- Opowiadanie: zboon - Człowiek-Wiertło cz.5

Człowiek-Wiertło cz.5

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Człowiek-Wiertło cz.5

Całą trójkę w samochodzie przywitał dobywający się z radia głos wymieniający podstawowe niemieckie zwroty. Ricardo słuchał w milczeniu i z zasępioną miną. Karl usiadł obok niego, a Władysław i Samuel – tak miał na imię drugi z żołnierzy Antonia – z tyłu. Karl posłuchał przez moment dobywającego się z głośników szwargotu, po czym zniecierpliwiony zapytał Ricarda:

– Czy możemy ruszać?

– Czekaj, jeszcze jedno zdanie.

– Drei Juden in der Gaskammer – Powiedział lektor w radiu.

– Trzej Żydzi w komorze gazowej!? Czego ty się, k***a, uczysz!? – Spytał zbulwersowany Karl. W przeszłości spędził kilka lat w Szwajcarii, niemieckim władał biegle i jego zdaniem rozpoczynanie nauki tego języka od takich zwrotów było dalece niestosowne.

– Słuchaj Karl, jestem wk***iony, to czego mam słuchać? – Odparł leniwie Ricardo, wyłączając kasetę i odpalając spokojnie silnik – Musimy ruszać. Kiedy bawiliście się tam w środku z tymi Murzynami, jakiś mały małpoludek wyskoczył z bagażnika przed nami i dał chodu. Myślę, że spierniczył do Schreibera.

– K***a! A po co ty tu siedziałeś? Miałeś pilnować, żeby coś takiego się nie zdarzyło, tak? – Karl był wyraźnie wyprowadzony z równowagi.

Zaczęli powoli jechać przez ulice miasta, a Ricardo tłumaczył ze stoickim spokojem:

– Załatwiłbym go bez problemu, ale miałem problem z bronią.

– Zawsze musisz zjebać, bo masz z czymś problem. Pewnie zgubiłeś pistolet w tym swoim pierdolniku… – Tutaj Karl spojrzał z pogardą na walające się wszędzie kubki po kawie, torby z fast-foodów. – …i jak już go znalazłeś, to czarnuch był daleko stąd.

– No nie do końca z tym tak było. Gnat mi się zaciął, jak już miałem bambusa na celu. Pociągnąłbym za spust i dostałby kulkę w łeb.

– Mózg ci się, k***a, zaciął. Było jak mówię. Jak wróciliśmy teraz do auta, to tylne drzwi po stronie Władysława były niedomknięte, to zauważyłem. A jak wychodziliśmy na akcję, Władysław nimi trzasnął, więc musiały się dobrze zamknąć. Myślę, że było tak, że zobaczyłeś gramolącego się czarnucha i zacząłeś nerwowo przeszukiwać ten syf, co tu masz. Kiedy przerzuciłeś wszystkie śmieci, postanowiłeś poszukać z tyłu. Przewaliłeś więc swoją dupę przez siedzenia na tylną kanapę i tam znalazłeś gnata. Wyskoczyłeś z nim na ulicę i zobaczyłeś, że Murzyna już dawno nie ma. Zrezygnowany zamknąłeś lekko te drzwi i wsiadłeś z powrotem z przodu.

D

edukcja Karla zamurowała na moment Ricardo. Siedział przez chwilę w milczeniu, po czym spytał:

– Dokąd jedziemy?

– Musimy do Schreibera. Jeśli ten twój Murzyn dostanie się tam przed nami, to będzie wielka dupa, Władysław straci jedyną szansę na atak z zaskoczenia. Schreiber siedzi we Wschodnim Orle. Nie ma wyjścia, Władzio musi tam wejść i po prostu zrobić rozp***dol póki się da. Jak bambusek tam dotrze i powie co widział i słyszał, to Natalce może stać się krzywda.

 

Na imię córki Władysław zacisnął zęby i wysyczał:

– Zabiję Schreibera.

– Tak, Władysław musi zrobić to teraz. – Kontynuował Karl. – Schreiber albo uszkodzi jego córkę, albo wzmocni ochronę… W każdym razie, my nie możemy wejść na jego teren. A w sumie chciałbym powalczyć z jego sługusami. Wzięłoby się jeszcze paru ludzi, Caldarrostę, Małpę i Schreiber żałowałby, że się w ogóle urodził. No, ale to byłby początek jatki na wielką skalę, której Antonio chce uniknąć. Ale Władysław to bardzo zdolny chłopak, sam da sobie radę. Z tymi wszystkimi blachami, które wszył mu pod skórę Vitaliy jest teraz prawie jak nieśmiertelny. Niesamowity pomysł. Zwłaszcza, żeby zainstalować wiertarki zamiast dłoni. Władysław, wykręcisz sobie lewą wiertarkę, bo z tego co pamiętam, to tę możesz i dasz sobie w jej miejsce to działko pneumatyczne strzelające gwoździami, ok?

– Co, k***a? – Wtrącił się Ricardo – Działko na gwoździe? Ten Rusek to ostry psychol, skąd w ogóle wziął taki pomysł?

– Psychol, to fakt. Ale pomysł akurat dobry. Władysław wmontowuje sobie te sprzęty w mocowanie bagnetowe, które ma na wysokości nadgarstka. Amortyzować takie coś jest nie sposób, więc jakby to była broń prochowa, to postrzelałby trochę i mogłoby mu rozwalić kości od siły odrzutu. Dlatego pneumatyk. No, a że gwoździe, to pewnie jakiś taki pomysł z przećpania. Ale wiesz, przez to że koleś ładuje w siebie te różne LSD, to ma przynajmniej fantazję. Weź na przykład to oko, co wmontował Władziowi. Słyszałem o takich akcjach, że udaje się przesłać obraz z kamery bezpośrednio do mózgu, ale to były na razie takie kamery po 10 pikseli na 10, tam nic nie było widać. A nasz profesorek podzwonił po kumplach z wojska i udało mu się wyciągnąć sprzęt działający w rozdzielczości jakieś 400 na 400. To już jest coś. Dodał jeszcze do tego tryb termowizji. Jakbyś tylko zobaczył jak Władysław szlachtował tych oślepionych dymem Murzynów w barze… A Władzio ma przecież jeszcze dozownik adrenaliny i pneumatyczne stawy skokowe… Po prostu gość, który może roznieść wszystko.

 

Ricardo uśmiechnął się pod nosem. Wszystko to wydawało mu się być jak złośliwy dowcip spłatany przez Vitaliya matce naturze.

 

– Kojarzy mi się to trochę z eksperymentami Hitlera. Też próbował tworzyć takich ulepszonych żołnierzy. – Powiedział zamyślony.

– Co ty masz z tymi Niemcami? – Wypalił Karl.

– A to przez tę kasetę. Ale co, nie powiesz, że Vitaliy nie odnalazłby się w szalonych laboratoriach nazistów? – Ricardo prawił flegmatycznie.

– Na pewno byłoby mu tam bardzo dobrze. – Przytaknął Karl.

– Słyszałem, że Hitler chciał zbudować specjalną jednostkę SS złożoną z kobiet wilkołaków. – Kontynuował Ricardo.

– Ale głupoty gadasz. To był tylko taki film.

– Ale myślisz, że jakby Hitler mógł, to nie zrobiłby tego?

– Hm… Myślę, że by zrobił. George Bush też by zrobił i testowałby taką jednostkę w Iraku.

– Nie wydaje mi się. – Odpowiedział Ricardo z wyraźnym znawstwem w głosie. Zupełnie jakby specjalne jednostki wilkołaków były działką, którą studiował. Kontynuował swój wywód:

– Hitler był Niemcem. Nie twierdzę, że wszyscy Niemcy są źli, ale nikt nie potrafi być tak zły i okrutny jak niektórzy z nich. Naziści byli źli doszczętnie, w każdym detalu, łącznie z językiem, którym się posługiwali. Czy wyobrażasz sobie jakiś inny, bardziej złowrogo brzmiący język? Przecież nawet "motyl", takie ładne zwierzę, po niemiecku jest "Schmeterling". Brzmi jak nazwa broni masowej zagłady. W niemieckim każde słowo tak brzmi.

– Stary – wtrącił się Karl – ale Che Guevara mówił po hiszpańsku, czy tam portugalsku i też robił obozy koncentracyjne dla wrogów, mordował matki z dziećmi. Stalin gadał po rusku, i co? Skąd ci się w ogóle wzięło, że język ma tu coś do rzeczy?

Ricardo nie dał zbić się z tropu i kontynuował z wybitną flegmą:

– Stalin i Che mieli ciężkie dzieciństwa, wychowywali się w strasznych warunkach, wśród komuchów, to nie dziwota, że ulegli zezwierzęceniu. A wyobraź sobie, że jesteś małym szwabkiem, na choinkę od urodzenia mówisz: "Tannenbaum", na kanapkę "Doppelschnitte", twój stary nazywa się "Jurgen", matka "Helga", a kot "Adolf". Przy tak złowieszczo brzmiących nazwach na wszystkie otaczające cię rzeczy pomysły o gazowaniu Cyklonem B rodzą się samoistnie.

– Nadal nie sądzę, żeby to była kwestia samego języka. – Oponował coraz mniej zdecydowanie Karl.

– Oczywiście, że nie samego. Język jest tylko pochodną zła tego narodu. To źli ludzie dawno temu wymyślili sobie język, w którym: "Życzę panu wszystkiego najlepszego, panie wodzu" brzmi jak wyrok śmierci odczytywany przez samego szatana. Teraz to działa na zasadzie koła zamachowego – posługujesz się tą mową i automatycznie stajesz się zepsuty. Rodzisz się Niemcem i nie masz wyjścia – musisz być pie***lnięty od samego mówienia na motyle "Schmeterling".

– Słuchać się ciebie nie da, totalne głupoty. Zobacz sobie na niemiecką kulturę.

– Tak, jasne. – Ricardo odparł wesoło, choć wciąż flegmatycznie. Tak jakby tylko czekał na argument z kulturą. Kontynuował swoje mądrości na temat narodu niemieckiego:

– Wagner był stuprocentowym antysemitą, a Hitler szczytował przy jego operach. Największym osiągnięciem niemieckich projektantów mody było stworzenie nazistowskich mundurów. Fakt, wyglądają świetnie, ale są jednocześnie symbolem zła absolutnego. Nawet mundury imperialnych oficerów z Gwiezdnych Wojen przypominają wehrmachtowskie fatałaszki.

– Dobra, ale psychopatycznych zbrodniarzy masz w każdym narodzie. Husajn, Stalin, Pol Pot… No wymieniać można długo. Niemieckość nie ma tutaj wpływu.

– Ale to byli psychopatyczni popaprańcy, którzy działali chaotycznie. Mi chodzi o to, że tylko Niemcy mogli stworzyć prawdziwą, świetnie zorganizowaną, absolutnie złą w każdym aspekcie swojego jestestwa machinę do niszczenia ludzkości. Złą pod względem ideologicznym, kulturowym, architektonicznym, ubraniowym, językowym i tak dalej. Na przykład, gdyby Czesi zrobili taką machinę okrucieństwa, to ten ich wynalazek zdecydowanie kulałby w aspekcie językowym. Spróbuj sobie tylko wyobrazić jakiegoś pepika wykrzykującego nienawistne hasła… "Židé jsou špatné a mají velké zuby"?! Brzmiałoby to po prostu śmiesznie. Sługusy Stalina ubierali się za to jak totalne obdartusy. Araby z kolei nie potrafiliby zadbać o odpowiednio zły aspekt kulturowy, bo u nich z kulturą to w ogóle dość krucho…

 

W tym momencie znowu wtrącił się Karl. Lubił Arabów, czuł więc obowiązek bronienia ich:

– Ricardo, arabska kultura jest bardzo bogata.

– To jakiego arabskiego kompozytora mógł niby słuchać Saddam Husajn, hm?

– Jest bogata w aspekcie duchowym, muzycznym może nie… Do tego arabskie świątynie… Świetne są.

– No i o to właśnie chodzi. Arabska machina okrucieństwa nigdy nie mogłaby być aż tak zła w każdym calu jak niemiecka. Hitler musiał móc planować masowe mordy przy muzyce swojego rodaka – antysemity – i musiał mieszkać w złowieszczym niemieckim bunkrze, który został wynaleziony przez innego jego rodaka, chyba Bismarcka, a nie w pięknym meczecie. I musiał gadać przy tym po niemiecku, a nie po kebabowemu, czy po czesku… Rozumiesz? Piekielna machina, w której każdy trybik był niespotykanie zły i był stuprocentowo niemieckiej produkcji! Wszystko idealnie trzymało się kupy. Tylko Niemcy mogli stworzyć imperium zła, które jest bezbłędnie złe w każdym calu, bo tylko oni gadają po niemiecku.

– To po co w takim razie uczysz się tak złego języka? – Spytał skołowany nieco Karl. Ricardo słysząc to pytanie uśmiechnął się od ucha do ucha i odpowiedział:

– Żebym mógł jakoś dogadać się z diabłem, kiedy trafię do piekła.

 

Skończyli rozmawiać akurat gdy dojechali pod wskazany przez D-Angela biurowiec. Karl zwrócił się do Władysława:

– Władysławie, dasz sobie radę. Idź po swoją córkę. Będziemy czekać na ciebie przez 40 minut przy tamtym parku. Uważaj, żebyś nie ściągnął za sobą ogona. Jest 18:47, więc do 19:27 musisz się wyrobić. Bądź ostrożny.

 

Władysław siedział chwilę w milczeniu. W miejscu lewej dłoni miał zainstalowany miotacz gwoździ, a w miejscu prawej lekko przerobioną wiertarkę, którą dostał kilka lat wcześniej od kobiety uratowanej przed dresiarzami. Przy pasku przymocowane miał inne końcówki, które mógł przypinać do lewej ręki – paralizator, miniaturowy miotacz ognia, rozpylacz gazu łzawiącego, małą kuszę snajperską z celownikiem laserowym oraz, oczywiście, drugą wiertarkę. Dodatkowo miał w zanadrzu po jednym granacie dymnym i hukowo-błyskowym. Po starciu z Murzynami wiedział już, że stać go na wiele. Pociski, o ile trafiały w miejsca, gdzie pod skórą miał zainstalowany pancerz – w czaszkę lub klatkę piersiową – nie były w stanie wyrządzić mu większej krzywdy. Dostać kulkę nie było oczywiście przyjemnie, ale jeśli Władysław miał wysoki poziom adrenaliny, to mógł nawet za bardzo nie poczuć bólu. A adrenalinę mógł dozować sobie sam przeciągając lewy kciuk – jedyny palec, którego nie stracił – przez czytnik linii papilarnych, który miał wyprowadzony z boku żeber. Pneumatyczne stawy skokowe i tytanowe protezy stóp pozwalały na bieg z dużą szybkością, wysokie skoki i potężne kopnięcia. Dodatkowo, możliwość korzystania z termowizji czyniła z Władysława niemal idealnego myśliwego.

 

– Zabiję Schreibera i do was wrócę. – Wycedził powoli Władysław. Wysiadł z samochodu i wszedł do budynku. Ricardo od razu ruszył, aby przez parę minut poobjeżdżać okolicę i zaparkować w umówionym miejscu.

 

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _

 

 

Koniec
Nowa Fantastyka