- Opowiadanie: Bauaser-kun - tancerz wojny

tancerz wojny

Wła­ści­wie chcia­łem na­pi­sać krót­kie opo­wia­da­nie, ale nim się spo­strze­głem roz­ro­sło się do dwu­dzie­stu stron A4, nadal ro­śnie i końca nie widać. Z obawy, że może roz­ro­snąć się do roz­mia­rów po­wie­ści zanim usły­szę/prze­czy­tam jakąś bez­stron­ną opi­nię po­sta­no­wi­łem za­mie­ścić tu frag­ment koń­czą­cy się w miej­scu, w któ­rym od biedy i zna­czą­co na­cią­ga­jąc de­fi­ni­cję można uznać to za od­dziel­ne opo­wia­da­nie.

 

Bar­dzo pro­szę o po­wstrzy­ma­nie się od uwag na temat or­to­gra­fii, in­ter­punk­cji, gra­ma­ty­ki – na te spra­wy przyj­dzie czas, jeśli na­stą­pi jakiś nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ny cud i ktoś po­sta­no­wi ów frag­ment (lub ca­łość gdy zo­sta­nie za­koń­czo­na) wydać w po­sta­ci dru­ko­wa­nej. W tej chwi­li in­te­re­su­ją mnie je­dy­nie opi­nie do­ty­czą­ce po­my­słu i ca­ło­kształ­tu tek­stu.

Oceny

tancerz wojny

Do­sta­tecz­nie za­awan­so­wa­na tech­no­lo­gia nie różni się od magii.

Ar­thur C. Clar­ke

 

– Nie po­do­ba mi się to. – Oświad­czył Ce­drik. – Na­praw­dę mi się nie po­do­ba.

– Wiem o tym. – Kari po­pra­wi­ła mu koł­nierz i szyb­ki­mi, zręcz­ny­mi ru­cha­mi szczot­ki oczy­ści­ła wams z nie­ist­nie­ją­ce­go brudu.

– Nie po­do­ba mi się ten wams, ko­szu­la z koł­nie­rzem ani te bry­cze­sy. – Po­wtó­rzył. – Czy na­praw­dę muszę się tak stro­ić?

– Tak. – Po­ko­jów­ka prze­rwa­ła usu­wa­nie nie­ist­nie­ją­ce­go brudu, i kry­tycz­nie obej­rza­ła pra­co­daw­cę. – I tak cud, że zgo­dzi­li się tylko na bry­cze­sy i wams z her­bem. Udało się Panu wy­mi­gać od gierm­ka, kryzy, czap­ki z pió­rem, pa­rad­nej sza­bli i spodni z miesz­kiem.

– A wy­obra­żasz sobie mnie z ozdob­nym fiut­ko­no­szem? 

To był od­ruch, któ­re­go nigdy się nie wy­zbył. Jeśli była szan­sa spra­wie­nia, że Kari się za­czer­wie­ni, Ce­drik jej nie prze­pusz­czał. Zgod­nie z jego prze­wi­dy­wa­nia­mi, dziew­czy­na wle­pi­ła wzrok w pod­ło­gę i za­czer­wie­ni­ła się aż po ce­bul­ki kasz­ta­no­wych wło­sów.

– Nie muszę. – Od­po­wie­dzia­ła w końcu, nadal in­ten­syw­nie oglą­da­jąc he­blo­wa­ne deski pod­ło­gi. – Wi­dzia­łam Pana w ze­szłym roku.

– Na tym prze­klę­tym awan­sie. – Ce­drik przy­po­mniał sobie swój prze­ko­micz­ny wy­gląd od­bi­ja­ją­cy się w lu­strze.– A naj­strasz­niej­sze, że od dwu­stu lat nikt nawet nie pró­bu­je wpro­wa­dzić zmian w ko­stiu­mie. Słowo daję, kto­kol­wiek do­bie­rał w tym kraju ce­re­mo­nial­ny ubiór, znał się na mo­dzie w rów­nym stop­niu co krety na la­ta­niu.

Mie­szek, kryza, czap­ka z pió­rem, wams, na to na­pier­śnik z her­bem i pa­rad­na sza­bla. Taka kom­po­zy­cja rze­czy­wi­ście mogła wzbu­dzać śmiech. W każ­dym razie obec­nie, bo kie­dyś była po­dob­no szczy­tem szla­chec­kiej mody. Ce­drik uwa­żał to za nie­moż­li­wie kiep­ski dow­cip.

Obec­nie no­szo­na ko­szu­la z koł­nie­rzem, bry­cze­sy i jed­no­li­cie ubar­wio­ny wams także nie były w jego stylu, ale przy­naj­mniej nie­zbyt rzu­ca­ły się w oczy. Ce­drik wes­tchnął.

– Wierz mi Kari, że gdyby nie cho­dzi­ło Tok Sza­kar od­mó­wił­bym bez za­sta­no­wie­nia.

To aku­rat była praw­da, wpraw­dzie od­mo­wa by­ła­by cięż­ką ob­ra­zą, w nie­któ­rych przy­pad­kach gra­ni­czą­cą wręcz z casus beli, ale tylko Tok Sza­har mo­gło­by wsz­cząć wojnę z Bre­ihel. Po­zo­sta­łe pań­stwa albo z Bre­ihel nie są­sia­do­wa­ły, albo były zbyt małe by móc za­gro­zić ro­dzin­ne­mu kró­le­stwu Ce­dri­ka, albo miały kiep­skie sto­sun­ki z in­ny­mi swo­imi są­sia­da­mi, skłon­ny­mi na­tych­miast wes­przeć Bre­ihel w wy­pad­ku wojny.

To'c Sha­char le­ża­ło da­le­ko na wschód od Bre­ihel, nie było wiele więk­sze od więk­szo­ści są­sia­du­ją­cych z Bre­ihel kró­lestw i miało nie­zbyt sta­bil­ne sto­sun­ki z swo­imi są­sia­da­mi na wscho­dzie i po­łu­dniu, neu­tral­ne na pół­no­cy i fa­tal­ne na za­cho­dzie.

I od czte­ry­stu lat nie prze­gra­ło nie tylko żad­nej wojny, ale nawet żad­nej bitwy. Dziw praw­dzi­wy, że żaden z wład­ców kraju nie pró­bo­wał pod­bi­jać no­wych ziem. Przy ich mi­li­tar­nym po­ten­cja­le Sha­char­czy­cy mo­gli­by w ciągu de­ka­dy pod­bić wszyst­kich swo­ich są­sia­dów, a w ciągu stu­le­cia, opa­no­wać co naj­mniej pół kon­ty­nen­tu.

Od nie­pa­mięt­nych cza­sów To'c Sha­char sta­no­wi­ło coś w ro­dza­ju nie­za­leż­ne­go sądu. Wspie­ra­ło w woj­nach te kraje, któ­rych dzia­ła­nia uzna­ły za słusz­ne. Dbało o za­cho­wa­nie rów­no­wa­gi sił. Ostrze­ga­ło zbyt am­bit­ne na­ro­dy, przed po­dej­mo­wa­niem nie­roz­trop­nych de­cy­zji. A jeśli była po­trze­ba, siłą po­ka­zy­wa­li dla­cze­go dana de­cy­zja jest nie­roz­trop­na.

Nie bra­ko­wa­ło ta­kich, któ­rzy twier­dzi­li że To'c Sha­char wła­ści­wie rzą­dzi świa­tem. Nie bra­ko­wa­ło też ta­kich, któ­rzy uwa­ża­li, że znisz­cze­nie To'c Sha­char po­zwo­li im pod­bić cały świat. Ci któ­rzy pró­bo­wa­li znisz­czyć Sha­char­czy­ków, nie­rzad­ko za­wie­ra­jąc se­kret­ne so­ju­sze, rów­nie po­tęż­ne co nie­spo­dzie­wa­ne, za­wsze źle koń­czy­li.

Dla­te­go nikt roz­sąd­ny nie chciał się im na­ra­zić. W żaden spo­sób.

Po­zo­sta­wa­ło za­gad­ką dla­cze­go ich naj­bliż­si są­sie­dzi jesz­cze nie po­ję­li lek­cji.

– My­ślisz, że Król coś przed nami ukry­wa a oni to wy­kry­li? – Spy­tał Ce­drik. – No wiesz, taki szmat drogi, a oni nam pro­po­nu­ją wy­mia­nę ge­ne­ral­ską.

Nie po­wie­dział wprost, że wy­mia­na taka po­zwa­la To'c Sha­char, do­kład­niej ob­ser­wo­wać po­czy­na­nia da­ne­go kró­le­stwa, bo były to nie­spraw­dzo­ne plot­ki. Po­zo­sta­wa­ło jed­nak fak­tem, że jeśli Sha­char­czy­cy pro­po­no­wa­li komuś wy­mia­nę ge­ne­ral­ską, zwy­kle coś się dzia­ło albo w samym kró­le­stwie, albo w jego naj­bliż­szym są­siedz­twie.

 Wy­mia­nę ge­ne­ral­ską z Hatts prze­pro­wa­dzi­li na krót­ko przed re­be­lią, no­ta­be­ne w trak­cie re­be­lii opo­wie­dzie­li się po stro­nie bun­tow­ni­ków, ksią­żę Roal wpraw­dzie chciał zi­gno­ro­wać rady To'c Sha­char, ale szyb­ko zre­zy­gno­wał. Naj­star­sze rody Hatts, wcze­śniej tak chęt­ne do przy­wra­ca­nia bie­do­cie świa­do­mo­ści spo­łecz­nej, nagle uzna­ły, że wie­lo­wie­ko­wy sys­tem ich księ­stwa fak­tycz­nie jest już nieco zgnu­śnia­ły i na­le­ża­ło­by wpro­wa­dzić ja­kieś zmia­ny. Dla dobra ludu.

Wy­mia­nę ge­ne­ral­ską z Ke­nish prze­pro­wa­dzi­li gdy nowy elekt dra­stycz­nie ob­ni­żył ak­cy­zę na al­che­micz­ne de­kok­ty i zniósł zakaz po­sia­da­nia, upra­wia­nia i han­dlu nie­któ­ry­mi "zio­ła­mi". Wy­wo­ła­ny tymi do­bro­dziej­stwa­mi gwał­tow­ny wzrost ak­tyw­no­ści go­spo­dar­czej w pew­nych bran­żach do­pro­wa­dził z kolei do roz­wo­ju zna­czą­cej kon­tra­ban­dy w przy­gra­nicz­nych oko­li­cach. Rok po wy­mia­nie ak­cy­za wró­ci­ła do po­przed­nie­go po­zio­mu, za­ka­zu wpraw­dzie nie przy­wró­co­no, ale no­wo­pow­sta­ły "ziel­ny po­da­tek" znów wy­wo­łał re­ce­sję u di­le­rów. I falę no­wych ska­zań­ców za uni­ka­nie po­dat­ków.

– Nie wiem. – Kari prze­sta­ła w końcu wle­piać la­zu­ro­we spoj­rze­nie w pod­ło­gę – Od lat pa­nu­je u nas pokój. – Za­czę­ła od­li­czać na pal­cach. – Król rzą­dzi mniej wię­cej spra­wie­dli­wie, a w każ­dym razie nie mniej spra­wie­dli­wie niż w po­zo­sta­łych kró­le­stwach, więk­szych utar­czek z są­sia­da­mi nie mamy, od de­ka­dy nie zmie­nio­no w pra­wie wła­ści­wie nic waż­ne­go. Może chcą mieć oko na Talet?

Pół­noc­ny są­siad Bre­ihel w ostat­nich kilku la­tach bez wy­raź­ne­go po­wo­du wsz­czął dwie wojny. Obie szyb­ko za­koń­czył, swoją wła­sną ka­pi­tu­la­cją. To nie było nor­mal­ne za­cho­wa­nie.

– Spró­bu­ję wy­py­tać na­sze­go go­ścia. Zor­ga­ni­zuj coś ku za­cie­śnia­niu wię­zów przy­jaź­ni, do­brze?

– Oczy­wi­ście.

Ce­drik do­kład­nie obej­rzał się w zwier­cia­dle.

Względ­nie modny, od­święt­ny ubiór. Jest.

Gład­ko przy­li­za­ne rude kłaki. Są.

Czar­ne, udrę­czo­ne spoj­rze­nie czło­wie­ka ro­bią­ce­go coś, czego szcze­rze nie­na­wi­dzi. Jest.

– No to idę.

– Pro­szę na sie­bie uwa­żać.

 

Nie wię­cej niż pół go­dzi­ny póź­niej Ce­drik z Lei, naj­star­szy syn se­nio­ra jed­ne­go z co zna­mie­nit­szych rodów Kró­le­stwa Bre­ihel, pan na Lei, Dali i Łza­wi­cy sta­nął w ogrom­nej, wspa­nia­le oświe­tlo­nej halli miej­skie­go ra­tu­sza. Ra­tusz po­sta­wio­no przed wie­ka­mi i po­cząt­ko­wo słu­żył jako po­gań­ska świą­ty­nia ja­kie­goś bar­ba­rzyń­skie­go ple­mie­nia, ale gdy przod­ko­wie Ce­dri­ka za­dba­li o przy­by­cie cy­wi­li­za­cji w te oko­li­ce uzna­li, że wspa­nia­ły bu­dy­nek na­le­ży jakoś wy­ko­rzy­stać. Ka­pła­ni La­re­tha twar­do sprze­ci­wi­li się "plu­ga­wie­niu je­dy­nej praw­dzi­wej wiary przez od­pra­wia­nie świę­tych ce­re­mo­nia­łów w po­gań­skiej świą­ty­ni", zatem przez dłuż­szy czas sta­no­wi­ła ona sie­dzi­bę rodu Ce­dri­ka. Do­pie­ro dwie­ście lat temu po­sta­wio­no dwo­rek, a dawną świą­ty­nię prze­ro­bio­no na ra­tusz.

Rzecz jasna Ce­drik nie stał sam, bur­mistrz też był obec­ny. Ar­cy­ka­płan La­re­tha, ła­ska­wie ra­czył wejść do ośrod­ka wła­dzy świec­kiej. Nie bra­ko­wa­ło też "przy­pad­kiem" prze­cho­dzą­cych przez salę do­rad­ców, chłop­ców na po­sył­ki, pa­choł­ków i dzie­wek.

W końcu wy­da­rze­nie było nie byle jakie, sam Król opu­ścił sto­li­cę i za­wi­tał do grodu Lei.

A nade wszyst­ko wkrót­ce miał po­ja­wić się tu jeden z naj­lep­szych wo­jow­ni­ków, tu­dzież tak­ty­ków, naj­po­tęż­niej­sze­go pań­stwa na świe­cie. Jeden z naj­lep­szych wo­jow­ni­ków Bre­ihel, jak wieść nio­sła, już przed dwoma dnia­mi za­kwa­te­ro­wał się u szla­chet­nie uro­dzo­ne­go cza­row­ni­ka z To'c Sha­char. Teraz Sha­char­czyk miał zo­stać ofi­cjal­nie za­kwa­te­ro­wa­ny u Ce­dri­ka.

Na­zy­wa­no to wy­mia­na ge­ne­ral­ską, choć rzad­ko kiedy "wy­mie­nia­ni" wo­jow­ni­cy mieli sto­pień ge­ne­ra­ła, w nie­któ­rych przy­pad­kach nie na­le­że­li nawet do re­gu­lar­nej armii. Li­czy­ło się, że byli znani ze swych zdol­no­ści albo byli mieli wpły­wy po­li­tycz­ne, albo po­cho­dzi­li z wy­so­kie­go rodu. A naj­le­piej wszyst­ko naraz.

Ce­drik stał nie­ru­cho­my i sztyw­ny jakby kij po­łknął. Król wszedł do hali i zajął je­dy­ne miej­sce sie­dzą­ce, już od progu ge­stem po­wstrzy­mał obec­nych od dwor­ne­go ukło­nu. Za kró­lem wkro­czy­ła jego świta, ze wzglę­du na dużą licz­bę po­ten­cjal­nej służ­by w samym ra­tu­szu ogra­ni­czo­na do szam­be­la­na, który za­trzy­mał się tuż za pro­giem, praw­do­po­dob­nie mając też robić za he­rol­da, jed­ne­go ry­ce­rza, który sta­nął po kró­lew­skiej pra­wi­cy i dwóch pa­choł­ków. Jeden niósł nie­wiel­ki sztan­dar z kró­lew­skim go­dłem – czar­nym jed­no­roż­cem kro­czą­cym w polu zło­tym. Drugi trzy­mał za­mknię­tą szka­tuł­kę. Nie­spo­ty­ka­nie ma­łych roz­mia­rów szka­tuł­kę.

– Ce­dri­ku z Lei. – Król mówił tonem ofi­cjal­nym. In­ny­mi słowy sztucz­nym do gra­nic moż­li­wo­ści i su­ge­ru­ją­cym, że co naj­wy­żej po­ło­wa wy­po­wie­dzi bę­dzie praw­dą. – Zgo­dzi­łem się na twą proś­bę, o mniej for­mal­ny strój, lecz nie miej tego za znak mej przy­chyl­no­ści. Na dwa dni przed twą proś­bą otrzy­ma­łem list od na­szych dro­gich przy­ja­ciół z Tok Sza­kar. List któ­re­go treść, nie wda­jąc się w szcze­gó­ły, nie­wie­le się róż­ni­ła od twej proś­by. In­ny­mi słowy Sza­kar­ski ge­ne­rał pro­sił o od­stą­pie­nie od zwy­kłe­go ce­re­mo­nia­łu, i ce­re­mo­nial­nej odzie­ży na rzecz nieco swo­bod­niej­sze­go za­cho­wa­nia. Uzna­łem tedy, iż jeśli obie stro­ny pro­szą o to samo, nie godzi się od­ma­wiać. Miej to na uwa­dze.

Ce­drik w od­po­wie­dzi skło­nił się naj­dwor­niej jak po­tra­fił, ale nie po­wie­dział ani słowa. Wie­dział do­sko­na­le, że król za­wsze był przy­chyl­ny jego ojcu i dziad­ko­wi, przez co i na sa­me­go Ce­dri­ka pa­trzył nieco przy­chyl­niej. Wie­dział też, że król nie prze­pa­dał za ofi­cjal­ny­mi ce­re­mo­nia­mi i spo­tka­nia­mi, które po­chła­nia­ły ogrom­ne ilo­ści czasu, czasu który wład­ca chęt­niej spę­dzał był na po­lo­wa­niach, po pas uty­tła­ny w bło­cie niż w hal­lach, odzia­ny w naj­do­stoj­niej­sze szaty i z gro­no­sta­jo­wym płasz­czem na ple­cach. Uj­mu­jąc rzecz pro­ściej – po­dwój­na proś­ba o skrom­niej­szą i mniej ofi­cjal­ną ce­re­mo­nię była dla króla ide­al­ną wy­mów­ką by za­paść w lasy ze sta­dem oga­rów, od po­przed­nie­go wie­czo­ra ob­szcze­ku­ją­cych wszyst­ko, co tylko zbli­ży­ło się na za­sięg psie­go słu­chu do naj­bar­dziej luk­su­so­we­go za­jaz­du w Lei. Za­jaz­du przed­ło­żo­ne­go nad do­wol­ny z dwor­ków ro­dzi­ny Ce­dri­ka wła­śnie ze wzglę­du na mniej­szą od owych lasów od­le­głość.

– Wasza wy­so­kość wszak, rów­nież od­stą­pił od ce­re­mo­nia­łu. – Bur­mistrz, wi­dząc, że Ce­drik mil­czy, pod­jął grę w rów­nie co wład­ca do­nio­słym i sztucz­nym tonie. – Miast gro­no­sta­jo­we­go płasz­cza ka­ftan zło­tem ha­fto­wa­ny, miast dworu kilku sług le­d­wie ze sobą pro­wa­dząc. Znać tedy, że i wam w smak jest proś­ba obu ge­ne­ra­łów.

– Ty się le­piej nie od­zy­waj bo cię każe na prę­gie­rzu oćwi­czyć. – Król na chwi­lę zre­zy­gno­wał z stylu na­dę­te­go, szla­chet­ne­go wład­cy, na rzecz prze­ka­zu nie bu­dzą­ce­go żad­nych wąt­pli­wo­ści. – Je­steś tu, chło­pie, tylko dla­te­go, że Ce­drik nie miał ocho­ty, albo czasu, cię stąd wy­ko­pać. Rzą­dzisz mia­stem też dla­te­go, że nikt w domu Ce­dri­ka nie ma na to czasu albo ocho­ty. Względ­nie obu.

Bur­mistrz za­milkł prze­ra­żo­ny. Jego do­tych­cza­so­we kon­tak­ty z ary­sto­kra­cją ogra­ni­cza­ły się do Ce­dri­ka – wy­jąt­ko­wo mi­łe­go dla po­spól­stwa, rza­dziej do jego ojca, który też był dość dobry dla pro­ste­go ludu. O ile pro­sty lud pa­mię­tał o kła­nia­niu się w pas, ustę­po­wa­niu drogi i re­gu­lar­nym pła­ce­niu po­dat­ków.

Lea była mia­stem, w któ­rym lu­do­wi pro­ste­mu ucho­dzi­ło pła­zem wiele rze­czy, za które w in­nych miej­scach chłop do­stał­by przez grzbiet na­haj­ką. Krą­ży­ły po­gło­ski, że oko­li­ca jest za­cza­ro­wa­na. Że zmie­nia ludzi na lep­szych, mil­szych, bar­dziej sza­nu­ją­cych dru­gie­go czło­wie­ka. Jako dowód przed­sta­wia­no, że każdy przy­bysz, który zo­stał w Lei na dłu­żej ła­god­niał. Ce­drik uwa­żał, że w spo­koj­nym, miej­scu lu­dzie po pro­stu od­po­czy­wa­li, a każdy po­rząd­ny gość usza­nu­je tra­dy­cje go­spo­da­rzy i żadne czary nie były po­trzeb­ne do zmia­ny na lep­sze.

– A zatem sza­now­ny Ce­dri­ku. – Król po­now­nie przy­oblekł swój głos w for­mal­ną i fał­szy­wą to­na­cję. – Waż swe słowa i za­cho­wa­nie. Zważ, iż choć gość nasz rów­nież pro­sił o swo­bo­dę jest on emi­sa­riu­szem Tok Sza­kar. Waż słowa i za­cho­wa­nie, by kró­le­stwu Bre­ihel nie przy­nieść wsty­du.

– Będę uwa­żał. Wasza wy­so­kość. A czy wasza wy­so­kość bę­dzie ła­skaw od­po­wiedź mi na pewne py­ta­nie?

– Być może. Pytaj, a ja zde­cy­du­ję.

Ce­drik nie zadał py­ta­nia. Nie zdą­żył, bo nim otwo­rzył usta szam­be­lan-he­rold do­no­śnym gło­sem za­wo­łał:

– Emi­sa­riusz Tok Sza­kar, Mistrz mie­cza szó­ste­go stop­nia, tan­cerz wojny, błę­kit­na bły­ska­wi­ca ra­żą­ca nie­spo­dzie­wa­nie, Yulla Ge­re­kess z za­ko­nu siód­me­go smoka!

Ze­bra­ni spoj­rze­li w kie­run­ku drzwi, krót­ka roz­mo­wa po­chło­nę­ła ich do­sta­tecz­nie, by nie za­uwa­ży­li prze­kra­cza­ją­ce­go przez próg ry­ce­rza w błę­kit­nym pół­pan­ce­rzu. Ry­cerz za­czer­wie­nio­ny był po same uszy, i wy­raź­nie za­mie­rzał coś po­wie­dzieć, ale he­rol­do­wa­ty szam­be­lan za­głu­szył go szyb­ko roz­po­czy­na­jąc ce­re­mo­nial­ną mowę.

– Yullo Ge­re­kess z za­ko­nu siód­me­go smoka, Mi­strzu mie­cza szó­ste­go stop­nia, tan­ce­rzu wojny, błę­kit­na bły­ska­wi­co ra­żą­ca nie­spo­dzie­wa­nie sto­isz oto przed jego wy­so­ko­ścią Dag­ga­rem dru­gim, kró­lem Bre­ihel, su­ze­re­nem szkar­łat­nych gór! U jego pra­wi­cy zaś stoi szla­chet­ny Ce­drik z Lei, syn pana na Lei, Dali i Łza­wi­cy. On to go­ścić cię bę­dzie jak wła­sne­go brata, a jeśli ja­kiej­kol­wiek ujmy u niego uświad­czysz, nie­chaj spad­nie na niego gniew bogów i kró­lów, nie­chaj…

– Ale! – Wrza­snął ry­cerz wi­dząc, że mowa da­le­ka jest jesz­cze od końca. – Ja nie je­stem Yullą!

Na­stą­pi­ło krę­pu­ją­ce sześć se­kund mil­cze­nia.

– Gdzie? – Krzyk­nął Dag­gar drugi za­po­mi­na­jąc o swo­jej roli króla z bajki. A w ciszy echo jego głosu sły­szal­ne było za­pew­ne na ze­wnątrz. – Gdzie jest Yulla do cho­le­ry?

– Na dwo­rze. – Od­krzyk­nął ktoś z ze­wnątrz, po­twier­dza­jąc, że echo w ra­tu­szu jest na­praw­dę do­no­śne i do­brze sły­szal­ne. – Konia roz­kul­ba­czam! Grass, kre­ty­nie, mia­łeś tylko spraw­dzić, czy już wszy­scy są!

Nie mi­nę­ło pół mi­nu­ty nim na scho­dach roz­brzmia­ły kroki Yulli. A gdy emi­sa­riusz Toc Sha­char, Mistrz mie­cza szó­ste­go stop­nia, tan­cerz wojny, błę­kit­na bły­ska­wi­ca ra­żą­ca nie­spo­dzie­wa­nie prze­kro­czy­ła próg i dziar­sko ru­szy­ła ku go­spo­da­rzom wszy­scy gło­śno wcią­gnę­li po­wie­trze.

Nie cho­dzi­ło o to, że Yulla Ge­re­kes' była ko­bie­tą – W Bre­ihel nie bra­ko­wa­ło zna­ko­mi­tych wo­jow­ni­czek.

Nie cho­dzi­ło o to, że wy­glą­da­ła na nie wię­cej niż dwa­dzie­ścia lat – obec­nie dzie­więt­na­sto­let­ni Ce­drik miał szes­na­ście, gdy uzna­no jego zdol­no­ści za wię­cej niż wy­star­cza­ją­co dobre by do­wo­dzić kor­pu­sem Da­lij­sko-Łza­wic­kim.

Nie cho­dzi­ło o skrom­ny, choć wy­raź­ny ma­ki­jaż – ofi­ce­ro­wie po­win­ni prze­cież dbać o wy­gląd.

Z całą pew­no­ścią nie cho­dzi­ło o dłu­gie blond włosy, nie­bie­skie oczy, fi­gu­rę mo­del­ki, zgrab­ne nogi i cza­row­ny uśmiech – tego typu cechy u ko­biet rzad­ko prze­szka­dza­ją męż­czy­znom.

Cho­dzi­ło ra­czej o jej ro­zu­mie­nie nieco swo­bod­niej­sze­go ubio­ru i za­cho­wa­nia.

Na­pier­śnik, nie­wie­le wię­cej od owych pier­si za­kry­wa­ją­cy i coś, co chyba miało być spód­nicz­ką. Owo coś zro­bio­ne było z kil­ku­na­stu dłu­gich, spi­cza­sto za­koń­czo­nych, me­ta­lo­wych pły­tek i za­sła­nia­ło tylko to, co naj­waż­niej­sze. Po­dob­ny "strój" u ko­bie­ty Ce­drik wi­dział tylko raz, na sie­dem­na­ste uro­dzi­ny set­ni­cy z od­dzia­łu, któ­rym do­wo­dził, za­bra­li go na "męską roz­ryw­kę". Wy­na­ję­ta strip­ti­zer­ka miała nieco dłuż­szą spód­nicz­kę.

Yulla po­nad­to miała wy­so­kie, sta­lo­we buty na chyba pięt­na­sto­cen­ty­me­tro­wych szpil­kach. Ich przy­dat­ność na polu bitwy bu­dzi­ła wiele wąt­pli­wo­ści, choć zde­cy­do­wa­nie nikt nie chciał­by zo­stać takim ob­ca­sem na­dep­nię­ty.

Za­miast mie­cza u pasa miała drew­nia­ny krzyż, taki jak te ro­bio­ne przez dzie­ci, które czę­sto bawią się w ry­ce­rzy.

– Witam panów. – Za­czę­ła me­lo­dyj­nie, gdy tylko zna­la­zła się trzy kroki od Króla, do­kład­nie na­prze­ciw Ce­dri­ka. – Na­praw­dę bar­dzo Kró­lo­wi dzię­ku­ję, że po­szedł na te drob­ne ustęp­stwa. – Król nie­mal za­chły­snął się wcią­ga­nym po­wie­trzem, i nie zdo­łał wy­krztu­sić nawet słowa. – Chyba bym nie zdzier­ży­ła kilku go­dzin w tych na­szych, zna­czy się za­kon­nych, od­święt­nych sza­tach. Cho­ler­stwo jest nie­wy­god­ne, cięż­kie i zwy­kle śmier­dzi trze­ma po­przed­ni­mi użyt­kow­ni­ka­mi. Przy pa­so­wa­niu na szó­sty sto­pień mo­głam po za­pa­chu po­znać, co po­przed­nik zżarł na obiad.

– Mówi jak do kum­pla od kie­lisz­ka. – Syk­nął cicho bur­mistrz do Ce­dri­ka, za­po­mi­na­jąc, że, przy braku nor­mal­ne­go gwaru, szep­ta­nie w ra­tu­szu jest bez­sen­sow­ne. – A wy­glą­da jakby do­pie­ro co z bur­de­lu sza­bel­ka wy­szła!

Dziew­czy­na mru­gnę­ła do niego, ale nie prze­ry­wa­ła mowy.

– Dla­te­go na­praw­dę dzię­ku­ję, że Król zgo­dził się nieco ogra­ni­czyć ce­re­mo­nię. Zatem, niech Król czyni co, uznał za nie­moż­li­we do usu­nię­cia z pro­to­ko­łu.

Jedno spoj­rze­nie na króla wy­star­czy­ło, żeby stwier­dzić, że cał­ko­wi­cie stra­cił reszt­ki chęci nie tylko na po­zo­ranc­two, ale na co­kol­wiek. Praw­do­po­dob­nie nawet po­lo­wać mu się ode­chcia­ło. Z tru­dem przy­wra­ca­jąc ka­mien­ny wyraz twa­rzy trzep­nął pa­choł­ka przez łeb, mru­cząc coś o wy­ba­łu­sza­niu gał na szla­chet­ne panie, i nie­mal wy­rwał słu­dze szka­tuł­kę z rąk. Szyb­kim ge­stem po­wstrzy­mał szam­be­la­no­wa­te­go he­rol­da, który wi­docz­nie od­zy­skał już dość zmy­słów i spo­so­bił się do po­now­ne­go roz­po­czę­cia prze­mo­wy. Dag­gar drugi otwo­rzył szka­tuł­kę, wyjął z niej dwa pier­ście­nie, więk­szy, srebr­ny, bez żad­nych zdo­bień podał Yulli, mniej­szy, złoty, mi­ster­nie gra­we­ro­wa­ny w węże z oczkiem bez klej­no­tu, ale gra­we­ro­wa­nym sło­wi­kiem, podał Ce­dri­ko­wi. Ener­gicz­ny­mi ru­cha­mi głowy usi­ło­wał dać do zro­zu­mie­nia, że teraz to oni po­win­ni zro­bić swoje. Ce­drik usi­ło­wał wsu­nąć złoty pier­ścień na palec Sha­char­ki, dziew­czy­na nie zro­zu­mia­ła, albo zna­ko­mi­cie uda­wa­ła, że nie ro­zu­mie.

– A to co ma być? Za­rę­czy­ny? Wiem, że mam pod tobą słu­żyć, ale bez prze­sa­dy!

– To – Szam­be­lan wzro­kiem wy­szu­kał zgody króla – Sym­bol jeno. Zdob­ny pier­ścień, go­spo­darz za­kła­da swemu go­ścio­wi. Zna­kiem tego, że u niego w go­ści­nie przed wszel­ką ujmą chro­nić się gości za­rze­ka, jako tego sło­wi­ka, któ­ren wyżej jest umiesz­czo­ny by go węże tknąć nie zdo­ła­ły. Gład­ki pier­ścień gość go­spo­da­rzo­wi za­kła­da, zna­kiem tego, że wła­snych zasad się zrze­ka w go­spo­da­rza dzie­dzi­nie jego praw prze­strze­ga­jąc. Z da­wien dawna w Bre­ihel tak się czyni z am­ba­sa­do­ry, co u szlach­ty się za­trzy­mu­ją, z ge­ne­ra­ły przy­ja­zne, co w su­kurs przy­by­łe i z ka­pła­ny, do świą­ty­ni in­ne­go boga za­wi­ta­łe.

– Ro­zu­miem. Daj ten pa­luch chłop­cze.

Pół mi­nu­ty póź­niej król był już przy drzwiach, wlo­kąc za ramię bur­mi­strza, kró­lew­ska świta szła tuż za nimi. Tupot kilku par stóp był w ra­tu­szo­wej hali do­no­śny ale i tak do­sły­sze­li py­ta­nie króla o drogę do wspo­mnia­nej przez bur­mi­strza sza­bel­ki.

Na­stęp­ne pół mi­nu­ty pa­no­wa­ła nie­zręcz­na cisza, potem Ce­drik ru­szył przed sie­bie i ge­stem dał znać dziew­czy­nie, żeby po­szła za nim. Przed ra­tu­szem stały trzy konie, jeden, o nie­iden­ty­fi­ko­wal­nej maści, był w peł­nych, błę­kit­nych la­drach. Obok stały dwa ka­ro­sze z ty­po­wo wierz­cho­wym rzę­dem, żadne ze zwie­rząt nie miało juków do­sta­tecz­nie du­żych, by po­mie­ścić jakiś sen­sow­ny bagaż, o nor­mal­nym pan­ce­rzu nie wspo­mi­na­jąc. Uzna­ny omył­ko­wo za Yullę ry­cerz do­siadł zbroj­ne­go wierz­chow­ca, Yulla chwy­ci­ła jed­ne­go z ka­ro­szy za uzdę. Do­pie­ro teraz do Ce­dri­ka do­tar­ło, że jest na­praw­dę wy­so­ka, nawet jeśli odjąć mon­stru­al­ne szpil­ki prze­wyż­sza­ła go o dobre pół głowy i nic nie po­ma­ga­ła świa­do­mość, że miał mniej niż prze­cięt­ny wzrost jak na Bre­ihel­czy­ka. Pół cala się prak­tycz­nie nie liczy.

Ostat­nie­go konia trzy­ma­ła za uzdę jesz­cze jedna dziew­czy­na, sta­no­wią­ca nie­mal do­kład­ne prze­ci­wień­stwo Yulli. Niska, czub­kiem głowy ledwo się­ga­ła­by Ce­dri­ko­wi pod­bród­ka, czar­no­wło­sa, czar­no­oka, o dziw­nych, eg­zo­tycz­nych ry­sach twa­rzy. Ubra­na była skrom­nie i schlud­nie, choć modą więk­szo­ści po­dróż­ni­czek w ra­czej męski strój, to jest w nudno i jed­no­li­cie ubar­wio­ne skó­rza­ne spodnie i ka­ftan.

– Za­po­mnia­ła­bym. – Yulla wska­za­ła na niską dziew­czy­nę. – To Ako, moja… hmm… naj­bliż­szym okre­śle­niem w Bre­ihel­skim byłby chyba gier­mek, ale i tak nie od­da­je peł­nej spra­wie­dli­wo­ści sha­char­skie­go ave­sla. Stań­my chwi­lo­wo na tym, że to mój gier­mek, może potem wpad­nę na ja­kieś lep­sze okre­śle­nie. Ako. To Ce­drik. Nasz go­spo­darz.

Ako skło­ni­ła się sztyw­no, jakby kij po­łknę­ła i dość dziw­ną modą – ręce trzy­ma­ła równo przy­ci­śnię­te do boków, na krót­ką chwi­lę unio­sła głowę tak, by po­mi­mo czter­dzie­sto­pię­cio­stop­nio­we­go zgię­cia tu­ło­wia pa­trzeć Ce­dri­ko­wi pro­sto w oczy.

– A Gras­sa. – Yulla wska­za­ła błę­kit­no­zbro­je­go. – Zdą­ży­łeś już po­znać. Dodam tylko, że to mój brat, i wła­śnie od­jeż­dża. Obie­cał na­szej mamie, że po­je­dzie ze mną do­pó­ki ofi­cjal­nie nie tra­fię pod Bre­ihel­ską pro­tek­cję. – Unio­sła dłoń z sym­bo­licz­nym pier­ście­niem. – Co już na­stą­pi­ło.

– Ro­zu­miem. – Ce­drik kiw­nął głową. – Ale jeden dzień chyba może od­po­cząć przed po­wro­tem? Za­pa­sy uzu­peł­nić? Upew­nić się, że sio­stra miesz­ka w do­brych wa­run­kach?

– Nie. – Grass nawet się nie za­sta­na­wiał nad od­po­wie­dzią. – Widzę, że zo­sta­wiam sio­strę w do­brych rę­kach. Za­pa­sy z ła­two­ścią uzu­peł­nię po dro­dze, a w razie po­trze­by po­tra­fię łowić i po­lo­wać. A od­po­czy­wać nie ma po­trze­by, bo nasza po­dróż znacz­nie szyb­sza i mniej mę­czą­ca była, niż się spo­dzie­wa­li­śmy.

– Ostat­nie trzy dni. – Wpa­dła mu w słowo sio­stra. – Prze­by­li­śmy z pręd­ko­ścią znu­dzo­ne­go woła, wię­cej czasu po­pa­sa­jąc w go­spo­dach niż sie­dząc w kul­ba­kach.

Ry­cerz po­twier­dził kiw­nię­ciem głowy i dał swo­je­mu ko­nio­wi ostro­gę. Zwie­rzę par­sk­nę­ło i ru­szy­ło raź­nym truch­tem. Fak­tycz­nie wy­glą­da­ło na to, że jest wy­po­czę­te.

– To co? Po­ka­żesz mi w końcu nasze łóżko?

– Kwa­te­ra dla cie­bie jest już go­to­wa, dla Ako też coś uszy­ku­je­my. Nikt nie uprze­dzał, że przy­je­dziesz z gierm­kiem.

– Oj tam, jakoś się zmie­ści­my we dwie na jed­nym łóżku. Naj­wy­żej bę­dzie­my się do sie­bie przy­tu­lać.

– Nie bę­dzie­cie mu­sia­ły.

– Nie po­wiem. – Yulla uśmiech­nę­ła się lekko. – Że się nie spo­dzie­wa­łam żad­nej de­mon­stra­cji, ale albo do­sko­na­le uda­jesz, albo nic nie masz mię­dzy no­ga­mi.

Ce­dri­ka za­mu­ro­wa­ło to nagłe oświad­cze­nie, a wyraz jego twa­rzy mu­siał wy­raź­nie wska­zy­wać, że nie ro­zu­mie, skąd takie po­mó­wie­nie. Yulla po­spie­szy­ła więc z wy­ja­śnie­nia­mi.

– Może to nie­skrom­nie za­brzmi, ale ja ra­czej ładna je­stem, o stro­ju nie ma nawet sensu wspo­mi­nać, a ty i tak je­steś pierw­szym fa­ce­tem, który nie pró­bo­wał sobie wy­obra­zić mnie nago. – Ce­drik mil­czał, wyraz jego twa­rzy zmie­nił się dra­stycz­nie, w tej chwi­li do­bit­nie su­ge­ru­jąc, że za­dzia­ła­ły te same neu­ro­ny, które skło­ni­ły króla do py­ta­nia o sza­bel­kę. – Aż do tej chwi­li, może jest jesz­cze dla cie­bie na­dzie­ja.

Do­po­wie­dzia­ła to ze szcze­rą we­so­ło­ścią w gło­sie, a po chwi­li mil­cze­nia spy­ta­ła:

– Skoń­czy­łeś?

– Nie. – Ce­drik za­czął sobie roz­cie­rać skro­nie złą­czo­ny­mi pal­ca­mi środ­ko­wy­mi i wska­zu­ją­cy­mi, nie zda­wał sobie spra­wy, że robił to za­wsze, gdy usil­nie sta­rał się zmu­sić myśli do sku­pie­nia na jed­nej kon­kret­nej spra­wie. – Jesz­cze tylko fi­nal­ny detal. Dobra, skoń­czy­łem.

– To pro­wadź.

Ce­drik nie po­pro­wa­dził ich naj­krót­szą drogą. Wręcz prze­ciw­nie, po­cząt­ko­wo ru­szył w nie­mal zu­peł­nie prze­ciw­nym kie­run­ku, z za­mia­rem zaj­rze­nia do płat­ne­rza i za­mie­nie­nia z nim kilku słów na temat spe­cjal­ne­go za­mó­wie­nia. Po­nie­waż płat­ne­rza nie było w kuźni, Ce­drik po­pro­wa­dził za­gra­nicz­nych gości na tar­go­wi­sko, choć dzień nie był tar­go­wy na placu i tak było tłocz­no, prze­kup­nie  jak to prze­kup­nie. Gło­śno za­chwa­la­li swoje to­wa­ry, jed­no­cze­śnie sta­ra­jąc się zdys­kre­dy­to­wać kon­ku­ren­cje, jesz­cze gło­śniej tar­go­wa­li się z za­in­te­re­so­wa­ny­mi, a szczyt wo­kal­nych moż­li­wo­ści osią­ga­li wrzesz­cząc na swo­ich po­moc­ni­ków i, oka­zyj­nie, na wy­rost­ków któ­rzy dla za­im­po­no­wa­nia ko­le­gom pró­bo­wa­li zwę­dzić coś ze stra­ga­nu.

Pro­wa­dzą­ca konia Yulla, a po ochło­nię­ciu z pierw­sze­go szoku także i Ako, zwra­ca­ły na sie­bie uwagę. Palce wska­zy­wa­ły je bez­li­to­śnie, re­kla­my, targi i obe­lgi ci­chły o ton lub dwa gdy dziew­czy­ny znaj­do­wa­ły się do­sta­tecz­nie bli­sko. Cza­sa­mi roz­le­ga­ły się tłu­mio­ne szep­ty, które choć nie­wy­raź­ne po­zwa­la­ły się do­my­ślać ich ogól­ne­go sensu. Yulli naj­wy­raź­niej to nie prze­szka­dza­ło, Ako była wy­raź­nie za­że­no­wa­na i stop­nio­wo czer­wie­nia­ła, w pew­nym mo­men­cie wspo­mnia­ła nawet, że po­wo­li stają się atrak­cją dla miej­sco­wych. Yulla za­re­ago­wa­ła na to skom­pli­ko­wa­nym ma­new­rem przy na­pier­śni­ku, na sku­tek czego pseu­do­pan­cerz od­sło­nił nieco wię­cej most­ka i uwy­dat­nił Sha­char­ce to, co żoł­nie­rze Ce­dri­ka na­zy­wa­li do­lin­ką.

Ce­drik do­strzegł wresz­cie płat­ne­rza, wy­so­kie­go, ży­la­ste­go blon­dy­na, tar­gu­ją­ce­go się o coś przy nie­wiel­kim, ale po­pu­lar­nym kra­mi­ku. Po­nie­waż pod­sta­wo­wym do­stęp­nym przy kra­mi­ku to­wa­rem była za­war­tość trzech, a w dni tar­go­we sze­ściu, be­czek, targi do­ty­czy­ły za­pew­ne ceny kufla piwa. Choć nie można było wy­klu­czyć in­nych moż­li­wo­ści.

– Vlad! – Za­wo­łał Ce­drik, pod­cho­dząc bli­żej. – Vlad! Chodź no tu! Schle­jesz się kiedy in­dziej!

– Mowy nie ma! – Roz­darł się sto­ją­cy za kra­mi­kiem nie­wy­so­ki, bro­da­ty i nie­mal kan­cia­sty osob­nik. – Mości Ce­dri­ku ja go stąd nie pusz­czę, póki nie uiści! Z całym sza­cun­kiem dla wasz­mo­ści, nie pusz­czę Vla­di­mi­ra, póki nie uiści za ostat­nią gava. Pan Sa­lva­dor pasy by ze mnie darł, gdy­bym po­zwo­lił Vla­di­mi­ro­wi na kre­dyt wypić!

Mistrz bro­war­nik i płat­nerz da­rzy­li się wza­jem­nie, wła­ści­wie nie­uza­sad­nio­ną, an­ty­pa­tią. Sa­lva­dor miał jed­nak istot­ną prze­wa­gę – wszyst­kich kon­ku­ren­tów w Lei wy­ku­pił, wy­gryzł lub sku­tecz­nie znie­chę­cił do bro­war­nic­twa, zy­sku­jąc tym samym mo­no­pol w mie­ście. Vla­di­mir mu­siał więc pijać nie­mal wy­łącz­nie jego piwo, bez moż­li­wo­ści sku­tecz­ne­go od­gry­zie­nia się, no bo czy pi­wo­war po­trze­bu­je zbroi?  

Ce­drik uznał, że nie ma czasu na dys­ku­sje, rzu­cił więc na ladę, nie­mal przed nos kra­sno­lu­da, mo­ne­tę o od­po­wied­nim no­mi­na­le i siłą od­cią­gnął płat­ne­rza od kra­mi­ku.

– Dzię­ki.

Wy­sa­pał płat­nerz, jego od­dech su­ge­ro­wał, że wypił nie­wie­le wię­cej niż jedną gava, a i to już dość dawno temu. Był pra­wie trzeź­wy, było to w jego przy­pad­ku o tyle dziw­ne, że choć pił rzad­ko, nie umiał po­znać kiedy na­le­ży prze­stać, w re­zul­ta­cie wła­ści­wie każdy jego kon­takt z al­ko­ho­lem koń­czył się nie­zbyt przy­jem­nie.

– Chodź. Mam in­te­res.

– Widzę. – Vla­di­mir do ostat­niej chwi­li nie zo­rien­to­wał się, że Ce­drik pro­wa­dzi go ku za­gra­nicz­nym pięk­no­ściom. – I cie­szę się, że pa­mię­ta­łeś także o in­te­re­sie przy­ja­cie­la. Ale że sza­bel­man po­zwo­lił ci je na ze­wnątrz wy­pro­wa­dzić! No, no. Mi za­wsze mówił, że usłu­gi tylko na miej­scu i z góry opła­co­ne. To jak się dzie­li­my? – Bez­wstyd­nie wle­pił wzrok w na­pier­śnik Sha­char­ki. -Po jed­nej na głowę? Dwóch na jedną po kolei? Czy dwie na jed­ne­go po kolei?

– Za­po­mnia­łem uprze­dzić. – Ce­drik zwró­cił się do dziew­czyn. – Że jak po­czu­je­cie prze­moż­ną chęć kop­nię­cia, lub wal­nię­cia tego kre­ty­na, to się nie krę­puj­cie.

Yulla uśmie­cha­ła się sze­ro­ko, wy­raź­nie nic sobie nie ro­biąc z płat­ner­skich in­sy­nu­acji. Ako na­to­miast nie wa­ha­ła się ani chwi­li. Okrę­ci­ła się szyb­ko w pi­ru­ecie, pod­sko­czy­ła i rąb­nę­ła Vla­di­mi­ra stopą w skroń. Naj­wy­raź­niej wło­ży­ła w to całą złość i fru­stra­cję, jaką zbie­ra­ła w sobie już od pew­ne­go czasu. Trza­snę­ło pę­ka­ją­ce drew­no, a roz­cią­gnię­ty na ziemi płat­nerz znik­nął pod reszt­ka­mi ru­cho­me­go stra­ga­nu i sto­sem wełny, włócz­ki i ta­sie­mek. Pro­wa­dzą­cy wózek sta­ru­szek klął tak gło­śno i za­pa­mię­ta­le, że nawet nie za­uwa­żył kiedy za­czął urą­gać pro­sto w twarz dzie­dzi­co­wi mia­sta. Ani pod­ty­ka­nych mu pod nos du­żych zło­tych monet, za które mógł­by kupić nowy wózek i zapas to­wa­ru na na­stęp­ne pół roku.

W końcu udało się do­pro­wa­dzić do po­rząd­ku kra­mik, Vla­di­mi­ra i sta­rusz­ka, który zo­rien­to­waw­szy się, że przez kilka minut lżył plu­ga­wie naj­waż­niej­sze­go i naj­bo­gat­sze­go mło­dzień­ca w pro­mie­niu kilku dni drogi, nie chciał dla od­mia­ny wstać z klę­czek i za­prze­stać "upra­szać zmi­ło­wa­nia dla sta­re­go dur­nia".

– Taka ślicz­na nóżka, a taki ból za­da­ła. 

Stęk­nął płat­nerz roz­cie­ra­jąc sobie skroń. Do­pie­ro w zwier­cia­dle miał się zo­rien­to­wać, że przez na­stęp­ne kilka dni bę­dzie miał na boku głowy od­ci­śnię­te logo i nazwę sha­char­skie­go szew­ca. Ce­drik zła­pał go za ramię i bez słowa po­wlókł w kie­run­ku płat­ner­skiej sie­dzi­by. Drugą ręką dał znać Sha­char­kom, żeby po­szły za nimi. Na miej­scu dzie­dzic Lei bez­ce­re­mo­nial­nie wska­zał pal­cem Yullę.

– Do końca ty­go­dnia masz dla niej zro­bić po­rząd­ny pan­cerz i miecz.

– Chyba cię po­je­ba­ło. – Wy­ra­ził swoją opi­nię Vla­di­mir. – Niby jak mam w ty­dzień zro­bić pełen ze­staw?

– Nie wiem. Ty tu je­steś spe­cja­li­stą od pan­ce­rzy.

– I jako spe­cja­li­sta ci mówię, że tego nie da się tak szyb­ko zro­bić!

– Serio? A ktoś mi się tu ostat­nio prze­chwa­lał, że kupił cały zapas bar­dzo sku­tecz­nych, ma­gicz­nych na­rzę­dzi i może zro­bić pełną płytę w naj­wy­żej dzie­sięć dni.

– Ale to na spe­cjal­ne za­mó­wie­nia!

– To jest spe­cjal­ne za­mó­wie­nie. Po­wie­dział­bym wręcz rzą­do­we. Wagi pań­stwo­wej. Jak się ro­zej­dzie, że emi­sa­riusz­kę z Tok Sza­kar mylą z dziw­ką z miej­sco­we­go bur­de­lu…

– Emi­sa­riusz­kę? – Wy­beł­ko­tał Vlad z roz­bra­ja­ją­co kre­tyń­ską miną. – eee… zna­czy się… one… eee… nie dla go­ścia… nie z sza­bel­ki?

Yulla nie wy­trzy­ma­ła i ryk­nę­ła grom­kim śmie­chem, a Ako po­czer­wie­nia­ła aż po same uszy.

– NIE! – Wrza­snął Ce­drik. – Nie z sza­bel­ki!

– To dla­cze­go nie wzię­ła nor­mal­nej zbroi i mie­cza?

– A cho­le­ra ją wie. – Wark­nął Ce­drik zer­ka­jąc spode łba na tan­cer­kę wojny. – A cho­le­ra jedna ją wie! Cho­le­ra wie, czemu się ubra­ła jak do bur­de­lu!

– Bo to wy­god­ne. – Wy­sa­pa­ła Yulla ła­piąc od­dech mię­dzy ko­lej­ny­mi sal­wa­mi śmie­chu. – Nie mu­sisz mi wie­rzyć, ale jak bogów ko­cham mi w tym na­praw­dę wy­god­nie. Nic mi nie krę­pu­je ru­chów. A w za­ko­nie siód­me­go smoka szyb­ko prze­sta­jesz się wsty­dzić cze­go­kol­wiek, masz to pew­niej niż li­chwiar­skie od­set­ki kra­sno­ludz­kiej po­życz­ki.

– Zna­czy się… eee… – Vla­di­mir po­trzą­snął głową jak pies po­zby­wa­ją­cy się wody z futra. Naj­wy­raź­niej mu to po­mo­gło, bo od­zy­skał rezon. – Zna­czy się oczy­wi­ście! Zaraz się za­bie­ram do ro­bo­ty. – Uśmiech­nął sze­ro­ko i z kiep­sko uda­wa­ną nie­win­no­ścią. – Muszę tylko Panią zmie­rzyć! Wie Pani, żeby zbro­ja nie była za cia­sna, nie uwie­ra­ła.

– Ako. – Za­czął Ce­drik.

Ale niska dziew­czy­na nie po­trze­bo­wa­ła żad­nych po­le­ceń. Też wi­dzia­ła iskry w oczach płat­ne­rza, ledwo Vla­di­mir wy­do­był skądś taśmę mier­ni­czą, czar­no­wło­sa Sha­char­ka wy­rwa­ła mu ją z rąk i od­cią­gnę­ła Yullę na bok. Kilka chwil póź­niej wrę­czy­ła płat­ne­rzo­wi miarę i ka­wa­łek per­ga­mi­nu z za­pi­sa­ny­mi kil­ko­ma cy­fra­mi. Yulla wy­rwa­ła mu ten per­ga­min, nim zdo­łał zer­k­nąć choć­by na jedną z liczb.

– Ej! Niby jak mam bez tego ci do­pa­so­wać zbro­ję?

– Wcale. – Sha­char­ka zło­ży­ła per­ga­min na pół, i wsu­nę­ła sobie pod na­pier­śnik. – Nie po­trze­bu­ję nowej zbroi, ale do­kład­ne wy­mia­ry przy­da­dzą się u kraw­ca. Wzię­łam ze sobą tylko jedną su­kien­kę. I to brzyd­ką, muszę sobie za­mó­wić coś ład­ne­go.

– Pokaż no mi tą, którą za­bra­łaś ze sobą. – Brzyd­kie to było po­dej­rze­nie które za­lę­gło się w gło­wie Ce­dri­ka. – A zaraz potem zde­fi­niuj mi co to zna­czy „coś ład­ne­go”.

Ako nie cze­ka­ła na od­po­wiedź swo­jej pani i szyb­ko wy­bie­gła na ze­wnątrz, wró­ci­ła po krót­kiej chwi­li nio­sąc nie­wiel­ką sakwę. Wy­do­by­ła z niej po­mię­tą su­kien­kę, nie, w ści­słym sen­sie tego słowa, brzyd­ką. Nie­bie­ską, skrom­ną, na ra­miącz­kach. Ce­drik skła­niał się ku okre­śle­niu „dzie­cię­cą”, ale tylko dla­te­go że w Lei czę­sto ku­po­wa­no po­dob­ne su­kien­ki małym dziew­czyn­kom. Zwłasz­cza wśród bie­do­ty gdzie zwy­cza­jo­wo tuż po za­ku­pie su­kien­ka nie­mal do­ty­ka­ła ziemi, a na nową oszczę­dza­no do­pó­ki nie po­ja­wia­ła się re­al­na groź­ba, że, w kwe­stii przy­zwo­ito­ści, lep­szy efekt da­ła­by me­ta­lo­wa pół­spód­nicz­ka Yulli.

– Cze­kam na de­fi­ni­cję.

– Hm… coś ład­ne­go? To coś, co mi się spodo­ba i nie po­zo­sta­wi wąt­pli­wo­ści, że no­si­ciel­ka jest atrak­cyj­ną ko­bie­tą. Czyli na przy­kład po­rząd­ny de­kol­cik, albo coś z roz­cię­ciem, o, gdzieś dotąd – mach­nę­ła ręką gdzieś w po­ło­wie drogi mię­dzy mied­ni­cą a dolną kra­wę­dzią swo­je­go na­pier­śni­ka. – Może być też coś w ro­dza­ju tego pa­skudz­twa, ale z in­ne­go ma­te­ria­łu.

– Nie­mal cał­kiem przej­rzy­ste­go? – Za­py­tał Vla­di­mir, który nie za­uwa­żył, że Yulla z tru­dem po­wstrzy­mu­je śmiech na widok jego roz­ma­rzo­nej miny.

– Na przy­kład. Cho­ciaż my­śla­łam ra­czej o czymś, co za­czy­na się roz­pusz­czać przy kon­tak­cie z wodą, wy­obraź sobie jak­bym w czymś takim wy­glą­da­ła przy fon­tan­nie. Oczy­wi­ście może być też coś le­piej do­pa­so­wa­ne­go, wi­dzia­łam kie­dyś gim­na­stycz­ki na za­wo­dach, to coś, co no­si­ły, było takie ślicz­ne, choć chyba tro­chę za cia­sne…

Nie wy­trzy­ma­ła i ro­ze­śmia­ła się.

– Żebyś ty się wi­dział w lu­strze Vlad. Ce­drik, wy­lu­zuj. Obie­cu­ję ci, że wy­bio­rę coś nor­mal­ne­go. A to. – Wska­za­ła na nie­wiel­ką ilość pod­bi­te­go skórą me­ta­lu, który słu­żył jej za odzież. – Zo­sta­je, po­gódź się z tym, nie wci­śniesz mnie do innej zbroi, chyba że prze­mo­cą. A gwa­ran­tu­ję ci, że wcale nie bę­dzie to łatwe. Po­cie­szaj się tym, że ra­czej nie prze­wi­du­ję ko­niecz­no­ści no­sze­nia pan­ce­rza dłu­żej niż sześć-sie­dem go­dzin dzien­nie.

Ce­drik miał już dość.

– Ako, pa­mię­tasz te wy­mia­ry? – Czar­no­wło­sa nie­mal nie­do­strze­gal­nie ski­nę­ła głową. – To podaj je Vla­do­wi. – Ce­drik od­wró­cił się do płat­ne­rza. – Przy­go­tu­jesz jej lep­szą zbro­ję przed koń­cem ty­go­dnia. – Znów ob­ró­cił się w kie­run­ku gości. – A ty nie ma­rudź, ce­re­mo­nia była ku­rew­sko uprosz­czo­na, ale zo­bo­wią­za­łaś się prze­strze­gać moich zasad, a to obej­mu­je rów­nież bre­ihel­ską tra­dy­cję przy­zwo­ite­go wy­glą­du.

– Szlag. Ako! Wy­glą­da na to, że mia­łaś rację, od jutra mu­sisz mi za­pla­tać ten cho­ler­ny war­kocz.

Vla­di­mir, w od­róż­nie­niu od Ce­dri­ka, wy­raź­nie nie zro­zu­miał, co to ma wspól­ne­go z przy­zwo­itym wy­glą­dem, Yulla przy­mie­rzy­ła się więc już do wy­ja­śnie­nia, ale Ce­drik był szyb­szy. Jed­nym susem zna­lazł się przy dziew­czy­nie i za­tkał jej usta dło­nią. Bio­rąc pod uwagę do­tych­cza­so­we pro­wo­ka­cje Yulli i sam fakt ist­nie­nia Vla­di­mi­ra, nie chciał sobie nawet wy­obra­żać co by się dzia­ło, gdyby płat­nerz do­wie­dział się w końcu co sym­bo­li­zu­je dziew­czę­cy war­kocz.

– To aku­rat mo­żesz zi­gno­ro­wać. Głowę dam, że już od stu lat lu­dzie nie zwra­ca­ją uwagi na war­ko­cze. Kto lubi, ten nosi. A teraz po­że­gna­my się grzecz­nie z mi­strzem płat­ne­rzem i udamy się wprost do mnie. Za­kwa­te­ru­je­my was ele­ganc­ko, prze­bie­rzesz się i pój­dzie­my do kraw­ca, żebyś sobie wy­bra­ła coś PRZY­ZWO­ICIE ład­ne­go. I nie sta­wiaj się albo, La­reth mi świad­kiem, prze­ło­żę cię przez ko­la­no i spio­rę pasem jak gów­nia­rę, bo od sa­me­go po­cząt­ku jak gów­nia­ra pró­bu­jesz na sie­bie zwra­cać uwagę!

– Gra­tu­la­cje. – Vla­di­mir po­ki­wał głową z uzna­niem. – Gra­tu­la­cje szcze­re i za­słu­żo­ne ślicz­not­ko. Jesz­cze nie wi­dzia­łem, żeby ktoś tak szyb­ko na­praw­dę wkur­wił Ce­dri­ka.

 

– Uspo­ko­iłeś się tro­chę? – Yulla uśmiech­nę­ła się przy­mil­nie. – Może fak­tycz­nie trosz­kę mnie po­nio­sło u tego płat­ne­rza, ale on to wszyst­ko brał tak po­waż­nie, że… w każ­dym razie prze­pra­szam.

– Nie. To ja prze­pra­szam. Vla­di­mir w jed­nym miał rację, strasz­nie szyb­ko się wście­kłem. Nie je­stem jakąś cho­dzą­cą oazą spo­ko­ju, ale ra­czej długo trwa, zanim wyjdę z sie­bie, a tam… Nagle się wście­kłem, i to nie tylko na cie­bie. Wście­kłem się na wszyst­ko. Do­słow­nie. A ty aku­rat byłaś do­słow­nie pod ręką i na tobie się roz­ła­do­wa­ło… to nie było na­tu­ral­ne.

– By­stry je­steś. Jesz­cze nikt nie zo­rien­to­wał się, że rów­nie mocno wku­rzył­by się na po­wie­trze, za to że po­zwa­la się wdy­chać innym lu­dziom.

Ce­drik spoj­rzał na nią po­dejrz­li­wie. Ako wy­ję­ła spod ka­fta­na nie­wiel­ki na­szyj­nik.

– Jest za­klę­ty. – Po­wie­dzia­ła spo­koj­nie Yulla. – Po­tra­fi wy­wo­łać napad nie­kon­tro­lo­wa­nej wście­kło­ści, chcia­łam zo­ba­czyć ile po­trwa zanim ochło­niesz.

– Dla­cze­go?

– Wy­bacz, ale po­wiem ci, do­pie­ro gdy spraw­dzę jesz­cze dwa inne amu­le­ty. Nie­ko­niecz­nie na tobie.

– Dla­cze­go?

– Póź­niej. Obie­cu­ję. Wy­ja­śnię ci wszyst­ko. I przyj­mę każdą karę, jaką uznasz za sto­sow­ne. – Po raz pierw­szy wy­glą­da­ła na po­waż­ną. Nie trwa­ło to długo bo zaraz do­da­ła zwy­kłym dla sie­bie tonem. – Tylko pa­mię­taj, że nie wszyst­ko co boli jest karą. W tej wa­szej sza­bel­ce też pew­nie jest sala z pej­cza­mi, co nie?

– Nie wiem.

– Ja­aaaasne. – Ton głosu wy­raź­nie su­ge­ro­wał, że Yulla nie wie­rzy i nie uwie­rzy choć­by i po­twier­dził to cały pan­te­on. – ŁAŁ! To twoja chata?

Palec dziew­czy­ny skie­ro­wał się ku ogrom­ne­mu bu­dyn­ko­wi, z da­le­ka pysz­nią­ce­go się po­zła­ca­ną ele­wa­cją, który ob­ja­wił się na końcu alej­ki gdy skrę­ci­li po raz ko­lej­ny.

– Nie. To za­jazd pod zło­tym smo­kiem. Do mo­je­go domu idzie się tędy. To oczy­wi­ście tylko skrót, żeby nie ob­cho­dzić po­ło­wy mia­sta do­oko­ła.

Wska­zał wąską, ciem­ną i okrop­nie brud­ną ulicz­kę, po dru­giej stro­nie ulicy. Drugą w kie­run­ku za­jaz­du. Prze­ci­snę­li się przez nią, nie bez trud­no­ści, bo okre­śle­nie „wąska” nie od­da­wa­ło pełni spra­wie­dli­wo­ści, ulicz­ka była zbyt cia­sna by koło sie­bie mogło iść dwoje, nawet szczu­płych ludzi, Ako bez prze­rwy zer­ka­ła nie­spo­koj­nie do tyłu, na konie. Wy­raź­nie oba­wia­ła się, że któ­reś ze zwie­rząt utknie. Ce­drik pro­wa­dził je jed­nak pew­nie, nie wie­dzia­ły, że zda­rza­ło mu się już ko­rzy­stać konno z tego skró­tu – choć nie­zwy­kle rzad­ko, bo nie­odmien­nie koń­czy­ło się to po­dar­ciem spodni i odar­ciem skóry na udach.

Ulicz­ka wy­pro­wa­dzi­ła ich na nie­wiel­ki plac z fon­tan­ną, wokół placu znaj­do­wa­ło się kilka skle­pów, ale ra­czej nie za­glą­da­li tam by­wal­cy tar­go­wi­ska. Gu­stow­ne, fał­szy­wie skrom­ne, a przede wszyst­kim kosz­tow­ne wy­sta­wy do­bit­nie su­ge­ro­wa­ły, że bez trzo­su peł­ne­go złota nie warto nawet prze­glą­dać ofer­ty. Z placu, jak szyb­ko za­uwa­ży­ła Yulla, były tylko dwa wyj­ścia – pół­noc­ne i po­łu­dnio­we, oczy­wi­ście za­kła­da­jąc, że przez wyj­ście ro­zu­mie się sze­ro­ką, bru­ko­wa­ną drogę, bo w cie­niu nie­mal każ­de­go skle­pu cza­iła się wąska, ob­skur­na ulicz­ka, nie­któ­re nawet węż­sze od tej, którą wła­śnie prze­szli. Ce­drik po­pro­wa­dził je ku pół­noc­ne­mu wyj­ściu, mi­nę­li kilka zgrab­nych ka­mie­ni­czek, pół­noc­ną bramę, potem kilka mniej­szych i rza­dziej po­roz­sta­wia­nych, gu­stow­nych dom­ków, aż w końcu droga za­mie­ni­ła się w alej­kę ob­sa­dzo­ną po obu stro­nach śli­wa­mi. Nie trze­ba było ni­ko­mu tłu­ma­czyć, że alej­ka pro­wa­dzi pro­sto do dwor­ku Ce­dri­ka, równo z linią drzew koń­czył się ostat­ni płot, i za­czy­na­ły łąki, na któ­rych pasło się kilka krów, w ciągu pię­ciu minut do­tar­li do oka­za­łe­go dwor­ku ro­dzin­ne­go Ce­dri­ka. Ty­po­wy szla­chec­ki dwo­rek, na pla­nie pro­sto­ką­ta, biały, zdob­ny, z kil­ko­ma bu­dyn­ka­mi go­spo­dar­czy­mi w tle. Yulla nie sko­men­to­wa­ła, że pierw­szy raz spo­ty­ka się z dwor­kiem tuż za gra­ni­cą mia­sta. Przed gan­kiem ogrod­nik pro­wa­dził oży­wio­ną roz­mo­wę z ja­kimś chło­pem, któ­re­go Ce­drik nie roz­po­zna­wał, praw­do­po­dob­nie do­star­cza­ją­cym do dwor­ku ja­kieś za­pa­sy, bo nie­da­le­ko stał wóz, do wozu za­przę­gnię­ta była wy­jąt­ko­wo wiel­ka krowa. Kiedy po­de­szli ogrod­nik i chłop ukło­ni­li się nisko, kmieć za­po­mniał wpraw­dzie o zdję­ciu czap­ki, ale gra­wi­ta­cja oca­li­ła go przed na­ru­sze­niem pro­to­ko­łu.

– Witam w domu, pa­ni­czu. – Ogrod­nik wy­pro­sto­wał się i spró­bo­wał na­kło­nić do tego swo­je­go roz­mów­cę, ale ten po­zo­stał w skło­nie jak spa­ra­li­żo­wa­ny. – Ziu­tek! Pro­stuj się wresz­cie, bo to nie­ład­nie!

Ziu­tek nie od­po­wie­dział, nie po­ru­szył się też, nie li­cząc lek­kie­go drże­nia.

– Pro­szę się wy­pro­sto­wać.

Na słowa Ce­dri­ka kmieć sta­nął sztyw­no, na jego twa­rzy wy­kwitł gry­mas au­ten­tycz­ne­go prze­ra­że­nia. Pan na Lei zer­k­nął po­dejrz­li­wie na emi­sa­riusz­kę To’c Sha­char, a ta, nie pró­bu­jąc nawet robić tego ukrad­kiem po­twier­dzi­ła ski­nię­ciem głowy, a potem przy­ło­ży­ła sobie zło­żo­ne dło­nie do po­licz­ków, prze­chy­li­ła lekko głowę w ge­ście zwy­kle ko­ja­rzo­nym z sy­mu­la­cją snu i z miną z grupy fał­szy­wie słod­kich prze­pro­sin za­trze­po­ta­ła rzę­sa­mi. Ce­drik wes­tchnął, chciał za­pro­wa­dzić chło­pa do izby, żeby po­sie­dział w spo­ko­ju, aż nie od­zy­ska nor­mal­ne­go po­strze­ga­nia rze­czy­wi­sto­ści, ale nie zdo­łał. Kiedy tylko Ziu­tek zo­ba­czył, że oto wiel­ko­pań­skie ramię wy­cią­ga się w jego stro­nę kwik­nął jak kop­nię­ty pro­siak i rzu­cił się do pa­nicz­nej uciecz­ki, w tem­pie nie­mal do­rów­nu­ją­cym koń­skie­mu ga­lo­po­wi do­padł pierw­szych z brze­gu drzwi, w tym wy­pad­ku pro­wa­dzą­cych do su­szar­ni, i schro­nił się we wnę­trzu.

– Jak się uspo­koi. – Ce­drik nie­wąt­pli­wie mówił do ogrod­ni­ka, choć co chwi­la spo­glą­dał zimno na obie dziew­czy­ny. – Przy­pro­wadź go do mnie, chcę go oso­bi­ście prze­pro­sić i jakoś wy­na­gro­dzić za ten nie­zbyt za­baw­ny żart moich gości.

W holu cze­ka­ła Kari z na­rę­czem ręcz­ni­ków, zza któ­re­go le­d­wie było widać czu­bek jej nosa. Na widok Yulli i Ako zro­bi­ła wiel­kie oczy, kiedy się ode­zwa­ła jej głos ocie­kał wręcz nie­do­wie­rza­niem.

– Nie są­dzi­łam, że aż tak za­le­ży panu na za­cie­śnie­niu wię­zów przy­jaź­ni, żeby aż wy­naj­mo­wać…

– Kari. – Prze­rwał jej Ce­drik. – Po­znaj Yullę Ge­re­kess, na­sze­go go­ścia z Tok Sza­kar i jej gierm­ka Ako.

– Go­ścia? To zna­czy… – Kari otrzą­snę­ła się z szoku szyb­ciej niż Vla­di­mir i dy­gnę­ła tak nisko jak tylko mogła nie roz­rzu­ca­jąc po pod­ło­dze ręcz­ni­ków. – Prze­pra­szam. My­śla­łam że pani jest z…

– Sza­bel­ki. – Wpa­dła jej w słowo Yulla we­so­ło. – Nie ty pierw­sza tak po­my­śla­łaś. Zresz­tą ni­ko­go nie winię.

– Eee… Panie Ce­dri­ku? No bo pro­sił pan, żebym przy­go­to­wa­ła coś, co po­mo­że na­wią­zać przy­ja­ciel­skie sto­sun­ki z na­szy­mi go­ść­mi… ale… eee… chyba się nie nada…

– Aha. – Yulla roz­pro­mie­ni­ła się wy­raź­nie. – Zor­ga­ni­zo­wa­łaś nam męską roz­ryw­kę, tak? Strip­tiz czy chla­nie na umór?

– Eee… – Kari, jakby nie sły­sza­ła Yulli, nadal mó­wi­ła do Ce­dri­ka, czy ra­czej do cze­goś zlo­ka­li­zo­wa­ne­go gdzieś w oko­li­cach jego stóp. – no i… przy­po­mnia­łam sobie, że pań­ski oj­ciec za­wsze po­wta­rza… eee… jak to naj­trwal­sze przy­jaź­nie za­wią­zu­ją się gdy wspól­nie wy­po­ci się wia­dro stre­su.

– Roz­pa­li­łaś w sau­nie, tak? – Do­my­ślił się Ce­drik. – No to…

Nie zdo­łał do­koń­czyć, Yulla ode­pchnę­ła go na bok i nie­mal oba­li­ła po­ko­jów­kę, pró­bu­jąc zgnieść ręcz­ni­ki tak, by zo­ba­czyć całą twarz słu­żą­cej. Oczy Sha­char­ki błysz­cza­ły z pod­nie­ce­nia, nad gło­sem też z tru­dem pa­no­wa­ła.

– Saunę? Macie saunę? Praw­dzi­wą, bre­ihel­ską saunę? Cho­le­ra! Całe życie o tym ma­rzy­łam! Ako! Sauna! Sauna! Nie są­dzi­łam, że tak szyb­ko do ja­kiejś tra­fi­my!

– Spo­koj­nie. – Ce­drik roz­ma­so­wał bo­lą­ce ramię. – Sauna nie uciek­nie, bę­dziesz mieć tyle oka­zji ile za­pra­gniesz.

Yulla wy­raź­nie go nie słu­cha­ła, oto­czy­ła Kari ra­mie­niem, tym razem de­fi­ni­tyw­nie wy­trą­ca­jąc jej z rąk ręcz­ni­ki i przy­cią­gnę­ła do sie­bie, drugą ręką za­gar­nę­ła Ce­dri­ka i raźno ru­szy­ła ku drzwiom.

– Nie stój­cie jak te kołki! Le­ci­my do sauny! Wszy­scy!

Kari pi­snę­ła i wy­rwa­ła się z objęć Yulli. Oczy miała otwar­te jesz­cze sze­rzej niż gdy po­my­śla­ła, że Sha­char­ki są wy­na­ję­ty­mi przez Ce­dri­ka pro­sty­tut­ka­mi, choć tym razem przy­czy­na była nieco inna. Teraz w jej oczach ma­lo­wał się de­li­kat­ny prze­strach.

– A tobie co? – Yulla ści­snę­ła nieco moc­niej, tak że Ce­drik się zgar­bił. – Nie chcesz się z nami po­ba­wić w sau­nie?

– Cz-cz-czy… – Kari po­czer­wie­nia­ła i wle­pi­ła wzrok w pod­ło­gę, wzię­ła głę­bo­ki od­dech i za­da­ła py­ta­nie na szyb­kim wy­de­chu. – Czy w Tok Sza­kar ko­bie­ty i męż­czyź­ni kąpią się wspól­nie?

– A skąd! Ale w za­ko­nie siód­me­go smoka już tak. Tam szyb­ko prze­sta­jesz się wsty­dzić cze­go­kol­wiek, dziew­czy­no!

– Puść mnie! – Zawył Ce­drik gdy opu­ści­ła nieco ramię, co po­skut­ko­wa­ło bo­le­snym skło­nem, jego głowa była już na po­zio­mie na­pier­śni­ka dziew­czy­ny. – Cho­le­ra! Zaraz mi cyc­kiem oko wy­bi­jesz!

Pu­ści­ła, go­spo­darz szyb­ko od­su­nął się poza za­sięg chwy­tu.

– Kari. – Po­wie­dział ma­su­jąc sobie szyję. – Za­pro­wadź Yullę do sauny, skoro aż tak jej na tym za­le­ży. Oczy­wi­ście jeśli masz ocho­tę to wejdź z nią, jakby nie pa­trzeć sama cię za­pro­si­ła. Ja… Ja pójdę póź­niej.

– Je­steś pe­wien? Nie wia­do­mo kiedy znowu bę­dziesz miał taką oka­zję, żeby… Aaa… no jasne! Wej­dziesz póź­niej, żeby sobie po­od­dy­chać po­wie­trzem prze­sy­co­nym, mło­dym dziew­czę­cym potem. Ech nie ma lep­sze­go ma­te­ria­łu do sztach­nię­cia się jak dziew­czę­ce wy­dzie­li­ny, co nie?

Kari, choć wy­da­wa­ło się to nie­moż­li­we, po­czer­wie­nia­ła jesz­cze bar­dziej. Tym razem z wście­kło­ści.

– Jak śmiesz ob­ra­żać Pana Ce­dri­ka!? Ty głu­pia babo! Pan Ce­drik nie jest taki… taki… taki… taki okrop­ny. – A „Pan Ce­drik” nie mógł uwie­rzyć, że dwu­dzie­sto­lat­ka może w gnie­wie nadal się wy­sła­wiać jak małe dziec­ko, ba, nawet tup­nę­ła nogą. – Pan Ce­drik nigdy nie zro­bił­by cze­goś tak… tak… pa­skud­ne­go! Pan Ce­drik nigdy…

Prze­rwa­ła gdy Yulla za­nio­sła się grom­kim śmie­chem.

– Ktoś tu się pod­ko­chu­je w sze­fie. – Po­wie­dzia­ła – Nie będę po­ka­zy­wa­ła pal­cem ale do­ra­dzę jej tylko, że jakby roz­pu­ści­ła te swoje kasz­ta­no­we wło­ski, to na pewno wy­glą­da­ła­by o wiele ślicz­niej.

Może to błysk w oczach Sha­char­ki, a może do­tych­cza­so­we ob­fi­te do­świad­cze­nia z krót­kiej zna­jo­mo­ści, ale Ce­drik za­re­ago­wał nie­mal na­tych­miast

– Uprze­dzam, że jeśli ten ostat­ni amu­let ma ja­ki­kol­wiek zwią­zek z mi­ło­ścią, to ani mi się waż uży­wać go na Kari, albo spo­tka­my się na ubi­tej ziemi. Choć­bym i miał wy­wo­łać wojnę!

– Cho­le­ra. Mo­głeś wcze­śniej uprze­dzić.

Yulla miała minę jakby zro­bi­ła coś głu­pie­go i czuła się za to winna. Ce­drik spoj­rzał na po­ko­jów­kę, od­dy­cha­ła cięż­ko i ga­pi­ła się na niego nieco za­mglo­nym wzro­kiem, na czoło wstą­pi­ły jej kro­pel­ki potu.

– Panie… Ce­dri­ku… – Spra­wia­ła wra­że­nie, jakby wy­po­wie­dze­nie każ­de­go słowa spra­wia­ło jej nie­spo­ty­ka­ną trud­ność. – Ja… jakoś tak… dziw­nie się czuję… Panie Ce­dri­ku!

Rzu­ci­ła się Ce­dri­ko­wi na szyję, za­wa­ha­ła przez chwi­lę i wtu­li­ła głowę w jego pierś. Chi­cho­cząc przy tym i po­wta­rza­jąc cicho, ale wy­raź­nie bzdu­ry w ro­dza­ju „teraz już za­wsze bę­dzie­my razem” i „nigdy pana nie pusz­czę”. Ce­drik de­li­kat­nie, ale sta­now­czo od­su­nął dziew­czy­nę od sie­bie.

– Panie Ce­dri­ku… – Kari brzmia­ła, jakby miała się za chwi­lę roz­pła­kać. – Czy ja… Czy ja się Panu nie po­do­bam? Je­stem brzyd­ka? Chyba nie! Chyba nie ma pan innej!?

– Cho­le­ra. Kre­ty­ni wzo­ro­wa­li efekt na tych śmiesz­nych, za­gra­nicz­nych ro­man­si­dłach. – Yulla po­skro­ba­ła się z fra­sun­kiem po gło­wie, pod­czas gdy Kari kon­ty­nu­owa­ła na­mięt­ne wy­le­wa­nie swo­ich uczuć.

– Oczy­wi­ście, że Pan ma… by­ło­by dziw­ne, gdyby tak wspa­nia­ły męż­czy­zna… nie miał ni­ko­go… ale… ale… cho­ciaż druga! Jak będę druga, też będę szczę­śli­wa! Co ja mówię, niech tylko po­zwo­li mi Pan zo­stać u swego boku! Druga! Piąta! Ostat­nia! Naj­mniej ważna ze wszyst­kich! Byle tylko…!

Ce­drik nie słu­chał od dłuż­szej chwi­li, wpa­try­wał się w Yullę z groź­nym bły­skiem w oczach. Sha­char­ka chyba zro­zu­mia­ła, że tym razem na­praw­dę prze­sa­dzi­ła, bo spu­ści­ła wzrok.

– Na po­dwó­rze. – Wark­nął Ce­drik. – Na­tych­miast! Kari! Przy­nieś dwa mie­cze!

Po­ko­jów­ka wy­bie­gła ra­do­sny­mi okrzy­ka­mi ob­wiesz­cza­jąc wszyst­kim, że spo­tkał ją za­szczyt po­da­nia broni sa­me­mu Ce­dri­ko­wi. Mi­nu­tę póź­niej pan na Lei wbi­jał już dwa mie­cze w zie­mię przed gan­kiem.

– Wy­bie­raj.

Yulla wes­tchnę­ła.

– Prze­stań. Prze­pra­szam, na­praw­dę prze­pra­szam. Nie mu­si­my chyba ucie­kać się do…

– Jak to było? „Obie­cu­ję. Wy­ja­śnię ci wszyst­ko. I przyj­mę każdą karę, jaką uznasz za sto­sow­ne.” No to kara bę­dzie naj­pierw, a wy­ja­śnisz wszyst­ko tro­chę póź­niej, o ile nadal bę­dziesz w sta­nie. Wy­bie­raj.

– Skoro tak, to wy­bie­ram ten. – Wy­do­by­ła zza pasa dwie zbite gwoź­dziem de­secz­ki.

– Jeśli są­dzi­łaś, że będę się temu sprze­ci­wiał i rzucę ci praw­dzi­wy miecz. – Ce­drik chwy­cił dwie rę­ko­je­ści. – To się cho­ler­nie po­my­li­łaś.

Wy­cią­gnął oba mie­cze z ziemi i jeden z nich rzu­cił tak da­le­ko za sie­bie jak tylko zdo­łał. Zaraz potem sko­czył ku dziew­czy­nie. Pę­dził pro­sto jak strza­ła i ciął pro­sto­pa­dle, w bar­dzo prze­wi­dy­wal­ny spo­sób li­cząc ra­czej na ele­ment za­sko­cze­nia niż sku­tecz­ność ma­new­ru. Yulla unik­nę­ła zgrab­nie cię­cia i od­sko­czy­ła poza za­sięg ostrza. Ce­drik za­ata­ko­wał po­now­nie tym razem już nie w tak oczy­wi­stym stylu, po­ka­zy­wał, że nie na darmo uczy­nio­no go do­wód­cą w tak mło­dym wieku. Przez ostat­nie trzy lata sto­czył wiele po­je­dyn­ków, rzad­ko kiedy prze­gry­wa­jąc. Teraz zwi­jał się, mar­ko­wał ude­rze­nia, zwo­dził. Bez­sku­tecz­nie. Sha­char­ka uni­ka­ła wszyst­kich cio­sów, jakby tań­czy­ła. Ce­drik pró­bo­wał na­rzu­cić swój rytm walki, skie­ro­wać dziew­czy­nę ku ścia­nie su­szar­ni, gdzie nie mo­gła­by już się okrę­cać, co sta­no­wi­ło jej ulu­bio­ny spo­sób wy­my­ka­nia się spod ostrza. Yulla wy­raź­nie zda­wa­ła sobie z tego spra­wę, i nie dała sobą kie­ro­wać. Ku zdu­mie­niu wszyst­kich wy­ko­na­ła nie­moż­li­we dla czło­wie­ka salto w przód, któ­rym prze­sko­czy­ła nad Ce­dri­kiem i wy­lą­do­wa­ła w przy­klę­ku. Z któ­re­go nie zdo­ła­ła się pod­nieść do­sta­tecz­nie szyb­ko. Ce­drik ude­rzył pew­nie i mocno, wi­dział jak dzier­żą­ca „miecz” ręka Sha­char­ki po­ru­sza się by za­sło­nić plecy przed ude­rze­niem, wie­dział, że de­secz­ki nie sta­no­wią żad­nej prze­szko­dy dla po­rząd­ne­go ostrza.

Gas’sha

Brzdęk­nę­ło. Ostrze Ce­dri­ka za­trzy­ma­ło się na pięk­nie zdo­bio­nym mie­czu, z ru­bi­nem w gło­wi­cy. Yulla po­wo­li wsta­ła, miecz Ce­dri­ka zo­stał lekko ode­pchnię­ty. Dziew­czy­na od­wró­ci­ła się do niego z uśmie­chem na ustach, z ręki do ręki prze­rzu­ca­ła sobie pięk­ny miecz, jesz­cze chwi­lę temu bę­dą­cy za­le­d­wie dwoma cien­ki­mi de­secz­ka­mi.

– Gra­tu­la­cje. – Nie prze­sta­wa­ła się uśmie­chać. – Nie spo­dzie­wa­łam się, że zmu­sisz mnie do ak­ty­wo­wa­nia praw­dzi­wej po­sta­ci mo­je­go mie­cza. Nawet jeśli to tylko dla­te­go że wdep­nę­łam w mro­wi­sko.

Ce­drik spoj­rzał w dół, fak­tycz­nie grupa mró­wek uwi­ja­ła się pra­co­wi­cie przy dziu­rze, którą zro­bił obcas Yulli. Do­pie­ro teraz do­tar­ło do niego, że wy­ko­ny­wa­ła te wszyst­kie akro­ba­cje w swo­ich mon­stru­al­nych szpil­kach. Coś ta­kie­go nie po­win­no być moż­li­we. Za­czął się bać.

Mu­sia­ło to odbić się na jego twa­rzy, bo Yulla się ro­ze­śmia­ła i przy­ję­ła po­zy­cję do ataku.

Gas’sha

W jej ręku po­now­nie po­ja­wi­ły się zbite gwoź­dziem szczap­ki, rzu­ci­ła się ku niemu wi­ru­jąc niby w tańcu. Trzy­krot­nie ude­rzy­ła go w bok, za każ­dym razem ze stro­ny prze­ciw­nej, niż spo­dzie­wał się Ce­drik, gdyby miała praw­dzi­wy miecz już trzy­krot­nie ra­ni­ła by go cięż­ko, jeśli nie śmier­tel­nie. Po trze­cim ude­rze­niu za­mar­ko­wa­ła ko­lej­ny cios, tym razem w głowę, Ce­drik dał się na­brać, a dziew­czy­na z całej siły trza­snę­ła go po pal­cach. Bo­la­ło tak, że aż pu­ścił miecz. Nie­mal w tej samej chwi­li po­czuł kop­nię­cie gdzieś w oko­li­cach ko­la­na i się prze­wró­cił. Dziew­czy­na de­li­kat­nie po­ło­ży­ła mu stopę na pier­si i przy­sta­wi­ła do szyi kra­wędź drew­na.

– W praw­dzi­wej walce po­wie­dzia­ła­bym, że przy­naj­mniej umrzesz z przy­jem­nym ob­raz­kiem przed ocza­mi, ale… Nie­ste­ty nie za­ło­ży­łam dzi­siaj maj­tek zwy­cię­stwa.

Zdję­ła mu stopę z pier­si, scho­wa­ła szczap­ki za pas i wbiła sobie pię­ści pod boki. Uśmie­cha­ła się pro­mien­nie, zu­peł­nie jakby przed chwi­lą po­ga­da­ła sobie spo­koj­nie, a nie sto­czy­ła walkę z kimś, kto nie­wąt­pli­wie za­mie­rzał ją co naj­mniej cięż­ko zra­nić.

– No dalej, wsta­waj. I po­każ­cie mi wresz­cie tą waszą saunę.

– Naj­pierw wy­ja­śnie­nia. – Ce­drik nie za­mie­rzał się pod­no­sić, spoj­rzał tylko w oczy Kari, która pod­bie­gła do nich gdy tylko się prze­wró­cił. – Chyba że chcesz od razu wra­cać do Tok Sza­kar.

Yulla mil­cza­ła przez chwi­lę.

– No dobra. Ale wstań i wra­caj­my do środ­ka. To zaj­mie chwi­lę i je­stem nie­mal pewna, że nikt poza tobą nie po­wi­nien tego słu­chać. Kari. Czy by­ła­byś tak miła i przy­go­to­wa­ła coś do picia?

Kari nie słu­cha­ła, była zbyt za­ję­ta klę­cze­niem przy Ce­dri­ku i nie­udol­nym, ro­man­tycz­nie łza­wym po­cie­sza­niem prze­gra­ne­go. Amu­let naj­wy­raź­niej jesz­cze dzia­łał.

– Cho­le­ra, na­praw­dę mocno ją wzię­ło, Ziu­tek wy­chy­nął z szopy zanim Kari po­wie­dzia­ła o tej sau­nie.

 

Po­ko­jów­kę trzy­ma­ło jesz­cze przez bli­sko kwa­drans, a Ce­drik uparł się, że jako po­szko­do­wa­ni przez amu­let za­rów­no ona jak i Ziu­tek mają prawo wszyst­ko sły­szeć. Yulla nie była tym za­chwy­co­na, ale naj­wy­raź­niej nie chcia­ła już bar­dziej pod­pa­dać, bo bez dys­ku­sji zgo­dzi­ła się na ich obec­ność.

– Nie uda­waj, że nie sły­sza­łeś plo­tek „To’c Sha­char or­ga­ni­zu­je wy­mia­ny ge­ne­ral­skie, żeby mieć lep­szą kon­tro­lę nad świa­tem” albo jakoś tak to szło. Nie pa­mię­tam do­kład­nie co gadał tam­ten pi­ja­czy­na. Ale nie wmó­wisz mi, że to był po­je­dyn­czy kre­tyn. Po­dob­ne plot­ki krążą po świe­cie od lat, i nie za­mie­rzam kryć, że nie są cał­ko­wi­cie bez­pod­staw­ne. Pod­sta­wo­wym celem jest oczy­wi­ście po­ka­za­nie wszyst­kim jak silne jest To’c Sha­char. No wiesz, przy­jeż­dża taki na wy­mia­nę i nie trwa długo aż ktoś, kto jest pe­wien, że po­ko­na­nie Sha­char­czy­ka przy­nie­sie mu sławę jak świat długi i sze­ro­ki, wy­zy­wa go do walki, albo na­pa­da po cichu a tu klops. Sha­cha­ra­czyk wy­gry­wa jedną ręką dłu­biąc sobie w nosie, albo roz­gry­wa­jąc w mię­dzy­cza­sie par­tyj­kę sza­chów.

– Albo. – Prze­rwał Ce­drik – Wy­gry­wa wal­cząc drew­nia­ną za­baw­ką i no­sząc na sobie zbro­ję, która bar­dziej przy­po­mi­na ko­stium ką­pie­lo­wy?

– Do­kład­nie. No i potem wszyst­kich do­pa­da świa­do­mość, że tam skąd przy­był jest ta­kich wię­cej, a kto wie czy nie nawet lep­szych. Tak więc taka wy­mia­na przy­po­mi­na wszyst­kim, że z Scha­char­czy­ka­mi nie po­win­no się za­dzie­rać. Tyle, że my, no dobra, Rada Mę­dr­ców, zna­czy się taki nasz drugi rząd, pil­nu­je…  Rów­no­wa­gi, tak chyba można to na­zwać rów­no­wa­gą. I wy­mia­nę za­wsze pro­wa­dzi­my tam, gdzie coś może za­chwiać rów­no­wa­gą i nie cho­dzi mi tu o pokój czy spra­wie­dli­wość spo­łecz­ną. Tym się cho­ler­nie rzad­ko in­te­re­su­ją. Wiesz, że na świe­cie są re­lik­ty mocy? Tam gdzie się znaj­du­ją moc pro­mie­niu­je i wpły­wa na ni­cze­go nie­świa­do­mych miesz­kań­ców. W Bre­ihel są takie trzy, z czego jeden Lei. Ten tutaj ła­go­dzi ne­ga­tyw­ne emo­cje, złość, strach, smu­tek i tym po­dob­ne w pro­mie­niu ja­kichś dzie­się­ciu ki­lo­me­trów.

– Prze­cież lu­dzie też tu się kłócą, biją i wpa­da­ją w de­pre­sję.

– Nie "u-su-wa" tylko ła-go-dzi. Ne­ga­tyw­ne emo­cje są czę­ścią czło­wie­czeń­stwa i nie da się ich usu­nąć. Ale w Lei lu­dzie są spo­koj­niej­si, szyb­ciej do­cho­dzą do sie­bie, a same kon­flik­ty są… może nie­ko­niecz­nie ła­god­niej­sze, ale znacz­nie krót­sze niż gdzie in­dziej. No i sa­mo­ist­na ema­na­cja mocy nie po­ra­dzi sobie szyb­ko z praw­dzi­wy­mi, szcze­ry­mi emo­cja­mi. Wy­mu­szo­ne, jak przez te amu­le­ty zni­ka­ją bły­ska­wicz­nie ty się uspo­ko­iłeś już za drzwia­mi Vla­di­mi­ra, Ziu­tek prze­stał się nie­po­trzeb­nie bać po nie­speł­na mi­nu­cie. Kari obe­rwa­ła, ogól­nie rzecz bio­rąc, po­zy­tyw­nym ła­dun­kiem i trzy­ma­ło ją, aż amu­let się nie roz­ła­do­wał. Ale kiedy wku­rzy­łeś się zu­peł­nie szcze­rze trwa­ło to tro­chę dłu­żej, pa­trzy­łeś na mnie spode łba jesz­cze pra­wie dzie­sięć minut, ale teraz ci prze­szło.

– No dobra. Za­łóż­my że ci wie­rzę. Skąd Sza­kar­czy­cy wie­dzą o ar­te­fak­tach pół kon­ty­nen­tu dalej, o któ­rych nie wie­dzą nawet miej­sco­wi ma­go­wie i ka­pła­ni? A wierz mi, lubią mnie na tyle, żeby mi po­wie­dzie­li.

– Po pierw­sze mogą wie­dzieć ale po­przy­się­gli, że ab­so­lut­nie ni­ko­mu kto nie speł­ni ja­kichś tam wy­ma­gań tego nie zdra­dzą. Po dru­gie Sha­char­czy­cy, a kon­kret­nie Rada Mę­dr­ców, wie to dzię­ki ba­da­niom za­pi­sków na­szych przod­ków i po­da­niom in­nych ras. Wiesz, parę ty­się­cy lat temu, zanim do Bre­ihel za­wi­ta­ła obec­na cy­wi­li­za­cja, w To'c Sha­char… a wła­ści­wie w miej­scu gdzie dziś jest To'c Sha­char bo wtedy się na­zy­wa­ło jakoś ina­czej, żyła po­tęż­na nacja, któ­rej ma­rzy­ło się pa­no­wa­nie nad świa­tem. No i ład­nie im szło, ale w pew­nym mo­men­cie za bar­dzo się roz­ro­śli i nie po­tra­fi­li utrzy­mać pod kon­tro­lą tak du­że­go te­ry­to­rium. W skró­cie: od­by­ło się kilka we­wnętrz­nych re­be­lii i szlag tra­fił mo­car­stwo, re­du­ku­jąc je do mniej wię­cej obec­nej wiel­ko­ści. Hi­sto­ryk albo ar­che­olog ci to le­piej wy­ja­śni. – Za­mil­kła na chwi­lę, wy­raź­nie się za­sta­na­wia­jąc, czy mówić dalej czy nie. – To'c Sha­char ozna­cza do­słow­nie "Ci, któ­rzy prze­trwa­li". Wię­cej nie po­peł­ni­li tego sa­me­go błędu, za­miast pró­bo­wać pod­bić świat, stwier­dzi­li, że le­piej pil­no­wać tylko, żeby nic nie za­chwia­ło rów­no­wa­gi, bo bur­del po tych re­be­liach pa­no­wał na ich daw­nym te­ry­to­rium przez de­ka­dy. Na po­cząt­ku mieli cięż­ko, bo dawni re­be­lian­ci chcie­li zli­kwi­do­wać swo­ich by­łych już wład­ców na dobre, ale prze­trwa­li kilka wojen, są­sied­nie kró­le­stwa osła­bły, a To'c Sha­char ra­dzi­ło sobie coraz le­piej bo jako je­dy­ne z po­wsta­łych po re­be­lii państw utrzy­ma­ło dawny spo­sób wzmac­nia­nia armii.

– To zna­czy?

Yulla znowu za­mil­kła na chwi­lę. Spoj­rza­ła wy­mow­nie na Kari i Ziut­ka, któ­rzy zro­zu­mie­li i chcie­li już ru­szyć ku drzwiom. Ce­drik zła­pał oboje za nad­garst­ki. Sha­char­ka wes­tchnę­ła.

– Po­wiedz mi Ce­dri­ku. Co w Bre­ihel robi się z po­two­ra­mi? Z po­gry­zio­ny­mi przez wil­ko­ła­ki? Z ludź­mi w któ­rych pie­prz­nę­ło tyle magii, że wy­ro­sły im nie­to­pe­rze skrzy­dła, albo za­czę­li wi­dzieć w nocy? Z pół­krwi ol­brzy­ma­mi?

– Za­bi­ja. – Po­wie­dzia­ła cicho Kari, nim Ce­drik zdą­żył się choć­by za­sta­no­wić. A wi­dząc, że nikt jej nie uci­sza do­da­ła gło­śniej. – Po­two­ry się za­bi­ja, albo prze­pę­dza, żeby zde­chły. Żeby nie gro­zi­ły już lu­dziom. Nie­da­le­ko stąd wy­gna­li chłop­ca, sze­ścio­let­nie­go, po­gryzł go szczu­ro­łak i ma­luch za­mie­niał się przy każ­dej pełni.

– Tak. Zabić. Prze­pę­dzić. Je­dy­ne sku­tecz­ne roz­wią­za­nia. Tak jest wła­ści­wie na całym świe­cie. Z wy­jąt­kiem To'c Sha­char. Tro­chę sta­rań magów i ly­kan­trop za­cho­wu­je pełną świa­do­mość a za­ra­żać mogą tylko na­tu­ral­ne ly­kan­tro­py. Pół­krwi ol­brzym, wy­cho­wa­ny na po­rząd­ne­go wiel­ko­lu­da po­tra­fi wiele zdzia­łać. Ale, że się róż­nią od resz­ty… są dzi­wa­dła­mi, ja­kich nie chce­my wśród nas. Nawet w To'c Sha­char mo­tłoch tak re­agu­je, ale na szczę­ście armia re­gu­lar­nie pa­tro­lu­je wszyst­kie mia­stecz­ka i wio­ski i jak tylko gruch­nie wieść o takim po­two­rze zgar­nia­ją go, żeby "od­po­wied­nio się nim zająć". Głupi lud myśli, że cho­dzi o sku­tecz­ne i osta­tecz­ne za­ka­tru­pie­nie. – Uśmiech­nę­ła się uro­czo. – Ale tak na­praw­dę są umiesz­cza­ni w od­po­wied­nich ośrod­kach, gdzie do­sta­ją to czego po­trze­bu­ją do życia: pomoc. Wszy­scy do­ro­śli, i dzie­ci w od­po­wied­nim wieku, do­sta­ją pro­po­zy­cję wstą­pie­nia do armii lub aka­de­mii woj­sko­wej, jeśli wy­da­ją się dość by­strzy. Jakoś tak trzy czwar­te od­ma­wia. Tym po­ma­ga się zna­leźć nor­mal­ne za­ję­cie. Po­zo­sta­ła ćwiart­ka sta­no­wi cho­ler­nie duże wzmoc­nie­nie dla Sha­char­skiej armii. No bo nagle wróg od­kry­wa, że cio­sem, któ­rym zrą­bał­by so­lid­ne drze­wo ledwo zdo­łał wybić ząb Sha­char­skie­mu sze­re­gow­co­wi, albo stwier­dza, że ten prze­klę­ty Sha­char­czyk ma szpo­ny, albo kły, albo pluje jadem. Albo ma trzy metry wzro­stu i macha mło­dym dębem jak pałką.

– A ty? – Ce­drik od razu zro­zu­miał. – Kim je­steś? Skąd cię przy­gar­nę­li? Cie­bie i Gras­sa?

– Zni­kąd. Kiedy mia­łam czte­ry lata mia­łam wy­pa­dek w gó­rach. Spa­dłam w prze­paść. Zgi­nę­ła­bym, gdyby nie to, że aku­rat wtedy Singi wy­szedł się napić wody ze stru­mie­nia. Zo­ba­czył mnie i z miej­sca zro­zu­miał, że od śmier­ci dzie­lą mnie nawet nie mi­nu­ty a se­kun­dy. Za­sto­so­wał ku­ra­cję, która, jeśli po­dzia­ła, wy­le­czy każdy ro­dzaj ob­ra­żeń, ale jeśli za­wie­dzie za­bi­ja na miej­scu. Wie­dział, że bez tego i tak umrę, a w ten spo­sób mia­łam ja­ką­kol­wiek szan­sę, tak gdzieś jedną na ty­siąc. No to wstrzyk­nął mi pro­sto w serce krew smoka. Za­ta­mo­wał co się dało z po­zo­sta­łych ran… Krew smoka ma po­tęż­ne wła­ści­wo­ści ma­gicz­ne, w tym lecz­ni­cze, ale nie­obro­bio­na jest jed­no­cze­śnie ku­rew­sko silną tru­ci­zną. Może to dla­te­go, że nie­wie­le już mia­łam swo­jej krwi, a może zwy­kły przy­pa­dek, ale prze­ży­łam. Na­stęp­ne­go dnia byłam już pra­wie zdro­wa i Singi za­brał mnie na skraj mia­sta. Tro­chę trwa­ło, zanim ro­dzi­ce uwie­rzy­li, że ura­to­wał mnie praw­dzi­wy smok, ale nie mieli spe­cjal­ne­go wy­bo­ru. Pół roku po wy­pad­ku wy­gry­wa­łam już bójki z czter­na­sto­lat­ka­mi, a jak skoń­czy­łam pięć lat po­tra­fi­łam po­ko­nać więk­szość ze świty ojca. Oj­ciec był ry­ce­rzem i wie­dział, jaki po­ży­tek ma armia z ta­kich "nor­mal­nie wy­cho­wy­wa­nych po­two­rów", jak nas zwy­kle na­zy­wa­ją ci któ­rzy umie­ją się pod­pi­sać, ale nie­wie­le wię­cej po­tra­fią, to i wy­cho­wy­wał mnie nor­mal­nie. Gdy mia­łam sie­dem lat za­py­tał wprost, czy jak do­ro­snę chcę wal­czyć czy robić coś in­ne­go. Nie wy­glą­dał na za­do­wo­lo­ne­go, gdy wy­bra­łam drogę mie­cza, ale nie sprze­ci­wiał się. Czte­ry mie­sią­ce póź­niej za­czy­nał się nowy rok w aka­de­mii woj­sko­wej, a w kla­sie pierw­szej poza kil­ku­dzie­się­cio­ma krzep­ki­mi wy­rost­ka­mi sie­dział sta­ra­wy facet z sze­ścio­ma rę­ka­mi i smar­ku­la, o sile prze­wyż­sza­ją­cej do­ro­słe­go męż­czy­znę. Nie muszę do­da­wać, że teraz cho­ler­nie wy­kra­czam poza ludz­ki po­ziom, praw­da?

– No, tak szlach­cian­ki pew­nie nie spraw­dza­li, czy "jest dość by­stra".

– Spraw­dza­li. W aka­de­mii nie ma zna­cze­nie uro­dze­nie czy pie­nią­dze. Jak za­wa­lisz wstęp­ny eg­za­min to cię nie przyj­mą, choć­by i stać cię było na ubra­nie ca­łe­go pułku w złote zbro­je. I od razu od­po­wia­dam: nie. Nie je­stem ge­niu­szem. Przez krót­ki czas wszy­scy tak my­śle­li, nawet ja, ale szyb­ko się oka­za­ło że to jest tro­chę ina­czej. Fak­tycz­nie jako pię­cio­lat­ka do­rów­ny­wa­łam już in­te­li­gen­cją i lo­gicz­nym ro­zu­mo­wa­niem do­ro­słym, ale nigdy nie wy­bi­łam się in­te­li­gen­cją ponad prze­cięt­ność. Singi twier­dzi, że to ko­lej­ny efekt smo­czej krwi, bo smoki wy­klu­wa­ją się z umy­słem jak u do­ro­słe­go, a z wie­kiem przy­swa­ja­ją je­dy­nie nowe in­for­ma­cje. No i wcale nie są by­strzej­sze od ludzi. Po pro­stu żyją na tyle długo, żeby się o wiele wię­cej na­uczyć.

Zatem czym je­stem? – znowu wy­glą­da­ła nie­spo­ty­ka­nie po­waż­nie. – Ko­bie­tą, w któ­rej ży­łach pły­nie krew smoka, albo smo­kiem w ko­bie­cym ciele. Sama się cza­sa­mi za­sta­na­wiam która wer­sja jest bliż­sza praw­dy. Wy­glą­dam  i, chyba, myślę jak czło­wiek, ale siłę, szyb­kość, wy­trzy­ma­łość, zdol­no­ści re­ge­ne­ra­cyj­ne i ma­gicz­ne mam jak smok. – Po­wa­ga spły­nę­ła z niej mo­men­tal­nie, gdy koń­czy­ła już swoim zwy­kłym sty­lem. – Nawet nie wiesz ile razy się za­sta­na­wia­łam, czy jak przyj­dzie co do czego to uro­dzę jak czło­wiek czy znio­sę jajo.

A wra­ca­jąc do te­ma­tu ar­te­fak­tów, to tamta wiel­ka nacja stwo­rzy­ła część z nich na wzór ja­kichś jesz­cze star­szych które zna­leź­li bo­go­wie tylko wie­dzą gdzie. Może być ich nawet wię­cej, ale wiemy o trzech w Bre­ihel. Mamy po­wo­dy po­dej­rze­wać, że część z nich może wa­rio­wać, więc przy oka­zji wy­mia­ny chcia­łam je spraw­dzić. Le­iski naj­wy­raź­niej dzia­ła bez za­rzu­tu.

– Czyli. – Ce­drik dzię­ki ty­ta­nicz­nym wy­sił­kom woli zdo­łał po­wstrzy­mać na­dzie­ję, przed za­brzmie­niem w jego gło­sie. – Ta wy­mia­na, ma na celu swo­bod­ne umoż­li­wie­nie ci spraw­dze­nia trzech ar­te­fak­tów, a potem bę­dziesz mu­sia­ła wró­cić?

– A skąd. Ar­te­fak­ty ka­za­li mi spraw­dzić przy oka­zji, od biedy mogli nawet wy­słać tu kogoś cich­cem, jak do Hragg. Nie. Wy­mia­na jest bez­ter­mi­no­wa, zna­czy się trwa do­pó­ki Bre­ihel i To'c Sha­char nie będą w sta­nie wojny lub do­pó­ki ktoś nie we­zwie wy­mie­nia­ne­go do po­wro­tu. Mnie może od­wo­łać Zakon albo Rada. No nie smuć się tak. Na po­cie­sze­nie po­wiem ci, że i ty i ja mo­że­my wnio­sko­wać do To'c Sha­char o we­zwa­nie mnie z po­wro­tem. Mó­wi­łam już, że głów­nym celem jest uświa­da­mia­nie wszyst­kim, że je­ste­śmy silni. Za­po­mnia­łam ci po­wie­dzieć, że dru­gim celem jest zbie­ra­nie do­kład­niej­szych da­nych o sy­tu­acji w oko­li­cy, no wiesz, żeby za­wcza­su unie­moż­li­wić ja­kie­muś kró­le­stwu na­bra­nie po­tę­gi, nad którą nie zdo­ła­li by pa­no­wać. Nie­waż­ne czy cho­dzi o po­tę­gę eko­no­micz­ną, zbroj­ną czy zwy­czaj­nie za duże te­ry­to­rium. Będę im re­gu­lar­nie słała ra­por­ty.

– In­ny­mi słowy przy­zna­jesz się do szpie­go­stwa.

– Mo­żesz tak to na­zwać, ale ja za­mie­rzam ra­czej po­twier­dzać lub de­men­to­wać plot­ki, jakie zwy­kle do­cie­ra­ją do kra­jów dość od­le­głych od miej­sca wy­da­rzeń. Parę lat temu krą­ży­ły plot­ki, że w Ke­nish za­le­ga­li­zo­wa­no masę nar­ko­ty­ków, o ile mi wia­do­mo była to kom­plet­na bujda, bo za­le­ga­li­zo­wa­no je­dy­nie upra­wy ba­zy­lii, wcze­śniej cał­ko­wi­cie nie­le­gal­nej ze wzglę­du na do­mi­nu­ją­cą re­li­gię. W każ­dym razie tak stwier­dzał ra­port, który czy­ta­łam.

– A wie­dzia­łaś, że Ba­si­lia, to w Ke­ni­sh­kim slan­go­we okre­śle­nie nar­ko­ty­ków? Coś jak "traw­ka" w Bre­ihel­skim.

– To może wy­ja­śniać skąd się wzię­ły te plot­ki. No dobra wiesz już chyba wszyst­ko. Nawet wię­cej niż po­wi­nie­neś… a co tam. Pro­wadź­cie w końcu do tej sauny!

– Pani Yurra. – Ode­zwa­ła się z kąta Ako, a Ce­drik uświa­do­mił sobie, że nie li­cząc ci­che­go mruk­nię­cia na tar­go­wi­sku (na które zresz­tą nie zwra­cał wtedy szcze­gól­nej uwagi) prze­mó­wi­ła po raz pierw­szy. Głos miała wy­so­ki, nieco pi­skli­wy a także, jak szyb­ko za­uwa­żył, nie na­uczy­ła się Bre­ihel­skie­go zbyt do­brze. – Ja obiet­sa­ła sie nie wtrą­ca­ci w pani de­cy­zja. Ja nie psier­wa­ła opo­wie­si­ci, cho­cia­zi po­win­na. Ale ja nie ide sauna, zanim zo­sta­wie ba­ga­zie w nasi pokój.

Mó­wi­ła cicho, spo­koj­nie, bez emo­cji, a przede wszyst­kim po­wo­li. Ce­drik za­sta­no­wił się nagle, ile ro­zu­mia­ła z roz­mów, kiedy wszy­scy mó­wi­li dość szyb­ko. Na pewno do­sta­tecz­nie dużo, ko­niec koń­ców za­wsze od­po­wia­da­ła ja­kimś uni­wer­sal­nym ge­stem.

– No dobra. Ce­drik, to pokaż nam gdzie bę­dzie­my spać, a potem pro­wadź do Sauny.

Ce­drik wes­tchnął i wy­szedł, wy­mow­nym ge­stem dając znać, że mają pójść za nim. Kari za­wa­ha­ła się chwi­lę zanim po­drep­ta­ła za go­ść­mi, po dro­dze, w przed­sion­ku, pod­no­sząc z gniew­nym po­mru­kiem ręcz­ni­ki z pod­ło­gi ("ponad pół go­dzi­ny i nikt nie wpadł na to, żeby je za­brać!"). Osa­mot­nio­ny Ziu­tek nie od­wa­żył się wyjść bez po­że­gna­nia z go­spo­da­rzem, któ­re­go to do­cze­kał się na­stęp­ne pół go­dzi­ny póź­niej.

Przez całą drogę Yulla po­pę­dza­ła go­spo­da­rza i Ako, po­krzy­ku­jąc co chwi­la "Sauna", ale za­nie­mó­wi­ła gdy otwar­ły się drzwi do jej kom­na­ty. Ni­czym małe dziec­ko rzu­ci­ła się w kie­run­ku ogrom­ne­go łoża z bal­da­chi­mem, w któ­rym, gdyby rze­czy­wi­ście za­mie­rza­ła się mocno przy­tu­lać, zmie­ści­ła­by się nie tylko z Ako, ale jesz­cze z Kari, Ce­dri­kiem i Vla­di­mi­rem, a praw­do­po­dob­nie star­czy­ło­by miej­sca także dla po­cią­go­wej krowy Ziut­ka. Sha­char­ka po­ma­ca­ła łóżko ostroż­nie, jakby spo­dzie­wa­ła się ja­kiejś pu­łap­ki, a potem coś mruk­nę­ła i zgrab­nym sal­tem wy­sko­czy­ła z butów, lą­du­jąc nie­mal do­kład­nie na środ­ku łóżka. Od­bi­ła się kilka razy pisz­cząc z ucie­chy.

– Cho­le­ra, Ce­drik! Nie są­dzi­łam, że tak szyb­ko ka­żesz wy­mie­nić łóżko! Zo­bacz Ako! Wy­śpi­my się na tym obie jak kró…lew…ny…

Prze­sta­ła ska­kać wpa­tru­jąc się sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi w sto­ją­cy na szaf­ce krysz­ta­ło­wy sze­ścian, o kra­wę­dziach nieco krót­szych niż ob­ca­sy jej butów.

– Krysz­tał te­le­pro­jek­cyj­ny! Pię­cio­ca­lo­wy! – Pod­bie­gła i przy­su­nę­ła sobie sze­ścian pod sam nos.– Ko­lo­ro­wy! A niech mnie! – Pi­snę­ła gdy w czar­nej pod­staw­ce zo­ba­czy­ła dwa małe otwo­ry i klap­kę. – Z moż­li­wo­ścią pod­łą­cze­nia Sieci In­for­ma­cyj­nej i Ze­wnętrz­ne­go Ła­do­wa­nia Ener­gią! Jest nawet ko­mo­ra na Krysz­ta­ły Pa­mię­ci! Cho­le­ra! Ce­drik! Wy­kosz­to­wa­łeś się na gości!

– Eeee… nie prze­sa­dzaj. Sześć­set diram to nie­ma­ło, ale prze­cież nie ma­ją­tek. No i ku­pi­łem to pra­wie sie­dem lat temu… Po ty­go­dniu już sta­nia­ły o jedną trze­cią.

– Sześć­set diram, to bę­dzie ja­kieś… ty­siąc cen­tów. Tylko ty­siąc cen­tów za taki sprzęt? Prze­cież za tyle nie ku­pi­ła­bym nawet dwu­dzie­sto­let­niej, nie­bie­ska­wej dwu­ca­lów­ki!

Prze­cią­gnę­ła wzdłuż gór­nej kra­wę­dzi krysz­ta­łu i przy­pię­ła sobie do dłoni długą, wąską mackę z przy­ssaw­ką, która wy­su­nę­ła się z sze­ścia­nu. Na gór­nej po­wierzch­ni sze­ścia­nu po­ja­wił się obraz, młody męż­czy­zna w po­waż­nie wy­glą­da­ją­cym gar­ni­tu­rze re­la­cjo­no­wał po­krót­ce strasz­li­wą ka­ta­stro­fę na ja­kimś je­zio­rze, w bli­żej nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nej czę­ści Bre­ihel. Yulla szturch­nę­ła lekko obraz pal­cem i jęk­nę­ła z za­chwy­tu gdy dzie­się­cio­krot­nie po­więk­szo­na twarz pre­zen­te­ra za­wi­sła nad sze­ścia­nem tak, że można było ją oglą­dać choć­by i z łóżka. Ce­drik nie mógł się po­wstrzy­mać od par­sk­nię­cia, zwłasz­cza że gdy zdjął Yulli mackę z palca i przy­kle­ił ją do nie­win­nie wy­glą­da­ją­cej płyt­ki na ścia­nie, Sha­char­ka aż pod­sko­czy­ła ze szczę­ścia.

– Macie nawet ener­gię w ścia­nie?

– No, ra­chun­ki tro­chę po­że­ra­ją. A przy oka­zji, na tam­tym re­ga­le są wi­do­wi­ska.

Yulla wbiła wzrok we wska­za­ną półkę, fak­tycz­nie pełną ma­łych, pod­pi­sa­nych pu­de­łe­czek, za­wie­ra­ją­cych, jak się wła­śnie do­wie­dzia­ła, krysz­ta­ły pa­mię­ci z wi­do­wi­ska­mi. Chwy­ci­ła pierw­sze z brze­gu i wci­snę­ła krysz­ta­ło­we jajo do ko­mo­ry w pod­sta­wie sze­ścia­nu. Obraz je­zio­ra znik­nął, a na jego miej­scu wy­kwitł wiel­ki napis "Dzie­je wiel­kie­go Ed­mon­da, sagi część pierw­sza". Po chwi­li napis znikł za­stą­pio­ny wiel­kim, bro­da­tym fa­ce­tem w ro­ga­tym heł­mie, tłu­ką­cym to­po­rem w tar­czę na ręce nieco młod­sze­go i gład­sze­go wo­jow­ni­ka. Tu­bal­ne głosy ak­to­rów były o wiele bar­dziej prze­ko­nu­ją­ce od mar­ko­wa­nych ude­rzeń.

Yulla za­czę­ła prze­glą­dać pu­deł­ka. O jej ra­do­ści świad­czył naj­le­piej fakt, że, wbrew swoim do­tych­cza­so­wym za­cho­wa­niom, nie za­py­ta­ła o por­no­sy. Prze­rwa­ła prze­szu­ki­wa­nie wpiw­szy wzrok w trzy pu­de­łecz­ka, które obok ty­tu­łów miały do­pi­sek "głę­bia".

– Głę­bia… pełne trzy wy­mia­ry pro­jek­cji… Bo­go­wie… ile to wszyst­ko kosz­to­wa­ło?

– Nie wiem do­kład­nie, ale cała ta półka, razem z krysz­ta­ła­mi, wy­szła pew­nie ja­kieś dwa, może dwa ty­sią­ce dwie­ście diram, czyli… – Prze­li­czył szyb­ko na pal­cach. – Coś koło trzy i pół ty­sią­ca cen­tów, plus minus pięć­set.

– Cho­le­ra… ja chyba umar­łam i tra­fi­łam do raju.

– Nie prze­sa­dzaj.

– Nie prze­sa­dzaj? NIE PRZE­SA­DZAJ!? Do dzi­siaj my­śla­łam, że takie łóżka to mają tylko na kró­lew­skich dwo­rach! Masz na tej jed­nej półce wię­cej wi­do­wisk niż u mnie w całym domu! A tego co mó­wi­łeś wy­cho­dzi mi, że magia jest tutaj z dzie­sięć razy tań­sza niż u nas! Gdy­bym tylko wie­dzia­ła, za­bra­ła­bym ze sobą sa­mo­jazd!

– Jak nie prze­szka­dza ci jed­no­ślad, to ci potem któ­ryś udo­stęp­nię. Ja wolę konie.

– Jed­no­ślad… zaraz! "Któ­ryś"? To masz ich kilka?

– Oj­ciec ma. Ja wolę konie.

– Ce­drik… – Jęk­nę­ła Yulla bła­gal­nym tonem. – Ożeń się ze mną.

– Mowy nie ma. Ochłoń tro­chę, Kari cię potem za­pro­wa­dzi do sauny.

Nawet wizja tak wy­cze­ki­wa­nej przez niej łaźni pa­ro­wej nie za­ćmi­ła za­chwy­tu Sha­char­ki nad luk­su­sa­mi i ilo­ścią zdo­by­czy ma­gicz­nej tech­no­lo­gii, od­da­ny­mi do jej dys­po­zy­cji.

– Pobaw się no­wy­mi za­baw­ka­mi, a my w tym cza­sie za­kwa­te­ru­je­my Ako. – Ce­drik po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu czar­no­wło­sej Sha­char­ki. – Chodź Ako, daj się dziec­ku w pełni na­cie­szyć.

– Ako zo­sta­je. – Yulla prze­sta­ła grze­bać w pu­deł­kach z wi­do­wi­ska­mi, teraz z za­chwy­tem i pi­ska­mi po­dzi­wia­ła nieco mniej­szy sze­ścian dźwię­ko­wy i ko­lek­cję znacz­nie mniej­szych krysz­tał­ków z mu­zy­ką. – My­śla­łam, że przy­go­to­wa­li­ście pokój jed­no­oso­bo­wy, a w tym spo­koj­nie mo­że­my miesz­kać razem.

– To jest pokój jed­no­oso­bo­wy. – Po­wie­dział Ce­drik wy­ja­śnia­ją­cym tonem.

Tym razem nawet Ako spoj­rza­ła na niego z nie­do­wie­rza­niem. Nie­mniej wy­raź­nie po­dzie­la­ła zda­nie swo­jej pani o wspól­nym miesz­ka­niu w przy­go­to­wa­nym dla niej po­ko­ju, bo zło­ży­ła u nóg łóżka nie­wiel­ki to­bo­łek, z któ­rym nie roz­sta­wa­ła się odkąd we­szły do domu go­spo­da­rza. Ce­drik do­pie­ro teraz za­uwa­żył że i ona zerka co jakiś czas na znaj­du­ją­ce się w po­miesz­cze­niu ma­gil­lu­my* z po­dzi­wem. Po­tra­fi­ła jed­nak znacz­nie le­piej ma­sko­wać emo­cje niż Yulla.

– Cho­le­ra – Yulla od­kry­ła wła­śnie ko­lej­ny sze­ścia­nik i ko­lek­cję klej­no­tów z grami. – Zaraz się okaże że Sha­char­ska szlach­ta miesz­ka bied­niej niż Bre­ih­le­ska służ­ba. Kari, po­ka­żesz nam potem twój pokój!

– Cie­bie na­praw­dę to wszyst­ko dziwi? Sły­sza­łem, że Tok Sza­kar wy­do­by­wa, pro­du­ku­je i im­por­tu­je naj­wię­cej ma­gicz­ne­go pa­li­wa na świe­cie.

– Ale dzie­więć­dzie­siąt sie­dem pro­cent z tego zu­ży­wa­ją ba­da­nia rady i zbro­je­nia. Dla miesz­kań­ców zo­sta­ją smęt­ne reszt­ki, w do­dat­ku z pa­li­wa naj­gor­szej ja­ko­ści. By­wa­ły okre­sy, że cza­so­wo wpro­wa­dza­li ogra­ni­cze­nia sprze­da­ży do trzech tau­mów na głowę dzien­nie. W domu ener­gię w ścia­nie mamy tylko w głów­nej hali, resz­tę mu­si­my na­peł­niać wła­sną ener­gią.

– Ro­zu­miem, że niska podaż pod­bi­ja cenę, ale ty chyba nie mia­łaś pro­ble­mów, sama mó­wi­łaś, masz tyle magii co smok.

– Bo mam, może nie tyle co smoki ale w moim ciele utrzy­mu­je się ponad dzie­sięć razy wię­cej ener­gii niż u prze­cięt­ne­go czło­wie­ka.

– Czyli mo­gła­byś sobie na­pę­dzać takie krysz­ta­ły przez cały dzień bez prze­rwy, praw­da?

– A po­wiedz mi.– Yulla z prze­ką­sem po­sta­no­wi­ła zadać py­ta­nie z wie­dzy po­wszech­nej. – Jeśli nie je­steś cza­ro­dzie­jem to w jaki spo­sób od­zy­sku­jesz ener­gię?

– No, je­dząc. Ciało po­bie­ra ener­gię z po­kar­mu, praw­da?

– Praw­da. To teraz wy­staw sobie, że ni­czym smok mam w sobie dość magii, żeby przez całą dobę na­pę­dzać taki sze­ścian, a i ener­gię od­zy­sku­ję rów­nie spraw­nie co smok. Tyle że smoki nie zy­sku­ją wię­cej mocy z tej samej ilo­ści po­ży­wie­nia co lu­dzie.

– Czyli mu­sia­ła­byś jeść jak smok?

– Po­wiem tak: w moim ciele krąży ener­ge­tycz­ny od­po­wied­nik dwóch pie­czo­nych wołów. Gdy­bym co­dzien­nie zu­ży­wa­ła całą swoją magię, zban­kru­to­wa­ła­bym na je­dze­niu.

– To i tak by wy­siuo ta­niei – Za­uwa­ży­ła trzeź­wo Ako, dla któ­rej ta in­for­ma­cja wy­raź­nie sta­no­wi­ła no­wość. – Nizi ku­po­wa­ci pa­li­wo, albo ka­mie­ni motsy.

– Przy Sha­char­skich ce­nach na pewno. 

– A ja. – Tym razem to głos Kari wy­ra­żał zdu­mie­nie. – Się bałam, że Pani bę­dzie na­rze­kać na zbyt skrom­ne wa­run­ki.

– Po pierw­sze Kari. – Yulla po­gro­zi­ła jej pal­cem jak nie­grzecz­ne­mu dziec­ku. – Nie „Pani” tylko „Yulla”, ewen­tu­al­nie zgo­dzę się na „nie­zwy­kle uro­dzi­wa, szla­chet­na, wspa­nia­ło­myśl­na i czci­god­na bo­gi­ni Ge­re­kes’ któ­rej blask przy­ćmie­wa nawet słoń­ce”, ale jak schrza­nisz ak­cent w na­zwi­sku to ci natrę uszu. Po dru­gie, może i je­stem szlach­cian­ką, ale, we­dług bre­ihel­skiej ter­mi­no­lo­gii to naj­bli­żej do mnie ma szlach­ta za­gro­do­wa. Ale to i tak nie od­da­je w pełni zna­cze­nia na­sze­go pa’c o-kai. Ale gdzie mi się tam rów­nać z ma­gna­te­rią… – Ob­rzu­ci­ła ckli­wym spoj­rze­niem trzy sze­ścia­ny i pół ty­sią­ca krysz­ta­łów róż­nej wiel­ko­ści. – Cho­ciaż przy­zna­ję, że u kilku na­szych ary­sto­kra­tów by­wa­łam w go­ściach i nawet po­ło­wy tego nie mieli dla sie­bie. Ale sam to po­wie­dzia­łeś: niska podaż pod­bi­ja cenę. Czy to sze­ścian ko­mu­ni­ka­cyj­ny!?

Do ko­mu­ni­ka­to­ra słowo „sze­ścian” nie pa­so­wa­ło żadną miarą. Nie tylko nie przy­po­mi­nał ty­po­wej kost­ki (zresz­tą więk­szość „sze­ścia­nów” była ra­czej pła­ska), ale nawet nie miał sze­ściu lecz sie­dem ścian, pięć rów­nych, nie wyż­szych niż pół cala, front i tył były na­to­miast ide­al­ny­mi pię­cio­bo­ka­mi. Ca­łość bez trudu mie­ści­ła się w do­wol­nej kie­sze­ni czy choć­by, co Yulla wła­śnie udo­wad­nia­ła, pod na­pier­śni­kiem.

– Nie byłem pe­wien czy za­bie­rzesz swój, ani czy w ogóle bę­dzie dzia­łał na bre­ihel­skich czę­sto­tli­wo­ściach, więc na wszel­ki wy­pa­dek ka­za­łem kupić. Abo­na­ment po­kry­wam, ale pa­mię­taj że za wszel­kie prze­kro­cze­nia pła­cisz z wła­snej kie­sze­ni.

– Co jest w tym abo­na­men­cie?

– Wska­za­nie trzech kon­tak­tów jako dar­mo­we, sie­dem­dzie­siąt dwie go­dzi­ny roz­mów, ty­siąc wia­do­mo­ści pi­sa­nych lub gło­so­wych, sto wia­do­mo­ści gra­ficz­nych i dwie­ście tau­mów in­for­ma­cji z Sieci In­for­ma­cyj­nej.

– A ile. – Sha­char­ka pre­wen­cyj­nie usia­dła na łóżku. – Taki abo­na­ment kosz­tu­je?

– Sto diram kwar­tal­nie, albo czter­dzie­ści mie­sięcz­nie.

– TO PIĘT­NA­ŚCIE RAZY MNIEJ NIŻ U NAS!!!

Yulla wy­do­by­ła sze­ścian ko­mu­ni­ka­cyj­ny spod na­pier­śni­ka i nie­mal z czcią obej­rza­ła z każ­dej stro­ny, zanim odło­ży­ła ma­gil­lum na sto­lik koło łóżka. Przez chwi­lę kon­tem­plo­wa­ła krysz­tał w sku­pie­niu.

– Ro­zu­miem, że nie chcesz się ze mną oże­nić. – Po­wie­dzia­ła swoim zwy­kłym, we­so­łym tonem, choć tym razem dało się w nim wy­czuć nutę żalu. – Ale może po­trze­bu­jesz cho­ciaż ko­chan­ki albo nie­wol­ni­cy?

– Dzię­ki za ofer­tę, ale nie sko­rzy­stam. Ale mogę ci obie­cać, że jak bę­dziesz grzecz­na, to nie będę pisać do tego two­je­go Za­ko­nu o wcze­śniej­sze od­wo­ła­nie. Teraz się roz­gość, a jak bę­dziesz go­to­wa to Kari cię za­pro­wa­dzi do sauny.

Po tych sło­wach Ce­drik wy­szedł. Nadal nie wy­ba­czył Yulli trzech amu­le­tów, a po jej opo­wie­ści nie mógł zmu­sić się do my­śle­nia o niej ina­czej niż o le­gal­nym szpie­gu, ale jej re­ak­cje na widok po­ko­ju i sze­ścia­nów wzbu­dzi­ły w nim nieco sym­pa­tii. I po­czu­cie dumy, może i Bre­ihel nie dys­po­no­wa­ło taką po­tę­gą jak To’c Sha­char, ale przy­naj­mniej każdy oby­wa­tel od miesz­cza­ni­na wzwyż mógł sobie po­zwo­lić na oświe­tle­nie ca­łe­go domu i cho­ciaż­by uży­wa­ny sze­ścian te­le­pro­jek­cyj­ny.

Prze­pro­sił i po­że­gnał Ziut­ka, a potem po­szedł do sa­lo­nu od­po­cząć. W tym celu uru­cho­mił dwu­dzie­sto­pię­cio­ca­lo­wy sze­ścian te­le­pro­jek­cyj­ny, prze­cią­gnął pal­cem po od­po­wied­niej kra­wę­dzi, dzię­ki czemu dzie­się­cio­krot­nie po­więk­szo­ny obraz zajął więk­szą część ścia­ny i za­czął zmie­niać sta­cje dys­kiem kon­tro­l­nym. Nim zna­lazł coś sen­sow­ne­go za­czął już do­no­śnie chra­pać.

Obu­dził go po­twor­ny wrzask.

 

– CE­DRIK!!!

Yulla stała w drzwiach, swoją pseu­do­zbro­ję, o któ­rej Ce­drik za­czął już my­śleć jako me­ta­lo­wym bi­ki­ni, za­mie­ni­ła na ową brzyd­ką, jej zda­niem, su­kien­kę. Była wy­raź­nie zde­ner­wo­wa­na. Ako go­rącz­ko­wo usi­ło­wa­ła po­wstrzy­mać i, są­dząc z to­na­cji, bo uży­wa­ny przez nią język był dla Ce­dri­ka cał­ko­wi­cie nie­zro­zu­mia­ły,  uspo­ko­ić swoją, ma­sze­ru­ją­cą (z nie­zwy­kle za­wzię­tą miną) ku dzie­dzi­co­wi Lei, panią. Obie dziew­czy­ny wy­raź­nie ubie­ra­ły się w po­śpie­chu, Ako miała ka­ftan za­ło­żo­ny tył na przód i, są­dząc po tym jak na niej wi­siał, nie za­pię­ty. Na­to­miast su­kien­ka Yulli wy­glą­da­ła jakby ktoś wci­snął ją jej przez głowę, kiedy Sha­char­ka gdzieś bie­gła, spod su­kien­ki, mię­dzy no­ga­mi, dyn­dał jej ma­low­ni­czo kawał ręcz­ni­ka.

– CE­DRIK! Czemu do ja­snej cho­le­ry nikt mnie nie uprze­dził!?

– O czym? 

Ce­drik nie mógł ode­rwać oczu od ręcz­ni­ka, z bli­ska wi­dział już wy­raź­nie, że dziew­czy­na była, przy­naj­mniej pier­wot­nie, owi­nię­ta nim w pasie, ale naj­wy­raź­niej ręcz­nik się roz­luź­nił, a nie spadł je­dy­nie dla­te­go, że mniej wię­cej w tym samym miej­scu su­kien­ka miała wszy­tą gumę, ścią­gacz czy co też tam ko­bie­ty sobie w su­kien­ki wszy­wa­ją. Co­kol­wiek zde­ner­wo­wa­ło Yullę, było na tyle po­waż­ne, że nie za­mie­rza­ła tra­cić czasu nawet na uwol­nie­nie się z wy­raź­nie ry­su­ją­ce­go się pod ma­te­ria­łem ręcz­ni­ka.

– W tej wa­szej sau­nie… w samym środ­ku ścia­ny… jest… takie… taka… takie coś…

– Jakie coś?

– Takie ka­mien­ne, kan­cia­ste coś! Koło tego stoi wia­dro z wodą!

– No pew­nie że jest. Ka­mień pa­ro­wy. Na ze­wnątrz jest pa­le­ni­sko, ka­mie­nie się na­grze­wa­ją a jak po­le­jesz je wodą to masz parę w sau­nie.

– Nikt mnie nie uprze­dził!

– Ale to chyba nie pro­blem?

– To jest PRO­BLEM! – Za­wy­ła, w jej gło­sie brzmiał au­ten­tycz­ny ból. – My­śla­łam, że to jakaś szaf­ka albo takie śmiesz­ne krze­sło I USIA­DŁAM NA TYM!!!

Ce­drik po­wi­nien już wcze­śniej do­my­ślić się za­koń­cze­nia, ale nie zdo­łał się jesz­cze w pełni roz­bu­dzić więc wy­buchł śmie­chem, za­miast oka­zać cał­ko­wi­cie za­słu­żo­ne współ­czu­cie gdy Sha­char­ka koń­czy­ła płacz­li­wym wy­ciem.

– To nie jest śmiesz­ne! Mam ci po­ka­zać jak teraz wy­glą­da mój tyłek? Skóra mi złazi pła­ta­mi!

Od­wró­ci­ła się i wy­raź­nie za­mie­rza­ła za­de­mon­stro­wać opa­rze­nie, ale Ako zdo­ła­ła ją jed­nak po­wstrzy­mać.

– Mo­gli­ście mnie uprze­dzić!!! – Za­wy­ła od­wra­ca­jąc się po­now­nie. – Skąd mia­łam wie­dzieć, że pod tym się pali ogień?

– Stąd. – Ce­drik zdo­łał się wresz­cie opa­no­wać. – Że sama da­wa­łaś do zro­zu­mie­nia, że za­wsze chcia­łaś wy­pró­bo­wać tra­dy­cyj­ną bre­ihel­ską saunę, więc po­win­naś znać przy­naj­mniej pod­sta­wo­we in­for­ma­cje o niej. No a takie ka­mie­nie pa­ro­we są pod­sta­wo­wym ele­men­tem kon­struk­cji bre­ihel­skiej sauny, dla nas to tak oczy­wi­ste, że się na nich nie siada, że nawet nam przez głowę nie przej­dzie, że ktoś może o tym nie wie­dzieć… Bar­dzo bo­la­ło kiedy na nim usia­dłaś?

– Ku­rew­sko! My­śla­łam, że skoro macie tu tak tanią magię, to pew­nie jakiś taki test szo­ko­wy czy coś. Naj­pierw ma się wydać cho­ler­nie go­rą­ce a potem przy­jem­nie grze­je albo co i pró­bo­wa­łam na tym usie­dzieć dłu­żej.

Ce­drik nie do­wie­rzał wła­snym uszom. Ka­mie­nie były do­sta­tecz­nie na­grza­ne, by dało się na nich sma­żyć jaja, a ona pró­bo­wa­ła na jed­nym z nich wy­sie­dzieć, w na­dziei że za chwi­lę osty­gnie. Wolał nie mówić jej, że fak­tycz­nie ka­mie­nie pa­ro­we zwy­kle są za­cza­ro­wa­ne, bo je­dy­nym skut­kiem za­klę­cia jest za­bez­pie­cze­nie ich przed pę­ka­niem, dzię­ki czemu za­miast swo­bod­nie le­żą­cych ka­mie­ni ma się coś w ro­dza­ju pie­cy­ka, no i można sobie po­zwo­lić na na­grza­nie ka­mie­ni do znacz­nie wyż­szej tem­pe­ra­tu­ry, bez obawy, że zu­ży­ją się już po pierw­szej por­cji zim­nej wody. Bojąc się od­po­wie­dzi za­py­tał:

– Jak długo?

– Wy­trzy­ma­łam? Pra­wie mi­nu­tę! Do­pie­ro teraz za­czy­na na­praw­dę boleć! Ledwo mogę łazić, o sie­dze­niu to pew­nie do jutra już mogę za­po­mnieć! Co naj­mniej!

– Mogę je­dy­nie za­ofe­ro­wać ci moje szcze­re prze­pro­si­ny. Szczę­śli­wie tra­fi­ło na cie­bie, a nie Ako, więc…

– SZCZĘ­ŚLI­WIE!?

– No… sama mó­wi­łaś, że do jutra ci się zagoi. Ako by pew­nie się le­czy­ła z mie­siąc.

Yulla chcia­ła już coś od­po­wie­dzieć, ale za­mknę­ła usta. Jej mina wy­raź­nie su­ge­ro­wa­ła, że nigdy nikt uznał jesz­cze, że le­piej by jakiś groź­ny wy­pa­dek zda­rzył się jej, a nie komuś, kogo nie ob­da­rzo­no smo­czą zdol­no­ścią re­ge­ne­ra­cji. I że po krót­kim prze­my­śle­niu spra­wy musi mu przy­znać w tej kwe­stii rację. No i mu­sia­ła sama przed sobą przy­znać, że w jej przy­pad­ku opa­rze­nia były znacz­nie ła­god­niej­sze, niż te, ja­kich na­ba­wił­by się zwy­kły czło­wiek. Te krót­kie prze­my­śle­nia wy­raź­nie ją nieco uspo­ko­iły.

– Czyli to nie była ze­msta za te…

– Nie. Ale nie pu­ści­łem jesz­cze tego w nie­pa­mięć. Na mnie mo­głaś sobie te­sto­wać co chcia­łaś, ale uży­wa­nia tych cho­lerstw na nie zwią­za­nych z tą spra­wą lu­dziach ci nie wy­ba­czę.

– Wiem, zwłasz­cza na Kari. – Yulla nie zdą­ży­ła ugryźć się w język.

Przez chwi­lę obie z Ako pa­trzy­ły na go­spo­da­rza z nie­po­ko­jem, a ten mil­czał przez chwi­lę, nim spoj­rzał emi­sa­riusz­ce pro­sto w oczy.

– Tak. – Po­wie­dział spo­koj­nie i wy­raź­nie nie od­ry­wa­jąc spoj­rze­nia od jej nie­bie­skich oczu. – Do­kład­nie tak. Nie wy­ba­czę zwłasz­cza tego, że uży­łaś amu­le­tu na Kari. To aż tak oczy­wi­ste, czy po pro­stu smo­cza krew po­ma­ga ci wy­wę­szyć ja­kieś fe­ro­mo­ny czy inne cho­ler­stwa?

– To widać jak na dłoni. W każ­dym razie dla każ­dej nor­mal­nej dziew­czy­ny.

– To do­brze. – Ce­drik od­po­wie­dział po dłuż­szym mil­cze­niu. – Usią… ekhem. Połóż się na brzu­chu na ka­na­pie, albo co. Ako, ty też sia­daj. Pójdę po kogoś, kto zna się na opa­rze­niach. I może załóż te rze­czy jak na­le­ży, Ako. To że Yulla zgu­bi­ła gdzieś normy przy­zwo­ito­ści nie zna­czy jesz­cze, że masz ją na­śla­do­wać.

Kwa­drans póź­niej stał pod drzwia­mi i wy­słu­chi­wał zdu­szo­nych okrzy­ków bólu, gdy le­karz apli­ko­wał Sha­char­ce wła­ści­wy opa­tru­nek na głę­bo­kie opa­rze­nie dru­gie­go stop­nia. Za­bieg za­koń­czył się naj­wy­raź­niej suk­ce­sem, bo le­karz wy­szedł sze­ro­ko uśmiech­nię­ty. Po krót­kiej roz­mo­wie z go­spo­da­rzem medyk stwier­dził, że pa­cjent­ka ma się do­brze i wy­zdro­wie­je cał­kiem szyb­ko, o ile nie bę­dzie zbyt czę­sto na­ru­szać opa­trun­ku, choć bli­zny zo­sta­ną jej na za­wsze. Ce­drik wolał nie uświa­da­miać za­do­wo­lo­ne­go z swo­jej pracy czło­wie­ka, że pa­cjent­ka rano zdej­mie opa­tru­nek a opa­rzo­ne miej­sce bę­dzie pew­nie miała gład­kie jak, nie przy­mie­rza­jąc, pup­cia nie­mow­la­ka.

Kiedy wszedł do po­ko­ju za­stał wspo­mnia­ną pa­cjent­kę truch­ta­ją­cą wokół stołu, krzy­wi­ła się nie­mi­ło­sier­nie. Nie­mniej nie wy­glą­da­ła na kogoś, kto wła­śnie od­pa­rzył sobie sporą część bio­der i oba po­ślad­ki.

– Na­stęp­nym razem. – Yulla za­trzy­ma­ła się wpół kroku i wska­za­ła pal­cem Bre­ihel­czy­ka. – Wej­dziesz razem z nami.

– Jeśli obie­ca­cie za­ło­żyć prze­pa­ski na oczy. – Ce­drik nie miał ocho­ty dys­ku­to­wać. – Wy­glą­dasz znacz­nie le­piej niż chwi­lę temu.

– Bo macie do­bre­go le­ka­rza. Wy­sma­ro­wał mi dupę czymś chło­dzą­cym i już tak nie boli.

– Miło mi to sły­szeć. A teraz, skoro już zdą­ży­łaś się roz­go­ścić, za­ba­wić i po­ra­nić, to chcę po­waż­nie po­roz­ma­wiać. Po­waż­nie i szcze­rze.

– Nie mam w zwy­cza­ju kła­mać.

– To do­brze. – Ce­drik usiadł, Ako na­tych­miast wsta­ła. – Ako sia­daj, nie wiem jakie zwy­cza­je pa­su­ją w Tok Sza­kar, ale w Bre­ihel gość może sie­dzieć gdzie chce, choć­by i go­spo­darz mu­siał przez to stać. Yulla. Mó­wi­łaś wcze­śniej, że za­mie­rzasz po­twier­dzać lub za­prze­czać ja­kimś plot­kom do­cie­ra­ją­cym do Tok Sza­kar. O jakie plot­ki cho­dzi kon­kret­nie?

– Jeśli po­wiem, że te in­for­ma­cje są za­ta­jo­ne to bę­dziesz drą­żył temat?

– Tak. My­śla­łem nad tym od kiedy się do­wie­dzia­łem, że na­stą­pi wy­mia­na i nie zna­la­złem po­wo­dów, a w in­nych przy­pad­kach te po­wo­dy były dość oczy­wi­ste.

– No dobra. Ofi­cjal­nie zo­sta­łam tu wy­sła­na, żeby po­twier­dzić, czy nowo od­kry­te złoża ma­gicz­nych paliw są tak duże jak krążą po­gło­ski, bo jeśli tak to rów­no­wa­ga eko­no­micz­na zo­sta­nie so­lid­nie prze­su­nię­ta w waszą stro­nę i bę­dzie trze­ba coś wy­my­ślić, żeby Bre­ihel pod­no­si­ło swoją po­zy­cję stop­nio­wo a nie gwał­tow­nie.

– Ofi­cjal­nie?

– Tak. Ofi­cjal­nie. Po­dob­ne za­chwia­nia w świa­to­wej go­spo­dar­ce miały miej­sce już kilka razy i Rady nigdy to prze­sad­nie nie ob­cho­dzi­ło. Nie­ofi­cjal­nie pod­słu­cha­łam, jak Mistrz Za­kon­ny cie­szył się, że wresz­cie zna­leź­li spo­sób na po­zby­cie się mnie na dłu­żej.

– Mie­li­śmy roz­ma­wiać po­waż­nie.

– I ja też mówię po­waż­nie. Nasz Zakon jest sztyw­ny jak lo­ka­tor trum­ny, a mnie od tam­te­go wy­pad­ku za­wsze roz­pie­ra­ła ener­gia. Nie pa­so­wa­łam do ich sztan­da­ro­we­go mi­strza mie­cza: zim­ne­go pro­fe­sjo­na­ła, sto­ją­ce­go jak kołek i emo­cjo­nal­ne­go jak blok gra­ni­tu. Ale nie mogli mnie nie przy­jąć na próbę po re­ko­men­da­cji Rady, a potem nie mogli zna­leźć żad­ne­go prze­pi­su, który by im po­zwo­lił mnie wy­wa­lić: speł­nia­łam wszyst­kie wy­ma­ga­nia i zda­wa­łam wszyst­kie eg­za­mi­ny na po­zy­tyw­ne noty. Ni­g­dzie nie mieli na­pi­sa­ne, że mistrz mie­cza musi się za­cho­wy­wać jakby mu chi­rur­gicz­nie usu­nę­li wszyst­kie emo­cje, to taka ich nie­ofi­cjal­na za­sa­da. Tak jak no­sze­nie peł­nej zbroi pły­to­wej nie jest ni­g­dzie ofi­cjal­nie wy­ma­ga­ne, ale wszy­scy w za­ko­nie takie no­si­li. Ale ja im ten wi­ze­ru­nek zim­ne­go pro­fe­sjo­na­ła psu­łam, ile­kroć ktoś przy­szedł był zgor­szo­ny tym, że wśród sły­ną­cych z opa­no­wa­nia ry­ce­rzy jest taka ha­ła­śli­wa baba. A potem Rada zgło­si­ła się do Za­ko­nu z proś­bą o wska­za­nie kogoś, kto po­je­dzie do Bre­ihel spraw­dzić czy trzy ar­te­fak­ty dzia­ła­ją jak na­le­ży, no i Zakon wy­ko­rzy­stał oka­zję, ofi­cjal­nie za­ję­li takie sta­no­wi­sko: „Zakon nie za­mie­rza wy­sy­łać ni­g­dzie swo­ich człon­ków by ci skra­da­li się cich­cem jak tchó­rze lub szpie­dzy. Zakon od­de­le­gu­je do tego za­da­nia od­po­wied­nie­go wo­jow­ni­ka, jeśli jego obec­ność w obcym kraju zo­sta­nie le­gal­nie za­re­je­stro­wa­na, na przy­kład w po­sta­ci wy­mia­ny ge­ne­ral­skiej.” A Rada się nie za­sta­na­wia­ła długo. Potem mu­sia­łam tylko wy­pro­sić u Mi­strza żeby mi od­da­li miecz i zbro­ję do za­cza­ro­wa­nia. Zgo­dzi­li się od ręki, byle się mnie po­zbyć.

Ce­drik nie uwie­rzył.

– Po­mo­gę ci. – Po­wie­dział spo­koj­nie. – Spraw­dzić te dwa po­zo­sta­łe ar­te­fak­ty. A potem wró­ci­my do tej roz­mo­wy, i jak nie zdo­bę­dziesz się w końcu na szcze­rość do­ło­żę wszel­kich sta­rań, żeby cię stąd wy­ko­pać.

 

 

 

 

Słow­ni­czek – wpraw­dzie sta­ra­łem się wy­ja­śnić zna­cze­nie stwo­rzo­nych prze­ze mnie lub nie wy­stę­pu­ją­cych już po­wszech­nie w mowie, słów w tek­ście, ale nie za­wsze dało się to zro­bić w spo­sób na­tu­ral­ny, dla­te­go też wy­ja­śniam tu z czym do czy­nie­nia w tym kon­kret­nym przy­pad­ku (poza za­miesz­czo­nym frag­men­tem jest jesz­cze kilka ta­kich słów)

*Ma­gil­lum – to wszel­kie­go ro­dza­ju ma­gicz­ne krysz­ta­ły, o prak­tycz­nie do­wol­nych wła­ści­wo­ściach. Można po­wie­dzieć, że to taki ma­gicz­ny od­po­wied­nik "urzę­dza­nia". Samo słowo stwo­rzy­łem łą­cząc w jedno dwa ła­ciń­skie słowa: "ma­gi­cae cri­stal­lum" czyli do­słow­nie "ma­gicz­ny krysz­tał".

Koniec

Komentarze

Tekst nie­do­pra­co­wa­ny i za­wie­ra­ją­cy wiele uste­rek, pro­po­no­wa­ła­bym umie­ścić na becie, nie w Po­cze­kal­ni.

http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

 Nie dość, że do frag­men­tów mało kto za­glą­da, to jesz­cze do tego stra­szy licz­bą zna­ków.

Znam z wła­sne­go do­świad­cze­nia. Wrzu­ci­łam tu nie­daw­no frag­ment opo­wia­da­nia z ok 11 tyś zna­ków jako ano­nim i do­cze­ka­łam się je­dy­nie trzech ko­men­ta­rzy. Pół biedy, że choć w miarę po­zy­tyw­ne od po­że­ra­czy z no­wo­fan­tan­ta­stycz­nej dżun­gli – loży ;-). Za dużo i za czę­sto po­ja­wia­ją się u cie­bie te uster­ki jak re­gu­la­to­rzy już oznaj­mi­li wcze­śniej. Le­piej wrzu­cać tek­sty w miarę “oszli­fo­wa­ne” ję­zy­ko­wo. I nie żebym się chcia­ła wy­mą­drzać jako nowy użyt­kow­nik. To dobra rada.

Mam kota. Ma na imię Pisz.

Po­nie­waż Autor prosi o “o po­wstrzy­ma­nie się od uwag na temat or­to­gra­fii, in­ter­punk­cji, gra­ma­ty­ki“ to rzek­nę tylko, że jed­nak przy­da­ło­by się nad tymi aspek­ta­mi po­pra­co­wać, by komuś mo­gą­ce­mu czy­nić wy­daw­ni­cze cuda w ogóle chcia­ło się nad tek­stem po­chy­lić. To tro­chę jak ze sprze­da­żą sa­mo­cho­du – jasne, że jak sprze­da­jesz za­byt­ko­we po­rsche po bar­dzo oka­zyj­nej cenie, to może chęt­ny znaj­dzie się, cho­ciaż bę­dzie za­bło­co­ne i ze zde­chłym kotem na tyl­nym sie­dze­niu, ale jak chcesz komuś opchnąć cał­kiem przy­zwo­ite­go uży­wa­ne­go ka­de­ta to trze­ba go wcze­śniej na­le­ży­cie od­pi­co­wać;)

Nie­ste­ty nie do­czy­ta­łam do końca (do­szłam gdzieś do po­ło­wy), bo chyba nie wpi­su­je się w – sorki za ma­ka­ro­nizm – tar­get. Nie wiem, czy autor jest osobą sto­sun­ko­wo młodą, czy po pro­stu ce­lu­je w ta­kich czy­tel­ni­ków bo opo­wia­da­nie wy­da­ję się dość na­iw­ne, a i typ hu­mo­ru ra­czej na­sto­let­ni. Nie wie­dzia­łam, czy część po­my­słów, przy któ­rych lo­gi­ka mó­wi­ła dzię­ku­ję i szła na grzy­by (np. jazda konna w pięt­na­sto­cen­ty­me­tro­wych sta­lo­wych szpil­kach) to ce­lo­wy za­bieg pa­ro­dy­stycz­ny czy nie. Miej­sca­mi za­rzu­casz czy­tel­ni­ka na­wa­łem ob­cych nazw i in­for­ma­cji o świe­cie, co zwłasz­cza na po­cząt­ku tek­stu może od­stra­szyć. Po­dob­nie jak opo­wia­da­nie przez bo­ha­ter­kę hi­sto­rii swego życia za jed­nym za­ma­chem. Duzo ar­cha­izmów – nie twier­dzę, że każdy musi fa­na­tycz­nie trzy­mać się re­aliów hi­sto­rycz­nych, o ile po­tra­fi stwo­rzyć spój­ny i wia­ry­god­ny świat, ale jakoś trud­no mi wy­obra­zić sobie np. mo­del­ki w przed­sta­wio­nych w tek­ście re­aliach. A ogól­nie – czu­łam się tro­chę jak­bym czy­ta­ła fan­fik ja­kie­goś anime ecchi. Czyli – bajka nie dla mnie, ale może ko­ne­se­rom ga­tun­ku się spodo­ba.

Tylko miej­że drogi Au­to­rze sza­cu­nek do czy­tel­ni­ka i nad błę­da­mi po­pra­cuj przed­tem, a nie potem.

Po­zdra­wiam i życzę wy­trwa­ło­ści:)

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Dzię­ki Alex.

W końcu (pierw­szy raz od kilku po­przed­nich za­miesz­czo­nych tu prze­ze mnie tek­stów) ktoś się choć odro­bi­nę usto­sun­ko­wał do mojej proś­by o za­ję­cie się oceną tre­ści, a nie warsz­ta­tu li­te­rac­kie­go. Jako au­to­ra naj­bar­dziej in­te­re­su­je mnie wła­śnie czy jest sens dalej pisać coś ta­kie­go, czy to się po­do­ba, czy nie. A tym­cza­sem w ko­men­ta­rzach za­wsze po­ja­wia­ły się wy­po­wie­dzi typu “tu wstaw prze­ci­nek”, albo “zmień także na rów­nież i bę­dzie le­piej”.

Za­czą­łem się już nawet za­sta­na­wiać czy gdy ko­men­tu­ją­cy idą kupić gro­szek to wra­ca­ją do domu z fa­so­lą.

 

Nie ma sensu prze­pi­sy­wa­nie ko­men­ta­rza Alex, wy­star­czy stwier­dzić, że zga­dzam się z Jej opi­nią, do­ty­czą­cą warsz­ta­tu.

 

O ra­nuś­ku… głu­pio tak ko­pio­wać Adama, no ale jak już brać przy­kład to z naj­lep­szych, praw­da?

Ja rów­nież pod­pi­su­ję się pod ko­men­ta­rzem Alex.

Emel­ka­li, Ty mnie przy­pra­wiasz o ból głowy. :-) Jesz­cze jedna spe­cja­li­za­cja? Nie za wiele masz ta­len­tów? :-) (AdamKB)

A ja się nie pod­pi­sze pod jej ko­men­ta­rzem – choć mógł­bym – a za to za­cy­tu­ję jego frag­ment:

 

bo chyba nie wpi­su­je się w – sorki za ma­ka­ro­nizm – tar­get.

Bo­skie^^

 

Od­no­śnie proś­by o ocenę tre­ści, pod­cho­dzisz do spra­wy zu­peł­nie od dupy stro­ny, Au­to­rze.

Więk­szość ludzi – nie tylko tutaj, ale ogól­nie – nie bę­dzie czy­tać cze­goś, co wręcz od­strę­cza wy­ko­na­niem. To jest mę­czar­nia za­rów­no dla oczu jak i umy­słu. Nie mó­wiąc już o tym, że ta­kie­go mo­lo­cha, jak Twój tekst, w ogóle mało kto ze­chce prze­czy­tać. A jak ktoś się wresz­cie znaj­dzie, ale już na po­cząt­ku na­tknie się na or­to­gra­ficz­ne miny, in­tr­punk­cyj­ne wil­cze doły, skła­dnio­we za­sie­ki, i wszel­kie inne moż­li­we ję­zy­ko­we pu­łap­ki, to pra­wie na pewno doj­dzie do wnio­sku, że szko­da mu/jej bez­cen­ne­go życia na takie mę­czar­nie – czy­ta­nie musi być przy­jem­no­ścią.

Tym bar­dziej nie po­dej­dą do tego te­ma­tu w taki spo­sób, ja­kie­go byś sobie ży­czył, w żad­nym wy­daw­nic­twie. Re­dak­tor, który za­cznie czy­tać Twój tekst, żeby nie wiem jak ge­nial­ny w tre­ści, naj­praw­do­po­dob­niej po mi­nu­cie go wy­wa­li, za­klnie siar­czy­ście i za­cznie czy­tać na­stęp­ny, być może o wiele słab­szy, ale za­pew­ne po­rząd­nie wy­ko­na­ny.

Żeby po­zba­wić Cię resz­tek złu­dzeń, że mogę się mylić, po­zwo­lę sobie przy­to­czyć tutaj frag­ment re­gu­la­mi­nu pew­ne­go kon­kur­su:

 

Do Kon­kur­su nie zo­sta­ną do­pusz­czo­ne tek­sty, które:

był pu­bli­ko­wa­ne w wy­daw­nic­twach zwar­tych, w for­mie elek­tro­nicz­nej (w cza­so­pi­śmie, na blogu lub w por­ta­lu) lub pra­sie li­te­rac­kiej;

były na­gra­dza­ne w in­nych kon­kur­sach;

nie będą speł­niać pod­sta­wo­wych stan­dar­dów re­dak­cyj­nych (nie­pra­wi­dło­wa edy­cja, or­to­gra­fia, in­ter­punk­cja, sty­li­sty­ka, flek­sja, skład­nia, fra­ze­olo­gia i lek­sy­ka);

nie będą mie­ścić się w te­ma­ty­ce kon­kur­su za­ry­so­wa­nej w pkt. 2.

zo­sta­ły na­pi­sa­ne przez re­dak­to­rów „Cre­atio Fan­ta­sti­ca” lub osoby na stałe współ­pra­cu­ją­ce z re­dak­cją.

Tak więc, jak wi­dzisz, MU­SISZ się też sku­pić na do­sko­na­le­niu warsz­ta­tu. Nie ma zmi­łuj, nie ma prze­bacz. Zresz­tą, jak sam wspo­mnia­łeś w ko­men­ta­rzach, wrzu­ci­łeś już tutaj kilka tek­stów i za każ­dym razem sły­szysz, że po­wi­nie­neś po­pra­wić to, to, to i to. I nic, na­praw­dę nic nie dał Ci ten fakt do my­śle­nia? Nie przy­szło Ci do głowy, że skoro, mimo Two­ich próśb, lu­dzie i tak sku­pia­ją się na tym, co ro­bisz źle, to może fak­tycz­nie coś jest bar­dzo na rze­czy i NIE DA SIĘ za­in­te­re­so­wać czy­tel­ni­ka tre­ścią, kiedy wy­ko­na­nie leży i po­chli­pu­je? Nie mó­wiąc już o tym, że masz wy­raź­ną in­for­ma­cję, czego ocze­ku­ją Czy­tel­ni­cy i co im się po­do­ba (a ra­czej: NIE PO­DO­BA) w Two­ich tek­stach – a prze­cież po naszą opi­nię tu przy­cho­dzisz (”Z obawy, że może roz­ro­snąć się do roz­mia­rów po­wie­ści zanim usły­szę/prze­czy­tam jakąś bez­stron­ną opi­nię(,) po­sta­no­wi­łem za­mie­ścić tu frag­ment“) – więc nie ro­zu­miem, czemu tak upar­cie te opi­nie igno­ru­jesz?

 

O samym opo­wia­da­niu nie po­wiem nic, bo po za­po­zna­niu się z przed­mo­wą scy­zo­ryk lekko drgnął mi w kie­sze­ni i prze­sko­czy­łem od razu do ko­men­ta­rzy, znacz­nie bar­dziej niż sa­me­go tek­stu, cie­kaw, jak roz­wi­ja się dys­ku­sja o nim. Można więc po­wie­dzieć, że je­stem żywym przy­kła­dem tego, jak nie­ko­rzyst­nie Twój sto­su­nek do wła­sne­go warsz­ta­tu od­dzia­łu­je na po­ten­cjal­ne­go czy­tel­ni­ka.

 

Nie na­pi­sa­łem tego wszyst­kie­go, żeby Cię zgno­ić – bywam ma­łost­ko­wym dup­kiem, ale nie aż tak, żeby tra­cić tyle czasu na zwy­kłe pa­stwie­nie się nad kimś – tylko żeby pomóc Ci się tro­chę ogar­nąć. Bo jeśli chcesz co­kol­wiek zwo­jo­wać przy po­mo­cy pióra, to ogar­nąć się mu­sisz.

Na pewno w edy­to­rze masz funk­cję pod­kre­śla­nia błę­dów. Ko­rzy­staj z niej i ucz się przy tym jak naj­wię­cej. Prze­czy­taj kilka pro­stych po­rad­ni­ków, np. jak po­praw­nie za­pi­sy­wać dia­lo­gi (ale nie kupuj ksia­żek typu: “Jak zo­stać pi­sa­rzem”, bo tam chyba i tak nie znaj­dziesz ni­cze­go od­kryw­cze­go), sko­rzy­staj z opcji bety, jak po­le­ci­ła Ci Re­gu­la­to­rzy, i dużo, dużo czy­taj (na przy­kład tutaj – przy oka­zji mo­żesz pod­cią­gać warsz­tat, ko­men­tu­jąc ten czy ów tekst – wszyst­ko jest formą sa­mo­roz­wo­ju). Po­cząt­ki ssą, wia­do­mo, ale to jest lek­cja, którą trze­ba od­ro­bić, żeby móc iść gdzie­kol­wiek dalej. No i uwierz mi, że kiedy do­strze­żesz pro­gres, sa­tys­fak­cja bę­dzie ogrom­na. A póź­niej bę­dzie już tylko le­piej.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Nowa Fantastyka