
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Uliczna latarnia rzucała na ściany pokoju fantastyczne cienie, kiedy spring się ocknęła. Leżała na łóżku, z kołdrą naciągniętą na głowę. Oddychała ciężko i szybko. Wsłuchała się w przerażającą ciszę domu i spróbowała wymazać z pamięci to, co się stało, ale obrazy napłynęły z nową siłą. To moja wina, to przeze mnie, powtarzała w myślach.
Nie miała wyrzutów sumienia, dręczyło ja tylko poczucie niespełnienia, rozczarowanie. To właśnie napawało ją największym lękiem. Jaką bestią trzeba być, żeby nie czuć się winną? Przecież czytałam ostrzeżenia, czemu nie posłuchałam? Bo chciałaś się sprawdzić, udowodnić samej sobie, że jesteś dobrą wiedźmą, powiedział cichy głosik, gdzieś we wnętrzu jej głowy. Chciała mu zaprzeczyć, ale stwierdziła, że kłócenie się z samą sobą byłoby niezaprzeczalną oznaką obłędu. Ale właściwie to by wiele wyjaśniało… Owszem, wyjaśniałoby wiele, ale nie mam zamiaru zgodzić się na zrzucenie na mnie całej winy, powiedział ten sam głosik w jej głowie. Zignorowała go, wypełzła spod kołdry i rozejrzała się po pokoju. Wyglądał dokładnie tak samo jak wczorajszego ranka. Stosy starych ksiąg piętrzyły się pod ścianami, ogarki świec leżały na niewielkim, okrągłym stoliku, na szafkach stały najrozmaitsze utensylia, wypełniające pokój ziołowym zapachem. Nie zastanawiając się długo, zabrała się do pakowania stert woluminów do walizek.
***
Spring obudziła się wyjątkowo wcześnie, nawet jak na nią. Chociaż podczas inicjacji wybrała godziny poranne, nigdy nie zdarzało się jej zbudzić jeszcze przed świtem. Chciała jeszcze zasnąć, ale sen rozwiał się bezpowrotnie.
Na świecie panowała jeszcze ciemność, wlewając się oknami do pokoju. Nie widziała nic, nawet włącznika światła.
– Glimme aeternel – Spring wykonała szybki gest dłonią, jakby zamykała w pięści garść powietrza. Poczuła przyjemny dreszcz przeszywający całe ciało i kiedy otworzyła dłoń pojawiła się w niej mała iskierka światła. Skierowała ją przed siebie i zmusiła, by zawisła w powietrzu na środku pokoju. Teraz ostrożnie omijając książki i kable od komputera leżące na podłodze ruszyła do włącznika światła. Mogła użyć zaklęcia, żeby wcisnąć przełącznik, ale nie lubiła zaklęć telekinetycznych.
Usiadła wśród książek, spod jednej z nich wyciągnęła fajkę z ciemnego drewna. Nabiła ja mieszanką tytoniu i ziół, zapaliła od iskry, wiszącej w powietrzu i zaciągnęła się gęstym, białym dymem. Momentalnie umysł się jej oczyścił, zniknęły wszystkie zbędne myśli. Teraz mogła się skupić. Wzięła do ręki jedną z ksiąg, leżących przed nią. Napis na okładce głosił: „Teoria istnienia pozamaterialnego i mistycyzm magii". Spring już dawno skończyła z nauką zaklęć i eliksirów, stanowiły one tylko wstęp do prawdziwej, potężnej magii.
Na dworze zaczęło się już rozjaśniać, kiedy natrafiła na coś ciekawego. Jeden z rozdziałów traktował o tzw. energii uosobionej.
„Utalentowana i potężnie obdarzona wiedźma zdolna jest do transmutowania otaczającej ją energii w niematerialną istotę. Uczynić to w prosty, dla doświadczonej wiedźmy, sposób, opierający się na metodzie tworzenia sfer energetycznych można, kładąc jednak nacisk nie na aspekt mocy, a inteligencji i osobowości, gdyż przekazać należy stworzeniu temu jak najwięcej cech swoich, by później zapanowanie nad nim łatwiejszym uczynić. Istoty te, Engozami zwane, mogą się stać wiedźmom posłuszne, gdy po stworzeniu, opętane mocą umysłu zostaną. By to uczynić należy zastosować technikę filtracji energetycznej Bonallie'go i zaabsorbować nadmiar mocy, kształtując ją w formę uwięzi mentalnej, którą następnie spętać trzeba Engoza."
Dalej rozdział mówił o licznych korzyściach wynikających z posiadania owego Engoza. Na samym dole stronicy czerwonym atramentem (zaraz, zaraz… Czy to na pewno jest atrament?) napisane było jeszcze:
„Należy zachować jednak szczególną uwagę, podczas tworzenia i opanowywania Engoza, gdyż najmniejsze zachwianie mocy doprowadzić może do zerwania więzi między wiedźmą, a jej dziełem. Uwolniony Engoz staje się mściwy i złośliwy, a jako istota nie magiczna, a energetyczna jest niezwykle trudny do unicestwienia."
Spring uśmiechnęła się do siebie. Nareszcie jakieś wyzwanie, pomyślała. Od kilku tygodni wertowała księgi w poszukiwaniu podobnej formuły transmutacyjnej. Wcześniej znalazła wiele wzmianek o tworzeniu stworzeń z czystej energii, ale nigdy żadnych konkretów.
Spojrzała na zegarek, było przed szóstą. Rodzina jeszcze spała i nie spodziewała się by mieli się obudzić przed dziesiątą – była sobota. Jeszcze raz uważnie przewertowała instrukcję. Następnie zamknęła oczy i przeskanowała otoczenie, upewniając się, że znajdzie tu dosyć mocy by uformować sferę.
Podniosła się z podłogi i objęła umysłem swój pokój:
– Ningredis isses hoalle vitis – rozłożyła ręce na całą szerokość i zamknęła oczy. Na końcach palców Spring pojawiły się iskierki zielonego światła, uniosły się i zaczęły zataczać szybkie kręgi po pokoju – neol agape retturi – ogniki rozbłysły jasno i wsiąkły w ściany, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Ochronne zaklęcie było niezauważalne, ale Spring czuła siłę otaczającą ją ze wszystkich stron. Teraz mogę się wziąć do pracy, pomyślała i zaczęła rozgarniać ksiązki z dywanu. Następnie zwinęła go, ukazując białe koło z pięciokątem wewnątrz wyrysowane na podłodze. Usiadła w środku symbolu i postawiła płonącą świecę w każdym jego kącie. Płomienie stanowiły naturalny szkielet dla sfery, z której Spring zamierzała ukształtować Engoza. Zacisnęła powieki, zaciągnęła się jeszcze raz dymem z fajki i siłą woli ściągnęła do siebie moc, delikatnymi dotknięciami umysłu zaczęła nadawać energii kulisty kształt.
Gdyby zamierzała stworzyć sferę energetyczną, pobrałaby teraz więcej mocy i wypełniła nią wnętrze, jednak stworzenie Engoza wymagało znacznie trudniejszego działania. Spring zajrzała do wnętrza własnych myśli i wyłowiła z nich kilka silnych, wyraźnych i obrazujących jej cechy. Kiedy starała się je zmaterializować, zacisnęła mocniej powieki. Po kilku próbach udało jej się utkać wystarczająco silną i dokładną sieć, by nie rozpadła samoistnie. Ostrożnie, tak by nie uszkodzić bąbla energii umieściła zmyślną siatkę w sferze. Przypominało to trochę infekowanie komórki organizmu przez wirusa. Ta wizja sprawiła, że dziewczynę przeszył dreszcz, ale opanowała fizjologiczne odruchy i wróciła do pracy.
Kiedy skończyła uszczelniać energetyczną otoczkę Engoza poczuła jakieś poruszenie, magia wokół niej zaczęło pulsować i drżeć. Zrozumiała, że jej dzieło zaczyna zyskiwać samoświadomość, zaczyna żyć.
– Udało się, naprawdę się udało – mamrotała po nosem, dalej nie mogąc uwierzyć w to, co działo się na jej oczach. Przypomniała sobie, że to dopiero początek, najtrudniejsza część dopiero przed nią.
Filtrację Bonallie'go miała opanowaną niemal do perfekcji, często korzystała z niej przy budowaniu najrozmaitszych konstrukcji magicznych. Tak więc z tym etapem nie miała problemu, choć filtrowanie niemal ożywionej energii nieco różniło się od standardowego procesu.
„…zaabsorbować nadmiar mocy, kształtując ją w formę uwięzi mentalnej…". To był najtrudniejszy moment. Techniki mentalne należały do jednych z najtrudniejszych stosowanych w czarach. Powoli, musisz być ostrożna, pomyślała Spring. Bardzo delikatnie uwolniła swój umysł z okowów ciała i oplotła nim Engoza. Już prawie skończyła budować zmyślną obręcz, kiedy nagle poczuła wokół siebie nagłą fluktuacje magii. Engoz wykorzystał to błyskawicznie i szarpnął się gwałtownie, odrzucając umysł dziewczyny powrotem do jej ciała.
– Cholera jasna – zaklęła i zerwała się z podłogi. Engoz jawił się jej jedynie jako jasna kula bardzo mglistego światła. Wiedziała, że nie zdąży znowu pojmać go siłą umysłu. Posłała trochę mocy tarczy ochronnej otaczającej jej pokój i zamarła. Zaklęcie było nieuziemione. Cholera jasna – zapomniała, myśl rozbłysła jej w głowie niczym spadająca gwiazda i równie szybko zniknęła. Engoz najwyraźniej też wyczuł brak połączenia osłony z ziemią, błyskawicznie przybrał coś na kształt ludzkiej postaci i z wielką siłą rzucił się na tarczę. Niepowiązana z podłożem, uległa sile wewnętrznej i przemieściła się razem ze świetlistą postacią, nie wytrzymała jednak nacisku i rozpadła się szybko na drobne kawałki zbitej magii, zwalając Spring z nóg.
Dziewczyna uderzyła głową o szafkę i straciła przytomność.
***
Łup. Łup. Łup. Ktoś walił młotem, i to całkiem sporym, tuż nad jej głową. Po krótkiej chwili przerażona skonstatowała, że to wcale nie dzieje się nad, tylko wewnątrz jej głowy. Ból oślepiał i nie pozwalał myśleć. Powoli otworzyła oczy i dźwignęła się na łokciach. W pokoju było już całkiem jasno, nawet więcej: barwa światła sugerowała, że dzień zaczyna chylić się już ku zachodowi.
Spring obmacała swoją głowę i skrzywiła się, kiedy poczuła pod palcami olbrzymi guz. Wstała z podłogi, cicho jęcząc z bólu. W domu panowała cisza, zaczęła zastanawiać się nad tym: co stało się z Engozem.
Podeszła do drzwi, w dalszym ciągu jęcząc, i uchyliła je powoli. Coś poruszyło się gwałtownie w sąsiednim pokoju, Spring usłyszała zwierzęcy skowyt i z przerażeniem zobaczyła swoją młodszą siostrę w obdartych, opalonych ubraniach. Jej oczy była całkowicie czarne, a z półotwartych ust ciekła ślina zmieszana z krwią.
– Fiona… – Spring nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo siostra rzuciła się w jej kierunku, wyciągając przed siebie ręce z rozczapierzonymi palcami. Dziewczyna odruchowo osłoniła się zaklęciem tarczy, jednak impet uderzenia wepchnął ją powrotem do swojego pokoju, siła była ogromna, zdecydowanie zbyt duża jak na dwunastoletnie dziecko…. Siostra dopadał do niej i usiłowała sięgnąć pazurami do oczu. Pazurami…?
– Impessim – krzyknęła Spring i odrzuciła Fionę do tyłu, mała zaskamlała i zaczęła okrążać przerażona wiedźmę. Starsza dziewczyna rzuciła zaklęcie unieruchamiające i patrzyła jak jej siostra miota się w powietrzu.
Spring nie udało się utrzymać małej długo spętanej, niby-siostra wyrwała się z dużą siłą i pomknęła w kierunku dziewczyny. Wiedźma nie zdążyła zareagować, upadła na podłogę, przywalona ciałem Fiony. Dziewczynka zamachnęła się i rozdarła jej policzek ostrymi pazurami.
– Aaaaaaaaau – zawyła Spring i osłoniła się rękami przed następnym uderzeniem. Tym razem ucierpiało przedramię, krew trysnęła oblewając wszystko dookoła.
– Impessim maxi – w głosie dziewczyny brzmiało przerażenie połączone z determinacją. Siostra wyleciała w powietrze. Nie podnosząc się z podłogi Spring rzuciła zaklęcie ogłuszające, ładując w cios całą moc, jaką mogła szybko zaczerpnąć:
– Deamirrin! – mała zawyła i spadła na podłogę kilka stóp od Spring. Dziewczyna podniosła się na klęczki i gotowa do obrony podpełzła do ciała. Nie miała się już jednak przed czym bronić. Mała napastniczka nie oddychała. Wpatrywała się czarnymi oczyma w pustkę, na twarzy pozostał jej grymas wściekłości.
Rodzice Spring leżeli w sąsiednim pokoju, cali we krwi. Najwyraźniej opętana Fiona, zanim dopadła wiedźmy, zabawiła się z rodzicami. Nie miała ochoty na to patrzeć. Przeszła przez cały dom, ale po Engozie nie było śladu, wysłała nawet magiczny impuls wrażliwy na skupiska energii, jednak to również nie przyniosło skutku. Zrezygnowana wróciła do siebie i wywlokła na korytarz ciało siostry.
Zatrzasnęła się w swoim pokoju i zaczęła płakać. Ale nie z żalu. Płakała z bólu – krew z ran nadal ciekła obfitymi strumieniami. Podeszła do szafki ze składnikami i wyjęła słoiczek z cuchnącą zielona mazią. Nie był to żaden magiczny specyfik, gojący rany w kilka sekund czy uniewrażliwiający na ból, Spring nigdy nie interesowała się uzdrawianiem. Było to zwykłe smarowidło odkażające. Nałożyła je na przedramię i policzek. Nie chciała wychodzić z pokoju, by szukać bandaża. Udarła kawałek prześcieradła i owinęła nim rękę. Nie miała już siły martwić się o twarz, wpełzła pod kołdrę i starała się już o niczym nie myśleć.
Z góry przepraszam za błędy interpunkcyjne - niestety nie jest to moja mocna strona ;(
Błędy są, takie i inne, ale - na szczęście - historia też jakaś jest. Dużo czytać, pracować nad ładnymi zdaniami i będzie OK. :)
Tymczasem daję 4 - na zachętę. :)
Pozdrawiam
Z pewnym żalem stwierdzam, że "Według procedury" było o cztery piąte nieba lepsze. Jak dla mnie, oczywiście.