- Opowiadanie: smelt - Jestem w raju

Jestem w raju

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Jestem w raju

– Co to ma zna­czyć? – Ale­jan­dro z nie­do­wie­rza­niem roz­glą­dał się do­oko­ła. – Chyba to nie sen – uszczyp­nął się mocno w przed­ra­mię. Od­po­wie­dział wy­raź­ny ból. – Ha­lu­cy­no­ge­ny to też nie są, od mie­się­cy nic nie ćpa­łem.

Wokół niego roz­cią­gał się cu­dow­ny ogród, świe­ci­ło słoń­ce, po nie­bie prze­su­wa­ły się nie­wiel­kie ob­łocz­ki. Pra­wie nie było wia­tru. Po­wie­trze wy­peł­niał in­ten­syw­ny za­pach kwia­tów – jakby rów­no­cze­śnie kwi­tły ja­bło­nie, bzy i ja­śmi­ny. I te ptaki…. Nigdy nie sły­szał wspa­nial­szych treli – może wszyst­kie sło­wi­ki świa­ta po­sta­no­wi­ły przy­być w to miej­sce, by wzbu­dzić za­chwyt przy­pad­ko­we­go słu­cha­cza.

 

Szedł po mięk­kiej mu­ra­wie, po­prze­ty­ka­nej róż­no­ko­lo­ro­wy­mi kwia­ta­mi. „Do­sko­na­łe, świe­że po­wie­trze – jak w gó­rach.

I ta tem­pe­ra­tu­ra – cie­pło, ale nie upal­nie.

 

W pew­nym od­da­le­niu uj­rzał jakąś po­stać, praw­do­po­dob­nie ko­bie­ty. Gdy od­le­głość mię­dzy nimi zma­la­ła, stwier­dził, że skądś ją zna.

 

Sta­nę­li w mil­cze­niu na­prze­ciw sie­bie.

 

– Witaj, Ale­jan­dro – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta z uśmie­chem. – Nie po­zna­jesz mnie? To ja, Me­la­nie.

 

Wtedy przy­po­mniał sobie. To prze­cież jego uko­cha­na. Ile to lat mi­nę­ło? Nie mógł sobie przy­po­mnieć. Ale jakie to teraz ma zna­cze­nie.

 

W jego oczach za­szkli­ły się łzy szczę­ścia.

 

– Witaj, Me­la­nie.

 

– Je­steś szczę­śli­wy?

 

– Nigdy nie czu­łem się le­piej.

 

– Chodź ze mną, za­pro­wa­dzę cię do in­nych.

 

Szli trzy­ma­jąc się za rękę.

 

„Je­stem w raju" – po­my­ślał.

 

 

*

 

 

– Ma­jo­rze Logan, to praw­dzi­wy kolos, ma ja­kieś ty­siąc osiem­set me­trów śred­ni­cy – głos pi­lo­ta do­tarł przez gło­śnik do ka­bi­ny do­wód­cy. – Mo­że­my spró­bo­wać osiąść na jego grzbie­cie.

 

– OK, udzie­lam ze­zwo­le­nia – za­ko­men­de­ro­wał ofi­cer.

 

Jego jed­nost­ka zwia­dow­cza od pra­wie trzech mie­się­cy prze­mie­rza­ła prze­strzeń wokół Per­se­fo­ny – nowo za­sie­dlo­nej pla­ne­ty – i oprócz kilku stat­ków han­dlo­wych nie na­po­tka­ła żad­ne­go sztucz­ne­go obiek­tu. Do­pie­ro dziś na­tknę­li się na tę wiel­ką, nie­ru­cho­mo za­wie­szo­ną w ­prze­strze­ni ­ma­chi­nę o kształ­cie spłasz­czo­nej od góry kuli. Prze­z i­lu­mi­na­to­ry wy­zie­ra­ło blade świa­tło, ale żaden sy­gnał ra­dio­wy nie po­wi­tał przy­by­szów. Głów­ny właz znaj­du­ją­cy się w środ­ko­wym seg­men­cie był za­mknię­ty.

 

Sta­tek albo ra­czej, z uwagi na swój bez­ruch, sta­cja ko­smicz­na, nie wy­ka­zy­wał uszko­dzeń, a mimo to nie można z nim było na­wią­zać kon­tak­tu. Major Logan wie­dział, że na­le­ży za­cho­wać ostroż­ność – w swo­jej wie­lo­let­niej ka­rie­rze zda­rzy­ło mu się pa­ro­krot­nie mieć do czy­nie­nia z pi­ra­ta­mi szmu­glu­ją­cy­mi sa­dzon­ki ro­ślin, zmu­to­wa­ne ludz­kie em­brio­ny albo nar­ko­ty­ki, tu­dzież z de­zer­te­ra­mi, usi­łu­ją­cy­mi w po­rwa­nych przez sie­bie po­jaz­dach od­da­lić się od armii i cy­wi­li­za­cji, i za­ży­wać bło­giej wol­no­ści.

 

Jed­nost­ka Lo­ga­na zo­sta­ła wy­zna­czo­na do mo­ni­to­ro­wa­nia stre­fy przy­gra­nicz­nej pla­ne­ty, a więc ob­sza­ru o pro­mie­niu około pięć­dzie­się­ciu ty­się­cy ki­lo­me­trów oraz spraw­dza­nia wszel­kich po­dej­rza­nych obiek­tów, ko­niecz­na była zatem in­spek­cja także i tego za­gad­ko­we­go tworu.

 

Krą­żow­nik Sił Zbroj­nych Per­se­fo­ny de­li­kat­nie wy­lą­do­wał na wierz­chu gi­gan­tycz­nej kon­struk­cji. Major oraz dwaj żoł­nie­rze za­ło­ży­li kom­bi­ne­zo­ny i wy­szli na ze­wnątrz. Sta­nę­li na plat­for­mie o po­wierzch­ni kil­ku­set me­trów kwa­dra­to­wych, skąd mogli po­dzi­wiać górną część ka­dłu­ba wiel­kie­go stat­ku ko­smicz­ne­go.

 

– Może znaj­dzie­my jakiś właz albo niszę z wej­ściem – za­su­ge­ro­wał Logan pod­wład­nym. – Trzy­maj­cie splu­wy w po­go­to­wiu, jakby co….

 

Po­szu­ki­wa­nia nie trwa­ły długo, po paru mi­nu­tach na­po­tka­li stu­dzien­kę ze znaj­du­ją­cy­mi się we­wnątrz me­ta­lo­wy­mi schod­ka­mi. Major zsu­nął się na nie i dał ski­nie­niem znak, by żoł­nie­rze scho­dzi­li za nim. Jeden z nich pró­bo­wał za­opo­no­wać, zwra­ca­jąc uwagę, że do­wód­ca nie po­wi­nien się na­ra­żać na po­ten­cjal­ne, bez­po­śred­nie nie­bez­pie­czeń­stwo, ale ofi­cer od­po­wie­dział ge­stem oznaj­mia­ją­cym nie­to­le­ro­wa­nie dys­ku­sji. Scho­dzi­li w mil­cze­niu, uwa­ża­jąc, by nie wy­pu­ścić przy­go­to­wa­nej do strza­łu broni i rów­no­cze­śnie nie ze­śli­zgnąć się z okrą­głych szcze­bli. Na głę­bo­ko­ści ja­kichś pię­ciu me­trów wy­czu­li dno szybu, a po oświe­tle­niu oto­cze­nia sil­nym re­flek­to­rem uj­rze­li drzwi. Miały szy­fro­wy zamek i wy­glą­da­ły so­lid­nie, ale do­wód­ca po­le­cił pod­wład­nym, by użyli la­se­ra do prze­pa­le­nia rygli. Po kwa­dran­sie prze­szko­da zo­sta­ła usu­nię­ta i męż­czyź­ni wkro­czy­li do ko­mo­ry de­kom­pre­syj­nej, w któ­rej włą­czy­ło się ja­skra­we oświe­tle­nie. Uży­wa­jąc przy­ci­sków na ścia­nie Logan za­mknął śluzę, a po kilku mi­nu­tach ekra­nik w heł­mie wy­świe­tlił sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce pa­ra­me­try oto­cze­nia: tlen dwa­dzie­ścia jeden prze­ci­nek trzy, tem­pe­ra­tu­ra dzie­więt­na­ście prze­ci­nek jeden, ci­śnie­nie ty­siąc dwa.

 

– Dobra, zdej­mu­ję pierw­szy – oznaj­mił ofi­cer i ostroż­nie otwo­rzył zawór ska­fan­dra.

Od­cze­kał chwi­lę i po­wo­li ścią­gnął hełm z głowy. Po­dob­nie po­stą­pi­li jego to­wa­rzy­sze, po czym wszy­scy ru­szy­li do ko­lej­ne­go po­miesz­cze­nia, znaj­du­ją­ce­go się za nie­za­bez­pie­czo­ny­mi drzwia­mi. Krą­ży­li ko­ry­ta­rza­mi przez jakiś czas nie na­po­ty­ka­jąc żad­nych śla­dów obec­no­ści czło­wie­ka. W końcu jeden z tu­ne­li prze­szedł w roz­sze­rzo­ny hol, za któ­rym przed ocza­mi żoł­nie­rzy roz­po­starł się osza­ła­mia­ją­cy widok: uj­rze­li gi­gan­tycz­ne po­miesz­cze­nie o elip­tycz­nej pod­sta­wie ma­ją­ce pew­nie z pół ki­lo­me­tra dłu­go­ści i wy­so­kie na około sto me­trów, z przy­po­mi­na­ją­cym ziem­skie niebo ja­sno­nie­bie­skim skle­pie­niem.

W cen­tral­nej czę­ści sztucz­ne­go fir­ma­men­tu błysz­cza­ła ja­skra­wa imi­ta­cja słoń­ca.

 

– Dobry Boże, jak przed laty na ziemi… – wy­szep­tał jeden z męż­czyzn.

 

– Jak za daw­nych, do­brych cza­sów, Ralph – za­wtó­ro­wał mu drugi.

 

U ich stóp roz­po­ście­ra­ła się zie­lo­na kra­ina – setki tro­pi­kal­nych drzew i krze­wów, po­prze­pla­ta­nych zwo­ja­mi lian, małe stru­my­ki i je­zior­ka oraz, z pra­wej stro­ny, kilka drew­nia­nych chat. Gdzieś w za­ka­mar­kach pa­mię­ci po­ja­wi­ły się wspo­mnie­nia fil­mów i ksią­żek z lat dzie­ciń­stwa.

 

Per­se­fo­na miała sta­bil­ną po­wierzch­nię, a gra­wi­ta­cję i czas ob­ro­tu po­dob­ne do ziem­skich, ale w jej at­mos­fe­rze nie było ani pro­mi­la tlenu. Kil­ka­set ty­się­cy ludzi miesz­ka­ło na tej pla­ne­cie w ni­by-mia­stach przy­kry­tych prze­źro­czy­sty­mi klo­sza­mi. Świe­ci­ło tu przy­naj­mniej słoń­ce, emi­tu­ją­ce wy­star­cza­ją­cą do eg­zy­sten­cji ilość ener­gii. Nie tak jak na sta­rej Ziemi, gdzie pył wul­ka­nicz­ny prze­sło­nił niebo na dzie­się­cio­le­cia do­pro­wa­dza­jąc do stu­stop­nio­wych mro­zów.

 

Co za cho­le­ra? – mruk­nął mniej po­dat­ny na wra­że­nia es­te­tycz­ne major. – Czyż­by to jakaś eks­pe­ry­men­tal­na sta­cja ba­daw­cza? A jeśli tak, to czemu nic nam o niej nie wia­do­mo?

 

Logan był twardym facetem, przyzwyczajonym przez lata do raczej oschłego oglądu świata i stosunku do ludzi. Jego chłodne, niebieskie oczy współgrały ze zwalistą sylwetką, niezmiennie budząc respekt rozmówców i postronnych osób. Tym niemniej jego obecni towarzysze nie ustępowali mu pod względem muskularności postur, nie dorównując wszelako charyzmą swojemu pryncypałowi.

 

Po­sta­no­wi­li obej­rzeć las z bli­ska. W gąsz­czu od­na­leź­li ścież­kę, która pro­wa­dzi­ła wzdłuż szem­rzą­ce­go po­to­ku, świad­czą­ce­go o nie­wiel­kiej róż­ni­cy w po­zio­mach grun­tu. Pod­ło­że do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ło zwy­kłą glebę, w wielu miej­scach po­ro­śnię­tą mcha­mi i po­ro­sta­mi. Z po­cząt­ku nie za­uwa­ży­li żad­nych zwie­rząt, ale w pew­nym mo­men­cie Chris krzyk­nął:

 

– Nie­sa­mo­wi­te – to chyba pa­pu­ga!

 

W rze­czy­wi­sto­ści na ga­łę­zi sie­dział tukan. Spo­glą­dał z za­cie­ka­wie­niem na przy­by­szów, potem za­ło­po­tał skrzy­dła­mi i od­le­ciał. Wkrót­ce po­ja­wi­ło się wię­cej pta­ków – były to ko­lej­ne tu­ka­ny, ka­nar­ki i w rze­czy samej pa­pu­gi.

 

– Cie­kaw je­stem czy jest tu coś ja­dal­ne­go – rzu­cił Chris.

 

– Może znaj­dzie­my jakąś ro­pu­chę albo jasz­czur­kę, w sam raz na twoje pod­nie­bie­nie – ła­ska­wie za­uwa­żył major, wy­wo­łu­jąc salwy śmie­chu Ral­pha.

 

Prze­szli las do­sta­jąc się na drugą stro­nę wiel­kiej auli, nie­opo­dal sza­ła­sów. Wtedy Logan do­strzegł napis na me­ta­lo­wej ścia­nie:

 

 

„STA­CJA KY­BE­LE – TEREN DO­ŚWIAD­CZAL­NY"

 

 

Do uwagi całej trój­ki do­tarł fakt, że oświe­tle­nie robi się coraz słab­sze – wiel­ka lampa na górze po­wo­li przy­ga­sa­ła, co stwa­rza­ło wra­że­nie, jakby nad­cho­dził zmierzch.

 

– Nie­źle to sobie ob­my­śli­li: ro­ślin­ki, ptasz­ki, stru­mycz­ki, sło­necz­ko, cho­ciaż nie­ru­cho­me. Cie­kaw je­stem czy w końcu znaj­dzie­my tu jakąś dwu­noż­ną isto­tę, to chyba nie­moż­li­we, żeby nie było tu ludzi – stwier­dził Ralph.

 

Logan włą­czył ra­dio­te­le­fon.

 

– Tu major do bazy, zgłoś się.

 

– Halo, ma­jo­rze, po­rucz­nik Mauricio zgła­sza się, czy tam u was wszy­stko gra?

 

– Na razie jest spo­kój. Do tej pory ni­ko­go nie spo­tka­li­śmy, tro­chę to po­dej­rza­ne. Zo­sta­nie­my tutaj kilka, może kil­ka­na­ście go­dzin. Póki co, znajdź­cie mi wszel­kie in­for­ma­cje na temat sta­cji ko­smicz­nej „Ky­be­le". Bez od­bio­ru.

 

Usie­dli na skra­ju po­la­ny i wy­cią­gnę­li z kie­sze­ni fo­lio­we to­reb­ki ze sprosz­ko­wa­nym po­ży­wie­niem. Jedli w mil­cze­niu, spo­glą­da­jąc na po­grą­ża­ją­ce się w ciem­no­ściach za­ro­śla.

 

– Skosz­to­wał­bym tej wody – po­wie­dział Chris i wobec braku sprze­ci­wu do­wód­cy za­czerp­nął ze stru­my­ka orzeź­wia­ją­cej cie­czy. Wle­wał ją sobie rę­ka­mi do ust, roz­ko­szu­jąc się wy­bor­nym sma­kiem. Potem zmierzwił swą rudą czuprynę mokrymi dłońmi.

 

– Cóż, skoro już tu je­ste­śmy, sko­rzy­staj­my z oka­zji i od­pocz­nij­my na łonie na­tu­ry – za­pro­po­no­wał Logan. Uło­ży­li się na tra­wie i pa­trzy­li w górę, gdzie tu i ów­dzie mi­go­ta­ły słabe świa­teł­ka imi­tu­ją­ce gwiaz­dy. Logan my­ślał o Ziemi, skąd przed bli­sko dwu­stu laty wy­star­to­wa­ło kil­ka­na­ście ty­się­cy osób, nie­do­bit­ków po wiel­kim ka­ta­kli­zmie, który za­ist­niał zu­peł­nie nie­za­leż­nie od woli i dzia­ła­nia czło­wie­ka. Dzię­ki po­sia­da­niu od­po­wied­nich stat­ków roz­po­czę­to po­dróż, która jed­nak prę­dzej czy póź­niej za­koń­czy­ła­by się tra­gicz­nie, gdyby nie przy­spie­sze­nie badań nad hi­per­prze­strze­nią. Prze­pro­wa­dza­ne w iście eks­pre­so­wym tem­pie eks­pe­ry­men­ty po­zwo­li­ły osta­tecz­nie opra­co­wać me­to­dę po­ko­ny­wa­nia dzie­sią­tek ty­się­cy lat świetl­nych w ciągu paru go­dzin, bez uszczerb­ku dla zdro­wia po­dróż­ni­ków.

 

W ten wła­śnie spo­sób pio­nie­rzy ko­smo­su przy­by­li na znaj­du­ją­cą się w Wiel­kim Ob­ło­ku Ma­gel­la­na Per­se­fo­nę, pla­ne­tę, któ­rej ist­nie­nie po­twier­dzo­no już w roku 2045, czter­dzie­ści lat przed ka­ta­stro­fą.

 

„Tam, z pra­wej stro­ny, to chyba Wiel­ka Niedź­wie­dzi­ca" – po­my­ślał major, któ­re­go za­czę­ła opa­no­wy­wać sen­ność. W końcu, wsłu­cha­ny w od­gło­sy cykad, za­padł w sen.

 

 

*

 

 

– Co za prze­pięk­ne miej­sce – Ta­ma­ra na­sy­ca­ła swoje zmy­sły pięk­nem uro­kli­we­go ogro­du. – To chyba raj. Praw­dzi­wy bi­blij­ny raj.

 

Za­wsze ko­cha­ła śpiew pta­ków. Teraz mogła słu­chać go do woli. Po­de­szła do jed­ne­go z drzew i urwa­ła duży, czer­wo­ny owoc. „Umm, co za smak, coś jak lody tru­skaw­ko­we zmie­sza­ne z brzo­skwi­nia­mi." Słoń­ce ja­skra­wo świe­ci­ło na pra­wie bez­chmur­nym nie­bie, ale nie czuła nie­przy­jem­ne­go żaru.

 

Nagle zo­rien­to­wa­ła się, że nie utyka – kie­dyś jako dziec­ko prze­wró­ci­ła się i zła­ma­ła nogę, tak nie­szczę­śli­wie, ze kość prze­bi­ła skórę. Le­karz po­wie­dział, że nie bę­dzie już mogła bie­gać jak inne dzie­ci. Ale teraz już może! – pod­nie­co­na po­pę­dzi­ła przed sie­bie z za­wrot­ną szyb­ko­ścią, prze­ska­ku­jąc po­to­ki i małe krzacz­ki. Nagle sta­nę­ła, nie ze zmę­cze­nia, bo wcale go nie od­czu­wa­ła, tylko dla­te­go, że ujrzała mło­de­go męż­czy­znę, wpa­tru­ją­ce­go się w nią z nie­wiel­kie­go pa­gór­ka. Pod­szedł do niej z uśmiechem.

 

– Witaj, Ta­ma­ro. To ja, Ro­bert.

 

Po chwi­li tu­li­li się do sie­bie, uszczę­śli­wie­ni.

 

„Je­stem w raju" – ra­do­sna myśl prze­bie­gła przez jej umysł.

 

 

*

 

 

– Pi-biiip, pi-biiip – dźwięk ra­dio­te­le­fo­nu wy­rwał ma­jo­ra ze snu. Ze­rwał się na równe nogi, spo­strze­ga­jąc, że jest już widno. Ode­brał roz­mo­wę.

 

– Tu Mauricio, zna­la­złem in­for­ma­cje na temat „Ky­be­le".

 

– Pro­szę mówić.

 

– Obiekt zo­stał skon­stru­owa­ny około roku 2070-te­go. Pier­wot­nie po­my­śla­ny jako po­li­gon do­świad­czal­ny do prze­te­sto­wa­nia za­mknię­te­go eko­sys­te­mu, który funk­cjo­no­wał­by w prze­strze­ni po­za­ziem­skiej przy mi­ni­mal­nej in­ge­ren­cji czło­wie­ka. Po wy­bu­chach wul­ka­nów sta­cję prze­nie­sio­no na Per­se­fo­nę i w roku 2090 wzno­wio­no eks­pe­ry­ment. Jed­nak po kilku la­tach łącz­ność ze stat­kiem zo­sta­ła prze­rwa­na i od tej pory słuch o nim za­gi­nął.

 

– Dzię­ku­ję po­rucz­ni­ku. Wy­glą­da na to, że od­na­leź­li­śmy zgubę.

 

– Gra­tu­la­cje, ma­jo­rze. Mam na­dzie­ję, że jak będą przy­zna­wać panu pre­mię, to nie za­po­mni pan o ko­le­gach.

 

– Na­tu­ral­nie, na pewno kupię panu pacz­kę cygar, bez od­bio­ru.

 

Chris i Ralph też już nie spali. Major wpierw zru­gał ich i czę­ścio­wo sam sie­bie za popas w nie­zna­nym miej­scu bez wy­sta­wie­nia warty, potem zre­la­cjo­no­wał wie­ści od po­rucz­ni­ka.

 

– Stara łajba nie­źle się trzy­ma, jak na swoje lata – stwier­dził Chris.

 

– Sta­tek mu­siał być re­mon­to­wa­ny przez ten czas przy­naj­mniej kil­ka­krot­nie – skwi­to­wał Ralph. – Nawet naj­lep­sza po­wło­ka ze stali z do­dat­kiem ty­ta­nu i niklu nie wy­trzy­ma­ła­by ta­kie­go okre­su bez na­praw. Na pewno ude­rzył w nią nie­je­den me­te­oryt.

 

– W środ­ku na­to­miast nie widać naj­mniej­szych śla­dów ko­ro­zji, w końcu tlenu i wil­go­ci jest tu pod do­stat­kiem – ode­zwał się Logan. – Ale to dla­te­go, że mamy tu grubą war­stwę alu­mi­nium – dodał po chwi­li, pró­bu­jąc za­ry­so­wać ścia­nę lufą mio­ta­cza.

 

– Apro­pos tlenu – kon­ty­nu­ował Ralph. – Nie je­stem bio­lo­giem, ale mam wąt­pli­wo­ści czy te drze­wa są w sta­nie wy­pro­du­ko­wać taką ilość ży­cio­daj­ne­go gazu, jaka nor­mal­nie wy­stę­pu­je w po­wie­trzu. W końcu na Ziemi pro­por­cja tlenu i azotu usta­la­ła się w ciągu dzie­sią­tek lub setek mi­lio­nów lat.

 

– To praw­da, myślę, że sta­tek po­sia­da so­lid­ny zapas skro­plo­ne­go tlenu, po­dob­nie jak wy­peł­nia­cza: azotu lub któ­re­goś z gazów szla­chet­nych. Nie­wy­klu­czo­ne, że opra­co­wa­no także me­to­dę ka­ta­li­tycz­ne­go roz­kła­du dwu­tlen­ku węgla – od­parł major.

 

Na­brał po­wie­trza w płuca i przy­mknął oczy. Z tak rześ­kie­go po­wie­trza rzad­ko można było ko­rzy­stać na Per­se­fo­nie.

 

W za­ro­ślach roz­le­gły się po­pi­ski­wa­nia, pew­nie ja­kichś pta­ków albo gry­zo­ni.

 

– Mu­si­my zna­leźć cen­tral­ną dys­po­zy­tor­nię. Ale naj­pierw zaj­rzyj­my do tych domów.

 

Drew­nia­ne bu­dyn­ki nie ukry­wa­ły żad­ne­go go­spo­da­rza. Są­dząc po ob­fi­cie ro­sną­cych tu mchach i grzy­bach, nikt ich nie zamieszkiwał od do­brych paru lat. W dom­kach było tro­chę pro­stych mebli z two­rzy­wa sztucz­ne­go oraz apa­ra­tu­ra ba­daw­cza i szkło la­bo­ra­to­ryj­ne.

 

– Chro­ma­to­graf „DR 800" z 2062 roku – Chris prze­czy­tał ta­blicz­kę na przy­ku­rzo­nym sprzę­cie – mu­ze­al­ny eks­po­nat.

 

W jeden z szu­flad spróch­nia­łe­go kre­den­su zna­leź­li zbu­twia­ły stos za­dru­ko­wa­nych kar­tek. Na jed­nej z nich znaj­do­wa­ła się lista człon­ków za­ło­gi.

 

– Sto czter­na­ście osób – mruk­nął pod nosem major, prze­glą­da­jąc szcze­gó­ło­we dane. – Duża roz­pię­tość wieku. Były też i dzie­ci.

 

Jego uwagę zwró­cił gruby notes opra­wio­ny w sztucz­ną skórę z ręcz­nie wy­ko­na­ny­mi za­pi­ska­mi. Major ze­ska­no­wał kilka kar­tek i włą­czył ra­dio­te­le­fon.

 

– Po­rucz­nik Mauricio, od­biór.

 

– Tu Logan, prze­ślę wam zaraz parę stron do prze­tłu­ma­cze­nia, wy­da­je mi się, że to po hisz­pań­sku. Niech pan to prze­tłu­ma­czy i ode­zwie się bez­zwłocz­nie.

 

– Tak jest, ma­jo­rze.

 

Do­wód­ca dał znak żoł­nie­rzom i opu­ści­li chatę.

 

 

*

 

 

– To nie­moż­li­we, mam prze­cież osiem­dzie­siąt czte­ry lata. – Max spo­glą­dał na swoje od­bi­cie w stru­my­ku uka­zu­ją­ce twarz dwu­dzie­sto­pa­ro­let­nie­go chło­pa­ka.

 

Cie­pły wie­trzyk przy­jem­nie ła­sko­tał go w plecy. Zo­rien­to­wał się, że jest nagi, ale nie czuł wsty­du ani skrę­po­wa­nia. Prze­peł­niał go spo­kój. Urze­ka­ją­cy kra­jo­braz przy­wo­dził mu na myśl opisy ba­śnio­wych krain, o któ­rych czy­tał w dzie­ciń­stwie.

 

Zmarsz­czył czoło i pró­bo­wał sobie przy­po­mnieć, w jaki spo­sób się tu zna­lazł, ale bez­sku­tecz­nie. Co dzia­ło się przed go­dzi­ną? A przed dzie­się­cio­ma? – Nie miał po­ję­cia. Z bar­dziej od­le­gły­mi wspo­mnie­nia­mi było nieco le­piej – znał swoją toż­sa­mość i pa­mię­tał swoje życie, jed­nak wi­dział je jakby przez mgłę.

 

Usły­szał ciche kroki. Od­wró­cił się po­wo­li.

 

– Do­brze, że je­steś, Max. Teraz bę­dzie­my już razem – pięk­na dziew­czy­na o świe­tli­stych wło­sach wzię­ła go za rękę.

 

– To ty? Prze­cież ty…

 

– Masz sie­dem­dzie­siąt lat, to chcia­łeś po­wie­dzieć? – za­chi­cho­ta­ła. – Tutaj nie ma sta­rych ludzi. Nie­ba­wem wszyst­kich zo­ba­czysz i sam się prze­ko­nasz.

 

Mały pta­szek ko­ły­sał się na ga­łąz­ce, ob­ser­wu­jąc od­da­la­ją­cą się parę. Gdyby Max i jego to­wa­rzysz­ka od­wró­ci­li głowy, spo­strze­gli­by, że kra­jo­braz za nimi po­grą­ża się w mroku.

 

 

*

 

 

– Nie­ste­ty wszyst­kie dane zo­sta­ły usu­nię­te – za­ko­mu­ni­ko­wał Chris, kiedy skru­pu­lat­nie prze­ana­li­zo­wał do­stęp­ne za­so­by pa­mię­ci cen­tral­ne­go kom­pu­te­ra.

 

Po paru go­dzi­nach błą­dze­nia w po­sęp­nym la­bi­ryn­cie na­tknę­li się na po­miesz­cze­nie, które nie­gdyś było głów­ną ste­row­nią. Pa­no­wa­ły tu ide­al­ny po­rzą­dek i czy­stość. Sze­reg mo­ni­to­rów wska­zy­wał nie­na­gan­ne funk­cjo­no­wa­nie wszyst­kich przy­rzą­dów na sta­cji. Do­stęp do pa­mię­ci dys­ko­wej był so­lid­nie chro­nio­ny, ale Chri­so­wi udało się zła­mać kody za­bez­pie­cza­ją­ce.

 

– Przy­naj­mniej mamy tro­chę in­for­ma­cji z no­te­su – stwier­dził Logan przej­rzaw­szy prze­tłu­ma­czo­ne na an­giel­ski no­tat­ki. – Są to prze­waż­nie oso­bi­ste re­flek­sje jed­ne­go z człon­ków ekipy na­uko­wej. Pisze on mię­dzy in­ny­mi o en­tu­zja­zmie, jaki to­wa­rzy­szył wszyst­kim człon­kom za­ło­gi, kiedy „kil­ku­let­ni żmud­ny trud zo­stał na­gro­dzo­ny efek­ta­mi w po­sta­ci świet­nie funk­cjo­nu­ją­ce­go bio­sys­te­mu".

 

– Szko­da tylko, że nie za­ło­ży­li ho­dow­li krów albo kóz, na­pił­bym się praw­dzi­we­go mleka… – roz­ma­rzył się Ralph. – Ta sztucz­nie wy­twa­rza­na za­wie­si­na ka­ze­iny w wo­dzie, którą piję od lat, sma­ku­je jak łajno kota.

 

– Ja­dłeś kie­dyś łajno kota? – iro­nicz­nie za­py­tał jego kolega.

 

– Cze­kaj­cie, jest tu jesz­cze coś cie­ka­we­go – kon­ty­nu­ował major. – Jak się oka­zu­je, na Ky­be­le był re­ali­zo­wa­ny rów­no­le­gły pro­gram, za­ini­cjo­wa­ny jesz­cze na Ziemi, do­ty­czą­cy roz­wo­ju sieci neu­ro­no­wych.

 

Prze­czy­tał frag­ment tek­stu: „Dnia 28.03.2074 roku kom­pu­ter po­kła­do­wy na „Ky­be­le" zo­stał za­opa­trzo­ny w roz­sze­rze­nie pa­mię­ci ope­ra­cyj­nej o gi­gan­tycz­nej mocy ob­li­cze­nio­wej, opar­te na prze­wo­dach optycz­nych. Pro­fe­sor Mar­tens jest prze­ko­na­ny, że po­zwo­li to na sa­mo­dziel­ne pro­jek­to­wa­nie przez kom­pu­ter no­wych al­go­ryt­mów oraz po­dej­mo­wa­nie przez niego au­to­no­micz­nych de­cy­zji". – Chciał­bym wie­dzieć na jakim po­zio­mie ewo­lu­cji jest teraz ten elek­tro­nicz­ny mu­tant.

 

– Z pew­no­ścią nie na wyż­szym niż an­dro­idy z Per­se­fo­ny – za­uwa­żył Ralph – szcze­gól­nie Mag­gie, naj­lep­szy la­cho­ciąg w We­stern Di­strict.

 

Major po­now­nie prze­śle­dził do­ku­ment i za­rzą­dził opusz­cze­nie dys­po­zy­tor­ni.

 

– Wra­ca­my na nasz sta­tek. Spo­rzą­dzi­my szcze­gó­ło­wy ra­port i prze­ka­że­my na­szym prze­ło­żo­nym w bazie. Niech oni zde­cy­du­ją, co dalej robić z tym fan­tem.

 

Gdy wy­cho­dzi­li, nagły dźwięk przy­kuł ich do po­sadz­ki:

 

– Wi­ta­my na sta­cji or­bi­tal­nej „Ky­be­le", jak się wam po­do­ba nasz ogród? – me­ta­licz­ny, bez­na­mięt­ny głos po­cho­dził z nie­okre­ślo­ne­go źró­dła.

 

Logan prze­łknął ślinę. Jego pod­świa­do­mość pod­po­wiadała mu, że sie­lan­ka do­bie­gła końca.

 

 

*

 

 

– A więc raj ist­nie­je – umar­łem i Pan po­wo­łał mnie do no­we­go życia – Pier­re de­lek­to­wał się ota­cza­ją­cym kra­jo­bra­zem.

 

Za­uwa­żył grupę osób sto­ją­cych nie­opo­dal i we­so­ło ma­cha­ją­cych do niego rę­ka­mi. Po­wo­li i do­stoj­nie ru­szył w ich kie­run­ku.

 

– I wi­dzia­łem nowe niebo i nową zie­mię; al­bo­wiem pierw­sze niebo i pierw­sza zie­mia prze­mi­nę­ły – prze­mó­wił.

Pod­niósł wy­so­ko ra­mio­na i uklęk­nął. – Wie­rzy­łem, że na­dej­dzie dzień, kiedy zo­ba­czę was po­now­nie.

 

Nie wie­dział, że w miej­scu, w któ­rym znaj­do­wał się przed pa­ro­ma mi­nu­ta­mi, wszyst­ko wy­bla­kło i po­sza­rza­ło.

 

 

*

 

 

– Po­daj­cie swoją iden­ty­fi­ka­cję.

 

– Je­ste­śmy zwia­dow­ca­mi z armii Per­se­fo­ny. Z kim mamy przy­jem­ność roz­ma­wiać? – major zwró­cił się w stro­nę ścia­ny z ekra­na­mi.

 

– Tu kom­pu­ter po­kła­do­wy sta­cji „Ky­be­le". Jak się macie?

 

– Mógł­bym się do­wie­dzieć, gdzie są lu­dzie z za­ło­gi? Czyż­by wszy­scy umar­li bez­po­tom­nie?

 

– Było kil­ka­na­ścio­ro dzie­ci, ale to za mało, by stwo­rzyć war­to­ścio­wą ge­ne­tycz­nie po­pu­la­cję.

 

– Więc na stat­ku nie ma żad­ne­go czło­wie­ka?

 

– Nie ma ludzi ży­ją­cych w sen­sie bio­lo­gicz­nym.

 

– Co masz na myśli? – Logan nie miał po­ję­cia, skąd do­kład­nie wy­do­by­wał się elek­tro­nicz­nie ge­ne­ro­wa­ny głos. Miał wra­że­nie, że sły­szy go wszę­dzie do­ko­ła.

 

Brak od­po­wie­dzi.

 

– Mo­żesz mi po­wie­dzieć, gdzie są ciała zmar­łych?

 

– Zgod­nie z pro­ce­du­rą były wy­rzu­ca­ne w prze­strzeń.

 

– A co się stało z pli­ka­mi dzien­ni­ka po­kła­do­we­go?

 

– Trud­no o lep­szy po­grzeb – kon­ty­nu­ował kom­pu­ter, jak gdyby nie sły­sząc ko­lej­ne­go py­ta­nia. – Będą dry­fo­wać w prze­stwo­rzach ko­smo­su przez całą wiecz­ność, nie­tknię­te roz­kła­dem.

 

Choć wy­po­wia­da­ne słowa były po­zba­wio­ne emo­cji, Logan od­niósł wra­że­nie, że kryje się w nich jakaś fał­szy­wa nuta. Mil­czał przez chwi­lę, pa­trząc na twa­rze wy­cze­ku­ją­cych ko­le­gów.

 

– Wy­da­jesz się nie­zwy­kle in­te­li­gent­ny, jak na ma­szy­nę – po­wie­dział w końcu. – Mu­sie­li cię stwo­rzyć wy­bit­ni in­ży­nie­ro­wie. – Ufał, że te zdania za­brzmia­ły iro­nicz­nie.

 

– Je­steś w błę­dzie, nikt mnie nie two­rzył, nie li­cząc elek­tro­nicz­nych pod­ze­spo­łów. – Moja na­tu­ra wy­ni­ka z au­to­-ewo­lu­cji.

 

Po krót­kim na­my­śle ofi­cer uznał, że nie ma sensu prze­dłu­żać tej dys­ku­sji.

 

– Cóż, dzię­ku­je­my za in­for­ma­cje, ale na nas już czas. Wra­ca­my na nasz sta­tek.

 

– Nie­ste­ty, nie jest to moż­li­we.

 

Logan prze­czu­wał, że padną te słowa, choć miał przez sekundę na­dzie­ję, że tak się nie stanie.

 

– Nikt żywy nie może opu­ścić sta­cji „Ky­be­le". Takie są za­sa­dy.

 

– Za­sa­dy stwo­rzo­ne przez cie­bie? – nie wy­trzy­mał Chris – od kiedy to ro­bo­ty albo ja­kieś ga­da­ją­ce pudła mają upraw­nie­nia do two­rze­nia zasad?

 

– Ogród na „Ky­be­le" zo­stał za­pro­jek­to­wa­ny po to, by lu­dzie mogli w nim funk­cjo­no­wać w szczę­ściu i po­ko­ju. Jest tu duży zapas wody, a po­ży­wie­nie bę­dzie syn­te­zo­wa­ne w re­ak­to­rach z pro­stych sub­stan­cji or­ga­nicz­nych. Prócz tego macie prawo do spo­ży­wa­nia wszyst­kich ży­wych owo­ców.

 

– Spa­da­my stąd – rzu­cił ofi­cer do Chri­sa i Ral­pha.

 

Ze­rwa­li się do biegu. Mieli już przy­bli­żo­ną orien­ta­cję co do roz­miesz­cze­nia ko­ry­ta­rzy, co uła­twia­ło im szyb­kie prze­miesz­cza­nie się w górę ko­smicz­ne­go obiek­tu. Mi­nu­ty mi­ja­ły, top­nia­ła też od­le­głość do celu, o któ­rym teraz my­śle­li jak o zba­wie­niu.

 

– Nikt żywy nie może opu­ścić sta­cji „Ky­be­le" – za­brzmiał głos tuż obok nich – takie są za­sa­dy.

 

Sta­lo­wy, człe­ko­po­dob­ny stwór wy­łonił się z bocz­nej wnęki tu­ne­lu i ru­szył w ich stro­nę. Z każ­dym kro­kiem na­bie­rał pręd­ko­ści.

 

Męż­czyź­ni bie­gli sły­sząc za sobą stłu­mio­ny ło­skot po­tęż­nych stóp za­opa­trzo­nych w gu­mo­we pod­kład­ki. Chris od­wró­cił się i wy­mie­rzył do ro­bo­ta z la­se­ro­we­go ka­ra­bi­nu. Po­tęż­ne ude­rze­nie za­trzy­ma­ło au­to­mat, po­wstrzy­mu­jąc go na mo­ment od po­ści­gu.

 

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach przy­by­li w po­bli­że ko­mo­ry de­kom­pre­syj­nej. Jed­nak drzwi do po­miesz­cze­nia po­prze­dza­ją­ce­go ko­mo­rę były za­ry­glo­wa­ne.

 

– To już ko­niec – wy­dy­szał Chris.

 

Logan z na­pię­ciem coś roz­wa­żał.

 

– Nie ma innej rady, ja od­cią­gnę uwagę ro­bo­ta, a wy przez ten czas prze­pa­li­cie zamek. To nasza je­dy­na szan­sa.

 

Żoł­nie­rze spoj­rze­li w oczy ofi­ce­ro­wi.

 

– Na co się ga­pi­cie, on jest coraz bli­żej.

 

– Nie zo­sta­wi­my tu pana – za­pro­te­sto­wał Ralph.

 

– Nie ma czasu na sen­ty­men­ty, za­bierz­cie się za prze­pa­la­nie blo­ka­dy.

 

– Ale…

 

– Wy­ko­nać roz­kaz, do cho­le­ry!

 

Oczu obu męż­czyzn spo­tka­ły się po­now­nie ze wzro­kiem do­wód­cy. Wy­czy­ta­li w nim de­ter­mi­na­cję po­łą­czo­ną z obawą.

 

– Kiedy do­sta­nie­cie się na nasz sta­tek, po­cze­kaj­cie na mnie go­dzi­nę. Gdy­bym się nie po­ja­wił ani nie skon­tak­to­wał przez na­daj­nik, każ­cie pi­lo­to­wi po­wró­cić na Per­se­fo­nę i zdaj­cie w bazie szcze­gó­ło­wy ra­port.

 

– Tak jest, ma­jo­rze.

 

Oby­dwaj roz­po­czę­li pracę.

 

Major za­wró­cił i prze­bie­głszy kil­ka­na­ście me­trów sta­nął na­prze­ciw nad­cho­dzą­ce­go wła­śnie ro­bo­ta. Na­sta­wił mio­tacz na pełną moc i otwo­rzył ogień, za­le­wa­jąc ma­szy­nę świe­tli­sty­mi po­ci­ska­mi. Me­ta­lo­wa po­wło­ka roz­ża­rzy­ła się do czer­wo­no­ści, a ude­rze­nia spo­wo­do­wa­ły, że agre­sor za­chwiał się mocno. Wy­rzu­cił do przo­du ramię, nie tra­fił jed­nak ma­jo­ra, który bły­ska­wicz­nie od­sko­czył, i robot rąb­nął z ogrom­ną siłą w ścia­nę ko­ry­ta­rza.

 

Logan od­rzu­cił bez­u­ży­tecz­ny już sprzęt i po­biegł w tym samym kie­run­ku, z któ­re­go przed chwi­lą przy­był jego prze­śla­dow­ca.

 

– Nikt żywy nie opu­ści sta­cji „Ky­be­le" – za­brzmia­ło gdzieś w po­bli­żu. –

Ucie­ka­ją­cy męż­czy­zna nie wie­dział, czy zło­wro­gi głos po­cho­dził od ro­bo­ta czy wy­do­stał się z ja­kichś gło­śni­ków za­mon­to­wa­nych wzdłuż tu­ne­lu.

 

Stra­cił już orien­ta­cję w te­re­nie. Teraz cho­dzi­ło już tylko o to, aby jak naj­dłu­żej zaj­mo­wać uwagę ści­ga­ją­cej go ma­szy­ny. Za­uwa­żył bocz­ny tunel ze znaj­du­ją­cy­mi się na końcu opan­ce­rzo­ny­mi drzwia­mi. Nie były za­blo­ko­wa­ne. Wszedł do środ­ka i zna­lazł się w sali z dłu­gi­mi ma­syw­ny­mi sto­ła­mi i umiesz­czo­ny­mi na nich dziw­ny­mi przed­mio­ta­mi.

 

Pod­szedł bli­żej stwier­dza­jąc, że są to ciem­no­nie­bie­skie, pro­sto­pa­dło­ścien­ne bryły, usta­wio­ne w kilka sze­re­gów. Od każ­dej z nich od­cho­dzi­ła plą­ta­ni­na kabli i rurek pod­łą­czo­nych do ze­sta­wu apa­ra­tów z mi­go­czą­cy­mi mo­ni­to­ra­mi.

 

Spoj­rzał na ze­ga­rek, upły­nę­ło już około dwu­dzie­stu minut od kiedy roz­stał się z ko­le­ga­mi. Był pe­wien, że opu­ści­li już sta­cję.

 

Nie miało to jed­nak miej­sca. Kiedy Chris i Ralph we­szli do ko­mo­ry de­kom­pre­syj­nej, na­tych­miast do­sta­li sil­nych za­wro­tów głowy i zanim zdą­ży­li wy­do­być hełmy z ple­ca­ków, le­że­li na pod­ło­dze szar­pa­ni kon­wul­sja­mi. Po kilku mi­nu­tach byli mar­twi. Mieli łatwą śmierć, bo tle­nek węgla za­bi­ja bez­bo­le­śnie.

 

 

*

 

 

Ale­jan­dro i Me­la­nie sie­dzie­li na środ­ku al­ta­ny w wy­ście­ła­nych fo­te­lach, czu­jąc na twa­rzach mu­ska­nie wia­tru i cie­pło słoń­ca. Obok stali lu­dzie, któ­rych znali i ko­cha­li w ciągu swo­je­go życia.

 

– Kto by po­my­ślał, że ma­rze­nia mogą się stać rze­czy­wi­sto­ścią. Czemu za­wdzię­cza­my nasze szczę­ście? – za­py­tał Ale­jan­dro.

 

– Mi­łość to uczy­ni­ła. Ten, który jest Mi­ło­ścią i daje nie­śmier­tel­ność za­pew­nił nam wszyst­ko, co nas ota­cza – od­par­ła Me­la­nie i po­ca­ło­wa­ła uko­cha­ne­go w usta.

 

– Nie są­dzi­łem że ja także na to za­słu­żę, niech bę­dzie Mu chwa­ła na wieki…

 

Uśmiech­nął się do swo­jej matki, która po­de­szła i piesz­czo­tli­wie zwi­chrzy­ła jego włosy.

 

 

*

 

 

Logan wy­cią­gnął ra­dio­te­le­fon i bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał go włą­czyć.

 

– Ba­te­ria sia­dła, niech to szlag – z wście­kło­ścią rzu­cił apa­ra­tem o zie­mię, aż ten roz­le­ciał się na ka­wał­ki.

 

Zmę­czo­ny, usiadł koło jed­ne­go ze sto­łów i oparł się o ścia­nę. Wypił reszt­kę wody, którą miał przy sobie, za­mknął oczy i na­braw­szy głę­bo­ko po­wie­trza, wy­pu­ścił je z po­wo­li przez nos. „Od­pocz­nę i spró­bu­ję się stąd wymknąć. To mieszkanie samego diabła.” – po­my­ślał.

 

Nie­spo­dzie­wa­nie drzwi do sali otwar­ły się i do we­wnątrz wkro­czył znajomy robot. Logan po­czuł w brzu­chu silne skur­cze.

 

– Widzę ma­jo­rze, że tra­fił pan sa­mo­dziel­nie we wła­ści­we miej­sce – me­ta­licz­ny głos wzbu­dził w ofi­ce­rze nie­na­wiść i strach. Zda­wał sobie spra­wę, że sto­ją­cy przed nim au­to­mat jest tylko ter­mi­na­lem, groź­nym na­rzę­dziem ste­ro­wa­nym przez kom­pu­ter po­kła­do­wy.

 

– Pro­szę wstać, pój­dzie pan ze mną.

 

Męż­czy­zna pod­niósł się bez po­śpie­chu i nagle z im­pe­tem ru­szył przed sie­bie, z za­miarem omi­nię­cia me­ta­lo­wej be­stii i wy­sko­cze­nia na ko­ry­tarz. Nie­ste­ty, ma­newr ten spa­lił na pa­new­ce. Au­to­mat po­chy­lił się zwin­nie i me­ta­lo­wą ręką ude­rzył ofi­ce­ra w oko­li­ce pod­udzi ła­miąc mu obie nogi. Major upadł i za­czął się zwi­jać w po­twor­nym bólu. Oby­dwie kości pisz­cze­lo­we prze­bi­ły skórę, a po­to­ki krwi z ro­ze­rwa­nych na­czyń za­le­wa­ły po­sadz­kę.

Z dłoni ro­bo­ta wy­su­nę­ła się dysza, z któ­rej wy­strze­lił stru­mień bia­łej piany i szczel­nie po­krył rany. W ciągu paru se­kund piana uzy­ska­ła zwar­tą kon­sy­sten­cję po­wstrzy­mu­jąc krwo­tok.

 

Automat chwy­ci­ł męż­czy­znę pod ra­mio­na i za­czął go wlec do są­sied­nie­go po­miesz­cze­nia przy­po­mi­na­ją­ce­go salę ope­ra­cyj­ną.

 

– Nie chcie­li­ście sko­rzy­stać z szan­sy za­miesz­ka­nia na „Ky­be­le", czym nie­zmier­nie mnie za­smu­ci­li­ście. Nic bar­dziej nie przy­gnę­bia ojca niż nie­wdzięcz­ne dzie­ci – tym razem mo­no­ton­nie wy­po­wia­da­ne zda­nia na­pły­wa­ły z gło­śni­ka na su­fi­cie. – Ale mi­łość sil­niej­sza jest od gnie­wu. Masz do­pie­ro około czter­dzie­stu lat i być może mu­siał­byś eg­zy­sto­wać w na­szym ogro­dzie dru­gie tyle, zdany je­dy­nie na wła­sne to­wa­rzy­stwo.

A ja nie do­pusz­czę do tego, by któ­ra­kol­wiek ludz­ka isto­ta na tej sta­cji cier­pia­ła sa­mot­ność. Dla­te­go do­stą­pisz wiel­kiej łaski – wie­ku­iste by­to­wa­nie wśród dro­gich ci osób będzie twym udzia­łem już za chwi­lę.

 

Robot po­ło­żył ję­czą­ce­go z bólu Lo­ga­na na stole ze­spa­wa­nym z że­la­znych prę­tów i trzy­ma­jąc mocno nie­szczę­śni­ka, przy­krę­po­wał sztyw­no jego ręce, głowę oraz tułów do ma­syw­nej ramy.

 

– Nie mo­głem zo­stać czło­wie­kiem, więc sta­łem się tym, który ob­da­rza ży­ciem. Ży­ciem wiecz­nym.

 

– Co ty bre­dzisz, skur­wy­sy­nu – krzyk­nął Logan pró­bu­jąc ze­rwać pęta.

 

– Nie oba­wiaj się. Teraz mnie prze­kli­nasz, lecz nie­ba­wem bę­dziesz mi nie­wy­po­wie­dzia­nie wdzięcz­ny. Po­dob­nie jak wszy­scy lu­dzie z „Ky­be­le". Tylko że oni mu­sie­li cze­kać, aż bli­ski był kres ich do­cze­sne­go życia. Do­pie­ro wtedy do­ko­ny­wa­ny był za­bieg. Nie­któ­rzy się opie­ra­li, ale ja mam siłę per­swa­zji.

 

– Co chcesz mi zro­bić?

 

– Twój mózg zo­sta­nie wy­pre­pa­ro­wa­ny z czasz­ki i umiesz­czo­ny w spe­cjal­nym po­jem­ni­ku. O, do­kład­nie tym tutaj.

 

Logan z roz­pa­czą zer­k­nął na usta­wio­ny przy stole pro­sto­pa­dło­ścian.

 

– Na­no­ma­szy­ny bez­piecz­nie przy­go­tu­ją ka­na­ły w korze mó­zgo­wej, gdzie za­mon­to­wa­ne zo­sta­ną prze­wo­dy do­pro­wa­dza­ją­ce tlen, glu­ko­zę, mi­kro­ele­men­ty i ami­no­kwa­sy. Wtedy mózg bę­dzie mógł być wy­ję­ty z two­jej głowy. A zbęd­ne ciało, bę­dą­ce już tylko nie­po­trzeb­nym ba­la­stem, zo­sta­nie wy­rzu­co­ne na ze­wnątrz stat­ku. Na­no­robo­ty na­pra­wią też wszel­kie uszko­dze­nia tkan­ki ner­wo­wej i za­po­bie­gną w przy­szło­ści jej de­gra­da­cji. Ja na­to­miast…

 

Robot wbił igłę w ramię ofi­ce­ra, który szarp­nął się mocno, usi­łu­jąc ze­rwać więzy.

 

– …otrę z wa­szych oczu wszel­ką łzę…

 

Prze­źro­czy­sta ciecz z wi­szą­cej obok bu­tel­ki prze­ni­ka­ła do krwio­obie­gu.

 

Kiedy wi­ru­ją­ca z za­wrot­ną szyb­ko­ścią zę­ba­ta tar­cza prze­cię­ła skórę głowy i roz­po­czę­ła prze­rzy­na­nie kości cie­mie­nio­wej, major nie czuł już bólu. Rysy twa­rzy zła­god­nia­ły, po­wie­ki opa­dły, jako że mię­śnie spa­ra­li­żo­wa­ne sil­nym środ­kiem stop­nio­wo ule­ga­ły wiot­cze­niu. Dla Lo­ga­na nie miało już zna­cze­nia czy jego lu­dzie uszli z ży­ciem albo jakie de­cy­zje po­dej­mie za­ło­ga krą­żow­ni­ka.

 

Mózg zo­stał od­sło­nię­ty i pod­łą­czo­ny do apa­ra­tu­ry. Gdy trwał pro­ces mon­to­wa­nia prze­wo­dów, za­czę­ły się ro­dzić ha­lu­cy­na­cje. Na za­krwa­wio­nym ob­li­czu męż­czy­zny za­go­ścił spo­kój.

 

Nim jego wargi osta­tecz­nie znie­ru­cho­mia­ły, wy­szep­tał jesz­cze trzy słowa: „je­stem w raju".

 

Koniec

Komentarze

Uwielbiam SF, a tym opowiadaniem utrafiłeś w moje gusta :) Lubię takie badawczo-odkrywcze opowiadanka.

Parę literówek się zakradło, ale to szczegół. Ode mnie 5.

są błędy, np.:
"to nie sen (...) halucynogeny to też nie są" w tym kontekście, raczej halucynacje, bo brzmi jakby halucynogenami miało byc to, co widzi.
"stwierdził, że skądś ją zna" - wydała mu się znajoma (pierwsza wersja jest poprawna,ale tak brzmi znacznie lepiej)
i jeszcze na początku jakoś zbyt dużo razy pojawiło się "chyba"
dalej nie wypisuję, ale jeszcze sporo się pojawiło. postaci są trochę zbyt płaskie, nie czuje się z nimi żadnej więzi, nie mają wyraźnie zbudowanego charakteru i przez to nie wzbudzają zbyt wielu emocji. na dodatek dialogi są trochę sztuczne i w większości sprawiają wrażenie, że służą tylko do wyjaśnienia czytelnikowi niektórych kwestii. motyw zbuntowanej maszyny jest już strasznie oklepany, ale całośc nienajgorzej wypada. ode mnie 3, ale jakby się dało, to byłaby z plusem.

aha i jeszcze jedno - w ogóle nie został wyjaśniony motyw z obumieraniem roślin w tym "raju".

Hello, Elleth, dzięki za wysoką ocenę. Literówki postaram się poprawic jutro.

Whatever - miałeś rację, było o jedno "chyba" za wiele.

Co do kwestii "płaskości" postaci, to nie była moim zamiarem (i nie jest  dalszym ciągu) głęboka analiza postaci, opowiadanie musiałoby się przekształcic w mikropowieśc.

Jesteś bardzo pomysłowy z "obumieraniem roslin" w ogrodzie, problem w tym, że logiczne wyjaśnienie akurat tego szczegółu jest zbyteczne. Pozostawmy to wyobraźni czytelnika.

Widzę, że zupełnie nie zrozumiałeś treści i zamysłu opowiadania. Ani ogród na stacji kosmicznej nie jest "rajem", ani

komputer nie jest "zbuntowaną maszyną" w klasycznym tego słowa znaczeniu.

Jednostka Logana została wyznaczona do monitorowania strefy przygranicznej
planety, a więc obszaru o promieniu około pięćdziesięciu tysięcy kilometrów (...).
Obszaru???

Smelt :)
nie chodzi mi zupełnie o głeboką analizę postaci. czasem wystarczy nakreślić charakter w kilku zdaniach. choćby w jakiś sposób zaznaczyć motywację, jaka kierowała dowódcą, kiedy zaryzykował dla podwładnych.

chodziło mi dokładnie o ten fragment: "Nie wiedział, że w miejscu w którym siedział wsystko wyblakło i poszarzało." daje do zrozumienia, że coś dziwnego się tam dzieje, a potem ta kwestia jest po prostu urwana. imo jeżeli to nie ma wnosić niczego do fabuły jest zwyczajnie zbędne.

i być może nie zrozumiałam, ale w takim razie czym był ten komputer?

Wreszcie classic SF w zalewie wiedźmętów, wampir-uff i krasnolumpów.

Quasi -nieśmiertelność oferowana przez komputery? Tego jeszcze nie było.

Mogłoby być trochę więcej humoru, ale i tak daję szóstkę.

Dzięks!

Adam K, o co chodzi z tym obszarem??

Whatever, jak powiedział Oskar Wilde, kto sięga pod powierzchnię, czyni to na własną odpowiedzialność. Nie będę tłumaczył, co poeta miał na myśli w każdym zdaniu.

Np. odnośnie obumarłych roślin: część z nich powraca do gleby w formie humusu. Gdyby nagromadziły się duże ilości drewna, to przecież roboty mogłby je wyrzucić ze statku (podobnie jak zapewne wyrzucały ciała zmarłych).

Bawienie się w taką drobiazgowość uczyniłoby tekst zbyt rozwlekłym, a ponadto urągałoby inteligencji potencjalnego czytelnika :).

=> smelt. Przestrzeń wokół planety nie jest obszarem. Narysuj to sobie.
A może czasem przydałoby się wytłumaczenie przez poetę, co miał na myśli? Tak w ramach obustronnie życzliwej wymiany pogladów.

zupełnie nie zrozumiałeś co miałam na myśli. chodzi mi wyłącznie o to, że wprowadzając jakiś wątek dobrze jest z nim zrobić... no, cokolwiek. rozwinąć, wyjaśnić... to tak jakby ktoś zupełnie spokojnie prowadził swoich bohaterów przez las, napisał że nagle wyrosła czarna dziura, która pochłonęła wszystko wokół, po czym oni ją obeszli i ruszyli dalej. nie wiem czy dobrze wytłumaczyłam, ale już nie mam pomysłów xD po prostu niech to, co piszesz, ma sens, nie wprowadzaj dodatkowych zawiłości, skoro nie są w żaden sposób znaczące.

Adam K, rozumiem, że żartujesz? "Obszar" jest pojęciem powszechnie stosowanym w języku astronomów (np. obszar galaktyki, obszar wokół planety, obszar w układzie planetarnym itp.).

Whatever, zauważylem, że moja skromna nowelka wzbudziła u ciebie silne emocje. Rad bardzom z tego...

Nie, bynajmniej. Obejmowana nadzorem przestrzeń wokół planety jest przestrzenią, nie obszarem. Poza tym obszar o promieniu iluś kilometrów jest po prostu kołem. Koło wokół planety? Albo opisujemy figury płaskie, albo bryły przestrzenne.
Poza tym można było inaczej opisać, poprzestać na "strefie", i nie byłoby żadnych wątpliwości.
Ale powyższe nie oznacza, że nie dostrzegam istotniejszego faktu: nieźle piszesz.
Pozdrawiam.


Adam KB, dzięki za docenienie, nawzajem.

Apropos  "obszaru", chyba masz rację, że można było zastosować inną konstrukcję zdania.

Tym niemniej dla formalności przytaczam definicję tego wyrazu za Słownikiem Języka Polskiego:
obszar 1. «ograniczona część przestrzeni, zwykle dużych rozmiarów; też: określona powierzchnia czegoś»
2. «miejsce występowania, zasięgu czegoś»
3. «dziedzina jakiejś działalności»
 4. «w matematyce: zbiór otwarty i spójny

Pozdrawiam i dziękuję wszystkim za uwagi i sugestie.

Bardzo mi się podobało, trzyma w napięciu, ciekawie przemyślana struktura, ode mnie 5.

świetne opowiadanie, chociaż literówki trochę przeszkadzają

pozdrawiam :)

Do mnie nie trafiło. Owszem, doceniam koncepcję boskiego komputera, ale dostrzegam również sporo usterek; literówki, szwankująca interpunkcja… No i te puste linijki między akapitami.

Statek albo raczej, z uwagi na swój bezruch, stacja kosmiczna,

Czy w Kosmosie cokolwiek może tkwić nieruchomo?

Babska logika rządzi!

Halo Finkla, już twój komentarz do “Wochuna” daje do zrozumienia, ze o naukach przyrodniczych i scislych nie masz większego pojęcia. Pozdrawiam!!

Jeśli masz większe, to zlituj się i mnie oświeć.

Babska logika rządzi!

Zapraszam do kontaktu za posrednictwem poczty e.: smelt@gazeta.pl.

Odpowiem na konkretne pytania. Pogadamy jak chemik z humanistka.smiley

Ta skromna nowelka nie wzbudziła we mnie specjalnych emocji. Owszem, czytało się nieźle, ale pamięci z pewnością mi nie obciąży. Wrażenie byłyby z pewnością lepsze, gdyby wykonanie nie pozostawiało tak wiele do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A to ci raj

Witam.

Dobrze poczytać klasykę science fiction. Sztuczny raj stworzony przez ludzi, który zostaje przejęty przez sztucznego boga zamieniającego go w matrix. Trochę żal, że dzieci było zbyt mało, aby następowała w nim wymiana pokoleń, być może wszystko by się inaczej potoczyło. I trochę pytań, które się rodzą.

Po co były te patrole zwiadowców, obawiano się jakiegoś wroga lub zagrożenia dla kolonii na Persefonie?

Dlaczego zbuntowany komputer nie chciał ich wypuścić, albo czemu nie uwięził Logana pozwalając mu żyć do naturalnej śmierci, skoro poprzednio ludzie żyli do starości?

W opowiadaniu jest przedstawiona dość oryginalna wizja zagłady Ziemi, przygody trzech zwiadowców na stacji kosmicznej ciekawie napisane, również krótki opis kolonii na obcej planecie podobał mi się. W pewnych momentach domyślałem się, co będzie dalej, nie wiem, czy to plus czy minus.

Dobre, solidnie napisane opowiadanie, trochę błędów językowych i przy formatowaniu tekstu.

Pozdrawiam, Feniks 103.

 

audaces fortuna iuvat

Nowa Fantastyka