- Opowiadanie: Wicked G - Hiperhelium

Hiperhelium

Napisane na konkurs na starym forum NF. Zainspirował mnie kawałek Black Sun Empire – Hyper Sun. Wiem, że kilka motywów świat fantastyki zna dobrze, bardziej chodziło mi o przekazanie pewnych refleksji.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

SzyszkowyDziadek

Oceny

Hiperhelium

 Ludzie posiadali wiele złożonych cech. Jednak tę, którą Mayzee najbardziej podziwiał, a może nienawidził, była zdolność do tworzenia zbiorowej świadomości. Cała cywilizacja stanowiła jeden organizm kierujący się pewnymi wytycznymi uznanymi za dobre dla ogółu. I choć te aksjomaty zmieniały się na przestrzeni czasu, jednostka, która ich nie respektowała, była usuwana niczym gnijąca gałąź. Mayzee czekał na moment, w którym spotka go ten sam los.

Chłopak miał siedemnaście lat i żył w Feryzie. Miasto to wzniesiono na wysokiej górze Nhgrene położonej przy wewnętrznym promieniu Hogumu, ciała astralnego o kształcie torusa będącego domem dla wszystkich ludzi. Feryz uznawano za święte miejsce, bowiem gdy raz na rok słońce przelatywało przez pusty środek planety, był najbliżej macierzystej gwiazdy. Dzieci Gali i Kehra gromadziły się tam, by czcić Światło, pierwszy dar boskiej pary, w przepięknych, starożytnych świątyniach.

Oczywiście Feryz nie przeżywał oblężenia pielgrzymów jedynie podczas hiperhelium. Całe rzesze przyjezdnych przewijały się przezeń praktycznie każdego dnia, sporo osób mieszkało tu również na stałe. Ktoś musiał zapewniać ludziom dach nad głową, żywić ich i leczyć. Przy tym ostatnim udzielał się Mayzee. Pracował w niewielkim zakładzie alchemicznym należącym do jego babci. Podobno miał talent do tworzenia eliksirów, choć osobiście twierdził, że przyjęto go tam z litości. Nie nadawał się na bycie kowalem czy strażnikiem, a rodzice nie pozwoliliby mu na bezczynne gnicie w domu. Siedział więc w zatęchłej piwnicy, miażdżąc w moździerzu akwamarynowe muchomory, doglądając fermentacji glistorostów czy gotując wywary z górskich szczurów. Od czasu do czasu dostawał reprymendy od babci za opieszałość lub niedokładność. Nie przejmował się nimi zbytnio, zresztą jak całym otaczającym go światem. Ciągle bujał w obłokach. Byłby świetnym kapłanem, gdyby nie uważał galakheranizmu za stek bzdur. Z istnieniem osobowych Bogów wiązało się zbyt wiele paradoksów, żeby mógł w nich uwierzyć. Większość społeczeństwa sądziła jednak inaczej, więc Mayzee wolał nie wychylać się ze swoimi poglądami. Kontemplował je w ciszy podczas wolnych chwil, które spędzał w niewielkim pokoju na poddaszu służącym za sypialnię.

Czynił to właśnie pewnego letniego dnia. Zbliżała się krótka noc, słońce powoli zachodziło za przeciwległy wałek hogumskiego obwarzanka. Leżące na nim krainy powoli pogrążały się w ciemnościach, a ich mieszkańcy szykowali się do snu. W Feryzie oznaczało to godzinną przerwę od pracy, zazwyczaj spędzaną na drzemce. Dziwne rytmy dobowe zależące od położenia danego miejsca na gigantycznym torusie były dowodem nie na wspaniałość, lecz głupotę Stwórców, przynajmniej według Mayzeego. Po co komu potrzebne dwie noce, z których jedna trwała na tyle krótko, że nie można było nawet porządnie się przekimać? Ci z zewnętrznej części obwarzanka mieli jeszcze gorzej, tam przez większość czasu nie dochodziło naturalne światło. No i jeszcze to przeklęte hiperhelium. Panował wtedy straszny upał, a tłumy spoconych ludzi podniecających się tym, że Słońce zakreśla ósemkę zamiast koła, nie stanowiły najmilszego towarzystwa. Święto odbywało się już za dwa dni. Przytłoczony tym faktem Mayzee odszedł od wąskiego okienka i oklapł na łóżko. Może prześpi się choć chwilę, zanim babka znów zagoni do roboty. Nagle usłyszał jakieś stłumione krzyki dochodzące z parteru. To mógł być niezadowolony klient, albo w gorszym przypadku napad. Mayzee wstał i zbiegł po schodach. Przy ladzie stał siwy, brodaty mężczyzna i szarpał babcię Beulinę za fartuch.

– Co tu się dzieje? – spytał chłopak.

– To ty! – staruch wskazał palcem na Mayzeego. – Przez ciebie moja córka nie żyje!

– Ginarze, uspokój się! – krzyknęła Beulina.

Młody alchemik kojarzył skądś tego gościa. Dosyć często przychodził do ich sklepu i zamawiał mnóstwo mikstur. Teraz zbliżał się w jego kierunku z zaciśniętymi pięściami. Wyglądał na naprawdę wściekłego. Mayzee domyślał się, że pewnie zepsuł któryś z eliksirów przez nieuwagę lub lenistwo. Być może niebiański syrop, nie chciało mu się dogotowywać go do końca. Ale żeby ktoś od tego umarł?

– Zapłacisz mi za to! – wydusił przez zaciśnięte zęby Ginar.

To nie były czcze pogróżki. Starzec rzucił się na chłopca, ale ten odepchnął go na regał z książkami i wybiegł z zakładu. Ktoś wreszcie zabrał się do odcinania chorej gałęzi. Lecz Mayzee nie chciał ponosić konsekwencji za ignorancję. Wcześniej było to czymś odległym, wręcz nierzeczywistym. Teraz naprawdę chcą go dorwać. Wystraszony popędził gdzieś na oślep, byle dalej od sklepu.

Ginar po chwili dźwignął się z ziemi. Poniosła go brawura. Miał szczęście, że młodzieniec uciekł zamiast wdawać się w bójkę.

– Nic ci nie jest? – spytała Beulina. – Możesz mi opowiedzieć wszystko jeszcze raz, powoli i spokojnie?

– To także twoja wina – rzucił mężczyzna. – Nie sprawdziłaś, czy eliksir był dobry. Ouhyn spodziewała się dziecka. Cierpiała na bóle brzucha, więc wypiła lekarstwo od was i… – Po policzkach Ginara popłynęły łzy. – Ja straciłem jedyną córkę…

– Przykro mi. – Beulina również wyraźnie posmutniała. – Tyle razy mówiłam Mayzeemu, żeby uważał! Nie mogę ciągle go pilnować. Jestem już stara, ledwie nadążam z pracą. Nic na to nie poradzę. To poważna sprawa, lepiej żeby rozstrzygnął ją Boży Sąd. Musimy tylko znaleźć chłopaka. Gala wie gdzie on się teraz podziewa…

 

*

 

Mayzee zatrzymał się w wąskim zaułku przy ulicy Królewskiej. Był zmęczony ucieczką i nadal mocno zdezorientowany całą sytuacją. Nie wiedział, co dalej robić. Jeśli rzeczywiście ktoś przez niego zginął, chłopak miał nie lada kłopoty. Niedługo o przestępstwie będzie wiedziało całe miasto. Mógłby udać się do innej części Hogumu, na przykład na południe, ale nie miał przy sobie pieniędzy ani jedzenia. Niechybnie czeka go kilkanaście lat w celi, o ile wcześniej Ginar nie zemści się na nim. Będzie musiał spróbować uciec z Feryzu. Ale najpierw odpocznie.

Usiadł na bruku, opierając się plecami o ścianę kamienicy. Panowała niemal całkowita ciemność, tylko w niektórych oknach migotały świece. Mayzee tym razem cieszył się z faktu istnienia krótkiej nocy. Zauważy go mniej osób. Na całe szczęście bramy do miasta pozostawały otwarte przez cały czas, a straże nie pilnowały przejścia od setek lat. Życie w czasach pokoju miało swoje zalety.

Młody alchemik wstał i ruszył w dalszą drogę, lecz nagle poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu.

– Dobra robota, mój synu.

Mayzee odwrócił się. W mroku niewiele widział, lecz był w stanie zauważyć, że ktoś, kto go zatrzymał, ma na sobie dziwną, pozbawioną otworów maskę o nieregularnym kształcie. Był ubrany w czarny płaszcz i skórzane rękawice.

– Kim jesteś? – zapytał przerażony chłopak.

– Jestem twoim Bogiem – odparł nieznajomy.

– Ty to Khar?

– Nie. Khar obróciłby cię w pył za liczne przewinienia, jak lubią to nazywać sprawiedliwi. Ja nazywam się Bdaad, Bóg Zawiedzionych Oczekiwań.

– Ja chyba śnię. – Mayzee pokręcił głową. – Muszę się obudzić!

– Wyparcie. – Głos Bdaada zawibrował w uszach młodzieńca. – Jakie to… Ludzkie. Nie, chłopcze, to wszystko dzieje się naprawdę. Przyczyniłeś się do pomnożenia mojej chwały. Odebrałeś kilku osobom nadzieję na radość. Nie doczekają się potomka. Pogrążą się w rozpaczy po stracie ukochanej córki i żony.

– Ona była w ciąży? – Praktykant osłupiał. – Ja nie chciałem tego zrobić, wcześniej nawet Cię nie znałem…

– Ale ja tak – rzekł Bóg. – Teraz zostaniesz moim sługą.

– Nie wiem, co o tym myśleć – wyznał Mayzee. – A co, jeśli się nie zgodzę?

– Mocno się zawiedziesz.

Bdaad chwycił za krawędź swojej maski i odchylił ją, zupełnie jakby otwierał drzwi. Nie miał twarzy. Jego oblicze stanowiła bezkresna otchłań wypełniona setkami mieniących się, kolorowych plam. Mayzee poczuł, jak głębia go zasysa, jak jego ciało opuszcza znany mu świat. Ciemny zaułek stał się maleńkim punktem wśród feerii barw, aż w końcu całkowicie zniknął.

 

*

 

Przeklęty chłopak przepadł gdzieś bez śladu. Nie odnalazł go nawet Mhurem, który dowiedziawszy się o śmierci żony po powrocie z pracy osobiście przeszukał praktycznie cały Feryz. Lecz wymierzenie kary Mayzeemu nie przywróci życia Ouhyn. To najbardziej bolało Ginara. Gdy tylko zamykał oczy, widział, jak jego córka upada, wymiotuje krwią, cała się trzęsie, by w końcu zastygnąć w bezruchu. Czuł, że te obrazy utkwią mu w pamięci do końca bezsensownego już życia. Linia rodowa została przerwana. Wycięto z niej dwie osoby za jednym zamachem. Ginar kochał obie z całego serca, chociaż jedna z nich nawet nie zdążyła się narodzić. Pozostała tylko pustka. Pustka, która po pewnym czasie powinna zniknąć, bo przecież Ouhyn i jej dziecko byli już w lepszym miejscu, razem z Galą i Kherem. Każdy dobry człowiek prędzej czy później tam trafia. Lecz dla Ginara była to odległa perspektywa, wręcz niewyobrażalna. A może nawet i nierzeczywista. Kto bowiem jest w stanie z całą pewnością stwierdzić, że śmierć nie jest końcem istnienia? Dla starego człowieka klęczącego przed martwym ciałem córki leżącym na katafalku to wątpliwość straszna, a zarazem trudna do odrzucenia pod ciężarem rozpaczy.

Ginar spojrzał na obraz przedstawiający parę Bogów. Prosił ich o cud wskrzeszenia, albo chociaż jakiś znak, który utwierdzi jego wiarę w ponowne spotkanie z ukochanymi. Co jakiś czas modlitwy ustępowały użalaniu się na własnym losem. Choć do świątyni przybyły setki osób chcących pożegnać Ouhyn, Ginar czuł się całkowicie samotny, jakby zawieszony w nicości. Nawet jeśli Gala i Kher byli prawdziwi, nie mogli przełamać jego odosobnienia.

 

*

 

Święte księgi wspominały o wielu nadnaturalnych zjawiskach. Żadne z nich nie mogło jednak równać się z lewitowaniem w bezkresnej przestrzeni. Przemieszczające się w niej barwne plamy, widoczne, lecz nienamacalne, sprawiały, że Mayzeemu kręciło się w głowie.

– Co to za miejsce? – Chłopak zdziwił się, bowiem usłyszał swój głos, chociaż zdawało mu się, że wypowiada te słowa jedynie w myślach.

– Moja głowa – przemówił wibrującym tonem Bdaad. – Jesteś aż tak niedomyślny?

Mayzee nie wiedział, co odrzec. Cała sytuacja była wręcz okrutnie nierealna, odbierała niemal wszelkie zdolności do przeprowadzania logicznych analiz.

– Wygląda na to, że sprzeciwianie się Tobie nie ma sensu – wyznał po chwili młody alchemik. – Możesz przynajmniej wyjaśnić, co masz zamiar ze mną zrobić? Wspominałeś o tym, że zostanę Twoim sługą.

– Zgadza się – odparł Bóg.

– Na czym to miałoby polegać? – zapytał Mayzee.

– Wkrótce się dowiesz.

Chłopak nagle poczuł, że ciągnie go jakaś niewidzialna siła. Zbliżał się z zawrotną prędkością do niewielkiego, czarnego punktu, który z czasem rósł, by stać się dosyć sporą wyrwą w kolorowej sferze. Mayzee przeleciał przez nią i wylądował pod gwiaździstym niebem Hogumu.

– Gdzie jesteśmy? – Praktykant rozglądał się po okolicy, lecz widział jedynie gęsty, bukowy las.

– Kilkanaście mil na północ od Feryzu – odrzekł Bdaad. – Powiedz mi, co kryje się w twoim sercu?

– Hę?

– O czym marzysz? Jakie jest twoje najskrytsze pragnienie?

– Aha, o to chodzi – zorientował się chłopak. Był odrobinę przerażony tajemniczym zachowaniem dziwnej istoty. – Chciałbym do końca życia nie pracować, nie musieć znosić towarzystwa idiotów, po prostu mieć spokój. To tyle, jeśli mam być szczery.

– Doskonale. Chodź za mną. Tylko ani słowa.

Mayzee mocno zacisnął usta, jakby bał się, że przez przypadek coś powie. Było bardzo ciemno. Hogum nie posiadał księżyca, a gwiazdy dawały jedynie słabe światło. Po kilku chwilach marszu w milczeniu dotarli na polanę na skraj lasu. W oddali widoczna była góra Nhgrene i spoczywający na niej Feryz. Jasne punkty rozsiane po całym mieście były z pewnością ogniskami zapalanymi na wieżach świątyń i basztach przy murze.

– Czuwają – rzekł Bdaad. – Dziś Słońce ma znaleźć się w środku świata.

– To już hiperhelium? Zdawało mi się, że minęła ledwie godzina – powiedział Mayzee, po czym zasłonił usta zorientowawszy się, że złamał zakaz Boga.

– Czas jest dla was dziwną rzeczą – odparł jak gdyby nigdy nic Bdaad. – Stoi w miejscu, gdy chcecie, by już upłynął. Pędzi, gdy chcecie go zatrzymać. Doprawdy trudno dogodzić ludziom.

– Święte słowa – przyznał mu rację chłopak. – Przekonałem się o tym na własnej skórze.

– Usiądźmy – zarządził Bóg. – Twoje pragnienia nie są dobre dla mojego istnienia – dodał. – Są prawdziwe, lecz wiesz, że nigdy się nie spełnią, dlatego nie wyczekujesz ich realizacji. Odebranie nadziei nie sprawi ci bólu. Im zaś – wskazał dłonią na Feryz – wręcz przeciwnie. Głęboko wierzą, że hiperhelium nadejdzie dziś tak samo jak każdego roku. Obawiam się, że mocno się rozczarują.

– Dlaczego cieszysz się z czyjejś trwogi, jeśli mogę spytać?

– To nie mój wybór, tylko konieczność – odpowiedział Bdaad. – Widzisz, Bogowie są niczym innym jak wyobrażeniami o pewnych rzeczach. Nie istniejemy bez waszych myśli. To one nas karmią, dają nam siły. Niektórzy, na przykład Gala i Kher, powstali świadomie, inni, jak ja, są jedynie efektem ubocznym.

– Nie rozumiem – wyznał Mayzee. – Czy to oznacza, że jesteście tylko iluzją?

– Nie. Żyjemy naprawdę. Ale to wy o tym decydujecie, przynajmniej po części. Gala i Kher znikną, gdy tylko ludzie inaczej wytłumaczą sobie siły rządzące światem. Ja jestem wieczny. Nikt bowiem nie może egzystować bez oczekiwań. Czy matka, płodząc dziecko, liczy się z tym, że może ono nie przeżyć porodu? Czy rolnik, siejąc zboże, rozważa niepewność jego wykiełkowania? Nie. Każdy w głębi duszy chce, żeby działo się dobrze. A często jest wręcz przeciwnie. Tylko proszę, nie uważaj mnie za okrutnego. Ja tego nie prowokuję. To ślepy los albo wy sami zawodzicie innych. Ja tylko oddycham waszym żalem i cierpieniem.

– Skoro na tym Ci nie zależy, to po co Ci sługi?

– Wkrótce się tego dowiesz. A teraz obserwuj horyzont.

Świtało. Słońce pełzło po nieboskłonie, lecz nie zmierzało w kierunku środka gigantycznego torusa. Mayzee nie czuł się ani zmęczony, ani głodny. Czas upływał mu dosyć szybko. Wydawało mu się, że minęła zaledwie chwila, a dar Gali i Khera znikał już za przeciwległym wałkiem obwarzanka. Hiperhelium nie nastąpiło.

– Pragniesz. – Bdaad nagle wstał i zwrócił swoje zakryte stalą oblicze ku młodemu alchemikowi. – Pragniesz tam być, napawać się ich zwątpieniem, oglądać ich skonsternowane twarze, cieszyć się zawodem kapłanów i wiernych. A nade wszystko pragniesz uniknąć kary i przeżyć. Dlatego zaraz zginiesz, stając się moim sługą.

– Ale… Dlaczego? – spytał przerażony chłopak. – Skoro to nie twój wybór, to nie możesz się temu sprzeciwić?

– Nie. Moja wola jest bez znaczenia. Tak miało być. Umarłbyś prędzej czy później, nawet jeśli uniknąłbyś sprawiedliwości w Feryzie. Żegnaj.

Mayzee zerwał się na równe nogi ze strachu, lecz Bdaad niczego nie uczynił. Młodzieniec zaczął biec, lecz nie zdążył nawet dotrzeć do lasu. Na ziemię powalił go ogromny orzeł, który potem rozszarpał mu gardło dziobem. Bdaad z obrzydzeniem nasycił się strachem i rozpaczą chłopca. Nienawidził siebie za to, że musiał żywić się bólem. Chciał przestać istnieć, lecz nie mógł tego uczynić. Bóg Zawiedzionych Oczekiwań będzie karmił siebie dopóty, dopóki nie wyzionie ducha ostatni człowiek na Hogumie.

 

*

 

Hipersłońce nie wzeszło ani w tym roku, ani już w żadnym następnym. Niektórzy uznawali to za znak końca czasów, lecz i on nie nastąpił. Kapłani stwierdzili, że brak zmiany orbity gwiazdy jest wolą Gali i Khera. Część osób znalazła sobie nowych Bogów.

Ginar żył dalej, nadal opłakując córkę i wnuka, choć cierpienie po stracie z czasem malało. Pogodził się nawet z Beuliną, lecz wybaczenie nie wypełniało pustki. Na przemian to głęboko wierzył, że kiedyś ujrzy Ouhyn oraz swojego wnuka, to godził się z ostateczną stratą.

Bdaad zaś krążył po świecie w smutku, od czasu do czasu objawiając się swym sługom, również i Ginarowi. Był przy starcu, gdy ten, umierając, widział przed sobą jedynie nieprzeniknioną ciemność i niebyt.

Koniec

Komentarze

dowiedziawszy o śmierci żony po powrocie z pracy osobiście osobiście praktycznie cały Feryz. ==> ???

Jednak tą, którą Mayzee najbardziej podziwiał, – chyba tę, bo analogicznie podziwiał tę szczerą twarz

który dowiedziawszy o śmierci żony po powrocie z pracy osobiście osobiście praktycznie

Ginar żył dalej, nadal opłakują córkę i wnuka – opłakując?

Klimatyczna opowieść, ale dla mnie wkradł się jakiś chaos kompozycyjny. Wszystkie fragmenty jakieś takie krótkie, szarpane, jakbyś się bał, że za dużo napiszesz. Chyba wolałabym, żebyś rozwinął tę opowieść.

Podoba mi się Bóg Zawiedzionych Nadziei – myślę, że tak jak napisałeś, to bóstwo ma zapewniony najdłuższy żywot.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję za przeczytanie i komentarze. Błędy poprawiłem.

Cóż powiedzmy, że rozpisywanie się nigdy nie należało do moich ulubionych czynności :D

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ciekawy pomysł na boga, interesujące refleksje.

Jednak tę, którą Mayzee najbardziej podziwiał, a może nienawidził, była zdolność do tworzenia zbiorowej świadomości.

Jednak czasami poprawnie jest “tą”. Tą [cechą] (którą podziwiał) była…

Feryz uznawano za święte miejsce, bowiem gdy raz na rok słońce przelatywało przez pusty środek planety, był najbliżej macierzystej gwiazdy.

A to już mi masakrycznie zazgrzytało. Cholernie silna magia. Primo, planeta musi być większa od gwiazdy, a to się rzadko zdarza. Secundo, o ile wiem, podczas powstawania układu słonecznego torus nie jest często “wybieranym” kształtem. Tertio, dwa ciała krążą dookoła wspólnego środka ciężkości, a nie kreślą sobie dowolne figury. Quatro, jeśli słońce nie paliło planety przy tak bliskim przejściu, to musiało się robić cholernie zimno, kiedy odsuwało się dalej.

Lecz Mayzee nie chciał ponosić konsekwencji za ignorancję.

Wydaje mi się, że można ponieść konsekwencje czegoś, ale nie za coś. Można za kogoś, czyli wziąć winę na siebie, ale to inna bajka.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Finklo.

Co do astrnomii w tekscie nie ma się tu zbytnio doszukiwać logiki. Układ wymyśliłem sobie ot tak żeby było odrobinę oryginalniej nie zwracając uwagi na prawa fizyki. Grawitacja działa jak chce. Załóżmy, że torus ma promień wewnętrzny 4000 km a zewnentrzny 5000 km. Gwiazda tu kula o promieniu dajmy na to 300 km, ktora normalnie krazy sobie po idealnym kółku o promienu 11000 km. Razna jakis czas przelatuje przez srodek i wtedy jest blizej powierzzchnii planety.  Podczas hiperhelium może też magicznym sposobem tracić na mocy i np. Swiecic jak 20 watowa zarowka w porownaniu do 100 watowej.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytałam bez przykrości, ale i bez nadmiernego entuzjazmu. Pomysł był, zawiodło chyba wykonanie. Mam wrażenie, że cała historia została opowiedziana dość skrótowo i niezbyt dokładnie, jakby powierzchownie. Nie przekonała mnie. Brakło mi dokładniejszego opisania zdarzeń, które doprowadziły do ucieczki bohatera i tego, co go w konsekwencji spotkało.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

jed­nost­ka, która ich nie re­spek­to­wa­ła, zo­sta­ła usu­wa­na ni­czym gni­ją­ca gałąź. May­zee cze­kał na mo­ment, w któ­rym spo­tka go ten sam los. – Raczej: …jed­nost­ka, która ich nie re­spek­to­wa­ła, była usu­wa­na, ni­czym gni­ją­ca gałąź. May­zee cze­kał na mo­ment, w któ­rym spo­tka go ten właśnie los.

 

Cią­gle bujał głową w chmu­rach. – Albo: Cią­gle chodził z głową w chmu­rach. Albo: Cią­gle bujał w obłokach.

 

Ktoś wresz­cie za­brał się za od­ci­na­nie cho­rej ga­łę­zi.Ktoś wresz­cie za­brał się do od­ci­na­nia cho­rej ga­łę­zi.

 

Ginar po chwi­li pod­niósł się z ziemi. Po­nio­sła go bra­wu­ra. – Powtórzenie.

 

Mógł­by udać do innej czę­ści Ho­gu­mu… – Mógł­by udać się do innej czę­ści Ho­gu­mu

 

Nie od­na­lazł go nawet Mhu­rem, który do­wie­dziaw­szy o śmier­ci żony po po­wro­cie z pracy oso­bi­ście prak­tycz­nie cały Feryz. – Pewnie miało być: Nie od­na­lazł go nawet Mhu­rem, który do­wie­dziaw­szy się o śmier­ci żony, po po­wro­cie z pracy oso­bi­ście przeszukał prak­tycz­nie cały Feryz. Lub: Nie od­na­lazł go nawet Mhu­rem, który po po­wro­cie z pracy do­wie­dział się o śmier­ci żony i oso­bi­ście przeszukał prak­tycz­nie cały Feryz.

 

Chło­pak nagle po­czuł, jak cią­gnie go jakaś nie­wi­dzial­na siła.Chło­pak nagle po­czuł, że cią­gnie go jakaś nie­wi­dzial­na siła.

 

by stać się dosyć sporą wyrwą w ko­lo­ro­wej sfe­rze. May­zee prze­le­ciał przez niego i wy­lą­do­wał… – Piszesz o wyrwie, więc w drugim zdaniu: May­zee prze­le­ciał przez nią i wy­lą­do­wał

 

Do­praw­dy cięż­ko do­go­dzić lu­dziom.Do­praw­dy trudno do­go­dzić lu­dziom.

 

Był przy star­cu, gdy ten, umie­ra­jąc, wi­dział przed sobą je­dy­nie nie­prze­nik­nio­ną ciem­ność i nie­byt – Brak kropki na końcu zdania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Reg. Błędy poprawiłem :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Cieszę się, jeśli w czymkolwiek pomogłam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mi się podobało, że tak zwięźle odmalowałeś świat, ale nie narzekałbym, gdybyś poświęcił na to jeszcze kilka akapitów, szczególnie, że Twoje opisy się dobrze czyta. Dialogi też ciekawe, chociaż miejscami trochę mało naturalne (mówię o kwestiach ludzi).

Ogólnie: miła lektura.

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Mr_D! Cieszę się, że się spodobało.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ciekawy świat opowiadania. Układ planetarny osadzony bardziej na prawach astrologii niż astronomii nawet mi się spodobał. Lubię torusy. :P

Kliknę sobie, bardziej ze względu na pomysły na bogów i realia niż na fabułę, która mnie nie do końca wciągnęła. Zatem: klik.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Masz talent do słowotwórstwa i kreowania światów. I zgodzę się z przedpiścami, że nie wykorzystałeś potencjału tkwiącego w swoim pomyślę do końca. Bardziej rozbudowane, opowiadanie wywierałoby większe wrażenie. Teraz jest tylko dobre :) 

I ten tytuł. Naprawdę świetny :)

Dzięki za przeczytanie i komentarze oraz klepnięcie “biblioteki” :) 

Muszę spróbować nieco “podkręcać” fabułę, w swoich opowiadaniach, zazwyczaj nie chcę mi się tego robić albo jestem zbyt niecierpliwy…

Też lubię bardziej osobliwe obiekty matematyczne, można fajnie urozmaicić nimi kreowane światy. Szkoda, że nie znam się na topologii :(

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dzięki za podsunięcie linku, ciekawa ta rogata sfera :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Po lekturze Twojego opowiadania mam dwie refleksje. Pierwsza to, że nie zainwestowałeś więcej energii na opis świata przedstawionego. Świat jest skomplikowany i wymaga pełniejszej prezentacji. Wraz tym, musiałoby pójść lepsze operowanie fabułą, która tutaj wymaga dopracowania i tak. A druga, odrobinę pesymistyczna – nie udźwignąłeś własnego pomysłu. Jakbyś nie do końca wiedział jak opisać stworzony świat. Bez względu, która opcja jest najwłaściwsza (a może żadna), warto dopracować jeśli masz takie idee w głowie. Trzeba będzie nieco więcej cierpliwości, bo teraz przyznam, że nie jestem specjalnie zadowolona po lekturze, a bardzo lubię tego typu klimaty. Więc nie spalaj własnych pomysłów szybkim wykonaniem ;)

Przeczytałem z zainteresowaniem, które później zamieniło się w rozczarowanie ; )

Myślę, że można było bardziej wyeksponować wątek tej zmiany ruchu słońca. Bo teraz jest tak, że dzieje się wątek naszego bohatera, a potem deus ex machina wyskakuje to słońce, które przecież stanowi istotny czynnik fabularny i wspiera brzmienie puenty. 

W związku z tym, jak mówili poprzedni komentatorzy, opowiadanie powinno zostać nieco rozbudowane, żeby zapewnić harmonię fabuły i kompozycji, a nadto lepiej wykorzystać potencjał całkiem fajnych pomysłów. 

Nadto na plus trzeba zaliczyć klimat opowiadania jak z takich starych światotwórczych fantasy. 

I po co to było?

Dziękuję za przeczytanie i komentarze :)

Trochę nadto skompresowałem opowiadanie, jak zwykle ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka