- Opowiadanie: Skull - Pamięciożerca

Pamięciożerca

Świat, który dobrze znacie, ludzie, których mijacie codziennie na ulicy, z tą różnicą, że jeden z nich ma nietypową umiejętność. Chętnie poznam waszą opinię.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Pamięciożerca

Obskurny blok wyglądał jak płótno przedszkolaka, który nie miał ochoty dzisiaj malować. Ponure otwory okienne spoglądały na mnie z niechęcią, czujnie obserwując każdy krok. Trzasnąłem zdezelowanymi drzwiami starego volkswagena polo i poprawiłem wytarty, wygodny płaszcz. Zaciągnąłem się papierosem, ale czułem głównie popiół z okolicznych domostw, próbujących zakryć pojedynczy blok gęstym dymem. Rzuciłem peta i zbliżyłem się z czujnością płochej zwierzyny.

Na szczęście domofon był uszkodzony, a drzwi pozbawione zamka, więc ominęła mnie nieprzyjemna chwila rozmowy przez metalowe pudełko. Wymiana zdań z osobą po drugiej stronie, która zawsze brzmiała, jakby dopiero wstała po ciężkiej nocy, była krępująca. Ulgę zastąpił zawód, kiedy zrozumiałem, że nie tylko drzwi były zepsute, ale również winda. Czekała mnie wspinaczka.

Cztery piętra i tysiąc przekleństw wyżej, uspokajałem oddech. Nawet nie próbowałem sobie obiecywać, że rzucę palenie, bo nie dałbym rady w mojej pracy. Zapukałem w drzwi ze sklejki. Niemalże natychmiastowa reakcja gospodarza zaskoczyła mnie. Umówiliśmy się na spotkanie, przyjechałem nawet punktualnie, ale nie doceniłem desperacji ojca zgwałconej dziewczyny.

Oddałem uścisk mężczyzny, który obecnie wyglądał, jakby przechodził chemioterapię. Nawet przetłuszczone czarne włosy przypominały niechlujnie nałożoną perukę. Wsunąłem się przez wąski otwór i wspiąłem na wyżyny profesjonalizmu.

W mieszkaniu śmierdziało. Dawno niemyte naczynia, nieprane ciuchy i wątpliwa higiena mieszkańców tworzyły odpychającą woń. Próbowałem nie patrzeć na sterty ubrań i papierów, które walały się w korytarzu.

– Przepraszam za bałagan, ale mieszkaniem zajmowała się córka zanim… wie, pan.

– Rozumiem.

Salon wyglądał podobnie, na jego korzyść przemawiała przestrzeń, po której rozrzucono śmieci.

– Porozmawiam z córką.

Skinąłem głową, a kiedy klient zniknął, przyjrzałem się pomieszczeniu. Meblościankę wprost z komunistycznych czasów, wypełniono gratami starszymi niż ja. Gdyby nie smród i bałagan, można by wziąć mieszkanie za muzeum czasów przedkapitalistycznych. Moje zainteresowanie wymieszane z obrzydzeniem przerwał krzyk.

– Nie pozwolę się dotknąć!

Przewróciłem oczami, gdyż zrozumiałem, że zadanie może się skomplikować. Pchany wrodzoną niecierpliwością i doświadczeniem, udałem się za uniesionymi głosami mieszkańców. To, co widziałem i czułem do tej pory, zbladło przy broni biologicznej użytej w pokoju dziewczyny. Wejść do śmietnika było łagodnym określeniem na wkroczenie do jamy rozkładu i upadku. Niedojedzone posiłki walały się pod ścianami, ubrania leżały dosłownie wszędzie, bałem się zgadywać, czym są upaćkane tapety. Kiedy córka mnie zobaczyła, próbowała uciec. Wierzgnęła nogami, wciskając się głębiej w pościel.

– Uspokój się, Wiolu. To jest Gabriel Szejd. Przyszedł ci pomóc, już ci tłumaczyłem.

– Niech się do mnie nie zbliża!

Jeszcze nigdy nie widziałem tak zdziczałej osoby. Wkrótce miałem zrozumieć, czego się boi, jednak najpierw trzeba było przekonać Wiolettę, że jestem tu dla jej dobra.

– Będę w pobliżu, więc nic ci nie zrobi.

– Ochronisz mnie tak samo, jak przed tym potworem? A może to on mnie zgwałcił i przyszedł nacieszyć się widokiem?

– Podoba ci się twoje życie? – wyparowałem bez ogródek. Uprzejmość i delikatność ojca nie przynosiły efektu.

– Co? – Gdyby mogła, oplułaby mnie kwasem.

– Proste pytanie: czy podoba ci się twoje życie?

– Oczywiście, że nie! Zostałam zgwałcona, upodlona, a ten potwór wciąż gdzieś krąży.

– Mogę sprawić, że zapomnisz o tragedii.

– Niby jak?

– Ojciec nie tłumaczył?

– Tłumaczyłem, ale nie chciała uwierzyć.

– Posłuchaj mnie. – Usiadłem na skraju łóżka, obserwując rosnące przerażenie. Właśnie otoczyło ją dwóch mężczyzn. – Potrafię wyciągnąć wspomnienia z twojej głowy. Zupełnie zapomnisz o gwałcie, poniżeniu i zwyrodnialcu, który ci to zrobił.

– Jak to jest możliwe?

– Nie wiem, ale jest. Wszystko, co musisz zrobić, to wytrzymać kilka minut i mój dotyk. – Zadrżała, kiedy wypowiedziałem ostatnie słowa. – Położę dłonie na twoim czole, nic więcej.

– Nie… Nie!

– Wiolu, uspokój się.

– Chcesz umrzeć? – Z trudem powstrzymałem się od krzyku. – Jeśli tak, to wyskocz przez okno, podetnij żyły, ale nie marnuj mojego czasu i nie wykańczaj psychicznie ojca. – Nie wiedziałem, czy patrzeć na szok dziewczyny, czy gniew ojca, ale musiałem zaryzykować. – Zrób to i daj satysfakcję bandycie, który cię zranił. Zgwałcił cię, a ty jeszcze się zabiłaś i zaoszczędziłaś mu kłopotów. Tak właśnie pomyśli.

Bingo! Postawa Wioletty uległa zmianie i już nie próbowała uciekać. Ojciec wciąż patrzył, jakby chciał mnie wbić w podłogę, ale w tej chwili on się nie liczył.

– Możemy? – zapytałem delikatnie dla odmiany.

Przysunąłem się powoli, próbując jej nie spłoszyć. Ojciec zrobił mi miejsce, a ja ostrożnie przyłożyłem dłonie do tłustego i spoconego czoła Wioli.

– Jak to działa? – wyszeptała zlękniona.

– Fizycznie nie poczujesz prawie nic poza lekkim swędzeniem z tyłu głowy. Niestety, kiedy wydam ci polecenie, będziesz musiała wrócić do chwili gwałtu. Inaczej się nie uda. – Podniosłem głos, widząc, że rozważa protest. – Nie daj się zniszczyć potworowi.

Zamknęła oczy, a dwie łzy spłynęły brudnymi policzkami. Skupiłem się i zobaczyłem plątaninę kolorowych nici. Puszczone bez ładu i składu, plątały się i wiły chaotycznie. Dominowały ciemne barwy, a grube nici oplatały cienkie. Ciągnęły się w nieskończoność.

– Pomyśl o godzinie, w której zostałaś zgwałcona.

Poczułem nerwowy ruch pod rękami i rozejrzałem się. Dostrzegłem rozbłysk barw i gwałtowny ruch. Zbliżyłem się do skupiska brązów, czerni i szarości. Przeciąłem sznury i odsłoniłem płachtę pulsującej czerwieni – gniew. To jednak jeszcze nie było źródło. Ciąłem dalej nieistniejące fizycznie liny i sznury, zbliżając się do jądra. Świecąca, fioletowa kula, przypominająca psychodeliczną włóczkę, oślepiała. Ją również pociąłem, ale tylko po to, by zjeść każdy kawałek. Wciągałem makaron bez smaku i faktury, nie czując się zaspokojony. Kiedy połknąłem ostatni sznureczek, oderwałem dłonie jak poparzony.

Z trudem powstrzymałem wymioty. Rozpoczął się nieprzyjemny proces absorbowania cudzych wspomnień. Zbladłem, co poznałem po minie ojca, który przez chwilę nie wiedział, czy podejść do mnie, czy do córki. Rozwiałem dylemat moralny gestem, zwalniając go z obowiązku troski o gościa.

– Córeczko, jak się czujesz?

– Dobrze. – Drapała się z tyłu głowy. – Mam pustkę w głowie. Jaki burdel i jak cuchnie! – Zatkała nos i przymknęła oczy. – Jak mogłam tak zaniedbać mieszkanie?

– Nic się nie stało. Idź, weź prysznic. Potem posprzątamy.

– Ok. – Spojrzała na mnie, próbując rozgryźć, co się dzieje. – Miał mi pan odebrać jakieś wspomnienia. Udało się?

– Nie. – skłamałem gładko, skupiony na utrzymaniu świadomości.

Wyszedłem tuż po dziewczynie, kierując się do wyjścia. Stanęliśmy przed frontowymi drzwiami i cierpliwie czekałem na zapłatę.

– Nie spodobała mi się ta akcja wcześniej.

– Mnie też nie, ale czasami musimy stosować ekstremalne środki.

– Co pan usunął?

– Tylko gwałt. Córka będzie miała pustkę w głowie z tych kilku godzin.

– No dobra, ale co z następnymi dniami?

– Będzie pamiętała smutek i przerażenie. Powie pan, że miała atak histerii, albo skok hormonów. W końcu zignoruje uczucia i uzna te kilka tygodni za depresję nastolatki.

– Nie mógł pan zabrać wszystkiego?

– Nie mogłem, a nawet gdyby istniała taka możliwość, nie zrobiłbym tego. Jak pan by wytłumaczył tak dużą dziurę w pamięci?

– Łapię. – Dodał po chwili: – Dlaczego pan skłamał, że nie udało się wyciąć wspomnień?

– Gdybym powiedział, że się udało, chciałaby wiedzieć, co wyciąłem. Lepiej, żeby nie zaprzątała sobie głowy tragedią.

– Odliczona suma. – Podał mi pieniądze i otworzył drzwi. – Żegnam.

– Do widzenia.

Po minie poznałem, że wolałby nie dopuścić do kolejnego spotkania. Taka moja dola, że rzadko doświadczam wdzięczności klientów. Przeważnie dlatego, że po operacji nie widzą efektów mojej pracy. To tak, jakby pomalować ściany bezbarwnym, matowym lakierem. Niby pędzle zużyte, ale efektu nie widać.

Zbiegłem po schodach, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Brzmi to sarkastycznie, biorąc pod uwagę śląskie powietrze, ale wolałem smród popiołu i dymu, niż gnicia i potu. Oparłem się o samochód i zwymiotowałem.

Ból przeszywał głowę raz po raz, a ja miałem nagłe i niekontrolowane przebłyski pamięci. Wspomnienia meczu oglądanego w telewizji, zastępowały chwile grozy. Przerażający napastnik unieruchomił mnie, a ja krzyczałem z bezradności. Czułem, jak się o mnie ociera i sięga pod spódnicę. Okropne pieczenie wywołało wstyd, a kiedy brutal zaczął jeszcze sapać mi w twarz, pragnąłem umrzeć. Smród papierosów i alkoholu był okropny. Kątem oka dostrzegłem tatuaż, przypominający jakiegoś kota. Nagle zobaczyłem, jak Lewandowski strzela gola, wprawiając trybuny w szał.

Wchłanianie cudzych wspomnień jest okropne. Nie chodzi o fizyczne aspekty procesu. Nie chodzi nawet o ciężar emocji, zwykle przykrych, które przytłaczały psychikę. Problem dotyczył dwóch różnych wspomnień, istniejących w tym samym czasie. Jeśli wspomnienie obejmowało okres, w którym spałem lub byłem pozbawiony świadomości z innego powodu, wtedy było łatwiej. W tej sytuacji mogłem zrobić tylko dwie rzeczy: oswoić się z nowymi reminiscencjami i z czasem zestroić obce z własnymi, albo przekazać komuś innemu.

Drugi sposób był zdecydowanie lepszy, ale jednocześnie trudniejszy w realizacji. Kto chciałby otrzymać przykre wspomnienia? Nikt się jeszcze taki nie znalazł, więc wpychałem je na siłę. Nie wybierałem przypadkowych ludzi, nie jestem tak okrutny. W miarę możliwości wręczałem przeklęty prezent temu, kto wywołał wspomnienia w pierwszym miejscu. Gdyby złapano gwałciciela Wioli, z przyjemnością pokazałbym mu, czego się dopuścił.

To mi przypomniało, że muszę pojechać na komisariat. Odpaliłem samochód za trzecim razem, ale nie zdążyłem ruszyć, kiedy zadzwonił telefon.

– Słucham. Tak, przy telefonie. Tak, pomagam pozbyć się wspomnień i mogę je przekazać komuś innemu. Słucham? Chce pani otrzymać wspomnienia?

Zdezorientowany zapisałem godzinę spotkania. Ludzie wciąż mnie zaskakiwali.

 

Wczesna godzina na posterunku to czas pobudek i konsumpcji kanapek. Gdybyśmy byli w Ameryce, wszędzie walałyby się paprochy z pączków, a tak okruchy białego chleba i zapach salcesonu.

Posterunek prezentował się przyzwoicie. Wszystko pachniało nowością prosto z Ikei, sponsorowane przez Unię Europejską.

Poznałem policjanta w dyżurce, ale nie mogłem przypomnieć sobie jego imienia. Najwyraźniej znał mnie dobrze, bo kiwnął głową, a ja zastanawiałem się, czy to jest przywitanie, czy znak dla kolegów, żeby mnie zatrzymali.

– Cześć, co jest? – A jednak przywitanie. Odetchnąłem z ulgą.

Sporo moich klientów pracowało w Policji. Jak nikt inny mieli sporo nieprzyjemnych wspomnień i bardzo chętnie się ich pozbywali. W zamian otrzymywałem skromną zapłatę, ale przede wszystkim dostęp do przestępców.

Idealny układ wyglądał następująco: detektywi widzieli okropne rzeczy, łapali osobę odpowiedzialną, a ja przenosiłem odpowiednie wspomnienia na sprawcę. Obowiązywały jednak pewne reguły. Po pierwsze trzeba było mieć absolutną pewność, że zatrzymany jest winny. Po drugie, jeśli nie dało się zatrzymać winnego, należało odczekać kilka lat, aż sprawa się przedawni i wtedy wybrać innego, tak w ramach dodatkowej kary.

Jako, że stosunkowo od niedawna współpracowałem z organami ścigania, zajęć mi nie brakowało, bo zawsze znalazł się jakiś z koszmarami dawnej sprawy. Niestety nikt nie lubi ludzi znających ich sekrety. Nawet jeśli pozbywałem się ich natychmiast, wiedzieli, że ja wiedziałem. Znałem słabości stróżów prawa. Dzisiaj przybyłem, by porozmawiać o gwałcie.

Dyżurny skierował mnie do detektywa zajmującego się sprawą. Był nim Kazimierz Rybski, doświadczony glina z długoletnim stażem i w miarę porządny. Wciąż zależało mu na łapaniu sprawców.

– Gabriel, co cię sprowadza? – Lekko uniesione kąciki ust oznaczały, że ma dobry humor.

– Przychodzę w sprawie Wioletty Piszczek.

– Co masz wspólnego z tą sprawą? – Zrobił się podejrzliwy jak rasowy detektyw.

– Zabrałem jej wspomnienia. – Wiedziałem, co się zaraz stanie.

– Czyś ty, kurwa, zgłupiał?! Przecież śledztwo jeszcze trwa. A co jeśli przypomni sobie jakiś szczegół?

– Dlatego tu jestem. Mam jej wspomnienia w głowie.

Nie był zadowolony z odpowiedzi, ale nic nie odpowiedział. Rozejrzał się dyskretnie i podał mi akta sprawy. Przeczytałem wszystko, a każde słowo tylko przywoływało zabrane wspomnienia.

– Wszystko w porządku?

– Tak. Rano miałem robotę.

– Aha, Wioletta? – Milczałem.

– Nie ma wzmianki o tatuażu.

– Jakim tatuażu?

– Widziałem na jego szyi znak przypominający kota. Tygrysa, albo lwa, nie wiem.

– Gdzie dokładnie?

– Tutaj. – Wskazałem połączenie szyi z torsem po prawej stronie. – Był malutki, jak odcisk palca.

– Cholera, szkoda, że nie usłyszeliśmy tego od niej. Teraz muszę pokombinować.

– Zbieram się, mam spotkanie.

Pomachał leniwie dłonią, nawet na mnie nie patrząc. Opuściłem posterunek w szwedzkim stylu. Moje myśli zaprzątał kobiecy, zalękniony głos. Poprosiła o spotkanie takim tonem, jakby telefon był na podsłuchu. Nie jest to dziwna reakcja, ludzie zwykle sami nie wierzą, że wykręcili numer, a co dopiero, że naprawdę posiadam zdolność zabierania wspomnień.  

 

Moje biuro, czyli dwupokojowe mieszkanie, nie prezentowało się okazale. O wystrój nie dbałem, porządek zajmował niskie miejsce na mojej liście zadań do wykonania, dlatego ograniczyłem wyposażenie i ozdoby do minimum. Rozwiązanie nader wygodne, jeśli jesteś zbyt leniwy, by regularnie sprzątać, a jednocześnie nie chcesz wpuszczać ludzi do jaskini dzikusa.

Pani Irena Warda była młodą kobietą o długich blond włosach, upiętych w kucyk. Beżowy strój znikał pod olbrzymim szalem, szerokim kapeluszem i obszerną peleryną. Wyglądała jak diwa, która przez przypadek znalazła się w niebezpiecznej dzielnicy. Ściągnęła musze okulary przeciwsłoneczne i rozejrzała po przedsionku, jakby zaraz mieli wyskoczyć bandyci.

– Zapraszam.

Spoczęła na kanapie, mającej najlepsze lata za sobą i patrzyła w podłogę. Widocznie ja miałem zacząć:

– Przez telefon mówiła pani, że chce otrzymać wspomnienia.

Spojrzała na mnie, szukając czegoś. Może chciała zobaczyć, jak z niej kpię, albo, że zaraz poinformuję o nagrywaniu spotkania.

– Tak, potrzebuję bardzo konkretnych wspomnień. – Westchnęła kpiąco, unikając kontaktu wzrokowego. – Boże, to brzmi jak chory żart. Przepraszam, popełniłam błąd. – Wstała, zabierając torebkę.

– Jestem pamięciożercą.

Dwa słowa, a jaką mają moc. Ludzie mimochodem zatrzymują się i przepłukują nimi usta. Sprawdzają smak, fakturę i bukiet zapachowy, by na końcu splunąć diagnozą stanu psychicznego. Stają się ostrożni, oczekując kolejnych rewelacji, które mogłyby zaszkodzić ich komfortowej bezmyślności. Przecież w ciasnocie zamkniętego umysłu jest tak ciepło i przytulnie…

Irena wzięła mnie za bratnią duszę. Napięcie gdzieś uleciało, nagle szpiedzy i mordercy opuścili mieszkanie, a zamiast obcego mężczyzny z niewiarygodną zdolnością był pocieszyciel. Wróciła na miejsce i opowiedziała swą historię:

– Na początku było idealnie. Marek był wspaniałym mężem, a później ojcem. Jednak praca go zmieniła. Nie chciał mówić, ale miałam swoje sposoby, by się dowiedzieć. Praca w policji okazała się dewastująca dla niego i dla nas. Wreszcie miałam dość. – Dręczyła mnie jeszcze nienazwana myśl, słuchając spowiedzi Ireny. – Kiedy zaczął mnie bić i zmuszać do seksu, bałam się, że wkrótce jego uwaga skupi się na dzieciach. Wniosłam pozew rozwodowy, ale byłam naiwna, sądząc, że wszystko się skończy. Marek zna system, widział już takie przypadki i wiedział, co ma robić, żeby przechylić szansę na swoją korzyść. Kłamał bezczelnie, wiedząc, że nie mogę tego udowodnić. Zastraszał nas… – Zamilkła, skupiwszy wzrok na nieokreślonym punkcie. Ciągle coś mi nie pasowało. – Zdecydowałam, że muszę zrobić wszystko dla moich dzieci. Dlatego zgłosiłam się do pana.

– Jeśli dobrze rozumuję, potrzebuje pani wspomnień, które uwiarygodnią panią i krzywdy, których się dopuścił.

– Dokładnie.

– To wszystko jest zbyt naciągane. Skoro tak źle panią traktował, nikt nie powinien mieć wątpliwości, że dopuścił się strasznych czynów. A może jakiś sąsiad, coś słyszał.

– Wszystkich zastraszył i nie chcą mówić. Ja sama nie jestem osobą zbyt wylewną, trzymam emocje na wodzy i przez to wyglądam na oziębłą, wręcz odpychającą. To powoduje, że moje zeznania nie są wiarygodne.

– Słyszę dzwony, ale nie wiem, w którym kościele. – Widząc zdziwioną minę, wyjaśniłem. – Pani kłamie, tylko nie wiem jeszcze odnośnie czego. Albo usłyszę prawdę, albo kończymy spotkanie. – Nie cierpię, jak się mną manipuluje.

Walczyła ze sobą, by w końcu wybuchnąć mi szczerością w twarz.

– Wszystko jest prawdą, tylko nie dotyczy mnie.

– A kogo? – Zgłupiałem.

– Mojej siostry. Walczy z tym bydlakiem i przegrywa z każdym przesłuchaniem. Pomyślałam, że jeśli wystąpię jako ofiara jego napaści, przegra.

– Chce pani zostać przekonywującym, ale fałszywym świadkiem.

– Tak. Gdybym teraz zeznawała, wszyscy połapią się, że kłamię. Jeżeli jednak będę miała prawdziwe wspomnienia tragedii, nikt nie zwątpi w winę Marka.

Muszę przyznać, że byłem zszokowany i jednocześnie zaciekawiony. Przede wszystkim nikt wcześniej nie prosił o wspomnienia, ale również dlatego, że większość ludzi myśli wyłącznie o sobie. Nie wierzę, że ojciec zgwałconej dziewczyny byłby gotów przyjąć traumatyczne przeżycia, gdyby to było jedyne wyjście. Irena była gotowa żyć ze skazą, byle tylko pomóc rodzinie. Godne podziwu. Dowodziło również, że nie miała pojęcia, na co się pisze.

– Nie umniejszając tragedii siostry, to co pani teraz przeżywa, blednie wobec wydarzeń, które jestem w stanie zaaplikować. Mówimy tu o strasznych przeżyciach, które odbierają zdrowie psychiczne, a nawet mogą pchnąć do samobójstwa.

– Jestem gotowa. – Nie była gotowa, widziałem po niej. – Zniosę wszystko.

– A gwałt pani zniesie? – Wywarłem niemałe wrażenie. Chyba przez chwilę pomyślała, że zmuszę ją do współżycia, zamiast przekazać myśli i wrażenia.

– To jest świetny pomysł. – Próbowała się przekonać. – Pokażę, że moja siostra nie była jedyną ofiarą tego potwora.

– Plan jest rewelacyjny, ale niestety nie pomogę pani.

– Dlaczego? – Zraniłem ją odmową, ale przez moment poczucie ulgi przemknęło przez twarz.

– Pomińmy fakt, że mam pomóc pani wygrać nieuczciwie w sądzie. Sprawa na pewno nie skończy się tylko na rozwodzie, ale zostaną postawione zarzuty. Będzie pani musiała brnąć dalej w sprawę, przeżywać obcą tragedię podczas przesłuchań na posterunku i w sądzie. Jestem przekonany, że pani tego nie wytrzyma.

Nie wiem, co takiego powiedziałem, ale rezygnacja i smutek ustąpiły miejsca rosnącemu gniewowi.

– Myśli pan, że jestem zbyt delikatna. Może nie spotkała mnie wielka tragedia, a sprawa mojej siostry nie jest poważna w pańskim mniemaniu, ale widzę codziennie jej cierpienie. Tu nie chodzi o sprawiedliwość, ale o zemstę. Chcę zadać ból zwyrodnialcowi, który terroryzuje własną rodzinę i pyszni się tym. Pragnę zobaczyć strach w jego oczach, gdy przegra i zrozumie, że skończy w więzieniu. Niech mi pan teraz powie, czy jestem dostatecznie silna, by znieść brzemię.

Wywarła na mnie piorunujące wrażenie. Zamiast wystraszonej damesy, zobaczyłem lwicę, gotową zginąć za stado. Już wiedziałem, że zdoła wytrwać, pozostawało pytanie czy chcę się plątać w łamanie prawa.

– Stawka rośnie dwukrotnie. Zbyt dużo ryzykuję. – Zrugałem się za drugie zdanie, przekonany, że zobaczyła we mnie słabeusza.

– W porządku. Kiedy zaczynamy?

– Jeśli ma pani pieniądze, to nawet w tej chwili.

Zmotywowana, nie okazywała żadnych wątpliwości. Wyjęła pieniądze, które przyjąłem z pewnym wahaniem. Trzeba z czegoś żyć, pomyślałem i usiadłem wygodniej. Proces przekazywania zakodowanych w neuronach informacji nie jest przyjemny, a w wielu przypadkach bardzo bolesny. Przynajmniej w sytuacji, kiedy osoba stawia opór. Tym razem miałem pełne przyzwolenie.

Przyłożyłem dłonie do czoła i niemal natychmiast oblepiły mnie pajęcze nici w wielu kolorach. Te najbliższe mieniły się zielenią, fioletami i czerwienią. Zagniewana kobieta bała się tego, co nastąpi, ale miała nadzieję, że w ten sposób osiągnie szczytny cel.

– Proszę cofnąć się miesiąc do tyłu, a dokładnie do środy dwudziestego pierwszego października, po godzinie dziewiątej wieczór. Świetnie.

Wokół mnie zrobiło się pustawo, zaledwie słaby ślad mętnych wspomnień z tego wieczora krążył leniwie wokół mnie. Znalazłem się w części pamięci z tego dnia, kiedy kobieta robiła coś mało istotnego: może oglądała nudny film, albo przeglądała jakieś bezwartościowe strony internetowe. Czegokolwiek dotyczyły myśli Ireny, były mało istotne, a więc odpowiednie do zastąpienia nowymi wspomnieniami. Teraz wystarczyło umieścić scenę gwałtu. Niczym mistrz szwaczy tkałem kulę z fioletów, brązów i czerwieni; miały inny odcień, niż widziane wcześniej u kobiety, ale to nie był poważny problem. Ludzki mózg jest niesamowity i z czasem dostosuje barwy do siebie. Grube sznury spowijały cieniuteńkie nici, a ja z satysfakcją patrzyłem na moje dzieło. To był pierwszy raz, jak przyłożyłem się do przerzucania fragmentu pamięci. Oderwałem dłonie od spoconego czoła.

Moje zadowolenie szybko zmieniło się we wściekłość na siebie, kiedy Irena zrobiła wielkie oczy i zwymiotowała na podłogę. Zapomniałem, że nikt dobrze nie znosi tego procesu za pierwszym razem.

– O mój Boże… – Rozdygotana spojrzała na mnie. Przez ułamek sekundy poczułem to, co mógł poczuć gwałciciel, gdyby skonfrontować go z jego ofiarą. Cholernie nieprzyjemne wrażenie. – Dziękuję, chyba. – Wstała chwiejnie i zabrała swoje rzeczy.

– Pomóc pani?

– Nie! – dodała ciszej – proszę mnie nie dotykać.

Półprzytomna opuściła moje mieszkanie/biuro, a ja jeszcze długo żałowałem, że przyjąłem zlecenie.

 

Kierowany chorą ciekawością, postanowiłem udać się na rozprawę rozwodową. Podejmowałem głupie ryzyko, ale nie zamierzałem uciekać od odpowiedzialności, tak przynajmniej sobie powtarzałem. Skoro przyczyniłem się do zniesławienia kogoś, nawet jeśli w szczytnym celu, musiałem zobaczyć konsekwencje.

Usiadłem z tyłu, przysłuchując się nudnym stwierdzeniom prawników i sędziego. Wykorzystałem moment nudy i rozejrzałem się po betonowo-drewnianym pomieszczeniu. Meble skrzypiały od najmniejszego ruchu, pokryte grubą warstwą farby, jakby miała ukryć wiek i pęknięcia. Białą powierzchnię ścian zdobiły plamy w różnych kolorach, ale żadne z nich nie kojarzyły się z czymś przyjemnym. Moje obserwacje przerwał niespodziewany gość.

– Co tu robisz?

Spojrzałem zdziwiony na detektywa Rybskiego, który przyglądał mi się podejrzliwie. Po chwili przypomniałem sobie, że zadał pytanie.

– Jestem tu dla znajomej. A pan?

– Sprawdziłem informacje, które mi przekazałeś. Tatuaż, pamiętasz? – Pokiwałem głową. – Dręczyło mnie to niemiłosiernie i pewnie do dzisiaj bym miał problemy ze spaniem, gdyby nie zwykły przypadek. Raz w szatni zobaczyłem, że jeden z oficerów ma tatuaż pod szyją. Lokalizacja i kształt zgadzały się. Należał do policjanta, którego trzy tygodnie wcześniej przenieśli do nas. Oficjalnie na prośbę, ale poszperałem trochę. Okazało się, że napastował koleżanki. Gdy usłyszałem, że jest w trakcie rozwodu i padają poważne oskarżenia wobec niego, zrobiłem się podejrzliwy.

– Myśli pan, że to on zgwałcił Wiolettę?

– Ma problemy z utrzymaniem fiuta w spodniach, zarzuca mu się przemoc i stosowanie przymusu, mieszka stosunkowo niedaleko miejsca przestępstwa. Co więcej, gwałciciel nie zostawił żadnych śladów DNA, jakby wiedział, czego będziemy szukać. Niestety wszystko to są poszlaki.

– To co pan tu robi?

– Nie wiem. – Widziałem zwątpienie w detektywie. – Przeczucie mi mówi, że to on, ale nie wiem, jak to udowodnić. Nie mam żadnego punktu zaczepienia. – Był sfrustrowany.

Rozmowę przerwał prawnik, wzywając na świadka Irenę Wardę. Patrzyłem z przyśpieszonym biciem serca na kobietę. Wydawała się przygaszona, a momenty, w których spojrzała na Marka, kończyły się przerażonym odwracaniem głowy. Żołądek mi się skręcał na ten widok.

Prawnik musiał się napracować, żeby wyciągnąć zeznania z kobiety. Zapewne słuchałbym jej w niemym lęku, gdyby nie Marek. Co chwilę wybuchał prychnięciami, mówił coś do swojego prawnika, a w miarę rozwoju opowieści już jawnie łamał nakaz milczenia. Poczułem na sobie czyjś wzrok.

To Henryk Rybski gapił się na mnie z kamienną miną. Gdybyśmy znajdowali się w odosobnieniu, odpuściłby sobie jakiekolwiek słowa, tylko przeszedł od razu do rękoczynów. Tak jak ja, wysłuchiwał opowieści i widział podobieństwa do zeznań Wioletty. Miałem ochotę uciec, kiedy wydarzyło się coś, co zaskoczyło nas obu. Mężczyzna z przodu wydarł się na całe gardło:

– Przecież to jest wierutne kłamstwo! To nawet nie byłaś ty!

– Co pan ma na myśli, że to nie była ona? – zapytał sędzia.

– To nie Irenę wtedy napadłem, tylko inną!

Na sali zapadła grobowa cisza. Wszyscy popatrzyli na mężczyznę, uprzytamniając mu, co właśnie powiedział.

– To znaczy… nie to miałem na myśli…

– Spokój!

Popatrzyłem na detektywa, on na mnie i chociaż nic nie powiedział, w jego oczach zaświeciła iskierka satysfakcji. Otrzymał punkt zaczepienia. Ja natomiast wykradłem się w ogólnym chaosie, by nie konfrontować się ani z detektywem, ani z Ireną.

Sprawa miała pozytywny finał, chociaż nie dla mnie. Detektyw Rybski musiał się nagimnastykować, żeby wyciągnąć zeznania z oskarżonego. Obaj zgodziliśmy się, że umieszczenie wspomnień z powrotem w Wioli byłoby okrucieństwem. Wystarczyło, żeby potwierdziła istnienie tatuażu. Oczywiście nie pomogłaby nam z powodu wielkiej dziury w pamięci, ale na ratunek przyszedł ojciec, którego wtajemniczyliśmy w sprawę. Z radością podpisał odpowiednie dokumenty na wieść, że pomogą zamknąć sprawcę. Niestety straciłem zaufanie na posterunku, odcinając się od wąskiego, ale dotychczas niewysychającego strumyka pieniędzy.

Usunąłem, całkiem za darmo, wspomnienia z Ireny i gdy nadarzyła się okazja, wszczepiłem je gwałcicielowi. Znów pomocny okazał się Rybski, którego nie wiedziałem, jak spłacić w przyszłości. Sama Irena została ukarana grzywną za krzywoprzysięstwo, ale nie miało to znaczenia. Okazała się nie tylko silna, ale również bezwzględna. Zaszantażowała mnie, że jeśli nie oddam pieniędzy, poinformuje odpowiednie władze o moim udziale w procesie. Chciałem się postawić, ale zrozumiałem, że jak bardzo absurdalnie mógłby wyglądać jej donos, ostatecznie wywołałby tylko niechciany szum wokół mojej osoby.

Siostra Ireny wygrała, przestępca został uwięziony. Wszyscy skorzystali na sprawie, tylko nie ja.

 

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł na bohatera, nieźle namotałeś z fabułą. IMO, trochę za duży zbieg okoliczności, ale ogólnie bardzo na plus.

Babska logika rządzi!

Ogólnie niezłe opowiadanko, dobrze się czytało. Wymienię więc tylko parę IMO fabularnych mielizn:

Główny bohater nie sprawdza, czy jego klient jest czysty, czy rzeczywiście toczy się taki proces. Po prostu zakłada, że zleceniodawca mówi prawdę. A potem okazuje się, że zupełnie przypadkiem to jest ten sam koleś, który zgwałcił tą dziewczynę. Dużo tu wygodnych dla fabuły zbiegów okoliczności – rozwiązania same podsuwają się bohaterowi przed nos, prawie że zaraz po tym, kiedy o nich pomyśli.

Zaszantażowała mnie, że jeśli nie oddam pieniędzy, poinformuje odpowiednie władze o moim udziale w procesie.

“Wysoki sądzie, ten człowiek wszczepił mi wspomnienia innej osoby”. Ta, już to widzę. Na pewno wszyscy jej uwierzą.

Całkiem sympatyczna historyjka. Jest fabuła, bohater ma jakieś dylematy. Najciekawszy jest pomysł pamięciożercy. Przeszkadzały mi miejscami dziwne skonstruowane zdania i czasem styl… taki reporterski.

 

Zaciągnąłem się papierosem, ale czułem głównie popiół z okolicznych domostw, próbujących zakryć pojedynczy blok gęstym dymem.

Dziwne to zdanie – zaciąga się papierosem? Domostwa próbowały coś zakryć dymem?

@Madej90

Przyznaję się bez bicia, że dopuściłem się kilku “fabularnych mielizn”. Na swoją obronę powiem tylko, że nie przyszło mi do głowy lepsze rozwiązanie, a przynajmniej nie takie, które nie rozbuchałoby całego opowiadania na zdecydowanie dłuższy tekst. Zdecydowałem, że ten zarzut jest lepszy niż “wieje nudą”.

 

“Wysoki sądzie, ten człowiek wszczepił mi wspomnienia innej osoby”. Ta, już to widzę. Na pewno wszyscy jej uwierzą.

Zarzut słuszny, choć nie do końca. Nie sprecyzowałem, na czym polegałoby ujawnienie. Mogła przecież powiedzieć, że np. sprzedał jej poufne informacje w trakcie trwania postępowania.

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

@Skull

Mielizny nie są na szczęście z tych, które psują odbiór, więc jest ci wybaczone :D

Zarzut słuszny, choć nie do końca. Nie sprecyzowałem, na czym polegałoby ujawnienie. Mogła przecież powiedzieć, że np. sprzedał jej poufne informacje w trakcie trwania postępowania.

Ja bym to w takim razie jakoś podkreślił. Ponieważ zupełnie nie znam się na polskim systemie sądownictwa to nie będę się wypowiadał, czy nie wyszedł by lepiej, gdyby tak powiedział jej “No to idziemy do sądu”.

Kliknąłem po części, tak w jednej czwartej, na kredyt – rzadko spotyka się takie podejście do takiego tematu. Najczęściej autorzy albo ubarwiają ponad miary rozsądku, albo plączą się w poszukiwaniach wytłumaczenia procesu manipulacji pamięcią. Właśnie to najbardziej mi się spodobało – wizualna że tak nazwę strona odbierania i przekazywania wspomnień zamiast wymyślania cudów.

Klikam w bibliotekę z czystym sumieniem.

Tak, “betowałem”, ale opowiadanie jest dobrze napisane, i za wiele do roboty nie było. Drobna kosmetyka.

Pozdrawiam. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Dziękuję wszystkim za wsparcie, krytykę i dużą dozę zaufania :)

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Sama intryga taka sobie, zwłaszcza zakończenie, gdzie każdy coś tam ugrał (nawet Irena zwrot kasy – jeśli dobrze zrozumiałam), a tylko biedny Gabryś dostał baty. Pal to jednak sześć, bo sam pomysł pamięciożercy i sposobu jego działania bardzo mi się spodobał.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Super pomysł, bardzo mi się podobał mechanizm działania pamięciożercy. Trochę życzeniowy zbieg okoliczności (gwałciciel Wioli=policjant na sali rozpraw), ale niech tam – życie pełne jest przypadków.

Dołączam swojego klika.

Edith: fragmentu reprezentatywnego nie dałeś, co? Bo na głównej nie widzę tego opowiadania. 

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

O w mordę! Tego się nie spodziewałem. pierwszy raz w bibliotece…Hurray!

Dzięki, dzięki, dzięki (ślę gender buziaki do wszystkich) :D

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Bardzo ciekawy, oryginalny pomysł na pamięciożercę. Dobrze napisany, lekkim, łatwo czytającym się stylem. Ale muszę zarzucić ci to co przedpiścy. Poszedłeś na łatwiznę z fabułą i to w dużym stopniu odbija się na opowiadaniu. O ile pierwsza częśc, z wyciąganiem wspomnień ze zgwałconej dziewczyny jest  ciekawy, samo rozwiązanie sprawy to już deus ex machina pełną gębą.

Ogólne wrażenia bardzo dobre, ale gdybyś popracował nad fabułą byłoby świetnie.

Gratuluję biblioteki, ale…

wiadomo jakie ale, reszta już o tym pisała i ja się pod tym podpiszę. W sumie pomysł dobry. 

F.S

Lubię tego typu teksty, więc z przyjemnością czytałam to opowiadanie. Zbiegi okoliczności bywają tak często, że ludzie je po prostu nie dostrzegają. Więc nie będę się nad tą kwestią rozpisywać, ale jedno nie daje mi spokoju. Męczy i dręczy kwestia umiejscowienia wspomnień. Skoro wspomnienia dziewczyny z jej strasznego dnia przeniósł na siebie, to trafiły w miejsce w tym samym dniu o tej samej godzinie i minutach. Innymi słowy nałożyły się. Biorąc to pod uwagę, czemu przenosząc od siebie do blondynki wybrał dowolny dzień tygodnia i zapewne dowolną godzinę? To jest podstawą alibi gwałciciela. Gdyż w tym dniu o tej porze mógł mieć dyżur, być z kumplami na piwku, bądź na urodzinach u teściowej. Więc czemu krzyczy w sądzie, że to w tedy była inna kobieta, skoro to się wydarzyło zupełnie innego dnia? Chyba, że coś mi umknęło…

“Ma problemy z utrzymaniem fiuta w spodniach, zarzuca mu się przemoc i stosowanie przymusu, mieszka stosunkowo niedaleko miejsca przestępstwa, a do tego nie znaleźliśmy nic, z czego można by było pobrać DNA, jakby gwałciciel znał się na rzeczy.”

Rozbawiło mnie to zdanie. Początek opisuje glinę, jego zachowanie i miejsce zamieszkania by dojść do kwestii DNA. No właśnie z gliny nie mogli zdjąć DNA? Z jego mieszkania? Z jego ubrania? Przecież mieli go pod nosem. Zapewne chodziło o ofiarę, ale zabrzmiało nieco inaczej, w każdym razie dla mnie. Po czym kończy się zdanie, ni z gruszki ni z pietruszki, o profesji gwałciciela. Nie wiem, czy jakiś gwałciciel nie wie co ma zrobić ze swoją ofiarą. Zapewne, jak zabójca wie, że jego profesją jest zabijanie ludzi, to gwałciciel wie, że ofiary się gwałci. Najprawdopodobniej chodziło tu o wiedzę policjanta odnośnie zostawiania śladów, DNA na ciele ofiary, lecz zdanie wyszło nieco dziwnie. W każdym razie dla mnie.

8-)

Ja zawsze mam rację. Nawet gdy nie mam racji, to ją mam.

@Dzio:

Nie możesz zdjąć z kogoś DNA bez jego zgody, chyba, że został oficjalnie o coś oskarżony. Natomiast faktycznie może końcówka jest dziwna.

Co się zaś tyczy umieszczania wspomnień, faktycznie pojawia się problem z alibi. Nie pomyślałem o tym, gdyż Irena miała od początku kłamać i wywołać pożądany efekt. Skoro wszystko było ustawione i nieprawdziwe, zignorowałem problem umiejscowienia wspomnień w czasie. Dzięki za uwagę.

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Bardzo spodobał mi się pomysł, całe opowiadanie zresztą także. Napisane nieźle, czytało się świetnie, mimo kilku drobnych potknięć.

Zastanawiam się tylko, czy Gabriel i Rybski, jako osoby zupełnie postronne, mogli być obecni na sprawie rozwodowej obcych ludzi?

 

To tak, jakby po­ma­lo­wać ścia­ny ma­to­wym la­kie­rem. Niby pędz­le zu­ży­te, ale efek­tu nie widać. – Czy w pierwszym zdaniu nie powinno być: To tak, jakby po­ma­lo­wać ścia­ny bezbarwnym la­kie­rem.

 

Pro­blem do­ty­czył dwóch róż­nych wspo­mnień, ist­nie­ją­cych w tym samym cza­sie. Jeśli wspo­mnie­nie do­ty­czy­ło okre­su… – Powtórzenie.

 

Po­pro­si­ła o spo­tka­nie z takim tonem, jakby te­le­fon był na pod­słu­chu. Po­pro­si­ła o spo­tka­nie takim tonem, jakby te­le­fon był na pod­słu­chu.

 

Wes­tchnę­ła kpią­co w bli­żej nie­okre­ślo­nym kie­run­ku. – Jak się wzdycha w kierunku?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Regulatorzy:

Nie mogę z całą pewnością potwierdzić, jak wygląda obecność osób postronnych na sali rozpraw, ale weźmy pod uwagę fakt, że sędzia może zdecydować o jawności rozprawy, a to chyba ma znaczenie. Druga sprawa, już całkiem z własnej autopsji, byłem kiedyś z klasą na krótkiej wycieczce w lokalnym sądzie i obserwowaliśmy krótki proces. Albo to nie był proces, nie wiem, miało to miejsce wiele lat temu i niewiele z tego rozumiałem.

Lakier – lakier najczęściej jest bezbarwny i błyszczy, co czyni go widzialnym, dlatego użyłem słowa “matowy”, by podkreślić bezsensowność czynności.

Westchnęła kpiąco – można kpić z kogoś, w tej scenie z Gabriela, a mnie chodziło o bliżej nieokreślone kpienie. Ale teraz rozumiem, że nie jest to zrozumiałe. Poprawię wraz z innymi uwagami.

Dzięki :)

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Lakier – lakier najczęściej jest bezbarwny

No nie, widziałeś kiedyś kobietę z pomalowanymi paznokciami? ;-) Samochody też chyba pokrywa się lakierem?

Babska logika rządzi!

Punkt dla ciebie. Kiedy pisałem tekst miałem kontakt z bezbarwnym lakierem do drewna, dlatego walnąłem takiego kwiatka.

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

W miarę możliwości wręczałem przeklęty prezent temu, kto wywołał wspomnienia w pierwszym miejscu.

Kalka językowa z angielskiego? Wolałbym: W miarę możliwości wręczałem przeklęty prezent przede wszystkim temu, kto wywołał wspomnienia.

 

Splecenie wątków w sądzie – klasyczny deus ex machina, troszkę na łatwiznę poszedłeś, co? 

 

 

Tym niemniej, bardzo ciekawy pomysł, ładne, nie przekombinowane ujęcie odbierania/zaplatania wspomnień, całkiem wiarygodne umiejscowienie bohatera w swoim środowisku. Naprawdę nieźle. Mimo pewnej naiwności fabularnej i schematyczności bohatera przeczytałem z pewną przyjemnością.

 

No i tytuł – świetny :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Pomysł tak naprawdę opiera się na jednym prostym elemencie, ale na tyle dobrym, by całość czytać z ciekawością. Przekonujące dla mnie były te mechanizmy przy "pożeraniu" pamięci (to, że trzeba jeszcze raz o czymś pomyśleć, że pamiętałeś, że są jeszcze dni po danym wydarzeniu, przenikanie się wspomnień). Naciągane mi się tylko wydało, jak gwałcicielowi wymsknęło się w sądzie, że napadł inną. I jeszcze to fajne: "Ludzie mimochodem zatrzymują się i przepłukują nimi usta. Sprawdzają smak, fakturę i bukiet zapachowy, by na końcu splunąć diagnozą stanu psychicznego".

Henryk Rybski czy Kazimierz Rybski?

 

Scena z gwałcicielem w sądzie sprawia wrażenie naciąganej! Jeszcze "to nawet nie byłaś ty!" do przeżycia, ale następne zdanie wyjaśnienia, kładzie wszelkie prawdopodobieństwo na łopatki.

 

Ciekawe, że pamięciożerca w żadnym momencie swojej kariery nie wpadł na pomysł usuwania wspomnienia usuwania/przekazywania wspomnień : >  

 

Ogólnie rzecz biorąc, miałeś super pomysł i całkiem nieźle go przekazałeś (oprócz tej sceny w sądzie – warto byłoby trochę ją zmienić). Nieźle operujesz porównaniami. Może i rację mają ci, którzy piszą, że połączenie wątków było pójściem na łatwiznę, ale mnie to akurat nie przeszkadzało – zbiegi okoliczności istnieją.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dziękuję za wszystkie uwagi :)

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

płótno przedszkolaka

 

“płótno” jest chyba na wyrost ; P

 

odnośnie czego – odnośnie do

 

 

Hmm – pomysł na profesję głównego bohatera, jak również na zaczepienie fabuły – dobre, ciekawe. 

Chyba struktura opowiadania trochę szwankuje – mianowicie główny wątek się skończył zaraz po tym, jak zdążył się zacząć.

Scenka na sali sądowej jest strasznie naciągana. 

Takie 50/50 ; P

I po co to było?

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki :)

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Nowa Fantastyka