- Opowiadanie: surreal - Weseli przyjaciele

Weseli przyjaciele

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Weseli przyjaciele

 

– Koniec tego, zdejmuję ten kask.

– Hełm.

– Hełm. Zdejmuję.

Antek uznał, że wreszcie dostał pozwolenie o które prosił od dobrej półgodziny.  Z ulgą sięgnął do wciśniętego na głowę szyszaka. Staszek złapał go za dłoń.

– Nie zdejmuj – słowa te po raz kolejny wypłynęły z ust Stacha z niepodważalną stanowczością – bo nie ściągniemy żadnego klienta.

– Jest pierwsza i nikt na nas nawet nie spojrzał!

– Tu się mylisz, z pewnością patrzyli. Działa to tak: z rana cała rodzina idzie sobie na plażę. Załóżmy: mama, tata, dwójka dzieci. No i jedno z nich widzi nas i mówi: ,,mamo, mamo, ja chcę zdjęcie z Krzyżakiem!". No i mama, rada, nie rada, mówi takiemu dziecku: ,,dobrze kochanie, tylko jak będziemy wracać z plaży na obiad, póki co musimy dobre miejsce sobie zająć…

– Ty nie masz pojęcia jak to działa…

– Milcz! Tak właśnie mówi. I myśli sobie: ,,będziemy szli z powrotem, to już sobie pójdą i nie będzie kłopotu". Dzieci coś tam jeszcze piszczą z niezadowoleniem – bo rozumiesz, jak jedno zacznie, to drugie natychmiast podchwyci – no ale widzą, że nic nie ugrają i odpuszczają. Rodzinka idzie na plażę…

– Tak, tak, potem wracają na obiad, widzą nas po drodze, w kaskach czy też bez, dzieci przypominają, że było obiecane zdjęcie z krzyżakiem, a rodzice na to, że wcale nic obiecane nie było. Wywiązuje się awantura z przepychankami, aż w końcu dzieciaki dostają po kręconym Amerykanie od pana Mirka – wskazał palcem znajdującą się nieopodal budkę z lodami – wszyscy się godzą, a my zostajemy z niczym.

Stach nie dał po sobie poznać, że scenariusz Antka jawi mu się jako wysoce prawdopodobny.

– Akurat. Człowieku, są wakacje! Rodzice nie żałują kasy na zachcianki swoich dzieci. Jak się bawić, to się bawić i tak dalej.

– Niech będzie, zgadzam się z tobą. Ale zdejmuję ten hełm.

-Nie! Mówiłem, że jeden Krzyżak musi mieć hełm, bo nie będziemy wiarygodni.

– Aha, a dlaczego to ja mam się w nim gotować ?

– Bo ja swój zgubiłem a twojego się brzydzę.

Antek uznał, że dalsze spieranie się jest bezcelowe.

Stali przy jednym z najbardziej tłocznych deptaków w mieście. Tysiące turystów zmierzających nad morze pokonywały go codziennie spacerowym krokiem. Nic dziwnego, że roiło się na nim od straganów oferujących najrozmaitsze towary; głównie nadmorskie pamiątki i fastfoodowe przekąski.

Panował przeraźliwy upał. Wszystkie prognozy zgodnie przewidywały, że urlopowicze mogą zacierać ręce, bo pogoda na wczasowanie nastała wręcz idealna i nieprędko się to odmieni. Nikt nie myślał wspomnieć o tym, że równocześnie nastał wyjątkowo upierdliwy czas dla pracujących.

 – Nie bardziej by się opylało rozstawić jakąś budkę z hot-dogami ? – przerwał milczenie Antek.

– Nie minęłaby godzina, a przyjacielską wizytę złożyłyby nam Sanepid i Inspekcja Pracy. Ten buc z naprzeciwka pierwszy by ich powiadomił – Stach skinął na znajdujący się naprzeciwko stragan serwujący potrawy z grilla. –Poza tym takie coś to poważniejsza inwestycja jest.

– No tak. Szkoda, że nie mam takiej małej budki na kółkach, może byśmy mimo wszystko spróbowali. Zarobek pewnie byłby lepszy…

Stachowi nawet nie drgnęła powieka, ale poczuł wzruszenie. Słowa jego kumpla nie zawierały w sobie ani krzty złośliwości. One naprawdę wyrażały prostoduszny żal, wiążącą się z przykrym dla Antka faktem, że pomoc jaką niesie Staszkowi jest póki co mało efektywna.

– Tak w ogóle to dzięki, że załatwiłeś te kostiumy. Oczywiście 30 procent leci do twojej kieszeni…

– Wiem, wiem.  

– Właściwie to jak ten hełm tak bardzo ci przeszkadza, to go zdejmij na chwilę. I tak chyba tłum trochę zelżał…

Nijak miało się to do prawdy. Nieczęsto zdarzało się, aby gwarna, jednostajna fala wczasowiczów z całego kraju przerzedzała się przed wieczorem.  

Kilka dni temu Staszek mimochodem wspomniał Antkowi, że dobrze by było znaleźć sobie jakieś płatne zajęcie. Był początek lata, ale ciepła pogoda i wszechobecne wakacyjne odprężenie nie pozwoliły mu zapomnieć o tym, że żywot bezdomnego nastolatka nie jest sielanką, zwłaszcza kiedy nadchodzi zima. Z doświadczenia wiedział, że z odpowiednim finansowym zabezpieczeniem nie warto zwlekać do ostatniej chwili. Bez względu na to, czy uda mu się zaklepać stałe miejsce w schronisku, czy też zdecyduje się wybrać w jakieś cieplejsze strony, będzie potrzebował kasy. Antek obiecał mu, że coś wymyśli. Stach nie wiązał z jego słowami większych nadziei, dlatego wielce się zdziwił, gdy  następnego ranka jego kumpel odwiedził go w barakach obładowany ciężkimi torbami zawierającymi dwa kompletne stroje krzyżackie. Z entuzjazmem przedstawił mu pomysł na zarobienie pieniędzy.  

Stach nie omieszkał zauważyć, że pomysł jest mocno przeciętny. Koniec końców doszedł jednak do wniosku, że przecież nic nie straci i że robił już rzeczy, przy których przebieranie się za Krzyżaka jest czymś względnie normalnym.  

Do roboty zabrali się w sposób nieodpowiedni: przede wszystkim zapomnieli o wystawieniu tabliczki informującej o oferowanej usłudze. Dopiero po kilku dobrych godzinach spędzonych na upale wpadli na to, aby takową sobie sprawić. Antek oznajmił, że swoje już zrobił i nie dał się namówić do odwalenia brudnej roboty. Tak więc to Stach wyrywał umieszczony w parku drogowskaz pokazujący drogę na plażę. Antek załatwił puszkę czerwonego pigmentu, którym Stach chciał napisać: ,,Zdjęcie z grunwaldzkimi Krzyżakami, 10 zł, okazja!”. Nie zmieściło się, więc zmuszony był skrócić wersję do: ,,Krzyżaki 10 zł, okazja. Tanie zdjęcie”. Zauważył,  że brzmi to nieco kulawo, ale przymknął oko. O dziwo, znak niewiele pomógł. Pod koniec dnia, po wielogodzinnym gotowaniu się kostiumach, sfrustrowany Stach zaczepił przechodzącą obok starszą panią, prowadzącą za rękę góra pięcioletniego chłopczyka. Z mocno umiarkowanym entuzjazmem przystała na specjalną zniżkę przysługującą pierwszemu klientowi. Antek sięgnął po stojący na uboczu pieniek. Chwycił malca za kark i kopnąwszy go w zgięcia kolan, umieścił jego głowę na owym pniaczka. Stach podniósł trzymany oburącz drewniany miecz i zastygł w pozie gotującego się do uderzenia kata. Antek instruował chłopca aby się nie szamotał i leżał spokojnie, bo zdjęcie nie wyjdzie, gdy kobieta z wrzaskiem porwała dziecko w ramiona. Chłopaki, zasypani groźbami wezwania straży miejskiej, policji i sanitariuszy szpitala psychiatrycznego, postanowili ratować się ucieczką. Następnego dnia na poważnie rozważyli przeniesienie się na inny deptak. Ostatecznie postanowili, że pozostaną na swoim dawnym miejscu, a w razie czego wszystkiego się wyprą. Stwierdzili zgodnie, że muszą wymyślić inną pozę do zdjęć. Ktoś i tak zapieprzył pieniek. Szczęśliwie, Stach zabrał ze sobą drogowskaz. Hełm jednak zgubił po drodze.

– Skąd ty wytrzasnąłeś te ciuchy? – zapytał Stach kolegę, ocierając pot z czoła.  

– To zabawna historia jest. Kojarzysz, że corocznie organizowana jest taka udawana bitka pod Grunwaldem? No, to sam nie wiem jakim cudem, parę lat temu zapukali do nas przebierańcy wracający do domu z tej właśnie imprezy. Czego od nas chcieli i co tu robili? Nie wiem. Może chcieli po drodze do Berlina zahaczyć o Bornholm, czy co. W każdym razie, na ich nieszczęście, otworzył im Bogdan… a miał wtedy trochę w czubie…

Staszek zarechotał. Gdyby przyszło mu wytypować pięć najzabawniejszych scen, których był w życiu świadkiem, w co najmniej dwóch wystąpiłby szurnięty, nie stroniący od kieliszka, wujek Antka.

– No… i tak jakoś jak już tak sobie… poszli… to nam.. ten… zostawili nam dwa kostium akurat. I schowaliśmy je, tak na zaś, na przyszłość… no bo zostały jak już poszli… może wrócą kiedyś po nie. Nie wiem.

– Aha.

– Słucha, czy to normalne żeby taki niewielki hełm był taki ciężki? Mam nadzieję, że nie jest zrobiony z ołowiu, podobno można od tego ogłupieć …

Stach stał bokiem do swojego kolegi, z głową zwróconą w kierunku mola. Antek szturchnął go w ramię.

– Mówiłem, że ten hełm…  

– Cicho! – syknął. – Patrz tam.

Antek starał się odszukać obiekt zainteresowania kolegi, lecz nie dostrzegał niczego nadzwyczajnego. Przed oczami miał zwyczajny tłum turystów.

– Ta gruba baba z pontonem?  

– Nie! Tam!

– Ja nic… – zaczął, jednak umilkł w pół słowa, gdyż wreszcie dostrzegł to, co miał dostrzec. – Wygląda na to, że mamy konkurencję. Co tam mają napisane na szyldzie? ,,Weseli przyjaciele?” Kasują tylko piątaka! Czy oni tam mają sztucznego osła? Bo chyba nie jest żywy, co?

Staszek milczał.

– To co robimy? – Zapytał Antek – Zawsze zostaje nam ten deptak w…

Nie zdążył dokończyć swej sugestii, bo jego kompan, nakazując mu gestem pozostać w miejscu, oparł swój miecz o drogowskaz i ruszył w stronę domniemanej konkurencji.

– To oni – Stach wrócił po minucie. – Znowu tu są.

– O czym ty…

– Kaliganie. Gnojki.

Antka wypełniła dobrze mu znana, wyjątkowa mieszanka strachu, podekscytowania i radości. Lubił to uczucie, chociaż wiedział, że nie szykuje się nic dobrego. Wszystko wskazywało na to, że Staszek znów miał wpakować się w swoje kłopoty.

– Dlaczego wrócili? – zapytał zaaferowanym szeptem.

– A skąd mam wiedzieć! – uniósł się Stach. – Nie podszedłem przecież i nie zapytałem! Zresztą to nieważne. Idziemy!

Antek jęknął. Po chwili wahania, postanowił zabrać miecz.

Przedzierali się przez gwarną falę wczasowiczów. Stach wysunął się daleko na przód. Antek truchtał za nim, starając się go dogonić.

Przy wejściu na molo stali: żółty Niedźwiedź, różowy Prosiak, Niebieska Sowa oraz, wyglądająca na drewnianą, atrapa osła. Stach podszedł do bandy przebierańców w momencie, w którym jakiś małolat wtulał się w miśka, obejmując oburącz jego opasły brzuch.

Kobieta z zarzuconym na ramię parawanem i zwisającym na nadgarstku aparatem fotograficznym podbiegła do Stacha.

– No co pan robi!? Niech mi pan wyjdzie z kadru!

– Nieczynne. Idź se z synkiem na lody – odburknął Staszek. Rzadko zwracał się do kogoś innego niż Antka w tak nieuprzejmy sposób.

Kobieta zrobiła minę, jakby ktoś podsunął jej pod twarz rozgniecioną meduzę. Gwałtownie wyszarpała swą pociechę z objęć Niedźwiedzia.

– Jeszcze tu wrócę – oświadczyła oziębłym tonem, po czym odeszła, ciągnąc za sobą szamocące się dziecko, wyraźnie niezadowolone z faktu, że nie zostało uwiecznione wraz ze swymi bajkowymi przyjaciółmi.

Cała trójka przebierańców zwróciła przodem do Stacha. Byli od niego wyżsi; misiek prawie o głowę, jego dwaj towarzysze najwyżej o parę centymetrów. Antek przypuszczał że byli wściekli, chociaż ich pluszowe, uśmiechnięte gęby, nie mogły tego zdradzać.

– Znów się widzimy, sukinsyny – powiedział Staszek, mierząc każdego z nich spojrzeniem. – Myśleliście, że te debilne kostiumy mnie zmylą? ,,Weseli przyjaciele?” – Szturchnął butem szyld z cennikiem.

Cała trójka stała spokojnie przed chłopakiem nie wykonując najmniejszego ruchu.

– Jesteście bezczelni. Najpierw kradniecie mi transmiter i uciekacie w te pędy, a potem sobie tu wracacie jak gdyby nigdy nic, w to samo miejsce – do mojego miasta – co by żebrać o drobniaki, dodatkowo podkradając mi klientów!

Nie uznali za stosowne skomentować tych zarzutów.

– Dobra, bando wesołych przygłupów – Stach porzucił spokojny ton. – Oddawać transmiter, a może puszczę was wolno.

Niedźwiedź bardzo powoli, jak na zwolnionym tempie, przecząco pokręcił głową.  

Chłopak wzruszył ramionami, po czym odwrócił się do porządnie wystraszonego Antka.

Wyszeptał bezgłośnie: ,,włóż hełm”  

No to się zaczyna, pomyślał Antek wykonując polecenie. Świat przysłoniła mu ciemność, zaś pierwszym co zobaczył przez wydrążone otwory na oczy, był Stach, który z impetem odwracając się z powrotem do bandy kosmitów, zdzielił pięścią Prosiaka w różowy ryjek. Ten zatoczył się lekko do tyłu, jednak został podtrzymany przez nacierającą na Stacha Sowę. Chłopak uchylił się przed opadającym nań skrzydłem, ale nie był w stanie wyminąć szarżującego Niedźwiedzia – żółta, rozpędzona masa zwaliła go z nóg. Jak długi gruchnął boleśnie na kolorowe cegiełki deptaka. Powietrze umknęło mu z piersi, a rozpłaszczone na nim cielsko miśka nie pozwalało na zaczerpnięcie choćby małego oddechu. Do akcji wkroczył Antek: uderzając mieczem na odlew, wymierzył cios prosto w żółty łeb miśka. Musiał włożyć w uderzenie dużo siły, gdyż przebieraniec stoczył się ze Stacha. Ten natychmiast począł łapczywymi haustami nabierać powietrza w płuca. Nie miał czasu na przyjście do siebie, ponieważ Sowa i Prosiak już nadciągali. Mimo wielkiej determinacji do jak najszybszego włączenia się w walkę, z powodu krępujących ich ruchy kostiumów strasznie się guzdrali, co wyglądało cokolwiek pociesznie. Staszek kopnął nadbiegającego prosiaka wprost w jasnoróżowe podbrzusze. Przeciwnik nie dość że nie wytracił pędu, to zdołał dopaść do atakującego i pchnąć go w ramiona Sowy. Szczęśliwie dla Stacha, kostium ptaszyska nie miał zgięć w ramionach, dzięki czemu oponent mógł jedynie objąć go wzdłuż ramion, zamiast założyć mu nelsona, czy jakiś inny chwyt. Staszek począł raz po raz walić wroga potylicą. Nie zdało się to na wiele, bowiem plusz w pełni amortyzował nieprecyzyjne, słabe uderzenia. Tymczasem Prosiak przystąpił do okładania skrępowanego swymi różowymi piąstkami. Imitujące kopytka rękawiczki nieco amortyzowały ciosy, mimo to Stach boleśnie odczuwał ich siłę. Na ratunek po raz kolejny przybył Antek – pochylony do przodu wpadł na świniaka niczym taran, powalając go na ziemię. Zaskoczona takim obrotem spraw Sowa nieświadomie rozluźniła uścisk, co pozwoliło Stachowi wyswobodzić się. Po błyskawicznym obrocie na pięcie, zasypał ptaszysko gradem szybkich uderzeń pięściami, z których większość trafiała w żółty dziób. Czuł, jak ręka raz po raz zagłębia się w masce i wyhamowuje na twardej, kaligańskiej mordzie.

Między jednym sierpem a drugim, Stach sprawdził jak radzi sobie Antek. Z niemałym zdumieniem skonstatował, że jego druh założył jakoś miśkowi ,,trójkąt”, dodatkowo używając miecza do wzmocnienia siły duszącego chwytu. Staszek ponownie skupił się na Sowie w samą porę, aby uchylić się przed pionowym cięciem usztywnionego skrzydła. Ptaszysko zdawało się wpaść w bitewny szał; skrzydło opadało raz za razem, ze świstem rozcinając powietrze. Na przestrzeni swojego pokręconego, obfitującego w rozliczne przygody życia, Stach zdołał nabrać niebywałego refleksu, dzięki czemu wprawnie unikał skośnych, pionowych i poziomych cięć, w szalonym tańcu uskoków i pochyleń. Kątem oka spostrzegł, że zebrał się wokół nich tłum gapiów, nadając terenowi zmagań kształt nieregularnego pierścienia. Wyczekawszy na odpowiedni moment, dał nura pod opadającym skrzydłem i znalazł się za  plecami agresora. Rzucając się do tyłu, wepchnął go wprost w przypadkowych turystów. Krzyki i odgłos upadających ciał dały mu do zrozumienia, że narobił zamieszania, kupując tym samym trochę czasu. Nie mógł pozwolić sobie na dokładne oszacowanie szkód które poczynił. Antek miał kłopoty. Wciąż trzymał miśka w ,,trójkącie”, ale chwyt ten nie zrobił na nim większego wrażenia, gdyż przyszpilił on chłopaka do ziemi. Skrępowany, mógł jedynie biernie obserwować, jak w jego kierunku zmierza Prosiak, dzierżąc w łapie jakiś przedmiot. Stach rozpoznał w nim kaligański przecinak pulsacyjny.

Zmuszając swe ciało do kolejnego wysiłku, Staszek zaczął biec. Nie mógł przewidzieć, czy uda mu się dokonać tego, co podszepnął mu adrenalinowy amok. Wiedział, że w razie wysoce prawdopodobnego niepowodzenia, obaj ze swoim kumplem znajdą się w nieciekawym położeniu. Z drugiej strony, jeśli ryzyko opłaci się, zapewne zyskają przewagę.  

Wskoczył na kukłę osła (pierwsza część planu wypaliła – osioł nie załamał się pod nim) i wybił się najwyżej jak potrafił. Będąc w powietrzu stwierdził przelotnie, że ma więcej szczęścia niż rozumu – świniak podszedł na tyle blisko Antka, że Stach miał go w swoim zasięgu. Bez trudu kopnął Prosiaka w pysk klasycznym, obunożnym dropkickiem. Zdążył zobaczyć jak różowy przeciwnik upada na ziemię, a przecinak wyślizguje mu się z ręki. Staszek jakiś czas temu zasłyszał anegdotę o wypadku dwóch domorosłych alpinistów, którzy po upadku z wysokiego urwiska, nie nabawili się choćby jednego siniaka. Przypuszczał, że był to szczególny przypadek boskiej opieki, a tak się składało, że  z Niebieskim nie układało mu się ostatnio najlepiej. Spodziewał się zatem mało szczęśliwego lądowania i rzeczywiście – upadł przygniatając własne przedramię. Zawył z bólu, a gapie zawtórowali mu niczym echo. Niewykluczone, że najbliższe tygodnie spędzę z gipsem na łapie, pomyślał. Było jednak za wcześnie na lizanie ran. Poderwał się z ziemi, a w międzyczasie Antek odepchnął miśka nogami, wyswobadzając się z jego objęć. Znów pomógł element zaskoczenia. 

– W bok łba! Kop w bok łba! – krzyknął Stach.

Antek zrobił to, co polecił mu kolega, samemu kopiący niedźwiedzia w drugie lico. Klęczący misiek opadł bezwładnie na plecy.

– Musimy stąd spadać! – zakomenderował Stach.

– Na cholerę ich zaczepiałeś!

– Nie będą mną pomiatać jacyś międzyplanetarni szmaciarze!

– Człowieku! To nie są żarty!

– Tak nawiasem mówiąc, to ty jesteś popieprzony – Staszek postukał się palcem wskazującym po czole. – Zakładać kosmicie ,,trójką”?

– Z całej gamy duszących chwytów właśnie ten…

– Dalej oglądaj te głupkowate walki w klatce! Ciesz się, że nie przerobił cię tym przecinakiem…

Jak na komendę odwrócili się do świniaka. Zbyt oszołomiony aby wstać, czołgał się do leżącego nieopodal narzędzia.

Antek padł na ziemię i chwycił je w tym samym momencie, w którym dobył go Prosiak. Stach już miał zamiar dołączyć się do szarpaniny, gdy usłyszał wykrzyczane gdzieś z tłumu ostrzeżenie:

-Uważaj! Za tobą!

Odwrócił się i ujrzał szarżującą sowę. Pozwolił jej podbiec, po czym rzucił się na ziemię i podciął ją lewą nogą, prawą kopiąc w miejsce goleni. Sowa z całym impetem runęła na swego przebranego za świnię kaligańskiego kolegę. Przygnieciony swym niezdarnym pobratymcą zwolnił uścisk i przecinak znalazł się w rękach Ziemianina.

 Staszek dyszał ciężko, obserwując plac boju. Wszyscy trzej przeciwnicy zdawali się być chwilowo niezdatni do walki. Antek, z krwią ściekającą z nosa, lawirował między oponentami, trzymając w pogotowi przecinak, chociaż i tak pewnie nie byłby w stanie należycie go użyć, gdyby okoliczności tego wymagały. Wtem, pełną nerwowego napięcia ciszę bezceremonialnie przerwał ochrypły głos:

– Czekaj no gówniarzu, zaraz ci powiem dwa słowa na temat kultury osobistej…

Spomiędzy ludzi wyłonił się grubas w okularach przeciwsłonecznych na nosie. W pewnym oddaleniu za nim stali matka i dziecko, których Staszek przed pięcioma minutami odgonił od przebierańców.

– Karczek na siódmej! – wrzasnął Antek.

Stach chwycił atrapę osła, wykręcił piruet i cisnął nią we wskazanym kierunku. O dziwo, trafił idealnie, być może nazbyt idealnie. Mężczyzna jak martwy runął na ziemię, a upadający na niego osioł, ostatecznie się połamał.

– Biegiem – zdążył wydusić z siebie Staszek na sekundę przed tym, jak ogłuszający wrzask przerażenia i niedowierzania wydobył się z dziesiątek gardeł.  

Udało im się odnaleźć lukę w otaczającej ich ciżbie i nie oglądając się za siebie, opuścili sprintem pole walki.

 

***

 

– Coś dziwnie wyglądasz, nic ci nie jest?

– Co się głupio pytasz, jak wiesz, że jest? 

– No tak tylko…

– To tak – Staszek zaczął wyliczać na palcach – prawdopodobnie mam złamaną rękę, niewykluczone, że któreś z żeber też, obluzował mi się ząb, boli mnie pomiędzy łopatkami, w korzonkach i jestem cały w siniakach.

Szli brzegiem plaży. Zbliżał się wieczór. Tarcza słońca niestrudzenie kontynuowała wędrówkę ku mieniącej się oranżem, falującej tafli wody. Widok szczególny dla turystów i zupełnie przeciętny dla miejscowych.

– A jak wpadłeś na to, że to Kaliganie? – zapytał Antek.

– No cóż – podjął Stach, uśmiechając się – wrodzona spostrzegawczość. Przebierańcy byli stanowczo zbyt wysocy jak na ludzi, poza tym ruszali się nadto żwawo – w takich kostiumach nikt o zdrowych zmysłach nawet nie pomyślałby o wyłażeniu na słońce. A oni nie dość, że w najlepsze paradowali po deptaku, to jeszcze kręcili się jak jakieś małpy.

– Ruchliwe bydlaki.

– Taki mają metabolizm. No i tam skąd pochodzą, jest diabelnie gorąco. Zanim mi ukradli transmiter, dowiedziałem się różnych ciekawych rzeczy…

– Chwilę –wszedł mu w słowo Antek. – Czy to nie było tak, że to najpierw ty go komuś ukradłeś…

– Przyjąłem go w ramach opłaty klimatycznej od Tenderimów, nie konfabuluj…

– …a oni po prostu ukradli go tobie?

– Otóż to! – krzyknął Stach. –Nie mieli prawa kraść mojej własności! Ja rozumiem, że bez niego nie byliby wtedy w stanie naprawić sobie statku, ale mogli mnie poprosić o wypożyczenie…

– A pożyczyłbyś?

– To nie ma nic do rzeczy!

– Po co właściwie był ci ten transmiter?

– Przecież to działa jako komunikator międzyplanetarny.

– No i?

-Nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda. A nuż zechcę kiedyś wysłać pozdrowienia do znajomych na drugim końcu galaktyki…

– Przecież ty nie masz żadnych znajomych na drugim końcu galaktyki. Kosmici cię nie lubią, bo stale ich obrażasz i kantujesz. A używałeś go tylko do podsłuchiwania innych rozmów i robienia telefonicznych żartów…

– Dość! Nie mam ochoty dłużej z tobą rozmawiać na ten temat!  

Wieczór był ciepły, ale chłodna morska bryza dostarczała im upragnioną po całym dniu zmagań ochłodę. Po tym jak udało im się uciec, chyłkiem wemknęli się do domu Antka i zmienili ubrania. Zażyli po garści leków przeciwbólowych i postanowili nie wychylać się na widok publiczny, dopóki echa bijatyki na dobre nie ucichną. Resztę popołudnia spędzili na rozgryzaniu zasady działania przecinaka pulsacyjnego. Eksperymenty skończyły się w momencie, kiedy Stach zaciął się w palec i cisnął urządzeniem o ścianę, rozwalając je na kawałki. Pomiędzy wiersze mięsnej wiązanki, wypowiedzianej nad wyraz niewyraźnie, ponieważ wpakował sobie krwawiący palec do ust, zarządził zabranie ,,sprzętu”, wypad w teren i wyrównanie rachunków z Kaliganami. Antkowi było wszystko jedno.  

Powoli zbliżali się do miejsca, gdzie kończyło się piaszczyste wybrzeże. Rozpościerał się przed nimi niewielki, sosnowy lasek.

– Miej broń w pogotowiu – powiedział Stach, samemu sięgając za pazuchę po pistolet na wodę. – Jestem niemal pewien, że stacjonują tutaj. Pewnie nazwiesz mnie galaktycznym ksenofobem, ale Kaliganie z reguły są naprawdę tępi. Wątpię, aby wpadli na to, żeby znaleźć sobie inne lądowisko.

Po krótkiej przeprawie przez krzaki znaleźli się między drzewami. Z każdym kolejnym krokiem zyskiwali pewność, że słyszą raz po raz mącące ciszę głosy. Wkrótce również ujrzeli – Kaliganie, już nie w strojach wesołych przyjaciół, a w srebrzystych kombinezonach, krzątali się po niewielkiej polanie. Nad czubkami drzew górowała wysmukła sylwetka statku kosmicznego o barwie stali. Stachowi kojarzył się on z monstrualnym, plastikowym wychodkiem. Kosmici porozumiewali się swym hałaśliwym, przypominającym kaszlnięcia, narzeczem.

– Dobra – wyszeptał Stach – ja biorę ich od lewej, ty od prawej. Drzyj się, to dodasz sobie wiarygodności. Tylko, na litość, nie naciśnij omyłkowo spustu.

– Aj, aj – mruknął Antek, poprawiając w rękach odpustową atrapę AK-47 na kulki.

Wpadli na polanę, wydzierając się. Zaskoczeni Kaliganie, tak jak przypuszczał Stach, podnieśli ręce do góry, w międzygalaktycznym geście kapitulacji.

– Proszę, proszę – głos Staszka ociekał kpiną – nie udało się nam uciec do domku,  co?

Kaliganie byli paskudni. Ich twarze zdawały się być zastygłą masą plastyczną, z którejś początkujący artysta postanowił ulepić straszydło, paprząc nieco robotę, czyniąc jej efekt nie tyle przerażającym, co groteskowym. Nieregularne wypukłości, guzy i liszaje bogato zdobiły głowy obcych. Z brudnożółtej masy formującej ich niby – twarze, przebijały liczne drobne szparki, z płytko osadzonymi, czarnymi oczkami. Otwory gębowe – w proporcjonalnym odniesieniu do ludzkiej sylwetki znajdujący się na wysokości brody – odsłaniały dziesiątki krótkich, przypominających miniaturowe gwoździe, zębów. Kaliganie zaczęli rozglądać się na boki, oceniając zapewne stopień powagi sytuacji. Postanowili nie ryzykować. Nie byli najwidoczniej ekspertami w dziedzinie ziemskich militariów, lecz z pewnością znana im była brutalność rasy ludzkiej.

– Bez sztuczek! – rzucił ostrzeżenie Stach.

Zastygli w bezruchu.

– No, tak lepiej. Może dobijemy targu, wy popaprańce. Dawać mi tu transmiter.

Ani drgnęli.

– No jazda! Nie udawajcie, że nie wiecie o czym mówię! – Stach wczuł się w rolę. Mógłby wyglądać groźnie, gdyby nie fakt, że uzbrojony był w zabawkę. Antek z trudem hamował śmiech.

Staszek ponaglił gestem trzymanego na muszce kosmitę. Postanowił współpracować; wycofał się ostrożnie pod statek i nie odwróciwszy się, klepnął ręką ścianę wehikułu. Rozsunęła się ze zgrzytem. Cały czas zwrócony tyłem do wnętrza UFO, wkroczył do środka. Chłopaki równocześnie zdali sobie sprawę z tego, że mógłby teraz zastosować co najmniej dziesięć różnych forteli, aby zdobyć nad nimi przewagę. Na ich szczęście, Kaliganin nie wykorzystał okazji – po krótkiej chwili wyszedł ze statku.  W jednej ze skierowanych ku niebu rąk, trzymał niewielkie, czarne pudełeczko. Stach nie opuszczał pistolecika, rzucając przelotne spojrzenia ku dwóm pozostałym kosmitom, aby dać im do zrozumienia, że nie zapomniał o nich i że prędko może im wybić z głów głupie pomysły.

– Stój! Połóż go tutaj. Powoli!

Kaliganin, bardzo powoli, przykucnął, położył pudełeczko na ziemi i powstał.

– Dobra, teraz cofnij się do swoich kolegów. Powolutku!  I nie odwracaj się!

Wykonał rozkaz.

Transmiter leżał u stóp Stacha i nic nie stało na przeszkodzie, aby ten podniósł go i zarządził odwrót ku drzewom. Nie mógł jednak powstrzymać się, aby nie zapytać:

– Tak z czystej ciekawości: na jaką cholerę przebraliście się za  bandę wesołych przyjaciół i dębiliście kasę od małolatów?

– Może zbierają na operację plastyczną dla mamusi ? – rzucił Antek, po czym zachichotał.

– Tak, ich mamusia jest tak brzydka, że nie sposób powiedzieć którym końcem się wypróżnia – dodał Staszek.

Chłopaki mieli pokrewne poczucie humoru, więc obaj docenili komiczną absurdalność tej inwektywy: wszak niewykluczone, iż gęba Kaliganina była brzydsza od jego drugiego końca. Wybuchli głośnym śmiechem.

– Ej, palanty! Jak jest po waszemu: ,,mam zajebiście brzydką matkę?”

Antek omal nie wypuścił kałasza z rąk. Stach starł cieknące mu po policzkach łzy rozbawienia. Kosmici musieli patrzeć na ten spektakl z niemałym zdziwieniem.

– Albo na przykład:  ,,moja stara śpiewa przy goleniu”? – zaproponował Antek.

Tekst okazał się być nokautem dla Stacha. Zgiął się w pół, zatoczył i omal nie upadł na ziemię. Obydwaj z Antkiem mieli zaciśnięte ze śmiechu oczy, więc nie mogli widzieć, że Kaliganie nie myślą raczej wykorzystać ich chwilowego rozproszenia. Najpewniej chłopakom udałoby się oddalić w chwale zwycięstwa, gdyby miotany spazmami Staszek nie nacisnął spustu swej broni.

Strumyczek wody pomknął w kierunku kosmitów i skropił kombinezon jednego z nich. Stach otworzył usta, zamknął je, ponownie otworzył i wydukał:

– No… widzicie palanty, trzeba było mnie nie prowokować. Zostałeś opryskany… zostałeś opryskany korozyjnym roztworem kwasu… śmiertelnego i zostało ci nie więcej jak pięć minut życia. Radzę się nie ruszać! – powiódł bronią po dwóch pozostałych kosmitach, próbując ratować beznadziejną sytuację.

Kaliganie zwrócili swe drobne oczka ku Antkowi.

– No co? – krzyknął z wyrzutem. – Mój jest prawdziwy!

Jeden z Kaliganów sięgnął grubą, owłosioną łapą do kieszeni kombinezonu i wyjął z niej niewielki blaster.

– Właśnie podpisaliście na siebie wyrok śmieci… – zapiszczał Stach.

– Daruj sobie, spieprzamy!

Rzucili się do ucieczki. Ich uszu natychmiast dobiegł dźwięk wystrzału, a chwilę potem wizg przemykającej gdzieś obok wiązki lasera. Wszystko wskazywało na to, że upokorzeni przeciwnicy podjęli pościg; po kilkudziesięciu metrach dzikiego, pełnego potknięć i bliskich upadków sprintu, Antka i Staszka wciąż poganiały wystrzały z blastera. Pod nogi sypały im się deszcze iskier i sosnowych igieł, gdy zbłąkane pocisk trafiały w drzewa.

Antek zdawał się stracić zdrowy rozsądek: co chwila odwracał się w biegu i oddawał strzały ze swojego kałasza.

– Dostałem! – zawył Stach. – Jasny gwint, postrzelili mnie w łopatkę! Czułem!

– Nic ci nie będzie! Biegnij!

Los po raz kolejny się do nich uśmiechnął – udało im się dobiec z powrotem do plaży. Nawet tego ze sobą nie konsultując, rzucili się prosto do Bałtyku. Dopiero przy czerwonej boi odważyli się zatrzymać i spojrzeć za siebie.

Ku ich niewysłowionej uldze, nie dostrzegli żadnych obcych form życia w zasięgu wzroku.

– Całe szczęście – wymamrotał Stach. – Dali sobie spokój. Cały  jesteś?

– Ta. A ty? Postrzelili cię, czy nie?

– Niby tak, ale przestało boleć. Chyba spaliło mi podkoszulek. Znajdziesz jakiegoś starego ciucha u siebie?

– Jasne.

– Dobra, możemy już wyleźć z wody. Przejdę się do doktorka, niech rzuci okiem na tę moją rękę.

-A mi to raczej nic nie jest. Słuch mi wrócił. Po porannej bijatyce przygłuchłem na jedno ucho. Nic nie mówiłem, bo nie chciałem cię niepokoić.

– Jak miło.

Wyszli na brzeg. Staszek faktycznie z boku koszulki miał wypaloną sporą dziurę. Promień blastera musiał minąć go o centymetry.

– Nie chcę wychodzić na trujdupę – powiedział Antek, kiedy ruszyli brzegiem morza, tym razem nie dbając o to, czy fale podmywają im buty czy nie – ale powiedz, na jaką cholerę napełniłeś pistolet wodą? Straciliśmy transmiter.

– Po pierwsze – odparował Stach – to ty zacząłeś te swoje kretyńskie dowcipy, swoją drogą, tak kretyńskie, że definitywnie sam musiałeś je wymyślać i to na bieżąco. Po drugie, nie MY, a JA straciłem transmiter, jako że był moją własnością, a ja nie zamierzałem, szczerze powiedziawszy, czynić cię jego współwłaścicielem. Po trzecie, to przez ciebie nacisnęło mi się ten spust, bo jak sam pamiętasz, przestrzegałem cię przed nie zrobieniem tego zaledwie kilka minut przed tym. W obawie o twą niekompetencję, zwerbalizowałem największą obawę, a moja podświadomość, wykręciła mi psikusa. Jasne, możesz teraz nawymyślać mojej podświadomości, przy czym ja nie chcę przypominać komu się ostatnio śniła Heidi Klum krocząca promenadą. Tak więc, drogi kolego, lepiej nie wchodź ze mną w spór o to, czyja podświadomość jest bardziej skopana, dobrze ci radzę. Po czwarte…

Antek, nie słuchając, przytakiwał od czasu do czasu skinieniem głowy. Obserwował niebo. Na purpurowym sklepieniu pojawiły się pierwsze gwiazdy. Ich nieśmiałe migotanie zdawało się być sprzężone ze spokojnym, monotonnym szumem morza. Antek pomyślał, że morze i gwiazdy były tu od dawna i będą na długo po tym, gdy cała ta trudna do ogarnięcia rzeczywistość na dobre przeminie. Zbliżał się ku końcowi jeden z bardziej powalonych dni w sezonie.

A lato dopiero się zaczęło.

 

Koniec

Komentarze

Taki rodzaj humoru mało do mnie przemawia. Niezbyt mi się podobało.

Mnie też nie przypadło do gustu. Nie lubię czytać o kretynach. No i nie miałaś żadnych szans, żeby kupić mnie opisami walki. Raczej mi się dłużyły te wszystkie ciosy i chwyty.

zostawili nam dwa kostium akurat.

Literówka.

– Słucha, czy to normalne żeby taki niewielki hełm był taki ciężki?

Tu też. Stadkami Ci chodzą.

Nie zdało się to na wiele, bowiem plusz w pełni amortyzował nieprecyzyjne, słabe uderzenia. Tymczasem Prosiak przystąpił do okładania skrępowanego swymi różowymi piąstkami. Imitujące kopytka rękawiczki nieco amortyzowały ciosy, mimo to Stach boleśnie odczuwał ich siłę.

Powtórzenie.

Wciąż trzymał miśka w ,,trójkącie”, ale chwyt ten nie zrobił na nim większego wrażenia, gdyż przyszpilił on chłopaka do ziemi.

Kim jest “on”? Bo ze zdania wynika, że chodzi o chwyt. Uważaj na zaimki.

Antek zrobił to, co polecił mu kolega, samemu kopiący niedźwiedzia w drugie lico.

Zgrzyta mi to “samemu kopiący”. I o co chodzi z drugim licem? Zasadniczo twarz ma się jedną, chyba że to miało być żartobliwe określenie tyłka…

Babska logika rządzi!

Może znajdą się się miłośnicy tego typu humoru i abstrakcji, ale ja do nich nie należę. Moim zdaniem fajnie absurdalne opowiadanie trzeba umieć napisać, Tobie nie wyszło. Zamiast w jakikolwiek sposób bawić, w zasadzie wszystko mnie irytowało – od biegających sprintem w pełnym rynsztunku krzyżackim nastolatków, w tym jednego z połamanymi żebrami i ręką, po beznadziejnych kosmitów i akcję przekazywania transmitera.  

 

Poza już wskazanymi usterkami w oczy rzuciło mi się kilkakrotnie zupełnie zbędne “swój/swoje”, jak np. tu: 

Zmuszając swe ciało do kolejnego wysiłku, Staszek zaczął biec. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mam wrażenie nie chciało Ci się pracować nad tym tekstem. Niby wszystko trzyma się kupy, a jednak, jakby to obrazowo wyjaśnić – biegunka. Przypomniała mi się sytuacja, kiedy stałem z kolegą na przystanku i opowiadaliśmy durne, niestworzone historie o ataku kosmitów na W-w, na zasadzie “a on powiedział to i jeszcze to i tamto”– ale to były czasy podstawówki.

F.S

Opowiadanie raczej bardzo takie sobie, niczym mnie nie ujęło, nie rozbawiło. Wbrew temu, co sugeruje tytuł, nigdzie nie dostrzegłam wesołych przyjaciół, ale niespecjalnie mi to przeszkadza, bo pewnie niebawem o wszystkim zapomnę.

Lekturę utrudniają liczne usterki. Interpunkcja pozostawia wiele do życzenia.

 

aż w końcu dzie­cia­ki do­sta­ją po krę­co­nym Ame­ry­ka­nie od pana Mirka… – …aż w końcu dzie­cia­ki do­sta­ją po krę­co­nym ame­ry­ka­nie od pana Mirka

 

-Nie! Mó­wi­łem, że jeden Krzy­żak musi mieć hełm… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Błąd powtarza się w dalszym ciągu opowiadania.

 

Nie bar­dziej by się opy­la­ło roz­sta­wić jakąś budkę z hot-do­ga­mi ?Nie bar­dziej by się opłacało roz­sta­wić jakąś budkę z hot do­ga­mi?

Sprawdź w słowniku znaczenie słowa opylićopylać

Zbędna spacja przed pytajnikiem.

 

Ten buc z na­prze­ciw­ka pierw­szy by ich po­wia­do­mił – Stach ski­nął na znaj­du­ją­cy się na­prze­ciw­ko… – Powtórzenie.

 

–Poza tym takie coś to po­waż­niej­sza in­we­sty­cja jest. – Brak spacji po półpauzie.

Błąd powtarza się w dalszym ciągu opowiadania.

 

Oczy­wi­ście 30 pro­cent leci do two­jej kie­sze­ni…Oczy­wi­ście trzydzieści pro­cent leci do two­jej kie­sze­ni…

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

I tak chyba tłum tro­chę ze­lżał… – I tak chyba tłum tro­chę się przerzedził

Zelżeć może np.: upał, tłum pewnie też, ale dopiero wtedy, kiedy się odchudzi.

 

do­brze by było zna­leźć sobie ja­kieś płat­ne za­ję­cie. – Dlaczego kropka jest podkreślona?

 

na­stęp­ne­go ranka jego kum­pel od­wie­dził go w ba­ra­kach… – W ilu barakach go odwiedził?

 

Z en­tu­zja­zmem przed­sta­wił mu po­mysł na za­ro­bie­nie pie­nię­dzy. Stach nie omiesz­kał za­uwa­żyć, że po­mysł jest mocno prze­cięt­ny. – Powtórzenie.

 

Pod ko­niec dnia, po wie­lo­go­dzin­nym go­to­wa­niu się ko­stiu­mach… – Pod ko­niec dnia, po wie­lo­go­dzin­nym go­to­wa­niu się w ko­stiu­mach

 

umie­ścił jego głowę na owym pniacz­ka. – Literówka.

 

po­dob­no można od tego ogłu­pieć … – Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Sta­szek znów miał wpa­ko­wać się w swoje kło­po­ty. – Czy bywało, że pakował się także w cudze kłopoty?

 

Stach wy­su­nął się da­le­ko na przód.Stach wy­su­nął się da­le­ko naprzód.

 

Przy wej­ściu na molo stali: żółty Niedź­wiedź, ró­żo­wy Pro­siak, Nie­bie­ska Sowa… – Dlaczego żółtyróżowy, napisano małą, a Niebieska, wielką literą?

 

po­chy­lo­ny do przo­du wpadł na świ­nia­ka ni­czym taran… – Masło maślane. Czy istniała możliwość, by pochylił się do tyłu?

 

Antek zro­bił to, co po­le­cił mu ko­le­ga, sa­me­mu ko­pią­cy niedź­wie­dzia w dru­gie lico. – …sa­m ko­pią­cy niedź­wie­dzia

A niedźwiedź, jak rozumiem, był dwulicowy?

 

Za­kła­dać ko­smi­cie ,,trój­ką”? – Literówka.

 

Z brud­no­żół­tej masy for­mu­ją­cej ich niby – twa­rze… – Z brud­no­żół­tej masy for­mu­ją­cej ich niby-twa­rze

 

Stach nie opusz­czał pi­sto­le­ci­ka… – Literówka.

 

Wy­bu­chli gło­śnym śmie­chem.Wy­bu­chnęli gło­śnym śmie­chem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanie zaczyna się od ukazania dwójki nastolatków, którzy chcą zarobić sobie w wakacje przebierając się za białe niedźwie… tzn. krzyżaków. Kończy się zaś czymś w rodzaju stwierdzenia, że są na niebie i ziemi rzeczy, o których nie śniło się fizjologom. A pośrodku mamy walkę z kosmitami. Otóż jeśli można pojąć sens zarobkowych poczynań obu chłopaków, to wspomniana walka oraz sam pobyt Kaligan na Ziemi poza jakikolwiek sens wykraczają. I do autorki należy taka rozbudowa opowiadania, aby ten sens opisanym wydarzeniom nadać. Na razie przypominają one bowiem quasi-kabaretowe scenki, jakie obecnie popularyzuje telewizja.

Nowa Fantastyka