- Opowiadanie: Duncol - Krwawa wyprawa

Krwawa wyprawa

Jest to moje pierwsze opowiadanie, które zdecydowałem się puścić szerzej w świat. Z Góry przepraszam, jeśli źle dobrałem tagi, ale dopiero odnajduje się w temacie pisania. Interpunkcja też pewnie pozostawia wiele do życzenia. Fabuła nawiązuje do uniwersum Starcrafta. Staram się wzorować na Lovecrafcie, Lumleyu i Kuttnerze, ale jak to się ma do rzeczywistości, to już oceńcie Wy :).
PS. Nie ogarniam za bardzo jeszcze Waszego edytora i wstawia mi strasznie dużo akapitów. Jakby kogoś interesowała dokładna forma tekstu, to znajduje się ona pod tym linkiem: https://docs.google.com/document/d/1eW0CedTykAfWiqSNsa4FLM5U0-VqsdSGIzZIo1DBwjI/edit?usp=sharing

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Krwawa wyprawa

Pędzący z impetem przez nagrzane piaski pustyni tyranozaur nie raczył litością ofiar na swojej drodze. Jego masywne kopyta pokryte ogromnymi łuskami lśniły jak stalowe kolumny potężnej maszyny zagłady. Obłęd w jego pustych oczach sugerował tylko jeden cel – unicestwiać.

Uwięzieni w wiecznym otępieniu barbarzyńcy desperacko usiłowali dobyć się do pędzącego monstrum; przez wiele miesięcy nie spotkali tak mięsistej zdobyczy na tym bezwzględnym pustkowiu. Ten jednak nie zwalniał. Miotane w jego kierunku strzały i oszczepy żałośnie odbijały się od twardej gadziej skóry. Roztrzaskiwał napotkane ciała niczym suchy leśny chrust, wydając z siebie przeraźliwe dźwięki. Unoszący się za nim w chaosie kurz tworzył istną symfonię kształtów, na tle płaskiego horyzontu okraszonego zachodzącym słońcem.

Na jego grzbiecie siedział obrzydliwy jeździec który ze stoickim spokojem trzymał w swoich wielkich dłoniach lejce wykonane z ludzkich ścięgien. Twarz miał zarysowaną licznymi bliznami, które wszystkie razem i każda z osobna zdradzały skrawek jego brutalnego życia. Jedna z nich wyglądała inaczej. Było to jego imię wpisane w języku runicznym – Grothan. Przyodziany w skórzaną zbroję, której wierzch był w całości pokryty zakrzepłą krwią swoich unicestwionych wrogów, spoglądał w kierunku wygasłego wulkanu do którego zmierzał. Nie było czasu do stracenia, relikt którego szuka mógł już zostać zabrany.

Bariera z podludzi stawała się coraz gęstsza. Nawet jego zwierzę miało problemy, aby przedrzeć się na przód. W głębi tłumu pojawiać się zaczęły przeróżne maszyny wojenne. Najgorsze były balisty – jeden strzał z nich mógł zakończyć całą wyprawę. Banda wygłodniałych zwyrodnialców była przygotowana na wszystko. Nie mógł sobie pozwolić na takie ryzyko, nie kiedy od celu dzieliło go już tak niewiele. Wiedział, że jest tylko jeden sposób, aby przedostać się tam na czas.

– Przepraszam przyjacielu, ale nie mamy innego wyjścia.

Jeździec wyjął zza paska egzotycznie ornamentowany sztylet. Trzon miał przyozdobiony hipnotyzującym kamieniem szlachetnym w kolorze mrocznej purpury. Dewiacyjne ostrze emanowało wielobarwnym połyskiem, potrafiącym wprawić w zamęt obserwatora o słabszych nerwach. Było w nim coś, czego nie dało się wytłumaczyć zdrowym rozsądkiem, coś ezoterycznego, jakby świadomego. Zdawać by się wręcz mogło, że z głębi kolorów wydobywają się rozpaczliwe krzyki zniewolonych dusz, rozdzieranych przez jakieś niepojęte siły. Uniósł on sztylet ku niebu i bez chwili zawahania wbił go w grzbiet swojego wiernego wierzchowca wypowiadając przy tym słowa:

„Et K'han el Mort'en zon B'kan Efemerent'Yo”

Dinozaur wydarł się boleśnie. Echo jego skowytu zawędrowało potężnie po okolicznym kanionie. Było tak dramatyczne i głośne, że stado półżywych istot wokoło zatrzymało się niepewnie – ich umysły po raz pierwszy skalane zostały wątpliwością. Chwilę później mrok spowił okoliczne niebo. Nagle zerwał się potężny wiatr, który dobiegał jakby ze wszystkich kierunków, koncentrując swą siłę na diabelnym rumaku. Jego oczy trysnęły jaskrawą czerwienią, niczym klejnot rubinu w świetle ostrego słońca. Ziemia zatrzęsła się i popękała.

Niektóre ze szczelin rozległy się tak obszernie, że pochłonęły swoją głębią kilkudziesięciu barbarzyńców. Łuski gada nastroszyły się, a on sam rozrósł się do niepojętych rozmiarów. Na jego grzbiecie zaczęły powstawać nienaturalne kształty, z których nagle wydarła się para groteskowych smoczych skrzydeł. Świeża krew nie zdążyła jeszcze spłynąć, kiedy to serią potężnych trzepotów powalił bliskich napastników. Po chwili zaczął wznosić się w powietrze wraz ze swoim panem. Z każdym machnięciem był coraz wyżej, aż był w stanie objąć swym trawiącym podmuchem ognia setki wyznawców. Ich skóra topiła się w nienawistnym żarze, pozostawiając na znikających twarzach ostatni zew cierpienia. Nie było słychać już krzyków, jedynie syk płomieni który przyodział spokojem wysuszoną dolinę.

Wędrując w przestworzach ze swoim kompanem, Grothan dostrzegł wyłaniający się zza chmur starożytny ołtarz. Usytuowany był on w samym centrum krateru, który w dziwnym kontraście z resztą regionu emanował bujną zielenią.

– To musi być tu – Pomyślał – Tylko relikt może mieć taką moc, aby przeciwstawić się woli natury.

O tym tajemniczym obiekcie pożądania wielu nacji na świecie wiedziano niewiele. Legenda głosi, że jest to zarówno niszczyciel, jak i kreator światów; został zgubiony przez bogów po oblężeniu Asgardu. Dalsze poszlaki wskazują, że bogowie skryli się tu, na Ziemi, by ukryć ostatni klejnot ich potężnego dorobku i pewnego dnia odbudować światy zniszczone podczas Ragnaroku. Nikt nie wie jak wygląda, ani jak działa, lecz jedno jest pewne – rodzi on nadzieję na odrodzenie naszego świata.

Słońce niemal już zaszło, kiedy smokozaur zanurkował w dół, wchodząc okrężnym lotem w obszar krateru. W powietrzu wciąż było czuć drażniący zapach siarki, jednak zieleń kwitła w najlepsze. Wylądowali na pobliskim placu, tuż przed dziwnymi kolumnami. Grothan zszedł ze swojego wiernego gada i pozwolił mu poszukać jakiejś zdobyczy w okolicy wulkanu. Zwierze prychnęło wdzięcznie i poderwało ponownie do lotu swoje masywne ciało.

Wojownik ostrożnymi krokami skierował się do miejsca, które wyglądało na centrum tej świątyni. Było to małe wyżłobienie w skale – na tyle płytkie, że sięgało tam jeszcze światło słoneczne. Rozglądając się uważnie teraz dopiero dostrzegł głębię zjawiska życia, które tutaj pulsuje. Powietrze roiło się od przeróżnych stworzeń, niespotykanych do tej pory nawet w snach. Pośród fauny dominowały świetliki, których odwłoki jarzyły się zmieniającym światłem we wszystkich kolorach tęczy. Ziemia usłana była dziesiątkami gatunków roślin – tak kolorowych i pięknych, że prawie nie dało się od nich oderwać wzroku. Grothan znał ten obraz, widziany w dzieciństwie oczami wyobraźni, kiedy to matka opowiadała mu do snu historię jego ludu sprzed kilku pokoleń. Pamięta opowieści o Ziemi w latach swojej świetności, kiedy to tętniąc urodzajem była wymarzonym domem dla wszystkich żywych istot. Wojownik ruszył dalej pamiętając o swojej misji, powtarzał swój cel w głowie jak mantrę – „Nie zawiodę”.

Kiedy dotarł w pobliże wyżłobienia odnalazł swoje przeznaczenie. Choć nie wiedział czego oczekiwać, to w głębi czuł że to właśnie to. Spoglądał na tajemniczy relikt, który wytrwale oczekiwał na swojego znalazcę przez wiele wieków; przez ten długi czas nie osiadł się na nim żaden kurz. Był to miecz, lecz ledwo przypominał te występujące na ziemi. Rękojeść przyozdobiona w tajemnicze symbole, niewidziane nigdy przez żadnego człowieka, wołała swoim pięknem aby ją wreszcie chwycić. Zatopiona w obsydianowym kamieniu głownia była dwuczłonowa. Między jej elementami była przerwa na szerokość ludzkiego kciuka, która zakrzywiała obraz w tle, jakby ściekała przezeń strugą woda. Grothan zbliżając się do reliktu czuł pulsującą w nim moc; po raz pierwszy też poczuł zawahanie.

Nie mógł jednak okazać zwątpienia, to nie leżało w jego naturze. Był silny i niezłomny, do tego na jego barkach spoczywał los tej przenicowanej planety. Zebrawszy w sobie odwagę wyciągnął dłoń, aby dobyć miecza. W tym momencie rozległ się za jego plecami szept, który jednak był tak donośny że słyszał wyraźnie słowa, które zostały wypowiedziane:

– Nie jesteś godzien, aby dzierżyć esencję mocy kapłańskiej Xel’Nagi!

Grothan błyskawicznie odwrócił głowę i zauważył coś co zawróciło mu umysł. Z początku wydawało się, że głos niesie się z daleka, lecz po chwili przed jego oczami zaczęła formować się tajemnicza postać. W pobliżu nie rósł żaden krzew, ani nie było żadnej skały zza której ta istota mogła wyjść.

“Powstał z powietrza…” – wędrowiec nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Czyżby zmęczenie brało górę i zaczął dostrzegać rzeczy, które nie istnieją? A może to moc artefaktu wywołuje taki zamęt w głowach śmiałków próbujących go wydobyć? To by tłumaczyło, dlaczego nikt go jeszcze nie posiadł – wszyscy postradali zmysły!

Obcy mierzył ponad dwa metry i nie wyglądał jak człowiek. Jego pociągła sylwetka sprawiała wrażenie na siłę rozciągniętej, a kończyny były nieproporcjonalnie smukłe. Miał na sobie luźne szaty wykonane z nieznanego materiału, opasające szarozieloną skórę, która w lśniła blaskiem świecących drobnych stworzeń wypełniających okoliczną przestrzeń. Pośród mozaiki falujących kolorów dwa punktu świeciły mocniej od reszty – były to oczy tajemniczej postaci. Zmrużył je zbliżając się w kierunku ołtarza. Krok miał pewny, a jego stopy liczyły sobie tylko trzy jednakowej wielkości palce. Kiedy zatrzymał się w odległości kilku łokci od Grothana, ten dopiero dostrzegł coś naprawdę przerażającego – przybysz nie miał ust! Wcześniej jednak wyraźnie słyszał, jak wypowiadał słowa. “Co to za potwór?” – pomyślał. Sparaliżował go strach, jakiego nigdy wcześniej nie czuł.

– Wielu tobie podobnych usiłowało posiąść potęgę drzemiącą w tym narzędziu. Wszyscy, którzy jak dotąd tu dotarli zostali przeze mnie unicestwieni – kontynuował nieznajomy.

Wojownik zmarszczył brwi, stanął prężnie przed przeciwnikiem, chwycił prawą ręką po swój miecz i odpowiedział:

– Jak dotąd…

W tym samym momencie obcy uniósł do góry jakiś dziwny przedmiot. Wydobyła się z niego fascynująca struga falującego światła, która była tak silna że spłoszyła okoliczne owady. Grothan nie dając się więcej osłupić czym prędzej wykonał atak. Zamachnął się całymi siłami w korpus dziwadła. Ten jednak, zdążył zblokować cios swoją “bronią”. Oręż Grothana rozpadł się na dwa kawałki, a rękojeść stała się tak gorąca, że nie mógł jej dłużej trzymać.

“Co to za siła…” – zdziwił się, a następnie mimowolnie zaczął wycofywać. Obcy powoli, lecz stanowczo postępował w tym samym kierunku. Wciąż znajdywali się w bliskiej okolicy ołtarza, więc Grothan postanowił wykorzystać swoją ostatnią szansę. “W końcu wygląda na miecz” – stwierdził. Ruszył czym prędzej w kierunku reliktu. Przeciwnik ze spokojem przyglądał się tym poczynaniom, będąc pewnym swojego triumfu. Artefakt nie mógł zaakceptować tej plugawej namiastki istoty rozumnej; swoją moc udostępniał tylko godnym, których cel był czysty, nawet Mroczni Templariusze nie byli w stanie posiąść jego potęgi.

Dotarłszy do celu Grothan, chwycił desperacko za rękojeść reliktu usiłując go wydobyć, lecz ten ani drgnął. Spojrzał w kierunku napastnika – był juz na dole schodów. Odwrócił wzrok spowrotem na miecz i z resztkami nadziei zacisnął dłoń jeszcze mocniej. Jego całe ciało drżało, nie bał się jednak śmierci – najbardziej przerażała go myśl, że zawiódł swoich ludzi, swoje plemię które konało powolnie z pragnienia i głodu, w dogorywającej oazie wiele dni na południe. Nie mógł sobie wybaczyć tej porażki. W końcu, pośród spływającego strugami potu, pojawiły się łzy.

Obcy był już na wyciągnięcie ręki, kiedy to cały piedestał zadrżał. Grota wypełniła się nienaturalnym dźwiękiem, który odbijając się od skalistych ścian, brutalnie przeszywał uszy znajdującej się tam dwójki.

– Niemożliwe! – wrzasnął Mroczny Templariusz.

Po chwili miecz zaczął się jarzyć, aż rozbłysł siłą tysiąca słońc. Całą grotę zalało światło tak intensywne, że dało się je praktycznie dotknąć. Zza potężnej łuny ledwo widać było zarys sylwetki Grothana. Światło spontanicznie zanikło, a z dźwięku ostał się tylko pogłos pozostawiając obraz niemal identyczny jak przedtem; miecz jednak nie był już utwierdzony w obsydianowym kamieniu.

Obcy przyjął wyraźną postawę obronną, kiedy Wojownik zwrócił się w jego kierunku. Nie był już pewien swojej przewagi – wiedział co drzemie w tym mieczu.

Ciało Grothana wyglądało inaczej – jego mięśnie stały się większe, drobne zadrapania na skórze zniknęły, a w jego spojrzeniu dostrzec można było niezachwianą pewność. Ruszył on w stronę Templariusza dzierżąc w dłoniach tętniący mistyczną energią oręż. Każdy jego krok wprawiał ziemię w drżenie, a każdy oddech zdawał się napełniać go jeszcze większą potęgą.

Obrońca świątyni otrząsnął się z niedowierzania i przypomniał sobie cel pobytu w tym świętym miejscu – strzec relikwii, bez względu na wszystko, nawet jeśli cała filozofia jej przeznaczenia została zburzona w jego umyśle.

– En taro Xel’Naga! – krzyknął, po czym ruszył odważnie, napierając swym ostrzem wymiarów na ciało Wybrańca.

Grothan stał niewzruszony, dopiero przed samym cięciem wykonał niewyobrażalnie szybki unik, pozwalając ostrzu przeciwnika powędrować prosto w ziemię. Grunt w miejscu uderzenia stopił się jak wosk, a sam templariusz zręcznym ruchem wydobył go w ułamku sekundy. Kontynuując natarcie ryknął umysłem, dodając sobie gniewnego zapędu. Technika ta znana głównie w szeregach Zapaleńców pozwoliła Protossom przezwyciężyć wielu wrogów na swojej drodze. Skupia ona energię Psi – współczynnik siły umysłu – aby dowartościować siły fizyczne.

Walka trwała. Melodia ciosów grała zrównoważonym tempem, kiedy to obcemu przebiegle udało się skalać tors Grothana. Rozpłatał całą jego klatkę piersiową skośną linią zaczętą od lewego obojczyka. Wojownik osunął się agonalnie na ziemię, a lewa ręka, będąca teraz ledwo częścią reszty ciała opadła bezwładnie na trawę. Wybraniec jednak nie chciał umrzeć. Wola jego walki była tak silna, że w połączeniu z niewyobrażalną potęgą miecza dokonało się niemożliwe – jego ciało zaczęło się zrastać! Po upływie krótkiej chwili od rany nie został ślad. Templariusz wpatrywał się w to zjawisko i nie wierzył własnym karmazynowym oczom. Nieustając jednak w swoich wysiłkach szarżował dalej. Atak, blok, atak unik, piruet – przeciwnicy naprzemiennie grali w kości ze szczęściem.

Nagle obcy rozpłynął się w powietrzu, tak samo jak w nim powstał nie tak dawno temu. Zmącone zmysły Grothana nie były w stanie przewidzieć następnego ruchu obcego, który wyłonił się za jego plecami i zatopił swoje ostrze w lędźwiach Wojownika.

– Za Aiur! – wrzasnął Protoss, mierzwiąc wnętrzności swojego przeciwnika.

Flaki Grothana wypłynęły na zewnątrz przypominając swoim nieładem wyciekającą lawę. Jego duch był silny, lecz nie był w stanie sie podnieść. Czuł on że pomimo mocy, jaką daje mu miecz, jego ciało nie będzie w stanie więcej znieść; w końcu był tylko człowiekiem.

Nagle, kiedy to przeciwnik miał już wykonać egzekutorskie cięcie, w powietrzu rozległ się przerażający dźwięk. Z odległego mroku nocy wyłonił się wierny kompan Grothana – Smokozaur. Wyjąc mściwie nad kraterem skierował swoje masywne cielsko niemal pionowo w dół i dopiero przy samej ziemi odbił w kierunku obcego. Ten ledwo zdążył się odwrócić, kiedy to bestia szarpnęła go łapskiem i trzasnęła niemiłosiernie o jedną z kolumn świątyni. Siła uderzenia była tak wielka, że kolumna pękła w pół i przygniotła wielkimi skalnymi blokami ciało Templariusza.

Bestia osiadła na polanie, tuż obok swojego konającego pana, który resztką sił zdołał oprzeć o ścianę ołtarza. Mrucząc rozpaczliwie osłoniła swoimi wielkimi skrzydłami Grothana, który widział w jej oczach żal i głęboki smutek.

– Nie martw się przyjacielu, zwyciężyliśmy. Teraz wszystko zależy od ciebie.

Grothan resztką sił uniósł pradawny miecz i przytwierdził go do siodła. Zanim gotów był odejść, spojrzał gadowi w oczy i rzekł ostatnie słowa:

– Leć Krogan!

Wojownik osunął się na bok i wydając ostatnie tchnienie zakończył swoją życiową wędrówkę. Udało mu się, zdobył artefakt który daje szansę jego ludziom. Wierny kompan nie mógł zrozumieć, że jego pan odszedł. Starał się go ocucić trącając czule pyskiem, lecz ten leżał bez życia; jego duch powędrował już w kierunku osławionych wzgórz Valhalli, by stanąć u boku swoich bogów.

W końcu po bezsilnych próbach zbudzenia Grothana, gad powstał i całym swoim zrozpaczonym sercem zawył w kierunku księżyca. Skaliste ściany zadrżały, a fruwające wokoło świetliki przybrały odcień ledwie jarzącego granatu, zarażone smutkiem Krogana, który nie mógł się pogodzić z tą bolesną prawdą. Było to jednak niezwykle bystre zwierzę i wiedziało, że musi zanieść ten dziwny metalowy patyk do swojego stada. Nie mógł jednak zostawić swojego pana tutaj samego. Chwycił więc jego ciało delikatnie swoimi wielkimi pazurami i wzniósł w powietrze aby dokończyć wyprawę, o której w przyszłości ludzkość śpiewała będzie pieśni.

Koniec

Komentarze

A niech to Zerg ściśnie…

Nie bardzo wiem, co napisać.

 

Chyba zacznę od minusów.

Miejscami napisane fatalnie. Przerost formy nad treścią. Patos, rozdmuchane formy i nienaturalny dobór słów.

 

Uwięzieni w wiecznym otępieniu barbarzyńcy desperacko usiłowali dobyć się do pędzącego monstrum;dobyć?

Echo jego skowytu zawędrowało potężnie po okolicznym kanionie.

Niektóre ze szczelin rozległy się tak obszernie, że pochłonęły swoją głębią kilkudziesięciu barbarzyńców.

Ich skóra topiła się w nienawistnym żarze, pozostawiając na znikających twarzach ostatni zew cierpienia.

Pośród fauny dominowały świetliki, których odwłoki jarzyły się zmieniającym światłem we wszystkich kolorach tęczy.

Kontynuując natarcie ryknął umysłem, dodając sobie gniewnego zapędu. – Dżizas…

 

I wiele, wiele innych…

Takie "kfiatki”, to mi wychodzą, jak wrzucam angielski tekst do polskiego translatora. Nasuwa się skojarzenie: czy polski to twój rodzimy język?

 

Zły zapis dialogów, pokręcone czasy w zdaniach (czasami po dwa w jednym) i podmioty :

 

Unoszący się za nim w chaosie kurz tworzył istną symfonię kształtów, na tle płaskiego horyzontu okraszonego zachodzącym słońcem.

Na jego grzbiecie siedział obrzydliwy jeździec który ze stoickim spokojem trzymał w swoich wielkich dłoniach lejce wykonane z ludzkich ścięgien.

Jeździec siedział na słońcu?

 

Na plus.

Bogate słownictwo (czasami, aż za bardzo).

Wniosek: Mniej gier, a więcej solidnej literatury. Czytaj! Może kiedyś będą z ciebie ludzie. :)

En Taro Adun! (czy jak tam)

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Tassadar się w grobie przewraca.

Na siłę starasz się aby zdania były wielokrotnie złożone, pełne wyszukanego słownictwa. Fabuła też pozostawia wiele do życzenia. Więcej czytaj i postaraj się napisać coś w prostszych, bardziej dosadnych słowach.

Przykro mi to mówić, Duncolu, ale lektura Twojego opowiadania nie należała, niestety, do przyjemności. Tylko dlatego, że fabułka jest dość wątła, udało mi się nie zgubić wątku, choć i tak nie mam pewności, czy wszystko dobrze zrozumiałam.

Krwawa wyprawa napisana jest fatalnie. Część błędów wskazał Zalth, ja próbowałam walczyć z resztą, ale nie dałam rady, bowiem remontu wymaga niemal każde zdanie. Ponadto trafiają się powtórzenia i literówki, a interpunkcja pozostawia wiele do życzenia. Mam też wrażenie, że nie zawsze orientujesz się, co znaczą słowa, których używasz.

Dużo pracy przed Tobą.

 

Pę­dzą­cy z im­pe­tem przez na­grza­ne pia­ski pu­sty­ni ty­ra­no­zaur nie ra­czył li­to­ścią ofiar na swo­jej dro­dze. – Sprawdź w słowniku, co znaczy raczyć.

 

Jego ma­syw­ne ko­py­ta po­kry­te ogrom­ny­mi łu­ska­mi… – Jesteś pewien, że tyranozaury miały kopyta?

 

Twarz miał za­ry­so­wa­ną licz­ny­mi bli­zna­mi… – Blizna, to ślad po zagojonej ranie. Blizną nie można niczego zarysować.

 

Na jego grzbie­cie sie­dział obrzy­dli­wy jeź­dziec który ze sto­ic­kim spo­ko­jem trzy­mał w swo­ich wiel­kich dło­niach lejce wy­ko­na­ne z ludz­kich ścię­gien. – Lejce są używane do kierowania zaprzęgiem; jadący wierzchem, używa wodzy.

 

Przy­odzia­ny w skó­rza­ną zbro­ję, któ­rej wierzch był w ca­ło­ści po­kry­ty za­krze­płą krwią swo­ich uni­ce­stwio­nych wro­gów… – Ze zdania wynika, że zbroja była z wierzchu pokryta krwią swoich wrogów, których unicestwiła.

 

De­wia­cyj­ne ostrze ema­no­wa­ło wie­lo­barw­nym po­ły­skiem… – Co to znaczy, że ostrze jest dewiacyjne?

 

Chwi­lę póź­niej mrok spo­wił oko­licz­ne niebo. – Czy niebo znajdujące się nieco dalej, pozostało jasne?

 

Nagle ze­rwał się po­tęż­ny wiatr, który do­bie­gał jakby ze wszyst­kich kie­run­ków, kon­cen­tru­jąc swą siłę na dia­bel­nym ru­ma­ku. Jego oczy try­snę­ły ja­skra­wą czer­wie­nią, ni­czym klej­not ru­bi­nu w świe­tle ostre­go słoń­ca. – Z tego wynika, że wiatr był nie tylko potężny, ale miał także jaskrawoczerwone oczy.

 

Nie­któ­re ze szcze­lin roz­le­gły się tak ob­szer­nie, że po­chło­nę­ły swoją głę­bią kil­ku­dzie­się­ciu bar­ba­rzyń­ców. – Sprawdź w słowniku, co znaczy rozlegać sięobszerny.

 

– To musi być tu – Po­my­ślał – Tylko re­likt… – To musi być tu. – Po­my­ślał. – Tylko re­likt

 

Słoń­ce nie­mal już za­szło, kiedy smo­ko­zaur za­nur­ko­wał w dół… – Masło maślane. Czy można zanurkować w górę?

 

Zwie­rze prych­nę­ło wdzięcz­nie i po­de­rwa­ło po­now­nie do lotu swoje ma­syw­ne ciało. – Literówka.

Czy zwierzę mogło poderwać do lotu cudze ciało?

 

przez ten długi czas nie osiadł się na nim żaden kurz. – …przez ten długi czas nie osiadł na nim żaden kurz.

 

Rę­ko­jeść przy­ozdo­bio­na w ta­jem­ni­cze sym­bo­le… – Rę­ko­jeść przy­ozdo­bio­na ta­jem­ni­czymi sym­bo­lami

Przyozdabiamy czymś, nie w coś.

 

na jego bar­kach spo­czy­wał los tej prze­ni­co­wa­nej pla­ne­ty. – Co to znaczy, że planeta była przenicowana?

 

Jego po­cią­gła syl­wet­ka spra­wia­ła wra­że­nie… – Pociągła może być twarz, sylwetka pociągła być nie może.

 

Miał na sobie luźne szaty wy­ko­na­ne z nie­zna­ne­go ma­te­ria­łu, opa­sa­ją­ce sza­ro­zie­lo­ną skórę, która w lśni­ła… – W jaki sposób szaty, które miał na sobie, tuczyły szarozieloną skórę?

Literówka.

 

sta­nął pręż­nie przed prze­ciw­ni­kiem… – Stojąc, można się wyprężyć, ale chyba nie można stać prężnie.

 

chwy­cił prawą ręką po swój miecz… – …chwy­cił prawą ręką miecz…

Można wyciągnąć rękę po coś, ale chwycić można coś. Czy chwytałby cudzy miecz?

 

W tym samym mo­men­cie obcy uniósł do góry jakiś dziw­ny przed­miot. – Masło maślane. Czy mógł unieść przedmiot do dołu?

 

Za­mach­nął się ca­ły­mi si­ła­mi w kor­pus dzi­wa­dła. Ten jed­nak, zdą­żył zblo­ko­wać cios swoją “bro­nią”. – W jaki sposób korpus zablokował cios?

 

Wciąż znaj­dy­wa­li się w bli­skiej oko­li­cy oł­ta­rza… – Skoro wcześniej w ogóle nie chowali się przed sobą, nie szukali się nawzajem, to dlaczego się znajdywali?

 

Spoj­rzał w kie­run­ku na­past­ni­ka – był juz na dole scho­dów. – Literówka.

 

Od­wró­cił wzrok spo­wro­tem na miecz… – Od­wró­cił wzrok z po­wro­tem na miecz

 

Grunt w miej­scu ude­rze­nia sto­pił się jak wosk, a sam tem­pla­riusz zręcz­nym ru­chem wy­do­był go w ułam­ku se­kun­dy. – Ze zdania wynika, że templariusz, zręcznym ruchem wydobył grunt, który stopił się jak wosk.

 

Nie­usta­jąc jed­nak w swo­ich wy­sił­kach szar­żo­wał dalej. Nie­ usta­jąc jed­nak w wy­sił­kach, szar­żo­wał dalej.

 

Nagle, kiedy to prze­ciw­nik miał już wy­ko­nać eg­ze­ku­tor­skie cię­cie… – Czy przeciwnik był, że się tak domyślę, komornikiem?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmm, nie jest dobrze, jeszcze wiele pracy przed Tobą.

Usunęłabym połowę przymiotników i przysłówków, bo tylko nadają patetyczny ton tekstowi. Interpunkcja, owszem, kuleje. Popatrz na liczne “swoje” i zastanów się, czy każdy z nich jest potrzebny. Pleonazmy… Ale przede wszystkim – sprawdzaj znaczenie każdego słowa, którego używasz.

Dlaczego oznaczyłeś tekst jako SF?

tyranozaur nie raczył litością ofiar na swojej drodze. Jego masywne kopyta pokryte ogromnymi łuskami

Regulatorzy już pytała o kopyta dinozaurów. Ja przyczepię się do kopyt pokrytych łuskami – biologicznie to bez sensu, bo kopyta są analogiem paznokci. Po kiego grzyba na tym łuski?

trzymał w swoich wielkich dłoniach lejce wykonane z ludzkich ścięgien.

Ludzie nie mają zbyt długich mięśni, więc i ze ścięgnami sobie nie mogą poszaleć. Pleść z tych krótkich kawałków uprząż na tyranozaura? To musi być upierdliwe zajęcie, a i skutek wątpliwy. Znacznie prościej byłoby zrobić te wodze ze skóry, niechby i ludzkiej.

wyłonił się za jego plecami i zatopił swoje ostrze w lędźwiach Wojownika.

A to zdanie jest, IMO, uroczo dwuznaczne. ;-)

Babska logika rządzi!

Zacząłem czytać, skapitulowałem dość szybko. Zajrzałem do komentarzy – uff, nie jest jeszcze ze mnę tak źle, nie tylko ja miałem trudności…

Nie załamuj się, Autorze. Początki zwykle są takie – dobrym chęciom nie dorównują umiejętności. Zdobywaj te drugie, a będzie coraz lepiej.

Na razie Twój warsztat, Autrorze, nie powala, ale widziałem gorsze debiuty. Pisz dalej, a będzie coraz lepiej, bo potencjał jest. Na pewno dużo przekombinowanych opisów i nadmiar zaimków. Fabuła też nie powala – a lubię starcrafta, a nawet grałem protossem.

Niektóre poprawki:

relikt którego szuka mógł – relikt, którego szukał, mógł

okoliczne niebo – trochę dziwnie to brzmi

Jego oczy trysnęły jaskrawą czerwienią – oczy wiatru? zgubiłeś podmiot

– To musi być tu – Pomyślał – Tylko -> To musi być tu, pomyślał. Tylko

jak wygląda, ani jak działa – jak wygląda ani jak działa

Rozglądając się uważnie teraz dopiero dostrzegł – Rozglądając się uważnie, teraz dopiero dostrzegł

Wojownik ruszył dalej pamiętając – Wojownik ruszył dalej, pamiętając

Kiedy dotarł w pobliże wyżłobienia odnalazł swoje – Kiedy dotarł w pobliże wyżłobienia, odnalazł swoje

nie wiedział czego oczekiwać, to w głębi czuł że – nie wiedział, czego oczekiwać, to w głębi czuł, że

chwycił prawą ręką po swój miecz – chwycił swój miecz

uniósł do góry – pleonazm

juz – już

napierając swym ostrzem wymiarów – czegoś tu brak

grunt (…) stopił się jak wosk, a sam templariusz zręcznym ruchem wydobył go w ułamku sekundy – wydobył wosk czy grunt? :) wiem, że miecz, ale znów zgubiłeś podmiot

 

Nowa Fantastyka