
W dzieciństwie każdy z nas miał swoje dziwne zabawy, które teraz uważa za głupie i bezsensowne. Jedni udawali, że ich żołnierzyki są prawdziwe, a drudzy mieli swoich wyimaginowanych kolegów. Ta historia mówi o tym drugim.
W dzieciństwie każdy z nas miał swoje dziwne zabawy, które teraz uważa za głupie i bezsensowne. Jedni udawali, że ich żołnierzyki są prawdziwe, a drudzy mieli swoich wyimaginowanych kolegów. Ta historia mówi o tym drugim.
Około dwóch dni temu, naprzeciwko mojego domu wprowadziło się pewne małżeństwo z dwójką dzieci. Byli zwykłą, przeciętną wręcz rodzinką z przedmieścia. Nie wyróżniali się niczym nadzwyczajnym. Kolejnego dnia, gdy siedziałem w swoim fotelu popijając piwo i oglądając kolejny mecz usłyszałem pukanie do drzwi i piskliwy śmiech. Zniesmaczony, iż ktoś przerywa mi moje ulubione zajęcie wstałem i z grymasem na twarzy ruszyłem do drzwi. Po otworzeniu ich ujrzałem małego chłopca i dziewczynkę z ciastem w dłoniach. Za nimi stała matka i ojciec dzieci.
– Dzień dobry, jesteśmy rodziną Willson’ów. To mój mąż Rick, nasze dzieci Sally i Theodor oraz ja Molly. Dopiero się tu wprowadziliśmy i chcielibyśmy się zapoznać z naszymi sąsiadami. Proszę, tu jest ciasto dla pana. Mam nadzieję, że będzie smakować.
Jako że byłem emerytowanym policjantem po pięćdziesiątce, czułem się samotny. Nie miałem żony ani dzieci. Tym bardziej nie miałem nikogo z rodziny. Na mojej twarzy zagościł uśmiech i z radością powitałem nowych sąsiadów.
– Witajcie, jestem Jerry Krox. Zapraszam do środka, przygotuję coś i troszkę bliżej się zapoznamy.
Goście weszli do środka i ulokowali się w salonie. Zrobiłem kawę i pokroiłem ciasto, po czym wdałem się w interesującą rozmowę o ich życiu i częstych przeprowadzkach. Dzieci znalazły sobie swój kącik gdzie doskonale się bawiły i śmiały. Sally, jak na małą dziewczynkę przystało, chciała się bawić w dom lub szkołę. Theodor zaś wydawał mi się dziwny. Miałem dziwne uczucie patrząc na tego chłopca. Siedział cicho rozglądając się po całym domu w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby zaciekawić jego wzrok. W niektórych momentach wydawało mi się, iż chłopiec mówi do siebie. Wydawało mi się. Do pewnego momentu. Do momentu, gdy chłopiec poszedł do łazienki, a z jej środka wydobył się huk. Wszyscy wstaliśmy wystraszeni i rzuciliśmy się w stronę drzwi. Otworzyłem je szeroko i zobaczyłem chłopca leżącego w wannie, zwiniętego w kulkę i płaczącego cichym głosem. Blond grzywka opadła mu na twarz, a jego granatowy sweterek był cały mokry.
– Co się stało chłopcze? – spytałem.
– Navka mnie tu wrzuciła, bo byłem niegrzeczny – odpowiedział z płaczem.
– Navka? Kim jest Navka?
– To nikt, Jerry – odezwał się ojciec dziecka.
– Nie rozumiem.
– Chłopak wymyślił sobie kolegę i nie możemy sprawić, aby zniknął z jego głowy. Ma już dwanaście lat, a wciąż ma wymyślonych kolegów. Przeprowadzki zalecił nam psychiatra Theodora, który stwierdził, że to pomoże mu zapomnieć.
– Aha, czyli Navka to jego wymyślona koleżanka?
– Mniej więcej, tak.
Spojrzałem na chłopca i wyciągnąłem go czym prędzej z wanny. Poszedłem z nim na górę i dałem mu jakieś ciuchy, aby nie siedział w mokrych ubraniach. Gdy zdjął z siebie koszulkę upadł nagle na podłogę. Doskoczyłem do niego i podniosłem czym prędzej. Osunąłem jego grzywkę i dostrzegłem, iż jego brązowe oczy zmieniły się w czarne jak heban. Łącznie z białkami, czerń wypełniła cały oczodół. Położyłem go na łóżku i z lekkim przerażeniem obserwowałem. Minęło ledwie trzy minuty, gdy zobaczyłem jak kołdra z łóżka podnosi się i zbliża powoli w moją stronę. To nie była czyjaś sprawka. To były duchy. Nie zdążyłem tego uniknąć i poczułem jakby ktoś rzucił mnie czymś w głowę. Osłabiony, odpadłem, straciłem przytomność.
Obudziłem się w wannie w mojej łazience. Wstałem trzymając się za głowę, gdyż ból dalej był przeszywający. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem połowę ciała wystającego zza futryny kuchni. To był ojciec dzieci, jego twarz, a raczej jej brak wywołała w mojej duszy nieopisane przerażenie i lęk. Powoli zbliżałem się w jego stronę, gdy nagle ciało zostało jakby wessane do kuchni. Zupełnie jakby ktoś pociągnął je za nogi. Włożyłem rękę do kieszeni i odnalazłem swój stary scyzoryk za czasów wojska. Wparowałem do kuchni i doznałem obrzydzenia. Rick był powieszony na rurze, która przechodziła tuż pod sufitem. Za linę posłużyły jego jelita. Wybiegłem spanikowany z kuchni i udałem się do salonu w celu wezwania policji. Po wejściu zobaczyłem małą dziewczynkę, zmasakrowaną do stopnia wilczego obłędu. Szok był porównywalny do paraliżu. Moje ciało odmówiło posłuszeństwa, a oczy mimo braku chęci wlepione były w dziewczynkę, która została upodobniona do lalki. Ręce i nogi zostały wykręcone razem z głową, a uśmiech został stworzony poprzez przecięcie policzków i użyciu paru haczyków i żyłki.
– Przestań! – krzyknąłem.
Do pokoju wbiegła matka dziecka z zakrwawioną twarzą. Rzuciła mi się na szyję i zaczęła błagać, aby wezwać policję i wydostać ją z domu. Złapałem za telefon i zorientowałem się, iż kabel został przecięty.
– Czemu chcesz przerwać zabawę mi i Navce?
Zdębiałem, gdy usłyszałem cichy głosik zza moich pleców. Odwracając się zobaczyłem chłopca w moich ciuchach, które zmieniły kolor na realną krwistą czerwień. Nie wiedziałem co odpowiedzieć dlatego tylko wymierzyłem w niego scyzorykiem i czekałem na jego ruch. Chłopiec stał jak stał, lecz nagle na ramieniu poczułem chłód. Zerknąłem szybko za siebie i nie spostrzegłem, iż straciłem czujność. W moją stronę poleciało krzesło, z którym uderzyłem w ścianę, znów tracąc świadomość. Walcząc z głębokim snem, wsłuchiwałem się w krzyki matki dziecka, które ucichły tuż po chwili. Opanowałem swój umysł i zjednoczyłem się z ciałem. Wstałem z drobnym problemem, jakim był zwichnięty bark, lecz od razu wytrącił mnie tekst chłopca.
– Niech pan się nie rusza, ona jest za panem!
Theodor krzyczał w moją stronę, a ja nie wiedziałem, o co już chodzi. Raz chce mnie zabić, a potem chce ratować. Na ścianie wisiało stare lustro, które dostałem po ciotce. Zerknąłem kątem oka i wiedziałem, że chłopak kłamie. Schyliłem się do niego i wyciągając scyzoryk powiedziałem:
– Nie ładnie tak kłamać. Próbowałeś odwrócić moją uwagę, aby zrobić ze mnie padlinę?
– Nie, to nie ja to Navka!
– Navka? Gdzie ona jest chłopcze. Zabiję ją, raz na zawsze. Wtedy, będziesz mógł się od tego czegoś uwolnić.
– Ona? Stoi za panem.
Otworzyłem oczy szeroko jak nigdy. Po plecach przeleciał mi chłód, jakby śnieg wpadł mi za koszulkę. Na szyi poczułem coś, co wydawało mi się być podobne do ostrza. Zerknąłem w lustro po raz kolejny, lecz nikogo nie mogłem w nim dostrzec prócz siebie. Lekko na pięcie, wykonałem powolny obrót i zobaczyłem twarz. Twarz, którą zapamiętałem na zawsze. Brak oczu i spłaszczony nos. Przy tym wystające zęby poza wargi. Braki skóry i wystające kości policzkowe.
– Jestem Navka, demonem, który zazdrości życia innym. Ja Ci po prostu zazdroszczę, więc poświęć swoje życie dla dobra chłopca.
Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, gdy ta poczwara wbiła mi swoją zgniłą rękę w żołądek. Powoli osuwałem się na ziemię, widząc chłopca przemieniającego się w postać innego demona. Czułem jak z mojego ciała uchodzą najpiękniejsze chwile, miłość, radość i najważniejsze, dusza. Gdy już wykrwawiałem się na śmierć, zdeformowany chłopiec podszedł do mnie i powiedział:
– Ja jestem Alios. Demon żywiący się padliną oraz szczątkami bez duszy. Pomogę Ci nie doznawać już nigdy więcej bólu.
Około dwóch dni temu, […]. => protagonista nie umie doliczyć się tak niewielu dni? Potem przedstawia się jako emerytowany policjant, więc chyba powinien być nieco bardziej spostrzegawczy i powinien umieć rachować na palcach jednej dłoni…
[…] naprzeciwko mojego domu wprowadziło się pewne małżeństwo z dwójką dzieci. => naprzeciwko to naprzeciwko, ale wypadałoby dodać, że wprowadzili się do domu naprzeciwko. Niby wiadomo, że nie rozbili namiotu na trawniku, ziemianki tez raczej nie wykopali, ale jednak…
Byli zwykłą, przeciętną wręcz rodzinką z przedmieścia. […] => taki bystrzak z narratora? Jeden rzut oka i zaklasyfikował? No i skąd ta pewność, że zwykłą rodzinką, skoro potem nastąpiła taka rozróba…
Kolejnego dnia, […] => jeżeli kolejnego dnia oznacza dzień po wprowadzeniu się rodziny, to wprowadziła się wczoraj, a nie około dwóch dni temu. Też masz trudności z rachunkami?
[…] gdy siedziałem w swoim fotelu popijając piwo i oglądając kolejny mecz usłyszałem pukanie do drzwi i piskliwy śmiech. => jak to dobrze, że siedział w swoim fotelu. Wszak cudzy fotel mógłby mu właściciel zabrać… Hiperzaimkoza. Brak przecinka. Z czego ktoś śmieje się piskliwie?
Zniesmaczony, iż ktoś przerywa mi moje ulubione zajęcie wstałem i z grymasem na twarzy ruszyłem do drzwi. => brak przecinka.
Po otworzeniu ich ujrzałem małego chłopca i dziewczynkę z ciastem w dłoniach. […] => naprawdę w dłoniach? Nie wpadli na pomysł, by umieścić ciasto chociażby na tacce, talerzu chociażby, tylko tak na czterech dłoniach nieśli? Cyrkowcy, swoją drogą…
Za nimi stała matka i ojciec dzieci. => zapewne słuszne domniemanie, ale drętwo to brzmi. Ich rodzice, moim skromnym zdaniem, lepiej by pasowało.
>>>>>><<<<<<
To zaledwie pierwszy akapit. Dalej bynajmniej nie lepiej… Kto się przedstawia, że: jesteśmy rodziną Willsonów? Tak, bez apostrofu, bez… Że huk mógł rozlec się, zanim Theodor wszedł do łazienki, to bardzo możliwe – tak właśnie napisałeś, chłopiec dopiero szedł do łazienki – ale przeczy temu zobaczenie Theodora w wannie dopiero po wejściu Kroxa do łazienki.
Kiepskowato, Autorze. Trzy czynniki decydują o odbiorach tekstów. Sprawność językowa, czytelność opisów i przedstawień wydarzeń oraz ich spójność. Brakuje Tobie, jeszcze brakuje Tobie wszystkiego po trochu. Nie spiesz się tak przy pisaniu, sprawdzaj po pięć razy, czy to się tak zwanej kupy trzyma, czy jedno wynika z drugiego…
“Znachor” był lepszy.
że ich żołnierzyki są prawdziwe
Co w tym głupiego? :P
Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.
Ja Ci po prostu zazdroszczę, więc poświęć swoje życie dla dobra chłopca. – to nie list, więc “ci” małą literką
Ponieważ AdamKB wypisał w większości technikalia, ja odniosę się tylko do treści.
Miałeś pomysł, spróbowałeś go przedstawić i chwała Ci za to. Niestety, tym razem nie wyszło. Nie wystarczy rozlać trochę krwi, zawiesić flaki na suficie, żeby czytelnik się bał. Zabrakło tu nastroju, napięcia. Jest trochę tajemnicy, ale mało “tajemniczo” podanej. Navka mogłaby mnie przestraszyć, ale pojawia się znikąd, a przecież dręczy chłopca już wcześniej. Nie boję się jej, nie jest mi żal rodziny ani chłopaka, bo nie nawiązałam z nimi żadnej więzi.
Jeszcze trochę pracy przed Tobą, ale walcz. Spróbuj może innego gatunku, bo horrory, wbrew pozorom, pisze się bardzo trudno.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
A moim zdaniem ten tekst jest lepszy niż “Znachor”. Tam był tylko ciekawy pomysł, a tu jest już jakaś akcja. Pozostawiająca sporo do życzenia – o tym za chwilę – ale jednak jest. Kompozycyjnie też dużo lepiej, przynajmniej jeśli chodzi o podstawy: jest wstęp, rozwinięcie i zakończenie, podczas gdy w “Znachorze” był przydługi wstęp, przedstawienie pomysłu i urwanie akcji. Stylistycznie nadal sporo błędów, ale czytało mi się jednak nieco płynniej niż poprzedni Twój tekst.
Absolutnie zgadzam się z uwagami Bemik. Zdecydowanie zabrakło tu napięcia, nastroju. Ja również nie wierzę w horrory, które opierają się głównie na krwi i flakach, bo to budzi bardziej wstręt niż strach. W Twoim opowiadaniu najlepszym, według mnie, fragmentem był ten, w którym chłopiec mówi bohaterowi, że Navka stoi za nim, a policjant nie może jej zobaczyć. Tu jest właśnie taki zalążek klimatu – grozy, która wynika z tego, że coś strasznego jest blisko, ale niewidzialne, nieokreślone i nieuniknione. Inna sprawa, że scenka sztampowa ;)
Zgadzam się też co do tego, że trudno przejąć się losem bohaterów, z którymi nie było szansy się jakoś utożsamić. Rodzinka jest bardzo kartonowa, przedstawiłeś ich jako “przeciętnych” i tak juz pozostało, bo nie nadałeś im żadnych indywidualnych rysów. A przecież skoro ta przypadłość chłopca trwa już dłużej to na pewno jakoś wpłynęła na życie rodziny. Materiał miałeś świetny, aby zbudować trochę klimatu – w rozmowie, w tym jak bohaterowie odnosiliby się do siebie, jak opowiadaliby obcemu człowiekowi o sobie. O czym by mówili, a o czym nie? Co by chcieli zamaskować i jak? No i jak w tym wszystkim czułby się główny bohater?
No i zgadzam się z Adamem, że musisz popracować nad tym, by się wszystko kupy trzymało i nad wiarygodnością historii. Cała ta masakra dzieje się w momencie, kiedy bohater poszedł po ciuchy dla chłopca. I nic nie było słychać? Albo trup ojca – w jednej chwili leży, w kolejnej już wisi. Za szybko. I jeszcze dziewczynka. Skąd demon miał żyłkę i haczyki?
Zachęcam Cię do skorzystania z betalisty, gdzie możesz wrzucić opowiadanie przed publikacją, pozbierać różne uwagi, pokombinować z poprawianiem i redagowaniem tekstu.
Przeczytałem. Podpinam się z opinią pod poprzednich komentujących. Zabrakło budowania napięcia, emocji. W tej formie opowiadanie przypomina raport, albo zeznanie świadka.
/ᐠ。ꞈ。ᐟ\
Przeprowadzki zalecił nam psychiatra Theodora, który stwierdził, że to pomoże mu zapomnieć.
Jakoś nie widzę, żeby psychiatra mógł zalecić przeprowadzkę. Tylko dlatego, że syn ma wymyślonych przyjaciół, cała rodzina musi się przeprowadzać? Mało przekonujące.
W niektórych momentach wydawało mi się, iż chłopiec mówi do siebie. Wydawało mi się. Do pewnego momentu. Do momentu, gdy chłopiec poszedł do łazienki, a z jej środka wydobył się huk.
Po co tyle powtórzeń? I strasznie dziwne konstrukcje.
Trzeba jeszcze kilka razy przeczytać tekst, aby wyłapać błędy oraz niezgrabności. Trochę powtórzeń, niepotrzebne zaimki. Wydaje mi się, że tekst tego typu obróbki nie przeszedł po napisaniu.
Treść pozostawiła mnie obojętną. Nie mam nic przeciwko walającym się flakom i krwi rozbryzganej po ścianach, ale zostało to podane zupełnie bez emocji. Sam koncept jest naprawdę ciekawy, ale na tyle częsty w literaturze (ale też wśród ludzi, którzy twierdzą, że mieli tego typu przeżycia), że Twój tekst by się nie obronił. Zgadzam się z Werweną, że moment z lustrem był mocny (ale dlaczego tak boleśnie sztampowy?). Musisz popracować nad stopniowaniem napięcia, bo gwałtownie wrzucasz nas do krwawej jatki i… nic. Horror musi zagrać na emocjach. Poczytaj może trochę opowieści ludzi, którzy mieli tego typu przeżycia – przyznam, że bardziej przerażające niż niejeden horror, a raczej opisane jako relacje dziennikarskie. Ale takim “suchym” językiem autorzy budują ciekawe napięcie, bo tego typu rzeczy raczej pokazują się stopniowo, a nie rzucają od razu pomiędzy oczy.
Dobra, jeszcze raz skupie się na waszych opiniach z tego jak i poprzedniego opowiadania i popracuję dłużej nad swoim kolejnym pomysłem. Wzbogacę o klimat i nastrój i postaram się przybliżyć bohatera. Wezmę się za poprawki porządnie, nie jak dotychczas i będę próbował, aż coś wyjdzie :) Wielkie dzięki za pomocne słowa :)
Małe miasteczko, sąsiedzi, dziwne dziecko. Skojarzenia z prozą Kinga czy Koonza miałem po pierwszym zdaniu. Jednak wykonanie ciągle jest bardzo słabe. Naiwne, mało wiarygodne dialogi, liczne powtórzenia. Do tego niepotrzebnie epatujesz przemocą, obrzydliwością. Nie zawsze trzeba straszyć wybebeszonymi jelitami, postaw na klimat, nastrój, niedopowiedzenia.
Przykro mi Vasto, ale tekst w obecnym stanie praktycznie nie nadaje się do czytania. Wątła fabułka niczym nie straszy, co najwyżej wywołuje niesmak. Generalnego remontu wymaga każde zdanie.
Również sugeruję abyś, nim opublikujesz kolejne opowiadani, zechciał skorzystać z bety: http://www.fantastyka.pl/loza/17
…chcielibyśmy się zapoznać z naszymi sąsiadami. – Raczej: …chcielibyśmy poznać naszych sąsiadów.
Nie miałem żony ani dzieci. Tym bardziej nie miałem nikogo z rodziny. – Nie mając żony i dzieci, jak najbardziej można mieć rodzinę – rodziców, rodzeństwo, kuzynów, krewnych…
Na mojej twarzy zagościł uśmiech i z radością powitałem nowych sąsiadów. – Uśmiech z zasady gości właśnie na twarzy.
Proponuję: Ucieszyłem się i z radością powitałem nowych sąsiadów.
Goście weszli do środka i ulokowali się w salonie. – Raczej: Goście weszli do środka i rozgościli się/ usiedli w salonie.
Theodor zaś wydawał mi się dziwny. Miałem dziwne uczucie… – Powtórzenie.
…dałem mu jakieś ciuchy, aby nie siedział w mokrych ubraniach. – …dałem mu jakieś ciuchy, aby nie siedział w mokrym ubraniu.
Ubrania wiszą w szafach i leżą na półkach. Odzież, którą mamy na sobie, to ubranie.
Osunąłem jego grzywkę i dostrzegłem, iż jego brązowe oczy zmieniły się w czarne jak heban. – Zbędne zaimki.
Może: Odsunąłem grzywkę i dostrzegłem, iż brązowe oczy chłopca stały się czarne jak heban.
Minęło ledwie trzy minuty… – Minęły ledwie trzy minuty…
Nie zdążyłem tego uniknąć i poczułem jakby ktoś rzucił mnie czymś w głowę. – Czego nie zdążył uniknąć? To chyba nie policjantem rzucono, a raczej: …jakby ktoś uderzył mnie czymś w głowę.
Osłabiony, odpadłem, straciłem przytomność. – Od czego odpadł?
…odnalazłem swój stary scyzoryk za czasów wojska. – …odnalazłem stary scyzoryk, z czasów wojska.
…zobaczyłem małą dziewczynkę, zmasakrowaną do stopnia wilczego obłędu. – Co to jest wilczy obłęd?
…poprzez przecięcie policzków i użyciu paru haczyków i żyłki. – …poprzez przecięcie policzków i użycie paru haczyków i żyłki.
Do pokoju wbiegła matka dziecka z zakrwawioną twarzą. – Zakrwawioną twarz miała matka, czy dziecko?
Złapałem za telefon i zorientowałem się… – Złapałem telefon i zorientowałem się…
W moją stronę poleciało krzesło, z którym uderzyłem w ścianę, znów tracąc świadomość. – Jak można uderzyć z lecącym krzesłem w ścianę, że o traceniu przytomności w tych okolicznościach nie wspomnę?
Nie ładnie tak kłamać. – Nieładnie tak kłamać.
Pomogę Ci nie doznawać już nigdy więcej bólu – Brak kropki na końcu zdania. Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Horror, horrorem, ale bardziej mnie rozbawił, niż przestraszył. Przykro mi. Jak przeczytałam o lewitującej kołdrze, to nie mogłam się powstrzymać od zachichotania. Trochę pracy powinieneś poświęcić nad budowaniem napięcia. Bez tego ani rusz. Dosyć oklepany motyw, jak z horroru niższej klasy, aby wszystkich powybijać. Wszystko podajesz zbyt szybko, przez co tekst sporo traci. Nawet jak piszesz na oklepanych motywach, to chociaż popracuj nad budowaniem napięcia i rozwiń. Spokojnie tekst mógłby mieć coś koło 20-30 tys. znaków. Poza tym lepiej jest, jak poznajaemy bohaterów stopniowo, a nie wszystko na hurra. ;)
A o to kilka przykładowych błędów:
Kolejnego (może lepiej: pewnego) dnia, gdy siedziałem w swoim fotelu popijając piwo i oglądając kolejny mecz(+,) usłyszałem pukanie do drzwi i piskliwy śmiech.
Zniesmaczony, iż ktoś przerywa mi(do wywalenia) moje ulubione zajęcie(+,) wstałem i z grymasem na twarzy(czytelnik jest domyślny, że narrator nie jest zachwycony nie musisz tego pisać, do wywalenia) ruszyłem do drzwi.
Po otworzeniu ich(-)(+,) ujrzałem małego chłopca i dziewczynkę (chłopak był tylko mały? zrezygnuj ze słowa „małego”) z ciastem w dłoniach. Za nimi stała matka i ojciec dzieci.
Dzień dobry, jesteśmy rodziną Willson’ów. To mój mąż Rick, nasze dzieci Sally i Theodor oraz ja Molly.
-Tak się mówi? Oraz ja Kasia? ;P. Po chłopcu powinna być kropka i nowe zdanie: Ja jestem Molly.
chcielibyśmy się zapoznać z naszymi sąsiadami.
– do wywalenia, w końcu się poznali, a nie siedzieli w swoim domu i rozmawiali o tym, kogo chcą poznać.
Proszę, tu jest ciasto dla pana. Mam nadzieję, że będzie smakować.
Może zamiast tego dać tak: – Sąsiadka wyciągnęła do mnie rękę z ciastem. – Proszę, mam nadzieję, że będzie smakować.
To tylko kilka przykładów z samego początku. Robisz błędy, które spokojnie można wyłapać i nad nimi popracować. Poczytaj sobie, jak tworzyć tekst i pod jakim kątem go sprawdzać. Pomoże Ci to przy tworzeniu kolejnych tekstów. Naprawdę na tej stronie można się wiele nauczyć. Polecam betalistę. Tym bardziej, że to już drugi tekst. Może warto w takiej sytuacji skorzystać z poradników. Np. http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Tam jest taka scena, że policjant zabiera małego obcego chłopca do siebie na górę i przebiera go w suche ubrania. Rodzi ta scena pewne wątpliwości natury moralnej, ale również praktycznej – mianowicie dlaczego rodzice pozwalają obcemu facetowi na rozbieranie ich dziecka, jak również po co przebierać dzieciaka, skoro mieszka on w domu obok ; P
To są takie oczywiste oczywistości, ale jak się potem czyta opowiadanie, to widać, że autor poświęcił logikę na rzecz utrzymania w kupie jedności miejsca i zwartości wydarzeń – a trzeba się zastanowić jednak, co jest cenniejsze. O innych wadach już wcześniej pisano.
I po co to było?