- Opowiadanie: Ceterari - Smocza sadzawka

Smocza sadzawka

Odkurzam teksty, które lubię. I nie, nie pytajcie, jak żółw stał się smokiem ;)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Tensza

Oceny

Smocza sadzawka

Smocza sadzawka była znana w całym księstwie. Przynajmniej z opowieści. I jak świat długi i szeroki, kolejne pokolenia dzieci wychowywanych przez matule, mamki i niańki poznawały historię smoczej sadzawki. Niejeden marzył, by choć na chwilę znaleźć się w labiryncie, w którego sercu mieszkał mędrzec, znający tajemnice wszechświata. Podobno recytował z pamięci zaginione dawno księgi. Wieść niosła, że znał również sens istnienia wszechświata.

Złodziej też znał opowieści o sadzawce. Ale jego nikt nie wychował. Wyrósł na kopniakach sprzedawanych mu przez kupców na targu, pod czujnym i surowym okiem kamiennych aniołów, które stały na straży cmentarnej kaplicy, w której mieszkał. Trudno powiedzieć, jak opowieść o sadzawce do niego dotarła, może usłyszał ją kiedyś przez okno, gdy wykradał jajka albo chleb z czyjejś kuchni.

Złodziej nie marzył o sadzawce, bo nie marzył w ogóle. Za mocno stąpał po niegościnnej ziemi. I nie interesowały go ani księgi, ani sens istnienia świata. Jak na jego gust, świat mógł nie mieć żadnego sensu. Dla Złodzieja miał taki, jaki ten mu akurat nadawał.

To, co go interesowało w tej opowieści, to możliwość zdobycia wiecznej młodości i bogactwa. Całą resztę mógł zorganizować sobie sam. Worek złota i sto lat spędzonych na wydawaniu go na przyjemności – to była całkiem niezła perspektywa na życie. Dlatego, kiedy inni pracowali w polu, siedzieli przy stołach i bawili dzieci, Złodziej wyruszył na wyprawę. Nie miał nic do stracenia.

Kluczem do wszystkiego okazywała się opowiadana dzieciom legenda. Złodziej wywnioskował, że jeśli to prawda, labirynt gdzieś istniał. Oczywiście, mogła to być metafora długiej, niepewnej i zagmatwanej wędrówki, jaką jest życie, ale Złodziej nie był filozofem, wierzył w świat materialny. Pewnego ranka zarzucił worek na plecy i pogwizdując, raźnie ruszył przed siebie.

Wędrował, dopóki nie zastawała go ciemność, kładł się, przesypiał do świtu i ruszał dalej. Możliwe, że spędzi tak resztę życia, ale gdyby obejrzał się za siebie, zobaczyłby tylko, że i tak nie ma dokąd wracać.

Aż pewnego dnia trafił do ogrodu z rozsypującą się kamienną bramą. A za nią… za nią krył się labirynt. „Labirynt” to nie było właściwe słowo na opisanie drogi, którą zaczął iść. Sugerowało liczne odnogi, ślepe aleje i pułapki. Tymczasem ścieżka biegła do samego środka spirali, zataczając coraz mniejsze kręgi. Biegł w kółko, dopóki nie zaczął tracić oddechu. I wtedy wypadł na niewielki placyk. Na olbrzymim, ciemnym postumencie, przedstawiającym śpiącego smoka, siedziała kobieta. Wyglądała na znudzoną i nagłe pojawienie się młodego mężczyzny wyraźnie ją zainteresowało.

– Myślałam, że już nikt nie wierzy w legendy – powiedziała.

Złodziej oparł się ręką o mur. Potrzebował chwili na złapanie oddechu.

– A ty jesteś niby tym starym mędrcem, tak? – spytał w końcu.

– Coś wiem – przyznała. – I jestem stara jak świat, choć może nie wyglądam.

– Ano nie – zgodził się, podchodząc ostrożnie. – I spełniasz życzenia?

– Zdarza mi się, ale uprzedzam, nie zawsze w taki sposób, w jaki chciałby życzący – odpowiedziała, spoglądając na podróżnika w starym, znoszonym ubraniu. No cóż, do bohaterskiego księcia trochę mu brakowało. Fikcja zawsze przerastała rzeczywistość. Trzeba brać, co jest.

– Dostanę pudełko ze skarbem, a jak je otworzę, stanę się starcem – zaryzykował, przerywając jej rozmyślania.

– Tylko jeśli chcesz – zdziwiła się. – Ale nie, przy sobie nie posiadam czegoś takiego.

– A wieczna młodość i bogactwo?

– Tak, to leży w zakresie moich możliwości.

Złodziej usiadł. Legenda legendą, ale poszło jakby za prosto.

– Czemu? – zapytał. – Jeśli tak łatwo jest spełnić marzenia, czemu świat zamieszkuje tylu sfrustrowanych, nieszczęśliwych ludzi?

Kobieta wzruszyła ramionami.

– Dużo osób minąłeś po drodze? Zatrzymali się może przy stoisku ze słodyczami? – spytała.

Złodziej pokręcił głową. Kobieta kontynuowała.

– Ludzie nie próbują. W większości biorą, co im przyniesie życie, a nie biegają w poszukiwaniu legendarnych labiryntów. Dlatego tak chętnie spełnię twoje życzenie. Młodość i bogactwo już masz.

Złodziej popatrzył na swoje dłonie. Nie zauważył specjalnej różnicy, ale z drugiej strony, czułby się zaniepokojony, gdyby nagle zaczął błyszczeć w promieniach słońca.

– Powiedzmy, że wierzę w młodość. A skarby? Tylko proszę, bez gadania o wewnętrznym bogactwie i odnalezieniu siebie.

Kobieta zeskoczyła z posągu.

– Ten smok to czyste złoto. No, lekko zarośnięte mchem, ale poza tym czyste. Powinien ci wystarczyć na bardzo długie i dostatnie życie.

Skinęła mu głową i rozpłynęła się w powietrzu. Złodziej przetarł oczy, rozglądając się dookoła. Zniknęła, nie dało się tego ukryć. I to bez pożegnania. Cóż za brak wychowania.

W końcu popatrzył na olbrzymi postument przed sobą. Wyglądał na diabelnie ciężki. Podszedł do smoka i postukał w jedno ze skrzydeł. Zadźwięczało metalicznie. Dobrze, że ma wieczną młodość, bo przetransportowanie tego choćby do najbliższego miasta trochę mu zajmie.

I chyba będzie potrzebował taczki.

Koniec

Komentarze

Przykro mi, ale nie wypowiem się na temat Smoczej sadzawki, bo obawiam się, że chyba jej nie zrozumiałam. :-(

I nie, nie będę pytać, co ma żółw do smoka, a może odwrotnie…

 

Klu­czem do wszyst­kie­go była opo­wia­da­na dzie­ciom le­gen­da. Jeśli była praw­dzi­wa, to la­bi­rynt gdzieś ist­niał. Oczy­wi­ście, mogła to być me­ta­fo­ra dłu­giej, nie­pew­nej i za­gma­twa­nej wę­drów­ki, jaką jest życie, ale Zło­dziej nie był fi­lo­zo­fem… – Początki byłozy.

 

Tym­cza­sem ścież­ka bie­gła do sa­me­go środ­ka ser­pen­ty­ny, za­ta­cza­jąc coraz mniej­sze koła. –  Serpentyną nazywamy górską drogę z wieloma zakrętami, ale nie ma ona środka, do którego mogłaby biec ścieżka. ;-)

 

od­po­wie­dzia­ła, spo­glą­da­jąc na po­dróż­ni­ka w sta­rych, zno­szo­nych ubra­niach. – Ile ubrań miał na sobie Złodziej?

Ubrania wiszą w szafach, leżą na półkach i w szufladach komód. Strój, który ktoś ma sobie, to ubranie.

 

a nie bie­ga­ją w po­szu­ki­wa­niu za le­gen­dar­ny­mi la­bi­ryn­ta­mi. – Raczej: …a nie bie­ga­ją w po­szu­ki­wa­niu le­gen­dar­ny­ch la­bi­ryn­tów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Spirala to nie serpentyna, i na odwrót też  :-)

Jedno zdanie, włożone w usta tajemniczej kobiety, sprawia, że bajeczka bardzo misię.

Spirala! To jest to słowo, którego tak szukałam! :D

 

Reg, twoje oko mnie prześwietla do adamantowych kosteczek…

 

EDIT: Uś! Poprawione.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Ceterari, mam dwoje oczu i czasem z nich korzystam… ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawa, sprawnie napisana opowiastka. Przeczytałem z zainteresowaniem :)

Ładnie napisane, ale oryginalnością nie grzeszy.

Hmm... Dlaczego?

Dobrze napisany tekst. Opowiadanie moralizujące ale ciekawe.

Pierwszy akapit jakoś ciężko się czytało. Uprościłabym to zdanie z mamkami, niańkami czy czym tam jeszcze…

Niejeden marzył, by choć na chwilę znaleźć się w labiryncie, w którego sercu mieszkał mędrzec, znający tajemnice wszechświata. Podobno recytował z pamięci zaginione dawno księgi. Wieść niosła, że znał również sens istnienia wszechświata.

Trochę za blisko siebie te wszechświaty.

 

“Smocza sadzawka” to nic specjalnego, jak dla mnie. 

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Marudni jesteście :P Mi tam się podobało. Szczególnie “morał”, czy jak to tam nazwać.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dołączę do regulatorki, ni hu-hu nie zrozumiałem.

Nie mniej, ładnie napisana bajka-opowiastka, przyjemnie się czytało.

Wesołych!

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Hmmm. Jak na bajkę, to Złodziejowi zbyt łatwo poszło. Niczym nie ryzykował, bo i tak nie miał dokąd wracać. Nawet labirynt trafił się taki, że nie sposób poblądzić. Jeśli taki miał być morał, to do mnie nie przemówił. W życiu raczej jest coś za coś; trzeba jedno wypuścić z rąk, zanim da się złapać następne.

A ja spytam: o co chodzi z tym żółwiem, który występuje tylko w przedmowie?

Babska logika rządzi!

Ludzie nie próbują. W większości biorą, co im przyniesie życie, a nie biegają w poszukiwaniu legendarnych labiryntów.Ludzie nie próbują. W większości biorą, co im przyniesie życie, a nie biegają w poszukiwaniu legendarnych labiryntów.

“Ludzie nie próbują. W większości biorą, co im przyniesie życie, a nie biegają w poszukiwaniu legendarnych labiryntów” – spodobało mi się :D

A tak ogólnie ładne, ale o co chodzi? ;P

F.S

No jak to o co? Poszedł, znalazł, spotkała go nagroda. Nie ma żadnych podtekstów ;P

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Odetchnąłem z ulgą :D

F.S

Czasami człowieka po prostu najdzie na taki cepiasto prosty tekst, bez miliona postaci i rozbudowanej fabuły, a potem niektórzy szukają podstępu… ;P

 

Finkla, w wersji A to była Żółwia Sadzawka, przy czym wtedy był jeden podtekst dotyczący Tamatebako – pudełka, którego nie należy otwierać. Teraz to zanikło w historii :)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Całkiem przyjemna opowiastka.

Jakby co byłam tu i czytałam :)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ja też chyba nie do końca zrozumiałam. Pojawiło się trochę powtórzeń, ale poza tym stylowo bardzo fajnie. Ale jedno zdanie to dla nie mistrzostwo świata (no dooobra, dwa zdania:P):

Złodziej popatrzył na swoje dłonie. Nie zauważył specjalnej różnicy, ale z drugiej strony, czułby się zaniepokojony, gdyby nagle zaczął błyszczeć w promieniach słońca.

Natychmiast skojarzył mi się Edward, a to z kolei przywołało wspomnienie Bravincjuszowego dzieła :)

Więc “Smocza Sadzawka” utonęła w ogólnej mej wesołości :)

 

Ogólnie – fajne, ale raczej na dłużej mi w pamięć nie zapadnie.

Nowa Fantastyka