- Opowiadanie: Ro.Land - Aplikacja

Aplikacja

Pierwsze opowiadanie z cyklu “Z Banachem i Goldsteinerem”. 

 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Aplikacja

1.

 

Poszliśmy swego czasu z Banachem i Goldsteinerem do knajpy na mecz. Oczywiście była to jedynie przykrywka do picia, kogo obchodzi jakaś tam kopanina po drugiej stronie globu. Piliśmy ostro, zbyt szybko dla Goldsteinera, który walnął spalonego jeszcze przed drugą połową. Bramkarze wyautowali go z knajpy, a na pożegnanie dali mu czerwoną kartkę w nos. Biedak – z taką kontuzją opuści kolejny mecz. Zostaliśmy zatem we dwójkę z Banachem, który głowę miał nieco mocniejszą i trzymał się na nogach aż do końca drugiej połowy. Pech chciał, że w meczu była dogrywka, a przed końcem zawodów wychodzić nie wypada. Piliśmy więc dalej. Na koniec oczywiście nie obeszło się bez serii karniaków. Banach tak się ululał, że gadał do zegarka. Uff, cóż za ciężki mecz!

 

Była zima. Po wyjściu z knajpy, z powodu śniegu, lodu i naszego sędziwego wieku iść było ciężko. Banach zasugerował taksówkę, choć do domów mieliśmy blisko.

– Głupi ty – powiedziałem. – Gdzie o tej porze znajdziesz taksówkę?

– W telefonie – odparł spokojnie i wyciągnął smartfona z kieszeni. Nic jednak z tego dzwonienia nie wyszło. Ten pijany głupek nawet nie był w stanie odblokować ekranu. – Za chwilę będzie – oświadczył.

– Durniu, przecież nawet nie zadzwoniłeś!

– W jakim ty świecie żyjesz? Zamówiłem kurs przez aplikację – wybełkotał.

– Że co? – spytałem szczerze zdziwiony.

– Dzisiaj światem rządzi aplikacja – powtórzył pobłażliwie Banach. – Zobacz, aplikacja zorientowała się, gdzie jesteśmy, bo w telefonie jest GPS. Dzięki temu taksówka wie, gdzie przyjechać. Zatem wystarczy jedynie wpisać, dokąd chcesz dotrzeć. Ja po prostu nacisnąłem „Dom” i gotowe.

– Te, Banach, widziałem, że masz pusty portfel, nie będę fundolił ci taksy.

– Ech… – żachnął się Banach. – Wszystko jest opłacone. Przez aplikację. W ogóle za wszystko płacę telefonem, po co nosić portfel?

– Jak to po co?

– O, już jedzie.

– Gdzie? – spytałem, gdyż zauważyłem jedynie prywatny samochód. Banach zamachał i pojazd zatrzymał się obok nas.

Podczas trudnego manewru wchodzenia do wozu fiknąłem orła. Noga trachnęła i poczułem ból w lewej piszczeli. Do tego przyfandzoliłem czołem w krawężnik, aż posoka popłynęła po twarzy.

– Do szpitala! – ryknął Banach. – Szybko!

 

2.

 

W szpitalu miły, aczkolwiek ewidentnie zmęczony lekarz opatrzył rany na nodze i głowie. Zrobił zdjęcia jakąś maszynką, a wynik miał od razu, a jakże, na tablecie.

– Trzeba zrobić operację, noga mocno pogruchotana – stwierdził. – Czacha mocna, nic się nie stało.

– Kiedy ta operacja? – spytałem.

– Zaraz. A raczej zaraz jak pan wytrzeźwieje. – Lekarzowi bzyknęło coś w telefonie. – O, zamówili mnie do Ostrołęki! – powiedział uradowany, ni to do mnie, ni to do pielęgniarki.

– Mnie też! – pisnęła zadowolona pielęgniarka wpatrzona w swój telefon. – Świetnie, tam mają niezłe stawki.

– To co, jedziemy razem? – spytał zawadiackim tonem lekarz. – Będzie taniej.

– A jakże! – odparła filuternie pielęgniarka i wyszli.

 

Operowali mnie jeszcze tej nocy. Chirurg, który przyszedł na następny dyżur, wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego od poprzednika. Zapewne dlatego nie wiedział, że jestem jeszcze na bani. Nikt nie wiedział, bo cały personel się wymienił. Podejrzewam, że nikt nie zajrzał do mojej karty, a może nikt jej nie wypełnił? Do tego ziewający anestezjolog dał złą dawkę środków usypiających, co z połączeniu z alkoholem we krwi sprawiło, iż byłem przytomny podczas operacji. Dobrze, że byłem na bani, bo inaczej nie wytrzymałbym bólu.

 

– Ale masakra – stwierdził chirurg spoglądając na moją nogę.

– Z czym? – spytał asystent.

– Ze zleceniami – odparł lekarz. – Wczoraj w Radomiu, jutro w Szczecinie… Coraz gorzej.

– To fakt – odparł wymijająco asystent.

– Ty, młody, się ciesz. Masz umowę na trzy miesiące z góry. Trzy miesiące! – niemal krzyknął lekarz, aż coś upadło na podłogę. – Kurwa. – Podniósł narzędzie z ziemi i dalej grzebał mi nim w nodze.

Usłyszałem brzęczenie. Anestezjolog wyciągnął telefon spod fartucha i oznajmił:

– Panowie, za maksymalnie trzy godziny muszę być w Gdańsku, był jakiś wypadek i ściągają kogo się da. Składajcie delikwenta i do domu. Jak się spóźnię, to zlecenie przeleci.

– Do domu, akurat – odparł chirurg trzymając w zakrwawionej ręce swoje urządzenie. – Jadę zaraz na chałturę do Suwałk. Prywatna klinika – usunięcie napletka. Miodzio.

– Kurwa, muszę kupić wodoodporny smartfon, bo znowu krwią sobie zalałem – zakończył konwersację anestezjolog.

 

3.

 

Obudziłem się z powodu chrapania. Nie mojego, lecz sąsiada leżącego na łóżku obok. Rzęził niemiłosiernie. Obok mnie, na krześle, słodko drzemał Banach.

– Wstawaj, pijaku – powiedziałem głośno, chcąc przy okazji obudzić sąsiada. Banach ocknął się, rozejrzał i ziewnął przeraźliwie.

– Cześć, czas na jakieś śniadanko – oznajmił i bez skrępowania otworzył okno. – Parapet jest dobry.

– Idioto, jest zima! Zamknij to okno! – wykrzyknął sąsiad.

– Już już, musiałem sprawdzić, czy da się lądować – wymamrotał Banach i rozpoczął grzebanie w telefonie. – Chcesz coś opierdolić na śniadanko? – rzucił w moją stronę.

– Zaraz coś przyniosą – odparłem.

– Chyba mi nie powiesz, że będziesz żarł szpitalne jedzenie?

– A cóż innego pozostaje? Nie zapominaj, że jestem po operacji – stwierdziłem pokazując zagipsowaną nogę na wyciągu.

– Rób co chcesz, ja zjem jajka na bekonie z klinikiem na kaca.

 

Do sali wszedł lekarz i podszedł do łóżka sąsiada. Oczywiście widziałem go pierwszy raz.

– Jak się pan czuje? – rzucił patrząc w kartę pacjenta.

– Dobrze – odparł chrapacz. – Rozrusznik już działa?

– Działa, działa! – zakrzyknął lekarz. – Tak przynajmniej mi powiedzieli. Ma pan smartfona?

– Mam – odparł pacjent i wskazał na szafkę. – Po co panu mój telefon? 

– Zainstaluję panu aplikację, która pomoże kontrolować pracę rozrusznika w pana sercu – oświadczył lekarz.

– Co będę mógł z nią robić?

– Nic szczególnego. Na przykład, gdy teściowa pana odwiedzi, to będzie mógł pan za wczasu lekko obniżyć sobie ciśnienie, tak dla bezpieczeństwa. Może dzięki temu nie będzie kolejnego zawału.

– A mogę dzięki tej aplikacji zatrzymać jej serce? – spytał chytrze operowany i puścił oko w stronę lekarza. – Ona też ma rozrusznik. 

Nie lubiłem nigdy matki mojej żony, ale jego uwaga mnie zmroziła. Tymczasem Banach nerwowo zerkał, to w stronę okna, to na telefon. Lekarz wyszedł ze smartfonem swojego pacjenta, a ten pijak natychmiast znowu otworzył okno. Na parapecie dostojnie wylądował dron z pachnącą paczuszką.

– Zamknij to okno, idioto! – wrzasnął sąsiad.

– W końcu – rzekł Banach nie zwracając uwagi na krzyki. – Przez tego konowała musiałem przesyłkę trzymać w powietrzu, co mnie dodatkowo kosztowało, a żarcie pewno już wystygło. – Dron cichutko odleciał i Banach zamknął okno.

– Pewno już zapłaciłeś aplikacją? – spytałem.

– Oczywiście! Widzę, że szybko się uczysz – odparł Banach pałaszując jajecznicę.

Do sali wtoczyła się kucharka ze śniadaniem. Banach miał rację – tego nie dało się przełknąć. Całe szczęście, że dzień po operacji miałem zakaz jedzenia. Walnąłem jedynie klina, no, dwa kliny. Banach spałaszował resztę jajecznicy.

– No to lecę. Będę jutro.

 

Z tego Banacha to jednak idiota. Zostawił swój telefon na parapecie.

 

3.

 

Konował wrócił ze smartfonem chrapacza.

– Tutaj pan otwiera aplikację – objaśnił tonem znawcy. – Tutaj jest rytm serca, tu ciśnienie, o widzi pan?

– Uh, bardziej czuję! – wrzasnął pacjent chwytając się za klatkę piersiową. – Zwolnij pan mi to serce, bo nie wytrzymam.

– Przepraszam, już zwalniam. Trzeba się nauczyć obsługi. Tu może pan zapisywać dane, wrzucać EKG na serwer lub wysyłać bezpośrednio na komórkę swojego kardiologa. W razie problemów może pan, o tu, ustawić kogoś, kto wezwie pomoc, i tak dalej.

– Dziękuję, to trochę zbyt skomplikowane.

– Poradzi pan sobie – odpowiedział lekarz. –  Zawsze można poćwiczyć na teściowej. No, muszę lecieć, jadę do Wrocławia.

Lekarz podczas obu wizyt ani razu nie spojrzał na twarz pacjenta.

 

Wieczorem odwiedził mnie Goldsteiner z opatrunkiem na nosie. Oczywiście nic nie pamiętał z meczu. Po tradycyjnych formalnych kłamstewkach w stylu „fajnie, że wpadłeś” oraz „wyglądasz całkiem nieźle” spytałem, o co chodzi z tymi lekarzami, co latają po całym kraju.

 

– To ty nie wiesz? – spytał zdumiony. – Dzisiaj światem rządzi aplikacja. Odkąd weszły te diabelskie apki, to wszyscy są na wynajem.

– Jak to?

– Stary już jesteś, to ci wytłumaczę.

– Młody się odezwał, co nawet flachy nie wypije.

Goldsteiner puścił moją uwagę mimo uszu.

– Kiedyś były etaty, później umowy śmieciowe – kontynuował. – Teraz ludzie są na wynajem poprzez aplikacje. Nie mówię o usługach czy towarach, mówię o ludziach na wynajem. Dziś niemal każdego możesz zatrudnić za pomocą kciuka. Szybko, wygodnie, tanio, dyskretnie.

– Nie ma etatów?

– Są, ale komu opłaca się zatrudniać pracownika na stałe, płacić za niego drakońskie składki ZUS, puszczać na płatne urlopy, organizować spotkanie integracyjne, skoro można go wynająć na kilka godzin, czy dni? Konkurencja jest ostra, ceny zdołowane. Każdy szuka zlecenia. Tylko brać.

– Rozumiem malarzy, majstrów, kogoś do sprzątania, ale od razu wynajmować na godziny lekarzy?

– A cóż to za różnica? Prawnicy w Stanach od lat pracują na godziny.

– Tak, widziałem w filmie. Taka papuga goli się, myśli o sprawie i kasuje od godziny myślenia.

– Właśnie. Wiesz ile nasi lekarze kasowali na etatach i prywatnych praktykach?

– I na łapówkach – wtrąciłem.

– Dokładnie! Teraz takiego nie przekupisz, bo nie ma pewności, czy go jeszcze w ogóle spotkasz! Dzisiaj szpitale, a co za tym idzie wszyscy podatnicy, wydają kilka razy mniej na konowałów i na cały pozostały personel. Zero strajków, protestów, żadnych przywilejów, wcześniejszych emerytur, dodatków, płatnych nadgodzin. Każdy cieszy się ze zlecenia.

– I mówisz, że każdego można tak wynająć? – spytałem z niedowierzaniem.

– Każdego, przecież mówię. I wszystko można zamówić z dostawą pod drzwi…

– Albo na parapet – wtrąciłem.

– Albo do jadącego samochodu. Ten idiota Banach jeździ na rowerze i zamawia coca-colę z dostawą do roweru podczas jazdy. Później, gdy ujrzy nadlatującego drona, celowo ucieka, by ten go nie dogonił. Raz jednego utopił, bo zamówił batonika, podczas kąpieli w jeziorze i zanurkował tuż przed dostawą. 

– Tak, to do niego podobne.

 

Sąsiad zaczął chrapać.

– Goldi, podaj mi smartfona tego imbecyla.

– Po co ci jego telefon? Pożyczę ci swój.

– Daj mi jego, coś ci pokażę.

Gdy dostałem telefon do łapy, odnalazłem odpowiednią aplikację i uruchomiłem ją. Następnie tętno ustawiłem na sto dwadzieścia, a ciśnienie na dwieście na sto. Chrapacz gwałtownie wciągnął powietrze, złożył się jak scyzoryk, następnie wyprostował jak struna i zamroczony wytrzeszczył oczy. Wszystkie wykresy na ekranach zaczęły wariować a na korytarzu rozległ się dzwonek alarmu. Do sali wpadło kilka osób i próbowało odgadnąć co się stało.

– Na OIOM go! – padła komenda i łóżko szybko wyjechało z sali.

– I po kłopocie – stwierdziłem spokojnie.

– Co to było!? – spytał zszokowany Goldsteiner.

– Dzisiaj światem rządzi aplikacja.

 

Gdy Goldi poszedł zacząłem buszować po telefonie Banacha. Ileż on miał aplikacji w telefonie! Oj, niegrzeczny, niegrzeczny. Przede wszystkim miał aplikację bankową. Hasło? Rok urodzenia Banacha – nie pasuje. Rok urodzenia od tyłu – pasuje. Po co te wszystkie inteligentne szyfrowania, skoro ludzka głupota jest przeraźliwie prosta? Nie zwlekając zbyt długo zamówiłem sobie najnowszy model iPhona z szeregiem preinstalowanych, absolutnie niezbędnych w dzisiejszym świecie aplikacji. Z dostawą na parapet. Doleciał po kilku minutach. Akurat tyle zajęło mi zalogowanie się do e-urzędu na konto Banacha, zmiana stawek ubezpieczenia społecznego (na niebotycznie wysoką), wypełnienie deklaracji o przystąpieniu do związku partnerskiego z jego znienawidzonym sąsiadem (wraz z rezerwacją terminu w Słupsku), wypełnienie aktu apostazji i wstąpienie do loży masońskiej.

 

4.

 

Rano przyszedł Banach. Nieogolony i wyraźnie roztrzęsiony.

– Cóż to się stało, przyjacielu? – spytałem zgrabnie udając szczerą troskę.

– Zgubiłem telefon – odpowiedział, jakby to miało wszystko tłumaczyć.

– To jeszcze nie koniec świata – stwierdziłem z trudem opanowując śmiech.

– Jak to nie koniec? Nic nie jadłem od wczoraj! – żalił się Banach i łakomie spojrzał na moje odstawione szpitalne śniadanie. Dziś zjadłem śniadanko po irlandzku z whiskey Tullamore Dew. Oczywiście z dostawą do okna i na koszt Banacha.

– To idź do sklepu i coś kup – poradziłem szczerze Banachowi.

– Nie mogę, nie mam gotówki. Za wszystko płaciłem telefonem – odpowiedział przełykając ślinkę i zerkając nerwowo w stronę talerza.

– To może idź do banku i wypłać w okienku? – stwierdziłem nieudolnie próbując opanować śmiech.

– Człowieku, mój bank jest tylko w necie…

– Zaproponowałbym szpitalne, ale sam wczoraj mówiłeś, że jest nie do przełknięcia. – stwierdziłem rechocząc w duchu na całego. Ale pałaszował! Gdy skończył kontynuowałem brutalne przesłuchanie.

– Dawno nie widziałem ciebie nieogolonego.

– Nie mam wody.

– Odcięli czy remont?

– Nie miałem jak zamówić. 

– To wodę też zamawiasz przez telefon?

– Oczywiście. Wychodzi dużo taniej. Co rano sprawdzam, który dostawca ma dziś najniższą cenę i zamawiam na dwadzieścia cztery godziny.

– Mniemam, że prądu i gazu też nie masz? – roześmiałem się już pełną gębą.

– Z czego się śmiejesz durniu? To nie jest wcale wesołe – odparł wyraźnie załamany Banach.

– Wpadnij dziś na obiad! Mają być pyzy!

Nie przyszedł. Do dziś nie wiem, gdzie jest. Ciekawe, czy znalazł swój telefon, który mu włożyłem do kieszeni kurtki.

 

Goldsteiner i Banach nie pojawiali się od kilku dni i zaczęło robić się nudno. Nawet pielęgniarek dobrze nie poderwiesz, bo się ciągle zmieniają. Każdy kolejny lekarz inaczej określał rokowania i datę wypisania ze szpitala. Wobec tego postanowiłem, że wynajmę sobie kogoś do odwiedzin. Już dość sprawnie poruszałem się po świecie aplikacji, w odpowiedniej znalazłem całe tłumy chętnych. Wybrałem rodzinkę z dwojgiem dzieci. Zaznaczyłem opcję z drobnymi podarunkami, doniesieniem domowej drożdżówki i rodzinnych zdjęć w ramkach do postawienia na stoliku przy łóżku. Dodałem paczkę informacji o sobie, kim jestem, co w życiu robiłem, co mi się stało i takie tam.

 

Przyszli nazajutrz, ładnie ubrani, uśmiechnięci. Widać, że to dla nich nie pierwszyzna. Oprócz informacji, które im przekazałem zrobili wywiad na mój temat, pełna profeska. Wiedzieli o mnie prawie wszystko, co ułatwiło sprawę. Mała Klementynka od razu mówiła do mnie per „dziadku” i wręczyła rysunek z moim domem i napisem u góry „Wracaj do domu szybko!”. Antek namalował siebie podczas mycia mojego wozu. Rozmowa była bardzo miła, elokwentna, a drożdżówka pyszna. Zamówiłem ich jeszcze kilka razy w tygodniu. Chyba nawet się polubiliśmy. Zgodnie z zamówieniem dzwonili co jakiś czas spytać się, czy wszystko w porządku, może czegoś potrzebuję? Raz nawet przyszli bez zamówienia, to się nazywa troska o klienta!

 

Po wyjściu ze szpitala stwierdziłem, że w moim domu jest pusto, trochę brakuje mi odwiedzin i bynajmniej nie miałem na myśli Banacha i Goldsteinera. Nad łóżkiem powiesiłem rysunki Klementynki i Antka. Jeszcze w szpitalu, tak trochę dla zgrywy, wystawiłem się w różnych aplikacjach z dopiskiem „Wynajmę się do czegokolwiek”. Wstawiłem cenę zaporową za godzinę wynajęcia, wszak emeryturka (i stałe przelewy z konta Banacha) starcza mi na godne życie. Po wyjściu ze szpitala długo nie musiałem czekać. Zamówiła mnie rodzinka, która mnie odwiedzała. Dzieci strasznie mnie pokochały i nie wyobrażały sobie życie beze mnie. Zamówienie, a jakże, przyjąłem. I każde kolejne. Dzisiaj światem (ponoć) rządzi aplikacja.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Oczywiście była to jedynie przykrywka do picia, kogo obchodzi jakaś tam kopanina po drugiej stronie globu?  ===> nie zamykasz pytajnikiem zdania, otwartego jako oznajmujące.

Piliśmy ostro, dużo zbyt szybko dla Goldsteinera, ==>  albo dużo za szybko, albo zbyt szybko.

iść było ciężko.  ===> co ich przygniatało?

jedynie wpisać dokąd chcesz  ==> przecinek dokładnie w środku cytatu…

Do szpitala – ryknął Banach.  ===> brak półpauzy otwierającej kwestię dialogową. Skoro ryknął, to przydałby się znak wykrzyknienia.

zamawiam na 24 godziny. // tętno ustawiłem na 120, a ciśnienie na 200/100. ===> w beletrystyce liczebniki zapisujemy słownie.

>>>>>><<<<<<<<<

No, dość dobry absurdzik. W miarę przerysowany, bo aż tak dobrze / źle jeszcze nie jest, ale kto wie, za kilka lat… Zakończenie sympatyczne.

 

Fajnie się czytało, humoru w sam raz. I rozczulające zakończenie. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tak jakoś z początku nie była przekonana – obawiałam się, że humor sprowadzi się do opisu poczynań pijanych staruszków, co wydało mi się mało interesujące, ale potem już poszło – przeczytałam z przyjemnością :) I choć historyjka wyszła całkiem sympatyczna i humoru w niej sporo, to jakaś głębsza refleksja też się w niej czai. Fajnie!

Sympatyczne opowiadanko, gorszy świat. Po Banachu w tytule spodziewałam się czegoś matematycznego, ale medyczne też może być.

Interpunkcja Ci mocno kuleje. Przejrzyj tekst pod kątem brakujących przecinków. A niech tam, na zachętę masz klika do Biblioteki.

Obudź się pijaku – powiedziałem głośno, chcąc przy okazji obudzić sąsiada

Powtórzenie. Wołacze, Ro.Landzie, oddzielamy przecinkami od reszty zdania.

Babska logika rządzi!

Mimo że pomysł całkiem zacny i zabawny, to, co tu dużo mówić, powiało grozą…

Gdybyż jeszcze wykonanie, a szczególnie interpunkcja, były lepsze, moje zadowolenie z lektury też byłoby większe. ;-)

 

Obok łóżka, na krze­śle, słod­ko drze­mał Ba­nach. – Obudź się pi­ja­ku – po­wie­dzia­łem gło­śno, chcąc przy oka­zji obu­dzić są­sia­da z łóżka obok. – Powtórzenia.

 

Po co Panu mój te­le­fon? – Po co panu mój te­le­fon? 

Zwroty grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

I wszyst­ko można za­mó­wić z do­sta­wą pod drzwi … – Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Po co ci jego te­le­fon? Po­ży­czę ci swo­je­go.Po co ci jego te­le­fon? Po­ży­czę ci swój.

 

Wy­bra­łem opcję w drob­ny­mi po­da­run­ka­mi… – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za uwagi. Poprawiłem drobne błędy.

Przeczytałam z zainteresowaniem i (nieco gorzkim) uśmiechem. Błędów żadnych nie zauważyłam – dzięki przedpiścom!

Fajny pomysł, Ro.Landzie, a wykonanie też nie najgorsze. Dzięki za miłą lekturę :D

Hmm... Dlaczego?

Mi też się całkiem podobało, tylko staruszkowie coś za trzeźwo mówili po opuszczeniu pubu. I jeszcze były gdzieś blisko siebie dwa “wybełkotał” (nie jakieś rażące, ale zwróciłam uwagę).

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Niezła wizja, przeczytałam z przyjemnością. Chyba właściwie żałuję, że tak szybko się skończyło :)

Bardzo bobrze mi się czytało. Humor jest. Zakończenie ciekawe.

F.S

Wstęp bardzo fajny, obrazowy : )

 

W ogóle za wszystko płacę telefonem, po co nosić w ogóle portfel?“

 

“Do szpitala! – ryknął Banach. – Szybko.“ – brak myślnika na początku kwestii dialogowej

 

“Podniósł narzędzie z ziemi i dalej grzebał mi nim nodze.“ – brakuje “w”

 

“– Działa[+,] działa! – zakrzyknął lekarz.“

 

“– Zamknij to okno[+,] idioto[+!] – wrzasnął sąsiad.“

 

Generalnie przecinków to Ci trochę brakuje…

 

“żarcie pewno już wystygło.– Dron cichutko odleciał i Banach zamknął okno.“ – brak spacji przed myślnikiem

 

“– To tu nie wiesz? – spytał się zdumiony.“ – literówka: tu zamiast ty, oraz zbędne “się” (nie pytał się, czyli siebie samego, tylko drugiej osoby)

 

“partnerskiego z jego  znienawidzonym“ – zbędna spacja

 

Pomysł przewrotny, zjadliwość przyprawiona absurdem, wszystko opakowane dość zgranie. Nie za długie, więc czyta się szybko i czytelnik nie ma czasu się znużyć konwencją. Dobre na poprawę humoru w smutne sobotnie popołudnie ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Uśmiałem się szczerze i naprawdę, niczego tu nie za dużo. Dlatego uśmiałem się. nie męcząc się.

Fakt, że interpunkcjęi powinieneś doszlifować, trochę posprzątać, ale pomysł wyborny!

Dziękuję raz jeszcze za przychylne komentarze oraz wskazywanie niedoróbek.

Z serii “Z Goldsteinerem i Banachem” opowiadań będzie więcej. Jedno z następnych będzie powiązane z powyższym opowiadaniem– narkotyczno-alkoholowa wizja głównego bohatera przed operacją.

Jeśli kolejne opowieści o kumplach będą takie fajne, to z chęcią będę czytać. 

Z jednej strony się ubawiłam, bo humor mi przypasował i lekki absurd świata rozbawił. Z drugiej określiłam ten absurd jako lekki, bo wydaje mi się, że dokoła mnie absurd zanika, zamieniając się w przerażającą rzeczywistość.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przerażające, ale dzięki zakonczeniu – krzepiące. Nawet w nieludzkim świecie gadżetów jest taka odrobinka miejsca na ludzki odruch, chocby i przez aplikację… :-)

 

Mi się, wyjątkowo. Brak obsuwy w dziwaczne flaki, ordynarność czy epatujące czymś niesmacznym obrzeża bizzarro sprawia, że to jednak jest bardzo przyjemny tekst.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No, kicia, jeszcze kropelkę – brakuje jednego głosu do biblioteki. Dziękuję za dotychczasowe.

Popraw wszystkie usterki i masz mój głos :) Pokaż, że Ci zależy :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zależy, oczywiście. 

 

 

Poprawiłem kilka kiksów stylistycznych, usunąłem powtórzenia, uzupełniłem interpunkcję i skorygowałem kilka technicznych usterek. 

 

 

Na wyrywki sprawdziłam i zgodnie z obietnicą klep :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przerażająco realna wizja.

“Za chwilę będzie – woświadczył.” – skasuj “w”

Zawsze bierz pod uwagę fakt, że możesz się mylić. Terry Pratchett

No bardzo to fajne jest sympatyczne. ;-)

A propo aplikacji. W tamtym roku w grudniu słyszałam w busie, jak jakaś dziewczyna z kolegą dzielili się opłatkiem przez komórkę (bo on miał taką aplikację).

 

Plusy:

 

„Poszliśmy swego czasu z Banachem i Goldsteinerem do knajpy na mecz. Oczywiście była to jedynie przykrywka do picia, kogo obchodzi jakaś tam kopanina po drugiej stronie globu. Piliśmy ostro, zbyt szybko dla Goldsteinera, który walnął spalonego jeszcze przed drugą połową. Bramkarze wyautowali go z knajpy, a na pożegnanie dali mu czerwoną kartkę w nos.”

 

Zabawne:

„– Głupi ty – powiedziałem. – Gdzie o tej porze znajdziesz taksówkę?

– W telefonie (…)”

 

Latający dron.

 

Świat przedstawiony – widać, że został zdominowany przez aplikacje, smartfony i tablety, przykład:

„To wodę też zamawiasz przez telefon?

– Oczywiście. Wychodzi dużo taniej. Co rano sprawdzam, który dostawca ma dziś najniższą cenę i zamawiam na dwadzieścia cztery godziny.”

 

„Po co te wszystkie inteligentne szyfrowania, skoro ludzka głupota jest przeraźliwie prosta?”

 

Minusy:

 

„Była zima. Po wyjściu z knajpy, z powodu śniegu, lodu i naszego sędziwego wieku iść było ciężko.” – „Była zima” wydaje się zbędne.

 

„Obudziłem się z powodu chrapania. Nie mojego, lecz sąsiada leżącego na łóżku obok.” – A może: Obudziłem się z powodu chrapania sąsiada leżącego na łóżku obok.

 

„Następnie tętno ustawiłem na sto dwadzieścia, a ciśnienie na dwieście na sto.” – Drugie „na” można usunąć.

 

„Gdy Goldi poszedł zacząłem buszować po telefonie Banacha.” – Po „poszedł” przecinek.

Doobre. Miś musi nauczyć się posługiwać aplikacjami, bo będzie zacofany i wycofany, gdy dokoła będą same apkofany. Dobrze, że jeszcze nie ma aplikacji, która by czytała opka z NF za misia. A może już jest?

Nowa Fantastyka