- Opowiadanie: Miracle9515 - Błękitna Róża

Błękitna Róża

Cześć :) Wrzu­cam tekst, który na­pi­sa­łam z oka­zji Dnia Osoby Nie­peł­no­spraw­nej – i kie­ru­jąc sie wy­tycz­ny­mi moich ko­or­dy­na­to­rów, co do tek­stu, który miał być: pro­sty, bez prze­mo­cy, baj­ko­wy... Wiem, że to nic am­bit­ne­go :) Wrzu­cam, bo chcę, żeby zer­k­nę­li na niego lu­dzie, któ­rzy widzą błędy, któ­rych nie widzę ja i po­wie­dzie­li, co mogę w nim jesz­cze po­pra­wić. Ma on dla mnie war­tość warsz­ta­to­wą, jest pro­sty i nie­zbyt am­bit­ny, ale i tak chcę że­by­ście go prze­cyz­ta­li – może się spodo­ba, dzię­ki swo­jej na­iw­no­ści i nie­skom­pli­ko­wa­nej fa­bu­le :) Miłej lek­tu­ry! :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Błękitna Róża

Dawno, dawno temu w pew­nym kró­le­stwie umarł król. Przed śmier­cią wy­znał swemu naj­star­sze­mu sy­no­wi, księ­ciu Ste­fa­no­wi, ostat­nią wolę: nim syn miał objąć tron, mu­siał oże­nić się z dziew­czy­ną wy­bra­ną przez jego ma­co­chę i by na dwór po­wró­ci­ła jego młod­sza sio­stra, która przed laty udała się na do­bro­wol­ne wy­gna­nie.

Wieść o po­szu­ki­wa­niu żony dla księ­cia szyb­ko roz­nio­sła się po kraju oraz są­sied­nich kró­le­stwach. Do­tar­ła ona też do Ka­tri­ny, sio­stry przy­szłe­go na­stęp­cy tronu. Dziew­czy­na od lat żyła w zamku, usy­tu­owa­nym w pusz­czy na gra­ni­cy pań­stwa, wraz ze swoim mężem, czar­no­księż­ni­kiem Pa­ra­do­xem.

Mimo od­izo­lo­wa­nia od ludzi, Ka­tri­na nigdy nie czuła się sa­mot­na w wiel­kim za­mczy­sku. W od­róż­nie­niu od zamku, w któ­rym wy­cho­wy­wa­ła się przez osiem­na­ście lat, tutaj żyła tak jak za­wsze tego chcia­ła. Nikt, włącz­nie z mężem, nie wi­dział w jej spo­so­bie życia nic złego. Nikt nie szep­tał za jej ple­ca­mi ani nie wy­ty­kał pal­ca­mi. Mogła sobie po­zwo­lić na no­sze­nie broni i ni­ko­go to nie dzi­wi­ło, po­dob­nie jak jej strój – za­miast sukni zwy­kle no­si­ła spodnie do jazdy kon­nej oraz ko­szu­le, w talii prze­wią­zy­wa­ła się szar­fą lub gru­bym, skó­rza­nym pasem. Czę­sto cho­dzi­ła na po­lo­wa­nia i go­dzi­na­mi za­czy­ty­wa­ła się w książ­kach z bi­blio­te­ki, miesz­czą­cej się vis a vis pra­cow­ni jej męża, który (gdy tylko miał chwi­lę czasu) chęt­nie wpro­wa­dzał ją w taj­ni­ki czar­no­księ­stwa i magii.

To ostat­nie przy­cho­dzi­ło jej z wy­jąt­ko­wą ła­two­ścią, bo ów ta­lent odzie­dzi­czy­ła po zmar­łej przed laty matce. A po­nad­to Ka­tri­na po­sia­da­ła jesz­cze jeden oso­bli­wy ta­lent: wzrok, dzię­ki któ­re­mu mogła wi­dzieć isto­ty nad­na­tu­ral­ne oraz utka­ne czary.

Można po­wie­dzieć, że wie­ści spa­dły jak grom z ja­sne­go nieba. Po­sła­niec wy­sła­ny przez Ste­fa­na zgu­bił się w wiel­kim lesie, ale na szczę­ście spo­tkał wozy z po­bli­skiej wsi wio­zą­ce za­opa­trze­nie do zamku. Chło­pi ze zdzi­wie­niem i małą po­dejrz­li­wo­ścią przy­glą­da­li się przy­by­szo­wi – bo nikt bez za­pro­sze­nia od lat nie pró­bo­wał do­trzeć do zamku czar­no­księż­ni­ka. Śmiał­ko­wie, któ­rzy pró­bo­wa­li tego do­ko­nać nigdy nie do­cie­ra­li do celu, po­nie­waż Pa­ra­dox za­cza­ro­wał drogę tak, żeby wszy­scy nie­pro­sze­ni go­ście zba­cza­li z niej i wy­jeż­dża­li z lasu, od­da­le­ni pa­rę­dzie­siąt mil od trak­tu wio­dą­ce­go przez las. Ale chcąc nie chcąc mu­sie­li mu pomóc, bo po­sła­niec nosił kró­lew­skie barwy, a to coś zna­czy­ło, nawet dla zwy­czaj­ne­go chłop­stwa.

Kiedy wia­do­mość do­tar­ła do Ka­tri­ny, ta od razu po­sta­no­wi­ła o wszyst­kim po­wie­dzieć mę­żo­wi, który od kilku dni sie­dział za­mknię­ty w pra­cow­ni. Gdy wy­ja­śni­ła mu sy­tu­ację, ten nie od­wra­ca­jąc wzro­ku od księ­gi, spy­tał:

– Co za­mie­rzasz?

Ko­bie­ta otwo­rzy­ła usta, po czym na­tych­miast je za­mknę­ła.

A co jeśli oj­ciec na­ka­zał jej po­wrót tylko po to, aby zakuć ją w kaj­da­ny za zhań­bie­nie kró­lew­skiej krwi? Czy kto­kol­wiek pa­mię­tał jesz­cze, że kie­dyś była księż­nicz­ką? Nigdy zbyt nie ra­do­wa­ła ją ta myśl, ale… Z pew­no­ścią, gdy tylko wróci wszy­scy będą pa­trzy­li na nią z po­gar­dą. Czy to może był ko­lej­ny pod­stęp ma­co­chy? Jesz­cze raz spoj­rza­ła na list, na kró­lew­ską pie­częć, na pod­pis jej ojca… Rów­nież Ste­fan na­kre­ślił dla niej kilka słów w osob­nym li­ście. Przez ostat­nie trzy lata nie mieli ze sobą kon­tak­tu. Pisał, że ocze­ku­je nie­cier­pli­wie jej po­wro­tu. Oprócz Pa­ra­do­xa, był teraz jej je­dy­ną bli­ską duszą, tak dawno go nie wi­dzia­ła, z pew­no­ścią bę­dzie po­trze­bo­wał jej po­mo­cy i wspar­cia.

– Po­ja­dę – oznaj­mi­ła, skła­da­jąc list. – Po­sta­ram się o unie­win­nie­nie cię i po­zwo­le­nie na po­wrót do Sto­li­cy.

Męż­czy­zna ski­nął głową. Nie był zbyt wy­ryw­ny, za­wsze spo­koj­nie wy­ra­żał swoje zda­nie i na zimno ana­li­zo­wał każdą sy­tu­ację. Pa­ra­dox za­krząt­nął się wokół swo­je­go biur­ka, wyjął kilka fio­lek ze sto­ją­cej nie­opo­dal szaf­ki, zgniótł kilka zia­ren w moź­dzie­rzu, wyjął z sa­kie­wek kilka su­chych liści, a na­stęp­nie wrzu­cił je do ospa­le bul­go­czą­cej nad pa­le­ni­skiem mik­stu­ry, a chwi­lę póź­niej ko­cioł buch­nął krwi­sto­czer­wo­nym dymem. Na­stęp­nie się­gnął do niego, po czym z uwagą za­czął czy­ścić wy­ję­tą rzecz.

– A ja po­sta­ram się za­bez­pie­czyć cię na czas po­dró­ży i po­by­tu w mie­ście – od­wró­cił się od swo­je­go warsz­ta­tu i wy­cią­gnął w jej stro­nę za­ci­śnię­tą dłoń. Kiedy ją po­wo­li roz­warł, oczom Ka­tri­ny uka­zał się krysz­ta­ło­wy na­szyj­nik. – Może ci się przy­dać, bo mimo iż masz swój wzrok, ist­nie­ją czary i zło­wro­gie za­klę­cia, któ­rych nie bę­dziesz w sta­nie przej­rzeć…

– Prze­czu­wa­łeś?

Pa­ra­dox nie mie­wał pro­ro­czych snów, zwy­kle mie­wał prze­czu­cia. Nie były one pre­cy­zyj­ne – nigdy nie był w sta­nie prze­wi­dzieć dnia, go­dzi­ny czy roku, w któ­rym coś miało się wy­da­rzyć, ale do­ty­czy­ły zwy­kle kon­kret­nej osoby i ja­kie­goś wy­da­rze­nia: wojny, cho­ro­by czy po­dró­ży. Dla­te­go za­zwy­czaj miał coś przy­go­to­wa­ne na daną oka­zję. Ale nie był nie­omyl­ny.

– Prze­czu­łem po­dróż – jego wzrok po­wę­dro­wał w stro­nę okna. Ponad drze­wa­mi fru­wa­ły kruki, prze­krzy­ku­jąc się na­wza­jem. – Ale nie po­my­ślał­bym, że bę­dziesz mu­sia­ła wró­cić do miej­sca zwią­za­ne­go ze swoją prze­szło­ścią…

Ka­tri­na wzię­ła od niego wi­sio­rek i wsu­nę­ła go pas, po czym wspię­ła się na palce i po­ca­ło­wa­ła go z po­li­czek.

– Wy­pro­szę u brata uła­ska­wie­nie. Na pewno się zgo­dzi…

– Jak to? – Pa­ra­dox po­słał jej nie­do­wie­rza­ją­ce spoj­rze­nie.

– W li­ście stoi jak wół – po­da­ła mu pismo, które otrzy­ma­ła od brata. – „Nie­słusz­nie osą­dzo­no two­je­go mał­żon­ka – choć wszyst­kie do­wo­dy na niego wska­zy­wa­ły, w two­ich i moich oczach po­zo­stał nie­win­ny, ale znasz prawo: czar­no­księż­nik, który do­pu­ścił się zbrod­ni mor­der­stwa zo­sta­je wy­gna­ny ze Sto­li­cy i nie ma prawa po­wro­tu, do­pó­ki nie udo­wod­ni swo­jej nie­win­no­ści.”

– „Ale jest szan­sa na udo­wod­nie­nie jego nie­win­no­ści. Kiedy przy­bę­dziesz do mia­sta, od­szu­kaj czło­wie­ka zna­ne­go w ma­gicz­nych krę­gach jako Al­che­mik. On bę­dzie mógł ci pomóc.” – Do­czy­tał na głos, wzdy­cha­jąc głę­bo­ko. Spoj­rzał jej w oczy. – Al­che­mik… Jeśli on bę­dzie mógł pomóc, znajdź go. – Ujął jej twarz w dło­nie i uca­ło­wał w czoło. – Wiedz, że ja nigdy nie mia­łem do two­je­go ojca o to żalu. Robił to, co uwa­żał za słusz­ne, bo nie mo­głem udo­wod­nić swo­jej nie­win­no­ści…

– Wiem, wiem. Ja już mu to dawno temu wy­ba­czy­łam… To wszyst­ko było uknu­te po to, aby się nas po­zbyć.

– Ow­szem. Moje po­dej­rze­nia co do tego się nie zmie­ni­ły…

– Tak jak i moje – Ka­tri­na od­gar­nę­ła włosy opa­da­ją­ce na oczy. – Myślę, że pod­czas mo­je­go po­by­tu na zamku do­wiem się może wię­cej niż tylko tego, kto zo­sta­nie żoną mo­je­go brata…

 

Ka­tri­na nigdy nie za­po­mnia­ła jak pod osło­ną nocy wy­jeż­dża­ła z mia­sta, z po­czu­ciem nie­spra­wie­dli­wo­ści i po­gar­dy wobec wszyst­kich, któ­rzy przy­czy­ni­li się do oskar­że­nia Par­do­xa. Nie­uf­ność wobec czar­no­księż­ni­ków była bar­dzo po­wszech­na – wszyst­ko, co miało co­kol­wiek wspól­ne­go z magią było trak­to­wa­ne z re­zer­wą i nie­chę­cią, mimo iż ta sama magia mogła nie­raz ura­to­wać życie. Wszyst­ko za­le­ża­ło od tego, w jakim celu była uży­wa­na.

Teraz pa­trząc na ma­je­sta­tycz­ne mury ota­cza­ją­ce Sto­li­cę czuła się jakby miała wkro­czyć do wię­zie­nia, z któ­re­go ucie­kła trzy lata temu.

Od pra­wie dwu­dzie­stu minut sie­dzia­ła na tra­wie, nie­opo­dal głów­ne­go trak­tu, przy­glą­da­jąc się ścią­ga­ją­cym do mia­sta lu­dziom. Łą­czył ich cel po­dró­ży, choć po­cho­dzi­li z róż­nych czę­ści kraju, wspól­nie piel­grzy­mo­wa­li na naj­więk­sze świę­to, które miało się odbyć w ciągu kilku na­stęp­nych dni.

– Pani?

Ka­tri­na spoj­rza­ła na swoją słu­żą­cą, ale na­tych­miast od­wró­ci­ła wzrok. Urwa­ła ko­lej­ne źdźbło trawy, po­wo­li za­czę­ła je roz­drab­niać na mniej­sze czę­ści, po czym oznaj­mi­ła znu­dzo­nym tonem:

– Jesz­cze dzie­sięć minut, nie za­mkną bramy przed zmierz­chem… Dziś ni­ko­go nie po­zo­sta­wią poza mu­ra­mi.

Słu­żą­ca za­wa­ha­ła się, ale po­słusz­nie po­ki­wa­ła głową i po­de­szła do dwój­ki sług oraz po­słań­ca, któ­rzy cze­ka­li na roz­ka­zy.

Ro­zu­mia­ła ich nie­po­kój, za­czy­na­ło się ściem­niać, a pla­no­wa­li wje­chać do mia­sta przed zmierz­chem. Była na­praw­dę zmę­czo­na po­dró­żą, je­cha­li pra­wie dwa ty­go­dnie, a w cza­sie po­dró­ży mu­sie­li na dwa dni za­trzy­mać się w za­jeź­dzie z po­wo­du pa­skud­nej po­go­dy.

Kiedy dra­stycz­nie zbli­ży­li się do murów, Ka­tri­na na­ka­za­ła po­stój. Znowu za­czę­ły nią tar­gać wąt­pli­wo­ści zwią­za­ne z przy­by­ciem na zamek. Z jed­nej stro­ny nie­sa­mo­wi­cie się cie­szy­ła z po­wro­tu, z moż­li­wo­ści po­now­ne­go uj­rze­nia brata, ale z dru­giej prze­ra­ża­ła ją wizja spo­tka­nia z ma­co­chą. Jakim cudem oj­ciec po­zo­sta­wał tak ślepy i głu­chy przez te wszyst­kie lata? I do­pie­ro na łożu śmier­ci miał jakiś prze­błysk.

Ale jeśli miała co­kol­wiek zdzia­łać, bez wąt­pie­nia mu­sia­ła sta­wić czoła swoim lękom i prze­ciw­no­ściom cze­ka­ją­cym ją w pa­ła­cu.

Nie mogła się za­trzy­mać w po­ło­wie drogi. Zbyt wiele by ją to kosz­to­wa­ło, skoro po raz pierw­szy miała szan­sę na zy­ska­nie do­wo­dów nie­win­no­ści swo­je­go męża. Ste­fan rów­nież wie­rzył w jego nie­win­ność i na­ka­zał jej skon­tak­to­wać się z czło­wie­kiem zna­nym w czar­no­księ­skich krę­gach jako Al­che­mik. I jeśli to co­kol­wiek miało zmie­nić i zdjąć klą­twę z Pa­ra­do­xa, nie za­mie­rza­ła nie pod­jąć ta­kiej próby.

Ze­rwa­ła się na równe nogi, wsko­czy­ła na konia i oznaj­mi­ła:

– Ru­szaj­my.

 

Mia­sto tęt­ni­ło ży­ciem. Ra­dość wy­peł­nia­ła każdy kąt, lu­dzie tło­czy­li się przy kra­mach i w go­spo­dach, we­so­ło prze­krzy­ki­wa­li ota­cza­ją­cy ich gwar, wi­ta­jąc no­wo­przy­by­łych gości.

Po­mi­mo wcze­śniej­sze­go spię­cia, widok ludzi i we­so­łość bi­ją­ca z każ­dej stro­ny, roz­luź­ni­ły Ka­tri­nę. To nie czas, aby pa­mię­tać o wszyst­kim, co było złe. Jej wzrok przy­ku­ły or­sza­ki zmie­rza­ją­ce do pa­ła­cu kró­lew­skie­go. Ich bo­gac­two było olśnie­wa­ją­ce. W lek­ty­kach i po­wo­zach sie­dzia­ły przy­szłe kan­dy­dat­ki na żonę Ste­fa­na. Ka­tri­na ser­decz­nie współ­czu­ła bratu. Sama wy­szła za mąż wbrew woli ojca – za­miast po­ślu­bić księ­cia, po­ślu­bi­ła czar­no­księż­ni­ka. Jej sa­mo­wo­la i brak po­sza­no­wa­nia zda­nia do­rad­ców był jed­nym z po­wo­dów nie­chę­ci, ale przede wszyst­kim wielu ludzi pa­ła­ło do niej nie­na­wi­ścią, gdyż w ten spo­sób po­krzy­żo­wa­ła ich sa­mo­lub­ne plany.

I dla­te­go po­sta­no­wi­li się na niej ze­mścić.

Pod­czas, gdy zwy­kle czas prze­je­cha­nia konno drogi od bramy do zamku wy­no­sił ja­kieś czter­dzie­ści pięć minut, tym razem w naj­lep­szym wy­pad­ku je­cha­no pra­wie pół­to­rej go­dzi­ny – lecz nie było w tym nic dziw­ne­go, skoro zde­cy­do­wa­na więk­szość przy­by­łych zmie­rza­ła do kró­lew­skie­go pa­ła­cu. Na szczę­ście ten ko­lej­ny długi od­ci­nek po­dró­ży omi­nął Ka­tri­nę (mimo, iż li­czy­ła na tę dłuż­szą prze­jażdż­kę, która miała od­wlec prze­kro­cze­nie bramy pa­ła­cu i da­ła­by jej czas na men­tal­ne przy­go­to­wa­nie się) gdyż po­sła­niec uprzej­mie spy­tał czy mia­ła­by coś prze­ciw­ko ogło­sze­niu prze­jaz­du człon­ka kró­lew­skiej ro­dzi­ny. Wi­dząc jego zmę­czo­ną twarz, nie miała serca oznaj­mić, że wo­la­ła­by wolną prze­jażdż­kę…

Su­ną­ca po­wo­li ka­ra­wa­na roz­stą­pi­ła się na boki, ro­biąc miej­sce księż­nicz­ce i jej świ­cie. W tym mo­men­cie Ka­tri­na za­czę­ła ża­ło­wać swo­jej de­cy­zji. Oczy wszyst­kich wokół spo­czę­ły na niej, szmer roz­mów po­niósł się nie­po­ko­ją­cą falą wśród tłumu. Nie­któ­rzy nawet wska­zy­wa­li ją pal­ca­mi.

To był od­po­wied­ni im­puls do po­gna­nia konia. Nie roz­glą­da­ła się na boki, nie oglą­da­ła za sie­bie, tylko gnała na przód, z każdą chwi­lą zmniej­sza­jąc dy­stans dzie­lą­cy ją od bramy. Ga­lo­pem wpa­dła na dzie­dzi­niec, pra­wie tra­tu­jąc znaj­du­ją­cych się tam ludzi. Zsiadł­szy z konia wzię­ła głę­bo­ki wdech. Przez dłuż­szą chwi­lę stała, trzy­ma­jąc się kur­czo­wo uzdy, w oba­wie przed utra­tą przy­tom­no­ści.

Daw­niej w ogóle nie czuła stra­chu wobec ludz­kich spoj­rzeń, wy­ty­ka­nia pal­ca­mi, czy szep­tów. Teraz, po trzech la­tach spo­ko­ju, ten ir­ra­cjo­nal­ny lęk pra­wie do­pro­wa­dził ją do pła­czu. Jak Pa­ra­dox to zno­sił? Daw­niej spę­dzał czas za­mknię­ty w na­dwor­nym la­bo­ra­to­rium, rzad­ko wy­cho­dził, nie brał udzia­łu w na­dwor­nych roz­ryw­kach, jeśli nie było to ko­niecz­ne. Kiedy wy­chy­lił się ze swo­jej ciem­ni, za­cho­wy­wał się jakby nic nie sły­szał, po­tra­fił igno­ro­wać ludzi.

Ten ir­ra­cjo­nal­ny lęk nigdy nie do­ty­kał Ka­tri­ny. Do­pie­ro teraz, zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie, kiedy po­czu­ła na sobie pa­lą­ce spoj­rze­nia, zimny szmer roz­mów, chcia­ła stąd jak naj­szyb­ciej uciec. Z tru­dem prze­łknę­ła gulę, która ści­ska­ła jej gar­dło.

 

Już pra­wie za­po­mnia­ła, jak wiel­ki i ma­je­sta­tycz­ny jest pałac. Zamek, w któ­rym miesz­ka­ła przez ostat­nie lata, wy­pa­dał jak skrom­na przy­bu­dów­ka od stro­ny kuch­ni pa­ła­cu kró­lew­skie­go. Kro­cząc ko­ry­ta­rzem pro­wa­dzą­cym do sali tro­no­wej, Ka­tri­na czuła się śmiesz­nie mała. Jak mogła przez te wszyst­kie lata żyć w takim mo­lo­chu? Zamek Pa­ra­do­xa był nie­wiel­ki, tam czuła się jak pani, mogła tam rzą­dzić, a tutaj czuła się ni­czym szara mysz­ka.

Ste­fan wpa­try­wał się w okno, nawet nie zwró­cił uwagi, że we­szła do środ­ka. Pra­wie wcale się nie zmie­nił w ciągu tych trzech lat.

– Wasza Wy­so­kość – Ka­tri­na zło­ży­ła mu naj­bar­dziej wy­szu­ka­ny ukłon, jaki pa­mię­ta­ła z cza­sów życia na dwo­rze. Choć nie­chęt­nie pod­cho­dzi­ła do nauki sa­vo­ir vivre’ u oraz ety­kie­ty, znała ich taj­ni­ki do­sko­na­le – ale nie­zbyt do­sko­na­le je sto­so­wa­ła. Życie księż­nicz­ki było usta­lo­ne od po­cząt­ku do końca, mu­sia­ła wszyst­ko wy­ko­ny­wać zgod­nie z usta­lo­nym od­gór­nie pla­nem, dążąc do per­fek­cji, jed­nak­że Ka­tri­na nie była taka. Sku­tecz­nie zni­we­czy­ła usta­lo­ny plan swo­je­go życia.

Ste­fan zwró­cił się za­sko­czo­ny w jej stro­nę, lecz szyb­ko zo­sta­ło za­stą­pio­ne przez ra­dość.

– Tak się cie­szę, że cię widzę.

– Ja rów­nież – Ka­tri­na zbli­ży­ła się do niego, po czym ob­ję­ła z całej siły. – Jak się czu­jesz, królu złoty?

– Jesz­cze nie je­stem kró­lem – uśmiech­nął się po­błaż­li­wie.

– Jesz­cze. Hajt­niesz się z jakąś brzyd­ką i tępą jędzą, po czym ra­do­śnie wsa­dzą ci ko­ro­nę na głowę.

– To nie jest śmiesz­ne, droga sio­stro – Ste­fan po­słał jej ża­ło­sne spoj­rze­nie. – Nie każdy może robić to, co mu się po­do­ba. Nie każdy może się oże­nić z mi­ło­ści…

Ka­tri­na na­chmu­rzy­ła się. Miał rację. Wiecz­ne ro­bie­nie tego, na co miało się ocho­tę mści­ło się na nas prę­dzej czy póź­niej. Ale ona nie ża­ło­wa­ła – dziś pod­ję­ła­by tę samą de­cy­zję, co trzy lata temu.

– Nie martw się. Będę cię bro­nić, jeśli chcesz – wes­tchnę­ła głę­bo­ko, ob­na­ża­jąc sza­blę. – Po to chyba mnie tu oj­ciec chciał ścią­gnąć.

– Cie­szę się, że zde­cy­do­wa­łaś się na po­wrót – Ste­fan uśmiech­nął się cie­pło. – Za­mie­rzasz go szu­kać?

– Tak.

Do sali wszedł nie­zna­ny Ka­tri­nie męż­czy­zna. Zdej­mu­jąc ka­pe­lusz ukło­nił się dwor­nie, na co Ka­tri­na od­po­wie­dzia­ła lek­kim ski­nie­niem. Na szyi nosił błę­kit­ną różę, sym­bol Gil­dii Czar­no­księż­ni­ków ze Sto­li­cy.

– Je­steś Al­che­mi­kiem? – Spy­ta­ła, lu­stru­jąc go od góry do dołu.

– Pro­szę wy­ba­czyć śmia­łość, ale nie, moja pani – pod­szedł bli­żej i klęk­nął na jedno ko­la­no, nie pod­no­sząc wzro­ku.

 

– Wstań – Ka­tri­na wes­tchnę­ła, od­gar­nia­jąc włosy z czoła. – Nie mu­sisz klę­kać w mojej obec­no­ści.

– Wstań, Yeager – oznaj­mił jej brat. – Jeśli moja sio­stra tak mówi, masz tak zro­bić.

– Wasze wy­so­ko­ści…

– Yeager jest jed­nym z Wie­leb­nych rzą­dzą­cych Gil­dią, to on cię za­pro­wa­dzi do Al­che­mi­ka.

 

Myśl, iż nie bę­dzie mu­sia­ła wy­cho­dzić na ze­wnątrz, do ludzi, nieco uspo­ko­iła Ka­tri­nę.

Pod­ziem­ny tunel był bez­po­śred­nio po­łą­czo­ny z Gil­dią oraz kil­ko­ma istot­ny­mi punk­ta­mi w mie­ście. Nie­do­stęp­ny dla zwy­kłych oby­wa­te­li, sta­no­wił swo­bod­ną drogę po­ru­sza­nia się dla czar­no­księż­ni­ków oraz tych, któ­rzy wo­le­li się trzy­mać w cie­niu. Ka­tri­na wy­obra­ża­ła sobie to miej­sce jako na­tu­ral­ną grotę, a nie wy­ło­żo­ne ko­ci­mi łbami, szczel­nie za­mknię­te i czy­ste przej­ście. Uczu­cie klau­stro­fo­bii od­pę­dza­ły roz­mie­szo­ne co pięć­set me­trów nie­ga­sną­ce po­chod­nie. Jed­nak­że na żad­nym z roz­wi­dleń nie było dro­go­wska­zu – dla osoby nie­zna­ją­cej drogi zgu­bie­nie się było nie­mal oczy­wi­stą kon­se­kwen­cją wej­ścia do la­bi­ryn­tu bez prze­wod­ni­ka.

Odkąd we­szła z Yeage­rem do tu­ne­lu, nie mogła się wy­zbyć wra­że­nia, że ktoś ich ob­ser­wo­wał. Wy­czu­wa­ła czary w ścia­nach ko­ry­ta­rzy – to były na pewno ja­kieś wred­ne za­klę­cia po­zby­wa­ją­ce się in­tru­zów. Więc wcale nie było wy­klu­czo­ne, iż znaj­do­wa­ły się tam za­klę­cia szpie­gu­ją­ce.

– Je­ste­śmy pod mia­stem? – Spy­ta­ła, gdy do­szli do ko­lej­ne­go roz­wi­dle­nia.

– Tak, moja pani – od­parł Yeager.

– Gdzie znaj­dzie­my Al­che­mi­ka? W Gil­dii?

– Nie do końca, moja pani.

– Jak to?

– Al­che­mik był człon­kiem Gil­dii. Obec­nie prze­by­wa w wię­zie­niu, pod Gil­dią.

 

Kró­lo­wa, ma­co­cha Ka­tri­ny oraz Ste­fa­na, przy­glą­da­ła się w fon­tan­nie swo­jej pa­sier­bi­cy oraz wy­słan­ni­ko­wi Gil­dii po­ru­sza­ją­cym się po pod­zie­miach. A więc za­mie­rza­ła od­na­leźć Al­che­mi­ka? My­śla­ła, że ten kry­mi­na­li­sta w ja­ki­kol­wiek bę­dzie w sta­nie jej pomóc? A jeśli… Uśmiech pełen wyż­szo­ści, gosz­czą­cy na ustach kró­lo­wej, zbladł. Jeśli fak­tycz­nie ten łach­my­ta pu­ścić parę z gęby? Nie, nie­moż­li­we. A jeśli jed­nak, ta mała łajza go do tego na­kło­ni…?

Ta sy­tu­acja za­czy­na­ła ją coraz bar­dziej iry­to­wać. Dla­cze­go ta dziew­czy­na za­wsze, ale to za­wsze mu­sia­ła być taka wścib­ska? Ale niech bę­dzie, niech węszy, wkrót­ce się to na niej ze­mści… Yeager nie po­tra­fił wy­czuć, że ich ob­ser­wo­wa­ła, zresz­tą z niego był ra­czej marny Wie­leb­ny – po­tra­fił tylko wła­dać ma­rio­net­ka­mi, mógł tchnąć w nie życie, jeśli by chciał. I nic poza tym, no może po­tra­fił jesz­cze kilka nędz­nych sztu­czek, ale nie znał się na praw­dzi­wej magii.

Nie na ta­kiej, którą wła­da­ła ma­co­cha.

– Sługo, mam dla cie­bie za­da­nie.

W drzwiach kom­na­ty sta­nął wy­so­ki męż­czy­zna w czar­nej pe­le­ry­nie.

– Słu­cham, moja pani? – Spy­tał, po czym strze­lił roz­dwo­jo­nym ję­zy­kiem ni­czym batem.

 

– A kogóż to moje oczy widzą?

To był bar­dzo nie­uda­ny żart – wszak Alech­mik był nie­wi­do­my, a jego oczy do­dat­ko­wo prze­wią­za­ne były pa­skiem ma­te­ria­łu. Wnęka, w któ­rej sie­dział była nie­du­ża, w sam raz dla jed­nej osoby. Znaj­do­wał się we­wnątrz kręgu, któ­re­go nie mógł prze­kro­czyć, skuty łań­cu­cha­mi tak, aby nie mógł się ru­szyć.

– Czego ode mnie ocze­ku­jesz, księż­nicz­ko? – Spy­tał zwra­ca­jąc twarz w stro­nę Ka­tri­ny. – A, no tak, chcesz znać praw­dę. Boli cię, że nie­słusz­nie oskar­żo­no two­je­go męża? Ach, to nasze prawo jest bar­dzo su­ro­we dla ta­kich jak my – pod­pi­su­je­my umowę z samym kró­lem o bez­względ­nej wier­no­ści i przy­rze­ka­my mu wier­nie słu­żyć w cza­sie po­ko­ju jak i w cza­sie wojny. A jeśli zła­mie­my te wa­run­ki – po­trzą­snął kaj­da­na­mi krę­pu­ją­cy­mi ręce – koń­czy­my wła­śnie tak. Ta­kich jak my nie ska­zu­je się na karę śmier­ci, nawet za mor­der­stwo. Jed­nak moje grze­chy są nie­po­rów­ny­wal­ne z tymi, które ma na su­mie­niu twój mąż…

– Jest nie­win­ny! – Ka­tri­na nie po­tra­fi­ła po­wstrzy­mać się od krzy­ku. Jej głos po­niósł się echem w ko­ry­ta­rzach la­bi­ryn­tu.

Szy­der­czy uśmiech do­tych­czas zdo­bią­cy usta Al­che­mi­ka, po­wo­li zmie­nił się w gry­mas smut­ku.

– Oczy­wi­ście, że tak – wziął głę­bo­ki wdech. – A czy mo­żesz to udo­wod­nić w ja­ki­kol­wiek spo­sób? – Za­milkł na dłuż­szą chwi­lę. – Ano nie. Wi­dzisz, ko­cha­na moja księż­nicz­ko, jeśli nie masz do­wo­du na swoją nie­win­ność, a wszy­scy, jak jeden mąż, ze­zna­wa­ją na twoją nie­ko­rzyść… Czy jest choć cień szan­sy na to, aby się obro­nić? Zwłasz­cza, gdy pa­rasz się tak plu­ga­wym za­ję­ciem jak czar­no­księ­stwo?

– Król twier­dzi, że mo­żesz mi pomóc.

– Który? Ten, który zakuł mnie w kaj­da­ny czy ten nie­opie­rzo­ny wró­bel, twój brat?

Ka­tri­na z tru­dem po­wstrzy­ma­ła się od wsko­cze­nia do środ­ka kręgu i ude­rze­nia Al­che­mi­ka. Ko­ry­tarz nie­ocze­ki­wa­nie wy­peł­nił lo­do­wa­ty po­dmuch wia­tru. Męż­czy­zna wzdry­gnął się i nie­ocze­ki­wa­nie za­czął śmiać. Za­rów­no Yeager jak i księż­nicz­ka cof­nę­li się o krok do tyłu.

– A i ow­szem, mogę. Mogę – za­sę­pił się, spra­wia­jąc wra­że­nie ja­ko­by spo­glą­dał w głąb ko­ry­ta­rza. – Po­wiem ci tak: ktoś mi obie­cał za przy­słu­gę złote góry, wie­dzę i sławę, a w za­mian do­sta­łem te kaj­da­ny… Żeby zna­leźć od­po­wiedź na nur­tu­ją­ce cię py­ta­nia mu­sisz we­zwać tego, kto od­po­wia­da za całe zło, które spo­tka­ło mnie, cie­bie, two­je­go męża i wiele in­nych osób…

Al­che­mik otwo­rzył usta, aby coś dodać, ale nie zdo­łał. Jego głowa opa­dła na pierś, ciało zwiot­cza­ło i osu­nę­ło się na zie­mię. Ka­tri­na z prze­ra­że­niem pa­trzy­ła na nie­ru­cho­mą po­stać.

– Nie żyje – szep­nę­ła. Jej szept zda­wał się być krzy­kiem w ciszy, która ich ogar­nę­ła.

 

Zaraz po tym jak Al­che­mik wy­zio­nął ducha, Yeager po­le­cił jej zo­stać na miej­scu i sam po­szedł po pomoc. Jed­nak w oba­wie o jej bez­pie­czeń­stwo stwo­rzył krąg ochron­ny i za­bro­nił jej go opusz­czać, do­pó­ki nie wróci. Kiedy Ka­tri­na zo­sta­ła sama, bez­rad­nie osu­nę­ła się na zie­mię, było jej słabo i nie­do­brze. Nie mogła uwie­rzyć w to, co się stało. Ale jak do tego do­szło? Jakim cudem on mógł tak po pro­stu umrzeć, wcale nie wy­glą­dał na cho­re­go… Coś we­wnątrz, ja­kieś bli­żej nie­okre­ślo­ne prze­czu­cie, które nigdy się nie my­li­ło, pod­po­wia­da­ło jej, iż to nie był na­tu­ral­ny zgon. Jed­nak przed śmier­cią dał jej bar­dzo ważną wska­zów­kę. „Żeby zna­leźć od­po­wiedź na nur­tu­ją­ce cię py­ta­nia mu­sisz we­zwać tego, kto od­po­wia­da za całe zło, które spo­tka­ło mnie, cie­bie, two­je­go męża i wiele in­nych osób” – to zda­nie było klu­czo­we. Ale co to miało zna­czyć? Kogo miała we­zwać i jak niby?

Spoj­rza­ła na mar­twe ciało Al­che­mi­ka. Zadał jej za­gad­kę, tak jakby nie mógł jej udzie­lić od­po­wie­dzi wprost. Nie chciał jej po­wie­dzieć.

A może nie mógł?

Yeager wró­cił z dwój­ką magów. Po oglę­dzi­nach miej­sca zda­rze­nia roz­ku­li Al­che­mi­ka i po­ło­ży­li na no­szach. W tam­tej chwi­li Ka­tri­na zo­ba­czy­ła, że usta nie­bosz­czy­ka zdobi uśmiech. Nie ten szy­der­czy, iro­nicz­ny uśmiech, który nie scho­dził mu z ust przez całą roz­mo­wę, ale taki pro­sty, do­bro­dusz­ny uśmiech.

Taki, któ­rym chce się komuś ży­czyć po­wo­dze­nia, a nie można tego prze­ka­zać sło­wa­mi.

 

Droga do wyj­ścia cią­gnę­ła się w nie­skoń­czo­ność. Yeager nie na­ci­skał na roz­mo­wę, a Ka­tri­na nie chcia­ła roz­ma­wiać o tym, co się stało.

Gdy zbli­ża­li się do wyj­ścia, oboje za­czę­li sły­szeć na­ra­sta­ją­cy hałas, pod­nie­sio­ne głosy, krzy­ki, nie­ustan­ną bie­ga­ni­nę. Co tam się stało? Wojna czy może Ste­fan się żeni? Kiedy szyli z la­bi­ryn­tu, Ka­tri­na na­tych­miast zła­pa­ła za rękę jedną ze słu­żą­cych.

– Co to za po­ru­sze­nie? – Spy­ta­ła, nie od­wra­ca­jąc wzro­ku od bie­ga­ją­cych w pa­ni­ce ludzi.

– Pani, król… – za­jąk­nę­ła się. – Król zo­stał otru­ty!

Po­ciem­nia­ło jej w oczach, pod­ło­ga osu­nę­ła się jej spod nóg nie­mal na­tych­miast. Yeager w ostat­niej chwi­li zdo­łał ją zła­pać. Przez dłuż­szą chwi­lę nie mogła zła­pać po­wie­trza. Gdy się opa­mię­ta­ła i do­tar­ło do niej to, co po­wie­dzia­ła słu­żą­ca, me­cha­nicz­nym kro­kiem ru­szy­ła do sy­pial­ni swo­je­go brata. Kiedy do­tar­ła do drzwi, w któ­rych tło­czy­li się dwo­rza­nie, go­ście i wiele in­nych ludzi, nie mu­sia­ła mówić ani słowa, tłum roz­stą­pił się przed nią, aby mogła po­dejść do łoża.

Ste­fan leżał z otwar­ty­mi ocza­mi, wpa­tru­jąc się w sufit. Był blady, czoło rosił zimny pot, pierś pra­wie wcale się nie po­ru­sza­ła, jakby w ogóle nie od­dy­chał. Ale żył – Ka­tri­na czuła słaby od­dech oraz bicie serca. Znowu ją za­ćmi­ło, nogi od­mó­wi­ły po­słu­szeń­stwa i gdyby nie po­moc­ne ręce, które wy­cią­gnę­ły się ze wszyst­kich stron, aby ją pod­trzy­mać, z pew­no­ścią by się prze­wró­ci­ła. Zro­bi­ło jej się nie­do­brze, chcia­ła jak naj­szyb­ciej uciec z po­ko­ju.

Za­rów­no zgon Al­che­mi­ka jak i nagłe otru­cie jej brata nie były przy­pad­ko­we. Za tym stała ta sama zła moc, która spra­wi­ła jej tak wiele bólu trzy lata temu…

Wszy­scy, jak na ko­men­dę zgię­li się w dwor­nych ukło­nach, gdy do kom­na­ty wkro­czy­ła kró­lo­wa. Ka­tri­na z tru­dem po­wstrzy­ma­ła gry­mas nie­sma­ku. Tym bar­dziej chcia­ła opu­ścić to miej­sce, nie miała naj­mniej­szej ocho­ty na prze­by­wa­nie w tym samym po­miesz­cze­niu, co ta ko­bie­ta.

Kró­lo­wa była blada, za­czer­wie­nio­ne oczy i ślady łez na po­licz­kach zna­czą­co się od­zna­cza­ły od jej ja­snej cery. Była do­kład­nie taka, jaką Ka­tri­na ją za­pa­mię­ta­ła: zimna i od­ra­ża­ją­ca, to było nie­wia­ry­god­ne, że oj­ciec zgo­dził się po­ślu­bić taką ko­bie­tę! Przez wszyst­kie lata spę­dzo­ne na dwo­rze Ka­tri­na nie mogła zna­leźć in­ne­go wy­ja­śnie­nia tej de­cy­zji, jak tylko zły urok rzu­co­ny na ojca.

Nim dziew­czy­na zdo­ła­ła za­re­ago­wać, kró­lo­wa po­de­szła do niej i spo­licz­ko­wa­ła ją.

– To twoja wina – wy­chry­pia­ła, peł­nym jadu gło­sem.

Ka­tri­na otwo­rzy­ła usta, aby jej od­po­wie­dzieć, ale nie zdo­ła­ła, bo ma­co­cha kon­ty­nu­owa­ła ze sztucz­nym żalem i zło­ścią w gło­sie:

– Twój bied­ny, scho­ro­wa­ny oj­ciec, bied­ny i na­wi­ny Ste­fan, łu­dzi­li się, że z dobrą wolą można zmie­nić czło­wie­ka. Wie­rzy­li, że jeśli cię przyj­mą z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi, mar­no­traw­ną i nie­wier­ną córkę, uko­cha­ną sio­strę… – głos jej się za­ła­mał, po czym wy­bu­chła pła­czem. – Jak mo­głaś?! Jak mo­głaś po­su­nąć się do cze­goś ta­kie­go?! Naj­pierw twój oj­ciec, te­ra­qz… teraz wła­sne­go barat za­mie­rzasz po­zba­wić życia? Przy­znaj się, ty i twój czar­no­księż­nik chce­cie za­gła­dy tego mia­sta, na­sze­go pań­stwa! Chce­cie prze­jąć wła­dzę i wszyst­ko znisz­czyć…!

Sły­sząc te słowa, Ka­tri­na onie­mia­ła. To było nie­wia­ry­god­ne, co ta ko­bie­ta wy­ga­dy­wa­ła. Dziew­czy­na była pewna, że nikt jej nie uwie­rzył – jed­nak my­li­ła się, wy­star­czy­ło, że spoj­rza­ła na twa­rze ze­bra­nych. Wszy­scy pa­trzy­li na nią z taką wro­go­ścią i nie­na­wi­ścią, od któ­rej włosy sta­wa­ły dęba. Po raz trze­ci nie­mal ze­mdla­ła, ale teraz zmu­si­ła się, aby za­pa­no­wać nad swoim cia­łem. Mu­sia­ła być silna. Nie mogła sobie po­zwo­lić, aby ją tak bez­czel­nie szy­ka­no­wa­no.

– Nie ja od­po­wia­dam za śmierć ojca ani tym bar­dziej za otru­cie mo­je­go brata – za­czę­ła pew­nym gło­sem, lecz prze­rwa­ła, sły­sząc hi­ste­rycz­ny śmiech ma­co­chy.

– Oczy­wi­ście, że to ty! – Wrza­snę­ła ko­bie­ta, oskar­ży­ciel­sko wska­zu­jąc ją pal­cem. – Ty je­steś przy­czy­ną wszyst­kich nie­szczęść, które spo­tka­ły ten kraj! Wpę­dzi­łaś swo­je­go ojca do grobu, ze zgry­zo­ty od­mó­wił przy­ję­cia le­kar­stwa mo­gą­ce­go prze­dłu­żyć jego życie! I teraz otru­łaś bied­ne­go Ste­fa­na…!

– Nie mam z tym nic wspól­ne­go! – Nie mogła się po­wstrzy­mać od pod­nie­sie­nia głosu, była już na gra­ni­cy wy­bu­chu. Z tru­dem po­wstrzy­ma­ła się przed do­sko­cze­niem do niej i ude­rze­nia. – To nie ja…

Prze­rwa­ła, czu­jąc jak coś ją parzy w oko­li­cy szyi. Krysz­ta­ło­wy na­szyj­nik nie­przy­jem­nie palił jej skórę i zda­wał się za­ci­skać, ni­czym pętla na szyi wi­siel­ca. To był bar­dzo zły znak. Mu­sia­ła stąd uciec. Chwy­ci­ła Yeage­ra za nad­gar­stek i wy­pa­dła z sy­pial­ni.

 

Nie było mowy, aby schro­ni­ła się w ja­kim­kol­wiek za­kąt­ku pa­ła­cu. Yeager za­brał ją do Gil­dii. Za­mknę­li się w jed­nej z pod­ziem­nych pra­cow­ni al­che­micz­nych i tam Ka­tri­na wy­ja­śni­ła mu całą sy­tu­ację. Opo­wie­dzia­ła mu o swo­ich po­dej­rze­niach i o prze­czu­ciu.

Yeager z uwagą przy­glą­dał się na­szyj­ni­ko­wi. Krysz­ta­ły nadal się ja­rzy­ły.

– Chylę czoła przed kunsz­tem ma­gicz­nym mi­strza Pa­ra­do­xa – po­wie­dział w końcu z czcią, od­da­jąc jej na­szyj­nik. – To praw­dzi­wy maj­stersz­tyk wśród amu­le­tów ochron­nych.

– To mnie ura­to­wa­ło – rze­kła, za­kła­da­jąc go na szyję. – Nie wiem, co by się stało, gdy­by­śmy tam zo­sta­li… Wi­dzia­łeś jak za­cho­wy­wa­li się zgro­ma­dze­ni wokół niej? Wy­star­czy­ło, że po­wie­dzia­ła słowo – i bach, wszy­scy jak za­klę­ci, za­czę­li mnie nie­na­wi­dzić, wi­dzia­łam to w ich oczach…

– To jakaś dziw­na magia su­ge­stii, nikt nie po­wi­nien tak za­re­ago­wać…

– Wła­śnie, magia. Je­stem nie­mal pewna, że za tym stoi jakaś magia. Taka, z którą nor­mal­nie nie ma się stycz­no­ści… Ta gęsta, nie­przy­jem­na aura wokół Ste­fa­na wy­raź­nie dała mi się we znaki. A tak wła­ści­wie, to czemu nie po­da­no mu jesz­cze pa­na­ceum Błę­kit­nej Róży? Prze­cież to po­win­no mu od razu pomóc!

– W tym kło­pot, moja pani. Ktoś skradł Błę­kit­ną Różę i znisz­czył wszyst­kie za­pa­sy leku…

– Kiedy to się stało?

– Dzi­siaj.

Ka­tri­na otwo­rzy­ła usta, aby mu od­po­wie­dzieć, jed­nak się po­wstrzy­ma­ła. To wszyst­ko ukła­da­ło się w lo­gicz­ną ca­łość – te wszyst­kie zbie­gi oko­licz­no­ści, to nie był przy­pa­dek. Jed­nak nadal bra­ko­wa­ło jed­ne­go ele­men­tu ukła­dan­ki.

– Jeśli moje przy­pusz­cze­nia są praw­dzi­we, to za wszyst­kim stoi ma­co­cha – oznaj­mi­ła Ka­tri­na, po­wo­li spa­ce­ru­jąc od ścia­ny do ścia­ny. – Śmierć Al­che­mi­ka, otru­cie mo­je­go brata i nagła kra­dzież Błę­kit­nej Roży oraz znisz­cze­nie za­pa­sów elik­si­ru… To się łączy.

– Ale w tej teo­rii jest wiel­ka dziu­ra – wes­tchnął czar­no­księż­nik.

– Na wy­peł­nie­nie któ­rej pod­po­wiedź dał nam Al­che­mik – za­uwa­ży­ła księż­nicz­ka, przy­gry­za­jąc wargę. – „Żeby zna­leźć od­po­wiedź na nur­tu­ją­ce cię py­ta­nia mu­sisz we­zwać tego, kto od­po­wia­da za całe zło, które spo­tka­ło mnie, cie­bie, two­je­go męża i wiele in­nych osób” – ro­zu­miesz? Na po­cząt­ku też nie ro­zu­mia­łam, ale jeśli by się za­sta­no­wić… Ma­co­cha nie mogła tego zro­bić oso­bi­ście, gdyż za trud­ne i zbyt skom­pli­ko­wa­ne ma­new­ry wcho­dzi­ły w grę. No i czas – wszyst­ko zbyt zgry­wa się w cza­sie.

– To rów­nie do­brze może być ślepy za­ułek…

– Ale nie jest, czuję to. Po­myśl tylko – Ka­tri­na chwy­ci­ła naj­więk­szy krysz­tał w na­szyj­ni­ku. Nadal był cie­pły. – Dla­cze­go krysz­ta­ły za­czę­ły się tak ja­rzyć, nie­mal pa­rząc mi skórę, gdy ma­co­cha ata­ko­wa­ła? Choć po­czu­łam to z opóź­nie­niem przez ad­re­na­li­nę, to było ostrze­że­nie, przed złymi mo­ca­mi cza­ją­cy­mi się za ple­ca­mi kró­lo­wej… I to może być bar­dzo do­słow­ne stwier­dze­nie.

– Są­dzisz, że…

– Tak. Za­klę­cie mil­cze­nia nie po­zwo­li­ło Al­che­mi­ko­wi wy­znać praw­dy, dla­te­go zadał mi za­gad­kę, któ­rej roz­wią­za­niem bę­dzie imię tego, kto stoi za tymi zbrod­nia­mi, za oczer­nie­niem mnie i Pa­ra­do­xa, za kra­dzie­żą Błę­kit­nej Róży i otru­ciem Ste­fa­na…

– Ale prze­cież… – Yeager po­krę­cił głową. – Prze­cież to nie ma sensu.

– To za­gad­ka w stylu tych, które za­da­ją elfy, kiedy chcą się dro­czyć ze śmier­tel­ni­ka­mi. Roz­wią­za­niem jest zwy­kle jedno lub dwa słowa, nie wię­cej. I to jest coś oczy­wi­ste­go, od­po­wiedź jest ukry­ta mię­dzy wier­sza­mi… „Żeby zna­leźć od­po­wiedź na nur­tu­ją­ce cię py­ta­nia mu­sisz we­zwać tego, kto od­po­wia­da za całe zło, które spo­tka­ło mnie, cie­bie, two­je­go męża i wiele in­nych osób”.

– To jest takie… Jasne i nie­ja­sne.

– Wiem. Ale to je­dy­na pod­po­wiedź, jaką mamy w tej pa­to­wej sy­tu­acji.

 

Ka­tri­na za­czy­na­ła tra­cić na­dzie­ję czy kie­dy­kol­wiek od­naj­dą od­po­wiedź.

Do­szli do wnio­sku, że po­moc­ni­kiem ma­co­chy mu­siał być jakiś demon, zły duch. Chcąc sobie pomóc, Yeager po­le­cił przy­nieść wszyst­kie księ­gi z opi­sa­mi de­mo­nów, które były znane wszyst­kim czar­no­księż­ni­kom. Jed­nak ta pomoc oka­za­ła się bar­dzo marna – imio­na de­mo­nów miały nawet po pięć słów. To bar­dzo kom­pli­ko­wa­ło spra­wę. Go­dzi­na­mi prze­szu­ki­wa­li księ­gi, ale bez skut­ku, nie znaj­dy­wa­li de­mo­na, któ­re­go imię od­po­wia­da­ło­by opi­so­wi, który podał im Al­che­mik.

Ka­tri­na usia­dła na krze­śle i prze­cze­sa­ła dło­nią włosy, a jej wzrok prze­śli­zgnął się po ścia­nie i tra­fił na lu­stro, w któ­rym uj­rza­ła zmę­czo­ne od­bi­cie swo­jej twa­rzy. Ści­ga­li się z cza­sem – jeśli szyb­ko nie od­kry­ją, kto za tym stał, Ste­fan wkrót­ce umrze i wła­dzę przej­mie ma­co­cha, któ­rej pierw­szy roz­ka­zem bę­dzie wy­gna­nie Ka­tri­ny lub ska­za­nie jej na karę śmier­ci.

Może za bar­dzo to wszyst­ko kom­pli­ko­wa­li? Może wcale nie cho­dzi­ło znane z księ­gi imię… To by­ło­by zbyt oczy­wi­ste, od­na­leźć imię w księ­dze i przy­wo­łać. De­mo­ny nie po­sia­da­ły jed­ne­go imie­nia – tak jak więk­szość istot ma­gicz­nych po­sia­da­ły wiele imion, dzię­ki temu mogły bez obaw zdra­dzać je lu­dziom… Bo miały jesz­cze praw­dzi­we imię. Praw­dzi­we imię od­da­wa­ło na­tu­rę i isto­tę no­szą­cej je osoby.

„Żeby zna­leźć od­po­wiedź na nur­tu­ją­ce cię py­ta­nia mu­sisz we­zwać tego, kto od­po­wia­da za całe zło, które spo­tka­ło mnie, cie­bie, two­je­go męża i wiele in­nych osób” – to było prze­cież oczy­wi­ste! Ka­tri­na ze­rwa­ła się i pod­sko­czy­ła do lu­stra.

Wzię­ła głę­bo­ki wdech i za­czę­ła mówić:

– Zła Isto­ta, Zła Isto­ta, Zła Isto­ta…

Do po­ko­ju wdarł się lo­do­wa­ty po­dmuch, który zga­sił część świec. W pół­mro­ku, który za­pa­no­wał, pra­wie ni­cze­go nie dało się do­strzec. Wtem w progu uka­za­ła się wy­so­ka po­stać, odzia­na w czar­ny płaszcz, o ja­rzą­cych się czer­wie­nią oczach.

– Je­stem na twe roz­ka­zy – oznaj­mił ochry­płym gło­sem.

Ka­tri­na przez dłuż­szą chwi­lę wa­ha­ła się czy po­win­na się od­wró­cić. W tym cza­sie u jej boku zja­wił się Yeager, który syk­nął jej do ucha:

– Co zro­bi­łaś, moja pani?

– Zna­la­złam tego, kto udzie­li mi od­po­wie­dzi – od­par­ła z pew­no­ścią w gło­sie.

Nie zwa­ża­jąc na prze­ra­żo­ny wzrok Yeage­ra, Ka­tri­na pew­nym kro­kiem po­de­szła do we­zwa­ne­go de­mo­na.

– Po­wiesz mi wszyst­ko, czego za­żą­dam? – Spy­ta­ła, pa­trząc mu w oczy. Prze­sta­ła się go bać, bo zro­zu­mia­ła, że ma nad nim wła­dzę. Cał­ko­wi­tą i nie­pod­wa­żal­ną.

– Jak sobie bę­dziesz tego ży­czyć – przy­tak­nął po­słusz­nie.

Za­żą­da­ła, aby jej wy­znał całą praw­dę.

Wy­znał, bez za­jąk­nię­cia. Wy­znał wszyst­ko. Ka­tri­na nie miała już cie­nia wąt­pli­wo­ści – za wszyst­ki­mi nie­szczę­ścia­mi, które ją spo­tka­ły, stała ma­co­cha.

– A teraz, oddaj mi Błę­kit­ną Różę – wy­cią­gnę­ła do niego dłoń.

Demon się­gnął pod poły płasz­cza i wyjął lśnią­cy, błę­kit­ny kwiat, po czym wrę­czył go Ka­tri­nie.

– Za­bierz nas do mo­je­go brata – nim zdą­ży­ła do­koń­czyć, opa­no­wał ich mrok, a gdy się roz­stą­pił, znaj­do­wa­li się w sy­pial­ni Ste­fa­na.

Ka­tri­na po­de­szła do dzban­ka z wodą, na­chy­li­ła nad nim kwiat, z płat­ków któ­re­go spły­nę­ła kro­pla błę­kit­ne­go płynu. Woda w jed­nej chwi­li za­czę­ła lśnić błę­kit­ną po­świa­tą. Na­tych­miast po­da­ła ją księ­ciu do picia. Po­wo­li zwil­ża­ła jego usta, a gdy czuła, że Ste­fan za­czął pew­niej prze­ły­kać, po­wo­li za­czę­ła wle­wać do jego gar­dła za­war­tość dzban­ka.

Ksią­żę za­kasz­lał, po czym od­su­nął ręką dzba­nek od ust. Po­wo­li usiadł i wziął kilka głęb­szych wde­chów, po czym spoj­rzał na Ka­tri­nę. Dziew­czy­na z tru­dem po­wstrzy­my­wa­ła się od pła­czu, od­sta­wi­ła na­czy­nie i za­rzu­ci­ła mu ręce na szyję. Nigdy wcze­śniej nie była tak szczę­śli­wa.

– A teraz po­wtórz wszyst­ko, co mi po­wie­dzia­łeś – zwró­ci­ła się do de­mo­na.

Kiedy wy­po­wie­dzia­ła te słowa, drzwi kom­na­ty otwo­rzy­ły się z im­pe­tem. Do środ­ka we­szła ma­co­cha w to­wa­rzy­stwie stra­ży. Jej pew­ność sie­bie na­tych­miast zbla­kła, gdy uj­rza­ła ozdro­wia­łe­go Ste­fa­na oraz de­mo­na spo­glą­da­ją­ce­go na nią swymi krwi­sto­czer­wo­ny­mi ocza­mi.

– Prze­gra­łaś – oznaj­mił demon kró­lo­wej. Po gło­sie dało się wy­czuć, że się uśmie­chał. – Dziew­czy­na od­ga­dła moje praw­dzi­we imię, nie masz nade mną już żad­nej wła­dzy.

Ma­co­cha cof­nę­ła się o krok, jed­nak demon w oka­mgnie­niu zna­lazł się przy niej i do­tknął szpo­nia­stą dło­nią jej twarz. Ko­bie­ta wrza­snę­ła, zaś jej ciało zmie­ni­ło się w pył.

W obec­no­ści ca­łe­go dworu demon wier­nie po­wtó­rzył każde słowo, które oznaj­mił po we­zwa­niu, po czym za­koń­czył, zwra­ca­jąc się do Ka­tri­ny:

– Po­zwól mi odejść. Byłem zbyt długo w służ­bie tej wiedź­my. Dziś już nikt nie ma wąt­pli­wo­ści, co do two­jej i two­je­go męża nie­win­no­ści…

– Po­zwa­lam – zgo­dzi­ła się bez chwi­li wa­ha­nia. – I nie oba­wiaj się, bo ni­ko­mu nie zdra­dzę two­je­go imie­nia.

Demon roz­pły­nął się w po­wie­trzu.

– Nie za­słu­gi­wał na pusz­cze­nie go wolno – stwier­dził Yeager.

– Ja sądzę ina­czej – od­parł Ste­fan – One nigdy nie robią ta­kich rze­czy z wła­snej woli. Zo­stał zmu­szo­ny do uczy­nie­nia tych wszyst­kich zbrod­ni, w moich oczach cał­ko­wi­cie go to uspra­wie­dli­wia…

 

I wszyst­ko skoń­czy­ło się do­brze.

Ste­fan wziął hucz­ny ślub z pięk­ną księż­nicz­ką, którą sam sobie wy­brał na żonę. Świę­to­wa­no pra­wie cały mie­siąc, a potem świę­to­wa­no ko­lej­ny, z oka­zji ko­ro­na­cji na króla.

Pa­ra­dox zo­stał uła­ska­wio­ny, król wy­sto­so­wał pismo z prze­pro­si­na­mi i za­pro­sze­niem do Sto­li­cy. W dniu przy­jaz­du wi­ta­no go z naj­wyż­szy­mi ho­no­ra­mi. Wie­leb­ni z Gil­dii po­sta­no­wi­li przy­jąć go do swego grona – po wielu na­mo­wach i sil­nych ar­gu­men­tach, zgo­dził się. Dwa mie­sią­ce póź­niej Ste­fan oso­bi­ście po­pro­sił go o zo­sta­nie jego Dru­gim Do­rad­cą – tutaj szcze­gól­ną rolę ode­gra­ła per­swa­zja Ka­tri­ny, bo nie ma co się oszu­ki­wać, Pa­ra­dox był zbyt skrom­ny, aby przyj­mo­wać wiel­kie ty­tu­ły i na­gro­dy.

Yeager po­rzu­cił sta­no­wi­sko Wie­leb­ne­go, aby otwo­rzyć wła­sną Aka­de­mię Czar­no­księ­stwa, którą król po­sta­no­wił fi­nan­so­wać. Ucznio­wie tłum­nie zjeż­dża­li z każ­de­go za­kąt­ka kraju, aby się kształ­cić pod jego okiem. Mimo po­cząt­ko­wych trud­no­ści w skom­ple­to­wa­niu kadry pro­fe­sor­skiej, Aka­de­mia szyb­ko roz­po­czę­ła swoją dzia­łal­ność.

Ka­tri­na zo­sta­ła na dwo­rze swo­je­go brata, gdzie peł­ni­ła rolę Pierw­sze­go Do­rad­cy. Sys­te­ma­tycz­nie roz­wi­ja­ła swoje zdol­no­ści, aż w końcu za­słu­ży­ła na przy­ję­cie do Gil­dii, co wkrót­ce za­owo­co­wa­ło ob­ję­ciem ty­tu­łu Wie­leb­nej.

Ste­fan wła­dał kró­le­stwem długo i spra­wie­dli­wie, a jego po­tom­ko­wie wspo­mi­na­li ten okres, jako Złoty Wiek Ste­fa­na Wiel­kie­go. Po­mysł Yeage­ra za­in­spi­ro­wał czar­no­księż­ni­ków do za­ło­że­nia po­dob­nych ośrod­ków w in­nych kra­jach, przez co zdo­był wie­czy­ste uzna­nie wśród Wie­leb­nych in­nych Gil­dii. Ka­tri­na i Pa­ra­dox wspo­ma­ga­li Ste­fa­na w jego rzą­dach, od­kry­wa­jąc taj­ni­ki magii i pro­pa­gu­jąc kunszt czar­no­księ­stwa do końca swo­ich dni, które prze­ży­li długo, ma­gicz­nie i szczę­śli­wie.

Koniec

Komentarze

Hym, co by tu po­wie­dzieć… Bajka bar­dzo sztam­po­wa, do tego wkła­dasz u usta kró­lew­ny słowa zu­peł­nie nie­od­po­wied­nie, np “hajt­nąć się”. Pró­bu­jesz trosz­kę sty­li­zo­wać, a zaraz potem wy­ła­zi z Cie­bie dziew­czy­na z XXI wieku. I nie­ste­ty, widzę tu w ca­ło­ści czer­pa­nie z ogól­nie zna­nych bajek, a cze­goś Two­je­go chyba nie do­strze­głam wcale.

Przy­kro mi, ale tą opo­wie­ścią nie ku­pi­łaś sobie mojej uwagi.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

bemik, pa­trzę na to czy­sto warsz­ta­to­wo – i wiem, że takie opo­wie­ści nie są w moim stylu :P Jest pro­sty i nie­skom­pli­ko­wa­ny. Ale, na swoją obro­nę po­wiem, że te­ma­tem prze­wod­nim Dnia God­no­ści Osoby Nie­peł­no­spraw­nej było kró­le­stwo, ry­cer­stwo, śre­dnio­wie­cze, księż­nicz­ki i takie tam, magia i miecz… Nie mój kli­mat, ale tekst po­wstał :)To dla mnie też było nie lada wy­zwa­nie – nie lubię za bar­dzo pisać w ta­kich kli­ma­tach i wiem, że muszę ich uni­kać… Jed­nak­że, rów­nież na swoją obro­nę po­wiem, że chęt­nie do­wiem się, jakie są w nim błędy :) Dzię­ki temu będę wie­dzieć, czego uni­kać… Może naj­więk­szym błę­dem tego tek­stu jest to, że w ogóle po­wstał? 

Dzię­ku­ję i po­zdra­wiam!

Zgo­dzę się z Bemik, że bajka na­iw­na. I nie za­wie­ra wiele ja­kichś Two­ich wła­snych do­dat­ków, cze­goś, co po­zwo­li ją za­pa­mię­tać, jak czer­wo­ny kap­tu­rek albo kot w bu­tach. Ty­tu­ło­wa róża sta­no­wi­ła nie­złą kan­dy­dat­kę, ale oba­wiam się, że za słabo ją wy­eks­po­no­wa­łaś.

I chyba jest tro­chę prze­ga­da­na – po­czą­tek mi się dłu­żył, mia­łam wra­że­nie, że w kółko po­da­jesz te same in­for­ma­cje. Że Ka­tri­na ucie­kła z domu, że po­ślu­bi­ła cza­row­ni­ka, że u sie­bie w domu ro­bi­ła co, chcia­ła i cho­dzi­ła w spodniach. Na­praw­dę, nie mu­sia­łaś już tłu­ma­czyć, co sądzi o sa­vo­ir vi­vrze.

Może ma­ru­dzę, ale za­bra­kło mi ja­kiejś prze­mia­ny księż­nicz­ki, ja­kie­goś po­ko­ny­wa­nia prze­szkód. Bo ja wiem, po­świę­ce­nia? Myśli o za­gad­ce, myśli, myśli i bach! Zna roz­wią­za­nie i w tym mo­men­cie już jest wszyst­ko po­za­mia­ta­ne.

Do­tar­ła ona też do Ka­tri­ny, sio­stry przy­szłe­go na­stęp­cy tronu.

Na­stęp­cą tronu to on był od uro­dze­nia.

Spy­tał, po czym strze­lił roz­dwo­jo­nym ję­zy­kiem ni­czym batem.

Nie umiem strze­lać z bata, ale wy­da­je mi się, że strze­la­ją­ce na­rzę­dzie musi być dłu­gie. Fi­zy­ka. A ponad me­tro­wy język wy­glą­da gro­te­sko­wo.

To był bar­dzo nie­uda­ny żart – wszak Alech­mik był nie­wi­do­my, a jego oczy do­dat­ko­wo prze­wią­za­ne były pa­skiem ma­te­ria­łu. Wnęka, w któ­rej sie­dział była nie­du­ża,

Po­wtó­rze­nie.

Zaraz po tym jak Al­che­mik wy­zio­nął ducha, Yeager po­le­cił jej zo­stać na miej­scu i sam po­szedł po pomoc.

Tu się na mo­ment zgu­bi­łam. Pomoc dla kogo? Al­che­mi­ko­wi nikt już nie mógł pomóc, a księż­nicz­ka nie mu­sia­ła tam ster­czeć, mogła zwiać. Jeśli była za­gro­żo­na.

Yeager w ostat­niej chwi­li zdo­łał ją zła­pać. Przez dłuż­szą chwi­lę nie mogła zła­pać po­wie­trza.

Po­wtó­rze­nie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­klo, masz rację – to słaby tekst :) Wolę pisać bajki dla do­ro­słych, jak choć­by mój ostat­ni tekst o wiedź­mie Mał­go­rza­cie, w tym kli­ma­cie czu­łam się świet­nie :D 

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i na­pięt­no­wa­nie błę­dów, kiedy znaj­dę chwi­lę, po­pra­wię :) 

Po­zdra­wiam! :)

» Może naj­więk­szym błę­dem tego tek­stu jest to, że w ogóle po­wstał?  « <>  Na pewno nie. 

Pi­sa­łaś, że tekst o Mał­go­rza­cie “le­piej” się Tobie pisał. Kli­mat od­po­wia­dał. Sądzę, że de­cy­do­wa­ła o tym świa­do­mość, do kogo ad­re­su­jesz tekst. Do, umow­nie, rów­nych sobie. “Błę­kit­ną…” ad­re­so­wa­łaś, teo­re­tycz­nie, do bar­dzo mło­dych od­bior­ców, ale nie ustrze­głaś się wple­ce­nia “kom­pli­ka­cji dla do­ro­słych”, że tak to nazwę – za­rów­no w stylu, jak tre­ści – no i wy­szło, co i jak wy­szło, czyli za­wie­sze­nie w po­ło­wie drogi.

Nie martw się tym. Wię­cej: po­pró­buj jesz­cze raz, drugi… Kto wie, czy nie wy­pra­cu­jesz “me­cha­ni­zmu fil­tra­cji i po­dzia­łu”, co do kogo ad­re­su­jesz.

Hmmmm… Tak :) AdamKB, masz rację, muszę sobie wy­ro­bić taki “me­cha­nizm fil­tra­cji i po­dzia­łu” :) To dobry po­mysł :)

Dzię­ku­ję i po­zdra­wiam! :D 

Czy­ta­łem wcze­śniej­sze tek­sty więc wiem czego mniej wię­cej ocze­ki­wać. Do­brze, że uprze­dzi­łaś co mnie czeka w tym opo­wia­da­niu :)

Wy­ba­czam :D

F.S

Dzię­ku­ję ;) Na­stęp­nym razem bę­dzie le­piej :D 

Po­zdra­wiam! :D :D 

Ładna ta bajka, jeno roz­wle­czo­na ponad miarę i cier­pli­wość każ­de­go czy­ta­ją­ce­go/ słu­cha­ją­ce­go. Że mało ory­gi­nal­na, no cóż, trud­no wy­my­ślić nową bajkę, kiedy nie­mal wszyst­kie już opo­wie­dzia­no. Nie prze­szka­dza­ła mi jej wtór­ność, na­to­miast obez­wład­nia­ła mnie każda ko­lej­na nie­do­rób­ka. Mi­rac­le, dla­cze­go tu jest tyle uste­rek? Dla­cze­go?

 

jej męża, który (gdy tylko miał chwi­lę czasu)… – Masło ma­śla­ne. Chwi­la to czas.

Pro­po­nu­ję: …gdy tylko miał czas… Lub: …gdy tylko miał wolną chwi­lę

 

Rów­nież Ste­fan na­kre­ślił dla niej kilka słów w osob­nym li­ście.Rów­nież Ste­fan na­kre­ślił do niej kilka słów w osob­nym li­ście.

Listy pi­sze­my do kogoś, nie dla kogoś.

 

wyjął kilka fio­lek ze sto­ją­cej nie­opo­dal szaf­ki, zgniótł kilka zia­ren w moź­dzie­rzu, wyjął z sa­kie­wek kilka su­chych liści… – Po­wtó­rze­nia.

 

Ka­tri­na wzię­ła od niego wi­sio­rek i wsu­nę­ła go pas, po czym wspię­ła się na palce i po­ca­ło­wa­ła go z po­li­czek. – Ze zda­nia wy­ni­ka, że Ka­tri­na, wsu­nąw­szy wi­sio­rek za pas i wspiąw­szy się na palce po­ca­ło­wa­ła ozdo­bę. ;-)

 

Od pra­wie dwu­dzie­stu minut sie­dzia­ła na tra­wie… – Miała ze­ga­rek?

 

Jej sa­mo­wo­la i brak po­sza­no­wa­nia zda­nia do­rad­ców był jed­nym z po­wo­dów nie­chę­ci… – Pi­szesz o dwóch czyn­ni­kach, więc: Jej sa­mo­wo­la i brak po­sza­no­wa­nia zda­nia do­rad­ców były jed­nym z po­wo­dów nie­chę­ci

 

nie oglą­da­ła za sie­bie, tylko gnała na przód… – …nie oglą­da­ła za sie­bie, tylko gnała na­przód

 

nie brał udzia­łu w na­dwor­nych roz­ryw­kach… – …nie brał udzia­łu w dwor­skich roz­ryw­kach

 

Z tru­dem prze­łknę­ła gulę, która ści­ska­ła jej gar­dło. – Gula może tkwić w gar­dle, ale nie bę­dzie go ści­skać.

 

Życie księż­nicz­ki było usta­lo­ne od po­cząt­ku do końca, mu­sia­ła wszyst­ko wy­ko­ny­wać zgod­nie z usta­lo­nym od­gór­nie pla­nem, dążąc do per­fek­cji, jed­nak­że Ka­tri­na nie była taka. Sku­tecz­nie zni­we­czy­ła usta­lo­ny plan swo­je­go życia. – Po­wtó­rze­nia.

 

Ste­fan zwró­cił się za­sko­czo­ny w jej stro­nę, lecz szyb­ko zo­sta­ło za­stą­pio­ne przez ra­dość. – Co zo­sta­ło za­stą­pio­ne przez ra­dość?

 

My­śla­ła, że ten kry­mi­na­li­sta w ja­ki­kol­wiek bę­dzie w sta­nie jej pomóc? – Cze­goś w zda­niu za­bra­kło, na­to­miast kry­mi­na­li­sta zu­peł­nie tu nie pa­su­je.

 

Jeśli fak­tycz­nie ten łach­my­ta pu­ścić parę z gęby? – Tu też chyba cze­goś bra­kło.

 

wszak Alech­mik był nie­wi­do­my… – Li­te­rów­ka.

 

a wszy­scy, jak jeden mąż, ze­zna­wa­ją… – …a wszy­scy, jak jeden mąż, ze­zna­ją

 

Kiedy szyli z la­bi­ryn­tu, Ka­tri­na na­tych­miast… – Czy szyli z la­bi­ryn­tu jak z łuku? ;-)

 

ślady łez na po­licz­kach zna­czą­co się od­zna­cza­ły od jej ja­snej cery. – Brzmi to fa­tal­nie!

 

Twój bied­ny, scho­ro­wa­ny oj­ciec, bied­ny i na­wi­ny Ste­fan… – Li­te­rów­ka.

 

głos jej się za­ła­mał, po czym wy­bu­chła pła­czem. – …głos jej się za­ła­mał, po czym wy­buch­nę­ła pła­czem.

 

Naj­pierw twój oj­ciec, te­ra­qz… – Li­te­rów­ka.

 

nagła kra­dzież Błę­kit­nej Roży… – Li­te­rów­ka.

 

ma­co­cha, któ­rej pierw­szy roz­ka­zem bę­dzie wy­gna­nie Ka­tri­ny… – Li­te­rów­ka.

 

Może wcale nie cho­dzi­ło znane z księ­gi imię… – Tu cze­goś bra­ku­je.

Pro­po­nu­ję: Może wcale nie cho­dzi­ło o imię znane z księ­gi

 

Może wcale nie cho­dzi­ło znane z księ­gi imię… To by­ło­by zbyt oczy­wi­ste, od­na­leźć imięksię­dze i przy­wo­łać. De­mo­ny nie po­sia­da­ły jed­ne­go imie­nia – tak jak więk­szość istot ma­gicz­nych po­sia­da­ły wiele imion, dzię­ki temu mogły bez obaw zdra­dzać je lu­dziom… Bo miały jesz­cze praw­dzi­we imię. Praw­dzi­we imię od­da­wa­ło na­tu­rę i isto­tę no­szą­cej je osoby. – Po­wtó­rze­nia.

 

Wtem w progu uka­za­ła się wy­so­ka po­stać, odzia­na w czar­ny płaszcz, o ja­rzą­cych się czer­wie­nią oczach. – Płaszcz o ja­rzą­cych się czer­wie­nią oczach?! Uch, to do­pie­ro magia! ;-)

 

Ksią­żę za­kasz­lał, po czym od­su­nął ręką dzba­nek od ust. Po­wo­li usiadł i wziął kilka głęb­szych wde­chów, po czym spoj­rzał na Ka­tri­nę. – Po­wtó­rze­nie.

 

Dziew­czy­na z tru­dem po­wstrzy­my­wa­ła się od pła­czu, od­sta­wi­ła na­czy­nie i za­rzu­ci­ła mu ręce na szyję. – Za­rzu­ca­nie ra­mion na szyję na­czy­nia, to także magia, praw­da? ;-)

 

Ste­fan wziął hucz­ny ślub z pięk­ną księż­nicz­ką… – Hucz­ne może być we­se­le, ślub ra­czej nie.

 

co wkrót­ce za­owo­co­wa­ło ob­ję­ciem ty­tu­łu Wie­leb­nej. – Ty­tu­łu nie można objąć.

Pro­po­nu­je: …co wkrót­ce za­owo­co­wa­ło nada­niem ty­tu­łu Wie­leb­nej.

 

do końca swo­ich dni, które prze­ży­li długo, ma­gicz­nie i szczę­śli­wie. – Ra­czej: …do końca swo­ich dni, któ­rych prze­ży­li wiele, ma­gicz­nie i szczę­śli­wie.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

No, ładne kwiat­ki, cała li­ta­nia – nie po­pi­sa­łam się, nie da się ukryć… 

Nic nie po­ra­dzę, tro­chę mi wstyd, nie, bar­dzo mi wstyd, że po­ro­bi­łam takie błędy – po­sta­ram się ich w przy­szło­ści uni­kać, dzię­ku­ję, że je na­pięt­no­wa­łaś :)

So­len­nie obie­cu­ję po­pra­wę :) :D

Dzię­ku­je za ko­men­tarz i po­zdra­wiam! :)

 

Sym­pa­tycz­na bajka :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka