- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - L'esprit de l'humanité

L'esprit de l'humanité

Opowiadanie pisałam z myślą o Histerii, ale nigdy tam nie dotarło. Wygrzebuję, bo jestem ciekawa Waszego zdania.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

L'esprit de l'humanité

Nicolasa zabiła pierwszego.

Gwoli ścisłości – nie pierwszego w swoim życiu ani nawet w tym roku, ale pierwszego tego dnia, czternastego lipca. Nicolas był jednym z więziennych strażników. Kulejący na lewą nogę, podstarzały mężczyzna z paskudnie gojącą się raną na przedramieniu i sporą rodziną na utrzymaniu. Dobrze traktował swoich więźniów, z większością wdawał się w pogawędki de tout et de rien, ale Madame wyjątkowo nie lubił. I tym razem nie okazał jej szczególnych względów.

Przyszedł kilka minut po północy. Z daleka usłyszała szybki, charakterystyczny krok kaleki, zaś chwilę później wyczuła smród potu, otaczający mężczyznę z każdej strony. W stęchliznę murów Bastylii wdarły się nastroje ostatnich dni, czyniąc przebywanie wewnątrz wręcz nie do zniesienia. Nicolas zwalniał stopniowo, im bardziej zbliżał się do celi Madame, aż w końcu jego obecność zdradzało jedynie bojaźliwie walące serce. Un, deux, trois, allons dans les bois… Przystanął. Quatre, cinq, six, cueillir des cerises… Zaczął nasłuchiwać. Sept, huit, neuf, dans mon panier neuf… Kiedy ruszał, cały drżący, na ustach Madame wykwitł delikatny uśmiech. Dix, onze, douze, elles seront toutes rouges…

Zamilkła.

– Bonsoir, mon cher! – przywitała Nicolasa, odczekawszy dziesięć sekund: dla niego, ażeby ochłonął; dla siebie, ażeby przyzwyczaiła się do ostrego zapachu tchórzostwa, jaki za sobą wlókł.

Nie odpowiedział. Uparcie wpatrywał się w przestrzeń obok kobiety, aż jego czoło zrosiły nowe krople.

– Onieśmielam cię? – spytała słodko, mnąc w palcach materiał. Spod lnianej koszuli wyjrzały posiniaczone, poznaczone zaschłą krwią nogi, ale nic więcej.

Głośno przełknąwszy ślinę, zdecydował się spojrzeć na Madame. Nie miał wątpliwości, co do, oczywistej wręcz, gnębiącej kobietę maladie mentale, jednakże te oczy… Czerwone, drapieżne tęczówki, okalające kocie źrenice, którymi przewiercała go na wylot, miażdżąc resztki silnej woli, jakie w nim pozostały – one naprawdę nadawały Madame swoistej inteligencji, zaklętej w ułudzie. Poruszyła się, wodząc opuszką palca wobec paskudnej szramy na łabędziej szyi. Blizn było o wiele więcej, aczkolwiek część łaskawie przykrywały słomiane włosy. Szczerze powiedziawszy, jedynie usta miała ładne, choć szyderczo wygięte; pełne, o kolorze dojrzałej truskawki.

Madame ani na moment nie przestała grać. Z niezabliźnionej rany wypłynęła strużka krwi, którą to niespiesznie umieściła na giętkim języku.

– Nie chciałbyś mnie zabić? – zapytała od niechcenia. – Niedługo tu przyjdą i mnie uwolnią, a przecież szkodzę całemu społeczeństwu – dokończyła, oblizawszy dłonie.

Nicolas pobladł i teraz walczył ze wszystkich sił: raz, żeby nie krzyknąć; drugi, żeby nie narobić w gacie; trzeci, żeby nie zwymiotować; czwarty, żeby nie zemdleć, bo wtedy ta sorcière ucieknie.

– Mon Dieu, ależ ty nudny! – rzuciła szorstko, podnosząc się z ziemi niczym zwierze tuż przed skokiem. – A może po prostu zmęczony? Daj mi się sobą zaopiekować…

Madame oplotła dzielące ich kraty całą sobą i kusząca, przejechała językiem wzdłuż jednego z żelaznych prętów. Nicolas stał jak urzeczony, niczym w hipnozie obserwował niesamowitą grę mięśni, idealną współpracę najmniejszej komórki. Początkowo chciał się poruszyć, lecz jego kończyny wypełniała masa gęsta, kojąco chłodna, niedająca się nagiąć. Zachował resztki świadomości, co było w Bastylii wyjątkiem ostatnimi czasy, i choć zewsząd otaczały go mury wzniesione szaleństwem, podtrzymywane strachem i typowo ludzką chęcią życia, zaś przed nim skumulowała się nadzieja, nadzieja na szybką śmierć, bał się jej. Nie umiał krzyczeć. Zapomniał. Nie umiał nawet mówić, a po chwili nie potrafił ocenić, czy sterczące żebra zarówno jak i sutki Madame, tuż przy jego twarzy, są kolejną sztuczką.

– Chodź do mnie, mon cher. Zajmę się tobą. Lepiej niż twoja pierwsza kobieta, lepiej niż dziwka, do której chadzałeś za młodu, lepiej niż żona. Zrobię to tak – nieznacznie rozchyliła usta – że niczego innego już nie zapamiętasz.

Nicolas zdążył wydać z siebie pomruk rozkoszy, zanim zęby Madame zagłębiły się w jego szyi, wyszarpując strzępy mięśni, ścięgien i tętnicy. Cela spłynęła jasną czerwienią.

 

Czternastego lipca do godziny drugiej, czyli na długo przed tym, jak pierwszy promień słońca naznaczył krwawe ślady, samobójstwo popełniło pięciu strażników. Pierwszy, Paul, skoczył z tej samej wieży, z której chwilę wcześniej wypchnął kolegę, próbującego go namówić do wspólnej ucieczki. Tłumaczył, że nie chce tak żyć, że nie mają za co walczyć, że wszystko stracone, zwłaszcza jeśli arsenał broni zostanie zdobyty, ale Paul nie zamierzał słuchać. W końcu walczyli za Króla, prawda? Powinni być dumni, że mogą oddać życie Jemu, Ojczyźnie!

O racji tamtych słów przekonał się dopiero wtedy, gdy wrzaski Francisa ucichły na dobre, a jego biodra z cichym mlaśnięciem przemieściły się aż do klatki piersiowej. Jednakże Paul pozbył się tego tchórza w słusznej sprawie: by uzmysłowić sobie, że jest nie po tej stronie Bastylii, zachłysnąć się odwagą i rzucić w dół. Spadając, wcale nie myślał o sa chérie, ale o nieznajomej kobiecie ze strąkowatymi włosami oraz dorodnymi ustami, którymi wyśpiewała mu kołysankę. Paul upadł na plecy. Nogi i ręce podskoczyły, jakby chciały się podnieść, po czym opadły bezsilnie. Błogo uśmiechnięta twarz z na wpół zmiażdżoną czaszką odwróciła się w stronę Francisa, jak gdyby szukając przebaczenia.

Pierre odszedł we śnie, obawiając się, że jeśli Bastylia padnie, nikt nie uchroni społeczeństwa przed ludźmi takimi jak jedyna obecnie więziona kobieta.

I nagle ją ujrzał. Brudna, wychudzona siedziała naprzeciwko niego i pożerała swoje ciało. Kawałek po kawałeczku, mrucząc przy tym i wlepiając w mężczyznę czerwone oczęta. Pierre machinalnie starał się zasłonić swoje kalectwo, lecz widocznie przed tym wzrokiem nic nie mogło się ukryć.

– Z tobą poszłoby mi o wiele szybciej, nieprawdaż, mon petit?

Wybuchła perlistym śmiechem i śmiała się, aż w końcu serce mężczyzny nie wytrzymało, zabiwszy po raz ostatni w szaleńczym tempie narzuconym przez nieznajomą.

Pozostali samobójcy zostali odkryci dopiero, gdy zaczęli cuchnąć, a z ich oczu nie dało się niczego wyczytać.

***

Madame obserwowała poranek zza krat. Czerwono-pomarańczowa łuna rozścielała się od horyzontu po samą Bastylię, gdzie nabierała ostrzejszych, złowieszczych barw. Madame napawała się tym widokiem, wdychając charakterystyczny, metaliczny zapach krwi i odór potu przesiąkniętego strachem. Śmierdzieli wszyscy – zarówno strażnicy jak i więźniowie, a także rozwścieczony tłum, a najbardziej z nich wszystkich cuchnęła pozostawiona sama sobie kobieta.

Cisza przed burzą. Słowa modlitw zostały wypowiedziane, samobójstwa popełnione, listy miłosne napisane, działa i karabiny przygotowane.

Ruszyli.

Ludzie, którzy mieli dość poniżania; ludzie, którzy mieli dość poddaństwa; ludzie, którzy zjedliby ciastka, jeśliby chleba było pod dostatkiem; ludzie, którzy pragnęli spokojnego życia; ludzie, którzy wierzyli w sprawiedliwość oraz krocie tych ślepo podążających za innymi.

Madame obserwowała ich determinację z wykrzywionym lewym kącikiem ust, żałując, że nie może świętować tak podniosłej chwili kieliszkiem wina. Uniosła prawą dłoń, skrzyżowała palce środkowy z serdecznym, po czym wsunęła je do otwartej rany na udzie. Blondyn, którego sobie upatrzyła, jako że wyróżniał się nie lada odwagą, krzyknął przeraźliwie i zaczął rozdrapywać sobie brzuch. Wnętrzności nieśmiało wychynęły na zewnątrz, a chłopak padł na twarz, inaminé. Madame przeciągnęła się niczym kotka, a drżała przy tym, jak drżała cała Francja.

Klasnęła w dłonie i ujrzała kolejnego młodzieńca nagle zmieniającego tor drogi. Kula trafiła go prosto w pierś, urodzinowy prezent od tatusia. Jedno z dział wypaliło, ale wypalił ktoś jeszcze. Rozległ się huk, wieżą zatrzęsło niczym galaretą, a Madame mocno wyrżnęła o posadzkę. Jej ciało wygięło się w łuk, stęknęło i podniosło niezgrabnie z niemym okrzykiem na ustach.

– Manqué! Chcecie mnie zabić, tak? Crapules!

Przesunęła drobne palce wzdłuż policzka, nucąc cicho jakąś nieznaną im melodię. Po kilku dźwiękach, sekundach, podczas których z gardła wydostawał się gardłowy pomruk, po dziesięciu uderzeniach serca, kiedy każdy wiedział już, że wpadła w trans, dokładnie wtedy, zaczęła śpiewać. A śpiewała, wirując, stając na palcach raz po raz z niezwykłą gracją, jakby ważyła tyle, co nic, a nawet mniej, a może więcej, a może właśnie tyle, ile ich odwaga… Dziwaczne, wykonywane przez nią gesty każdemu normalnemu człowiekowi już dawno połamałyby kości, podczas gdy Madame wiła się i wiła coraz bardziej, nie zwracając uwagi na pełne niedowierzania miny. Nagle przystanęła na moment, a po pstryknięciu palcami, odetchnęła z ulgą, gdy idiota próbujący wspiąć się na wieżę, runął w dół z głośnym wrzaskiem.

Potem znów ruszyła jak gdyby nic się nie stało. Tańczyła bez końca i z końcem, bowiem towarzyszyła każdemu umierającemu. Z jednymi wpadała w objęcia rozkoszy, innym zsyłała ból i z lekkim uśmiechem obserwowała, jak cierpią. Zaś jej moc ciągle nabierała na sile, rosła i wnikała do każdej komórki ciała, rozpychając ją całą, aż ciało Madame zmieniło się w pulsujące źródło.

Znienacka do zajmowanej przez nią komnaty wpadł jakiś młokos, a zrobił przy tym więcej hałasu niż koty w marcu. Takich rzeczy się nie wybacza.

– M-madame? – Znieruchomiał, zapewne odurzony bijącym od niej, słodkawym odorem.

Odwróciła się do niego, uśmiechając się czarująco, i zalotnie zatrzepotała rzęsami. – Czy mógłbyś mi pomóc? Chciałabym się przebrać, sam rozumiesz, w t a k i dzień!

Skinął głową i trzęsąc się okropnie, zaczął rozsznurowywać jej koszulę. Przestał drżeć dopiero gdy materiał opadł, odsłaniając ciało zmasakrowane tak bardzo, że aż, napięty do bólu, zacisnął pięści, przysięgając, że zemści się na każdym napotkanym strażniku.

– Honeux? – zaświergotała, wodząc palcem po obojczyku. – Rozumiem, że wygraliście?

– Nie, nie… t-to my! M y wygraliśmy! Przyszedłem cię uwolnić, madame.

– Strzelaliście do mnie – stwierdziła wypranym z emocji tonem.

– Nie wiedzieliśmy… Nie…

Z błyskiem w oku obserwował, jak jej palce nikną pomiędzy lekko rozchylonymi ustami, by po chwili zostawić mokry ślad na jego wargach.

– Ćśś, rozumiem… Chcesz więcej?

Młodzieniec już rwał się do odpowiedzi, kiedy nagle do pomieszczenia wbiegł inny, o wiele starszy, mężczyzna.

– Marc? Wszystko w porzą… – Stanął jak wryty, gdy uświadomił sobie o obecności Madame i nie drgnął w trakcie analizowania jej widoku. – Marc? Odsuń się!

Jednak Marc nie mógł odpowiedzieć, powoli trawiony przez cichutko skwierczący kwas, który misterną pracę rozpoczął od ust właśnie. Drugi mężczyzna, zbladłszy, przyglądał się temu z przerażeniem. Najgorsze były oczy. Oczy przepełnione miłością.

– Une diablesse! – zdołał wydusić.

– Och, no w końcu ktoś zauważył! – Przewróciła oczami, po czym szybko zacisnęła dłonie na jego gardle, by nie mógł krzyknąć.

– Posłuchaj, póki jestem w nastroju na dawanie rad. Na nic ta wasza rewolucja. Wierzysz w to ślepo niczym małe dziecko, doprawdy, wzruszające. C'est une idiotie. Wy, ludzie, zawsze znajdziecie dobry powód, by zabijać i dać się zabić. L'amour, la liberté, l'honneur, le pays, Dieu, le bénéfice… Nic się nie zmieni, rozumiesz, mon cher? Na zawsze pozostaną lepsi i gorsi. Pozabijaliście się nawzajem, zabiliście niewinnych, krew przywarła do waszej skóry… I po co? By uwolnić mnie, chorą psychicznie? Dlatego wyrżnęliście kalekich, tak? Dlatego? Och, jestem za stara, by wierzyć w wasze dobre intencje…

Popchnęła go w stronę ściany, ale choć uwolnił się od jej uścisku, nie został oswobodzony od świdrującego spojrzenia czerwonych oczu. Nie odważył się zerknąć w bok, jednak przypuszczał, że Marc zdążył zostać rozpuszczony.

– Au revoir – szepnęła mu do ucha, puściła oczko, wzięła rozbieg i skoczyła przez okno. Mniej więcej w połowie drogi z jej pleców wyrosły czarne, postrzępione skrzydła, zaś systematycznie odpadające płaty skóry, odsłoniły prawdziwą, koszmarną i piękną w swoim szaleństwie postać.

Nim czternasty lipca dobiegł końca, na skromnej biesiadzie, na której świętowano zwycięstwo, zginęło pięć osób. Wszystkie, w tym sam sprawca, umarły przez starszego brata Marka, który w nagłym szale, straciwszy rozum, ale zyskawszy nieludzką siłę, wszelkimi środkami starał się przekonać zebranych, że to wszystko bez sensu. Jego ostatnim wspomnieniem był dotyk lodowatych, truskawkowych ust.

Koniec

Komentarze

Hmm. Nie zrozumiałam, kim była bohaterka (chyba, że zwykłą diablicą ewentualnie wampirzycą), jaki miała związek z Rewolucją, po co zabijała tych wszystkich mężczyzn. Ot, kolejna zbiorowa masakra, tym razem po francusku.

Napisane nieźle, ale czasami trafiają się jakieś dziwne zdania. Przykłady:

Poruszyła się, wodząc opuszką palca wobec paskudnej szramy na łabędziej szyi.

Wobec?

ludzie, którzy zjedliby ciastka, jeśliby chleba było pod dostatkiem

Nie rozumiem, co Autorka chciała przez to powiedzieć.

Zaś jej moc ciągle nabierała na sile,

Przybierała?

Nie rozumiem opowiadania, bo nie pojmuję zasadności pojawienia się pani demon w Bastylii, nie wiem też co nią powoduje.

Przykro mi Autorko, ale nie mam żadnego zdania o tekście, który w ogóle do mnie nie trafił.

 

pod­no­sząc się z ziemi ni­czym zwie­rze tuż przed sko­kiem. – Literówka.

 

Wy­bu­chła per­li­stym śmie­chem i śmia­ła się… – Wy­bu­chnęła per­li­stym śmie­chem i śmia­ła się

 

Kula tra­fi­ła go pro­sto w pierś, uro­dzi­no­wy pre­zent od ta­tu­sia. – Co było prezentem od tatusia – kula czy pierś?

 

gdy idio­ta pró­bu­ją­cy wspiąć się na wieżę, runął w dół z gło­śnym wrza­skiem. – Masło maślane. Czy mógł runąć w górę?

 

Znie­nac­ka do zaj­mo­wa­nej przez nią kom­na­ty wpadł jakiś mło­kos… – Komnata w Bastylii?

 

Sta­nął jak wryty, gdy uświa­do­mił sobie o obec­no­ści Ma­da­me… – Sta­nął jak wryty, gdy uświa­do­mił sobie obec­no­ść Ma­da­me

ludzie, którzy zjedliby ciastka, jeśliby chleba było pod dostatkiem

Nie rozumiem, co Autorka chciała przez to powiedzieć.

 

Chciała nawiązać do Marii Antoniny, ale tak jakby nie za bardzo wyszło…

Nie no, Adamie, nie jest ze mną tak źle – nawiązanie rozpoznałam. Ale co to zdanie znaczy? Gdyby najedli się chleba do syta, to zjedliby ciastka na deser? Czy gdyby dać im chleba (a nawet igrzysk), to marudziliby, że nie ma deseru? Czy, mając wybór między chlebem a ciastkami, zjedliby słodycze?

Zadajesz mi pytania, na które nie mam odpowiedzi, bo nie znajduję ich w tekście. Samym w sobie niezbyt ciekawym i mało wiarygodnym – nikt wcześniej nie zauważył, że ta kobieta nie kobieta jest demonem, pasożytem wampirzym, i nie nakazał jej sprzątnięcia w trybie nagłym? Bez powodu nie znalazła się w więzieniu… Brak konsekwencji. Jak przy francuskojęzycznych wtrętach. Italika jest, italiki nie ma…

Ja tez nie zrozumiałam :( Zupełnie nie wiem, kim jest bohaterka i nie rozumiem jej motywacji, a co więcej miałam też problem z wizualizowaniem sobie kolejnych zdarzeń, bo pogubiłam się zupełnie w przestrzeni – czy ona w celi siedziała, czy w komnacie, w jaki sposób widziała, co się dzieje, kto ją otaczał i kiedy akcja odnosiła się do zdobywających a kiedy do więźniów… wszystko się skotłowało strasznie, skutkiem czego zupełnie nie wiem, co zaszło, prócz tego, że sporo chłopów zginęło, a babeczka odfrunęła.

otaczający mężczyznę z każdej strony.

IMO, precyzjonizm narratorski.

wodząc opuszką palca wobec paskudnej szramy nn

"Wobec” czy może raczej “wzdłuż”?

 

owitą grę mięśni, idealną współpracę najmniejszej komórki

Komórki, rozumiem, były tajnymi współpracownikami, a skóra Madame transparent na i można było sobie te komórki mięśniowe pooglądać? Takich sformułowań, stwierdzeń lub dookreśleń, budzących puchate łotdefaki, masz w tekście więcej. Owijanie sobą krat, opisy samobójstw przez skok, ciastka i chleb, pierś będąca prezentem od tatusia oraz jakim cudem taki demon mógł być przetrzymywany w Bastylii…

Nie wiadomo, o co tu chodzi. Może chyba Madame miała być personifikacją rewolucji żrącej własne dzieci?

 

Jak na tak krótki tekst, sporo niezręczności, nielogiczności i wątpliwych sformułowań. Jak dla mnie, tak mocno średnio.

 

 

 

“podnosząc się z ziemi niczym zwierze tuż przed skokiem“ – zwierzę

 

“współpracę najmniejszej komórki“ – jednej komórki? A z kim ma współpracować jedna komórka?

 

“wypełniała masa gęsta“ → gęsta masa

 

“Zachował resztki świadomości, co było w Bastylii wyjątkiem ostatnimi czasy, i choć zewsząd otaczały go mury wzniesione szaleństwem, podtrzymywane strachem i typowo ludzką chęcią życia, zaś przed nim skumulowała się nadzieja, nadzieja na szybką śmierć, bał się jej.“ – kogo się bał? Brak dookreślenia. Bo brzmi, jakby bał się nadziei.

 

“czy sterczące żebra zarówno jak i sutki Madame“ – znowu zbędny szyk przestawny

 

“że nie mają za co walczyć“ – o co walczyć?

 

“a jego biodra z cichym mlaśnięciem przemieściły się aż do klatki piersiowej“ – co to znaczy?

 

“Pierre machinalnie starał się zasłonić swoje kalectwo“ – jakie kalectwo? Po co wspominać o czymś takim, skoro nie ma wyjaśnienia ani nie gra to żadnej roli?

 

“Wybuchła perlistym śmiechem“ → Wybuchnęła

 

“Jej ciało wygięło się w łuk, stęknęło“ – ciało stęknęło? A potem to samo ciało miało krzyk na ustach? Nie, nie ciało, tylko Madame.

 

“każdy wiedział już, że wpadła w trans, dokładnie wtedy, zaczęła śpiewać. A śpiewała, wirując, stając na palcach raz po raz z niezwykłą gracją, jakby ważyła tyle, co nic, a nawet mniej, a może więcej, a może właśnie tyle, ile ich odwaga… Dziwaczne, wykonywane przez nią gesty każdemu normalnemu człowiekowi już dawno połamałyby kości, podczas gdy Madame wiła się i wiła coraz bardziej, nie zwracając uwagi na pełne niedowierzania miny.“

Zgubiłam się. Po pierwsze: kto to są ci “każdy”? Wydawało mi się, że Madame była jedynym więźniem Bastylii w danym momencie. Nawet jeśli założymy, że ona widziała walczących jakimś tam nadnaturalnym sposobem, to jak ktokolwiek mógł widzieć ją? Siedziała w lochu, czyż nie? To kto widział jej taniec, kto miał pełne niedowierzania miny…?

 

“Zaś jej moc ciągle nabierała na sile“ – przybierała

 

“…do każdej komórki ciała, rozpychając ją całą, aż ciało Madame zmieniło się w pulsujące źródło.“

 

“uświadomił sobie o obecności Madame“ – uświadomił sobie kogo? co? obecność

 

“nie drgnął w trakcie analizowania jej widoku.“ – bardzo to niezgrabne

 

Dołączam do grona czytelników, którzy niestety nie zrozumieli tekstu. Czy cała rewolucja była wywołana przez Madame, albo raczej o Madame? Jeśli tak, to PsychoFisz słusznie pyta: a jakim cudem w ogóle takiego potężnego demona przymknięto?

Za dużo niewiadomych, by lekturę można nazwać satysfakcjonującą. Intrygującą w pewien sposób może, ale jednak ludzie na ogół wolą po przeczytaniu wiedzieć, o co chodziło…

Nowa Fantastyka