- Opowiadanie: MPJ 78 - Kuzyn Willi na wakacjach

Kuzyn Willi na wakacjach

Chciałbym na wstępie podziękować śniącej za mrówczą pracę przy betowaniu tego opowiadania.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Kuzyn Willi na wakacjach

Wa­ka­cje, a zwłasz­cza wa­ka­cyj­ny wy­jazd, to dość współ­cze­sna moda. Wil­helm do­sko­na­le pa­mię­tał czasy, kiedy nikt nie my­ślał o wy­po­czyn­ku w lipcu czy sierp­niu. Wszak wtedy było naj­wię­cej pracy: zboże w polu, owoce w sa­dach, wa­rzy­wa w ogro­dach. Stare dobre czasy, nikt się nie dzi­wił, iż miesz­ka­niec ów­cze­snych Mazur może się na­zy­wać Wil­helm von Pre­ku­nis und Kur­che. Nic nie trwa jed­nak wiecz­nie. Dziś w pasz­por­cie jest wpi­sa­ne ba­nal­ne Wil­helm Per­ku­nis. Na do­da­tek, obo­wiąz­ko­wą po­zy­cją lipca lub sierp­nia jest wy­jazd na wa­ka­cje. Choć to skraj­nie idio­tycz­ne, obo­wią­zek wy­jaz­du wa­ka­cyj­ne­go do­ty­czy rów­nież miesz­kań­ców miejsc, do któ­rych latem przy­by­wa­ją ta­bu­ny tu­ry­stów, lub jak to się daw­niej mó­wi­ło, let­ni­ków. Dla­cze­go trzeba wy­jeż­dżać z miej­sca, bę­dą­ce­go ma­gne­sem dla szu­ka­ją­cych wy­po­czyn­ku? Prak­tycz­ny pru­ski umysł nie umiał się z tym po­go­dzić.

 

Tu drob­na uwaga, Willi był Pru­sem, i to nie byle jakim, ale po­tom­kiem po­gań­skich ka­pła­nów boga wojny i bo­gi­ni płod­no­ści. Po­cho­dze­nie za­pew­ni­ło mu pewne, na­zwij­my to bo­nu­sy. Jed­nym z naj­waż­niej­szych była zna­jo­mość z człon­ka­mi sto­wa­rzy­sze­nia Oga­rów Chra­mów. Była to za­ży­łość na tyle bli­ska, iż na­zy­wa­li go ku­zy­nem Wil­lim i ob­da­rzy­li wieczną młodością.

 

Na wa­ka­cje trze­ba je­chać, jak to mówią Niem­cy “ord­nung muss sein”. Nie ozna­cza to jed­nak, że wy­jazd ma być nudny. Co to, to nie. Ak­tyw­ne spę­dza­nie czasu na wy­jaz­dach stało się z cza­sem jego zna­kiem fir­mo­wym. Awan­tur­nik, na­jem­nik, ochro­niarz, skry­to­bój­ca, we współ­cze­snym świe­cie było ol­brzy­mie za­po­trze­bo­wa­nie na ta­kich spe­cja­li­stów, czę­sto w kra­jach orien­tal­nych i tro­pi­kal­nych. Te­go­rocz­ne wa­ka­cje Willi po­sta­no­wił spę­dzić w ak­tu­al­nie naj­bar­dziej top/tren­dy miej­scu świa­ta, czyli Wał­brzy­chu. Na­zi­stow­ski skarb, może nawet kil­ka­dzie­siąt ton złota, nęcił mirażem bogactwa. Alternatywą było uga­nia­nie się po pu­sty­ni li­bij­skiej za zaginionym wozem płat­ni­ka bry­ga­dy Cha­mi­sa. Syn Kadafiego, od którego imienia nazwę wzięła brygada, dysponował w nim góra kilkudziesięcioma milionami dolarów.

 

Nie­od­łącz­nym ele­men­tem wy­jaz­du na wa­ka­cje jest pa­ko­wa­nie. Za­sad­ni­czo szko­ły są dwie. Jedna za­kła­da bra­nie z sobą: stosu ubrań, masy przed­mio­tów od dmu­cha­ne­go ma­te­ra­ca, po kijki nar­ciar­skie. Druga szko­ła za­kła­da szla­chet­ny mi­ni­ma­lizm i asce­zę. Do­świad­cze­nie ży­cio­we Wil­hel­ma spra­wia­ły, iż był go­rą­cym wy­znaw­cą dru­giej szko­ły. Bar­dzo sta­ran­nie skom­ple­to­wał wy­po­sa­że­nie na wy­jazd. Z dna szafy wyjął starą le­gi­ty­ma­cję par­tyj­ną i od­zna­cze­nia, za­pa­ko­wał do ple­ca­ka jeden z mun­du­rów, uży­wa­nych na im­pre­zach re­kon­struk­cyj­nych, lu­ge­ra, dwa ma­ga­zyn­ki, pier­siów­kę z bia­ło­wie­skim bim­brem, szty­let szwaj­car­ski, scy­zo­ryk, ksero wehrmachtowskiej mapy sza­ba­to­wej, mocną la­tar­kę, parę pa­czek ba­te­rii, współ­cze­sny strój ma­sku­ją­cy, ka­ri­ma­tę, koc i nie­prze­ma­kal­ny płaszcz.

 

Na wa­ka­cje nie warto wy­jeż­dżać sa­me­mu, chyba że jest się w wieku pen­sjo­na­riu­sza z Cie­cho­cin­ka. Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, kuzyn Willi był ciut stra­szy. Li­czył sobie nieco powyżej sze­ściu­set lat. Bio­lo­gicz­nie był mniej więcej dwudziestolatkiem. Pasz­por­t, którym się aktualnie posługiwał, dawał mu cał­kiem sym­pa­tycz­ne dwa­dzie­ścia pięć lat. W takim wieku na wa­ka­cje nie je­dzie się sa­me­mu. Żeby wszelkim wymaganiom i kanonom wakacyjnego wypoczynku stało się zadość, na­le­ży wy­je­chać z dziew­czy­ną. Najlepiej taką, z którą coś nas łączy. Wybór Wil­le­go padł na dobrą zna­jo­mą ze sto­wa­rzy­sze­nia Oga­rów Chra­mów. Dziew­czy­na na­zy­wa­ła się He­le­na Ber­że­wicz i była ładną bru­net­ką o la­ty­no­skim typie urody. Łą­czy­ło ich sporo: żądza przy­go­dy, za­mi­ło­wa­nie do po­szu­ki­wa­nia skar­bów oraz umie­jęt­ność radze­nia sobie w nie­ty­po­wych sy­tu­acjach. Dzie­li­ło ja­kieś dwie­ście, może dwie­ście pięć­dzie­siąt lat. Dziew­czy­na ak­tu­al­nie była wolna, po tym jak jej ostat­ni part­ner, Oswald, roz­stał się z nią i jed­no­cze­śnie ży­ciem na po­lach mi­no­wych pod Pal­my­rą. Trud­no po­wie­dzieć, czy bar­dziej ża­ło­wa­ła jego, czy ple­ca­ka sta­ro­żyt­nych ar­te­fak­tów. W każ­dym razie, na wy­jazd do Wał­brzy­cha dała się na­mó­wić od razu.

 

Wy­jazd na wa­ka­cje wy­ma­ga wy­bra­nia środ­ka trans­por­tu. Wła­sny sa­mo­chód wy­da­je się po­my­słem do­brym. Nie­ste­ty, rządy wielu pań­stw są mało skłon­ne do dzie­le­nia się skar­ba­mi z ich od­kryw­ca­mi. W epoce wszechobecnych kamer mo­ni­to­rin­gu sa­mo­chód jest czymś, co zbyt łatwo zostawia za sobą trop. Willi z He­le­ną wy­bra­li więc trans­port pu­blicz­ny, kon­kret­nie kolej. Co cie­ka­we, byli jed­ny­mi z nie­licz­nych po­dróż­nych, któ­rzy na dwor­cu Wał­brzych Głów­ny nie wy­sie­dli z ki­lo­fa­mi, sa­pe­ra­mi, ło­pa­ta­mi. Ra­czej nie było złu­dzeń skąd wziął się ten nagły na­pływ gór­ni­czej braci w tym miej­scu.

 

Obo­wiąz­ko­wą po­zy­cją wa­ka­cyj­ne­go wy­po­czyn­ku jest zwie­dza­nie miej­sco­wych atrak­cji tu­ry­stycz­nych, za­czy­na­jąc od tych naj­mod­niej­szych. W tym roku hitem se­zo­nu był złoty po­ciąg. Nor­mal­ne atrak­cje tu­ry­stycz­ne są czę­sto sze­ro­ko re­kla­mo­wa­ne i dba się o łatwy do­stęp do nich. W tym przy­pad­ku było jed­nak ina­czej. Czyn­ni­ki ofi­cjal­ne, bez wąt­pie­nia z po­wo­du chci­wo­ści, ro­bi­ły co mogły, aby utrud­nić życie po­ten­cjal­nym od­kryw­com. Willi jed­nak nie za­mie­rzał for­so­wać te­re­nu pa­tro­lo­wa­ne­go przez służ­by tajne, jawne i dwu­pł­cio­we.

 

– Je­steś pewny, że to tu? – He­le­na nie była prze­ko­na­na do szu­ka­nia zło­te­go po­cią­gu w nie­wiel­kiej pie­cza­rze ja­kieś sześć ki­lo­me­trów od miej­sca pil­no­wa­ne­go przez po­li­cję i woj­sko.

– Mapa jest z ab­so­lut­nie pew­ne­go źró­dła. Z uwagi na moje po­cho­dze­nie, miej­sce za­miesz­ka­nia i zna­jo­mo­ści w cza­sie drugiej wojny świa­to­wej mia­łem dość spe­cy­ficz­ny szlak bo­jo­wy. Zna­la­zła się na nim służ­ba w ochro­nie Hi­tle­ra, ro­mans z Ewą Braun, prze­nie­sie­nie na wła­sną proś­bę do dwunastej dy­wi­zji pan­cer­nej SS, walki w Nor­man­dii. Potem, dzię­ki spo­tka­niu z Ma­rec­kim w kotle pod Fa­la­ise, zmia­na stro­ny. Moje dal­sze losy były zwią­za­ne z pierwszą dy­wi­zją pan­cer­ną Macz­ka. Zaj­mo­wa­łem się mię­dzy in­ny­mi prze­słu­chi­wa­niem jeń­ców po ka­pi­tu­la­cji Rze­szy. Myślę, że jest tam coś, o czym wspo­mi­na­ła Ewa i nie­któ­rzy jeńcy.

– Czyli?

– Ewa sy­pia­ła ze mną, nie tylko dla­te­go, że je­stem za­bój­czo przy­stoj­ny. Adi nie miał dla niej czasu, bo spę­dzał noce pra­cu­jąc nad naj­więk­szym skar­bem III Rze­szy.

– Wszyst­ko faj­nie, ale w takim razie, gdzie jest przej­ście?

– Przed nami.

– Mistrz kar­to­gra­fii się zna­lazł. – Prychnęła niczym rozdrażniona kotka.

 

Wa­ka­cyj­ne wy­jaz­dy są oka­zją do korzystania z pokładów kreatywności, które ponoć w nas drzemią. Nasi bo­ha­te­ro­wie mogli się nią wy­ka­zać, wy­jąt­ko­wo do­kład­nie oglą­da­jąc skal­ne ścia­ny. Szu­ka­li drogi do skar­bu albo choć wska­zów­ki, gdzie ona może się znaj­do­wać. He­le­na wy­pa­trzy­ła dziw­ną szcze­li­nę w kształ­cie rozwartokątnego trój­ką­ta. Wspo­mnia­ła o niej Wil­le­mu. Ostrze szty­le­tu szwaj­car­skie­go ide­al­ne się w niej zmie­ści­ło. Z nie­wiel­kim zgrzy­tem za­dzia­łał me­cha­nizm i ścia­ny roz­su­nę­ły się na ukrytych rol­kach, otwie­ra­jąc przej­ście w głąb wą­skie­go, mrocz­ne­go ko­ry­ta­rza. Per­ku­nis za­czął go­rącz­ko­wo się prze­bie­rać.

 

– Mo­żesz mi po­wie­dzieć, po co ubie­rasz się w te na­zi­stow­skie szma­ty? – Głos He­le­ny zdra­dzał iry­ta­cję.

– Zaraz szmaty, oryginalny Hugo Boss. – Willi był oburzony. – Pa­mię­tam jak Adolf roz­ma­wiał ze Spe­erem. Do serca obiek­tu na­zwa­ne­go przez nich “Riese”, mieli mieć do­stęp wy­łącz­nie SS-ma­ni, któ­rzy wy­ka­za­li się od­wa­gą. Nie wiem, o co im chodziło, ale wolę być na wszelki wypadek w takim mundurze. – To mó­wiąc, Willi do­koń­czył zmia­nę stro­ju, prze­pi­so­wo przypinając krzyż że­la­zny.

– Fak­tycz­nie mu­sie­li ci go dać za od­wa­gę. Sy­piać z ko­chan­ką sza­lo­ne­go dyk­ta­to­ra. – W głosie Heleny słychać było sarkazm. 

– To nie mój, tylko zdo­bycz­ny.

– Kończ­my pa­pla­nie i ru­szaj­my.

 

Zgod­nie z nie­pi­sa­ny­mi re­gu­ła­mi wa­ka­cyj­nych wy­jaz­dów przy­cho­dzi w nich taki czas, kiedy wieje nudą. Po wy­ję­ciu szty­le­tu skała ła­ska­wie od­cze­ka­ła ja­kieś dzie­sięć se­kund i za­su­nę­ła się z po­wro­tem. Ru­szy­li tu­ne­lem, oglądając: wy­ku­te ścia­ny, mokre ściany tam gdzie do tuneli dostawała się woda, ścia­ny z prze­wo­da­mi, ścia­ny bez prze­wo­dów, ścia­ny z otwo­ra­mi wen­ty­la­cyj­ny­mi, któ­ry­mi tu do­sta­ją się nie­to­pe­rze. Wspo­mi­na­łem już o ścia­nach? Aż wresz­cie, po trzech kwa­dran­sach wę­drów­ki, ich tunel po­łą­czył się z innym, szer­szym i za­opa­trzo­nym w tory ko­le­jo­we. Ru­szy­li dalej wzdłuż to­ro­wi­ska. W od­da­li widać było słabe światło. Willi wy­cią­gnął z ka­bu­ry lu­ge­ra, a He­le­na be­ret­tę z tłu­mi­kiem. Wyłączyli latarki i skra­da­li się z za­cho­wa­niem ab­so­lut­nej ciszy. Coraz wy­raź­niej do­bie­gał ich syk oraz tur­kot.

 

Na wa­ka­cyj­nych wy­jaz­dach jest tak, że po chwi­lach nudy są za­zwy­czaj emo­cje. Tak było i tym razem. Świa­tło i stu­kot mogły su­ge­ro­wać, iż ktoś ich ubiegł. Tam, gdzie krata przegradzała torowisko coś leżało. Kształ­ty były z grub­sza hu­ma­no­idal­ne. W słabym świetle z przodu tunelu, szcze­rzyły zęby dwa szkie­le­ty w ze­tla­łych szcząt­kach mun­du­rów. Jeden z nich za życia był naj­praw­do­po­dob­niej en­ka­wu­dzi­stą, drugi esesma­nem. To, co zostało z ręki Ro­sja­ni­na wskazywało, iż w chwili śmierci trzymał na­ga­n. Wśród kości Niemca leżały kajdanki. Szkielety nie tłu­ma­czy­ły jed­nak ani syku, ani tur­ko­tu. Wil­helm z He­le­ną sta­nę­li nad szcząt­ka­mi, usi­łu­jąc zro­zu­mieć co tych ludzi za­bi­ło. Wtem roz­le­gło się „Halt” potem ja­kieś urwa­ne zda­nie coś jak „Wie he­is­sen sie…”. Dźwięk wy­do­był się z gło­śni­ka za­mo­co­wa­ne­go w sta­lo­wej sza­fie sto­ją­cej przy kra­cie.

– Co jest? – spy­ta­ła He­le­na.

– Żąda przed­sta­wie­nia się i po­da­nia stop­nia – od­po­wie­dział Willi.

 

Wpisał żądane dane na nie­ty­po­wej, bo po­cho­dzą­cej z enig­my, kla­wia­tu­rze wy­sta­ją­cej z szafy. Z gło­śni­ka padło „Bestäti­gung”. Ustroj­stwo za­mru­cza­ło, szczęk­nę­ło drzwicz­ka­mi, z któ­rych wy­je­cha­ła dość gruba tacka podzielona na dwie części. Połowę zajmowały elementy eses­mań­skich dys­tynk­cji na miedzianych kołeczkach. Druga składała się z gęstych jak sito szeregów małych okrągłych otworków, wąskiej szczeliny i czerwonego guzika. Perkunis w “sitko” wpiął gotowe elementy tworząc odpowiednik dystynkcji z kołnierza. W szczelinę wsunął odpięty krzyż żelazny i nacisnął czerwony guzik. Tacka znik­nę­ła we­wnątrz urzą­dze­nia. Po chwi­li gło­śnik wy­char­czał „Bite Herr Sturmführer” a po­daj­nik oddał Wil­le­mu od­zna­cza­nie. Szczęk­nął też zamek w kra­tach i dal­sze przej­ście sta­nę­ło otwo­rem

 

– Mo­że­my iść. – Stwier­dził au­to­ry­tar­nie Wil­helm

– Je­steś pe­wien? – He­le­na omio­tła świa­tłem la­tar­ki nisze skal­ne. Były w nich opan­ce­rzo­ne wie­życz­ki z ka­ra­bi­na­mi ma­szy­no­wy­mi. – Wiesz, wo­la­ła­bym nie po­dzie­lić losu tych ko­ścio­tru­pów.

– One nie wy­strze­lą. Au­to­ry­za­cja zo­sta­ła po­twier­dzo­na.

– Ktoś nas ob­ser­wu­je?

– Nie. To dziw­ne, ale te za­bez­pie­cze­nie zdają się dzia­łać same.

– Taka au­to­ma­ty­ka w połowie lat czterdziestych. Jakim cudem?

– Tego nie wiem.

 

Ru­szy­li dalej. Ko­ry­tarz oświe­tla­ły dziw­ne szkla­ne klo­sze, każdy z po­je­dyn­czym mie­dzia­nym prę­tem, wokół któ­re­go tań­czy­ły bły­ska­wi­ce. To one były źró­dłem syku. Kil­ka­na­ście kro­ków dalej od­kry­li źró­dło tur­ko­ta­nia. Koło z łopatkami zanurzonymi w strumieniu na­pę­dzało prąd­ni­ce. Dalej stała lo­ko­mo­ty­wa i sze­reg wa­go­nów, z któ­rych ostat­nie tkwi­ły w zwa­ło­wi­sku. Więk­szość wa­go­nów na­le­ża­ła do skła­du pan­cer­ne­go. Lufy armat, pa­trzą­ce w strop dział­ka prze­ciw­lot­ni­cze. W po­ło­wie po­cią­gu kilka wa­go­nów od­bie­ga­ło od resz­ty wy­glą­dem. Dwa z nich były so­lid­nie opan­ce­rzo­ne, po­łą­czo­ne przej­ściem. Nie miały żad­nych okien, za to po­sia­da­ły tylko jedne drzwi za­bez­pie­czo­ne identycznie jak kra­ta. Trze­cim był wagon pocz­to­wy o za­plom­bo­wa­nych drzwiach.

 

Po­nie­waż zwie­dza­nie za­czy­na się od obiek­tów naj­cie­kaw­szych, na pierw­szy ogień po­szły wa­go­ny so­lid­nie opan­ce­rzo­ne. Wy­star­czy­ło prze­krę­cić prze­łącz­nik, aby w wa­go­nach rozbłysło światło. Jeden z nich w ca­ło­ści zajmowały usta­wio­ne jeden obok dru­gie­go sto­ja­ki. Umiesz­czo­no na nich sze­re­gi ar­cha­icz­nych lamp elektronowych, kon­den­sa­to­rów, opor­ni­ków, cewek. Wszyst­ko to po­łą­czo­ne plą­ta­ni­ną prze­wo­dów. W dru­gim wa­go­nie sto­ja­ki zaj­mo­wa­ły tylko po­ło­wę miej­sca, potem było kil­ka­na­ście szaf, w któ­rych na­wi­nię­to szpu­le taśmy. Dalej znaj­do­wał się sa­lo­nik z fo­te­lem i biur­kiem. Mebel ten miał blat z wbu­do­wa­nym te­le­wi­zo­rem Te­le­fun­ke­na, kla­wia­tu­rą z enig­my, kil­ko­ma prze­łącz­ni­ka­mi oraz czymś co wy­glą­da­ło na joy­stick. Ten ostat­ni róż­nił się od swo­ich od­po­wied­ni­ków z lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku tym, że nie ster­czał do góry, ale umiesz­czo­no go na so­lid­nym pudle rów­no­le­gle do blatu biur­ka. Obok na nie­wiel­kim sto­li­ku stała ka­raf­ka i szklan­ki.

 

Wil­helm za­siadł w fo­te­lu i prze­krę­cił jeden z prze­łącz­ni­ków. Za­szu­mia­ły szpu­le taśmy w sza­fach, roz­ja­rzy­ły się lampy na sto­ja­kach, a po dłuż­szej chwi­li na ekra­nie te­le­wi­zo­ra wy­świe­tli­ło się pro­ste menu. He­le­na już wie­dzia­ła co to jest, ale nie chcia­ła w to wie­rzyć.

– Po­wiedz mi, że to niepraw­da.

– To praw­da, w tych wa­go­nach jest pierw­szy kom­pu­ter świa­ta. Bio­rąc pod uwagę, co widzę na ekra­nie, oni wy­ko­rzy­sty­wa­li go do two­rze­nia sy­mu­la­cji tak­tycz­nych. Tu masz wszyst­ko „Fall Weiss”, „Weserübung”, „Fall Gelb”, „Bar­ba­ros­sa”, „Mer­ku­ry” a nawet „Wacht am Rhein”

– Może to tylko ar­chi­wum? Prze­cież tak za­awan­so­wa­ne kom­pu­te­ry po­wsta­ły do­pie­ro w po­ło­wie lat osiem­dzie­sią­tych.

– To nie jest ar­chi­wum. To są gry wo­jen­ne, mogę prze­su­wać ikony jed­no­stek i wy­bie­rać stro­ny.

– Czyli naj­więk­szy skarb Rze­szy to kom­pu­ter z grami wo­jen­ny­mi.

– Na to wy­glą­da.

– Szko­da, li­czy­łam na złoto, ka­mie­nie szla­chet­ne, i tym po­dob­ne sym­pa­tycz­ne dro­bia­zgi.

– Czu­jesz wagę tego od­kry­cia? Prze­cież to mega sen­sa­cja. Od­kry­li­śmy pierw­szy kom­pu­ter na świe­cie.

– Wy­bacz mój scep­ty­cyzm, ale tego ustrojstwa nie wy­nie­sie­my i nie sprze­da­my. Z uwagi na to kim je­ste­śmy nie po­win­ni­śmy sta­wać się sław­ni, więc zo­sta­nie od­kryw­ca­mi też od­pa­da.

– No tak, gdy­by­śmy to zgło­si­li, ktoś mógł­by się nami za­in­te­re­so­wać zbyt do­kład­nie.

– Wiecz­na mło­dość ma swoje ogra­ni­cze­nia.

 

Do pa­mią­tek z wa­ka­cji trze­ba mieć szczę­ście. Ina­czej wraca się z ciu­pa­gą ku­pio­ną nad Bał­ty­kiem, albo szkla­ną rybą z Za­ko­pa­ne­go. Willi uwa­żał, iż w wa­go­nie pocz­to­wym szczę­ście im do­pi­sa­ło. Pra­wie cały był wy­peł­nio­ny ku­fra­mi. Wszyst­kie okle­jo­no ban­de­ro­la­mi z na­pi­sem, „Re­ich­mar­schall Her­mann Göring”. Na szczę­ście klej już dawno wy­sechł i od­pa­da­ły wy­jąt­ko­wo łatwo. Można więc było bu­szo­wać w kufrach, ile dusza za­pra­gnie. Ple­ca­ki szyb­ko wy­peł­ni­ły miłe oku dro­bia­zgi: bi­żu­te­ria, mun­du­ry ga­lo­we ze zło­ty­mi na­szyw­ka­mi, pa­mięt­ni­ki, sta­ro­dru­ki, jedna czy dwie ikony, mar­szał­kow­ska laska z dia­men­ta­mi, ko­lek­cja cen­nych znacz­ków i jesz­cze cen­niej­szych monet, dość pre­ten­sjo­nal­ny przy­cisk do pa­pie­ru w kształ­cie po­pier­sia Hi­tle­ra od­la­ny ze sre­bra. No cóż, za­wsze można go prze­to­pić od­zy­sku­jąc ki­lo­gram krusz­cu.

 

Dzię­ki tym dro­bia­zgom, Per­ku­nis wa­ka­cyj­ny wy­jazd za­li­czył do uda­nych. Co praw­da, sława od­kryw­cy pierw­sze­go kom­pu­te­ra przy­pad­nie komu in­ne­mu, ale po spie­nię­że­niu czę­ści pa­mią­tek i dro­bia­zgo­wym po­dzie­le­niu się zy­skiem z He­le­ną, jego konto wzbo­ga­ciło się o kil­ka­na­ście mi­lio­nów euro. Nie bez zna­cze­nia był też za­chwyt ludzi na spo­tka­niach grup re­kon­struk­cyj­nych, kiedy pa­ra­dował w ory­gi­nal­nym mun­du­rze Re­ich­ma­schall’a. Inna spra­wa, iż aby pa­so­wał, syl­wet­kę trzeba było sko­ry­go­wać po­dusz­ką na brzuchu. Naj­waż­niej­sze jed­nak jest to, że wy­po­czy­nek wakacyjny roku dwa tysiące piętnastego był zgodny z wszelkimi zasadami.

Koniec

Komentarze

Bardzo sympatyczny tekst. Podały mi się sarkastyczne wstawki, jak to muszą wyglądać wakacje. Przyjemna lektura.

Ale moglibyście ze Śniącą jeszcze trochę przecinkologię postudiować. ;-)

Babska logika rządzi!

 

Śniąca zrobiła co mogła, a zdarzało się co nieco z jej wskazówek po prostu przegapić. Niekiedy też bywałem uparty co w komentarzach widać.

Biję się w piersi, że przecinki mogły mi poumykać, bo i ja mam z nimi problem.

MPJ – komentarze z bety widzimy tylko my – Autor i bety, więc inni nic z nich nie wyczytają :)

 

To tak dla formalności, powtórzę: mimo, że początkowo mnie zdziwiły niby-poradnikowe wstawki o tym co należy czy trzeba na wakacjach, to po chwili ich rytm przypadł mi do gustu. Zwłaszcza że typowe czynności zestawione są z nietypowym spędzaniem wakacji.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tekst ciekawy, jednak trochę mnie zmęczył. Jak na mój gust za dużo fragmentów, w których wymieniasz różne rzeczy, jakbyś chciał zmieścić wszystkie informacje, opowiedzieć ciekawą historię, a przy tym nie przekroczyć limitu znaków. Niektóre konstrukcje i przecinki zdecydowanie wymagają jeszcze doszlifowania.

 

Przecinki:

 

Tu bym usunęła:

Wszak wtedy, było najwięcej pracy:

Tu bym dodała:

do których latem przybywają tabuny turystów lub, jak to się dawniej mówiło, letników

Pochodzenie to zapewniło mu pewne, nazwijmy to, bonusy.

W epoce wszechobecnych kamer monitoringu samochód jest czymśco zbyt łatwo zostawia za sobą trop

Czynniki oficjalne, bez wątpienia z powodu chciwości, robiły co mogły, aby utrudnić życie potencjalnym odkrywcom.

Zgodnie z niepisanymi regułami wakacyjnych wyjazdów przychodzi w nich taki czas, kiedy wieje nudą.

ściany rozsunęły się na ukrytych rolkach, otwierając przejście w głąb wąskiego, mrocznego korytarza

Ruszyli tunelem, oglądając:

Aż wreszcie, po trzech kwadransach wędrówki,

 

Tu bym w jednym miejscu dodała, w innym usunęła:

Dziewczyna aktualnie była wolna, po tym, jak jej ostatni partner, Oswald, rozstał się z nią i jednocześnie życiem, na polach minowych pod Palmyrą.

 

 

nęcił mirażem bogactwa

Moim zdaniem nęcić można bardziej obietnicą niż mirażem – jak wiem, że coś to fatamorgana to do tego nie dążę, bo nie ma po co :). → nęcił obietnicą bogactwa.

 

 

Stare dobre czasy, nikt się nie dziwił, iż mieszkaniec

“Iż” moim zdaniem dość mocno tu zgrzyta, nie może być zwyczajne “że”?

W sumie zmieniłabym całe zdanie na prostsze: 

 Stare dobre czasy, nikt się nie dziwił, że mieszkaniec ówczesnych Mazur nazywa się Wilhelm von Prekunis und Kurche.

Podobało mi się. Ciekawie prowadzona narracja i zestawienie rządzących wakacyjnymi wyjazdami reguł z ich nietypową realizacja przez Willa. Uśmiechnęło kilka razy:D

Klep.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Sympatyczne. Niektóre obserwacje bardzo trafne :)

 

Klap! 

Nie biegam, bo nie lubię

Trochę zmęczyła mnie część instruktażowa, za to spodobał się pomysł ze skarbem. Choć czytałam bez przykrości, opowiadanie raczej nie zapadnie w pamięć.

 

obo­wiąz­ko­wą po­zy­cją lipca lub sierp­nia jest wy­jazd na wa­ka­cje. Choć to skraj­nie idio­tycz­ne, obo­wią­zek wy­jaz­du wa­ka­cyj­ne­go… – Czy to celowe powtórzenie?

 

Dla­cze­go na wy­po­czy­nek wy­jeż­dżać z miej­sca, bę­dą­ce­go ma­gne­sem dla szu­ka­ją­cych wy­po­czyn­ku? – Powtórzenie.

W początkowej części tekstu, słowo wypoczynek, moim zdaniem, pojawia się zbyt często.

 

Po­cho­dze­nie to za­pew­ni­ło mu pewne na­zwij­my to bo­nu­sy. – Powtórzenie.

 

na­zy­wa­li go ku­zy­nem Wil­lim i ob­da­rzy­li darem wiecz­nej mło­do­ści . – Masło maślane. Zbędna spacja przed kropką.

 

Na wa­ka­cje trze­ba je­chać, jak to mówią Niem­cy “ord­nung muss sein”. Nie ozna­cza to jed­nak, że wy­jazd ma być nudny. Co to, to nie. Ak­tyw­ne spę­dza­nie czasu na wy­jaz­dach… – Powtórzenia.

 

Jeden z nich za życia był naj­praw­do­po­dob­niej en­ka­wu­dzi­stą, drugi SS-ma­nem. Jeden z nich za życia był naj­praw­do­po­dob­niej en­ka­wu­dzi­stą, drugi esesma­nem.

 

Lufy armat, pa­trzą­ce w sufit dział­ka prze­ciw­lot­ni­cze. – Nie wydaje mi się, żeby w tunelu był sufit, raczej: Lufy armat, pa­trzą­ce w strop dział­ka prze­ciw­lot­ni­cze.

 

z lat osiem­dzie­sią­tych dwu­dzie­ste­go wieku tym, że nie nie ster­czał do góry… – Dwa grzybki w barszczyku.

 

Po­wiedz mi, że to nie praw­da.Po­wiedz mi, że to niepraw­da.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kiepskowaty musiał być ten komputer – od “Barbarossy” fuszerował.  :-)

Elegancka kpinka z sensacji wokół wiadomego pociągu.

Wstawek mogłoby być nieco mniej. 

Adamie, bo to chyba układ chaotyczny, cholernie trudno prognozować. ;-)

Babska logika rządzi!

Tak odrobinę poważniej myślę, że sekret w danych wejściowych.

A diabeł w szczegółach…

Babska logika rządzi!

BarbaraJ “Jak na mój gust za dużo fragmentów, w których wymieniasz różne rzeczy, jakbyś chciał zmieścić wszystkie informacje, opowiedzieć ciekawą historię, a przy tym nie przekroczyć limitu znaków.“

 

Żeby tylko :D

Rzeczywiście sympatyczne. Lekkie i przyjemne. To i ja klapnę :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Poprawki odnośnie przecinków naniesione. Mam nadzieję że niczego nie popsułem.

 

Co do “iż”. Dawno, dawno, temu kiedy pod strzechami ludziska mieli amigi, na peceta mówiło się blaszak, a samochody nie miały komputerów, polonistka sugerowała mi, manię używania go wszędzie tam, gdzie inni, użyliby “że”. 

 

Co do kompa z opowiadania. To nie jego wina, że od “Barbarossy” były fuszerki. Z tego co czytałem np w “23 czerwca. Dzień “M”” Sołonina, Niemcy szacowali siły Rosjan na nieco mniej niż ½ tego co Stalin miał w rzeczywistości. ;)

 

Coś tam nadmieniłem o danych wejściowych… :-)

Niedoszacowanie ilościowe było dużym błędem Niemców. Drugim założenie, że po czystkach w kadrze oficerskiej armia rosyjska nie przedstawia wysokiej wartości bojowej i “nie pozbiera się” po pierwszych klęskach. Nie docenili…

To fakt ich wywiad był daleko w tyle za gadżetami :D

 

Tak na marginesie wymienione przeze mnie: telewizor, magnetofon szpulowy, a nawet joystick w 1944 Niemcy już mieli. ;)

Nie porwało.

Ale lekko się czyta, a gorzko sarkastyczne przemyślenia na temat wakacji, bardzo w punkt.

 

Pozdrawiam! 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Przybyłem, przeczytałem, oceniłem, co przecinkiem swem poświadczam oto:

 

,

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Upsss czyli przecinak zabrakło albo był górką. Chyba będę musiał załatwić sobie korepetycje.

MPJ, przecinek oznacza, że juror Cień Burzy tu był i przeczytał. Zazwyczaj daje kropki, ale tym razem ja zagranęłam wszystkie – hahaha!

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hmmm… A mi w tym tekście chyba jednak więcej rzeczy się nie podobało, niż podobało.

Po pierwsze, wykonanie. Interpunkcja kuleje na tyle, że nie sposób tutaj mówić o przyjemnej wycieczce do tego nieszczęsnego Wałbrzycha (a może szczęsnego – za pociąg, o ile takowy istnieje, skasuje pewnie kto inny, ale sława jest sława, a tantiemy od sławy – dobra rzecz. Ciekawe, czy można już kupić pociąg-pamiątkę w kiosku na dworcu Wałbrzych Główny?). Po drugie, akcja. A raczej jej, mówiąc oględnie, brak.

Tekst jest rozrywkowy, więc nie ma co się czepiać, że fabuła egzystuje przede wszystkim jako pretekst do wypisywania fajnych zdań, a dopiero potem jako istotny element opowieści, ale tutaj już chyba zaszło to troszeczkę za daleko. Przedstawiasz nam cynicznego, nieśmiertelnego zakapiora-awanturnika, który w niejednym piecu już chleb spalił i ma powiązania z jakimś tajnym, magicznym – rzekłbym nawet, że zbyt tajnym, bo nic tak naprawdę o nim nie wiemy – bractwem o pociesznej nazwie.

Zapowiada się więc obiecująco. Wysyłasz chłopa do miejsca, o którym wzmianka z automatu każdemu w jakiś sposób podnosi ciśnienie; jednym, bo marzy im się skarb Hitlera, innym, bo marzy im się, żeby wreszcie ten skarb znaleźli i temat się w końcu wyczerpał, a mnie, bo pewien z dupy konkurs (nie Last Minute) – jeszcze lepiej.

Na koniec deserek w postaci pięknej kobiety o równie awanturniczym usposobieniu. Cokolwiek leciwej co prawda, ale dam się o pewne rzeczy nie pyta. Bo kto pyta, ten pyta.

Ergo, mamy gotowy materiał na zajebistą wersję polskiego… no dobra, pruskiego… Indiany Jonesa i zapowiedź pasjonującej przygody w ciekawych, rozpalających wyobraźnię klimatach. A co dostajemy? Totalnie wyprany z jakichkolwiek przeżyć i emocji spacerek; coś jak wycieczka do lasu na grzybobranie. Ekscytujący slalom między drzewami, na końcu znajdujemy prawdziwki i kozaki, wypełniamy koszyczek i wracamy. Jest miło.

Kurtyna.

 

Zero emocji, przygód, problemów do pokonania, akcji ani seksu (jak mogłeś pominąć wątek wakacyjnego romansu? No JAK?!).

Sposób, w jaki bohaterowie znaleźli – o ile w ogóle można mówić, że znaleźli, gdyż ciężko upierać się przy twierdzeniu, że musieli szukać – pociąg, też rozczarowuje. Bohater ma gdzieś tam skitraną gotową mapę do celu i – zupełnym przypadkiem – dokładnie wszystko, co trzeba, żeby do tego celu dotrzeć, nie ułamawszy po drodze nawet paznokietka; już mniejsza o to, czy swojego, czy cudzego. Od klucza do tajnej bazy począwszy. I teraz pytanie? Skoro on od zawsze – przy czym “zawsze” jest tu zdecydowanie bardziej dosłowne niż metaforyczne – wiedział, gdzie jest ten pociąg, a w każdym razie jakiś super-wielki nazistowski skarb, dlaczego czekał z wyprawą, aż Fuckt i inni tacy zrobią z tego sensację na pierwszą stronę? Ja bym to opierdzielił zaraz po wojnie, komputer opatentował jako swój już gdzieś w różowych latach pięćdziesiątych, kiedy człowiekowi o wiele łatwiej było zniknąć ze spisu ludności, a teraz śmiałbym się w duchu z tych wszystkich poszukiwaczy skarbu. A kto wie, może nawet podrzucał jakiś trop, by zobaczyć ich miny, kiedy znajdują pusty pociąg.

Kolejny minus, a raczej minusy, to bohaterowie. Panna Ładna, jak na prabacię, babcię i matuchnę Lory Croft w jednej osobie, jest totalnie nieogarnięta. Scena przed jaskinią doskonale to obrazuje. Helena od początku do końca zachowuje się jak pensjonarka na pikniku. Willy za to wygląda mi na zadufanego, próżnego, fircykowatego bufona (”– Ewa sypiała ze mną, nie tylko dlatego, że jestem zabójczo przystojny.” – jeśli był w tym sarkazm, to tak doskonale ukryty, że go nie wyczułem) bez polotu, a nie rasowego Hana Solo.

Nie mówiąc już o tym, że cynizm, którym obdarowujesz go przy okazji spisywania Dekalogu Pensjonariusza, podczas właściwej akcji niemal zupełnie ginie. Jeśli chodzi o dialogi, to też… mówiąc delikatnie, odniosłem wrażenie, że nasze znajomki nie dogadują się zbyt dobrze.

Podsumowując, bohaterowie zupełnie nie odzwierciedlają tego, kim teoretycznie powinni być. Nie budzą też jakichś specjalnych sympatii i zainteresowania. Choć z drugiej strony, antypatii też nie wywołują, a to już coś.

Tym akcentem przechodzę do części kolejnej, czyli do tego, co mi się w tekście podobało. Po pierwsze humor; zjadliwy, błyskotliwy, przyjemny w odbiorze i generalnie, udatny – nie jest głupio, tylko zabawnie. Może nie śmiałem się jak ludziki z taśmy na sitcomach, ale niektóre wstawki naprawdę mnie urzekły. Naprawdę mocny punkt programu. Po drugie, styl. Opowiadanie mi się co prawda niezbyt podobało, ale za to sposób, w jaki je napisałeś, już owszem. Chyba dosyć będzie powiedzieć, że mimo postępującego w tempie wykładniczym – cokolwiek to znaczy – rozczarowania opowieścią, od początku do końca czytało mi się bardzo lekko, przyjemnie i z zainteresowaniem. Fajnie, plastycznie wychodzą Ci też opisy.

Podzielenie tekstu wstawkami z Dekalogu – choć dosyć nierówne w wykonaniu; raz widziałem nawet, że masz jedną bezpośrednio pod drugą – to też bardzo dobry zabieg. Nadał opowiadaniu ciekawego rytmu.

Mowa końcowa: ten konkretny tekst jest jak dla mnie słaby, ale jeśli będziesz tworzył dalej i rozwijał swój talent do zabawy słowem – a talent masz bez dwóch zdań – poprawiając jednocześnie podstawy, to jestem pewien, że podzieją się rzeczy bardzo ciekawe. Na pewno powinieneś próbować.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Fantastyka – jest

Wakacje – są

 

Bardzo fajny pomysł ze wstawkami – poradami dla urlopowiczów. 

Trochę mnie męczyły powtórzenia, przecinkologia i czasem zbyt długie opisy lub wyliczanie.

Bohater ciekawy, chociaż momentami denerwujące było jego “wszystkowiedzenie”. Miałam wrażenie, że już kiedyś odkrył ten pociąg i teraz sobie tylko zwiedza dla zabawy, ewentualnie żeby pokazać Helenie wagony. Jakoś zbyt dobrze był przygotowany do wyprawy. Jego partnerka jakaś mdła wyszła, nieciekawa i w sumie jej postać niewiele wnosi do tekstu, oprócz swoich pytań, które powolutenienieńku posuwają akcję do przodu… No i właśnie – cały czas czekałam w napięciu, aż “coś” się stanie, sam pomysł z komputerem jest fajny, ale dla mnie to trochę za mało. 

Może gdyby “okroić” pewne wątki, a dodać trochę niebezpieczeństwa/suspensu/akcji, byłoby lepiej? Bo opowiadanie nie jest złe – bohater ok (chętnie bym poczytała coś o jego wcześniejszych przygodach, a najchętniej – czym sobie zasłużył na dar otrzymany od Ogarów Chramów), pomysł ok, tylko brakuje trochę, jak to ujął Cień “dżonsowatości”.

Potencjał masz, troszkę pracy przed Tobą, ale ogólnie nie jest źle :)

Też mi przeszkadzało, że nie wiem kim są bohaterowie tekst, bo to by wiele wyjaśniało. Wtedy pewnie bardziej by mi się podobało. A tak mimo fajnego humoru w sumie nie wiem, co jak i dlaczego. Dlatego kiedyś może przeczytam ten tekst wyjaśniający i się dowiem. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Elegancki, zabawny sarkazm uśmiechnął misia. Odkurzone, do czytania.

Dziękuję za opinię :)

Nowa Fantastyka