- Opowiadanie: trusia - Koźla uczta

Koźla uczta

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

bemik

Oceny

Koźla uczta

Łucja otarła pot z czoła. Potrzebowała chwili wytchnienia. Skoro nie potrafiła poradzić sobie siłą musiała użyć sprytu. Podrapała się po głowie, spojrzała na zachodzące słońce i doszła do wniosku, że błyskotliwe rozwiązania są zbyt czasochłonne. Niechętnie zakasała rękawy. Bez krzty entuzjazmu zacisnęła dłonie na rogach wrastających w ciało najbardziej upartego kozła na świecie.

Bydlak nawet nie drgnął, chociaż godzinę wcześniej był gotowy do współpracy. Pozwolił założyć sobie na szyję sznur i chętnie przeszedł przez całą wieś. Zatrzymał się dopiero przed wejściem do opuszczonej chałupy. Nie cofał się i nie zapierał kopytami. Stał jakby zapuścił korzenie.

Można by przypuszczać, że zmysły takiej starej gadziny powinny być przytępione. Ale gdzie tam! Wszystko wskazywało na to, że zwierzęta rzeczywiście potrafią wyczuwać złe moce. Chałupa na skraju wioski była przeklęta, więc żaden, szanujący swe życie, kozioł nie przekroczyłby dobrowolnie jej progu.  

– Bez kozła ten chłystek może zapomnieć o swoim obrzędzie – poinformowała babcia, krzyżując ręce na wydatnej piersi.

Stała oparta o ścianę rozlatującej się chałupy. Budynek już dawno powinien runąć, ale obrosła go całoroczna winorośl, której pędy skutecznie powstrzymywały niszczycielskie siły czasu. Konstrukcja przypominała dziwną roślinę w kształcie domu z niewielkimi otworami na drzwi i okna. Na dzisiejszą noc przypadał przełom października i listopada, więc liście były wściekle czerwone.

Łucja obdarzyła babcię udręczonym spojrzeniem. Nie po raz pierwszy została pouczona w sprawie obecności kozła na wieczornym rytuale przywołania dusz. Chłystek, czyli syn sołtysa, uważał, że na czele zgromadzenia powinien stanąć ktoś, kto potrafiłby nawiązać kontakt ze zmarłymi. Zgodnie z tradycją, najlepiej w tej roli sprawdziłby się koźlarz albo gęślarz.

Babcia nie tylko była właścicielką jedynego wioskowego kozła, ale posiadała też status najstarszej kobiety. Wszystko to czyniło z niej idealną kandydatkę. Jak sama lubiła mawiać: z umarłymi najlepiej dogada się ten, kto jest już jedną nogą na tamtym świecie.

Co prawda wiek babci pozostawał tajemnicą (nawet dla niej samej), ale musiała być bardzo stara. Wzorzysta chusta ukrywała białe włosy, a bystre oczy prawie zupełnie zniknęły pod zmarszczkami. Dzięki temu została miejscową osobliwością. Zdarzało się, że ludzie z sąsiednich wiosek przyjeżdżali ją obejrzeć. Liczne porody bardzo źle wpływały na żywotność, więc widok sędziwej kobiety niezmiennie budził zdziwienie. Babcia miała szczęście zostać wdową w młodym wieku i od tej pory cieszyła się doskonałym zdrowiem. Prawdopodobnie miałaby dość sił by przeciągnąć przez próg krnąbrnego kozła.

– Niech mnie Ponury Grim przeszyje widłami, jeśli to nie piekielne siły powstrzymują tego tchórza przed wejściem do środka – stwierdziła odważnie, szczerząc ostatnie cztery zęby.

Łucja załamała ręce. Postanowiła spróbować nowej metody – zamiast ciągnąć będzie pchać. Ustawiła się od strony zadu i zebrała siły. Staruszka pokręciła głową, z góry zakładając, że w tym starciu jej ulubiony kozioł ma przewagę.

Tymczasem do chaty bezszelestnie zbliżył się pomysłodawca całego przedsięwzięcia. Józek miał odstające uszy, mysie włosy i piegowaty nos. Wyglądałby całkiem pospolicie gdyby nie duże, zielone oczy. Miał rzadką umiejętność rzucania spojrzeń, które wyrażały zarazem wyniosłość i życzliwość. Przypominał wtedy władcę spacerującego wśród poddanych. Podobieństwo było uderzające nawet teraz, kiedy uginał się pod ciężarem wielkich bochenków chleba.

 Ukłonił się staruszce, posłał współczujące spojrzenie Łucji i, robiąc zgrabny unik, wyminął zarówno ją, jak i kozła. Po chwili wyszedł z chaty, uwolniony od ogromnych bochenków. Przystanął, spoglądając tęsknym wzrokiem na malowniczy zachód słońca i westchnął z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku.

– Niedługo będziemy mogli zaczynać – powiedział z zadowoleniem i, w przypływie dobrego nastroju, poklepał kozła po zadzie. Niewdzięcznik zastrzygł uszami, rozejrzał się dookoła i ochoczo wlazł do chaty. Zajął miejsce koło paleniska, łypiąc łakomie w stronę świeżego pieczywa.

Dziewczyna zajrzała do środka i poczerwieniała. Tym razem powodem nie był nadmierny wysiłek. Babcia dusiła śmiech, a nieświadomy niczego Józek zatarł ręce.

– Jeszcze mam do przyniesienia misę kaszy, miód… No i oczywiście bimber. – Pokiwał poważnie głową. – Trup, czy nie, ale Kaziu nigdy nie przepuściłby okazji do napicia się czegoś mocniejszego.

Z tymi słowami odbiegł w stronę wioski.

– Chłystek jak chłystek – podsumowała babcia. – Ale na zwyczajach udręczonych dusz to on się zna.  

*

Nawet po otworzeniu wszystkich okien w chacie panował półmrok. Pnącza winorośli pięły się po ścianach, ale, przez brak dostępu do światła, były zupełnie blade i pozbawione liści. Gdzieniegdzie kręciły się w sprężynki i zwisały z sufitu jak świąteczne ozdóbki. Pomimo przeciągu cuchnęło ziemią, zwiędniętymi ziemniakami, a przede wszystkim bimbrem.

Nikt nie rościł sobie praw do opuszczonej chaty, więc, świętej pamięci, Kaziu postanowił zrobić tutaj wytwórnię mocnych trunków. Przez kilka dobrych lat interes kwitnął. Nic tak nie cieszy jak pożyteczna praca, szczególnie gdy uszczęśliwia się całą wioskę. A przynajmniej większą połowę mieszkańców (większą, bo mężczyźni zwykle są pokaźniejszych rozmiarów). Wszystko skończyło się w czasie ostatniej pełni, kiedy Kaziu przestał być bimbrarzem, a został topielcem.

Nie minął tydzień, a ludzie zaczęli padać jak muchy. Niektórzy, po całej nocy snu, nie mieli dość sił by wstać z łóżka. Wyglądało to na chorobę, której jedynym objawem było zmęczenie. Nie pomagały im wzmacniające zioła, a sen tylko pogarszał samopoczucie. Inni nie budzili się wcale. Rodzina znajdowała w łóżkach blade trupy, ze skórą ciasno opiętą wokół kości. Nieszczęśnicy wyglądali jakby ktoś wyssał z nich całą krew.

Mieszkańcy wioski szybko doszli do wniosku, że winny jest Kaziu. Za życia dużo czasu spędzał w przeklętej chałupie, narażając swoją duszę na działanie diabelskich sił, a gwałtowna śmierć tylko pogorszyła sprawę. Nie było wątpliwości, że co noc powstawał z głębin stawu, gdzie zakończył życie i krążył po wiosce, pijąc krew śpiących mieszkańców. Brakowało tylko pomysłów na to jak poradzić sobie z kłopotliwym nieboszczykiem.

Józek, odważnie zaproponował, że porozmawia z topielcem. Ku rozpaczy swojej matki, uzbrojony w scyzoryk oraz butelkę bimbru, wybrał się na brzeg stawu. Spędził tam trzy noce i za każdym razem zasypiał. Kaziu, jeżeli w ogóle wyczołgiwał się z wodnych głębin, wcale nie zamierzał go budzić. W końcu chłopak zrezygnował, ale tylko dlatego, że wpadł na lepszy pomysł. Zbliżał się przełom października i listopada, więc zamierzał odtworzyć dobrze znany jego przodkom rytuał przywołania dusz, a konkretnie udręczonej duszy Kazia Bimbrarza.

Tym sposobem Łucja, babcia i uparty kozioł ostatnią październikową noc mieli spędzić w chacie na skraju wioski. Na razie stali wokół paleniska, gdzie zgrabny stosik suchego chrustu czekał na podpalenie. Obok leżały grubsze kawałki drewna, służące do podtrzymania ognia.

Tylko w czasie świąt ku czci zmarłych potępieńcy mogli zjeść przyzwoity posiłek. Od mściwej zjawy gorsza jest tylko ta, którą dodatkowo morzy głód. Na stole zgromadzili okrągłe bochenki chleba, miód, kaszę z bakaliami i bimber. Józek pootwierał wszystkie okna, żeby dusze mogły swobodnie wlecieć do środka, a wiadra przykrył deskami, żeby się nie potopiły.

Uroczystość powinna się zacząć zaraz po zachodzie słońca. Niestety Józek stwierdził, że kozioł wygląda raczej żałośnie. Nie zważając na protesty i oburzone meczenie, wrócił do wioski po coś, czym można by zakryć mało reprezentacyjny koźli grzbiet.

Podczas jego nieobecności do chaty wlazł ktoś znacznie bardziej przerażający niż mściwa zjawa. Marianna miała wiecznie ściągnięte brwi i słynęła ze złośliwego usposobienia. Trudno było uwierzyć, że starą panną została z powodu braku posagu, a nie urody. Na swoje nieszczęście przyszła na świat jako siódme, ale nie ostatnie, dziecko w rodzinie. Od najmłodszych lat musiała walczyć o każdy kawałek chleba, co niezbyt dobrze wpłynęło na jej wygląd. Była tak koścista, że ciemny płaszcz wisiał na niej jak nabity na leszczynową witkę.

Omiotła wzrokiem całą chatę. Prychnęła na widok kozła, który odpowiedział tym samym, po czym wyciągnęła z kieszeni kredę. Uklęknęła i zaczęła rysować. W niektórych miejscach deski zawilgotniały, w innych nie było ich wcale, więc nakreślenie kręgu zajęło jej dłuższą chwilę. Nie ulegało wątpliwości, że kreda została szczodrze skropiona wodą święconą. Dzięki temu chroniła przed wszystkim, co zasługiwało na miano siły nieczystej. W samym środku kręgu Marianna ustawiła stołek i rozsiadła się wygodnie. Na tyle, na ile było to możliwe przy połączeniu drewnianej deski i kościstego tyłka.

– Nie chcę mieć nic wspólnego z waszym szemranym rytuałem – uprzedziła. – Ale jeżeli macie zamiar wpuścić do wioski siły nieczyste to wolę dowiedzieć się o tym od razu. Tu, siedząc na tym stołku w ochronnym kręgu – sprecyzowała. Zacisnęła usta, dając wszystkim zebranym nadzieje, że wreszcie zamilknie. Nadzieja była złudna.

– W domu Ponurego Grima! – zawyła, unosząc dłonie nad głowę. Nagle otworzyła szerzej oczy jakby przypomniała sobie o czymś ważnym. Szybko sięgnęła za kołnierz płaszcza i odetchnęła z ulgą. Na szyi miała najróżniejsze amulety. Obok różańca wisiało lipowe łyko, ząbek czosnku i, marzenie panien na wydaniu, skrawek wisielczego sznura. Ponoć taki talizman pomagał w uchwyceniu pożądanego kawalera. W przypadku Marianny najwyraźniej nie podziałał. – W samej pieczarze najgorszego nikczemnika jaki kiedykolwiek urodził się w tej wiosce! – Wymierzyła kościsty palec w kozła jakby urządzenie piekielnego obrzędu było jego pomysłem. – Bies w ludzkiej skórze!

Kozioł, dotknięty do żywego, zarzucił łbem.

– Chodziło jej o Ponurego Grima – szepnęła uspokajająco babcia, drapiąc zwierzaka między rogami. – Przecież nie mówiła nic o koźlej skórze.

Babcia miała rację. W wiosce zwykle chodziło o Ponurego Grima. Pojawiał się w powiedzeniach i przekleństwach. Straszono nim dzieci, nieokrzesane żony, a nawet krnąbrne kozły. Co najważniejsze robiono to już od pokoleń. Jego historia, przekazywana z ust do ust, przetrwała prawie sto lat.  

Ponury Grim nigdy nie zasłużyłby ani na przydomek, ani na sławę, gdyby nie miał zrzędliwej żony. Cały czas mówiła o tym co jej się nie podoba. Pogoda zawsze była nieodpowiednia. Nie lubiła jesieni, bo w sadzie ślizgała się na zgniłych owocach. Nie przepadała także za innymi porami roku. Wiosną trzeba było sprzątać i siać, a latem pracować w czasie upałów. Twierdziła, że o zimie nie będzie mówić, bo w taki mróz język może przymarznąć do podniebienia. Niestety jej samej nigdy się to nie przytrafiło. Nawet największy ziąb nie mógł powstrzymać grymaśnej żony przed narzekaniem. Każdego potrafiła wpędzić w parszywy nastrój. W przypadku Ponurego Grima skończyło się to znacznie gorzej. Pewnego dnia załamał ręce i wrzasnął: to zmora nie baba! Okrzyk był tak głośny, że słyszano go w całej wsi.

Każdy wie, i zdawał sobie z tego sprawę także Ponury Grim, że jest tylko jedna skuteczna metoda na pozbycie się zmory. Należało przebić ciało baby, w której mieszkała, widłami. Wykończony chłop skorzystał z tej metody. Przybił żonę do ściany, po czym, dręczony poczuciem winy, powiesił się na środku izby. W ten sposób chata na skraju wioski zyskała miano przeklętej, a Ponury Grim przeszedł do historii.

Powieszenie się było najbardziej haniebnym sposobem na zakończenie życia, a dotknięcie wisielca przynosiło pecha. Dlatego zdarzało się, że nieboszczyk długo czekał na pochówek. Ponury Grim nie doczekał się wcale.

Łucja zadarła głowę. Oczami wyobraźni widziała sznur dyndający z sufitu. Nie dało się zaprzeczyć, że opuszczona chata świetnie nadawała się do przywoływania zbłąkanych dusz. Równie ponurego nastroju nie było nawet na cmentarzu.

 Do środka wdarły się ostatnie promienie zachodzącego słońca, a wraz z nimi wrócił Józek. Założył kurtkę, którą nosił tylko w dni świąteczne. Była lekko przetarta na łokciach, ale nie miała ani jednej dziury. Pod pachą ściskał fioletowy tobołek. Po rozwinięciu odświętna chusta przypominała postrzępiony gałgan. Jednak gdy kozioł uniósł dumie łeb, wyglądał jak w królewskiej purpurze.

Wystarczyło kilka iskier by rozniecić ogień. Palenisko i stojące w otwartych oknach lampiony były teraz jedynym źródłem światła. Na koniec Józek sprawdził czy skobel wisi luźno wzdłuż drzwi. Zajął miejsce przy ogniu i nabrał powietrza do płuc. Planował zabrać głos, ale wreszcie dostrzegł niespodziewanego gościa. Marianna poruszyła się nerwowo na stołku.

– Jedno słowo – wycedził przez zaciśnięte zęby, grożąc jej palcem. – Jedno słowo na temat diabła, sił nieczystych albo wiecznego potępienia i wylatujesz za drzwi.

Marianna najpierw obejrzała sufit, później podłogę, a na koniec swoje paznokcie. Wreszcie zdobyła się na prawie niezauważalne kiwnięcie. Przy czym miała minę jakby głowa działała wbrew jej woli.

Józek rozejrzał się dookoła, umyślnie omijając wzrokiem ochronny krąg Marianny. Wyraźnie spodobało mu się to, co zobaczył. Największą dumą napawał go suto zastawiony stół i kozioł w purpurze. Wszystko było gotowe.

– Od momentu rozpoczęcia obrzędu musimy…

– …przestrzegać zasad – dokończyła Łucja, przewracając oczami. Nie był to dla niej zupełnie obcy temat.

– Co spadnie raz na ziemię, ma tam leżeć – kontynuował niezrażony Józek. – Do końca ceremonii nie wolno rozlewać wody. Ani przez okno, ani na podłogę… Nigdzie! I najważniejsze – uprzedził, bezwiednie zaciskając pięści. – Nikt nie siada przy stole. Nie chciałbym, żeby jakaś dusza została przygnieciona do ławy.

Spojrzał groźnie na babcię, podejrzewając ją o zamiłowanie do siadania na zbłąkanych zjawach. Zwątpił czy jego przemówienie zostało odpowiednio zrozumiane, kiedy staruszka wytknęła język przez szpary w zębach.

– Możemy zaczynać – postanowił, wzdychając ciężko.

Babcia tylko czekała na te słowa. Wyjęła zza pazuchy butelkę bimbru i odchrząknęła.

– Kończy pora się słoneczna. Śmierć dziś nie jest ostateczna – zaskrzeczała, przeszywając zebranych świdrującym wzrokiem. – Więc sprzeciwiam się kostusze. Przybywajcie jęczydusze! – zawyła jakby sama była udręczoną zjawą. – Wpierw przyzywam Pana Kazia. I topielca i bimbrarza.

Ostatnie zdanie babcia wypowiedziała podejrzanie spokojnym głosem. Odkorkowała butelkę i podsyciła ogień odrobiną bimbru. Płomienie uniosły się, zasyczały, po czym w chacie zapanowała niepokojąca cisza. Lampiony zadrgały, a z oddali usłyszeli zawodzenie puszczyka. Coś huknęło, coś skrzypnęło. W starym sadzie złamała się gałąź. Łucja poczuła jak po plecach przebiegają jej ciarki.

Każdy oczekiwał przybycia zjawy z innej strony. Patrzyli na okna, sufit, piwniczkę pod podłogą, a nawet w płomienie. Nikt nie spodziewał się, że topielec skorzysta z najbardziej oczywistego wejścia.

Kaziu popchnął drzwi, wyrywając je z zawiasów. Z przerażeniem złapał się za głowę, ale nie wiedział jak naprawić swój błąd.

– Przepraszam. – Długie zielone włosy smętnie okalały napuchniętą twarz. Ubrany był tylko w koszulę sięgającą kolan. Miał trochę bardziej wyłupiaste oczy, niezdrowo szarą skórę i ociekał wodą, ale poza tym przypominał wioskowego bimbrarza. – Nie mogę się przyzwyczaić – wyjaśnił. – Topielce są silniejsze od ludzi. Dzięki temu nie mają problemu by…

Z grzeczności nie dokończył zdania, ale wykonał krótką pantomimę. Pokazał jak zaciska palce wokół kostki i wciąga przypadkowego przechodnia pod powierzchnię stawu.

– Właśnie o tym chcieliśmy porozmawiać – przyznał Józek. – Od twojej śmierci w wiosce zaczęły dziać się dziwne rzeczy.

W kilku zdaniach streścił problem ludzi, którzy zapadali w sen i już nigdy się nie budzili. Kaziu nie przerywał, ale cały czas potrząsał głową. Jego odpowiedź nie była dla nikogo zaskoczeniem.

– Tak nachodzić ludzi w ich własnych domach?!  – obruszył się. Dreptał nerwowo wzdłuż stołu, zostawiając na podłodze mokre ślady. W końcu przypominał sobie co zrobiłby w podobnej sytuacji, gdyby wciąż żył. Odkorował butelkę bimbru i wypił duży łyk. – To mi nie wygląda na robotę topielca.

– To dlaczego wszystko zaczęło się kilka dni po twojej śmierci? – naciskał Józek.

Kaziu zamaszyście wzruszył ramionami. Bimber chlapnął na podłogę.

– Będziesz mnie teraz maglował?! – syknął wściekle. – Nie zakradałem się po nocy do żadnej chałupy! Jakbym miał coś na sumieniu to bym się przyznał. Co mi szkodzi i tak już jestem martwy.

– Przyznałby się! – prychnęła kpiąco Marianna. – Widać, że kłamie. Siła nieczysta! Aż mu się ślepia świecą.

Przeżegnała się, ale najwyraźniej nie była zadowolona z efektu, bo jeszcze splunęła przez ramię.

– Siedź cicho, babo!

– Wcale się ciebie nie boję. – Dumnie wypięła pierś i na wszelki wypadek zacisnęła obie dłonie na różańcu.

Kaziu parsknął śmiechem.

– Myślisz, że ci pomogą twoje święte paciorki? Spróbuj je przebierać jak będę cię wciągał za nogi pod wodę.

Musiał mieć wolne ręce by zademonstrować swoje przerośnięte mięśnie, więc cisnął butelkę bimbru do ognia.

W środku zostało jeszcze sporo płynu. Szkło pękło z hukiem, a płomienie sięgnęły ponad głowy zebranych. Piski i przekleństwa zagłuszyło żałosne meczenie. Kozioł stał w płomieniach, a właściwie wierzgał wściekle, próbując zrzucić z grzbietu płonącą chustę.

– Ratujcie kozła! – wrzeszczała babcia, ostatecznie rezygnując z wizerunku dostojniej staruszki. Zakasała spódnicę nad kolana i ruszyła na ratunek.

– Wszyscy zginiemy! – zawodziła Marianna, ale uparcie siedziała w ochronnym kręgu. Płonący kozioł przerażał ją znacznie mniej niż topielec.

– Co za nieużyte baby – podsumował Józek, obserwując z boku całe zamieszanie. Pomimo przeszywających pisków i desperackiego załamywania rąk, położenie kozła nie uległo poprawie. – Żeby tak wam Ponury Grim dał powód do zawodzenia.

Przytrzymał koźli róg i jednym, zgrabnym ruchem wrzucił odświętną chustę do ognia. Niestety to nie był koniec okazywania rozpaczy. Babcia upadła na kolana, wznosząc dziękczynne modły. Złapała w pół ukochanego zwierzaka i przycisnęła go do piersi. To było już za wiele dla biednego kozła. Pomagając sobie rogami, wyrwał się z objęć i wybiegł z chaty. Staruszka z niedowierzaniem patrzyła na znikający w ciemności zad. Ktoś zaśmiał się szyderczo za jej plecami.

Mężczyzna siedział za stołem i kroił już drugą pajdę chleba. Nie żałował miodu, więc złoty płyn ściekał mu po białych palcach na ciemną brodę.

– No i co się gapicie. – Małe, paciorkowate oczy odwzajemniły świdrujące spojrzenia. – Głuchy nie jestem. Wołaliście to przyszedłem.  

Józek zmarszczył brwi. Nie miał wątpliwości, że nieznajomy błąka się po świecie od dłuższego czasu. Wskazywał na to nie tylko bezczelny uśmiech, ale też niemodny strój i przydługie wąsy. Jednak na właściwy trop naprowadził go dopiero sznur ukryty pod gęstym zarostem i widły niedbale oparte o ścianę.

– Jakiś problem z krnąbrnymi babami? – zapytał Ponury Grim, podążając za jego wzrokiem. Józek gwałtownie potrząsnął głową, ale było już za późno. Mężczyzna nie patrzył w jego stronę. Sięgnął po widły, szczerząc poczerniałe resztki zębów. Pech chciał, że ruszył w stronę Marianny.

Dziewczyna, po raz kolejny, była rozdarta między chęcią opuszczenia przeklętej chaty, a potrzebą pozostania w ochronnym kręgu. W końcu zdecydowała się na trzecią opcję. Zemdlała i z hukiem upadła na podłogę.

– No to jedna z głowy – ucieszył się Ponury Grim. – Która następna?

Łucja zerknęła tęsknie w stronę drzwi. Miała ochotę wziąć przykład z tchórzliwego kozła. Na szczęście tym razem Józek nie ograniczył się do kręcenia głową.

– Naprawdę nie ma takiej potrzeby.

– Mam rozumieć, że wzywałeś mnie na darmo? – Ponury Grim podejrzliwie zmrużył oczy.

– Oczywiście, że nie. – Chłopak pospiesznie rozejrzał się po chacie, szukając natchnienia. Zastanawiał się jak uzasadnić wezwanie, jednocześnie nie nadszarpując dumy drażliwego wisielca. Jego wzrok padł na Kazia, który próbował wymknąć się przez okno. Zadanie nie było łatwe. Nie mógł ukryć butelek w pozbawionej kieszeni koszuli, więc trzymał je w dłoniach i zębach.

– Ludzie umierają we własnych łóżkach, a topielec nie przyznaje się do winy. Pomyślałem, że ty nam pomożesz – wyjaśnił, patrząc z naciskiem na Łucję.

– Kto może wiedzieć więcej o mściwych zjawach niż Ponury Grim – dodała, wzruszając ramionami jakby wezwanie wioskowego mordercy było oczywistym rozwiązaniem ich problemów.

Mężczyzna wypiął dumnie pierś.

– Nikt, oczywiście, że nikt – musiał przyznać.

Kaziu z łoskotem spadł z parapetu. Pospiesznie sprawdził czy nie uszkodził żadnej butelki. Zbadał je dokładnie od szyjki aż po dno.

Tymczasem Ponury Grim uniósł kącik ust, cmokając głośno. Wyglądał jakby zastanawiał się czy powinien zdradzić im jakąś ważną informację.

– To tajemnica, ale z drugiej strony nikt mi nie zarzuci, że nie zabrałem jej do grobu – zauważył słusznie. – Jest tylko jeden sposób, który skutecznie powstrzyma każdego namolnego nieboszczyka.

Wszyscy czekali z zapartym tchem, chociaż brzmiało to mało prawdopodobnie. Najlepiej wiedziała o tym Marianna, ale nie mogła zaprotestować, bo nadal leżała bezwładnie na ziemi. Gdyby istniał sposób, który pozwalał uchronić się przed wszystkimi siłami nieczystymi, nie musiałaby nosić tak wielu talizmanów. Na topielca działało lipowe łyko, na wąpierza osikowy kołek, a na wilkołaka wystarczyła modlitwa do świętego Mikołaja.

Ponury Grim podszedł do miotającego się po ziemi Kazia i za pomocą wideł przyszpilił jego koszulę do podłogi. Topielec zawył z oburzenia.

– To moja jedyna koszula!

– Właśnie! – ucieszył się wisielec. – Po drugiej stronie każdy ma do dyspozycji tylko jedną koszulę. Wystarczy złapać uciążliwego nieboszczyka i ukraść jego odzienie. Nawet mściwa zjawa nie zniży się do biegania po wsi z gołym tyłkiem.

Pomysł brzmiał nie najgorzej, ale brakowało chętnych do zdarcia koszuli z grzbietu topielca. Tym bardziej, że chwilę wcześniej chwalił się swoją nadludzką siłą.

Wisielec nie miał podobnych oporów. Uwolnił widły, które zaklinowały się między deskami i pociągnął. Koszula Kazia była solidna. Napięła się w szwach, ale materiał nie pękał. Topielec darł się w niebogłosy, zapewniając o swojej niewinności. Obronę uniemożliwiały mu butelki bimbru, które nadal przyciskał do piersi.

Ponury Grim wcale nie zamierzał się litować, ale rozproszyło go dziwne rzężenie. Dźwięk brzmiał znajomo, więc postanowił znaleźć jego źródło. Zostawił w spokoju Kazia i ruszył na środek chaty.

Rzężenie wydobywało się z ust Marianny. Dziewczyna wyglądała jakby dręczył ją koszmar. Potrząsała głową, machała rękami, ale oczy wciąż miała zamknięte. Nad jej ciałem zgromadziła się półprzezroczysta mgiełka, która po chwili przybrała kształt wysokiej, chudej baby. Miała czarne, gęste włosy i dzikie spojrzenie. Właściwie, gdyby postać nie była prześwitująca, z łatwością można by ją pomylić z samą Marianną.

– A niech mnie! – zdziwił się Ponury Grim, na wszelki wypadek sprawdzając ostrość wideł. – Zmora! Nie jakaś tam pierwsza, lepsza wredna baba, ale najprawdziwsza zmora! A wy się jeszcze zastanawiacie co wam z ludzi życie wysysa?!

Zmora uwolniła się z ciała Marianny, ale nie mogła opuścić ochronnego kręgu. Patykowatymi szponami szukała wyjścia.  

– Cały dzień siedzi w ciele baby, a w nocy lata sobie gdzie chce. Nie pomaga zamykanie drzwi i okien. Może przecisnąć się nawet przez szparę między deskami. – Niecierpliwie uderzył widłami o podłogę. – Najbardziej lubi dręczyć ludzi w czasie snu. Jednego poddusi, innemu upuści krwi, a jak ktoś jest słaby to może nawet zabić.

Józek załamał ręce. Łatwiej byłoby się pozbyć kogoś, kto już nie żył.

– No i co mamy z nią zrobić?

– Tutaj nie pomoże zabranie koszuli – stwierdził wisielec z udawanym smutkiem. – Trzeba babę przebić widłami.

Ten pomysł nie spodobał się zmorze. Zrezygnowała z szukania wyrwy w kręgu i wróciła do bezwładnego ciała.

– Poczekaj – powstrzymała go Łucja. – Przecież Marianna mieszka tu ponad dwadzieścia lat, a ludzie zaczęli umierać dopiero od ostatniej pełni.

– Jak człowiek zobaczy zmorę to nie powinien za dużo myśleć tylko od razu sięgać po widły. – Rozłościł się Grim.

W tym momencie Kaziu wreszcie wdrapał się na parapet. Wyskoczył na zewnątrz, ale po drodze zgubił butelkę. Szkło z trzaskiem rozsypało się po podłodze.

– Oczywiście! – krzyknął Józek, uderzając otwartą dłonią w czoło. – Po śmierci Kazia zabrakło w wiosce mocnych trunków. Może Marianna lubiła sobie wypić na dobry sen.

– Czy bimber mógłby uśpić taką zmorę? – zapytała sceptycznie Łucja.

Ponury Grim wzruszył ramionami, ale opuścił widły.

– Czy ja wiem… Pewnie odpowiednia ilość mogłaby uśpić każdego – przyznał niechętnie.

Jedyna ocalała butelka znajdowała się za pazuchą babci. Gdy tylko staruszka przestąpiła ochronny krąg, zmora wyciągnęła w jej stronę szpony. Jednak wystarczyła kropla bimbru, by ręce się cofnęły. Marianna mlasnęła, przekręciła się na drugi bok i chrapnęła głośno.

W chacie zrobiło się ciemno. Od dłuższego czasu nikt nie podsycał ognia, więc palenisko powoli dogasało. Babcia sięgnęła po przykryte deską wiadro.

– Widły byłyby skuteczniejsze – ostrzegł Ponury Grim zanim staruszka chlusnęła wodą w żar. Zasyczało, buchnęły iskry, a wisielec zniknął z głośnym trzaskiem.

 

Koniec

Komentarze

Fajne Truśka, spodobało mi się i chętnie przeczytam następne opowiadanie:)

KrystynaUczySięPisać

bimbrarz – to sobie sprawdziłam, bo już chciałam krzyczeć, że błąd, a okazało się, że nie.

Natomiast poległaś, Trusiu, na przecinkach i to z kretesem. Nie masz kogoś, kto pomógłby Ci w tym temacie?

Bardzo sympatyczna opowieść, z humorem i taka na czasie. Tylko końcówka mi się wydaje niedopracowana, no bo co z tą zmorą?  Napisałaś: Jednak wystarczyła kropla bimbru przecinek by ręce się cofnęły. I co z tego wynika? Nie dopisałaś, ze Marianna dostanie całoroczny przydział na bimber albo że coś innego wymyślą, aby unicestwić zmorę. 

Ogólnie bardzo mi się podobało i mimo szwankujących przecinków klikam punkcik do biblioteki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Hmm… Opowiadanie jest zręcznie napisane, akcja poprowadzona sprawnie, ale niestety nie trafiłaś, Trusiu, w mój gust. Jak dla mnie nadmiernie, nazwijmy to, „slapstickowe”.

Rzuciło mi się w oczy:

rogach wrastających w ciało najbardziej upartego kozła na świecie.

Jakąś dziwną ma anatomię ten kozioł, zkoro rogi mu wrastają.

całoroczna winorośl, której pędy skutecznie powstrzymywały niszczycielskie siły czasu

Winorośl przyspieszyłaby a nie spowolniła zawalenia budynku.

a bystre oczy prawie zupełnie zniknęły pod zmarszczkami.

hmm… może pod fałdami skóry czy coś. Bo zmarszczka (załamanie skóry) nic by przecież nie ukryła.

Dzięki temu została miejscową osobliwością

Dzięki zmarszczkom?

Ustawiła się od strony zada i zebrała siły

Pogięło ją?! Przecież kozioł ją kopnie!

Przypominał wtedy władcę spacerującego wśród poddanych. Podobieństwo było uderzające nawet teraz, kiedy uginał się pod ciężarem wielkich bochenków chleba.

To brzmi dziwnie. Proponowałabym: Przypominał wtedy władcę spacerującego wśród poddanych. Nawet teraz, kiedy uginał się pod ciężarem wielkich bochenków chleba, wyglądał dostojnie”

 Ukłonił się staruszce

kto?

zrobić tutaj wytwórnie mocnych trunków

wytwórnię?

kiedy Kaziu prze­stał być bim­bra­rzem, a zo­stał to­piel­cem.

Nie minął ty­dzień, a lu­dzie za­czę­li padać jak muchy

tutaj zajęło mi chwilę, aby zrozumieć, że ludzie zaczęli padać jak muchy po tym, jak Kaziu się utopił.

 

 

Zakasała spódnicę nad kolana i ruszyła na ratunek

Ciekawam, po co zakasała tą spódnicę?

Kto może wiedzieć więcej o mściwych zjawach niż Ponury Grim – dodała, wzruszając ramionami

kto dodał?

Hmm... Dlaczego?

Mogę się podpisać pod komentarzem Bemik – sympatyczne, na czasie, ale przecinki szaleją jak stado kozłów w kapuście. Podobała mi się historia, acz o powiązaniu z powodem nieszczęść pomyślałam od razu. Ba, w pierwszej chwili podejrzewałam, że ludziska mają kaca giganta! ;-)

Pozwolił założyć sobie na szyje sznur

To ile on miał łbów i szyj? Mutant jakiś? ;-)

Babska logika rządzi!

Nie przepadam za opowiadaniami okolicznościowymi, ale Koźlą ucztę przeczytałam bez przykrości i nie miałabym nic przeciw temu, by w innych okolicznościach poznać pozostałych mieszkańców tej specyficznej wioski. Uroku opowieści dodaje humor, może niezbyt wyrafinowany, jednak utrzymujący się w granicach dobrego smaku.

Wykonanie mogłoby być nieco lepsze.

 

Zgod­nie z tra­dy­cją, naj­le­piej w ten roli spraw­dził­by się koź­larz… – Literówka.

 

Usta­wi­ła się od stro­ny zada i ze­bra­ła siły.Usta­wi­ła się od stro­ny zadu i ze­bra­ła siły.

 

kiedy ugi­nał się pod cię­ża­rem wiel­kich bo­chen­ków chle­ba. – Masło maślane. Czy mogą być bochenki czegoś innego, nie chleba?

 

Józek po­otwie­rał wszyst­kie okna (żeby dusze mogły swo­bod­nie wle­cieć do środ­ka), a wia­dra przy­krył de­ska­mi (żeby się nie po­to­pi­ły). Józek po­otwie­rał wszyst­kie okna, żeby dusze mogły swo­bod­nie wle­cieć do środ­ka, a wia­dra przy­krył de­ska­mi, żeby się nie po­to­pi­ły.

W tym zdaniu nawiasy są zupełnie zbędne.

 

Wpierw przy­zy­wam Pana Kazia.Wpierw przy­zy­wam pana Kazia.

Zwroty grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Po­ka­zał jak za­ci­ska palce wokół koski i wcią­ga… – Literówka.

 

Tak za­cho­dzić ludzi w ich wła­snych do­mach? – Raczej: Tak na­cho­dzić ludzi w ich wła­snych do­mach?

 

Od­ko­ro­wał bu­tel­kę bim­bru i wziął duży łyk. – Raczej: Od­ko­ro­wał bu­tel­kę bim­bru i wypił duży łyk.

Nie umiem sobie wyobrazić brania łyków. :-(

 

Ła­twiej było by się po­zbyć kogoś, kto już nie żył.Ła­twiej byłoby się po­zbyć kogoś, kto już nie żył.

 

nie po­wi­nien za dużo my­śleć tylko od razu się­gać po widły– roz­ło­ścił się Grim. – …nie po­wi­nien za dużo my­śleć tylko od razu się­gać po widły. – Rozz­ło­ścił się Grim.

Nie zawsze prawidłowo zapisujesz dialogi. Zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Pew­nie od­po­wied­nia ilość mogła by uśpić każ­de­go… – Pew­nie od­po­wied­nia ilość mogłaby uśpić każ­de­go

 

Je­dy­na oca­la­ła bu­tel­ka znaj­do­wa­ła się pod pa­zu­chą babci.Je­dy­na oca­la­ła bu­tel­ka znaj­do­wa­ła się za pa­zu­chą babci.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przecinki to moje utrapienie! Chyba najwyższy czas przypomnieć sobie zasady interpunkcji. Dzięki za komentarze. Po każdym przeczytaniu coś poprawiam, ale i tak wielu rzeczy nie wyłapuję. Chociaż z jednym się nie zgodzę. Winorośl tak ciasno splata ściany, że naprawdę wygląda jakby powstrzymywała czas. Tynk się sypie, chałupa ledwo stoi, ale nie runie.

Bardzo mi się podobało. Miłe, ciepłe, płynie. Gratuluję :)

Sympatyczny tekst, czytało się dobrze. I nawet wstawki humorystyczne w takiej formie, że mnie nie odstraszyły, a to już coś ;)

"więc żaden, szanujący swe życie, kozioł" "więc, świętej pamięci, Kaziu" – Zapewne potraktowałaś to jako wtrącenia, ale w takich przypadkach nie oddziela się tego przecinkami.

Też, jak Finkla, myślałem, że powodem zamieszania jest kac, ale nie pasował mi tygodniowy okres karencji :) Bardzo kreskówkowe poczucie humoru. Napisane na tyle zgrabnie, że lekko się czyta, mimo niedopracowanej interpunkcji. Myślę, że ilość wprowadzonych wątków i postaci daje spore pole do popisu, jeśli chodzi o inne historie z tego “uniwersum”.

Nie mój typ humoru, ale całkiem sympatyczne i przyjemnie się czytało.

F.S

Czytało się bez zgrzytów, fabuła przemyślana, ale dla mnie humor trochę zbyt toporny i zakończenie za mało zaskakujące. Mimo to – udany debiut.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Nowa Fantastyka