
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
„Thorvald Szaleniec i droga przez góry”
Obudził mnie przenikliwy ból głowy, który rozchodził się od skroni, aż po sam tył czaszki. Gładząc włosy palcami poczułem kilka sporej wielkości guzów, moje ręce i nogi były posiniaczone i skrępowane. Co się do cholery dzieje?! – pomyślałem, a następnie chaotycznie zacząłem badać wzrokiem pomieszczenie w którym się znajdowałem.
Na pierwszy rzut oka byłem przywiązany do solidnie osadzonego w ziemi drewnianego słupa, który podtrzymywał konstrukcje drewnianego budynku ze strzechowym dachem, wyglądało mi to na stodołę lub pomieszczenie na składowanie siana, którego tu nie brakowało. Rozglądałem się dalej w poszukiwaniu czegoś co mogłoby posłużyć do rozsupłania węzłów. Przemierzając gałkami ocznymi po pomieszczeniu zaczynałem tracić cierpliwość, nasilał się głód i pragnienie.
– Pomocy! Pomocy! Ratunku! – krzyczałem przez dłuższą chwilę, jednak bez specjalnych efektów. Nikogo nie było w pobliżu. Zapadał zmrok, przez szczeliny w deskach stopniowo zaczynało zanikać światło dzienne, pomieszczenie wypełniał mrok. Powieki opadły, zasnąłem.
Poranek również nie okazał się dla mnie łaskawy, obudził mnie jakiś czarny ptak, chyba kruk. Usiadł na mojej zwieszonej głowie i zaczął mnie dziobać. Starałem się szamotać, żeby uciekł, jednak dopiero gdy krzyknąłem przeskoczył łaskawie na worek z ziarnem, by tam się posilać.
Pomyślałem, że takiemu to dobrze, ma śniadanie naje się do syta, kiedy ja muszę tutaj głodować pozostawiony na pastwę losu. Nagle jednak coś wzbudziło moją uwagę, stojące w rogu stodoły drewniane tarcze, które ktoś skrzętnie próbował zamaskować w stogu siana. Przypominały mi one te, które widziałem w podręcznikach na studiach, bez wątpienia musiały należeć do wczesnośredniowiecznych wojowników, ale to raczej jakieś porządne rekonstrukcje, przecież nie możliwe, żeby oryginały zachowały się do naszych czasów.
Zacząłem się zastanawiać czy koledzy ze stanowiska na którym ostatnio prowadziliśmy wykopaliska nie zrobili mi jakiegoś głupiego żartu, choć myślę, że nie pobiliby mnie tak mocno w ramach żartów, aż tacy jajcarze to z nich chyba nie są. Ostatnia chwila, która utkwiła w mojej pamięci zanim się tutaj ocknąłem miała miejsce pod Wolinem Pomorskim, gdzie szukaliśmy z ekspedycją archeologiczną śladu wikińskiego miasta Jómsborg. Było czwartkowe popołudnie, Antoni zawołał mnie do miejsca, które badał, a później jakby wszystko zanikło i pojawiłem się tutaj… – Moje myślenie przerwał trzask otwieranych drzwi stodoły. Zawiasy musiały być od dawna nie konserwowane. Skrzypiały okropnie, aż głowa mocniej zabolała. Zobaczyłem cień jakiegoś człowieka, który zbliżał się do mnie od tyłu. Po czym usłyszałem świst jakby wyciągniętego noża z pochwy. Za moment byłem wolny, jednak moje oczy patrzyły z niedowierzaniem na mojego oswobodziciela.
Stał przede mną nie wysoki, lecz masywnej postawy człowiek z długą rudą brodą, ubrany dziwacznie, jakby uciekł z jakiegoś pokazu drużyn rekonstrukcji historycznej. Miał na sobie wełniane szerokie spodnie, lnianą tunikę, pas ze srebrnymi ornamentami i ten nóż, który okazał się mieczem…
Popatrzył na mnie i zagadnął:
– Kto Cię tak urządził nieznajomy? – Wszystko było by w porządku, gdyby nie język w jakim się do mnie odezwał. Była to zapewne mieszanka kilku języków skandynawskich, które przypominały współczesny norweski. Nie mogłem uwierzyć w to co słyszę, jednak próbowałem zachować spokój i odpowiedziałem w języku polskim.
– Co tu się do jasnej cholery wyrabia? Kto mnie tak urządził? – Karłowaty krępol popatrzył na mnie po czym wyszedł i gestem ręki nakazał mi wyjść ze stodoły. Trochę mnie to zaskoczyło, byłem przekonany, że to wszystko się skończy i odezwie się do mnie w języku ojczystym wyjaśniając tą dziwną sytuację. Jednak sytuacja się nie wyjaśniała, po wyjściu ze stodoły jeszcze bardziej się skomplikowała. Przed wejściem czekało około dziewięciu osób, uzbrojonych podobnie do tego, który wdarł się do stodoły, niektórzy mieli też topory, tarcze, włócznie. Jednak nie zwracałem uwagi na wszystkie szczegóły. Próbowałem chaotycznie wyjaśnić sytuację, zacząłem więc pytać ponownie.
– Gdzie jestem? Co to za miejscowość? Co tu robimy? – wszyscy patrzyli na mnie z zaciekawieniem jednak nikt się nie odezwał. Stałem zatem i myślałem co zrobić. Myśląc rozglądałem się po okolicy, był to teren jakiegoś gospodarstwa, jednak wszystkie elementy zabudowy wskazywały na okres wczesnego średniowiecza, budynki charakterystyczne dla Skandynawii. Czy to może być jakiś skansen czy zrekonstruowana osada? Rozglądałem się dalej.
Pod chatą, która stała naprzeciw stodoły leżało około dziesięciu martwych ludzi, w tym kobiety i dzieci. Co się tu do cholery wyprawia?!
Czy możliwe, że mógłbym cofnąć się w czasie? Nie, przecież to nie ma sensu. Doszedłem do wniosku, że podejdę do tego dziada z rudą brodą i zapytam w jego języku co się tu dzieje. Z jednej strony zacząłem dziękować losowi, że znałem podstawy norweskiego, w końcu pięć lat studiów na coś się przyda. Podchodząc do grupy ludzi wychwyciłem wzrokiem tego, który mnie oswobodził. Jednak zauważyłem, że wszyscy przypatrują się mojemu ubraniu i coś między sobą szepczą. Być może wydawało im się jakieś dziwne lub atrakcyjne.
– Gdzie jestem? Który mamy rok? – zapytałem patrząc wprost w błękitne oczy rudobrodego człowieka.
Spojrzał na mnie pogardliwie i w końcu odpowiedział:
– Jesteśmy niedaleko Oslo. – Odpowiedział krótko i po chwili zastanowienia dodał polerując ostrze miecza.
– Rok mamy 1046 po na rodzeniu Chrystusa. Ruszamy do Birki, by zaciągnąć się na wyprawę do Jutlandii. – Patrząc na moje zdziwienie na twarzy i opadniętą gębę zapytał czy nie chcę ruszyć z nimi. Zastanowiłem się chwilę nad tą propozycją i zgodziłem się wspólnie z nimi podróżować.
***
Wyruszyliśmy w drogę następnego dnia wczesnym rankiem, gdyż noc spędziliśmy na skraju gospodarstwa, które zostało zrabowane przez zbuntowanych Jarlów, jedząc smażone mięso i popijając wino jak gdyby nic się nie stało – przecież niedaleko leżał stos trupów?! Próbowałem rozmawiać z ludźmi, którzy mnie odnaleźli i dowiedzieć się czegoś więcej o tym co mogło spowodować bunt okolicznych Jarlów, starałem się też ustalić charakter wyprawy do Jutlandii. Byłem przerażony całą sytuacją, zastanawiałem się jak to możliwe, że znalazłem się w XI wieku, jednak nie potrafiłem sobie tego w żaden sposób wyjaśnić.
Facet, który mnie odcinał naświetlił mi moje obecne położenie:
– Jestem poganinem w świetle rządów Haralda, naszego władcy. Moi ludzie są gotowi bronić rodzimej wiary, dlatego stawiamy opór zbuntowanym Jarlom, którzy nie znają litości dla wyznawców Odyna. Zabili mi brata tej wiosny, jedynym odkupieniem jego śmierci jest dla mnie zemsta na tych żmijach dzierżących władzę. Poprzedni władca, Magnus miał w sobie więcej litości i wtedy nasze ziemie obdarowane były pokojem, a nie niepotrzebną śmiercią setek niewinnych ludzi. – w tym momencie uświadomiłem sobie, że nie mogę przyznać się do wiary, którą wyznaje, bo mogę stracić głowę. Jednak nie mogę też przeciwstawić się niszczeniu kultu Odyna, gdyż czeka mnie podobny los. Co robić? Na szczęście nie pytali mnie o bogów, którym składam pokłony.
Rudobrody mówił dalej:
– Mówią na mnie Ragnar Hiorvardsson i zapamiętaj sobie to na zawsze, bo przyłożę rękę do śmierci Haralda, zarzekam się na Odyna, że tak będzie! – nie wątpiłem w jego słowa.
– Pytałeś przybyszu o wyprawę do Birki? Nasza droga będzie długa, lecz potrzebna. Idziemy stawić czoła wyznawcą krzyża w Uppsali, a nasi sprzymierzeńcy grupują się w Birce. Jeżeli bogowie dadzą nam obronić tamtejszą świątynie przed zniszczeniem wyruszymy do Jutlandii obronić Haithabu przed gniewem Haralda i się z nim rozprawimy. – na tym skończyła się nasza rozmowa, gdyż wszyscy prócz wartownika zapadli w sen, by nabrać sił na ciężką podróż. Ognisko dogorywało, wiatr lekko powiewał, a niebo było gwieździste i wróżyło słoneczny dzień.
***
Obudziło mnie mocne szarpnięcie i ból głowy, który był efektem przedawkowania wina i pysznego miodu jakim częstował mnie dowódca drużyny. Pochylał się nade mną jeden z drużynników Ragnara. Na pół przytomny usłyszałem , że jesteśmy gotowi do drogi, wręczył mi też ubranie, by nie budzić podejrzeń podczas drogi. Pomyślałem, że pewnie zdjęte zostało z trupa, który teraz leżał nagi pod stodołą. – nie ma co, dzień zaczyna się bardzo sympatycznie. – burknąłem pod nosem. Dostałem od Ragnara długi nóż, który miał mi służyć do obrony, oraz skórzany pas, który zdobył po bitwie z Jarlami niedaleko Nidaros. Dzień miał być pogodny, jednak tutejsza aura jak się okazało jest ciężko przewidywalna, zamiast słońca, niebo było spowite gęstymi chmurami z których leniwie sączyły się krople deszczu. Rozpoczęliśmy marsz w kierunku gór. Na jedynym koniu zapakowany został nasz cały wiktuał, oraz cenniejsze przedmioty zabrane z opuszczonego gospodarstwa. Początkowo droga była prosta, przechodziliśmy przez opustoszałe po żniwach pola i rozległe pastwiska, jednak z każdym kolejnym kilometrem wyrastały z połaci ziemi kolejne pagóry. W pewnej chwili postanowiłem się odezwać, gdyż zapanowała niezręczna cisza:
– Planujemy przerwę na obiad? – zagaiłem do kolesia, który w obcisłej kolczudze, twardą stopą maszerował tuż obok mnie. Popatrzył i odpowiedział:
– Obiad? Tak się u Was mówi na sranie? – zacząłem śmiać się w niebogłosy, tym samym zwróciłem na siebie uwagę wszystkich towarzyszy. Przetarłem łzy, które napłynęły mi do oczu i odpowiedziałem nadal się śmiejąc:
– Obiad to u nas posiłek, który zjadamy mniej więcej w połowie dnia.
– Hahahaha, no tak mogłem się domyślić, że o strawę chodzi! Przecież strasznie wygłodniałeś związany w tej stodole! – skwitował żartem, który rozbawił wszystkich. – Zatrzymamy się we wsi, która jest już niedaleko stąd. – potwierdziłem skinieniem głowy i dodałem:
– Nie przedstawiłem się nikomu z Was… – nie zdążyłem dokończyć i przerwał mi jeden z drużynników Ragnara.
– Jesteś Thorvald, nazwaliśmy Cię tak na cześć naszego zmarłego towarzysza. – osłupiałem i po chwili wrócił mi język w gębie:
– Ale dlaczego mnie tak nazwaliście?
– Uznaliśmy, że imię naszego przyjaciela doda Ci odwagi i dorównasz mu w czynach. – zastanawiałem się czy zapytać o zmarłego Thorvalda, ale w końcu się przełamałem. – Kim był Thorvald, czego dokonał?
– Thorvald był przybranym bratem Ragnara, zginął z rąk namiestnika Nidaros, który kazał go otłuc kijami i pozostawić na pastwę losu w środku lasu. Wcześniej wpadł w zasadzkę przygotowaną przez władze miasta. W Nidaros był postrzegany jako zbir, który pomaga biednym zdobywać zboże, którego brakuje w kraju, bo większość przechodzi przez parszywe gęby Duńczyków!
– … a żeby im w gardle stanęło. – dodał Ragnar.
– Jednak to nie wszystko, zarzucono mu również uprawianie magii, która miała mu pomóc… – to bujda, skończ już Bjarni. – wtrącił rudobrody.
Moje buty były już przemoczone, jednak ciało było rozgrzane marszem, więc nie odczuwałem zimna. Idąc wąską ścieżką między drewnianymi płotami pastwisk usłyszałem rozlegające się burczenie w naszych brzuchach. Wszyscy byli głodni, a na horyzoncie jeszcze nie było widać wsi. Postanowiłem zapytać ile drogi jeszcze przed nami. Czułem, że dopada mnie zmęczenie i nie ujdę dalej niż kilka kilometrów. Wyksztusiłem:
– daleko jeszcze? – niczym osioł z bajki, którą oglądałem z moim małym siostrzeńcem jeszcze nie tak dawno w kinie „baszta”. Ile dałbym za to, żeby jeszcze raz móc usiąść w wygodnym fotelu i obejrzeć film, mieć suche stopy i pełny żołądek. – nagle moje myśli o luksusach rozwiał Bjarni.
– Za tym zagajnikiem skręcimy między dwie skały, a za nimi wyjdziemy prosto na bramę wioski. Jestem ciekaw czy w Ringerike jest jeszcze ta tawerna, która szczyci się tak wspaniałym napitkiem! Jak to ona się nazywała?
– Parchaty gargulec? – odpowiedział Ragnar i wszyscy zaczęli się śmiać.
– Czy to nie tam nasz Bjarni dobierał się do babska z wąsem – wtrącił najwyższy wojownik z długimi włosami, który stał na warcie podczas naszego noclegu w gospodarstwie.
– Zamknij się Ivar! Do niczego nie doszło! Może trochę na wzrok mi padło za sprawą tak dobrego miodu jaki tam rozlewają, ale nie dobierałem się do niej!
– Nie na wzrok Ci padło, ale na głowę. Miód uśpił Cię na dwa dni, a jak już oko otwarłeś to tylko o wodę żeś prosił! – odparł Ivar śmiejąc się.
Wesołe opowiastki wdarły się w nasze rozmówki, ale w mojej głowie kłębiła się tylko jedna myśl, dotrzeć do Ringerike i zjeść coś w „Parchatym gargulcu”. Potrzeba jedzenia nasiliła się jeszcze bardziej, gdy mijaliśmy głazy o których mówił Bjarni. Ucieszyłem się, że zaraz czymś zapcham swój zmaltretowany drogą żołądek.
– Ukryć się! Szybko! – wykrzyknął ktoś idący na przedzie naszego konduktu.
Nie wiedziałem o co chodzi, ale wpełzłem w krzaki zaraz za Ivarem i resztą. Myślami byłem już w karczmie.
– Brama wyłamana, kłęby dymu nad chatami…
– Ktoś nas uprzedził! Sverre, Magnus ruszamy – ryknął zdenerwowany Ragnar.
Ruszyliśmy wszyscy w kierunku wyłamanej bramy. W biegu wyciągnąłem długi nóż, który otrzymałem od rudobrodego, miał mi służyć za broń w razie niebezpieczeństwa. – miałem nadzieje, że nie będę musiał go użyć. Jednak byłem w błędzie.
– Łapać za broń! Byczo jest! – krzyknął Ivar i ruszył w gromadkę dobrze uzbrojonych najeźdźców. Wyglądali na dobrze zbudowanych mężczyzn w sile wieku, którzy nie przyszli tutaj się napić do karczmy. Każdy z nich wyposażony w hełm i kolczugę, oraz miecz i tarcze. Dokładnie nie zliczyłem ilu może ich być, ale na oko więcej niż nas.
cdn…
Pierwszy fragment mojego opowiadania, który jest zarazem moim debiutem. :) Liczę na konstruktywną krytykę.
Musi być konstruktywna? Bo jakoś mam ochotę zrelaksować się objeżdżając cały tekst z najbzdurniejszych powodów^^. No ale dobrze, postaram się. Więc:
Jeżeli chodzi o sam pomysł, to jest on banalny. Ile książek powstało już o podróżach w czasie? Jednak trzeba przyznać że nieźle się je czyta. Ani razu nie musiałem przeżywać moralnego dylematu (czytać czy nie czytać- oto jest pytanie). Słowem- dobrze, ale mogłoby by być lepiej gdyby nie niektóre niezgrabnie napisane zdania. Zalecam mniej przecinków a więcej kropek.
"Na pierwszy rzut oka byłem przywiązany do solidnie osadzonego w ziemi drewnianego słupa, który podtrzymywał konstrukcje drewnianego budynku ze strzechowym dachem, wyglądało mi to na stodołę lub pomieszczenie na składowanie siana, którego tu nie brakowało"
"Zapadał zmrok, przez szczeliny w deskach stopniowo zaczynało zanikać światło dzienne, pomieszczenie wypełniał mrok"
a poza tym
PO NA RODZENIU CHRYSTUSA???!!!! WTF????
Radze jeszcze raz przeczytać tekst i poprawić błędy.
Aha- jedno mnie zdziwiło. Nie mam może dużej wiedzy historycznej, więc mogę się mylić, ale skąd prymityw z XI w wiedział który jest rok?
Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.
Ale nie jest tragicznie.
Daje 4.
Mnie się średnio podobało, niby tematyka którą lubie, bo wikingowie, ale jacyś tacy ci wikingowie dziwni... Z otwartymi ramionami przyjmuja nieznajomego obcego, wygladającego dziwnie i gadającego obcym językiem... Skąd wiking zna język polski? I jesli dobrze zrozumiałem to wiking starej wiary poszedł walczyć za krzyż? A Ty byś dołaczył do arabów i walczył za Allaha? Nie, naciągane to strasznie i przekombinowane. Aż za bardzo. I kończy się w jedynym momencie, który mógł jeszcze uratować ten tekst, czyli kiedy już mieli się charatać. Ode mnie na razie trzy, a co będzie dalej to zobaczę.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Fasoletti zaleca się przeczytanie tekstu zanim zacznie się go krytykować:
a) Wiking walczył o jedyną prawdziwą wiarę- czyli Odyna i cały ten ich panteon.
b) Mówili po norwesku- jest to wyraźnie zaznaczone. Nie dziwiło cię, jak Frodo, Wiedźmin czy Ulryk von Jungingena też szprechali po polsku?
Ok, co do pierwszego punktu, mój błąd, źle zinterpetowałem, za drugim będę obstawał, bo chodziło mi o to, że znali polski, bo bohater mówił do nich w tym języku. I do tego współczesny... I resztę zarzutów także podtrzymuję. Ale czekam na kolejną część, zwłaszcza na charatankę.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Ehh rzeczywiście 2 to mój błąd. Pierwsze powiedział po skandynawsku, a potem zaczął szprechać po polsku:)