- Opowiadanie: Sebastian B. - Tartarus

Tartarus

Pamiętaj o piekle.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

bemik

Oceny

Tartarus

I

Obudziłem się zlany potem. Przerażony. 

"Ten sam koszmar?" 

Odwróciłem głowę i sięgnąłem po telefon komórkowy, na którym sprawdziłem godzinę. Była trzecia piętnaście rano. Poczułem lekkie acz irytujące parcie na pęcherz. 

"Piwko." 

Przetarłem twarz dłońmi po czym wstałem i powłócząc nogami, wyruszyłem w stronę łazienki, nie włączając światła w korytarzu. 

"Mógłbym tu poruszać się nawet z zamkniętymi oczami." 

Trafienie do muszli wymagało jednak światła więc, kiedy byłem już w łazience, wymacałem włącznik na ścianie i zafundowałem szok swoim źrenicom. Mrużąc oczy podniosłem deskę i zacząłem sikać. Ulga przyszła natychmiast. Sikałem, a oczy miałem na wpół zamknięte. Zawsze w takich chwilach miałem nadzieję, że to wszystko mi się nie śni, a ja nie leję w łóżku po imprezie u jakiejś dziewuchy, która będzie teraz żałowała, że zaprosiła takiego prosiaka do siebie. Jednak, na szczęście, nic takiego nigdy nie miało miejsca. Miałem dopiero czterdzieści jeden lat i cała hydraulika działała u mnie bez zarzutu. 

"Dziewczyny nie narzekają." 

Uśmiechnąłem się do siebie z uznaniem. 

"I koniec sikanka."

Uruchomiłem spłuczkę i zauważyłem kilka kropel moczu na podłodze. 

"Możesz się, chłopie, starać, a i tak coś poleci poza." 

Pokręciłem z dezaprobatą głową. Szybkim ruchem mopa, który stał w kącie, usunąłem ślady uryny, a następnie umyłem ręce. Wyłączyłem światło i znowu po ciemku wróciłem do łóżka. 

Położyłem się, szczelnie okrywając ciało kołdrą i zacząłem myśleć o śnie, przez który się obudziłem. 

"Dziwne."

Ten koszmar powracał dosyć regularnie od jakiegoś czasu. Co prawda, nie sprawdzałem wcześniej godziny, kiedy to się działo, ale głowę bym dał, że zawsze była to trzecia rano lub coś koło tego. Sen zawsze ten sam. Jadę samochodem, ale jak bardzo bym nie naciskał na pedał gazu jadę dość wolno. Rozpędzam się może do pięciu kilometrów na godzinę maksymalnie, a za mną biegnie jakiś dzieciak. Krzyczy coś, wymachuje, jak mi się zdaje nożem i to wszystko. Kiedy już mnie dogania, budzę się gwałtownie. Nie wiem co mnie tak przerażało, chyba to, że nie umiem go sobie wytłumaczyć i że wraca, ciągle wraca. Zacząłem analizować. Próbowałem połączyć ten sen z moim życiem, jednak nie umiałem. Przewracałem się tylko z boku na bok. Bardzo mnie to zmęczyło i chyba z tego powodu znowu wreszcie zasnąłem. Tym razem spałem już do rana, bez żadnych problemów. 

Te miały dopiero nadejść.

 

*

 

Dzień zapowiadał się zwyczajnie. Wstałem, jakoś około dziewiątej trzydzieści, wziąłem prysznic i poszedłem do kuchni żeby zrobić sobie śniadanie. Dobrze jest być wolnym strzelcem bo wtedy nie terroryzuje cię budzik, który jak poganiacz niewolników, przypomina o pracy dla kogoś i, przede wszystkim, o byciu o dziewiątej w biurze. 

"W życiu!"

Ja byłem projektantem budynków. Nie musiałem się zbytni przemęczać bo brałem ze dwa, trzy wielkie zlecenia rocznie, które zwykłemu freelancerowi pozwoliłyby żyć na bardziej niż przyzwoitym poziomie. Jeśli zaś chodzi o mnie, nawet tego nie musiałem robić, bowiem rodzice zainwestowali dawno temu w akcje nieznanej wtedy nikomu firmy, której napoje teraz wszyscy piją, i zbili na tym krocie, a kiedy, niestety, zginęli w wypadku lotniczym wszystko dostało się mnie. Rodziców nie pamiętam bo byłem niemowlęciem kiedy to się stało ale będę wdzięczny staruszkom do śmierci za to, że nie muszę na nikogo pracować za psie pieniądze. Tak więc cieszyłem się wolnością i niezależnością, której póki co, nie chciało mi się z nikim dzielić. 

Włączyłem ekspres do kawy, a do jedzenia zrobiłem sobie płatki owsiane z miodem i mlekiem po czym zabrałem się do czytania wiadomości. Usiadłem przed komputerem i zacząłem przeglądać nagłówki. Cała masa pierdół, których nie chciało mi się zgłębiać, a na końcu informacja o tym, że jakiś celebryta, którego nie znam, rozstał się z inną celebrytką, której też nie znam. 

"Przynajmniej ma fajne cycki. Olej go, to pewnie pedzio" – pomyślałem patrząc na zdjęcie obok newsa. 

Usłyszałem odgłos pracującego ekspresu więc dałem spokój Internetowi i poszedłem do kuchni, gdzie czekała na mnie miseczka płatków i unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Zaniosłem moje śniadanie do jadalni i włączyłem telewizor. Kiedy wróciłem do kuchni po mleko do kawy usłyszałem głos z telewizora: 

– Mam cię, gnido. Możesz się teraz nazywać Val Jean ale niebawem odpowiesz za to co zrobiłeś, Pablo.

– Co?

Mógłbym przysiąc, że usłyszałem w telewizji moje nazwisko. Nazywałem się Winston Val Jean. Chyba mi się jednak przesłyszało bo na ekranie jakiś prezenter opowiadał właśnie o tym jak bardzo się cieszy, że może gościć w domach swoich widzów. 

– Chyba już cię straszy – powiedziałem do siebie i z niedowierzaniem pokiwałem głową. – Stary dureń.

Z całą pewnością mi się coś wydawało. Pewnie przez te nocne pobudki jestem niewypoczęty. Zacząłem odzyskiwać dobry humor, a prezenter, którego podejrzewałem o zwracanie się do mnie z ekranu telewizora opowiadał, że dzisiaj pogoda w moim regionie będzie słoneczna, w sam raz, żeby wyskoczyć nad wodę. 

W czasie kiedy reklamodawcy bombardowali mnie poradami dotyczącymi zawartości mojego koszyka w czasie wizyty w sklepie pomogłem płatkom z miodem zniknąć z miski, a następnie zacząłem delektować się poranną kawą. Postanowiłem też wyłączyć telewizor i zasiadłem przed komputerem, żeby przejrzeć skrzynkę mailową. Sprawdziłem adres firmowy gdzie były dwie oferty współpracy, a następnie zalogowałem się na mój prywatny adres. Po wejściu na skrzynkę wyświetliło się kilka nieprzeczytanych wiadomości ale moją uwagę od razu przykuł jeden temat, a mianowicie „gnida”. Z uwagi na przygodę z mówiącym do mnie telewizorem, gdzie użyto dokładnie tego samego określenia, poczułem zimny dreszcz przebiegający mi po plecach. 

– Co jest, kurwa? – krzyknąłem głośno, bardziej żeby dodać sobie otuchy niż z powodu tego, że jestem wkurzony.

Kliknąłem na wiadomość, a w środku był jedynie link. Na początku nie wiedziałem czy na niego kliknąć lecz bardzo szybko zauważyłem, że kursor sam zmierza w jego kierunku pomimo tego, że natychmiast próbowałem zareagować myszką. 

"No cóż, niech się dzieje."

Kursor najechał na link i dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk kliknięcia. Nagle ekran wypełnił obraz. Był to jakiś film. Oprócz zbitki kolorów niczego praktycznie nie było tam widać, jak film zgrywany z kasety VHS, która przedtem też została kilka razy została skopiowana. Tak jak poprzednio, kursor samodzielnie powędrował do rogu ekranu żeby uruchomić funkcję odtwarzania. Na początku było tylko słychać jakieś trzaski, potem śmiech zaczął mieszać się z płaczem i krzykami. Jakość tego nagrania była kiepska, jednak po kilkunastu sekundach można się było już przyzwyczaić. Widać było jakieś pobocze, gdzie stała grupka ludzi, którzy wesoło rozmawiali ze sobą, a za nimi było coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak wielkie worki na zboże. Operator kamery zrobił jednak zbliżenie na owe worki i okazało się, że to klęczeli ludzie. Cztery osoby z workami na głowach i ze związanymi rękami za plecami. Jedna z nich z całą pewnością głośno płakała jednak ci, którzy stali przy drodze, zdawali się nie zwracać na to uwagi. Wtedy z daleka zaczął dochodzić warkot nadjeżdżającego samochodu. Była to prawdopodobnie biała plama, która powiększała się na ekranie, a na której operator kamery skupił swoją uwagę. Kiedy auto ukazało się na horyzoncie, ludzie stojący na poboczu zaczęli wydawać z siebie dźwięki przypominające skandowanie. Po kilku sekundach można było zorientować się, że krzyczą oni „Pablo, Pablo, Pablo!”. Samochód nareszcie podjechał do kamerzysty, który musiał usunąć się na bok bo słońce odbijało się od przedniej szyby auta i nic nie było widać. Operator stanął od strony pasażera i ujął plecy wysiadającego człowieka, najprawdopodobniej kierowcy. Kilka osób, które stały tam na początku było wyraźnie podnieconych. Kierowca, tymczasem, po opuszczeniu auta, podszedł do ludzi w workach i zaczął do nich krzyczeć. Następnie dał znak któremuś z kibicujących mu ludzi, a ten zdjął worki z ich głów. Okazało się, że to dwaj mężczyźni i dwie kobiety, wyglądali jak małżeństwo z synem i córką. Kiedy zdjęto im worki cała czwórka zaczęła głośno płakać i krzyczeć. Wydawało mi się, że patrzyli na samochód, ale gdy się przyjrzałem odkryłem, że tak naprawdę to jakiś przedmiot za samochodem skupia ich uwagę. Operator kamery powiedział coś i zaczął iść za kierowcą, a ten poszedł za auto, zza pasa wyciągnął wielki nóż i zaczął coś kroić. Płacz i krzyki klęczących przy drodze wyraźnie się wzmogły, a kiedy kierowca wstał, osoba, która była najprawdopodobniej matką, zemdlała. Kierowca, w jednym ręku trzymał nóż, a w drugim coś co z daleka przypominało zwitek szmat jednak kolejne ujęcia kamery nie pozostawiły nic wyobraźni. Moim oczom ukazała się odcięta główka dziecka. Kierowca wykrzyczał kilka słów, prawdopodobnie po hiszpańsku, po czym, trzymając swoje upiorne trofeum, podszedł do zakładników przy drodze, żeby każde z nich miało okazję dobrze przyjrzeć się głowie. Kobietę, która wcześniej straciła przytomność specjalnie po to cucono, a ta, na widok głowy znów padła na ziemię. Po tym okrutnym spektaklu głowa wylądowała w krzakach, a operator zrobił najazd na bezgłowy korpusik, który leżał za samochodem przywiązany do niego liną za nogi. W tle było słychać jak kierowca mówi coś tubalnym głosem i znowu zaczęły się krzyki. Kamerzysta pokazał jak czterech drabów bije klęczącego chłopaka, a kiedy ten nie miał już siły walczyć zaczęli go ciągnąć w stronę auta po czym przywiązali chłopca liną do zderzaka. Kiedy kierowca upewnił się, że wszystko przygotowane podszedł do auta, a operator kamery po raz pierwszy utrwalił jego twarz, która wypełniła cały ekran. Film się zatrzymał, a u dołu ekranu wyświetlił się napis MORDERCA.

Z ekranu patrzył na mnie mężczyzna zupełnie mi nieznany, co więcej nie odnosiłem nawet wrażenia, że kogoś mi przypomina.

Po chwili mail znikł i nie pozostał po nim żaden ślad. Adresu, niestety, nie zapamiętałem.

 

*

Nie byłem pewien co mam teraz zrobić. Najpierw postanowiłem złożyć skargę tam, gdzie miałem konto mailowe. Napisałem, że jestem nękany przez kogoś spamem, który od razu po przeczytaniu znika. 

"A co, nie muszą wiedzieć, że to tylko jeden raz."

Mimo wszystko, postanowiłem się uspokoić. Założyłem, że sen, głos z telewizora i ta wiadomość to jakiś koszmarny zbieg okoliczności i nie ma ze mną nic wspólnego. Pomyślałem, że szklanka whisky będzie dobrym pomysłem na poprawę myślenia ale szybko zamieniłem ją na szklankę zimnej wody stwierdzając, że na alkohol jest za wcześnie.

Trochę się uspokoiłem bo w ciągu kolejnej godziny żadne niepokojące historie nie miały już miejsca, co w moim odczuciu, było dowodem na to, że to tylko mój umysł płata mi figle. Postanowiłem się ogarnąć i wyjść na powietrze. Pogoda była cudowna, więc pomyślałem, że zrobię sobie krótki spacer, złapię trochę słońca, a z nim dystansu do tego co się stało. Szybko znalazłem skarpety, założyłem dżinsy i T-shirt z napisem „I Kant do it” i wyszedłem z domu.

Postanowiłem zrobić sobie kilkukilometrowy spacer, a potem wpaść na lunch do knajpy niedaleko mojego mieszkania. Maszerowałem szybko, energicznie jak to miałem w zwyczaju. Przechadzka najwyraźniej dobrze mi robiła gdyż już po kilkunastu minutach byłem skłonny zapomnieć o porannych wydarzeniach. Oczami wyobraźni zacząłem za to widzieć nadchodzący weekend, kiedy to ze znajomymi mieliśmy się wybrać w góry na krótką wędrówkę, a na wieczór zaplanowaliśmy huczne świętowanie czterdziestych urodzin jednego z nich. 

"Nie ma co, będzie to pewnie niezapomniana impreza." 

Pokonując kolejne kilometry, chłonąłem piękną pogodę, podziwiałem dziewczyny w kusych spódniczkach, słuchałem jak moje miasto tętni życiem, a ja, zestrajałem się z nim odzyskując równowagę.

"Za dużo siedzę w czterech ścianach i potem słyszę głosy."

Do porannych wydarzeń wróciłem myślą może ze dwa razy ale im bardziej oddalałem się od nich w czasie tym bardziej niedorzeczne zaczynały się one dla mnie stawać. 

"Mówił do mnie telewizor, phi, też coś, a mail to oczywista pomyłka jakich zdarza się wiele." 

Każdy kolejny krok poprawiał mi nastrój. Tak minęły prawie dwie godziny. Spacer zaostrzył mi apetyt, a więc zgodnie z planem, postanowiłem wstąpić na małe co nieco do sympatycznego lokalu niedaleko mojego mieszkania. 

Do knajpki o nazwie „Van Winkle” wpadałem stosunkowo często, bywało że codziennie, zwłaszcza kiedy nad czymś pracowałem i nie miałem czasu gotować w domu. Właścicielem tego przybytku był niejaki Ted, z którym po kilku wizytach zakolegowałem się. Bardzo sympatyczny człowiek. Tamtego dnia Teda nie było jednak w lokalu, była za to jedna z jego pracownic, Sandra. Jak się spodziewałem, pora lunchu sprawiła, że w środku znajdowało się kilka osób, co nie mogło dziwić bo gotowali tam naprawdę dobrze. Kiedy podszedłem do kontuaru Sandra mnie pozdrowiła i zapytała czego sobie życzę. Zamówiłem kanapkę z wołowiną i małe piwo. Z powodu braku miejsca przy stoliku zostałem przy kontuarze. Zaraz potem dostałem swoje piwo.

– Robi się tłoczno – zauważyłem.

– Jak to w porze lunchu – odpowiedziała Sandra i włożyła głowę do otworu łączącego lokal z kuchnią przekazując kucharzowi kolejne zamówienie.

– Dzisiaj pierwsza zmiana, co? – podtrzymywałem rozmowę.

Pierwsza, pierwsza, ale wolę tę niż siedzenie tu wieczorem, szczególnie jeśli chodzi o weekendy – odparła dziewczyna i, uśmiechnąwszy się do mnie, poszła obsługiwać kolejnych wygłodniałych klientów.

"Zabiegana." 

Pijąc zimne piwo, które po długim marszu smakowało jak ambrozja, zerknąłem na ekran wielgachnego telewizora zawieszonego nad głowami klientów. Był wyłączony więc pozostało mi tylko słuchanie muzyki odtwarzanej z radia i czekanie na kanapkę w milczeniu, bo niestety w knajpie nie było nikogo znajomego. Jednak, po kolejnym łyku piwa, zauważyłem, że telewizor włączono więc wlepiłem wzrok w ekran, na którym wyświetlił się kanał informacyjny. Jakiś reporter mówił coś do mikrofonu. Jak zwykle w takich sytuacjach gapie, których policja odgradzała od miejsca zdarzenia, stawili się tłumnie. W pewnej chwili reporter chciał swoją wypowiedź zilustrować więc odsunął się żeby kamerzysta mógł pokazać co jest za nim. Była to prawdopodobnie relacja z jakiegoś wypadku. Właściwie było widać tylko poskręcane wraki aut, a obok nich zamazane pola. Łatwo można było się domyśleć, że na ulicy leży klika ciał. Od razu przypomniał mi się poranny mail i zimny dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. Rozejrzałem się po lokalu ale nikt nie był zainteresowany programem. Wszyscy siedzieli przy swoich stolikach, jedli, pili i byli zajęci swoimi sprawami. 

Wtedy ogarnął mnie dziwny niepokój. Intuicyjnie wiedziałem, że zaraz coś złego się stanie i nie myliłem się. Kilka sekund później zauważyłem Sandrę wychodzącą z kuchni jednak coś było nie tak. Sandra miała nienaturalnie przekrzywioną głowę, a kiedy się zbliżyła, moim oczom od razu ukazała się potężna rana z prawej strony jej szyi, z której tryskała krew. Ktoś prawdopodobnie chciał jej uciąć głowę. 

"To niemożliwe!"

Ten widok zrzucił mnie z krzesła aż stanąłem na równe nogi kiedy dziewczyna zaczęła się do mnie zbliżać. Widziałem jak tętnica wypluwa raz po raz krew.

– Ja pierdolę, co się dzieje? – krzyknąłem.

Zauważyłem, że pomimo moich krzyków, nikt w lokalu nie zareagował.

– Dziewczyno, musisz jechać do szpitala! – to jedyne co mi przyszło do głowy w tamtym momencie.

Kiedy, szukając pomocy u innych, nerwowo rozglądałem się po knajpie, zauważyłem, że z ludźmi też coś jest nie tak. W pewnym momencie wszyscy zaczęli patrzeć w moją stronę. Widok, który mi się wtedy ukazał, zmroził mi krew w żyłach. Wszyscy klienci lokalu byli zmasakrowani. Jedni mieli na wpół obcięte głowy, jak Sandra, inni byli bez uszu i bez nosa. Zauważyłem też, że część z nich jest prawie bez ubrania, a ślady na ich skórze świadczą, że musieli brać udział w jakimś wypadku. Były tam też matki, które zawodząc tuliły do piersi swoje broczące krwią dzieci. W tym momencie myślałem, że oszaleję. Rzuciłem się do drzwi ale te były zamknięte. Próbowałem je wyważyć ale na nic się zdały moje wysiłki. W czasie kiedy zmagałem się z drzwiami, cała ta masa ludzi zaczęła zbliżać się w moją stronę, a każdy z nich pokazywał mi swoje rany rycząc z bólu. W akcie desperacji próbowałem przebić się przez ten tłum ale bardzo szybko odkryłem, że nie mam szans. Zostałem rzucony na drzwi, żeby dalej być jedynym widzem w tego potwornego przedstawienia. Nie umiałem powiedzieć co się dzieje, mój mózg pracował na najwyższych obrotach żeby pojąć to co widziałem, ale nie pasowało to do żadnych znanych mu wzorców. W końcu poddałem się. Straciłem przytomność.

 

 

 

II

 

 

Gwałtownie otworzyłem oczy, a budząc się usłyszałem jeszcze jak krzyczę. Byłem pewien, że to mój własny głos wyrwał mnie ze snu. Na skroni poczułem zimny pot.

"Dzięki Bogu, to był tylko koszmar." 

Odetchnąłem z ulgą.

"Ja pierdolę, będę musiał chyba się z tym udać do psychiatry."

Musiał być jeszcze środek nocy bo wokół panowały kompletne ciemności. Postanowiłem jednak wstać i napić się wody. Wtedy jednak z przerażeniem odkryłem, że nie mogę się ruszyć. 

"Jestem związany! Nie, a może doznałem wylewu i jestem sparaliżowany!"

Do głowy zaczęły przychodzić mi najbardziej dramatyczne rozwiązania tej zagadki, co sprawiło, że ogarnęła mnie panika.

– Co ja teraz kurwa zrobię? – zapytałem sam siebie tonem w którym mieszał się strach, bezradność i niepewność. – Kurwa mać! – wycedziłem przez zaciśnięte szczęki.

– Co teraz, kurwa, co teraz?

Egipskie ciemności, które panowały w pokoju, tylko potęgowały poczucie bezradności.

"Spokojnie, spokojnie. Szamotanina nic tu nie pomoże. Myśl!"

Zacząłem uspokajać sam siebie po szybkim zaakceptowaniu tego co się ze mną działo, a właściwie co udało mi się dotąd ustalić.

Uznałem, że denerwowanie się nic tu nie pomoże. Zacząłem się zastanawiać czy ktoś ma dzisiaj do mnie przyjść lecz nikt nie przychodził mi do głowy.

"Nikt mnie nie tu nie znajdzie."

Czekanie odpadało. Jedyne, co mogłem w tej sytuacji zrobić to krzyczeć i liczyć na to, że któryś sąsiad mnie usłyszy. W końcu była jeszcze noc. Większość musiała spać w swoich mieszkaniach. Pomysł niezwłocznie wdrożyłem w życie.

– Ratunku! Pomocy! Mieszkanie numer dziewięć! Ratunku! Wezwijcie karetkę!

Krzyczałem nie dłużej niż minutę, a w tym czasie odkryłem, że mówienie sprawia mi dużą trudność. Kilka chwil później usłyszałem coś czego się kompletnie nie spodziewałem, był to dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Następnie ktoś otworzył drzwi. Kiedy do środka wpadło trochę światła od razu zauważyłem, że nie jestem w swoim mieszkaniu. Ustaliłem też, że jestem w czymś na kształt namiotu tlenowego, które widuje się w szpitalach. Nie umknął też mojej uwadze jakiś sprzęt medyczny stojący koło mojego łóżka.

Po chwili do środka wszedł nieznany mi mężczyzna, a zaraz za nim kobieta, która wyglądała na pielęgniarkę. To właśnie mężczyzna odezwał się do mnie zanim zadałem jakiekolwiek pytanie.

– Obudziła się ptaszyna nareszcie, co – bardziej stwierdził niż zapytał, a na jego twarzy malował się szelmowski uśmieszek.

Zupełnie zbity z tropu odwróciłem wzrok w stronę pielęgniarki, która sprawdzała coś na urządzeniach stojących koło mojego namiotu. Obdarzając ją większą dozą zaufania postanowiłem zwrócić się najpierw do niej.

– Siostro, gdzie ja jestem?

– Już – kobieta zwróciła się do mężczyzna zupełnie mnie ignorując.

– Pośpisz jeszcze – powiedział mężczyzna.

Zanim zdążyłem otworzyć usta, żeby cokolwiek powiedzieć, zapadłem w sen. Tym razem nie było koszmarów. Nie spałem tak spokojnie od wielu tygodni. Niebawem miałem odkryć, że koszmary przedostały się do świata realnego. 

 

*

 

Obudziło mnie silne światło. Najpierw myślałem, że to słońce jednak żadnego okna nie dostrzegłem. 

– Ooo… – wycharczałem kiedy zorientowałem się, że patrzę na wielką lampę wiszącą pod sufitem.

Szybko podsumowałem sytuację i okazało się, że nic się nie zmieniło jeśli chodzi o mój stan. Nadal nie mogłem się poruszać. Rozejrzałem się dookoła i, rzeczywiście, znajdowałem się w czymś na kształt namiotu, a obok niego stała aparatura medyczna. Niestety, to wszystko co widziałem. Okazało się, że poruszanie głową także sprawia mi duże problemy. Jeśli chodzi o moje ciało to widziałem tylko kawałek klatki piersiowej.

"Gdzie ja jestem? Co się stało?"

Założyłem, że w restauracji musiałem dostać jakiegoś ataku i przywieziono mnie tutaj. Jednak cały czas tylko zgadywałem.

– Hej – zawołałem. – Jest tu kto? 

Po chwili usłyszałem, że ktoś otwiera drzwi i zobaczyłem wchodzącą do środka pielęgniarkę, tę samą, która była tu wcześniej, zanim ponownie zapadłem w sen i, tak jak wcześniej, podeszła do maszynerii przy moim namiocie.

– Siostro, gdzie ja jestem i czemu nie mogę się ruszać? – zapytałem.

– Przykro mi, nie wolno mi z panem o tym rozmawiać – rzuciła w taki sposób jakby za rozmowę ze mną groziła jej jakaś surowa kara i zaczęła sprawdzać coś na, jak mi się wydawało, monitorze. – Zaraz ktoś do pana przyjdzie.

– Rozumiem – odpowiedziałem. – Ale może siostra tylko mi powie w jakim szpitalu jestem?

– To nie szpital – odpowiedział wchodzący do sali mężczyzna. – Wszystko w porządku? – tym razem zwrócił się do kobiety, którą miałem za pielęgniarkę.

– Tak, w normie – odpowiedziała.

– Dziękuję. Zostaw nas teraz samych – mężczyzna nakazał kobiecie, która bez szemrania wykonała polecenie. 

Po przyjrzeniu mi się, mój gość odszedł na chwilę i przytaszczył do mojego łóżka fotel, w którym usiadł. Postanowiłem już dłużej nie czekać i od razu przeszedłem do pytań.

Gdzie jestem, co się ze mną stało?

Mężczyzna przyglądał mi się ze sporą dozą zaciekawienia. Patrzył na mnie jak na jakiś okaz w Zoo. Odniosłem wrażenie, że obserwowanie moich wysiłków, żeby się czegoś dowiedzieć, sprawia mu sadystyczną przyjemność. Zauważyłem również, że z jego twarzy nie znika lekki uśmiech, który wyrażał z jednej strony zadowolenie, a z drugiej maskował coś nieprzyjemnego co miało dopiero nadejść. Tego czegoś jeszcze nie umiałem nazwać. Po chwili mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyciągnął papierośnicę. Wyciągnął z niej papierosa, stuknął jego czubkiem kilka razy w drewniany podłokietnik fotela, a następnie włożył go do ust i przypalił. Robiąc to prawie nie odrywał ode mnie wzroku. Było coś złowrogiego w tej scenie. Poczułem się jak w pokoju przesłuchań Gestapo, które widywałem na filmach. Mężczyzna dawał mi do zrozumienia, że jest panem sytuacji, a mnie, bez względu na to co powiem czeka coś nieprzyjemnego. Mógłbym na to postawić każde pieniądze.

– Wiesz jak się nazywasz? – spytał i zaciągnął się dymem.

– Oczywiście – odpowiedziałem trochę zbity z tropu – Winston Val Jean, mieszkam…

– Tak, tak, rozumiem – mężczyzna nie dał mi dokończyć.

Chociaż byłem trochę podenerwowany jego arogancją postanowiłem tego nie okazywać bo chciałem się w końcu dowiedzieć o co chodzi. Chyba poskutkowało bo mężczyzna jeszcze przez chwilę pomilczał, dopalił papierosa i opowiedział mi historię tak niewiarygodną, że omal nie doprowadziła mnie do obłędu, który przyjąłbym z otwartymi rękami gdybym mógł, zamiast tego, co los zgotował mi później.

– Nie istniejesz, kolego – mężczyzna zaczął z grubej rury – i to nie jest żadna groźba, a jedynie stwierdzenie faktu.

– Słucham? – nie mogłem uwierzyć jego słowom z oczywistych powodów. – Co to znaczy?

– To znaczy, że nie ma kogoś takiego jak Winston Val Jean, zamożnego projektanta wiodącego wygodne, dostatnie i ciekawe życie. Co więcej, tutaj też nie istniejesz, mógłbym cię zabić i nikt by się specjalnie tym nie przejął.

Widziałem, jak czerpie wyraźną przyjemność z tego co robi. Kojarzył mi się z aktorem, który do znudzenia ćwiczył swoją rolę, a teraz dostał wreszcie okazję, żeby zaprezentować swój kunszt, bez tremy, pewny, że się nie pomyli. Widać było, że delektuje się każdą chwilą. Robił dłuższe pauzy pomiędzy tym co mówił jakby wiedział, że w tym czasie moja niepewność podsycała płomień strachu w moim umyśle.

– Nie rozumiem, jak to…? – próbowałem sformułować jakieś pytanie, ale natłok myśli był tak duży, że zrobienie tego w bardziej wyrafinowany sposób okazało się niemożliwe.

Mężczyzna widział jak biję się z myślami. Po chwili kontynuował.

– Zasługujesz na śmierć, ale nie byłaby ona karą za zbrodnię, którą popełniłeś. Jestem tutaj, żeby wyjaśnić ci dlaczego spotka cię wkrótce los gorszy od śmierci

„Los gorszy od śmierci.” zabrzmiało jak cytat z sitcomu jednak jakoś nie było mi do śmiechu.

– Co? – tylko na tyle był mnie stać.

– Widzisz, myślałeś, że uciekłeś, jednak, jak się okazuje, nie na długo.

– Uciekłem od czego? Co ja zrobiłem? – zacząłem pytać poirytowany. Jeśli jestem o coś oskarżony to chcę adwokata i to już! – powiedziałem stanowczo. – Jest tam może ktoś inny, z kim mógłbym porozmawiać?

Ostatnie zdanie już wykrzyczałem.

– Nie słuchałeś, kolego. Nie i-stnie-jesz – przypomniał mi mężczyzna podkreślając słowo „istniejesz”. 

– Kurwa mać, o co chodzi, człowieku! – ryknąłem.

– No już, już, kochany, nie denerwuj się – zakpił ze mnie. – Zaraz się wszystkiego dowiesz i wierz mi, będziesz tego żałował chociaż, prawdę powiedziawszy, nie masz wyboru. Muszę ci o tym opowiedzieć żebyś mógł docenić to, co dla ciebie przygotowałem. Nie bez przyjemności, z mojej strony. 

Ostatnie zdanie wyjaśniło mi, że bez cienia wątpliwości, ten mężczyzna był mi, z jakiegoś powodu, wrogiem.

Po tej jasnej dla mnie deklaracji wstał z fotela i przespacerował się po pokoju jakby chciał rozprostować kości. Ja w tym czasie byłem tak skołowany, że nie wiedziałem o co właściwie mam pytać. Mężczyzna rozwiązał ten problem za mnie i zaczął mówić.

– W największym skrócie sprawa wygląda tak. Jakieś dwadzieścia lat temu grupa naukowców pracowała nad niezwykle ambitnym projektem medycznym, a mianowicie postanowili oni zintegrować świat wirtualny z mózgiem. Projekt nazwano „Horyzont”. Nie wchodziły w grę żadne okulary, słuchawki i tym podobne rzeczy. Ich celem było to, żeby mózg myślał, że jest w innym świecie. Znasz taki film Matrix?

Potaknąłem głową na tyle na ile umiałem, a mężczyzna opowiadał dalej.

– Było to szalone ale naukowcom przyświecała szczytna idea. Autorzy projektu chcieli, żeby osoby, które cierpiały na nieuleczalne choroby mogły dożyć swych dni niczego nieświadome, w wirtualnym świecie. Czyszczono by im wspomnienia i na to miejsce wstawiano cały nowy świat.

– Technologia pod koniec dwudziestego wieku chyba nie była tak zaawansowana, nawet Internetu nie był tak…

– Racja, ale dwadzieścia lat temu był rok 2041.

Ta informacja sprawiła, że czas jakby się zatrzymał na chwilę.

– To znaczy, że jest rok 2061?

– Dokładnie – odpowiedział mężczyzna.

– To jakiś absurd. Przecież… – nie dokończyłem bo opowieść toczyła się dalej.

Tak więc ciężko chorzy, którzy się na to zdecydowali mogli liczyć na szczęśliwy koniec swojego żywota wolni od cierpienia. Co ciekawe, śmiertelnie chorzy, żyjący w wirtualnym świecie odzyskiwali nieoczekiwanie siły. Znane są też przypadki całkowitego wyzdrowienia. Spytasz, dlaczego nie próbowano odłączyć tych ludzi skoro wyzdrowieli, żeby oddać ich rodzinie. Otóż próbowano, ale niestety wyczyszczonej pamięci nie dało się odtworzyć, a uzależnienie od wirtualnego życia był tak mocne, że pacjenci woleli wrócić do niego. Wtedy zaczęły się problemy, właściwie to istniały one już wcześniej, nawet w trakcie badań, jednak wtedy nie zwracano na nie uwagi i nie były to problemy związane z techniczną stroną projektu. Widzisz, kiedy program wprowadzono w życie, odezwały się organizacje religijne, wszelkiej maści etycy, którzy byli przeciwni takiemu traktowania człowieka i stało się. Z powodu silnej presji społecznej, ten rodzaj kuracji po kilku latach został zakazany prawem w większości krajów. Jednak maszyna już ruszyła. Coś na kształt klinik zaczęło się pojawiać w państwach, w których tego nie zabraniano. Tym razem jednak, takie usługi zaczęły być horrendalnie drogie, ale bogaczy na świecie nie brakuje. Umierający, bojący się własnej śmierci byli w stanie dać każde pieniądze za to, żeby tylko uniknąć cierpienia. Woleli, naszprycowani lekami przeciwbólowymi dożywać swoich dni myśląc, że codziennie w ich życiu trwa impreza na całego.

– Ale i tak w końcu umierali – zauważyłem.

– Tak, ale nie myśleli o tym. Każdy wirtualny program, w którym sobie taki delikwent trwał był nastawiony na szczęśliwe życie. Nie było w nim myślenia o śmierci. Po prostu, pewnego dnia taki człowiek kończył życie nieoczekiwanie i po wszystkim.

Niedowierzanie, a jednak pewna logika w tym co mówił mężczyzna sprawiły, że z jednej strony byłem zaabsorbowany całą historią, a z drugiej dochodziło do mnie, że mam z nią coś wspólnego.

Mężczyzna przeszedł kilka kroków, a następnie usiadł i zapalił kolejnego papierosa. Zaciągnął się mocno kilka razy i snuł dalej swoją opowieść.

– Nieoczekiwanie, pojawił się nowy typ klientów. Okazało się, że cała rzesza dzianych ludzi, którzy już nie dawali sobie rady w realnym świecie, była w stanie zrezygnować z niego na rzecz wirtualnego, w którym wszystko było doskonałe. Z usług prężnie działających już firm zaczęli korzystać ludzie traktujący nowy wynalazek jak remedium na depresję. Większość z nich miała już za sobą próby samobójcze więc nie mieli nic do stracenia. Decydowali się, że resztę życia spędzą szczęśliwie.

Teraz wyczekiwałem tylko chwili kiedy pojawię się w tej historii, której, póki co, do końca nie dawałem wiary.

– Kliniki, czy jak to nazwać – ciągnął – nazywane były Piramidami, wiesz, dla faraona piramida była transportem do zaświatów, a dla klientów „Horyzontu” też był to jakiś tam transport do innego świata.

– A co ze mną – spytałem zniecierpliwiony. Też jestem śmiertelnie chory, czy też dopadła mnie depresja.

Zadawałem te pytania chociaż nie do końca mogłem uwierzyć własnym uszom. Przemknęła mi też myśl, że jestem częścią jakiegoś dziwnego przedstawienia, że ktoś próbuje mnie przestraszyć jednak nie umiałem powiedzieć czemu. To co usłyszałem brzmiało jednak jeszcze bardziej niewiarygodnie i jeszcze bardziej mrocznie.

– Niestety, z tobą jest inaczej. Musisz wiedzieć, że na działalność „Horyzontu” wszyscy przymykali oko. Zbyt wiele osób czerpało z tego korzyści, a dodatkowo każdy, kto miał pieniądze i władzę, liczył się z tym, że kiedyś może będzie chciał skorzystać z takiego rozwiązania. Pojawiła się jednak grupa ludzi, którzy pragnęli skorzystać z usług tej firmy, żeby uniknąć sprawiedliwości. Właściciele „Horyzontu”, który od jakiegoś czasu był w rękach ludzi, dla których balansowanie na granicy prawa to chleb powszedni, nie zadawali zbędnych pytań, a strumień gotówki za świadczone przez nich usługi skutecznie uspokajał ich sumienia i zapewniał klientom dyskrecję.

– Chyba nie chcesz mi wmówić, że jestem przestępcą? – zapytałem.

– Prawdę powiedziawszy, jesteś jedną z najgorszych kanalii, które chodziły po ziemi. Jesteś sadystycznym mordercą i zasługujesz na to, żeby cię ukarać z całą surowością.

– No, to są jakieś żarty! – krzyknąłem. – Pomocy! – zawołałem.

– Przymknij się i słuchaj, gnido – nakazał mężczyzna surowo, podnosząc dodatkowo palec wskazujący.

Chciałem krzyknąć ponownie, ale słowo „gnida” w połączeniu z ostatnimi wydarzeniami sprawiło, że lepiej będzie jak dam historii wybrzmieć do końca.

– Jesteś sadystycznym mordercą, który myślał, że uniknął kary.

– Słuchaj… – wtrąciłem trochę mimowolnie.

– Nie, ty posłuchaj uważnie – brutalnie przerwał mi mężczyzna. – Nazywasz się Pablo Ferrera. Przez wiele lat pracowałeś w meksykańskim narkobiznesie. Ze swoim upodobaniem do odbieraniem ludziom życia bardzo szybko cię dostrzeżono. Zwerbowała cię grupa mafijna niejakiego Felipe Kindredy. Byłeś tam człowiekiem, od najbrudniejszej roboty. Mężczyźni, kobiety, dzieci, niemowlęta, to nie miało dla ciebie znaczenia. Jeśli była sprawa do załatwienia to dla ciebie było to wyzwanie. W organizacji dorobiłeś się znacznych pieniędzy więc nie mogłeś narzekać. Jednak zgubiła cię jedna rzecz. Otóż zawsze pracowałeś ze swoim bratem, który przez lata był twoją prawą ręką, a pod koniec twojej, nazwijmy to kariery, był jedyną osobą, której ufałeś. Tu się zaczyna historia stara jak świat. Bo widzisz – mężczyzna przybliżył się do mojej twarzy – pomimo że mogłeś mieć cokolwiek sobie wymarzyłeś, postanowiłeś sięgnąć po coś czego nie wolno ci było tknąć, a mianowicie po żonę swojego brata, piękną czarnowłosą Rebekę. Robiłeś podchody, starałeś się ale ona pozostawała wierna swojemu mężowi. Pewnej nocy po jakiejś pijackiej imprezie, kiedy twojego brata nie było w domu, naćpany i nachlany poszedłeś do niej. Wyznałeś jej wszystko, jednak Rebeka, widząc cię w złym stanie zaproponowała ci, żebyś poszedł do domu. Nie mogłeś tego zdzierżyć, więc zgwałciłeś ją, a następnie pobiłeś na śmierć. Kiedy stałeś nad jej zwłokami przyszedł twój brat. W szale złapał pistolet ale byłeś szybszy i jego też zabiłeś. 

Tu mężczyzna zrobił dłuższą pauzę, jakby chciał zaznaczyć, że skończył pewną ważną część historii. Do tego momentu mówił w bardzo zaangażowany sposób, wręcz wypluwał kolejne wyrazy. Ciąg dalszy historii wydawał się już mniej naładowany emocjonalnie.

– Następnego ranka doszło do ciebie co zrobiłeś i chyba pierwszy raz w życiu poczułeś wyrzuty sumienia. Nie wiedziałeś co ze sobą zrobić, nie pomagał alkohol, nie pomagały prochy. Tego samego dnia jadąc samochodem na bani spowodowałeś wypadek, po którym trafiłeś do szpitala, sparaliżowany od szyi w dół. Kiedy leżałeś na łóżku, pragnąc śmierci, pewien pielęgniarz opowiedział ci o „Horyzoncie”. Pielęgniarz cię znał i wiedział, że masz dużo pieniędzy. Liczył na to, że się wzbogaci. Nie mylił się, bo byłeś bardzo szczodry kiedy już zainstalowano cię tutaj. Dalej już się chyba domyślasz, co?

Mężczyzna rzucił pytające spojrzenie, jakby chciał się upewnić czy wszystko dobrze zrozumiałem, jednak jak się okazało, nie pozostawił mi miejsca na domysły i spekulacje.

To prawie koniec twojej historii. Wyczyszczono ci pamięć, a następnie zainstalowano cię w świecie wirtualnym gdzie jako Winston Val Jean wiodłeś sobie przyjemne życie aż do wczoraj.

– Przyznasz, że trudno w to wszystko uwierzyć? – powiedziałem. 

Mężczyzna nie słuchał. Odszedł kawałek i podniósł coś, co stało oparte o ścianę, a następnie podszedł do mnie i rozpiął namiot. W ręku trzymał duże lustro. Odwrócił je w moją stronę, a wtedy moim oczom ukazał się człowiek, którego twarz ostatni raz widziałem kiedy otwierałem maila i była ona podpisana słowem MORDERCA. Pomimo tego, że nie umiałem jeszcze wszystkiego ogarnąć to historia, którą usłyszałem zaczynała brzmieć nadzwyczaj prawdziwie poparta tym, co widziałem w lustrze.

Całkowicie zbity z tropu, czując się jakby mnie zapędzono w kozi róg, desperacko próbowałem jeszcze odrzucić to co opowiadał mi mężczyzna.

– Właściwie wszystko możesz mi wmówić. Czemu mam ci wierzyć? – łapałem się każdej możliwości.

Mężczyzna rozpiął mój namiot, a następnie podszedł do aparatury i sprawił, że moje ciało zmieniło pozycję. Widziałem teraz dobrze co dzieje się przede mną. Mężczyzna wyciągnął jakieś małe urządzenie z kieszeni i skierował je na ścianę gdzie wyświetlił się obraz. Były to kanały telewizyjne. Oglądałem świat roku 2061. Nie zauważyłem kiedy mężczyzna wyszedł. Myślę, że przez jakieś dwie, może trzy godziny oglądałem różne kanały zmieniające się co kwadrans. Po tym wszystkim telewizja się wyłączyła i rozpoczął się film dokumentalny. Film był o meksykańskim narkobiznesie z roku 2010. Jeśli rzeczywiście nazywałem się Pablo Ferrera to mówiono tam również o mnie. Morderca, cyngiel mafii, kat dzieci, który zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, najwyraźniej zabity przez współpracowników, jak zakładał autor filmu. Po kilkugodzinnym seansie obraz się wyłączył. Trudno mi było to przyznać, ale opowieść jakobym był meksykańskim mordercą wydawała mi się być całkiem prawdopodobna jednak taka konkluzja, zamiast mnie uspokoić, sprawiła, że poczułem się wypalony psychicznie. W jednej chwili prowadzę normalne życie, a chwilę później zaczynają dziać się w nim straszne rzeczy, które prowadzą mnie do punktu, w którym dowiaduję się, że jestem kimś zupełnie innym. Byłem pewien, że oszaleję jednak wtedy weszła kobieta, którą wziąłem wcześniej za pielęgniarkę, rzuciła okiem na maszynerię koło mojego namiotu, coś włączyła i wyszła.

– Co się dzieje? – spytałem.

Nie dostałem jednak odpowiedzi, a chwilę później napięcie i cały mętlik w mojej głowie zastąpił błogi spokój. Zacząłem patrzeć na wszystkie moje problemy z daleka, były tam, małe, nieważne, już nie mieszały mi w głowie. Poczułem lekkość, a zaraz potem zasnąłem.

Znowu o niczym nie śniłem. Był to ostatni raz kiedy czułem spokój w moim życiu.

 

*

 

Nie wiem jak długo spałem jednak kiedy się obudziłem mężczyzna, który opowiedział mi moją historię stał już nad łóżkiem.

– Pobudka, gnido. Już czas.

Słowo „gnido” zmroziło mi krew w żyłach. Jednak byłem daleko od paniki.

– Nafaszerowaliśmy cię trochę antydepresantami żebyś mi nie odjechał bo wtedy nici z mojego planu.

– Twojego planu? Kim ty właściwie jesteś?

Zdziwiłem się, że nie zadałem tego pytania wcześniej.

– Dowiesz się później, najpierw pozwól, że opowiem ci co się z tobą stanie – powiedział z wyraźną satysfakcją w głosie. – Dzisiaj wyczyścimy ci pamięć. Nie będziesz pamiętał swojego życia jako Val Jean, nie będziesz pamiętał tego, o czym rozmawialiśmy.

Biorąc pod uwagę, że jedno życie było nieprawdziwe, a drugie złe to nie brzmiało to tak źle. Zaczynało być mi już wszystko jedno. 

– I co, będę tutaj tak wegetował? Zainteresowałem się będąc już trochę poirytowany na co sobie pozwoliłem wiedząc, że i tak nie mam nic do stracenia.

Nie do końca. Dostaniesz nowe wirtualne życie i będziesz sobie tak egzystował aż to twoje nędzne ciało nie umrze.

Chociaż brzmiało to dobrze to wiedziałem, że jest to jakiś szatański podstęp.

– Nowe życie i nie będę pamiętał nic? Nowe życie, takie jak miał Val Jean? – próbowałem się upewnić, jednak czułem, że odpowiedź mi się nie spodoba.

– Nie do końca takie samo – odpowiedział mężczyzna. – Widzisz, Pablo, byłeś złym człowiekiem i za to musisz ponieść karę. Wiesz, wirtualne życie może być fantastyczne, a może być też pasmem nieszczęść, nędzy, bólu, braku perspektyw i ogólnej beznadziei, której szybko nie zakończy śmierć, bo na to ci nie pozwolimy. 

"A więc będę żył." 

Radość jednak szybko ustąpiła przerażeniu kiedy zacząłem sobie myśleć o tym, jak to życie może wyglądać. 

– Co to będzie za życie? – postanowiłem już dłużej nie zgadywać.

– O, to będzie dla ciebie niespodzianka, chociaż namiastkę tego co tutaj można zrobić już miałeś jeszcze jako Val Jean. Pamiętasz ostatnie chwile przed przebudzeniem?

Tu mężczyzna przybrał złowrogi ton.

– Wiedz, że nie zaznasz już nigdy radości, a jeśli znajdzie się w twoim nowym życiu miejsce na namiastkę szczęścia to tylko po to, żeby w krótkim czasie zabolało cię jeszcze mocniej, a śmierć nie nadejdzie i nie będziesz jej umiał zadać sobie sam.

Jak tonący chwytający się brzytwy, spytałem jeszcze:

– A jakim prawem mi to robisz, przecież ja nic nie pamiętam? Nie można skazywać człowieka, za czyny, których nie pamięta. Kim ty właściwie jesteś, że bez sądu chcesz mnie skazywać. Może jestem mordercą ale oni też mają prawo do obrony – wykrzyczałem próbując zachować resztkę godności.

Mężczyzna wydawał się czekać aż to powiem.

– Widzisz, Pablo, wystarczy, że ja pamiętam co zrobiłeś.

– Jak to pamiętasz? Kim ty jesteś?

Mężczyzna uśmiechnął się i przedstawił:

– Nazywam się Juan Ferrara.

– Masz takie samo nazwisko jak ja. Jesteś kimś z mojej rodziny? – zapytałem.

– Kiedy gwałciłeś moją matkę, pobiłeś ją, a potem zastrzeliłeś mojego ojca miałem siedem lat i widziałem wszystko schowany w szafie. Pytasz jakim prawem to robię, a ja już ci odpowiadam, prawem tak starym jak cywilizacja, prawem zemsty. Wiesz, że chciałem cię już zabić kiedy byłeś w szpitalu, po wypadku jednak, zniknąłeś w, jak mówiono, niewyjaśnionych okolicznościach. Poprzysiągłem wtedy, że odnajdę cię żywego lub martwego i zemszczę się. Jak widać, trwało to dobrych kilka lat ale mam cię. Kiedy odkryłem, że tu jesteś myślałem, że to co chcę zrobić będzie niemożliwe, ale okazuje się, że pieniądze mogą wszystko. Na początku, oczywiście, chciałem cię zabić jednak współczesna technologia daje nam takie możliwości, że nie mogłem nie skorzystać. Śmierć to tylko kilka chwil, żadna to kara. W karze śmierci najgorsze jest czekanie. Gorsze od śmierci jest życie, w bólu, cierpieniu, samotności i na to cię skazuję.

Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Wiedziałem, że cokolwiek powiem i tak nie zadziała na moją korzyść. Wtedy do pokoju wszedł inny mężczyzna i usiadł przy maszynerii koło namiotu.

– Żegnaj wuju – powiedział Juan.

Zapadłem w sen.

 

III

 

Wokół pustka, a ja w niej. Pomimo tego, że nie miałem punktu odniesienia jakoś podświadomie czułem, że jednak spadam, a nie unoszę się. Na potwierdzenie tego nagle zauważyłem ziemię, do której szybko się zbliżałem. Kiedy uderzyłem w nią z dużą siłą, obudziłem się zlany potem. Leżałem na łóżku w motelu szybko oddychając. Nagle usłyszałem ujadające psy i ludzi w oddali.

"Cholera, znaleźli mnie." 

Wyjrzałem przez okno ale nikogo jeszcze nie było. Postanowiłem nie czekać i czym prędzej uciekłem z pokoju prosto do lasu. Rana w nodze znowu krwawiła…

Koniec

Komentarze

Ojej! Brak komentarzy mówi za siebie. Na Twoim miejscu usunęłabym to z poczekalni. To moja dobra rada, a nie złośliwość.

Umm.., żeby opowiadanie zaczynać od załatwiania potrzeby fizjologicznej? Podobno trzy pierwsze zdania mają “kupić” czytelnika. Nie chcę tego nazywać po imieniu.

Mam kota. Ma na imię Pisz.

Wiesz, Sebastianie, zaczęłam czytać Twoje opowiadanie z pewną dozą nieufności. Po pierwsze dopiero się pojawiłeś na portalu, po drugie tekst dość długi, a po trzecie cały początkowy akapit poświęcony sikaniu?  wink

Cieszę się, że nie zrezygnowałam (choć tego sikania na początku Ci nie daruję i będę wypominać), bo tekst zacny, wciągający i tajemniczy. Troszkę może w niektórych momentach przegadany i zbyt szczegółowy, ale naprawdę godny przeczytania. Bardzo ciekawa koncepcja. Jedno zastrzeżenie – jeśli wymazują facetowi po raz kolejny umysł, to jego nowe życie przestaje być karą – po prostu on nie ma świadomości. Może czuć się pokrzywdzony przez los, ale nie pokarany.

Masz trochę powtórzeń ( gdzieś mi się pokazało zdanie, gdzie trzy razy powtórzyłeś “to”), no i oczywiście nieco szwankujące przecinki.

Gratuluję debiutu na NF i witam Cię wśród nas.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Sikanie na początku jakoś mi nie przeszkadza, w końcu to ludzka rzecz. ;-)

Pomysł na opowiadanie całkiem niezły, a historia, cały czas trzymająca w napięciu, opowiedziana została w zajmujący sposób.

Niestety, nie mogę powiedzieć, że Tartarusa czytałam z przyjemnością, bo tę zepsuło mi wykonanie pozostawiające wiele do życzenia. Wszechobecna zaimkoza, sporo powtórzeń, nie najlepsza interpunkcja, nie zawsze poprawnie skonstruowane zdania i inne usterki, skutecznie rozpraszały, nie pozwalając skupić się na tekście.

Mimo wszystko uważam, że to całkiem udany debiut i mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą napisane zdecydowanie lepiej, a ich lektura dostarczy wyłącznie przyjemności. ;-)

 

że nie umiem go sobie wy­tłu­ma­czyć i że wraca, cią­gle wraca. Za­czą­łem go ana­li­zo­wać. Pró­bo­wa­łem po­łą­czyć go jakoś… – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

za­lo­go­wa­łem się na mój pry­wat­ny adres. Po wej­ściu na skrzyn­kę moim oczom uka­za­ło się kilka nie­prze­czy­ta­nych wia­do­mo­ści ale moją uwagę… – To mogą być początki zaimkozy. Należy z nią walczyć.

 

krzyk­ną­łem do sie­bie bar­dziej żeby dodać sobie otu­chy… – Pierwszy zaimek zbędny.

Może wystarczy: …krzyk­ną­łem, żeby dodać sobie otu­chy

 

W tle było sły­chać jak kie­row­ca mówi coś swoim tu­bal­nym gło­sem… – Czy kierowca mógł mówić cudzym głosem?

 

a kiedy ten nie miał już siły wal­czyć za­czę­li go cią­gnąć stro­nę auta… – Pewnie miało być: …a kiedy ten nie miał już siły wal­czyć, za­czę­li go cią­gnąć w stro­nę auta

 

że na al­ko­hol jest chyba tro­chę za wcze­śnie. Tro­chę się uspo­ko­iłem… – Powtórzenie.

 

ale czym bar­dziej od­da­la­łem się od nich… – …ale im bar­dziej od­da­la­łem się od nich

 

Z każ­dym kro­kiem na­peł­niał mnie dobry na­strój. – Raczej: Z każ­dym kro­kiem miałem coraz lepszy na­strój.

 

mnie dobry na­strój. Tak mi­nę­ły mi pra­wie dwie go­dzi­ny. Spa­cer za­ostrzył mi ape­tyt… – Znów nadmiar zaimków.

 

Dzi­siaj pierw­sza zmia­na, co? – pod­trzy­my­wa­łem roz­mo­wę. – Brak półpauzy rozpoczynającej dialog.

Ten błąd powtarza się w dalszym ciągu tekstu.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Wzią­łem łyk piwa i zer­k­ną­łem na ekran… – W co wziął łyk?

Proponuję: Upiłem łyk piwa i zer­k­ną­łem na ekran

Ten błąd występuje w tekście kilkakrotnie.

 

Jakiś re­por­ter mówił coś do mi­kro­fo­nu, a za nim kłę­bi­li się lu­dzie, któ­rych po­li­cja od­gra­dza­ła od miej­sca ja­kie­goś zda­rze­nia. – Ze zdania wynika, że ludzie kłębili się za mikrofonem. Powtórzenie.

 

Zo­sta­łem rzu­co­ny na drzwi, żeby dalej być je­dy­nym wi­dzem w tym po­twor­nym przed­sta­wie­niu. Zo­sta­łem rzu­co­ny na drzwi, żeby dalej być je­dy­nym wi­dzem tego po­twor­nego przed­sta­wie­nia.

 

Miesz­ka­nie numer 9!Miesz­ka­nie numer dziewięć!

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Nie umknęł też mojej uwa­dze… – Literówka.

 

Tak spo­koj­ne­go snu nie mia­łem od wielu ty­go­dni. Nie­ba­wem mia­łem od­kryć… – Powtórzenie.

 

Obu­dzi­ło mnie silne świa­tło. Naj­pierw my­śla­łem, że to świa­tło sło­necz­ne jed­nak żad­ne­go okna nie do­strze­głem. Świa­tło emi­to­wa­ła… – Powtórzenia.

 

Jeśli cho­dzi o moje ciało to wi­dzia­łem tylko ka­wa­łek mojej klat­ki pier­sio­wej. – Czy patrząc na własne ciało, mógł widzieć cudzą klatkę piersiową?

 

Wie­dzia­łem, że zaraz do­wiem się co się dzie­je i to mi się nie spodo­ba. – Siękoza.

 

ten męż­czy­zna jest moim wro­giem, a już na pewno nie jest przy­ja­cie­lem.

Męż­czy­zna wstał z fo­te­la i zro­bił kilka kro­ków po po­ko­ju jakby chciał roz­pro­sto­wać kości. Ja w tym cza­sie byłem tak sko­ło­wa­ny, że nie wie­dzia­łem o co wła­ści­wie mam pytać. Męż­czy­zna roz­wią­zał… – Powtórzenia.

 

dany chory sobie wy­ma­rzył spra­wia­ło, że or­ga­nizm cho­rych za­czął wal­czyć z cho­ro­bą tak wy­daj­nie… – Powtórzenia.

 

Coś na kształt kli­nik za­czę­ło się po­ja­wiać w pań­stwach gdzie tego nie za­bra­nia­no.Coś na kształt kli­nik za­czę­ło się po­ja­wiać w pań­stwach, w których tego nie za­bra­nia­no.

 

Za­cią­gnął się mocno kilka razy kilka razy i snuł dalej swoją opo­wieść. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

Teraz wy­cze­ki­wa­łem tylko chwi­li kiedy po­ja­wię się w tej hi­sto­rii, w któ­rej, póki co, do końca nie da­wa­łem wiary. – …w tej hi­sto­rii, któ­rej, póki co, do końca nie da­wa­łem wiary.

 

W szale zła­pał za pi­sto­let ale byłeś szyb­szy i jego też za­bi­łeś. – W szale zła­pał pi­sto­let, ale byłeś szyb­szy i jego też za­bi­łeś

 

W ręku trzy­mał duże lu­stro. Od­wró­cił go w moją stro­nę… – Odwrócił tego lustra?

Lustro jest rodzaju nijakiego, więc: Od­wró­cił je w moją stro­nę

 

uka­zał się widok czło­wie­ka, któ­re­go twarz ostat­ni wi­dzia­łem kiedy… – Literówka. Powtórzenie.

 

Po­mi­mo tego, że nie umia­łem jesz­cze tego wszyst­kie­go ogar­nąć to hi­sto­ria tego męż­czy­zna… – Powtórzenia. Literówka.

 

Męż­czy­zna wy­cią­gnął ja­kieś małe urzą­dze­nie z kie­sze­ni i skie­ro­wał go na ścia­nę… –Raczej:  Męż­czy­zna wy­cią­gnął z kieszeni ja­kieś małe urzą­dze­nie i skie­ro­wał je na ścia­nę

 

– Że­gnaj wuju – po­wie­dział Juan. – Juan jest bratankiem Pabla, więc powinien powiedzieć: –Że­gnaj stryju.

 

"Cho­le­ra, zna­leź­li mnie.""Cho­le­ra, zna­leź­li mnie”.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawy, wciągający i trzymający w napięciu tekst ogromnie skrzywdzony niechlujnym wykonaniem. Masa powtórzeń (zwłaszcza “mieć”, “być”, “iść”), nadmiar zaimków, spore niedobory przecinków (m.in. brak oddzielenia wtrąceń i imiesłowów przysłówkowych, brak przecinków przed wiekszościa “więc”, “ale” i “kiedy”), duże bloki tekstu, które warto byłoby rozdzielić na kilka akapitów – to wszystko niestety utrudniało czytanie.

Miejscami drażniły zbyt szczegółowe opisy, a monolog Juana trochę trącił przemową Evil Masterminda, ale gdyby nie nawał błędów, z czystym sumieniem klepnęłabym Bibliotekę. A tymczasem – jednak nie.

Więc daj znać, gdy już poprawisz tekst.

Pozdrawiam.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Zgadzam się z przedpiścami – fajny pomysł, gorzej z wykonaniem. Mnie przeszkadzały brakujące przecinki. No i to sikanie na początku, opisane szczegółowo…

Trochę zgrzytało mi, że Juan jednocześnie mówi “Nie istniejesz” i “zrobiłeś coś złego”. Jeśli nie istniał, to nie mógł nic zrobić. Da się to doprecyzować?

Babska logika rządzi!

Zachęcona obiecującymi komentarzami, postanowiłam dać Twojemu opowiadaniu drugą szansę i przeczytałam. Nadal upieram się przy tezie, że pierwsze linijki sprzedają “dzieło”. Twoje skutecznie mnie zniechęciły na starcie. W pierwszym akapicie autor raczy mnie sikaniem, czyli jakoby “leje” na czytelnika, a następnie dostaję opis jak z pamiętnika, co robi, gdy się obudził, co je na śniadanie itp. Innymi słowy, opowiadanko rusza sobie powoli jak lokomotywa, uryną zawiało, duszno i parno od nudy, by zaraz zacząć mknąć jak ekpres. Akcja, element zaskoczenia trzymają czytelnika przy lekturze. Gratuluję udanej fabuły i pomysłu na opowiadanie. Tylko nad językiem warto popracować, bo to jest ważny element, który jak sądzę, Twoją twórczość w biurze wydawcy kieruje albo na “stosik do wydania” albo do tak zwanej “szafy na dokumenty/segregator” = śmietnik. Tak na wypadek, gdybyś kiedyś myślał o wydaniu czegoś, a nawet zyskaniu sobie większego grona czytelników. To, co piszę nie oznacza, że moja “twórczość” jest nieskazitelna. Wręcz przeciwnie. Mam jeszcze spooooro do nadrobienia.

Pisz, pisz Sebastianie, bo warto :-) .

Mam kota. Ma na imię Pisz.

A jeszcze zapomniałam dodać, że antydepresantów nie podaje się doraźnie. To są leki, których efekt działania pojawia się dopiero po tygodniu, najwcześniej. Jeśli już to psychotyki, na agresję albo uspokajacze – przeciwlękowe. Zakładam, że pacjent musiał być bardzo “poturbowany psychicznie”, i jeśli rzucał się do tego, to powinni mu zaserwować mieszankę, ale nie przeciwdepresanty. Wiem, bo mój zawód ma ścisły związek z lekami.

Mam kota. Ma na imię Pisz.

Daje, ten tekst, radę. Napięcie trzyma, jest ciekawie i wciąga.  Pisz dalej! Z chęcią przeczytam.

F.S

Nowa Fantastyka