonogramem, droga Lucy. Bo wiesz, sześćdziesiątka na karku, niedługo przyjdzie czas kopnąć w kalendarz. Dobrze by było wykorzystać resztę życia, aniżeli zatruwać innym dupę.

– Coś powiedział, smarkaczu? – syknęła przełożona ze wstrętem. – Niech no tylko Forte się dowie, młody… Mas przekichane. A teraz sznuruj do pokoju, ino raz! – podczas mówienia opluła plik kartek, który trzymała w dłoni przyciśniętej do piersi. Odeszła, wielce oburzona, kręcąc swym wszechmocnym tyłkiem jak gęś. Wsunąłem dłonie do kieszeni.

Zmierzyłem w kierunku drzwi, które prowadzą do schodów. Mimo dużego zmodernizowania, budynek ten je jednak jeszcze posiada. Nacisnąłem stalową klamkę. Rozejrzałem się się i co ujrzałem? Twarz jednego z moich przyjaciół, który obecnie ukrywał się za ścianą. Westchnąłem z politowaniem, zagwizdałem cicho. Zza stalowej framugi wystawała kępa czarnych włosów, ujrzałem także zawadiacki błysk błękitnego oka. Podszedłem do murku, sięgnąłem, chwyciłem, wyciągnąłem zza niego czarnowłosego, niskiego, szczupłego chłopaka.

– Nathaniel… – westchnąłem tylko głośno. – Wracaj, Lucy już tu węszyła i nie wierzę, że nie dojrzała też ciebie. Wracaj do pokoju, co?

– Tch… – mały prychnął z niezadowoleniem, spojrzałem rozbawiony w jego stronę. Jego twarz przyzdabiał grymas złości. Nathaniel trafił tu w nieco starszym wieku niż ja, gdy go odnaleźli miał niespełna trzy lata. Według wiarygodnych źródeł, został porzucony przez jednego z trzynastu hrabiów cesarskich – Lena de Founday. Klepnąłe go po plecach, uśmiechnąłem się do niego ochoczo. – M-myślałem, że uciekasz…

– Co ty gadasz, młody? – z mojego gardła wydobył się cichy śmiech. – Przenigdy was nie zostawię, nie wygaduj bzdur!

– A-ale… – zająkał się chłopiec. – Ty przecież za dwa lata…

– Powiedziałem: nie wygaduj bzdur! – podniosłem głos się, co jest do mnie dosyć niepodobne. Nathaniel spuścił smętnie wzrok, po czym odszedł, nieco skruszony. Skarciłem się w myśli za to, że krzyknąłem, jednak nie czułem się z tego powodu źle. Wszedłem na górę, moje buty głucho uderzały o stalowe stopnie. Doszedłem do swojego pokoju, wkroczyłem po cichu do środka, aby nikogo nie obudzić. Usadowiłem się na swojej pryczy, spoglądając na zegarek. Dziesięć minut do pobudki. Przetarłem oczy, spoglądając ponuro w ścianę. Usłyszałem szmery i ciche szepty, o coraz większej częstotliwości występowania. Spojrzałem w górę, dostrzegłem jak moja współlokatorka schodzi ze swojej prycza. Zaczyna się przebierać. Wiadomo – nie mamy tutaj zbyt wysokich standardów, więc pokoje są koedukacyjne. Nie satysfakcjonował mnie ten fakt, więc nawet nie spojrzałem w stronę dziewczyny. Byłem już ubrany, nie miałem potrzeby opuszczania pryczy. Ze zniecierpliwieniem wyczekiwałem tej przedostatniej minuty, tępo wbijając wzrok w zegar. Trzy, dwie, jedna… Szybkim i zwinnym ruchem zeskoczyłem z łóżka. Poprawiłem płaszcz, po czym przeszedłem do stołówki. Samo dojście tam zajęło mi dosyć dużo czasu, gdyż jest ona położona w bloku B sierocińca. Po drodze spotkałem wiele osób, tych lepiej mi znanych i tych, których twarze ledwo co pamiętam.

Przekraczając progi stołówki, poczułem obrzydliwy zapach duszonej wieprzowiny albo raczej czegoś co wieprzowinę przypomina tylko swym wyglądem. Wziąłem w ręce jedną z plastikowych tacek, podszedłem do lady kafeterii. Przed sobą miałem paskudną, tłustą twarz kucharki. Z niekrytą niechęcią podsunąłem jej tackę, usłyszałem głuche plaśnięcie, przez które zebrało mi się niemalże na wymioty. Zobaczyłem, jak na popękanym talerzu lądują rozrzedzone ziemniaki, a obok kawałki twardego mięsa. Całość polana została rzadkim jak woda sosem. Szybko zabrałem tackę, usiadłem przy stoliku, na tym miejscu, które zostało mi przydzielone na samym początku. Czułem ogromny głód, wpatrywałem się dzikim wzrokiem w posiłek. Jego zapach i wygląd odradzały mi jego spożycia, jednak sam czułem, że muszę coś w siebie wrzucić, byle by tylko zapchać żołądek. Niechętnie zabrałem się do jedzenia, po chwili jednak całkowicie zapomniałem o świecie, zacząłem jeść jak bydlę. Wrzucałem w siebie obrzydliwe jedzenie, nie pamiętając o nożu i widelcu. Gdy opadłem na krzesło, wypchany niczym zwierzę w muzeum, ujrzałem wiele par oczu, skierowane w moją stronę z niemałym zainteresowaniem w spojrzeniu. Próbowałem ich zignorować, wytarłem usta z rzadkiego sosu, wstałem z miejsca. Szybkim krokiem zmierzyłem do lady, odstawiłem tam tackę, chcąc opuścić kafeterię, ruszyłem w stronę drzwi.

Gdy miałem chwycić za klamkę, moje ramię już dziś po raz drugi zdrętwiało, pod wpływem mocnego uścisku czerwonych tipsów. Wydałem z siebie głuchy syk, odwróciłem się do tyłu, spoglądając rozwścieczony w oczy Lucy, która ze śmiertelną powagą oznajmiła całej stołówce:

– Moje drogie, kochane, milusie dzieci! – wszyscy patrzyli na nią ze zdziwieniem i niesmakiem, przełożona jednak nie zraziła się tym i kontynuuje. – Dzisiaj, pierwszy raz w historii naszego sierocińca, nastąpi adopcja! Wiem, jesteście zdumieni tym faktem, gdyż nie zezwalamy tu na takie akcje, jednakowoż… Chciałam tu podkreślić, iż nie byle kto zażądał adopcji naszego podopiecznego, gdyż był to sam Cesarz Wschodu – Franklin Ornaway. Zaszczycił nas on swą obecnością, mało tego, nadal przebywa w moim gabinecie. Ma już nawet upatrzonego nowego wychowanka, więc… Kto wie? Być może zdarzy się jeszcze szansa dla innych z was. A szczęściarzem, który został wybrany, jest niejaki Nicolas Bruke!

Zakrztusiłem się własną śliną, która pociekła mi po podbródku. Oszołomiony i ogłupiony spojrzałem w stronę Lucy, która uśmiechała się się z dumą. Że niby cesarz? Jakaś szycha chyba… Nieźle. Po chwili sam przyłąpałem się na tej myśli. Nie mogę stąd odejść, przecież obiecałem Nathanielowi… I wielu innym, że ich nie opuszczę. Próbowałem wyrwać się z uścisku. Bezskutecznie – przełożona miała niezłą parę w łapie. Ciągnęła mnie za sobą, jakbym był zwierzęciem na targu, a ona przekupką. Bydlę taszczone przez pomarszczoną czterdziestkę na sprzedaż jakiemuś bogatemu cesarzowi – oto czym jestem. Ten świat to porażka. Kobieta wepchnęła mnie do swojego gabinetu, musiałem aż zmrużyć oczy. Wszędzie było nieskazitelnie biało. Jedynie okno, na tle tej czystości odróżniało się swoją szarością i widokiem pobliskich budynków. Na krześle, przed biurkiem, o kolorze świeżego, czystego śniegu, zauważyłem siedzącego. Był to siwy mężczyzna w podeszłym wieku. Gdy przyjrzałem mu się bliżej, zauważyłem, że jak na staruszka, to ma niezłą krzepę, a jego twarz wyglądała zdrowo i pogodnie. Lucy usadziła mnie naprzeciwko cesarza, sama zaś usadowiła się wygodnie obok mnie, uśmiechając się przy tym jak głupia do sera. Spojrzałem śmiało w oczy mężczyzny, który przypatrywał mi się z równie dużym zainteresowaniem.

– Nicolasie. – odchrząknął, po czym wysunął w moją stronę dłoń. – Jestem Franklin Ornaway, twój nowy opiekun prawny… – popatrzyłem na jego rękę ze zniesmaczeniem, niechętnie ścisnąłem ją i potrząsnąłem. – Dzisiaj pojedziesz ze mną do rezydencji na wschodzie Cesarstwa. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, młodzieńcze, albowiem nie biorę cię tam, byś sprawował rolę mego syna, skądże. Chodzi mi głównie o pomoc domową, a także prace. będzie z ciebie świetny niewolnik, chłopcze!

– P-przepraszam?! – warknąłem rozwścieczony. Rozwarłem szeroko powieki, wpatrując się w cesarza jak sroka w kość. Lucy szarpnęła mi do tyłu, odepchnąłem ją ramieniem. – Nie zgadzam się na to, rozumie pan?! Chcę… Tu… ZOSTAĆ! JESTEM WOLNYM CZŁOWIEKIEM, DOTARŁO?!

– SIAD, GÓWNIARZU! – zawrzeszczała Lucy, szarpiąc mnie do tyłu za obrożę. Zawyłem z bólu, obraz rozdwoił mi się w oczach, opadłem bezsilnie na krzesło. Zakręciło mi się mocno w głowie, zawarczałem, zacząłem dyszeć. – NIE PYSKUJ MI TUTAJ, JASNE?! – spoliczkowała mnie, o dziwo nie poczułem. Patrzyłem nieprzytomnie przed siebie, ponownie zalała mnie fala gorąca, zrobiło mi się słabo. Spoglądałem to na Franklina, to na Lucy, z dziwnym otępieniem. Jedyną rzeczą, którą w tym momencie czułem, był nieznośny ból w karku. Zachciało mi się spać, oczy same mi się zamykały. Straciłem panowanie nad własnym ciałem, zdołałem dostrzec tylko, jak moja głowa uderza o biały blat, rosząc go czerwonymi kropelkami krwi. Straciłem przytomność, nie czułem już nic. Żadne bodźce ze środowiska na mnie nie działały. Ogarnęła mnie pustka.

*

Gdy się ocknąłem, poczułem pod sobą niewygodne podłoże. Zdołałem dostrzec także, że moje dłonie i nogi skrępowane są stalowymi powrozami. Wszystko to jest misternie przymocowane do stalowego drąga klatki. Głowa bolała mnie okrutnie, nie pozwalając na racjonalne myślenie. Dostrzegłem opatrunek, zrobiony ze starej szmaty, na moich ustach nadal znajdowała się zaschła krew. Klatka przechylała się co chwila we wszystkie strony. Nie słyszałem furkotu opon, a jedynie świst powietrza. Moja cela zapewne znajdowała się w poduszkowcu. W dodatku czułem tu nieprzyjemny zapach chemikaliów i starości. Coś ściskało mnie w żołądku, Spojrzałem smętnie przez gęsto Spojrzałem smętnie przez gęsto poustawiane kraty mojej mini-celi, zdołałem dostrzec tylko kartony, poustawiane dookoła. Myśl, Nick, myśl chłopie! Jeżeli jesteśmy w powietrzu, to nie mam zbyt dużej szansy na wydostanie się z tego przerażającego miejsca. Co powiedział ten cały Cesarz? Mam być jego niewolnikiem? Chyba śni… Nigdy mnie nie wezmą w niewolę żywcem. Moje truchło na nic im się nie zda, więc martwego też nie będą mieli. A poza tym… Zostawiłem Nathaniela i resztę sierocińca. Jestem cholernym kłamcą.

Poczułem drżenie, do moich uszu dotarł głuchy łoskot, a dźwięk silników ucichł. Zamarłem w bezruchu, nasłuchując. Tylna klapa uchyliła się z hukiem, ujrzałem zamaskowanego Cesarza, w grubych stalowych rękawicach. Otworzył klatkę, chwycił mnie mocno za skórę na karku, po czym wywlókł mnie na zewnątrz. Padał śnieg, zimne, białe płatki opadały powoli, przyprószając moje włosy i brwi. Byłem przez moment urzeczony tym zjawiskiem, a ów moment zakończył się wtedy, kiedy poczułem ponowne szarpnięcie na karku. Ból przeszył całe moje ciało, wstrząsając mną do szpiku kości. Zawyłem agonalnie.

– Rusz się, a nie klęczysz, jak cielę! – szarpnął jeszcze mocniej, myślałem przez moment, że skonam. Bose stopy marzły mi na mrozie, były czerwone. Mężczyzna wciągnął mnie do starego magazynu na narzędzia, zatrzasną drzwi, rzucił tylko. – Zaczynasz od jutra, a tylko spróbuj się sprzeciwić to… Zatłukę jak psa!

Spuściłem wzrok, trząsłem się z zimna. Otuliłem się szczelniej płaszczem, usadowiłem w najbardziej zagraconym kącie, o dziwo, znalazłem tu stare skóry. Siadłem, przykryłem się nimi, mój oddech zamieniał się w białawą parę, buchającą raz po raz z moich sinych z mrozu ust. Zmrużyłem oczy. Powoli zaczynałem przestać odczuwać zimno, przychodziło za to przyjemne i kojące ciepło…

Otrząsnąłem się. Nie dam się jej, nie dam się śmierci. To ona chciała teraz ukoić moje wszystkie cierpienia… Doceniam jej starania, jednak nie tym razem. Jeszcze przyjdzie na mnie czas, ale na pewno nie teraz. Skuliłem się, zacząłem pocierać dłonie o siebie. Piekło, jednak przynosiło oczekiwane efekty – po chwili było mi cieplej. Spojrzałem na dziurę w suficie, przez którą prześwitywał kawałek zimowego nieba i wpadały białe, wzorzyste płatki śniegu. Szczelniej opatuliłem się skórą zwierzęcą. Zamknąwszy oczy, zapadłem w głęboki sen.

Koniec

Komentarze

XUErnięta, jeśli to nie jest całe opowiadanie, bądź uprzejma zmienić oznaczenie, na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wybacz, ale nie wiem jak to zrobić, przepraszam. Mógłbyś może mnie oświecić?

W nagłówku, zamiast OPOWIADANIE, wstaw FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wielkie dzięki :)

;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

– Moje drogie, kochane, milusie dzieci! – wszyscy patrzyli na nią ze zdziwieniem i niesmakiem, przełożona jednak nie zraziła się tym i kontynuuje. – Dzisiaj, pierwszy raz w historii naszego sierocińca, nastąpi adopcja! Wiem, jesteście zdumieni tym faktem, gdyż nie zezwalamy tu na takie akcje, jednakowoż… Chciałam tu podkreślić, iż nie byle kto zażądał adopcji naszego podopiecznego, gdyż był to sam Cesarz Wschodu – Franklin Ornaway. Zaszczycił nas on swą obecnością, mało tego, nadal przebywa w moim gabinecie. Ma już nawet upatrzonego nowego wychowanka, więc… Kto wie? Być może zdarzy się jeszcze szansa dla innych z was. A szczęściarzem, który został wybrany, jest niejaki Nicolas Bruke!

– Nicolasie. – odchrząknął, po czym wysunął w moją stronę dłoń. – Jestem Franklin Ornaway, twój nowy opiekun prawny… – popatrzyłem na jego rękę ze zniesmaczeniem, niechętnie ścisnąłem ją i potrząsnąłem. – Dzisiaj pojedziesz ze mną do rezydencji na wschodzie Cesarstwa. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, młodzieńcze, albowiem nie biorę cię tam, byś sprawował rolę mego syna, skądże. Chodzi mi głównie o pomoc domową, a także prace. będzie z ciebie świetny niewolnik, chłopcze!

>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<

Zacytowałem dwa dość obszerne fragmenty, które razem stanowią przykład braku, delikatnie mówiąc, spójności. Otóż adopcja ma swoje bardzo dokładnie sprecyzowane znaczenie, a cesarz mówi wprost o niewolnictwie. Powiedzmy jednak, że to tylko przykład hipokryzji… Jednakże nic nie uzasadnia wyboru przez cesarza właśnie bohatera, kłopotliwego osobnika, oraz osobistego fatygowania się cesarza po wybrańca.

Druga strona medalu: to jest tylko fragment, a w tagach masz chorobę psychiczną. Można więc założyć, że w pełnym tekście wszystko powyższe wyjaśnia się, zaczyna być spójne, logicznie podzielone na rzeczywistość i jakieś, powiedzmy, urojenia. Jaki stąd wniosek? Fragmenty, jeśli mają coś czytelnikowi przekazywać zachęcającego do poznania całości, trzeba staranniej wybierać…

>>>>><<<<<<<<

Powtórzenia, zdania noszące wyraźne ślady dokonywania zmian, literówek też nie brakuje… To następny czynnik, nie zachęcający czytelników…

Autorko, jest mi przykro, że tak sobie lekceważysz komentatorów. Jeżeli masz tylko piętnaście lat, to powinnaś zrobić więcej, aby się dobrze zaprezentować. Powinnaś włożyć więcej pracy w doszlifowanie tego tekstu, bo pomysł jest niezły. pozdrowienia.

Nowa Fantastyka