- Opowiadanie: tojestniewazne - Oíche Shamhna

Oíche Shamhna

Próba zu­peł­nie in­ne­go spo­so­bu pro­wa­dze­nia nar­ra­cji niż te, któ­rych uży­wa­łem do tej pory. W kon­wen­cji, któ­rej sam się po sobie nie spo­dzie­wa­łem. I nie je­stem pe­wien, czy to fan­ta­sy. Chyba.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Oíche Shamhna

Nad Lon­dy­nem po­wo­li zmierz­cha­ło. Ostat­nie pro­mie­nie paź­dzier­ni­ko­we­go słoń­ca roz­pły­nę­ły się w gę­stej mgle wy­peł­nia­ją­cej wą­skie ulicz­ki Whi­te­cha­pel do­kład­nie w mo­men­cie, w któ­rym Aidan O’Sul­li­van (a wła­ści­wie Aodhán Ó Súil­le­abháin) za­stu­kał rzeź­bio­ną głów­ką swej ci­so­wej laski w furt­kę pro­wa­dzą­cą na po­dwó­rze domu przy ulicy świę­te­go Marka numer pięć. Furt­kę, która skła­da­ła się z sa­mych łat, po­do­bi­ja­nych gwoź­dzi­ka­mi ka­wał­ków zbu­twia­łe­go drew­na. Nie do­cze­kaw­szy na­tych­mia­sto­wej re­ak­cji miesz­kań­ców, męż­czy­zna ro­zej­rzał się z wy­raź­nym nie­po­ko­jem, jakby w oba­wie przed przy­ła­pa­niem na ja­kimś ab­sur­dal­nym wy­kro­cze­niu i prze­stę­pu­jąc z nogi na nogę, za­czął roz­pa­lać fajkę. W mod­nym weł­nia­nym sur­du­cie w krat­kę i czar­nym ma­to­wym cy­lin­drze pa­so­wał tu jak pięść do nosa, dla­te­go jak naj­szyb­ciej chciał prze­do­stać się na drugą stro­nę muru. Nie zdą­żył wy­pu­ścić trze­cie­go kłębu dymu, a już dał się sły­szeć cha­rak­te­ry­stycz­ny chro­bot klu­cza w zu­ży­tym zamku i zaraz furt­ka uchy­li­ła się na tyle, żeby po­mie­ścić ku­dła­tą głowę przy­gar­bio­nej sta­rusz­ki o twa­rzy po­kry­tej bro­daw­ka­mi. Po­wo­li, z wy­sił­kiem pod­nio­sła na niego za­puch­nię­te oczy.

 

Dia dult, máthair – po­wi­tał ją śpiew­nie w oj­czy­stym ję­zy­ku.

– Wró­cił pan już? Póź­niej się miał pan po­ja­wić, sir – wy­chry­pia­ła po an­giel­sku cza­row­ni­ca.

– Póź­niej, póź­niej. Sir, sir, sir, ha ha. Dość tej kon­spi­ra­cji. Nie mo­głem się do­cze­kać. Na­stą­pił prze­łom, ma­tecz­ko! – nie­mal wy­krzyk­nął Aidan gło­sem prze­cho­dzą­cym w fal­set i strze­pu­jąc po­piół z poły sur­du­ta, we­pchnął się przez furt­kę na po­dwó­rze.

– Ciiii, cicho – do­no­śnym szep­tem skar­ci­ła go sta­ru­cha – nie za­po­mi­naj się! I uwa­żaj z uży­wa­niem Ga­edhil­ge, wiesz, co to może spro­wa­dzić nam na głowy.

– Daj spo­kój, ni­ko­go tu nie ma prze­cież, dla nich jest jesz­cze dzień, nikt mnie nie śle­dził. Wszyst­ko do­brze spraw­dzi­łem. A co naj­waż­niej­sze, one nadal nie mają o ni­czym po­ję­cia.

– Ni­cze­go nie będą się spo­dzie­wać?

– Ni­cze­go – prze­ko­ny­wał Aidan.

– Do­brze, zwo­łam radę.

 

Sta­rusz­ka po­drep­ta­ła przo­dem przez za­bło­co­ne po­dwó­rze, zaś Aidan, dys­tyn­go­wa­ny i ele­ganc­ki Aidan O’Sul­li­van, ru­szył za nią ener­gicz­nym, choć z ko­niecz­no­ści skró­co­nym, kro­kiem.

 

***

 

An­tho­ny De­ath­rid­ge nie prze­spał ani jed­nej nocy od do­kład­nie trzech lat.

“Trzy lata to wcale nie tak dużo w tym, hmmm… biz­ne­sie. Jesz­cze tyle przede mną. Wła­śnie, ile wła­ści­wie?” my­ślał sobie wspo­mi­na­jąc dzień, w któ­rym życie – “no, po­wiedz­my” my­ślał – zmu­si­ło go do pod­nie­sie­nia łań­cu­cha po raz pierw­szy.

Cze­kał wła­śnie przy jed­nym z wejść, żeby z na­sta­niem nocy w końcu wziąć się do ro­bo­ty, kiedy do jego uszu do­tarł roz­dzie­ra­ją­cy krzyk Lady Ce­th­lenn:

– Prze­klę­ci Ir­land­czy­cy! Znowu coś knują! Od tak dawna był spo­kój! I znowu! Mu­sie­li jed­nak coś zna­leźć! Po tylu la­tach!

Czyli jed­nak cze­goś się spo­dzie­wa­ły.

 

***

 

W tym samym cza­sie prze­klę­ci Ir­land­czy­cy ob­ra­do­wa­li przy wiel­kim dę­bo­wym stole usta­wio­nym w sa­lo­nie lon­dyń­skie­go domu przy świę­te­go Marka pięć. Grube za­sło­ny nie prze­pusz­cza­ły do wnę­trza zbyt wiele świa­tła. Mrok roz­świe­tla­ły wi­szą­ce pod su­fi­tem i na ścia­nach lampy naf­to­we.

Prze­dziw­na to była cze­re­da. Wiedź­mo­wa­ta sta­ru­cha, lon­dyń­ski kon­stabl w peł­nym umun­du­ro­wa­niu, uba­bra­ny krwią rzeź­nik, ka­to­lic­ki bi­skup w pur­pu­rze. I ele­ganc­ki do bólu, uzbro­jo­ny w sur­dut i laskę Aidan O’Sul­li­van. Prze­ma­wiał ten ostat­ni:

– Bra­cia w wie­rze, bra­cia w na­ro­dzie! Wy­słu­chaj­cie mnie dzi­siaj, bo oto nad­cho­dzi kres na­szych tru­dów. Od sied­miu wie­ków z okła­dem cier­pi­my nie­wo­lę pod an­giel­skim butem. Od sied­miu wie­ków nie my de­cy­du­je­my o lo­sach Éire. Czter­dzie­ści lat temu za­wią­za­li­ście to Brac­two, żeby pew­ne­go dnia ze­rwać pę­ta­ją­ce nas łań­cu­chy i ob­ro­że Im­pe­rium. Mniej­szy­mi lub więk­szy­mi kro­ka­mi nie­ustan­nie zbli­ża­my się do tego celu. Roz­wią­zu­je­my pro­ble­my, li­kwi­du­je­my prze­szko­dy. Cza­sem na­po­ty­ka­my nowe. Ostat­nio nasz pro­te­stanc­ki prze­ciw­nik, dzię­ki he­re­tyc­kiej ne­kro­man­cji, za­przągł do swej służ­by od­wiecz­nych wro­gów na­szych, dawno, wy­da­wa­ło­by się, po­ko­na­nych. Pod­słu­chu­ją i do­pro­wa­dza­ją do sza­leń­stwa agen­tów Brac­twa. Ich dzia­łal­ność o mało nie skoń­czy­ła się de­kon­spi­ra­cją całej or­ga­ni­za­cji. Dzi­siaj jed­nak ro­bi­my ko­lej­ny mi­lo­wy krok na dro­dze ku wol­no­ści – po­zby­wa­my się ostat­nie­go za­gro­że­nia!

– Panie, hm, ko­le­go, ekhm – wy­chry­piał du­chow­ny – co pan ga­dasz? Ekhm. Prze­cież wszy­scy, hm, wiemy, hm, że bez ostrza z Bal­ly­beg, ekhm, nie da się od­pra­wić, hm, tego, no, ry­tu­ału. Prze­cież, yyy, ci nad­gor­li­wi An­gli­cy skon­fi­sko­wa­li, hm, wszyst­kie, hm, pro­to­cel­tyc­kie to­po­ry, ekhm, z brązu znaj­du­ją­ce się na te­re­nie, ekhm, Zjed­no… TFU! Pier­do­lo­czo­ne­go Kró­le­stwa! Czyż­by, hm, ktoś wy­ko­pał coś no­we­go?

– Nie do końca. – Aidan po­chy­lił się, wy­cią­gnął prawą rękę i zaraz głu­chy od­głos ka­mie­nia ude­rza­ją­ce­go o drew­no roz­legł się w po­ko­ju. Na samym środ­ku stołu leżał owal­ny ka­wa­łek czar­nej skały.

– Co to jest? Prze­cież to nie jest brąz! Brąz by za­śnie­dział! – pie­klił się rzeź­nik.

– Kpina! Wy­sy­ła­my pana do Bel­fa­stu, na misję naj­taj­niej­szą z taj­nych, a pan nam coś ta­kie­go?! – krzy­czał po­li­cjant, zry­wa­jąc się na równe nogi.

Tylko zgar­bio­na wiedź­ma zda­wa­ła się wie­dzieć z czym mają do czy­nie­nia.

Taobh Bu­il­le­ach! Synku! Udało ci się!

– Czy ktoś mi, ekhm, wy­ja­śni…

– Wy­bacz­cie przy­ja­cie­le. – Aidan roz­po­starł ręce w uspo­ka­ja­ją­cym ge­ście. – Wi­nien wam je­stem wy­tłu­ma­cze­nie. Misja moja mu­sia­ła być tak tajna, ze wzglę­du na nie­mal cią­gły pod­słuch z dru­giej stro­ny. Poza tym, chro­nio­nym ru­nicz­nym pie­czę­cia­mi domem, nie mo­głem wy­po­wie­dzieć nawet jed­ne­go praw­dzi­we­go słowa na jej temat. – Usiadł­szy, wy­cią­gnął fajkę, jakby przy­go­to­wy­wał się na dłuż­szą opo­wieść.

Kon­stabl opadł na krze­sło. Po­zo­sta­li, roz­luź­nie­ni, za­mie­ni­li się w słuch.

– Oczy­wi­ście wszy­scy wiemy, że po­ko­na­nie Fom­hó­ra­igh jest moż­li­we tylko po­przez ry­tu­ał spę­ta­nia krzy­kiem. Krew nie­win­ne­go, ostrze z epoki brązu, syn­chro­nicz­ne in­kan­ta­cje. Za­dzia­ła­ło raz w siód­mym wieku przed Chry­stu­sem, za­dzia­ła­ło i drugi, kiedy wró­ci­li za Świę­te­go Pa­try­ka. Nie­trud­no było do­trzeć do in­for­ma­cji, prze­cho­wa­ły ją wiedź­my z Dhún na nGall, straż­nicz­ki na­szej kul­tu­ry. Nie­ste­ty, nie­trud­no było do niej do­trzeć rów­nież An­gli­kom. Stąd ogól­no­świa­to­wa – bo znik­nę­ły rów­nież to­po­ry z mu­ze­ów ame­ry­kań­skich i ro­syj­skich – kon­fi­ska­ta je­dy­nych, wy­da­wa­ło­by się, ar­te­fak­tów umoż­li­wia­ją­cych ry­tu­ał.

– Ekhm, no do­brze, ale co to to tutaj… – nie­cier­pli­wił się ksiądz.

– To to tutaj to ka­mien­ny topór z Re­achla­inn – Ra­th­lin Is­land, z ka­mie­nio­ło­mu Taobh Bu­il­le­ach. Rzecz o kilka ty­się­cy lat star­sza.

– Więk­szość wiedź­mich rodów dawno prze­sta­ła wie­rzyć w tę le­gen­dę, ale O’Sul­li­va­no­wie prze­ka­zu­ją ją sobie od wie­ków bez utra­ty cią­gło­ści – do­łą­czy­ła do wy­ja­śnień sta­ru­cha.

– I dzię­ki temu – kon­ty­nu­ował Aidan – udało się unik­nąć de­kon­spi­ra­cji. Po pro­stu nikt po tam­tej stro­nie nie spo­dzie­wał się, że ktoś u nas może o tym pa­mię­tać. Pew­nie bali się tego, ale nie mogli mieć pew­no­ści. Węszą, coś prze­czu­wa­ją, ale nie mają po­ję­cia, z któ­rej stro­ny przyj­dzie cios.

– No dobra, i co? – za­cie­ka­wił się rzeź­nik. – Poza innym ostrzem, wszyst­ko idzie tak samo?

– Nie wszyst­ko. Tro­chę inne wa­run­ki, inne in­kan­ta­cje. Bar­dziej pier­wot­ny, neo­li­tycz­ny pro­to­ję­zyk. I nie­ste­ty nieco więk­sza ofia­ra. – Aidan skrzy­wił się nie­mal nie­zau­wa­że­nie.

– Ekhm, to zna­czy?

– Biorę to na sie­bie, atha­ir.

 

***

 

Lady Ce­th­lenn cała się trzę­sła. An­tho­ny nie wie­dział, co o tym my­śleć. Wi­dział okro­pień­stwa od­pra­wia­ne przez przy­go­to­wu­ją­cych się do stra­sze­nia przed Wej­ściem. Wi­dział ete­rycz­ne ciała in­nych, jak prze­po­czwa­rza­ły się w esen­cje kosz­ma­ru. Ale nigdy nie wi­dział naj­star­szej ze wszyst­kich ma­tron Fom­hó­ra­igh, Lady Ce­th­lenn, w takim sta­nie. Ru­szył w jej kie­run­ku, ale bał się za­nad­to zbli­żyć do zmie­nia­ją­cej ko­lo­ry i kształ­ty po­sta­ci.

– Coś się dzie­je – mó­wi­ła – coś się dzie­je, a ja nie mam po­ję­cia, co i nie wiem, jak temu za­po­biec. Ale je­stem pewna, że ude­rzą przed Za­cho­dem.

 

***

 

Drugi po­ziom piw­ni­cy na pierw­szy rzut oka nie róż­nił się od resz­ty domu. Bra­ko­wa­ło okien, to oczy­wi­ste, ale wy­strój, bo­aze­rie, kan­de­la­bry, wy­glą­da­ły do­kład­nie tak, jak na po­zo­sta­łych kon­dy­gna­cjach. Jed­nak za wiel­ki­mi, prze­szklo­ny­mi drzwia­mi, które na par­te­rze pro­wa­dzi­ły­by do sa­lo­nu, otwie­ra­ła się roz­le­gła prze­strzeń – ni to grota, ni to świą­ty­nia, zbu­do­wa­na z ba­zal­to­wych, wie­lo­kąt­nych ko­lumn, jakby prze­nie­sio­nych z Groty Fin­ga­la lub Gro­bli Ol­brzy­ma.

 

– Chodź Ron­nie, weź mnie za rękę. Wcho­dzi­my.

– Gdzie idzie­my?

– O tu, do Od­wró­co­nej Ka­pli­cy. Nie bój się, chodź.

– Do Od­wró­co­nej Ka­pli­cy? A po co? Co bę­dzie­my tam… Prze­cież…

– Dzi­siaj mo­żesz tam wejść. Chodź. Bę­dzie­my stra­szyć. Jak w Sam­ha­in. Zo­ba­czysz, bę­dzie faj­nie.

– Kogo stra­szyć, wujku? Kogo? Mamę? Cio­cię? A może małą Julię? O tak! Po­strasz­my małą Julię, niech pła­cze! Prze­bierz­my się za upio­ry! Hu huuu! Hu huuuu! – roz­ocho­cił się chło­pak.

 

Na twa­rzy Aida­na O’Sul­li­va­na na chwi­lę za­go­ścił ser­decz­ny, po­błaż­li­wy uśmiech, zaraz jed­nak za­stą­pił go wyraz głę­bo­kiej tro­ski wy­mie­sza­nej z po­czu­ciem winy. W spo­co­nej, drżą­cej dłoni, cho­wał za ple­ca­mi owal­ny ka­wa­łek czar­ne­go por­ce­la­ni­tu. Przy­kuc­nął przy sio­strzeń­cu i szep­nął mu do ucha:

– Nic nie ro­zu­miesz, mały. Bę­dzie­my stra­szyć  d u c h y.

Koniec

Komentarze

Przy­cią­gnął mnie tytuł :) 

Prze­czy­ta­łam z za­in­te­re­so­wa­niem. Za­sta­na­wiam się tylko, czy opo­wia­da­nie nie jest zbyt her­me­tycz­ne. 

 

Choć Ron­nie, weź mnie za rękę.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

O, jaki wstyd. Już po­pra­wi­łem. Dzię­ki :)

 

A że her­me­tycz­ne? Może tro­chę, ale nie trze­ba wie­dzieć pra­wie ni­cze­go o Ir­lan­dii, żeby zro­zu­mieć treść. Poza tym lubię być tro­chę her­me­tycz­ny, zda­jąc sobie w pełni spra­wę z kon­se­kwen­cji.

Ro­zu­miem, co na­pi­sa­łeś i choć nie­źle się czy­ta­ło, to jed­no­cze­śnie nie mogę po­zbyć się wra­że­nia, że coś mi umknę­ło. Bar­dzo praw­do­po­dob­ne, że mam braki w przy­go­to­wa­niu – może cze­goś nie czy­ta­łam, może cze­goś nie wi­dzia­łam – i stąd takie od­czu­cie.

Czy do­brze się do­my­ślam, że los Ron­nie­go jest po­sta­no­wio­ny…

 

Aidan O’Sul­li­van (a wła­ści­wie Aodhán Ó Súil­le­abháin) za­stu­kał rzeź­bio­ną głów­ką swej ci­so­wej laski w furt­kę pro­wa­dzą­cą na po­dwó­rze domu przy ulicy świę­te­go Marka numer pięć. – Za­sta­na­wiam się, czy miesz­kań­cy, od­dzie­le­ni od furt­ki mu­ra­mi domu i po­dwór­kiem, będą sły­szeć stu­ka­nie laski w furt­kę?

 

wziął się za roz­pa­la­nie fajki. – …wziął się/ za­brał się do roz­pa­la­nia fajki.

 

Cze­kał wła­śnie przy jed­nym z wejść, żeby z na­dej­ściem nocy… – Po­wtó­rze­nie.

Może: Cze­kał wła­śnie przy jed­nym z wejść, żeby z na­sta­niem nocy

 

Grube za­sło­ny nie do­pusz­cza­ły do wnę­trza zbyt wiele świa­tła. – Ra­czej: Grube za­sło­ny nie prze­pusz­cza­ły do wnę­trza zbyt wiele świa­tła.

 

Ostat­nio nasz pro­te­stanc­ki prze­ciw­nik, dzię­ki he­re­tyc­kiej ne­kro­man­cji, za­przągł do swej służ­by od­wiecz­nych wro­gów na­szych, dawno, wy­da­wa­ło­by się, po­ko­na­nych. Pod­słu­chu­ją i do­pro­wa­dza­ją do sza­leń­stwa na­szych współ­bra­ci. – Po­wtó­rze­nia.

 

Synku! Udało Ci się!Synku! Udało ci się!

Wi­nien Wam je­stem wy­tłu­ma­cze­nie.Wi­nien wam je­stem wy­tłu­ma­cze­nie.

Za­im­ki pi­sze­my wiel­ka li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Re­gu­la­to­rzy: dzię­ku­ję bar­dzo :) Więk­szość po­pra­wi­łem, choć z roz­pa­la­niem fajki się nie zga­dzam – zo­sta­ło. Co do drzwi – jeśli masz duże po­dwór­ko, XIX wiek (nie ma sa­mo­cho­dów na uli­cach), a drzwi do domu są otwar­te, bo część co­dzien­ne­go życia od­by­wa się na ze­wnątrz, bę­dzie sły­chać ude­rza­nie drew­na o drew­no.

 

Los Ron­nie­go? Cóż, ja tego nie do­po­wiem, ale…

Cie­szę się, jeśli w czym­kol­wiek po­mo­głam.

Moje pro­po­zy­cje są za­le­d­wie su­ge­stia­mi, z któ­rych wcale nie mu­sisz ko­rzy­stać. To Twoje opo­wia­da­nie i tylko Ty de­cy­du­jesz, ja­kich słów użyć, by pre­zen­to­wa­ło się naj­le­piej.

 

…z roz­pa­la­niem fajki się nie zga­dzam – zo­sta­ło.

 

Su­ge­ru­ję, byś zaj­rzał tutaj:

http://portalwiedzy.onet.pl/140056,,,,brac_sie­_wziac_sie­_do­_cze­gos_brac_sie­_wziac_sie­_za­_cos,haslo.html

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

No do­brze, już do­brze. Przy­zna­ję się do błędu. Ale pra­wi­dło­wa kon­struk­cja mi w tym miej­scu źle brzmia­ła, więc w ogóle zmie­ni­łem sfor­mu­ło­wa­nie.

Cie­szę się, że po­zwo­li­łeś się prze­ko­nać. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hmmm. Ja też nie wszyst­ko zro­zu­mia­łam.

Facet coś zdo­był, z kimś się spo­tkał, opo­wia­da o zna­le­zi­sku. Słu­cha­cze ro­zu­mie­ją, po co mu to, ale ja nie. Przy­da­ło­by mi się wię­cej in­for­ma­cji, jak można było wy­ko­rzy­stać te brą­zo­we to­po­ry, jaka jest stan­dar­do­wa ofia­ra itd.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

A czy już mó­wi­łam, że może być zbyt her­me­tycz­nie? ;)

Fin­klo, wy­go­gluj sobie dwa po­ję­cia-klu­cze – tytuł i Fom­hó­ra­igh.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Nie lubię wszyst­kie­go po­da­wać na tacy. Za­wsze musi być miej­sce na do­my­sły, in­ter­pre­ta­cje, nie­po­ko­ją­ce swę­dze­nie umy­słu czy­tel­ni­ka, że cze­goś nie wie. Zresz­tą, gdyby to było ważne, opo­wie­dział­bym o tym. To jest pro­sta hi­sto­ria, którą chcia­łem wpro­wa­dzić kon­cept stra­sze­nia du­chów. Nie wiem, może po­win­na być krót­sza, żeby te wszyst­kie szcze­gó­ły nie przy­sła­nia­ły głów­ne­go za­my­słu. Potem mi się roz­wi­nę­ła, bo za­czą­łem czy­tać o ir­landz­kiej hi­sto­rii, mi­to­lo­gii, opo­zy­cji.

Dzię­ki osa­dze­niu w kul­tu­rze ga­elic­kiej, hi­sto­ria ma ja­kieś od­nie­sie­nie do rze­czy­wi­sto­ści i fak­tycz­nie, “trud­ne słowa”, któ­rych używa się w fan­ta­sty­ce czę­sto bez de­sy­gna­tów, tym razem można sobie wy­go­oglo­wać, jeśli ktoś ma taką po­trze­bę. Ale nie sądzę, żeby opo­wia­da­nie stało się jakoś bar­dziej zro­zu­mia­łe dzię­ki temu. Bo nie­ko­niecz­nie uży­wam tych kon­cep­tów w spo­sób zgod­ny z ir­landz­ką mi­to­lo­gią (zwłasz­cza Fom­hó­ra­igh, któ­rzy, choć peł­ni­li w tam­tej mi­to­lo­gii rolę prze­ciw­ni­ka mi­tycz­nych ir­land­czy­ków pół­bo­gów, nie mieli na­tu­ry, jaką im tutaj przy­pi­su­ję). Ale po­wta­rzam, nie wy­da­je mi się, żeby zna­jo­mość tych wszyst­kich spraw miała zna­cze­nie. Wy­star­czy chyba pod­sta­wo­wa wie­dza o hi­sto­rycz­nych re­la­cjach mię­dzy Ir­lan­dią a Wiel­ką Bry­ta­nią.

 

Warto mieć nazwę dla prze­ciw­ni­ka, żeby nie pisać za każ­dym razem “nasi wro­go­wie”. Warto mieć spo­sób na na­zwa­nie miejsc, a ga­elic­ki ir­landz­ki to bar­dzo ładny język, któ­re­go nazwy wła­sne mają pe­wien kli­mat. Osa­dza­jąc akcję w Lon­dy­nie, nie mu­sia­łem przy tym tłu­ma­czyć pod­sta­wo­wych cech świa­ta (geo­gra­fii, po­li­ty­ki), choć z dru­giej stro­ny byłem ogra­ni­czo­ny w wy­bo­rze ak­to­rów, żeby hi­sto­ria była wia­ry­god­na.

 

A może hi­per­lin­ki przy naj­trud­niej­szych po­ję­ciach? Jak w “Sta­ro­ści Ak­so­lo­tla” Du­ka­ja.

Warto mieć spo­sób na na­zwa­nie miejsc, a ga­elic­ki ir­landz­ki to bar­dzo ładny język, któ­re­go nazwy wła­sne mają pe­wien kli­mat.

Ok, ale taki za­bieg znacz­nie za­wę­ża grono od­bior­ców. Gdy­bym się tym sama kie­dyś nie in­te­re­so­wa­ła, to nie mia­ła­bym bla­de­go po­ję­cia o co w tym tek­ście cho­dzi. Nie za­ła­pa­ła­bym ani od­wo­łań do mi­to­lo­gii, tra­dy­cji, ani do sto­sun­ków ir­landz­ko-bry­tyj­skich, które są tu jesz­cze bar­dziej enig­ma­tycz­ne niż stra­sze­nie du­chów. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

No wła­śnie nie wiem. Prze­cież jak na­zy­wasz rzekę An­du­iną, a spo­koj­ną en­kla­wę Ri­ven­dell, to­tal­nie nikt już nie wie, co te nazwy zna­czą. To są tylko nazwy. Mogą się opie­rać na jed­nym albo dru­gim ję­zy­ku (zresz­tą za­wsze opie­ra­ją się na ja­kimś ję­zy­ku, choć­by był wy­my­ślo­ny albo ist­niał tylko jako język nazw), ale jeśli nie są na­zwa­mi zna­nych nam do­brze miejsc, peł­nią tylko funk­cję ety­kie­ty, do któ­rej można (ale nie trze­ba) od­wo­łać się póź­niej albo funk­cję two­rze­nia pew­ne­go kli­ma­tu sko­ja­rzo­ne­go z ich brzmie­niem (czy przez brzmie­nie samo w sobie, czy przez od­wo­ła­nie do kul­tu­ry, którą przy­wo­łu­je użyty język).

Ja też już nie wiem. Oczy­ta­łam opo­wia­da­nie głów­nie jako formę opo­wie­ści hal­lo­we­eno­wej (tytuł), jest prze­cież sta­ro­daw­ny ob­rzęd/ry­tu­ał zwią­za­ny z od­pę­dza­niem/stra­sze­niem du­chów. Jest też, cięż­ko wy­czu­wal­ne, bo ukry­te, od­wo­ła­nie, że tymi du­cha­mi mogą być an­giel­scy oku­pan­ci – tu już mia­łam lekką za­gwozd­kę, bo nie do końca po­ję­łam o co z tymi An­gli­ka­mi cho­dzi. Mach­nę­łam na to jed­nak ręką, jako na nie­istot­ny ozdob­nik. Do­pie­ro Twój ko­men­tarz te kwe­stię wy­ja­śnił. Nie wiem, czy Tobie o taki od­biór i efekt cho­dzi­ło.  

Gdy­byś użył in­nych okre­śleń, nie po­wią­za­nych z hal­lo­we­en, tylko sobie coś tam wy­my­ślił, to pew­nie mia­ła­bym jak Fin­kla – czyli w ogóle nie wia­do­mo o co biega.

Każde słowo, które ist­nie­je w ja­kim­kol­wiek ję­zy­ku, ład­nie brzmią­ce lub nie, ma swoje zna­cze­nie. Albo czy­tel­nik się do zna­cze­nia do­ko­pie i coś zro­zu­mie, albo nie. 

Kawa na ławę ło­pa­to­lo­gicz­nie nie jest dobra, ale zbyt­nia enig­ma­tycz­ność i her­me­tycz­ność też nie. 

Mam na­dzie­ję, że wiesz co mam na myśli. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Ro­zu­miem. Choć mam ale: Ri­ven­dell nie zna­czy nic. I Cy­me­ria też nic nie zna­czy. I Rivia też. I tak dalej.

Zna­czą, a przy­naj­mniej bar­dzo kon­kret­nie ko­ja­rzą się tym, któ­rzy czy­ta­li od­po­wied­nie książ­ki / oglą­da­li filmy itp. Wiesz, co to As­gard? A wiesz co to Ba­ra­th­ria? 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Cho­dzi mi o nową fan­ta­sty­kę. Co zna­czy­ło Ri­ven­dell, gdy Tol­kien wydał Hob­bi­ta? Nic.

 

A As­gard to inna spra­wa, bo wła­śnie po­cho­dzi z ist­nie­ją­cej mi­to­lo­gii. Choć też kie­dyś mało zna­nej.

Fin­klo, wy­go­gluj sobie dwa po­ję­cia-klu­cze – tytuł i Fom­hó­ra­igh.

A, wi­dzisz… Bo mnie się ja­kimś cudem po­my­śla­ło, że tytuł to imię i na­zwi­sko głów­ne­go bo­ha­te­ra.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Czy­ta­ło się do­brze, a nawet bar­dzo do­brze i choć nie do końca zro­zu­mia­łem to nie wy­go­glu­ję – dzię­ki temu za­pad­nie mi w pa­mięć i mi­mo­wol­nie, gdy spo­tkam się z ter­mi­na­mi będę pa­mię­tał o Twoim szor­cie. Może kie­dyś mi się roz­ja­śni.

F.S

Nie­kon­se­kwen­cję do­strze­gam:

i,[-] prze­stę­pu­jąc z nogi na nogę,

i strze­pu­jąc po­piół z poły sur­du­ta,[-] we­pchnął się przez furt­kę na po­dwó­rze.

ale oba za­pi­sy wy­szły ci błęd­ne. O ile pierw­sze­go prze­cin­ka nie po­win­no być, to drugi jest ko­niecz­ny. A ty albo dałeś oba, albo żad­ne­go ;)

W moim od­czu­ciu tro­chę prze­sa­dzi­łeś z "ekhm" i "hm" w wy­po­wie­dziach du­chow­ne­go – tego się nie da czy­tać.

Poza tym nic nie zro­zu­mia­łam^^ A wy­da­je mi się, że czy­tel­nik nie po­wi­nien mu­sieć “go­oglać”, by tekst pojąć choć z grub­sza.

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Bez prze­sa­dy z tą her­me­tycz­no­ścią tek­stu. Jak Autor sam na­pi­sał, wy­star­czy orien­ta­cja w hi­sto­rii sto­sun­ków an­giel­sko-ir­landz­kich i za­sad­ni­czym zrę­bie mi­to­lo­gii z tam­tych stron.

Inna spra­wa, że mnie takie bajki słabo ru­sza­ją. Przy­zna­ję jed­nak, że czy­ta­ło się do­brze.

Ten­sza: prze­cin­ki po­pra­wio­ne, dzię­ki ;)

 

AdamKB: Dzię­ki, że zaj­rza­łeś. Twoja opi­nia mnie cie­szy, bo na razie pra­cu­ję głów­nie nad tym, żeby czy­ta­ło się do­brze. Bar­dziej sku­piam się na stylu niż na samej tre­ści. A na ta­kich, bądź co bądź wpraw­kach, re­ali­zu­ję nie­ko­niecz­nie naj­lep­sze po­my­sły. Kilka tych, które uwa­żam za na­praw­dę dobre, czeka na czasy, kiedy w końcu na­uczę się pisać.

Ja też za wiele nie zro­zu­mia­łem, ale kli­mat ok.

Samo się czy­ta­ło, ale czuję nie­do­syt. Her­me­tycz­ność mi nie prze­szka­dza­ła, ba!, nawet do­da­ła smacz­ku, tylko ta hi­sto­ria za szyb­ko się skoń­czy­ła… :(

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Trud­no mi po­wie­dzieć, czy her­me­tycz­ność tek­stu jest tu plu­sem, czy mi­nu­sem. Z jed­nej stro­ny ewen­tu­al­ny brak wie­dzy o ir­landz­kiej mi­to­lo­gii może po­psuć komuś od­biór tek­stu, ale z dru­giej stro­ny po lek­tu­rze czy­tel­nik czuje się za­chę­co­ny, by te braki wie­dzy uzu­peł­nić.

Sam tekst czy­ta­ło się bar­dzo przy­jem­nie. Widać, że spraw­nie ope­ru­jesz sło­wem, co cie­szy mnie nie­zmien­nie. Zde­cy­do­wa­nie miłe pra­wie-dzie­sięć-ty­się­cy-zna­ków.

zyg­fry­d89, Zalth, vy­zart: dzię­ku­ję za po­zy­tyw­ne opi­nie :)

jak pięść do nosa – ja bym już po­pły­nął sty­li­za­cją na za­mierz­chłe czasy i wy­my­ślił ja­kieś ory­gi­nal­niej­sze po­rów­na­nie, ty­czą­ce się wła­śnie opi­sy­wa­nych cza­sów/An­glii ; może “pa­so­wał jak Król do rynsz­to­ka”

skar­ci­ła go sta­ru­cha – nie – po­sta­wił­bym tu krop­kę i roz­po­czął dużą li­te­rą

my­ślał sobie wspo­mi­na­jąc dzień – bra­ku­je prze­cin­ka przed imie­sło­wem

Je­stem ra­czej za za­pi­sy­wa­niem myśli nor­mal­nie, po­dob­nie jak w nar­ra­cji. Nie w cu­dzy­sło­wach, lecz myśli od­cię­te prze­cin­kiem.

przy świę­te­go Marka pięć – adres ra­czej za­pi­sze­my cyfrą, tak jak i datę, resz­tę liczb bę­dzie­my pisać słow­nie

du­chow­ny – co – tutaj też dał­bym krop­kę

mó­wi­ła – coś – i tutaj też

esen­cje kosz­ma­ru – “esen­cje” jak l. mn. to także winno być “kosz­ma­rów” w tej samej licz­bie; ale jeśli mó­wisz o licz­bie po­je­dyn­czej, to “esencję kosz­ma­ru”

ni to świą­ty­nia, zbu­do­wa­na – bez prze­cin­ka, a w tym samym zda­niu słowo “grota” zmie­nił­bym na pie­cza­ra/ja­ski­nia, bo jest brzyd­kie po­wtó­rze­nie z nazwą wła­sną

Dla mnie ciut za dużo było tego in­ne­go ję­zy­ka. Nie mam po­ję­cia bez spraw­dze­nia, co to ozna­cza, a z kon­tek­stu cięż­ko się tu po­ła­pać w kilku miej­scach. Po­dej­rze­wam, że to ja­kieś smacz­ki, które na­da­ją płyn­no­ści w toku ro­zu­mo­wa­nia, ale nie chcę wy­szu­ki­wać aż tylu słów w go­oglach, bo mnie to od­ry­wa od tek­stu. Więc wła­ści­wie mnie nie we­ssa­ło przez ten ele­ment. Pre­fe­ru­ję na­wią­za­nia li­te­rac­kie, na polu ję­zy­ków ob­cych czuję się co naj­wy­żej słabo.

Opo­wia­da­nie mi się po­do­ba­ło, ale mam po­dob­ne wra­że­nia, jak część przed­pi­ś­ców. Może gdyby od­wo­łań było odro­bi­necz­kę mniej, to by­ła­bym bar­dziej za­do­wo­lo­na. Czu­łam za to nie­do­syt je­że­li cho­dzi o wy­da­rze­nia po­ka­za­ne z per­spek­ty­wy du­chów :)

Zga­dzam się też z Ten­szą – za dużo hym­ka­nia w wy­po­wie­dziach du­chow­ne­go.

Ogól­nie czu­łam się jak­bym zja­dła smacz­ną zupkę, tylko było w niej za mało pie­przu, a za dużo soli albo, no nie wiem, ma­je­ran­ku :P

 

Kim był An­tho­ny? Jed­nym z Fo­mo­rian?

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevaz: to jest tro­chę dziu­ra w tym tek­ście. Bo tak, on w sumie po­wi­nien być jed­nym z Fo­mo­rian, ale w ra­mach pracy nad tek­stem po­ja­wił się po­cząt­ko­wo jako duch po pro­stu. Choć w grun­cie rze­czy, ni­g­dzie nie jest po­wie­dzia­ne, że Fo­mo­ria­nie nie mogli mieć na swo­ich usłu­gach istot o innej, w sen­sie de­mo­no­lo­gicz­nej kla­sy­fi­ka­cji, na­tu­rze.

Ha, ja­kieś tam pod­sta­wy mi­to­lo­gii iryj­skiej mam, ale zna­jo­mość two­ich myśli już się nie mie­ści w za­so­bie moich in­for­ma­cji ;).

Oba­wiam się, że wię­cej tu Ir­lan­dii niż wła­ści­wej fa­bu­ły, przy na­stęp­nej pró­bie trze­ba by­ło­by to tro­chę le­piej wy­wa­żyć. Zda­rza się, gdy autor za­fa­scy­nu­je się obcą kul­tu­rą : >.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Hej

Jako mi­ło­śnik Ir­lan­dii, prze­czy­ta­łem z za­in­te­re­so­wa­niem. I w za­sa­dzie zro­zu­mia­łem , do czego na­wią­zu­jesz.  Miesz­kasz może w Ir­lan­dii? 

u

Le­piej brzyd­ko peł­znąć niż efek­tow­nie buk­so­wać

Nie, ale kie­dyś byłem i cał­kiem mi się po­do­ba­ło. Lubię kli­mat kul­tu­ry ga­elic­kiej.

Nowa Fantastyka