Odgłosy artylerii nie milkły. Nie wiadomo, kto celował, czyj pocisk spadł najbliżej, czyj wybuchł, kogo zabił. Ziemia drżała nieprzerwanie od kilku dni.
W schronie wątły płomień świec zakołysał cieniami pięciorga osób.
– Mamusiu… – załkała dziewczynka owinięta płaszczem, z czapką nasuniętą na oczy. W ramionach tuliła prostą, szmacianą lalkę.
– Cichutko – szepnęła matka, przyciskając małą do siebie. Obie wyglądały mizernie.
Kobieta patrzyła na siedzących w kącie żołnierzy. Młodszy, Adam, leżał z głową opartą na kolanach towarzysza. Co rusz szarpały nim spazmy bólu, co chwilę mdlał.
– Już dobrze, już niedługo. Tam będzie ci lepiej – powiedział Michael, gładząc kolegę po zakrwawionej twarzy. Sam też nie wyglądał za dobrze. Siny rozdarty policzek. Zaślepione bielmem oko.
– Jutro Wszystkich Świętych – odezwała się niespodziewanie staruszka okutana w palto, w ręku kurczowo trzymająca nóż. Matka dziewczynki i Michael spojrzeli na kobiecinę. Głaskała zawinięte w koce ciało męża.
Nie wiedzieli, która mogła być godzina, gdy schronem zaczęły targać wstrząsy. Z sufitu poleciały odłamki betonu. Dziewczynka krzyknęła, kuląc się w ramionach matki. Michael odruchowo pochylił się nad rannym kolegą, chroniąc go przed spadającym gruzem. Adam krzyknął. W tym momencie skończyło się jego cierpienie. Jedynie staruszka zachowała spokój.
Przewrócone świece zgasły. W schronie zapanowała nieprzenikniona ciemność, a ciszę przerywały odgłosy coraz bliższych wybuchów, szlochy i modlitwa.
Jedno uderzenie zakończyło wszystko.
Ziemia wymieszana z betonem zasypała pomieszczenie. Ucichli wyczekując. W końcu miał nadejść kres ich męki. Strach, ból.
Nagle oślepiło ich słońce.
Jaskrawe światło ukazało sześć nagich szkieletów. Przy niektórych robotnicy znaleźli metalowe elementy. Guziki. Blaszki z imieniem i nazwiskiem. Naboje.
Najdziwniejsza wydała się im lalka. Prosta, szmaciana zabawka nie tknięta zębem czasu.
